Strasznie długo trwało, zanim wszyscy usadowili się na swoich miejscach. Nie mogłam pokazać, co rzeczywiście czuję, a czułam się po prostu zniesmaczona. Nikt jednak by tego nie zrozumiał, co gorsza, nikt by nie uwierzył w to, co właśnie zaczynałam dostrzegać: że Neferet skrywała jakąś ponurą tajemnicę, ze tkwił w niej jakiś pierwiastek zła. Z drugiej strony niby dlaczego ktoś miałby mnie rozumieć czy mi wierzyć? W końcu byłam tylko małolatą. Bez względu na to jaką mocą obdarzyła mnie Nyks, z pewnością nie grałam w tej samej drużynie co starsza kapłanka. Poza tym nikt prócz mnie nie widziała tych drobnych elementów układanki, które tworzyły taką właśnie całość.
Afrodyta by mnie zrozumiała i uwierzyła mi. Niemiła mi była ta myśl, ale chyba prawdziwa.
– Zoey, powiedz, kiedy będziesz gotowa, a ja wtedy włączę się z muzyką – zawołał do mnie Jack z drugiego krańca Sali rekreacyjnej, gdzie znajdował się cały sprzęt audio. Gdy okazało się, ze nowy adept był geniuszem elektroniki, natychmiast zdecydowałam, że będzie się zajmował oprawą muzyczną uroczystości.
– Jeszcze chwileczkę. Kiedy będę gotowa, dam ci znak głową, dobrze?
– Mnie to wystarczy – odpowiedział z uśmiechem.
– Cofnęłam się o parę kroków, uświadamiając sobie, że – o ironio – właśnie stałam dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą stała Neferet. Uczyniłam wysiłek, by pozbyć się negatywnych myśli i emocji, które jeszcze mnie nie opuściły. Omiotłam spojrzeniem całą salę. Zgromadziło się w niej więcej ludzi, niż podejrzewałam. Stopniowo się uciszali, chociaż nadal atmosfera przesycona była pełnym napięcia oczekiwaniem. Białe świece w szklanych pojemniczkach rzucały jasne, czyste światło. Zobaczyłam, jak czwórka moich przyjaciół stoi na stanowiskach, wyczekując, kiedy rozpocznę uroczystość. Właśnie myślałam, jakimi cudownymi darami zostali obdarzeni, gotowa dać znak Jackowi do rozpoczęcia obchodów, gdy wyrwał mnie z zadumy czyjś głos:
– Pomyślałam sobie, że zaoferuję co swoją pomoc.
Na dźwięk aksamitnego, głębokiego głosu Lorena podskoczyłam na miejscu i pisnęłam. Stał za mną w przejściu.
– Holender, Loren! Tak mnie wystraszyłeś, że omal się nie zsikałam z wrażenia! – wymsknęło mi się, zanim zdążyłam opanować swój niewyparzony język. Tyle że mówiłam szczerze. Loren naprawdę mnie zaskoczył.
Ale jakoś mu nie przeszkadzało, że nie umiałam poskromić swojego języka. Uśmiechnął się do mnie szeroko, uwodzicielsko.
– Myślałem, że wiesz, że tutaj jestem.
– Nie. Trochę jestem rozkojarzona.
– Zestresowana, jak się domyślam. – Dotknął mojej ręki gestem na pozór niewinnym. Takie profesjonalne dodanie otuchy. Ja jednak odebrałam to jako pieszczotę. Jego coraz szczerszy uśmiech sprawił, że przypomniałam sobie o nadzwyczajnej intuicji, jaką są obdarzone wampiry. Ja się zabiję, jeżeli on chociaż tylko trochę czyta w moich myślach.
– Otóż jestem tu, by pomóc ci znieść ten stres.
Czy on żartuje? Przecież na jego widok kompletnie tracę głowę. Nie czuć żadnego stresu, przebywając w towarzystwie Lorena Blake’a, to czysta utopia.
– Naprawdę? Jak chcesz to zrobić? – zapytałam, uśmiechając się trochę zalotnie, świadoma tego, że cała sala patrzy na nas, nie wyłączając mojego chłopaka.
– Zrobię dla ciebie to, co zwykle robię dla Neferet.
Zapanowało milczenie, podczas którego moja wyobraźnia nurzała się w błocie na myśl, co on mógł robić dla Neferet. Na szczęście Loren nie dopuścił do zbyt długiego taplania się w bagnie.
– Każda starsza kapłanka ma swojego barda, który recytuje dla niej strofy starożytnej poezji, by przywołać Muzy, gdy ona rozpoczyna rytualne obchody. Dziś gotów jestem recytować dla wyjątkowej kandydatki na starszą kapłankę. Poza tym wydaje mi się, że należy położyć kres pewnym nieporozumieniom.
Skrzyżowane palce złożył na piersi, jak to się czyni przy powitaniu Neferet. Zareagowałam nie jak godna szacunku, obiecująca przyszła starsza kapłanka, ale raczej jak idiotka. Po prostu gapiłam się na niego z otwarta buzią. Nie miałam bowiem pojęcia, o czym on mówi. Nieporozumienia? I jak tu ktoś może wierzyć, że ja wiem, co robię?
– Ale potrzebne jest mi twoje pozwolenie – ciągnął Loren – Nie chciałbym ci przeszkadzać w odprawianiu rytuału.
– Ależ nie! – zaprzeczyłam. I zaraz sobie uświadomiłam, że mógłby opacznie zrozumieć moja początkowe milczenie, a potem wykrzyknik: „O, nie!”. Wzięłam się w garść i szybko wyjaśniłam: – Chcę przez to powiedzieć, ze nie, nie będziesz mi przeszkadzał, i tak, przyjmuję twoją ofertę. Wdzięcznością – dodałam na koniec, myśląc jednocześnie, jak to się dzieje, że przy nim zawsze czuję się dorosła i seksowna.
Uśmiechnął się do mnie, a ja rozpłynęłam się w zachwycie.
– Doskonale. Daj mi znać, kiedy mam rozpocząć twój występ. – Rzucił okiem na Jacka, który cały czas się na nas gapił. – Nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym zamienił kilka słów z twoim asystentem na temat drobnej zmiany scenariusza?
– Nie – odrzekłam, czując się oderwana od rzeczywistości.
Loren przechodząc obok, otarł się o mnie, co odebrałam jako objaw zbliżenia. Czyżby to było tylko złudzenie, że on się do mnie zaleca? Popatrzyłam na adeptów tworzących krąg, wszyscy się we mnie wpatrywali. Z pewnymi oporami poszukałam wzrokiem Erika, który stał obok Stevie Rae. Uśmiechnął się i puścił do mnie oczko. Porządku, zatem Erik nie dostrzegł niczego niewłaściwego w zachowaniu Lorena wobec mnie. Spojrzałam z kolei na Erin i Shaunee. Gapiły się na niego głodnym wzrokiem. Musiały wyczuć, że na nie patrzę, bo z trudem oderwały oczy od jego tyłka. Znacząco poruszyły brwiami w moją stronę i wyszczerzyły się w uśmiechu. One także zachowywały się całkiem normalnie.
Widocznie tylko dla mnie zachowanie Lorena było nieco dziwne.
Weź się w garść, napomniałam sama siebie. Lepiej się skup…
– Zoey, ja jestem gotów, a ty? – zapytał Loren, stojąc już za moimi placami.
Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc, by się uspokoić, i podniosłam głowę.
– Jestem gotowa.
Nasze oczy się spotkały.
– Pamiętaj, by zaufać swojemu instynktowi. Nyks przemawia do serc swoich kapłanek. – Po czym oddalił się w głąb Sali. – To jest noc radości! – zapowiedział. Jego głęboki głos nabrał tonów pełnych ekspresji, ale gdy mówił, brzmiało to również jak rozkaz. Miał taką samą jak Erik zdolność skupiania na sobie uwagi za pomocą wyłącznie głosu. Wszyscy natychmiast się uciszyli, wyczekując, co powie dalej. – Trzeba wam jednak wiedzieć, że radość tej nocy wynika nie tylko z hojnych darów, którymi Nyks zamanifestowała swoją łaskę. Dzisiejsza radość ma swoje źródło również w decyzji, która zapadła przed dwoma dniami, kiedy wasza nawa liderka zadecydowała o lepszej przyszłości, jaką widzi dla cór i Synów Ciemności.
Słysząc te słowa, lekko się zdziwiłam. Nie sądzę, by ktokolwiek pojął, o czym on mówi: że to ja, a nie Neferet, wystąpiłam z inicjatywą odnowienia Cór Ciemności, ale doceniła jego próbę ukazania tego we właściwym świetle.
– By uczcić Zoey Redbird i jej wizję przyszłego kształtu Cór i Synów Ciemności, mam zaszczyt otworzyć obchody święta Pełni Księżyca prowadzone przez nią pierwszy raz w charakterze waszej nowej przewodniczącej i przyszłej starszej kapłanki. Z tej okazji zaprezentuję klasyczny wiersz i narodzinach pierwszej radości, napisany przez mojego imiennika, Williama Blake’a. – Loren spojrzał na mnie i bezgłośnie wyszeptał: „Teraz ty!”, po czym skinął na Jacka, który natychmiast rzucił się do aparatury nagłaśniającej.
Salę wypełniły czerwone dźwięki orkiestrowej wersji „Aldebaran” Enki. Zrzuciłam z siebie ostatki tremy i zaczęłam z wolna przechadzać się na zewnątrz kręgu, tak jak robiły to Neferet i Afrodyta podczas prowadzonych przez siebie uroczystości. Tak jak one starałam się poruszać w takt muzyki, wykonując od czasu do czasu taneczne pas. Bałam się tej części rytuału, bo choć nie jestem niezdarą, nie nadawałabym się jednak na główną cheerleaderkę. Na szczęście okazało się to łatwiejsze, niż sobie wyobrażałam. Wybrałam właśnie tę muzykę ze względu na jej pięknie zaakcentowany rytm oraz dlatego, że – jak się dowiedziałam z Google’a – był to utwór na topie, poza tym piosenka sławiąca nocne niebo wydawała mi się bardzo odpowiednia na nasze święto. Dokonałam trafnego wyboru, ponieważ miałam wrażenie, że muzyka mnie unosi, wdzięcznie poruszałam się po Sali, zapomniawszy o początkowej tremie i skrępowaniu. Kiedy Loren zaczął deklamować poemat, on także trzymał się tej samej kadencji muzycznej, w rytm której się kołysałam, dzięki czemu czułam, że razem tworzymy magiczny spektakl.
Bezimienna
Mam zaledwie dwa dni.
Jak cię nazwać?
Jestem szczęśliwa,
Radość to moje imię,
Radość niech cię ogarnie!
Zachwyciły mnie słowa wiersza. Kiedy zmierzałam w stronę środka kręgu, czułam, że dosłownie uosabiałam to uczucie.
Śliczna radości,
Choć tylko dwudniowa
Uśmiech niech w tobie zagości…
Posłuszna słowom wiersza uśmiechnęłam się, zachwycona atmosferą magii i tajemnicy, które zdawały się przepełniać całą salę wraz z muzyką i głosem Lorena.
Wyśpiewuję tę chwilę,
Niech cię ogranie słodka radość.
Loren skończył dokładnie wtedy, gdy zbliżałam się do stołu Nyks znajdującego się w centrum kręgu. Tylko trochę zdyszana uśmiechnęłam się do wszystkich zebranych w kręgu i powiedziałam:
– Witajcie na pierwszej uroczystości Pełni Księżyca w odnowionym składzie Cór i Synów Ciemności.
– Bądź pozdrowiona – odpowiedzieli wszyscy machinalnie.
Nie pozwalając sobie na chwilę wahania, sięgnęłam po ozdobną zapalniczkę używaną do rytualnych uroczystości i nieprzypadkowo stanęłam przed Damienem. Powietrze było pierwszym żywiołem, który się przywoływało, i ostatnim, z którym się żegnało pod koniec rozwiązywania kręgu. Czułam, że Damien jest podekscytowany swoją nową rolą.
Uśmiechnęłam się do niego i odchrząknęłam, by pozbyć się nerwowej chrypki. Kiedy przemówiłam, starałam się modulować głos, tak jak robiła to Neferet. Nie wiem, do jakiego stopnia mi się to udało. Wystarczy powiedzieć, że byłam zadowolona, iż utworzyliśmy stosunkowo niewielki krąg, a sala zachowywała spokój.
– Pierwszym żywiołem, który przywołuję, jest powietrze. Proszę je, by nas pilnie strzegło. Powietrze, przybądź do nas!
Przytknęłam zapalniczkę do świecy Damiena, a ta natychmiast zapłonęła, mimo że staliśmy teraz smagani wiatrem, który burzył nam włosy i łopotał mają piękną spódnicą, jakby się nią bawił. Damien roześmiał się i szepnął do mnie:
– Wybacz, ale wszystko jest dla mnie takie nowe, że nie mogę opanować emocji.
– Doskonale cię rozumiem – odpowiedziałam również szeptem. Następnie zwróciłam się w prawą stronę i zaczęłam iść po obwodzie kręgu, zmierzając do miejsca, w którym stała Shaunee. Minę miała niezwykle poważną, jakby za chwilę miała przystąpić do egzaminu z matematyki. – Wyluzuj… – poradziłam jej szeptem, usiłując nie poruszać ustami.
Kiwnęła głową skwapliwie, ale nadal wyglądała na śmiertelnie przerażoną.
– Przywołuję do naszego kręgu żywioł ognia, proszę by palił się jasno, płomieniem mocy i namiętności, by nas strzegł i pomagał nam. Ogniu, przybywaj!
Ledwie zbliżyłam zapalniczkę do czerwonej świecy Shaunee, knot natychmiast zajął się trzaskającym płomieniem, który wystrzelił wysoko poza brzeg szklanej osłonki.
– Ojej – speszyła się Shaunee.
Zagryzłam wargi, by się nie roześmiać, i zraz przeszłam znów na prawo, gdzie stała Erin, trzymając przed sobą kurczowo niebieską świecę, jakby to był ptak gotów w każdej chwili odlecieć.
– Przywołuję wodę do naszego kręgu i proszę, by nas strzegła swoim morzem tajemnicy i majestatu, karmiła nas tak, jak zsyłany przez nią deszcz karmi drzewa i trawy. Przybądź do mnie, wodo!
Zapaliłam niebieską świecę Erin, co wywołało najdziwniejszy efekt. Wydało mi się, że nagle zostałam przeniesiona gdzieś nad brzeg jeziora. Czułam zapach wody, na skórze jej chłód, mino że stałam przecież pośrodku Sali i na pewno nigdzie w pobliżu nie było żadnej wody.
– Chyba powinnam trochę stonować ten efekt – zaproponowała Erin.
– Nie – odpowiedziałam półgłosem. Następnie podeszłam do Stevie Rae. Wyglądała trochę blado, ale uśmiechała się szeroko, kiedy do niej podchodziłam.
– Jestem gotowa – powiedziała na tyle głośno, że parę osób stojących bliżej zachichotało.
– To dobrze – odpowiedziałam. Po czym przywołałam ziemię i poprosiłam, by nas strzegła swą kamienną mocą i bogactwem pszenicznych pół. – Przybądź do mnie, ziemio! – Zapaliłam zieloną świecę i natychmiast owionął mnie zapach łąk i kwiatów, usłyszałam śpiew ptaków.
– Niesamowite! – cieszyła się Stevie Rae.
– Tak jest – niespodziewanie usłyszałam głos Erika.
Zdziwiona podniosłam głowę, a on wskazał na krąg. Patrząc w tym kierunku, zobaczyłam srebrną nić, która łączyła całą czwórkę, cztery personifikacje żywiołów, zaznaczając w ten sposób granice potęgi wewnątrz kręgu oświetlanego na obwodzie przez świece. Będę musiała potem dowiedzieć się czegoś więcej o tym niezwykłym zjawisku, ale na razie nie chciałam się tym kłopotać.
Wróciłam szybko do stołu Nyks, który stał w samym środku, by dopełnić tworzenie kręgu. Przed sobą miałam teraz fioletową świecę.
– Na koniec przywołuję ducha, niech przybędzie do naszego kręgu i natchnie nas prawdą i szczerością, by Córy i Synowie Ciemności zintegrowali się ze sobą. Duchu, przybywaj! – Zapaliłam świecę.
Niezwykła jasność ogarnęła cały krąg, a powietrze wokół mnie wypełniło się zapachem i odgłosami wszystkich pozostałych żywiołów. We mnie również wniknęły, sprawiając, że poczułam się zarówno silna, jak i uspokojona, mino że napełniły mnie także energią. Pewnym ruchem wzięłam do rąk wiązkę splecionego eukaliptusa z szałwią. Zapaliłam ją od świecy ducha, pozwoliłam jej chwilkę płonąć, po czym zdmuchnęłam płomień, a wtedy owiał mnie aromatyczny dym. Zwróciłam się twarzą do osób stojących w kręgu i zaczęłam mówić. Od wystąpienia Neferet, która dosłownie ukradła dużą część tego, co zamierzałam powiedzieć, martwiłam się, co zawrę w swojej przemowie. Teraz jednak, stojąc w środku kręgu, napełniona mocą daną mi przez wszystkie żywioły, szybko odzyskałam wiarę w siebie, a gotowe zdanie jak na zamówienie powstawały w mojej głowie.
Okadziłam się dymiącą wiązką ziół, wracając na środek kręgu i patrząc wszystkim w oczy, by każdy czuł się mile widziany.
– Chcę dziś wiele zmienić, począwszy od rodzaju palonych ziół, a skończywszy na wykorzystywaniu naszych koleżanek i kolegów. – Mówiłam powoli, czekając, aż moje słowa i dym ziół wnikną do serc i uszu słuchaczy. Wszystkim było wiadomo, że za kadencji Afrodyty podczas rytuału używano sporo marihuany, jak też że sprowadzano młodszych adeptów do roli „lodówek”, jak ich nazywano, by ich krew dodawać do wina, którego każdy wypijał po łyku. I to się więcej nie powtórzy, w każdym razie dopóki będę miała coś do powiedzenia na ten temat. – Wybrałam eukaliptus i szałwię jako wonne zioła, które będziemy palić ze względu na ich właściwości. Od wieków Indianie używali eukaliptusa jako rośliny leczniczej, zapobiegającej chorobom i oczyszczającej, w podobnych też celach stosowali szałwię, która odciągała złe duchy, złą energię i złe wpływy. Dziś proszę pięć żywiołów, by jeszcze wzmocniły działanie tych ziół.
Nagle powietrze wokół mnie zawirowało, jakby przemieszała je ręka olbrzyma, wciągnęło dym z ziół i rozprowadziło go po całym kręgu. Rozległ się szmer zadziwionych adeptów siedzących w pierwszych rzędach, a ja zmówiłam po cichu dziękczynną modlitwę do Nyks za to, że mogłam okazać tak wyraźnie otrzymaną od niej moc władania żywiołami.
Kiedy w kręgu zapanował spokój, mówiłam dalej:
– Pełnia księżyca jest czasem magicznym, kiedy zasłona dzieląca znane od niezbędnego staje się wyjątkowo cienka i może nawet być uniesiona. To cudowna tajemnica, dziś jednak chciałabym się skupić na innym aspekcie tego zjawiska, mianowicie że to bardzo stosowna pora na kończenie czegoś i zaczynanie nowego. Dziś chciałabym, aby nastał koniec złej sławy Cór i Synów Ciemności. Niech więc wraz z pełnią księżyca nastanie tego kres, a nowe niech zostanie zapoczątkowane.
Przez cały czas przechadzałam się po obrzeżach kręgu, poruszając się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Starannie dobierając słowa, powiedziałam:
– Od tej chwili Córy i Synowie Ciemności będą grupą kierującą się prawdomównością w działaniu i dążącą do osiągania wytyczonych celów. Wierzę, że wybrani przez Nyks adepci obdarzeni zdolnością kontaktowania się z żywiołami dobrze reprezentują ideały naszej odnowionej grupy. – Mój przyjaciel Damien jest najbardziej wiarygodną osobą, jaką znam, nawet jeśli wierność sobie była trudna do osiągnięcia. Dobrze reprezentuje żywioł powietrza. – Wiatr zawirował wokół jego głowy, gdy Damien uśmiechnął się do mnie lekko zawstydzony.
Następnie zwróciłam się do Shaunee.
– Moja przyjaciółka Shaunee jest osobą najbardziej godną zaufania, jaką znam. Jeśli stoi przy tobie, to bez względu na to, czy działasz słusznie czy nie. Jeśli działasz niesłusznie, na pewno ci o tym powie, ale cię nie opuści. Dobrze reprezentuje żywioł ognia.
Czekoladowa buzia Shaunee pojaśniała z zadowolenia, a jej cała sylwetka promieniowała.
Podeszłam do Erin.
– Uroda mojej przyjaciółki Erin może czasem wprowadzać w błąd tych, którym się wydaje, że pod pięknymi włosami nie może być wiele rozumu. Ale to nieprawda. To jedna z najmądrzejszych osób, jakie znam. Nyks swoim wyborem dowiodła, że patrzy w głąb duszy, a nie na powierzchowność. Erin dobrze reprezentuje wodę. – Kiedy ją mijałam, usłyszałam szelest fal rozbijających się o brzeg.
Stanęłam przed Stevie Rae. Wyglądała na zmęczoną, miała ciemne podkówki pod oczami. Zanadto się ostatnio o mnie martwiła, to pewne.
– Moja przyjaciółka Stevie Rae zawsze wie, kiedy jestem szczęśliwa, a kiedy smutna, zestresowana czy odprężona. Martwi się o mnie, martwi się o wszystkich swoich przyjaciół, czasem zbyt wiele myśli o innych, więc cieszę się, że teraz ma ziemię, z której może czerpać siły. Dobrze reprezentuje żywioł ziemi.
Uśmiechnęłam się do Stevie Rae, która odpowiedziała mi szerokim uśmiechem, przy czym podejrzanie często mrugała powiekami, najwyraźniej nie chcąc się rozpłakać. Wtedy podeszłam na środek kręgu, gdzie odłożyłam splecione zioła i podniosłam fioletową świecę.
– Nie jestem doskonała i wcale nie udają, ze jest inaczej. Ale przysięgam, że szczerze życzę Córom i Synom Ciemności tego co dla nich najlepsze, podobnie jak wszystkim adeptom Domu Nocy. – Już chciałam powiedzieć, że mam nadzieję, iż będę dobrze reprezentować ducha, kiedy rozległ się głos Erika:
– Zoey dobrze reprezentuje ducha.
Czwórka moich przyjaciół głośno przytaknęła oraz ku mojej radości (i trochę więcej niż lekkiemu zdziwieniu) do ich głosów przyłączyło się też kilkoro adeptów z sali.