Bardzo mi ulżyło, kiedy Neferet powiedziała, że nie ma sensu, bym dłużej zostawała w sali przyjęć. Po tym jak moi rodzice odegrali scenę, wydawało mi się, że wszyscy się na mnie gapią. Byłam więc nie tylko dziewczyną, z dziwnym Znakiem, ale też tą, która ma koszmarną rodzinę. Wybiegłam z holu jak najkrótszą drogą, by znaleźć się zaraz na chodniku wiodącym na ładne podwóreczko, na które wychodziły okna sali przyjęć.
Minęła właśnie północ, co jak na czas rodzicielskich wizyt było dość dziwną porą, ale lekcje tutaj zaczynały się o ósmej wieczorem, a kończyły o trzeciej nad ranem. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że byłoby lepiej, gdyby wizyty zaczynały się o ósmej albo godzinę wcześniej, ale Neferet wyjaśniła mi, że chodzi o to, by rodzice przywykli do Przemiany zachodzącej w ich dziecku, dla którego inne pory dnia i nocy wyznaczały nowy rozkład zajęć. Sama też doszłam do wniosku, że dodatkową zaletą wyznaczenia takiej godziny wizyt była jej niedogodność, co dawało rodzicom pretekst do wykręcenia się od przyjścia, kiedy nie musieli mówić wprost " Słuchaj, dziecko, nie chcą więcej mieć z tobą do czynienia skoro masz być krwiożerczym potworem".
Szkoda, że moi rodzice tak nie powiedzieli.
Westchnęłam, zwalniając kroku i podążając krętą ścieżką prowadzącą przez mały ogródek. Była chłodna listopadowa noc. Zbliżała się pełnia księżyca, a jego blask stanowił tło kontrastujące ze staromodnymi latarniami gazowymi, które rzucały żółtawą poświatę. Słychać było szum fontanny usytuowanej na środku ogrodu, więc niemal bezwiednie zmieniłam kierunek, zmierzając wprost na nią. Może uspokajający szum wody wpłynie łagodząco na poziom przeżywanego stresu, pozwoli mi zapomnieć…
Skręciłam w tamtą stronę, pogrążona w głębokiej zadumie, marząc o chłopaku, który był prawie mój i już nie prawie, ale całkowicie urokliwy. Erik pojechał na finały konkursu monologów Szekspirowskich. Oczywiście najpierw został laureatem szkolnych eliminacji i bez trudu dostał się do etapu międzynarodowych zmagań. Nie było go od poniedziałku, a chociaż mijał dopiero czwartek, brakowało mi go okropnie, nie mogła doczekać się niedzieli, kiedy to powinien wrócić. Erik był najbardziej atrakcyjnym chłopakiem w całej szkole. Prawdę mówiąc, Erik Night mógłby być najatrakcyjniejszym chłopakiem w każdej szkole – wysoki, ciemnowłosy, przystojny jak amant filmowy (nie mający żadnych homoseksualnych skłonności). Był też niesłychanie uzdolniony. Wkrótce dołączy do grona słynnych aktorów wampirów, takich jak Matthew McConaughey, James Franco, Jake Gyllenhaal czy Hugh Jackman (który jak na starszego faceta jest naprawdę świetny). Do tego Erik był rzeczywiście miłym chłopcem, co tylko podnosiło jego atrakcyjność.
Snując wizję nas jako dwojga kochanków, współczesnej Izoldy i Tristana (których historia tym razem miałaby szczęśliwe zakończenie), dopiero w ostatniej chwili zauważyłam, że znajdowali się tu również inni luzie, gdy usłyszałam głos mężczyzny, który przemawiał bardzo nieprzyjemnym tonem.
– Za każdym razem nas rozczarowujesz, Afrodyto!
Zmartwiałam. Afrodyto?
– Jakby nie dość było tego, że zostałaś Naznaczona, co jest równoznaczne z tym, że nie pójdziesz do Chattam Hall i to po tylu usilnych zabiegach żeby cię przyjęli! – usłyszałam szorstki kobiecy głos przemawiający lodowatym tonem.
– Wiem, matko, i już mówiłam, że jest mi przykro z tego powodu.
No dobra. Powinnam sobie pójść. Odwrócić się na pięcie i cichutko wynieść z dziedzińca. Afrodyta była najmniej chętnie widzianą przeze mnie osobą w całej szkole. Właściwie nigdzie bym jej chętnie nie oglądała, ale podsłuchiwanie jej z rodzicami byłoby czymś na pewno bardzo brzydkim.
Wycofałam się więc cichutko stamtąd i ukryłam za rozłożystym krzakiem, skąd jednak mogłam ich widzieć. Afrodyta siedziała na kamiennej ławeczce tuż przy fontannie. Przed nią stali rodzice. Właściwie tylko matka stała, bo ojciec cały czas nerwowo krążył.
O rany, jacy to byli przystojni ludzie. Ojciec wysoki i postawny. Należał do mężczyzn, którzy utrzymują formę, nie tyją, nie łysieją i zachowują zdrowe własne zęby. Ubrany w elegancki garnitur, który musiał kosztować krocie. Ponadto wydawał mi się dziwnie znajomy, jakbym go znała z telewizji czy z filmu, jej matka wyglądała znakomicie. Afrodyta była idealną jasnowłosą pięknością, a matka stanowiła jej dojrzalszą wersję – starszą, świetnie ubraną i doskonale zadbaną. Miała na sobie sweter, bez wątpienia kaszmirowy, do tego długi sznur pereł, na pewno prawdziwych. Kiedy gestykulowała, przy każdym ruchu jej rąk brylant gigantycznych rozmiarów, o gruszkowatym kształcie, rzucał świetlne refleksy – piękne i zimne jak jej głos.
– Czyżbyś zapomniała, ze ojciec piastuje stanowisko burmistrza Tulsy? – rzuciła ostro.
– Nie mamo, oczywiście, ze nie zapomniałam.
Matka jakby nie słyszała tych słów.
– To wielka różnica: przebywać na Wschodnim Wybrzeżu i przygotowywać się do egzaminów do Harvardu, a osiąść tutaj, mimo to pocieszaliśmy się, że skoro wampiry mogą osiągnąć bogactwo, władzę i wiele innych sukcesów, będziesz w tym wiodła prym tutaj, na tym – tu skrzywiła się z niesmakiem – raczej nietypowym polu. Tymczasem dowiadujemy się, że przestałaś przewodzi? Córom Ciemności i już nie uczęszczasz na kurs przygotowujący do pełnienia funkcji starszej kapłanki, czyli że niczym się nie różnisz od reszty hołoty w tej nędznej szkółce. – Matka Afrodyty przerwała, gdyż musiała się uspokoić. Kiedy odezwała się ponownie, musiałam dobrze wytężać słuch, by zrozumieć, co wycedziła syczącym tonem. – Twoje zachowanie jest nie do przyjęcia.
– Rozczarowałaś nas, i to nie po raz pierwszy – powtórzył ojciec.
– Już to mówiłeś tatusiu – powiedziała Afrodyta tym swoim tonem wyższości.
Nieoczekiwanie, jak atakujący wąż, matka wymierzyła jej policzek. Klaśnięcie było tak głośne, bo też mocne było uderzenie, na jego odgłos skurczyłam się i zacisnęłam powieki. Spodziewałam się że Afrodyta zerwie się z ławki i rzuci matce do gardła (w końcu nie bez powodu nazwałyśmy ją czarownicą z piekła rodem), ale ona się nie ruszyła. Przycisnęła tylko dłoń do policzka i pochyliła głowę.
– Nie płacz. Ile razy mam ci powtarzać, że łzy są dowodem słabości? Przynajmniej to jedno zrób dla nas i przestań się mazać – gderała jej matka.
Afrodyta z ociąganiem odjęła dłoń od policzka i podniosła głowę.
– Nie chciałam sprawić wam zawodu mamo. Naprawdę przepraszam.
– Przepraszanie niczego tu nie zmieni. Wolelibyśmy się dowiedzieć, co zamierzasz zrobić, by odzyskać straconą pozycję.
Ukryta w cieniu wstrzymałam oddech.
– Nic na to nie poradzę – wyznała Afrodyta, nieoczekiwanie sprawiając wrażenie bezbronnego dziecka. – Wszystko zepsułam. Neferet mnie na tym złapała. Zabrała mi przewodniczenie Córom Ciemności i dała je komuś innemu. Wydaje mi się, że zamierza nawet przenieść mnie do innego Domu Nocy.
– To już wiemy! – przerwała jej matka podniesionym głosem. – Przed spotkaniem z tobą odbyliśmy rozmowę z Neferet. Rzeczywiście miała zamiar przenieść cię do innej szkoły, ale interweniowaliśmy w tej sprawie. Zostaniesz tutaj. Próbowaliśmy też ją przekonać, żeby oddał ci przewodnictwo Cór Ciemności po jakimś okresie odbywania kary czy odosobnienia.
– No nie, mamo. Naprawdę to zrobiliście?
W głosie Afrodyty brzmiało prawdziwe przerażenie, czemu się specjalnie nie dziwiłam. Mogłam sobie wyobrazić jakie wrażenie wywarli na starszej kapłance ci zimni jak lód ludzie udający chodzące doskonałości. Jeśli Afrodyta miała jeszcze jakieś szanse powrócić do łask Neferet, jej przebiegli rodzice zapewne je zniszczyli.
– Oczywiście że tak! Myślisz, że będziemy siedzieli z założonymi rękami i patrzyli spokojnie jak niszczysz swoją przyszłość, stając się przeciętnym wampirem w jakimś nieznanym, bezimiennym Domu Nocy?
– Nie o to chodzi, ze otrzymałam swojego rodzaju karę w szkole – próbowała argumentować Afrodyta, starając się zapanować nad frustracją. – Ja wszystko pokręciłam, ale co ważniejsze, jest tutaj jedna dziewczyna, która dysponuje większą mocą niż ja. Nawet jeśli Neferet przestanie się na mnie gniewać, nie odda mi przywództwa na Córami Ciemności. – Następnie powiedziała coś, co mną wstrząsnęło:
– Tamta dziewczyna jest lepszą ode mnie przywódczynią. Zdałam sobie z tego sprawę podczas obchodów Samhain. To ona powinna przewodniczyć Córom Ciemności, nie ja.
Coś takiego! Czyżby piekło zamarzło?
Na te słowa jej matka postąpiła krok naprzód: widząc to, skuliłam się pewna, że zaraz usłyszą następny policzek. Ale matka nie uderzyła jej. Zbliżyła swoją urodziwą twarz do twarzy córki, patrząc jej prosto w oczy. Były do siebie tak podobne, aż przejęło mnie to strachem.
– Żebyś nigdy więcej nie mówiła, ze ktoś bardziej niż ty zasługuje na coś. Jesteś moją córką i zasługujesz zawsze na wszystko co najlepsze. – Wyprostowała się i przeciągnęła dłonią po włosach, choć (tego nie jestem pewna) nie zrujnowała swojej idealnie ułożonej fryzury. – Nam nie udało się przekonać Neferet, by oddała ci przywództwo Cór Ciemności, więc ty będziesz musiała to zrobić.
– Ależ mamo, już ci mówiłam…
Matka jednak szybko jej przerwała:
– Usuń tę nową dziewczynę ze swojej drogi, a wtedy Neferet będzie bardziej skłonna przywrócić ci to stanowisko.
O cholera. Ta "nowa dziewczyna" to byłam ja.
– Musisz ją zdyskredytować w oczach Neferet. Sprawić, żeby zaczęła popełniać błędy, a wtedy postaraj się, żeby ktoś doniósł o tym Neferet, ktoś inny, nie ty. Tak będzie lepiej wyglądało. – Matka Afrodyty mówiła to wszystko rzeczowym, beznamiętnym tonem, jakby radziła córce, w co ma się ubrać a nie knuła intrygę przeciwko mnie. O rany, to dopiero wiedźma z piekła rodem!
– Pilnuj się – dodał ojciec. – Twoje zachowanie musi być bez zarzutu. Może powinnaś być bardziej otwarta w relacjonowaniu swoich wizji, przynajmniej przez jakiś czas.
– Ale przecież zawsze mi powtarzałeś, żebym zatrzymywała wizje dla siebie, bo to źródło mojej władzy.
Własnym uszom nie wierzyłam. Nie dalej jak przed miesiącem Damien mówił mi, że parę osób uważało, iż Afrodyta próbowała ukryć swoje wizje przed Neferet, ale myślałam że powodem była nienawiść do rodzaju ludzkiego, przy czym wizje przeważnie dotyczyły przyszłych tragedii, które miały pochłonąć wiele ofiar. Kiedy wyjawiała swoje wizje Neferet, starsza kapłanka niemal z reguły potrafiła zapobiec tragicznym wydarzeniom i ocalić wiele ludzkich istnień. Fakt, że Afrodyta ukrywała swoje wizje, ostatecznie mnie przekonał, że powinnam zająć jej miejsce w przewodzeniu Córom Ciemności. Nie jestem spragniona władzy. Nie zabiegałam o to stanowisko. Do licha, jeszcze teraz nie bardzo wiedziałam, co mam z tym wszystkim robić. Wiedziałam tylko, że Afrodyta nie była taka dobra i że powinnam znaleźć sposób, żeby przestała być taka. A teraz dowiaduję się, że jej niecne postępowanie brało się również stąd, ze pozwoliła, by apodyktyczni rodzice nadal nią rządzili. W gruncie rzeczy jej tata z mamą uważali, że to jest w porządku trzymać w tajemnicy informacje, których ujawnienie mogłoby ocalić czyjeś życie. Na dobitkę jej ojciec był burmistrzem Tulsy! (To dlatego wydał mi się znajomy). Fakt ten jeszcze bardziej ranił mi serce.
– Te wizje są źródłem władzy! Czy ty nie słuchasz co się do ciebie mówi? – irytował się jej ojciec. – powiedziałem, że swoich wizji możesz użyć jako środka do zdobycia władzy, ponieważ informacja znaczy: władza. Źródłem twoich wizji jest Przemiana, jaka dokonuje się w twoim organizmie. Ma to podłoże genetyczne, nic więcej.
– Podobno jest to dar otrzymany od bogini – odpowiedziała spokojnie Afrodyta.
Jej matka zaśmiała się ironicznie.
– Nie bądź głupia. Gdyby istniała taka istota jak bogini dlaczegóż miałby obdarzać cię władzą? Jesteś tylko niepoważnym dzieciakiem, w dodatku o niepokojących skłonnościach do popełniania błędów, czego dowodem twoja ostatnia niefortunna eskapada. Wykorzystaj swoje wizje do odzyskania łask Neferet, ale musisz się ukorzyć. Neferet powinna uwierzyć, że rzeczywiście jest ci przykro.
– Przepraszam – powiedziała Afrodyta ledwo dosłyszalnie.
– Za miesiąc chcemy usłyszeć lepsze nowiny.
– Tak, mamo.
– Dobrze, a teraz odprowadź nas do holu przyjęć, tak byśmy wmieszali się w tłum.
– Czy mogłabym zostać tu jeszcze przez chwilę? Naprawdę nie czuję się najlepiej.
– W żadnym razie. Co by ludzie powiedzieli? – nie zgodziła się matka. – Weź się w garść. Odprowadź nas i rób dobrą minę. Idziemy.
Afrodyta z ociąganiem podniosła się z ławki. Serce biło mi tak mocno, że wydawało się, że zdradzi moją obecność. Rzuciłam się biegiem, ścieżką do skrzyżowania, skąd już było blisko do wyjścia z dziedzińca.
Przez całą drogę do internatu zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam. Moi rodzice byli koszmarni, ale przy przepełnionych nienawiścią i opętanych obsesją władzy rodzicach Afrodyty wydawali się jak mama i tata z serialu Grunt to rodzinka (widzicie? Tak samo jak wszyscy ja też oglądam powtórki na Nickleodeonie). Niechętnie to przyznaję, ale widząc jakich rodziców ma Afrodyta, zaczynam rozumieć, dlaczego sama tak postępuje. Nie wiem, jaka ja bym się stała gdyby nie Babcia, która szczególnie podczas ostatnich trzech lat otaczała mnie miłością i podtrzymywała na duchu. Jest jeszcze jedna różnica. Moja mama była przedtem normalna. Owszem, nieraz bywała zestresowana i przepracowana, ale przez pierwsze trzynaście lat mojego prawie siedemnastoletniego życia była normalna. Zmieniła się dopiero, gdy wyszła za mąż za Johna. Tak więc miałam dobrą matkę i wspaniałą babcię. A gdybym tego nie miała? Gdyby całe moje dotychczasowe życie wyglądało tak jak ostatnie trzy lata- kiedy czułam się jak intruz we własnej rodzinie?
Może stałabym się taka jak Afrodyta? Nadal zresztą pozwalam, by rodzice kontrolowali moje życie, bo rozpaczliwie czekam, aż okażę się w ich oczach dostatecznie dobra, by byli ze mnie dumni i mnie kochali.
I choć wcale mnie to nie cieszyło, po tym spotkaniu zobaczyłam Afrodytę w całkiem innym świetle.