Prawie już skończyliśmy przygotowywanie sali na niedzielne uroczystości, kiedy ktoś nastawił wieczorny dziennik na telewizorze z dużym ekranem, który musieliśmy zostawić na miejscu. Cała nasza piątka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia; oczywiście głównym motywem wiadomości była historia z bombą podłożoną przez Dżihad Przyrody. Wiedziałam, że nie zostanę zidentyfikowana jako nadawca informacji: zauważyłam, jak Damien niby to niechcący upuścił telefon, potem na niego nadepnął, po czym go zniszczył doszczętnie, a mimo to odetchnęłam z ulgą, słysząc, że jak dotąd policja nie wpadła na trop terrorystów.
Nadano też inną związaną z głównym wątkiem informację: tego wieczoru niejaki Samuel Johnson, kapitan rzecznej żeglugi dowodzący barką towarową, podczas pilotowania jednostki dostał ataku serca. Szczęśliwym dla niego zbiegiem okoliczności ruch na moście został wstrzymany, a policja i służby medyczne znajdowały się w pobliżu. W ten sposób jego uratowano, a most ani żadna barka nie doznały uszczerbku.
– Więc tak to się miało stać! – zawołał Damien. – Dostał zawału i barka uderzyła w most.
W milczeniu skinęłam głową.
– Co dowodzi, że wizja Afrodyty była prawdziwa.
– A to nie jest już dobra wiadomość – orzekła Stevie Rae.
– Moim zdaniem jest – odrzekłam. – Dopóki Afrodyta będzie nas informować o swoich wizjach, dopóty musimy pamiętać, że powinniśmy je traktować poważnie.
Damien potrząsnął głową.
– Z jakiegoś powodu Neferet nabrała przekonania, że Nyks odebrała Afrodycie swój dar. Szkoda, że musimy milczeć, w przeciwnym razie Neferet by nam wyjaśniła, o co w tym wszystkim chodzi albo zmieniłaby zdanie co do Afrodyty.
– Nie. Dałam jej słowo, że o niczym nie powiem.
– Gdyby Afrodyta zmieniła się i przestała być wiedźmą z piekła rodem, toby sama poszła do Neferet i opowiedziała jej, co się stało – powiedziała Shaunee.
– Może powinnaś jej to podsunąć – zaproponowała Erin.
Stevie Rae skwitowała to ordynarnym odgłosem.
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nawet tego nie zauważyła, bo Drew właśnie szczerzył się do nas w uśmiechu, a ona zaczerwieniona po uszy nie zwracała na mnie uwagi.
– Jak to teraz wygląda, Zoey? – zapytał, nie odrywając wzroku od Stevie Rae.
Wygląda, że czujesz miętę do mojej współmieszkanki, to właśnie chciałam powiedzieć, ale w gruncie rzeczy nie miałam nic przeciwko temu, a zresztą rumieniec Stevie Rae wyraźnie mówił to samo, więc w końcu postanowiłam jej darować.
– Dobrze wygląda – odpowiedziałam.
– Nieźle – pochwaliła umiarkowanie Shaunee, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.
– Ditto, Bliźniaczko – potwierdziła Erin, unosząc kilkakrotnie brew w górę i w dół, patrząc jednocześnie na Drew.
Chłopak nie zauważył gestów żadnej z nich. Widział tylko Stevie Rae.
– Umieram z głodu – wyznał.
– Ja też – zawtórowała Stevie Rae.
– To może pójdziemy coś zjeść? – zwrócił się do niej Drew.
– Okay – zgodziła się natychmiast Stevie Rae, ale pewnie zaraz uświadomiła sobie, że stoimy wokół nich i ich obserwujemy, bo zaczerwieniła się jeszcze bardziej. – O rany, przecież to pora obiadu. Chodźmy wszyscy coś zjeść. – Nerwowo przeciągnęła palcami po swojej krótkiej czuprynce i zawołała do Damiena, który w drugim końcu Sali pochłonięty był rozmową z Jackiem. – Damien, idziemy jeść. Nie jesteście głodni, ty i Jack?
Jack i Damien porozumieli się wzrokiem, po czym Damien odkrzyknął:
– Tak, my też idziemy!
– Ekstra – odpowiedziała Stevie Rae, śmiejąc się do Drew. – Chyba wszyscy jesteśmy głodni.
Shaunee westchnęła i ruszyła do wyjścia.
– Jak słowo. Już mnie głowa rozbolała, tyle hormonów w tym pomieszczeniu.
– A ja czuję, jakbym bez przerwy oglądała film Life time. Zaczekaj na mnie, Bliźniaczko – poprosiła Erin.
– Dlaczego Bliźniaczki wyrażają się tak cynicznie o miłości? – zapytałam Damiena, kiedy wraz z Jackiem dołączył do nas.
– Nie są cyniczne, tylko wściekłe, bo kilku ostatnich chłopaków, z którymi się umawiały, szybko się zniechęciło.
Już całą grupką wyszliśmy na dwór, zanurzając się magii listopadowego zaśnieżonego wieczoru. Płatki śniegu były teraz mniejsze, ale nadal padały bez przerwy, sprawiając, że Dom Nocy wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo i jeszcze bardziej niż zwykle przypominał stare zamczysko.
– Tak. Bliźniaczki są trudnymi partnerkami, prześcigają chłopaków we wszystkim – przyznała Stevie Rae.
Zauważyłam, że trzyma się bardzo blisko Drew Partina, tak że idąc, ocierają się ramionami.
Usłyszałam zgodne pomruki chłopaków, którzy pomagali nam przesuwać meble w sali rekreacyjnej. Wyobraziłam sobie którekolwiek z nich, jak umawia się z jedną czy drugą Bliźniaczką, ona naprawdę działają onieśmielająco (na wampira czy niewampira).
– Pamiętasz, jak Thor chciał się umówić z Erin? – zapytał jeden z kolegów Drew o imieniu podajże Keith.
– Tak. Nazwała go lemurem, wiesz, jak te głupkowate lemury z filmu Disneya – odpowiedziała ze śmiechem Stevie Rae.
– A Walter umówił się z Shaunee raptem dwa i pół raza. W połowie trzeciej randki, kiedy siedzieli na kawie w Starbucksie, nazwała go procesorem Pentium 3 – przypomniał Damien.
Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem.
– Zoey, jesteśmy teraz na etapie procesorów Pentium 5.
– Aha.
– Erin do tej pory przy każdej okazji nazywa opóźnionym w rozwoju -dodała Stevie Rae.
– W takim razie trzeba kogoś naprawdę wyjątkowego, żeby mógł się z nimi umawiać – orzekłam.
– Myślę, że każdy ma swoją parę – odezwał się nieoczekiwanie Jack.
Wszyscy odwrócili się do niego i Jack się zaczerwienił. Zanim ktokolwiek zdążył parsknąć śmiechem, powiedziałam:
– Myślę, że on ma rację. – A w myślach dodałam jeszcze: Tyle, że trudno się zorientować, kto ma być tą parą.
– Całkowitą – zgodziła się entuzjastycznie Stevie Rae.
– W stu procentach – dorzucił uśmiechnięty Damien, mrugając do mnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem.
– Ej – wyskoczyła zza drzewa Shaunee. – Właściwie o czym mówicie?
– O twoim nieistniejącym życiu uczuciowym – odpowiedział niespeszony Damien.
– Naprawdę? – zdziwiła się.
– Naprawdę – przyznał Damien.
– To może porozmawiacie teraz o tym, jacy jesteście zmarznięci i mokrzy? – zaproponowała Shaunee.
Damien nachmurzył się.
– Mnie nie jest zimno ani mokro.
Erin wyskoczyła z drugiej strony drzewa ze śnieżką w ręce.
– Ale zaraz ci będzie! – wykrzyknęła, rzucając w niego śnieżką i trafiając prosto w tors.
Zaczęła się bitwa na śnieżki. Dzieciaki piszczały, kryły się, ale zaraz nabierały garściami śniegu na nowe kule i rzucały nimi, celując w Erin i Shaunee. Zaczęłam się z wolna wycofywać.
– Mówiłam wam, że śnieg jest świetny! – przypomniała Stevie Rae.
– Miejmy nadzieję, że będzie zamieć – krzyknął Damien celując w Erin. – Mnóstwo śniegu i wiatr, idealne warunki na bitwę śnieżną! – Cisnął śnieżką, ale Erin była szybsza i w ostatniej chwili zdążyła się uchylić, tak że kula nie trafiła jej w głowę.
– Dokąd idziesz, Z? – zapytała Stevie Rae, wychylając się zza ozdobnego krzaka. Zauważyłam, że Drew stał obok niej, mierząc śnieżką w Shaunee.
– Do centrum informacji, muszę opracować odpowiednie słownictwo na jutrzejsze obchody, zjem coś po powrocie do internatu. – Wycofywałam się z pola bitwy coraz szybciej. – Strasznie żałuję, że omija mnie ta zabawa, ale… – Wpadłam w najbliższe drzwi, a gdy tylko zatrzasnęłam je za sobą, usłyszałam trzy miękkie plaśnięcia, kiedy trafiły w nie śnieżne kule.
Nie była to czcza wymówka, by uniknąć zabawy na śniegu, faktycznie już wcześniej zamierzałam zrezygnować z obiadu i zakopać się na kilka godzin w bibliotece. Nazajutrz miałam utworzyć swój krąg i poprowadzić uroczystości obrzędowe odwieczne jak księżyc.
Nie wiedziałam, co zrobię.
Owszem, raz, przed miesiącem, utworzyłam krąg z przyjaciółmi, głównie by sprawdzić, czy rzeczywiście mam związek z żywiołami czy też ulegałam iluzji. Dopóki nie poczułam raz jeszcze mocy wiatru, ognia, wody ziemi i ducha, czego świadkiem byli moi przyjaciele, przysięgłabym, że poprzednio uległam złudzeniu. Nie jestem cyniczna ani nic w tym rodzaju, ale jak słowo… (że zacytuję Bliźniaczki). Współgranie z żywiołami jest czymś naprawdę dziwnym. W końcu moje życie nie było jak z filmowej opowieści o X-menach (choć nie miałabym nic przeciwko temu, żeby spędzić trochę czasu z Wolverinem).
Tak jak się spodziewałam, centrum informacji świeciło pustkami. W końcu był to sobotni wieczór. Tylko ktoś całkiem porąbany może spędzać sobotni wieczór w bibliotece. Ale ja wiedziałam dokładnie, po co tu przyszłam. Wystukałam w komputerze kartę katalogową, na której mogłam znaleźć książki ze starymi zaklęciami i opisami dawnych rytuałów; nowsze publikacje mnie nie interesowały. Moją uwagę zwróciła zwłaszcza książka Fiony Mistyczne obrzędy Kryształowego Księżyca. Z trudem skojarzyłam sobie, że Fiona zdobyła Laur Poetycki Wampirów na początku dziewiętnastego wieku (w Internecie wisiał jej portret). Zapisałam sobie numer katalogowy książki, którą znalazłam na odległej półce pokrytej kurzem – widocznie rzadko odwiedzanej. Uznałam, ze to dobry znak, bo źródło, jakiego szukałam, powinno tak wyglądać – stare tomisko oprawione w skórę, jak się to dawniej robiło, Potrzebne mi były odwieczne zasady i tradycje, aby pod moim kierownictwem Córy Ciemności dowiedziały się czegoś więcej o naszej historii, a nie starały się być supernowoczesne, do czego dążyła Afrodyta.
Otworzyłam notes i wyciągnęłam swoje ulubione pióro, które od razu przypomniało mi Lorena (boże, znowu ona o nim myśli xDD) i jego powiedzenie, że woli pisać wiersze odręcznie niż na komputerze… Zaraz moja myśl powędrowała do wspomnienia, jak gładził mnie po twarzy… i po plecach… i do wrażenia rosnącego pomiędzy nami związku. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, dotknęłam swego policzka – wydał mi się cieplejszy niż zazwyczaj – po czym zaraz uświadomiłam sobie, że oto siedzę sama i uśmiecham się do siebie jak kretynka, rozgrzana myślą o facecie, który jest dla mnie za stary, a do tego jest wampirem. Oba fakty wprawiły mnie w zdenerwowanie (tak być powinno). Przyznaję, ze Loren jest wspaniały, ale przecież ma dwadzieścia kilka lat. To prawdziwy dorosły, który zna wszystkie tajemnice wampirów, wie o pragnieniu krwi i pragnieniu w ogóle. Niestety, czyniło go to tym bardziej pożądanym, zwłaszcza po moim krótkim, ale jakże smakowitym doświadczeniu ze spijaniem krwi Heatha i podpieszczaniem się z nim.
Postukałam piórem w pustą kartkę notesu. Owszem, w ostatnim miesiącu całowałam się też trochę z Erikiem i to mi się podobało. Nie posunęliśmy się za daleko. Po pierwsze: mimo że ostatnie doświadczenia tego nie potwierdzają, na ogół nie zachowuję się wyzywająco. Po drugie: nie mogłam zapomnieć, jak przypadkiem byłam świadkiem sceny, w której Afrodyta, jego zdecydowanie sympatia, klęczała przed nim, usiłując mu zrobić loda, więc dla kontrastu nie chciałam, by sobie pomyślał, ze jestem taką samą latawicą jak ona (usiłowałam nie przypominać sobie sceny z Heathem, jak masowałam mu rosnącą pod rozporkiem wypukłość). Tak więc w jakiś sposób byłam związana z Erikiem, który według powszechnej opinii był moim oficjalnym chłopakiem, mimo że nie zrobiliśmy niczego, co by świadczyło o naszym bliższym związku.
Zaczęłam myśleć o Lorenie. To on obudził we mnie kobietę, kiedy w świetle księżyca odsłoniłam się przed nim, przy nim nie byłam już speszoną, niedoświadczoną dziewczyną, jaką czułam się przy Eriku. Kiedy zobaczyłam pożądanie w oczach Lorena, poczułam, ze jestem piękna, silna i bardzo seksowna. Muszę też przyznać, że takie samopoczucie mi się podobało.
Jak do diabła pasował do tego wszystkiego Heath? On wzbudzał we mnie całkiem odmienne uczucie niż Loren czy Erik. Ja i Heath mieliśmy swoją historię, Znaliśmy się od dziecka, chodziliśmy ze sobą z przerwami od dobrych kilku lat. Zawsze mnie ciągnęło do Heatha, parę razy migdaliliśmy się nie na żarty, ale nigdy mnie nie podniecił jak wtedy, gdy się skaleczył, bym mogła napić się jego krwi.
Wzdrygnęłam się i bezwiednie oblizałam wargi. Już samo to wspomnienie podnieciło mnie i przeraziło jednocześnie. Zdecydowanie chciałam się z nim jeszcze spotkać. Ale czy dlatego, że nadal mi na nim zależało, czy dlatego, ze kierował mną zew krwi?
Nie miałam pojęcia.
Owszem, od lat czułam sympatię do Heatha. Czasami robił wrażenie opóźnionego w rozwoju, ale nawet wtedy był milutki. Zawsze dobrze mnie traktował, lubiłam się z nim spotykać, przynajmniej póki nie zaczął pić i palić. Wtedy jego uzależnienia stały się równoznaczne z głupotą. Przestałam mu ufać. Tymczasem powiedział, że skończył z tym; czy znaczyło to, że stał się na powrót tym samym chłopcem, którego tak bardzo kiedyś lubiłam? A skoro tak, to co mam do diaska zrobić z (1) Erikiem, (2) Lorenem, (3) z faktem, że picie krwi Heatha było sprzeniewierzeniem się zasadom Domu Nocy, oraz (4) z niezłomnym zamiarem ponownego picia jego krwi?
Westchnęłam ciężko, co zabrzmiało jak szloch. Zdecydowanie powinnam z kimś porozmawiać na ten temat.
Z Neferet? W żadnym razie. Nie miałam zamiaru powiedzieć dorosłej wampirzycy o Lorenie. Wiedziałam, ze powinnam się przyznać, że napiłam się (znów) krwi Heatha, czym przypuszczalnie wzmocniłam nasz związek krwi i wzajemne uzależnienie. Jednakże nie byłam gotowa na takie wyznania. Jeszcze nie. Może to egoizm z mojej strony, że nie chciałam napytać sobie biedy, zanim nie wzmocnię swojej pozycji liderki Cór Ciemności, ale tak było.
Ze Stevie Rae? Była moją najlepszą przyjaciółką i rzeczywiście miałam ochotę opowiedzieć jej o wszystkim, ale to by znaczyło, że powinnam też powiedzieć o próbowaniu krwi Heatha. I to dwa razy. I że chciałam jeszcze. Przecież to by ją ode mnie odstraszyło. Sama byłam tym wystraszona. Nie mogłam pozwolić na to, by najlepsza przyjaciółka patrzyła na mnie jak na potwora. Poza tym nie sądzę, by mnie całkowicie zrozumiała, nie do końca.
Babci też nie mogłam powiedzieć. Na pewno by jej się nie podobało, ze Loren ma dwadzieścia parę lat. I jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak jej opowiadam o swojej żądzy krwi.
Jak na złość jedyną osobą, która zdawała się nie bać krwi i rozumieć, co znaczy pożądanie, była Afrodyta. W pewnym stopniu nawet chciałabym z nią porozmawiać na ten temat, zwłaszcza kiedy się przekonałam, ze jej wizja okazała się prawdziwa. Coś mi mówiło, że można by powiedzieć o niej znaczenie więcej niż tylko „wredna małpa”. Neferet się na nią wkurzyła, to pewne. Ale też splantowała ją, mówiąc, i to lodowatym, pełnym nienawiści tonem, że Nyks cofnęła swoje łaski, więc odtąd wizje Afrodyty się niewiarygodne. Nie tylko ja się o tym dowiedziała, ale praktycznie cała szkoła. Tymczasem miałam dowód, że jest inaczej. Cała ta sprawa zaczynała mnie mocno niepokoić, zastanawiałam się, na ile mogę ufać Neferet.
Zmusiłam się, by zająć myśli poszukiwaniem potrzebnych mi materiałów w centrum informacji. Otworzyłam starą księgę, z której wysunęła się kartka. Podniosłam ją, wierząc, ze jakiś poprzedni czytelnik zostawił tu swoje notatki. Spojrzałam na nią i… zmartwiałam. Na wierzchu złożonej kartki widniało starannie wykaligrafowane moje imię. Natychmiast rozpoznałam to pismo.
Dla Zoey
Ponętna Kapłanko.
Noc nie skryje twoich szkarłatnych marzeń.
Pójdź za głosem pożądania.
Przeszedł mnie dreszcz. Co to wszystko znaczy? Jakim cudem osoba, która powinna przebywać teraz na Wschodnim Wybrzeżu, przewidziała, ze zajrzę do tej książki?
Ręce mi się trzęsły, tak że chcąc przeczytać ten wiersz raz jeszcze, musiałam odłożyć kartkę na stół. Mniejsza o piorunujące wrażenie, ale jakie to niesamowicie romantyczne, ze poeta, zdobywca Lauru Poetyckiego Wampirów, pisał dla mnie wiersze. Z drugiej strony zaniepokoiło mnie, że haiku znalazło się w tym miejscu. Noc nie skryje twoich szkarłatnych marzeń. Czy ja już całkiem oszalałam czy też Loren wie, że poznałam smak krwi? Nagle ten wiersz wydał mi się złowieszczy…niebezpieczny, jakby zawierał ostrzeżenie, które właściwie ostrzeżeniem nie było. Zaczęłam myśleć o autorze. Bo może nie Loren był autorem tego wiersza? Może to haiku napisała Afrodyta? Podsłuchałam jej rozmowę z rodzicami. Miała mnie wykopsać ze stanowiska przewodniczącej Cór Ciemności. Czy ten wiersz był częścią jej planu? (O rany, zabrzmiało to jak cytat z jakiejś humorystycznej książki).
No dobrze, Afrodyta widziała mnie z Lorenem, ale skąd miałaby się dowiedzieć o wierszu? Poza tym skąd by wiedziała, ze wrócę do centrum informacji i zajrzę akurat do tej starej książki? To by raczej wyglądało na działanie jakiegoś dorosłego wampira, ale nie miałam pojęcia, jak by wpadł na ten trop. Przecież dopiero przed chwilą postanowiłam zajrzeć do tej książki.
Nala skoczyła na blat biurka komputerowego, napędzając mi niezłego stracha. Miauknęła z naganą i otarła się o mnie.
– No dobrze już, dobrze, zabieram się do roboty – uspokoiłam ją. Ale mimo, że szperałam w starym tomie, szukając dawnych obrzędowych zaklęć, moje myśli nieustannie krążyły wokół wiersza, a niejasne uczucie niepokoju zagnieździło się we mnie na dobre.