Kiedy znów zaczęłam mówić, wszyscy natychmiast się uciszyli.
– Każdy kto uważa, że potrafi sprostać ideałom Cór i Synów Ciemności, i będzie prawdomówny, wierny, zacny, otwarty na innych i dobry, może pozostać razem z nami. Ale musze was uprzedzić, że dołączą do nas nowi adepci, których nie będziemy oceniali po wyglądzie ani po tym, z kim się przyjaźnią. Zastanówcie się więc i podejmijcie decyzję, a potem powiadomcie mnie albo kogokolwiek z naszego zarządu, że chcecie zostać w tej grupie. – Pochwyciłam spojrzenia kilku koleżanek Afrodyty i dodałam: – Wasza przeszłość nie będzie miała znaczenia. Liczy się to, jacy będziecie od tej chwili.
Kilka dziewcząt odwróciło ode mnie wzrok z poczuciem winy, a kilka innych wyglądało, jakby się zaraz miały rozpłakać. Ze szczególną przyjemnością napotkałam wzrok Deino, która wytrzymała moje spojrzenie i poważnie pokiwała głową. Cóż, może w końcu nie była taka „Straszna”.
Ostawiłam fioletową świecę i sięgnęłam po służący do odprawiania obrzędów wielki puchar, który przedtem napełniłam czerwonym słodkim winem.
– A teraz wypijmy, by uczcić pełnię księżyca i koniec, który oznacza początek nowego.
Kiedy obchodziłam cały krąg, częstując winem każdego adepta, odmawiałam głośno modlitwę na obchody Pełni Księżyca, którą znalazłam w Mystical Wites of the Crystal Moon Fiony, właścicielki Lauru Poetyckiego Wampirów z początku dziewiętnastego wieku.
Skąpy blasku księżyca
Tajemnico głębi ziemi
Siło toczonych wód
Ciepło płomienia
W imieniu Nyks przyzywamy was!
Skupiłam się Masłowach pięknego dawnego wiersza i naprawdę uwierzyłam, że ta noc będzie początkiem czegoś wyjątkowego.
Uzdrawianie chorych
Prawda zamiast fałszu
Oczyszczenie nieczystych
Umiłowanie prawdy
W imieniu Nyks niech się stanie!
Przechodziłam szybko po obwodzie kręgu, szczęśliwa, że większość młodziaków po wypiciu łyka wina uśmiechała się do mnie i mówiła: „Bądź pozdrowiona”. I chyba nikomu nie brakowało w moim winie Samku krwi zwabionego adepta. (Nie chcę nawet myśleć, z jaką przyjemnością kosztowałabym takiego wina zmieszanego z krwią).
Wzroku kota
Słuchu delfina
Zręczności węża
Tajemnico Sfinksa
W imieniu Nyks przyzywam was
Bądźcie pozdrowieni wraz z nami!
Wypiłam resztę wina i odstawiłam puchar na stół. W odwrotnej kolejności podziękowałam wszystkim żywiołom i odesłałam je, skąd przyszły, podczas gdy Stevie Rae, Erin, Shaunee i na końcu Damien kolejno zdmuchiwali swoje świece. Zakończyłam rytuał słowami:
– Uroczystości obchodów Pełni Księżyca dobiegły końca. Bądźcie pozdrowieni.
Adepci odpowiedzieli chórem pożegnalną formułkę: „Bądźcie pozdrowieni”.
I tak oto zakończył się mój pierwszy obrzęd, który prowadziłam jako przewodnicząca Cór Ciemności.
Czułam się trochę jak wydrążona w środku, nawet może nieco smutna, tak to jest, kiedy na coś się długo czeka i robi wiele przygotowań, a potem wszystko to mija, zostawiając uczucie pustki. Ale prawdę mówiąc, trwało to najwyżej krótką chwilę, bo zaraz przyjaciele rzucili się do mnie, mówiąc jeden przez drugiego o odciskach dłoni w betonie, który zbyt szybko zaczął wysychać.
– Czekaj. My z Bliźniaczką musimy teraz dodać trochę wody do tego betonu, bo stwardniał, zanim zdążyłyśmy zrobić odciski swoich dłoni – powiedziała przejęta Shaunee.
Erin potaknęła.
– Po to tu jestem, Bliźniaczko. Jak również po to, by świecić przykładem dobrego smaku i wyczucia mody.
– I jedno, i drugie jest równie ważne, Bliźniaczko.
Damien wzniósł oczy do nieba.
– Słuchajcie, zróbmy w końcu te odciski i idźmy stąd. Z głodu rozbolał mnie żołądek i potwornie bili mnie głowa – powiedziała Stevie Rae.
Kiwnęłam głową na znak, że w pełni się z nią zgadzam. Obie poszłyśmy późno spać i nie zdążyłyśmy niczego zjeść przed wyjściem. Ja też umierałam z głodu. I pewnie też rozboli mnie głowa z powodu niedostatku kofeiny, jeśli wkrótce czegoś nie zjem i nie wypiję.
– Stevie Rae ma rację. Pospieszmy się, zróbmy odciski dłoni, a potem dołączymy do reszty na posiłek.
– Neferet zamówiła w kuchni taco. Udało mi się tam zajrzeć, pachnie naprawdę smakowicie – przyznał Damien.
– No to chodźmy wreszcie. Przestańmy bajdurzyć – burknęła Stevie Rae, o mały włos nie rozdeptując betonowej płytki.
– Co się z nią dzieje? – zapytał szeptem Damien.
– Pewnie cierpi na zespół napięcia przedmiesiączkowego – odpowiedziała Shaunee.
– Aha, zauważyłam już przedtem, że jest blada i obrzmiała, ale nie chciałam być złośliwa i nic nie powiedziałam – dodała Erin.
– Więc zróbmy te odciski i chodźmy jeść – zadecydowałam, biorąc swoją cegiełkę zadowolona, że Erik wybrał dla siebie sąsiednią płytkę.
– Wziąłem ręczniki, które zmoczyłem w kuchni, żebyście mogli sobie wetrzeć ręce – powiedział Jack, wyglądając wzruszająco, zarumieniony z przejęcia, niosąc stosik mokrych ręczników.
– To naprawdę bardzo ładnie z twojej strony – pochwaliłam go z uśmiechem. – No, do roboty!
Z bliska zauważyłam, że beton został wlany w coś, co przypominało kartonowe wytłoczki, więc uznałam, że najlepiej będzie oderwać karton, kiedy wszystko już zastygnie. Nadal podobał mi się pomysł Damiena, by zostawić nasze ślady na płytkach na dziedzińcu przed jadalnią.
Było wiele śmiechu i zabawy, kiedy wykonywaliśmy odciski rąk w miękkim jeszcze betonie, a potem gdy wydrapywaliśmy w nim nasze imiona patyczkami, po które Jack ochoczo pobiegł (ten dzieciak okazał się naprawdę gotów w każdej chwili do pomocy).
Kiedy wycieraliśmy ręce zabrudzone cementem i przyglądaliśmy się z zadowoleniem własnemu dziełu, Erik nachylił się i wyznał mi do ucha:
– Jestem naprawdę zadowolony, że Neferet wybrała mnie do zarządu.
Zacisnęłam usta i nic nie odpowiedziałam. Gdybym mu powiedziała, że to ja go wybrałam za zgodą Damiena, Stevie Rae i Bliźniaczek, pewnie miałby od razu mniej wiatru w żaglach. Decyzja Neferet to było coś znaczącego. A nikomu nie będzie przeszkadzać (nie licząc mojej zranionej miłości własnej), jeśli Erik będzie trwał w przekonaniu, że to kapłanka go wybrała. Już miałam zmienić temat i dać hasło do pójścia do jadalni, gdy z prawej strony doszedł mnie dziwny odgłos. Kiedy uświadomiłam sobie, co to za odgłos, zmartwiałam.
To Stevie Rae kaszlała.
Damien natychmiast znalazł się przy mnie. Zaraz potem podbiegły Bliźniaczki. Stevie Rae wybrała betonowy klocek leżący najdalej na prawo, a najbliżej wejścia do jadalni. Grupka adeptów już siedziała przy stołach, ale całkiem sporo młodziaków zostało na zewnątrz, by przyglądać się, jak zostawiamy odciski swoich dłoni, tak że kilka osób oddzielało mnie od Stevie Rae, jednak dostrzegłam, że ona nadal klęczy przed swoim betonowym bloczkiem. Musiała wyczuć mój wzrok, bo odchyliła się, przysiadła na piętach i popatrzyła na mnie. Usłyszałam, że stara się odchrząknąć. Uśmiechnęła się do mnie smutno, po czym wzruszyła ramionami i wyartykułowała bezgłośnie: „Mam w gardle żabę”. Pamiętam, że użyła tego samego określenia podczas występów uczestników konkursu na najlepiej zaprezentowany monolog. Znów zaniosła się kaszlem.
Nie patrząc na Erika, poleciał mu:
– Zawołaj szybko Neferet!
Wstałam i zaczęłam iść w kierunku Stevie Rae, która zdążyła już zrobić odcisk swojej dłoni i podpisać go, po czym wycierała palce w ręcznik. Zanim znalazłam się przy niej dostała ataku kaszlu, który wstrząsnął jej ramionami. Przycisnęła ręcznik do ust.
Wtedy poczułam ten zapach. Miałam wrażenie, jakbym się natknęła na niewidzialny mur. Owionął mnie zapach krwi, nęcący, kuszący i straszny. Zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Stałam tak nieruchomo, nie otwierając oczu, przejęta zbliżającymi się obchodami Pełni Księżyca, z Nalą mruczącą błogo na mojej poduszce i ze Stevie Rae pochrapującą spokojnie na sąsiednim łóżku.
Poczułam na ranieniu czyjąś rękę, ale nadal się nie poruszałam – Zoey, ona ciebie potrzebuje – rzekł Damien trochę drżącym głosem.
Otworzyłam oczy i popatrzyłam na niego. Damien płakał.
– Chyba nie mogę – powiedziałam słabo.
Ścisnął mnie mocniej za ramię.
– Możesz. Musisz.
– Zoey! – zaszlochała Stevie Rae.
Niewiele myśląc, wyrwałam się Damianowi i podbiegłam do swojej najlepszej przyjaciółki. Nadal klęczała, przyciskając do piersi skrwawiony ręcznik. Znów zaczęła kaszleć i krztusić się, coraz więcej krwi z jej nosa i ust chlustało na ręcznik.
– Przynieś więcej ręczników! – krzyczałam do Erin, która pobladła siedziała bez ruchu przy Stevie Rae. Sama zaś kucnęłam przy przyjaciółce. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Obiecuję.
Stevie Rae płakała, a jej łzy już były zabarwione krwią. Potrząsnęła głową.
– Nie będzie – szepnęła słabnącym głosem. – Ja umieram. – Głos miała stłumiony zalewającą jej płuca i gardło krwią.
– Zostanę z tobą. Nie dopuszczę do tego, byś była sama – powiedziałam.
Złapała mnie za rękę. Jej dłoń była przeraźliwie zimna.
– Z, tak się boję – wyznała.
– I ja się boję. Ale obiecuję, że razem przez to przejdziemy.
Erin podała mi stos ręczników. Wyjęłam z rąk Stevie Rae zaplamiony ręcznik i czystym zaczęłam wycierać jej twarz. Ale znów się rozkaszlała i nie mogłam nadążyć, tyle było krwi. Stevie Rae zaczęła tak okropnie się trząść, że sama nie mogła utrzymać ręcznika. Płacząc, przyciągnęłam ją do siebie, wzięłam na kolana i zaczęłam kołysać jak małe dziecko, powtarzając bez przerwy, że wszystko będzie dobrze i że jej nie opuszczę.
– Zoey, może to pomoże.
Zapomniałam, że wokół mnie znajdują się jeszcze inni, więc głos Damiena zaskoczył mnie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, ze trzyma zieloną świecę ofiarną, która symbolizowała ziemię. Wtedy nieoczekiwanie odezwał się mój instynkt, a ja, dotąd pogrążona w rozpaczy i roztrzęsiona, naraz się uspokoiłam.
– Chodź tu, Damien. Trzymaj przy niej świecę.
Damien ukląkł i nie bacząc na kałuże krwi, która nas otaczała, przysunął się blisko do Stevie Rae, by trzymać świecę tuż przy jej twarzy. Jeszcze więcej otuchy dodał mi widok Shaunee i Erin, które uklękły przy mnie z obu stron.
– Stevie Rae, kochana, otwórz oczy – poprosiłam łagodnie.
Rzężąc okropnie, Stevie Rae po chwili zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy. Białka miała już zupełnie czerwone, po policzkach spływały jej krwawe łzy, ale gdy jej wzrok padł na świecę, nie odwróciła od niej oczu.
– Przywołuję żywioł ziemi, niech do nas zstąpi teraz – Mówiłam głosem pewnym, mocniejszym niż przed chwilą. – I proszę żywioł, by został przez cały czas z wyjątkową adeptką, która właśnie została obdarzona zdolnością kontaktowania się z tym żywiołem. Ziemia jest naszym domem, naszą żywicielką, ziemia to miejsce, do którego wrócimy pewnego dnia. Dziś proszę ziemię, by pocieszyła Stevie Rae i towarzyszyła jej podczas tej powrotnej drogi do domu.
Powietrze wzburzyło się, naraz owionął nas zapach i odgłosy sadu. Poczułam woń jabłek i siana, usłyszałam bzyczenie pszczół i świergot ptaków.
Stevie Rae poruszyła wargami, które lekko poczerwieniały. Nie odwracając wzroku od świecy, szepnęła:
– Z, już się nie boję.
Nagle rozległ się trzask gwałtownie otwieranych drzwi i po chwili Neferet klęczała obok mnie. Zaczęła odsuwać Damiena i Bliźniaczki, y wziąć z moich kolan Stevie Rae.
– Nie! – krzyknęłam z mocą. Neferet cofnęła się zaskoczona. – Nie. My z nią zostaniemy. Ona potrzebuje swojego żywiołu i nas.
– Bardzo dobrze – odrzekła Neferet. – I tak jest już niemal po wszystkim. Pomóż mi Dacje to lekarstwo, żeby mogła odejść bezboleśnie.
Już miałam wziąć z jej rąk fiolkę z białym płynem, gdy Stevie Rae odezwała się, mówiąc zadziwiająco wyraźnie:
– Nie trzeba. Od kiedy przyszła do mnie ziemia, nic mnie nie boli.
– Oczywiście, dziecino. – Neferet dotknęła umazanego krwią policzka Stevie Rae, która natychmiast się odprężyła i przestała dygotać. – Pomóżcie Zoey przenieść się na nosze. Niech się nie rozłączają. Zabieramy ją do szpitalika – powiedziała już do mnie.
Kiwnęłam głową. Czyjeś silne ręce dźwignęły mnie i Stevie Rae. W otoczeniu Damiena, Bliźniaczek i Erika wyniesiona nas w ciemność nocy. Zapamiętałam wiele szczegółów między innymi padający gęsty śnieg, którego płatki jednak zdawały się nas omijać. Wszędzie panowała niesamowita cisza, jakby ziemia ucichła, ponieważ już rozpoczęła żałobę. Nie przestawałam szeptem zapewniać Stevie Rae, że wszystko będzie dobre i że ma się czego bać. Pamiętałam, jak wychyliła się z noszy i wymiotowała krwią i jak szkarłatne krople zaznaczyły biel świeżego śniegu.
Potem znaleźliśmy się w szpitaliku, gdzie przeniesiono nas z noszy na łóżko. Neferet gestem przywołała moich przyjaciół, by podeszli do nas bliżej. Damien przykucnął tuż przy Stevie Rae, nie wypuszczając z rąk zielonej świecy, żeby widziała ją, kiedy znów otworzy oczy. Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc. Nadal przesycone było zapachem jabłek i szczebiotem ptaków.
Wtedy Stevie Rae otworzyła oczy. Przez chwilę mrugała zdezorientowana, potem zobaczyła mnie i uśmiechnęła się.
– Powiesz mojej mamie i tacie, że ich kocham?
Zrozumiałam, co mówi, ale głos miała już słabiutki.
– Oczywiście, że powiem – zapewniłam ją.
– Zrobisz coś jeszcze dla mnie?
– Co tylko chcesz.
– Ty właściwie nie masz mamy ani taty, więc może powiesz mojej mamie, że teraz ty będziesz ich córką? Myślę, że mniej się będę o was martwiła, jeśli będę wiedziała, że macie siebie.
Łzy spływały mi po policzkach, musiała opanować szloch, by odpowiedzieć:
– O nic się nie martw. Powiem im.
Jej powieki zatrzepotały, po czym leciutko się uśmiechnęła.
– To dobrze. Mama upiecze ci czekoladowe ciasteczka. – Z widocznym wysiłkiem otworzyła raz jeszcze oczy i popatrzyła na Damiena, Shaunee i Erin. – Trzymajcie się Zoey. Niech nikt was nie rozłączy.
– Nie martw się – zapewnił ją Damien przez łzy.
– Zajmiemy się nią w twoim imieniu – powiedziała Shaunee z trudem. Erin kurczowo ściskała jej rękę i gorzko płakała, ale skinęła głową na znak potwierdzenia i uśmiechnęła się do Stevie Rae.
– Dobrze – odpowiedziała Stevie Rae. Zamknęła oczy. – Z, chyba teraz sobie pośpię. Okay?
– Okay, kochanie – odpowiedziałam.
Raz jeszcze uniosła powieki i spojrzała na mnie.
– Zostaniesz ze mną?
Mocniej przytuliłam ją do siebie.
– Nigdzie nie odchodzę. Odpocznij teraz. Wszyscy tu z tobą zostaniemy.
– Okay – odparła cichutko.
Zamknęła oczy. Odetchnęła chrapliwie jeszcze parę razy. Potem poczułam, że leży w moich ramionach zupełnie bezwładna i już nie oddycha. Rozchyliła lekko usta, jakby się uśmiechała. Krew trysnęła jej z ust, oczu, nosa i uszu, ale nie czułam tego zapachy. Tylko zapach ziemi. Potem wraz z potężnym podmuchem wiatru niosącego woń łąk zielona świeca zgasła i moja najlepsza przyjaciółka umarła.