Wesoły szpital

Impreza w knajpie dogasała powolutku. No ale okazja była szczególna…

– Kurde, doktorku, niezły masz spust – powiedział Jakub, strącając ze stołu kolejną pustą butelkę po perle. Stos tłuczonego szkła sięgał już prawie do kostek. Semen pstryknął palcami. Na blacie wylądowały kolejne flaszki.

Trzej dzielni mężczyźni przelali ich zawartość do kufli i stuknęli się nad stołem. Lekarz wychłeptał duszkiem pół litra, po czym opadł na krzesło.

– Na dziś dosyć – wymamrotał. – Jutro muszę być w szpitalu w Lublinie… Operację, uważacie, będę robił. A potem opadł na blat i zachrapał.

– Kto to jest? – zagadnął siedzący w kącie Józef. Tomasz spojrzał na Jakuba i Semena, którzy właśnie opróżniali kolejne dwie flaszki.

– Doktor, mieszkał w Wojsławicach jak był mały, zaraz po wojnie. Potem wyjechał z rodzicami do Ameryki. Teraz przyjechał w odwiedziny. To podobno wielki i wybitny fachowiec… Prawdziwy profesor od medycyny.

– Niezły gość. Pogadać z nim przyjemnie i wypić umie – Józef spojrzał na poniewierające się butelki… – Tylko jutro ma operować.

– Nie nasze zmartwienie – Tomasz dopił swoje piwo.

– Ale pacjentów szkoda, też ludzie… – mruknął jego towarzysz.

Jakub uniósł głowę doktora.

– Gotów – mruknął. – Nie wiesz, gdzie się zatrzymał?

– Pojęcia nie mam.

– No nic, przenocuję go u siebie, a rano wpadnę do szpitala i wyjaśnię, że nie mógł przyjechać – błysnął pomysłem egzorcysta.

Trzymając pod ramiona swojego towarzysza wytarabanili się na ulicę. Stał tu mustang doktora. W pół godziny upchnęli się jakoś do środka. Samochód był spory, motor Jakuba zmieścił się jakoś, tylko klacz Semena nie dała się wcisnąć na tylne siedzenie.

– Nie to nie – warknął po czwartej próbie stary kozak, klepiąc ją w zad. – Nie chcesz, to zasuwaj do domu na kopytach.

Jakub przekręcił kluczyk w stacyjce i pojazd wypruł, mrucząc swoim dwunastocylindrowym silnikiem.

Jakub ocknął się o szóstej rano. Doktor nadal spał i wyglądało na to, że nieprędko się obudzi…

– No to w drogę – mruknął egzorcysta.

Stanął przed lustrem i zlustrował swój strój. Nie wyglądał dobrze. Wszystko pogniotło się w nocy upiornie, do tego plamy z wczorajszego piwa…

– Kurde – westchnął a potem zahaczył wzrokiem o garnitur lekarza wiszący na oparciu krzesła.

– Pożyczę, oddam zanim się obudzisz – powiedział.

Doktor otworzył jedno oko, popatrzył na niego nieprzytomnie i zaraz je zamknął. Jakub ubrał się, ogolił, przegryzł kawał zimnej pieczeni z wilczura. Po chwili zasiadł za kierownicą samochodu i odpalił silnik.


Prowadzenie ciężkiego pojazdu na krętej drodze z szybkością 120 kilometrów na godzinę było strasznie fajne. Silnik mruczał głucho, Jakub jechał bardzo pewnie. Tylko kilka razy ściął zakręty, a przednią szybę poplamiły rozjechane kury… Na szosie z Krasnegostawu do Lublina rozwinął większą szybkość. 180 na godzinę, 200, 230…

– Was nie dogoniat – śpiewał, patrząc jak policyjny duży fiat zostaje daleko z tyłu…

I faktycznie nie dogonili, a przez barykadę trzydzieści kilometrów dalej po prostu się przebił…

Pół godzinki później zajechał z fasonem przed szpital w Lublinie. Wysiadł, nonszalancko trzaskając drzwiczkami i wbiegł po schodkach.

– Gdzie tu znajdę dział kadr? – zapytał lekarza dyżurnego.

– To pan, panie profesorze! – ucieszył się konował. – Zapraszamy, czekaliśmy już tylko na pana!

Nim Jakub się obejrzał, brał udział w bankiecie na swoją cześć u dyrektora. Jacyś ludzie ściskali mu z szacunkiem dłoń i wymieniali swoje nazwiska. Wszyscy tak się ucieszyli z jego przyjazdu, że głupio było wyprowadzać ich z błędu… Wypili po kieliszku koniaku. Potem wyciągnęli kolejną butelkę…

– Dobra – dyrektor szpitala uspokoił ich zapędy. – Nie ma co balangować kiedy te huncwoty pacjenci czekają. Panie kolego – zwrócił się do Wędrowycza. – Obiecał pan pomóc…

– Dawać ich – zażądał konkretnie Jakub.

Chorzy leżeli w sporej sali. Lekarze zatrzymali się przy pierwszym.

– Co mu jest? – zagadnął Jakub. Dyrektor rzucił okiem w kartę.

– Wzdęcie pokarmowe.

– Moja ulubiona choroba – uśmiechnął się Jakub. Faktycznie, nim weterynarz zamieszkał w gminie, bimbrownik lubił ratować krowy przed skutkami objedzenia.

– Przygotujemy blok operacyjny – powiedziała pielęgniarka.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Po co!?

Wyrwał cienką aluminiową rurkę z zagłówka łóżka. Wydobył z kieszeni nóż. Jednym ruchem ściął jej końcówkę. Odrzucił na bok kołdrę i, celując w żołądek, pchnął potężnie. Chory wydał jęk po czym z końca rury trysnął obłok gazów trawiennych. Jakub podpalił je zapalniczką.

Chory zawył dziko. Gazy strzeliły płomieniem. Po chwili wzdęty kałdun zapadł się ładnie. Egzorcysta jednym ruchem wyrwał rurę i podał pielęgniarce.

– Proszę zdezynfekować, może się jeszcze przydać A temu panu opatrunek.

– Khm… – mruknął dyrektor. – Stosuje pan, panie kolego, dość radykalne, żeby nie powiedzieć drastyczne metody. Człowiek to nie krowa…

– A po co ma łóżko blokować? Szybkość i skuteczność działania to w dzisiejszych czasach podstawa hospitalizacji – powiedział Jakub naukowo. – Co my tu jeszcze mamy?

– Salmonella – przystanęli przed kolejnym chorym.

– Stosowaliśmy kroplówkę…

– Siostro, lejek – zażądał Jakub. – A wy trzymajcie go – polecił reszcie lekarzy.

Po chwili wbił pacjentowi lejek między zęby i wlał mu do gardła ćwierć litra najlepszej osiemdziesięcioprocentowej śliwowicy z własnej piersiówki. Oczy chorego poszły w słup, ale po chwili uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Dziękuję, panie doktorze – powiedział. Spojrzenie już mu się robiło maślane.

– Nie ma za co. Wracaj szybko do zdrowia – uśmiechnął się Jakub z zadowoleniem. – Co jeszcze mamy w planach?

– Resekcja wyrostka, trepanacja czaszki i dyżur na chirurgii – wyjaśnił lekarz.

– No to od czego zaczniemy?

Zaczęli od wyrostka. Jakub, stukając po skórze, ustalił gdzie chorego najbardziej boli. Potem stuknął w to miejsce naprawdę mocno. Gdy pacjent stracił przytomność, szybko i sprawnie rozpłatał mu brzuch oraz wyciachał co trzeba.

– A znieczulenie? – jęknął dyrektor.

Jakub nieco się skonfundował.

– Słyszałem w Kanadzie, że macie tu strajki anestezjologów – powiedział – więc sądziłem, że i dziś ich nie ma… No nic, i tak już za późno – uśmiechnął się lekko. – Dawać tego do trepanacji.

Pacjent został już uprzednio uśpiony. Na czaszce miał paskudne wgniecenie.

– Zrobiliśmy rentgen i tomografię, kość wgnieciona prawie do mózgu – powiedział jeden z lekarzy. – Rzuci pan okiem – podał egzorcyście wydruk.

Ten w zadumie obejrzał kreski i kropki oraz faliste linie.

– No to tniemy – uśmiechnął się.

Obmacał piłę którą mu podano, spróbował palcem brzeszczotu.

– No nie – skrzywił się. – Szmelc. Jak długo można być sto lat za murzynami?

Z buta wyciągnął żydowski włos – przedwojenną piłkę do krat sklepowych. Szybko wyciął dziurę. Wyciągnięcie odłamków z mózgu powierzył dyrektorowi. Niech też się na coś przyda.

Nadeszło południe. Lekarze rozeszli się do swoich zajęć, a egzorcysta poszedł sobie pozwiedzać szpital. W jednym z pomieszczeń znalazł magazyn. Krzątała się tu pielęgniarka.

– Co to takiego, to niebieskie? – zainteresował się oglądając tabletki leżące w otwartej szafce.

– Viagra.

– I jak, działa? – zaciekawił się Jakub.

Ukraińska Viagra, którą stosował na poprawienie muskulatury była innego koloru i kształtu…

– Szczerze powiedziawszy, nie znaleźliśmy nikogo chętnego by to wypróbować – wyjaśniła, uśmiechając się lekko.

Egzorcysta łyknął na raz trzy sztuki i mrugnął do niej…


Pożegnanie było bardzo ciepłe. Wszyscy lekarze i ozdrowieńcy ściskali dłoń Jakuba, dziękując za odwiedziny. Pielęgniarka nawet pocałowała go w policzek.

– Jeszczem takiego chłopa nie miała – szepnęła mu do ucha.

Jakub też pożegnał się z nimi serdecznie i obiecał, że jeszcze kiedyś wpadnie. Gdy odjeżdżał z piskiem opon, dyrektor westchnął ciężko…

– Teraz widzicie, jak działa prawdziwy fachowiec – powiedział do współpracowników. – Widzieliście jak operował? Nawet mu ręka nie drgnęła. Jaka szybkość, tylko spojrzał i od razu wiedział co i jak! Patrzcie panowie i uczcie się…


Jakub dotarł na Stary Majdan wieczorem. Doktor siedział koło studni i leczył kaca, pijąc trzecie już wiadro wody.

– Który jest dzisiaj? – jęknął. – Miałem być w szpitalu…

– Nie martw się – uspokoił go Jakub. – Wpadłem do nich i odwaliłem za ciebie całą robotę. A tak swoją drogą, możesz rzucić okiem na ten ochłap?

Wyjął z kieszeni zakrwawiony kawałek jakiejś tkanki.

– Wygląda na wyrostek robaczkowy – ocenił profesor.

– To świetnie doktorku, bo nie byłem tak do końca pewny…

Загрузка...