Matryca

Jakub wiedział że coś się wydarzy. Koło południa wygrzebał się wreszcie ze swojego barłogu i stanął w progu chałupy.

– Kurde – mruknął patrząc na niebo zaciągnięte chmurami.

Potem spuścił głowę i dla odmiany kontemplował podwórze. Szare błoto, a wcale nie łatwo było uzyskać taki kolor z lessu, połamane części maszyn rolniczych, potłuczone flaszki zabezpieczające przed wrogiem który podkradłby się w nocy na bosaka, ogryzione kości psów… Wszystko było w porządku. Nieoczekiwanie jego wzrok napotkał obcy element. Mały biały królik trącił nosem kawałek ogryzionej cebuli i pokicał w stronę szopy. – Hy, pasztet – zidentyfikował zwierzę stary kłusownik. Zanurkował do chałupy i po trzech sekundach stał już w progu, uzbrojony w karabin, jeszcze z pierwszej wojny światowej. Przeładował z trzaskiem broń. Do ust napłynęła gęsta ślina, tylko że… królika nigdzie już nie było widać. Egzorcysta ruszył kłusem, zajrzał do szopy, a potem za nią. Dostrzegł skrawek białego ogonka znikający właśnie w pokrzywach. Wypalił, przeładował i wystrzelił ponownie. Spudłował.

– Kurde, pokrzywy zasłaniają – mruknął wyjmując z kieszeni granat.

Zaraz jednak poniechał zamiaru. Z lufą opuszczoną w stronę ziemi ruszył starą, ledwo widoczną wśród zielska ścieżką. Po kilku minutach dróżka doprowadziła go do sąsiedniego gospodarstwa. Opuszczona przed laty chałupa chyliła się ku ziemi, w ścianach ziały przestrzeliny od pocisków z rusznicy przeciwpancernej. Wędrowycz już nawet nie pamiętał, o co poszło. O płot, a może o miedzę? Wypaczone drzwi były gościnnie uchylone, królik właśnie znikał wewnątrz. Jakub wsunął do ładownicy kolejne dwa pociski i wkroczył do środka. Kuchnia, pokój po lewej stronie. Pchnął drzwi i zatrzymał się zaskoczony na progu.

– Kuźwa, obcy w naszej wsi! – sapnął.

Pośrodku pokoju stał wygodny fotel, na oko sądząc zagraniczny i pierońsko drogi. Mebelek kryty był cienką skórą i Jakub zaraz pomyślał, jak bardzo by mu się przydała do łatania spodni na kolanach. Na fotelu siedział Mulat w ciemnych okularach, także przyodziany w skóry.

– Hy, a coś ty za jeden? – zaciekawił się egzorcysta.

Przybysz zagdakał coś w obcym języku

– Cholera, nie rozumiem po murzyńsku – zasępił się Wędrowycz. – Wódki chcesz?

Koleś, choć obcy, wyglądał sympatycznie. Słowo „wódka” też chyba znał, bo pokręcił przecząco głową.

– Ze mną się nie napijesz?! – warknął Jakub, wciskając nieznajomemu kubek. Potem dolał z piersiówki najlepszej śliwowicy.

Gość z wahaniem przełknął poczęstunek, a potem z uśmiechem wygłosił dłuższą tyradę, zakończoną najwyraźniej pytaniem.

Jakub nic z tego nie zrozumiał, ale nie chciał peszyć sympatycznego bambusa. Pogrzebał w pamięci, szukając możliwie międzynarodowych słów.

– Okey – powiedział.

Odpowiedź wyraźnie uszczęśliwiła gościa. Wyjął z kieszeni pudełko. Wewnątrz znajdowały się dwie tabletki: czerwona i niebieska. Uśmiechnął się lekko i podał je Jakubowi.

– Mam to łyknąć? – upewnił się bimbrownik.

Facet wygłosił kolejną tyradę, będącą najwyraźniej potwierdzeniem, a potem sięgnął za fotel. Wyjął antyczny, przedwojenny telefon na korbkę i przyłożył słuchawkę do ucha. A potem zniknął.

– Kurde – sapnął Jakub. – Zawsze wiedziałem, że telefon to wynalazek szatana, ale żeby tak ludzi wsysał!?

Celnym kopem rozwalił aparat, a potem opuścił ruinę. Pudełko z tabletkami wrzucił do kieszeni.

Egzorcysta wkroczył dumnie do knajpy i uśmiechnąwszy się szeroko, powiódł wzrokiem po sali. W jednej chwili jego uśmiech ustąpił miejsca grymasowi obrzydzenia. Połowa pomieszczenia została oddzielona sznurkiem. Przy kilku stolikach siedzieli najgorsi wojsławiccy menele. Do oparcia krzeseł przyczepione były baloniki zrobione z kondomów, wypłowiałe serpentyny zwisały z sufitu.

Pośrodku sali królował Piotr Bardak. Menele właśnie wznosili toast na jego cześć.

– A taki miałem dobry humor – parsknął Jakub sadowiąc się w mniejszej sali, przy stoliku kumpli. – Co to za szopka?

– Urodziny obchodzi – wycedził Semen. – Swoim kumplom dziś stawia za darmo.

– Na takie gówno, jakie im stawia, każdego stać – zarechotał Jakub. – A nas stać tak samo, tylko bardziej. Barman, pięćdziesiąt piw! Na mój rachunek!

– Kredyt wyczerpany – powiedział ajent zza lady. – Wisisz od tygodnia za tamtą skrzynkę pryty…

– Jutro zapłacę – jęknął egzorcysta.

– Przykro mi. Forsa na stół.

Wędrowycz zaklął i wyciągnął rezerwę. Po chwili przed każdym z nich stanęła szklanka, a pośrodku stołu – butelka jabłkowej ambrozji. Semen, z racji swej uczoności, wyraził kiedyś wątpliwość, czy istotnie bogowie Olimpu pijali taki siarkowy zajzajer, ale napis na etykietce był jednoznaczny…

Nalali i stuknęli się szklankami.

– Sto lat, sto lat! – dobiegło z sali obok.

– Ech, aż serce boli – mruknął Jakub. – Muszę łyknąć coś na uspokojenie.

Józef, rozumiejąc go trochę opacznie, napełnił szklankę. Egzorcysta wyjął z kieszeni pudełko z tabletkami i zażył od razu obie. Popił solidnym łykiem pryty.

– Ups – potrząsnął głową. – Coś jest nie tak… A potem runął w ciemność.

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Ocknął się leżąc w wannie pełnej jakiegoś różowego kisielu. Usiadł gwałtownie, aż odpadło mu kilka rurek i rozejrzał się wokoło. Wanny wyrastały z wielgachnej kolumny; były ich setki…

– A cóż to takiego?! – zdumiał się. – Też mnie wessało przez telefon, czy ki diabeł?

Nie, diabła zdecydowanie wykluczył. Był już przecież w piekle i tam było jednak inaczej… Z zaciekawieniem obejrzał czerwoną rurkę, która odpadła od jego lewej ręki. Sączyła się z niej bezbarwna ciecz. Polizał.

– A, to rozumiem – mruknął, czując wyraźny posmak pryty.

Zajrzał do sąsiedniej wanny. Piotr Bardak leżał w niej, śpiąc spokojnie.

– Hmmm – zadumał się Jakub, a potem jego oblicze wykrzywiło się z dzikiej uciechy. Sięgnął, wyrwał z żyły wroga rurkę doprowadzającą alkohol.

– Będziesz miał urodzinki, ścierwo – warknął.

A potem uwalił się wygodnie w wannie i poprzyczepiał sobie wszystko, co odpadło. Jako ostatni podłączył przewód z prytą.

Wstrząs tym razem nie był silny. Znów siedział w knajpie, a właściwie leżał z twarzą w talerzu. Podniósł się z trudem. Odetchnął głęboko.

– No, Jakub, jak się tak zwaliłeś mordą w kotleta, to myśleliśmy, że zawał serca może… – powiedział Semen.

– Miałem mały zawrót głowy – wyjaśnił egzorcysta. – Już mi lepiej.

Godzinkę później, przyjemnie zawiani, opuszczali knajpę. Przyjęcie urodzinowe właśnie dogasało. Solenizant duszkiem pił kolejną szklankę wódki.

– I jak? – zapytali menele.

– Znowu nic – odpowiedział z rozpaczą…

Piotr Bardak przeżył wiele lat. Jego przypadek stał się szeroko znany w kręgach medycznych. Z bliska i z daleka przybywali uczeni, by zobaczyć prawdziwy dziw nad dziwy: człowieka, który mógł wypić kanister spirytusu, a mimo to alkomat zawsze podawał wynik 0,0 promila.

Загрузка...