Wyprawa

Jakub otworzył kartonowe pudełko i popatrzył czule na nakrętki dwudziestu słoików śliwkowych powideł. Na każdej widniał termin przydatności do spożycia. Wszystkie daty były sprzed trzech lat, ale to go specjalnie nie stropiło. Po kolei odkręcał pokrywki i starą, aluminiową łyżką wygarniał ich zawartość do kadzi. Pierwsze pudełko, drugie, piąte…

Na gminnym wysypisku śmieci trafiały się różne różności, raz nawet znalazł bombę atomową, ale tak wspaniałego łupu jeszcze nie widział. Dziesięć kartonów, musieli chyba zrobić porządki w magazynie sklepu. Sto litrów powideł… A i szkło na skupie przecież wezmą.

Dodał dwa wiadra wody, dorzucił hojnie pięć kilo przeterminowanych landrynek i zamieszał w kadzi drewnianym drągiem.

– A cóż to będzie takiego? – zdumiał się Semen, stając w progu szopy.

Jakub uśmiechnął się olśniewająco.

– Jak to co? Śliwowica. Może nawet koszerna wyjdzie – z westchnieniem wspomniał żydowskie trunki.

– To byś musiał najpierw naczynia siedem razy obmyć – mruknął stary kozak. – Słuchaj no, kumplu, przyszedłem w takiej sprawie, nie nudno tak siedzieć na dupie?

– W zasadzie nie. W gospodarstwie zawsze jest coś do roboty – zamieszał znowu w kadzi.

– A nie miałbyś ochoty na wycieczkę?

– Iii tam. W Moskwie byłem, w Egipcie byłem, w Warszawie byłem, w Łodzi byłem… A nawet na Białorusi byłem i w Peru…

– A w Norwegii?

Jakub poskrobał się po głowie.

– Hy. A gdzie to jest?

– Jakieś tysiąc pięćset kilometrów gdzieś tam – Semen wskazał z grubsza w stronę Lublina.

– O kuźwa, tak daleko? – zdumiał się Jakub. – E, to chyba warto zobaczyć… A czego pytasz?

– Widzisz, wycieczkę wygrałem. Wypełniałem krzyżówki w gazecie i rozumiesz, posyłałem i nagle bach, nagroda. Dla dwu osób tydzień w Norwegii z biurem podróży.

– Coś podobnego? – zdumiał się Jakub.

Skarcił się w myślach. Też przecież mógł wypełniać krzyżówki… No, wprawdzie najpierw musiałby przypomnieć sobie wszystkie litery, ale przecież to nic trudnego. Miesiąc i by sobie przypomniał… Zresztą cyrylicę od czasów carskiej szkoły miał opanowaną lepiej niż łacinkę. Można pisać ruskimi literami – przecież i tak odczytają…

– Jak byś miał ochotę, to możemy się machnąć na wyprawę – zaproponował kozak. – Zobaczymy fiordy, wikingów, może poznamy jakieś fajne dupcie…

– Hy! – ucieszył się Jakub. – Stary człowiek i może…

– Tak, wiem, ta viagra, co ją kupujesz od Ukraińców

– Semen nieco zmarszczył brwi. – To co, jedziemy?

– Jasne… Nawet zaraz – Jakub wyjął z kieszeni nadgryziony paszport.

Pokazał wizę ekstradycyjną – i z Peru, a te to z Ukrainy… Norweskiej jeszcze nie mam, a do kolekcji się przyda…

– Dobra. To spakuj się i jutro syn nas podrzuci do Warszawy.

Semen poszedł. Jakub raz jeszcze zamieszał w kadzi i dodał drożdże. Akurat zanim wróci, zacierek dojrzeje… Zapomniał tylko zapytać Semena o jedno. Czym tam się płaci w tej Norwegii? Zakręcił się po szopie i powyciągał ze skrytek nieco pieniędzy. Niemieckie marki z czasów wielkiej inflacji, białoruskie ruble, peruwiańskie pesos, dolary…

– Kurde, warto i międzynarodową walutę mieć – spod progu wyjął słoik ze złotymi carskimi rublami.

Do starego, wojskowego plecaka wrzucił zielony podkoszulek, skórzane kapcie (wcześniej przetarł je trochę denaturatem, żeby nie śmierdziały), trzy skarpetki, sznurek do spodni… Zdarł z siebie łachy, z szafy wyjął wyjściowy ortalionowy dres i mokasyny od syna. Nie lubił się stroić, ale tam przecież kultura obowiązuje… No i oczywiście najważniejsze. Zapasy na drogę.


Jakub stał oparty o reling promu i patrzył na fale.

– Delfinów coś nie widać – mruknął zmartwiony.

– Tu nie występują – wyjaśnił mu Semen. – Za to foki pływają…

– E – machnął ręką egzorcysta, – niesmaczne… Zobacz, wyspa!

Faktycznie, na horyzoncie pojawiła się skalista wysepka z latarnią morską.

– Osiem godzin rejsu za nami, dopływamy…

– Strasznie małe to morze – sarknął Jakub. – Przereklamowane.

Zeszli do wnętrza statku. Reszta wycieczki rozlazła się jakoś po kątach, ale przy sklepie wolnocłowym spotkali pilotkę grupy. Właśnie zrobiła sobie zakupy. Obrzuciła ich miażdżącym spojrzeniem i znikła gdzieś w zakamarkach.

– Coś nas nie lubi – zafrasował się Semen. – Ciekawe dlaczego… – spojrzał na przyjaciela. – Nie straszyłeś jej czasem swoim ptakiem?

– Gdzie tam – westchnął egzorcysta. – Zapomniałem viagry zabrać…

Kozak obciągnął na sobie kurtkę mundurową, pamiętającą przełom Brusiłowa, poprawił szmatki od carskich orderów i przesunął papachę zawadiacko na bok.

– Wyglądasz szykownie – uspokoił go Jakub. – To chyba tylko taki brak szacunku dla starszych…

– To co, golniemy jeszcze coś przed zejściem na ląd?

– Kozak spojrzał w głąb sklepu wolnocłowego, na długie półki pełne alkoholu.

– W sumie czemu nie? Byle nie tego, co choinką śmierdzi – nie lubił jakoś ginu. – Hy, popatrz kto tu się zaplątał!

Pod ścianą Wielki Grafoman rozmawiał z jakąś dziewczyną. – Co za jeden?

– Pasz-kwi-lant – wycedził nowo przyswojone słowo.

– Tak mnie obsmarował w jednej gazecie, że… No to foki będą miały co jeść…

– Czego szuka blondynka na dnie Atlantyku? Kosmetyków ze sklepu wolnocłowego na Titanicu! – Nieświadomy zagrożenia grafoman opowiadał właśnie grafomański dowcip swojej towarzyszce.

– Za pięć minut zamykamy – rozległo się przez głośnik.

– Później wyrównacie porachunki – Semen pociągnął towarzysza za bluzę od dresu.

– Ale ten sukinsyn właśnie ucieka przede mną za granicę!

– I co z tego? Skoro wiemy, do jakiego kraju uciekł, to nie będzie problemu, aby go odnaleźć…

Jakub nie lubił rewizji. Miał to jeszcze po dziadku. Z niewiadomych przyczyn i on i Semen wydali się celnikom podejrzani. Reszta pasażerów przeszła przez odprawę bez sprawdzania…

– Ta głupia nas podkablowała – rozważał. – Albo ten gryzipiórek zobaczył i teraz chce mieć więcej czasu na ucieczkę…

– Nie porozumiewać się – celnik słabo mówił po polsku.

Jakub miał ochotę pokazać mu międzynarodowy gest pokoju, ale przyjaciel go powstrzymał.

W plecaku Semena nie było w zasadzie nic podejrzanego. Haftowana ukraińska koszula, pęto suszonej kiełbasy zawiniętej w gazetę, kawałek mydła na wypadek chęci umycia się…

U Jakuba też nie było nic podejrzanego. No, może za wyjątkiem tego pięciolitrowego kanistra samogonu. Celnik spojrzał w paszport. Przemytnik miał ponad osiemdziesiąt lat. Czyli w zasadzie nie ma sensu robić sprawy.

– Konfiskujemy – zadecydował. – Do nas wolno wwieźć najwyżej litr mocnego trunku…

– Donnerwetter! – zdenerwował się egzorcysta. – Ale to zapas na cały tydzień i to na dwu – dodał płaczliwie.

– Takie są przepisy – oświadczył celnik grobowym głosem. – Przecież możecie kupić, u nas też są sklepy – dodał łagodniej, widząc łzy w oczach staruszka.

Wreszcie wyszli. Pilotka czekała na nich przy autokarze.

– Były jakieś problemy? – zapytała z niepokojem. Nie, to chyba nie ona nas podkablowała, pomyślał Jakub.

– Coś się wydaliśmy podejrzani. Cholera wie czemu – westchnął Semen.

Kobieta obrzuciła go zagadkowym spojrzeniem.

– No fakt, za normalnie to wy nie wyglądacie – mruknęła.

– U nas na wsi wszyscy tak chodzą – burknął Wędrowycz i zapakowali się do autobusu.

Ten pekaes spodobał się Jakubowi jeszcze w Polsce. Był zupełnie inny niż jeżdżące w okolicy Wojsławic. Miał wygodniejsze i nie pocięte nożami siedzenia, czyste szyby… A fotele nawet można było trochę rozłożyć. Usadowili się na swoich miejscach z tyłu.

– Kuźwa, i co my będziemy pić?! – jęknął egzorcysta.

– Zanim gdzieś dojedziemy… Jak ja to wytrzymam?

Semen ruchem magika wyjął zza pazuchy flaszkę.

– Coś jednak udało się przemycić.

– No to frugo…

Wypili, zakąsili, wypili na drugą nogę. W tym momencie jak spod ziemi wyrosła koło nich pilotka.

– Regulamin wycieczki zabrania spożywania alkoholu w autokarze – powiedziała surowo. – Oddawać, dziadki, tę flaszkę… Dostaniecie na postoju – dodała łagodniej, widząc rozpacz w oczach obu staruszków. – Popodziwiajcie sobie widoki zamiast pić, ostatecznie po to tu jesteście.

Tak Jakub odezwał się, po co ludzie jeżdżą na wycieczki.

– Dwadzieścia minut przerwy – powiedziała kobitka przez mikrofon.

Podróżni wysypali się z autobusu.

– Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – Jakub rozejrzał się wokoło.

– W Szwecji – przypomniał mu Semen.

– Ty, to miała być do Norwegii wycieczka – przeraził się egzorcysta. – Pomyliliśmy biura podróży!

– Nie, dobrze jedziemy. Szwecja jest po drodze – wyjaśnił mu kumpel. – Ty, zobacz, sklep jest! Obalimy sobie ze dwa piwa przed dalszą drogą?

– Jasne…

Ruszyli kłusem w kierunku wejścia.

– Hy, prawie jak u nas – Wędrowycz złapał druciany koszyk i zanurkowali miedzy półki. – Ale towary inne – mruknął. – Jak rozpoznamy piwo?

– Spokojnie – kozak pokazał mu kartkę. – Przed wyjazdem wypisałem ze słownika najpotrzebniejsze słowa.

– Ty to masz łeb – powiedział z podziwem Jakub.

– Jest i piwo – Semen wskazał paletę z puszkami.

– Popatrz, nawet paczkowane jak u nas… Tylko puszki małe. Jak dla dzieci. Hmmm… są dwa rodzaje.

– To może po dwie puszki każdego?

Zapakowali do koszyka i ruszyli do kasy. Semen wystawił zakupy na taśmę, kobita zagdakała coś po swojemu i wybiła cenę. Popatrzył z niejakim oszołomieniem na kwotę, ale zaraz odliczył szwedzkie banknoty…

Wyszli przed sklep.

– Coś taki markotny? – zapytał egzorcysta.

– To draństwo kosztowało po dychu za małą puszkę – kozak nadal był oszołomiony.

– To ile to będzie na nasze?

– Po naszym dychu.

– O kurde, to musi być w takim razie dobre piwo – mruknął Wędrowycz. – Tankujemy…

Odkapslowali i pociągnęli po łyku.

– Co to jest?! – zawył Jakub.

– Szczyny jakieś! – zawtórował mu kumpel. – Ile to ma procent?

Obracał puszkę, aż znalazł.

– 2,35% – jęknął. – Miałeś rację. Faktycznie dla dzieci…

– Ja im zaraz pokażę! – egzorcysta zacisnął pięści i ruszył w stronę sklepu.

W tym momencie rozległ się klakson autokaru.

– Podpalimy ich wracając – zadecydował. – W drogę.


– Nareszcie cywilizacja – powiedział z zadowoleniem w głosie Semen. – Tu znajdziemy monopolowy.

– Najwyższy czas. Tak dawno nie piłem, że aż mnie mdli…

Stali z Jakubem w środku Oslo, przy długim deptaku, ciągnącym się od pałacu królewskiego do dworca. Mieli trzy godziny czasu wolnego. Na noclegu wysuszyli resztę piwa, mieszając je oczywiście z wódką, żeby choć trochę nabrało mocy…

Szli ulicą, zaglądając co i rusz do sklepików po obu stronach.

– Coś jest nie tak – mruknął egzorcysta. – A może tu jest prohibicja?

– E, chyba by o tym w przewodniku napisali – zaniepokoił się kozak. – Hy, zobacz, sklep monopolowy!

Faktycznie napis Yinmonopolet dość jednoznacznie wskazywał, co znajduje się w środku. Weszli.

– E, cholera, to jakaś poczta – mruknął Wędrowycz rozczarowany.

W poprzek pomieszczenia ciągnęła się lada podzielona na kilka stanowisk. Powyżej zapalały się numerki. Ludzie brali kartki z automatu i czekali na swoją kolej.

– To nie poczta – pokręcił głową jego towarzysz. – Tam są flaszki. Widać tu taki zwyczaj.

Wziął numerek i po kilku minutach nadeszła jego kolej. Jakub czekał, oglądając liczne plakaty zniechęcające do picia. Po chwili kozak stanął przy nim z wyjątkowo kwaśną miną.

– Dobra – powiedział. – Zaopatrzenie mamy, teraz poszukajmy jakiegoś parku.

– Coś taki kwaśny?

– Bo to ćwierćlitrowe gówno osiemdziesiąt złotych kosztowało.

Informacja tak wstrząsnęła Jakubem, że nic nie powiedział. Z ciężkim westchnieniem wyjął z plecaka radio „Sokół” i odczepił obudowę. Wewnątrz, zamiast płytek drukowanych i tranzystorów, tkwił plastikowy bidonik z samogonem.

– Hy – ucieszył się Semen.

– Rezerwa na czarną godzinę. Chodźmy wreszcie, bo zwariuję…

Doszli do końca alejki. Rozległy park otaczał stojący na wzgórzu budynek. Nad nim powiewała norweska flaga.

– Do dupy ten park – syknął Jakub. – Ani krzaczka, a tak na widoku lepiej nie pić…

– Zobaczmy z tyłu…

Obeszli budynek i powędrowali wzdłuż parkanu otaczającego część parku.

– No, to rozumiem – egzorcysta popatrzył na klomby i żywopłoty oraz stojące w cieniu ławeczki.

– Ty, ale to jest zagrodzone…

– Gówno! – ryknął Jakub. – Czniam na ogrodzenie, jestem tu obcy, więc obowiązują ich odwieczne prawa gościnności.

Przelazł przez parkan, a kozak po chwili wahania ruszył w jego ślady. Usiedli nieopodal stawu.

– Kurde, nawet ławki tu ładniejsze mają. – Egzorcysta wygodnie rozparł się na deskach.

Wyciągnęli blaszane kubki i szybko rozpili norweską ćwiartkę.

– E, do chrzanu, ławki ładne, ale wódy to nie umieją zrobić – mruknął kozak. – Zapijmy twoją…

Bimber z malin, podwójnie destylowany, odstał w słoju z dębowymi szczapkami przez ładnych kilka lat. Siedemdziesiąt procent mocy, kolor, smak, aromat… Połamali Semenową kiełbasę.

Nieoczekiwanie alejką nadszedł wysoki facet w okularach i garniturze. Na widok niespodziewanych gości stanął jak wryty i coś zagdakał po swojemu.

– Kuźwa, a to co za jeden? – zdumiał się egzorcysta. – Rozumiesz co gada?

– Gdzie tam, po swojemu widać. Ale skoro się gapi, to może poczęstujemy, bo tu przy takich cenach i tak gównianych trunkach to musi być spragniony…

Posunęli się robiąc miejsce przybyszowi. Kozak podał mu kubek i kiełbasę. Gość łyknął, oczy poszły mu trochę w słup, ale zaraz zakąsił i odzyskał oddech. Uśmiechnął się i znowu coś zabełkotał.

– Smakowało widać. – Jakub dolał mu do kubka, bo jakże to tak, spragnionego nie napoić?

Wypili na drugą nogę potem, na trzecią a potem flaszka wyszła…

– Cholera – skomentował Wędrowycz patrząc z rozpaczą na puste szkło. – Chyba trzeba będzie jeszcze osiemdziesiąt odżałować…

Tajemniczy współbiesiadnik wyjął telefon komórkowy i coś do niego powiedział. Nie minęła minuta, jak pojawiło się dwu gogusiów we frakach. Przynieśli stolik, nakryli go obrusem, na nim postawili zakąski i butlę koniaku oraz trzy kieliszki. Gospodarz polał. Łyknęli.

– Niezła marka – ocenił kozak. – Taki koniaczek to u nas ze sto złotych za flaszkę kosztuie. Albo i lepiej.

– Ciekawe, co za jeden – Jakub popatrzył na ich towarzysza. – Ale rąbie wódę jak swojak.

– Może to właściciel tego parku?

– Co ty? – egzorcysta wzruszył ramionami. – Przecież park to park, nie może być czyjś…

Wysuszyli koniak, zagryźli kanapkami z łososiem i wędzonym mięsem renifera. Semen spojrzał na zegarek.

– O kurde – powiedział. – Za dwadzieścia minut zbiórka. – Nie zdążymy, ale nas obsobaczą… Musimy lecieć – powiedział do towarzysza. – Równy z ciebie gość, szkoda że nie gadasz po naszemu.

Nieznajomy wyjął telefon, a potem gestem zachęcił, żeby szli za nim. Przeszli przez bramę, dwaj wachmani tylko zasalutowali. Przed budynkiem czekała już limuzyna z proporczykami na masce. Współbiesiadnik uścisnął im dłonie i wskazał samochód.

– Ty, niezłą gablotę nam podstawił – ucieszył się Jakub. – Tylko jak powiemy kierowcy dokąd mamy jechać?

– Nie trzeba nic gadać, ręką pokażemy.

Parę minut później pędzili przez miasto. Na parkingu koło dworca byli akurat pięć minut przed czasem.

– No to zdążyliśmy – odetchnął kozak.

Pilotka czekała już przy autokarze. Widząc zataczających się staruszków westchnęła ciężko i jakby z naganą.

– Jeszcze mamy chwilę czasu – powiedział Jakub. – To kupię jakiejś oranżady na zapitkę…

Podskoczył do sklepu. Po chwili wrócił z plastikową butlą, ściskając garść bilonu z wydanej reszty.

– No to w drogę – wpakowali się do pojazdu.

Rozsiedli się wygodnie. Jakub w zadumie oglądał monety. Były inne niż te w Polsce. Na jednej widniała podobizna norweskiego króla.

– Ty, zobacz jaki śmieszny goguś – pokazał kumplowi.

– Tak na pierwszy rzut oka przypomina naszego gospodarza.

– E, wydaje ci się – mruknął kozak przysypiając. – Bo mało podobnych do siebie ludzi po świecie chodzi?

– Kuźwa, już nie mogę – jęknął Jakub.

Mdliło go z braku alkoholu tak, że nawet fiordy mu się nie podobały.

– Spokojnie, stary – Semen objął go za ramiona.

– W następnym miasteczku po prostu musi być sklep monopolowy…

Od trzech dni zwiedzali dziwnie pustynną część kraju. W żadnej miejscowości nie było ani jednego sklepu z trunkami. Statek dobił do brzegu. Autokaru na przystani nie było. Pilotka wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła.

– Proszę o uwagę – zwróciła się do wycieczki. – Autokar trochę utknął, będzie za dwie godziny. Macie państwo czas wolny, a o szesnastej spotykamy się tutaj…

Turyści rozleźli się po miasteczku. Jakub z Semenem też postanowili pozwiedzać. Niestety, sklepu monopolowego najwyraźniej tu nie było.

– Co za kraj popierdolony! – wybuchnął wreszcie egzorcysta.

– Czekaj – uspokoił go kozak. – Pomyślmy logicznie. Jeśli tu takie problemy, to przecież tubylcy muszą jakoś sobie radzić…

– Znaczy bimber pędzą – palnął się w głowę Jakub.

– Trzeba ich odnaleźć. Jasne, przecież tu muszą być meliny!

– Tylko jak je odszukać? – zafrasował się jego przyjaciel.

– Złapiemy miejscowego menela i zapytamy. Następne półtorej godziny spędzili na poszukiwaniu choć jednego menela. Bezskutecznie.

Wreszcie, zniechęceni, zatrzymali się przed sklepem

– Trzeba naszym kumplom kupić jakieś gościńce – powiedział Semen. – Nie wypada tak wracać z pustymi rękami…

– Aha. Dobry pomysł. Weszli do środka.

– Jest – szepnął Jakub przypadając do stojaka z pocztówkami. – Zobacz!

Na pocztówce widać było bandę jakichś kolesi zebranych wokoło kociołka. Najwyraźniej destylowali samogon.

– To trolle – zidentyfikował kozak. – Co za jedni?

– Takie miejscowe zmutanciałe krasnoludki… Z bajek…

– Każda bajka zawiera ziarno prawdy – warknął Jakub. W jego głosie zabrzmiała żelazna pewność. Obok z pocztówek spoglądało dobrotliwie oblicze faceta z parku.

– To musi być jakaś szycha, ten nasz znajomy – mruknął Jakub. – Jak nawet na kartkach go pokazują…

– Aha – Semen zaczynał mieć pewne podejrzenia. Wpakowali się do autobusu.

– Pojedziemy teraz słynną Złotą Drogą przez Dolinę Trolli – powiedziała pilotka. – Zbudowana przed kilkudziesięciu laty zastąpiła stary szlak handlowy. Szosa wspina się jedenastoma serpentynami, pokonując około trzysta metrów różnicy poziomów…

– Dolina Trolli! – ucieszył się Jakub. – To jest konkret. Nareszcie powiedziała coś do rzeczy.

Zjazd na dno doliny trwał bardzo długo i dostarczał niezapomnianych przeżyć. Wreszcie autokar zatrzymał się na niewielkim placyku u stóp wodospadu.

– Pół godziny przerwy na robienie zdjęć – zadysponowała blondynka.

Jakub z Semenem wysiedli.

– Trolli coś nie widać – mruknął egzorcysta.

– E, to tylko bajki.

– A ten zapach to też tylko bajka? – Faktycznie, w powietrzu niósł się słabo wyczuwalny smrodek nastawu. – Tędy – egzorcysta wskazał ścieżkę.

Przeszli po drewnianym mostku na drugą stronę górskiego potoku i zagłębili się między drzewa.

– Kuźwa, nie widać drani. Pewnie się pochowały – stwierdził Semen.

– Spoko – Jakub pod wpływem fluidów bimbru odzyskał sprawność myślenia. – To chyba jasne, że muszą się ukrywać. Ale zaraz je znajdziemy…

Wyciągnął z kieszeni różdżkę zabraną kiedyś takiemu gnojkowi w okularach.

– Delatorus – wypowiedział zaklęcie i machnął. Powietrze zgęstniało. Wokoło siedziało kilkanaście trolli.

Miały po trzy metry wzrostu i wyglądały mało przyjaźnie.

– Hy – Wędrowycz poczuł się odrobinę niepewnie.

– Mówiłeś, że to zmutanciałe krasnoludki?

– Pomyliłem się – bąknął Semen. – Chodu…

– Podzielicie się samogonem z podróżnymi? – Jakub przeszedł na międzynarodowe bimbrownicze esperanto.

Największy troll sięgnął po maczugę.

– Alkoholismus – Wędrowycz machnął różdżką. Po chwili wszystkie trolle, zalane w pestkę, walały się po trawie.

Egzorcysta bez żenady zabrał dziesięciolitrowy kanister destylatu.

– Nie chcieliście po dobroci, to nie – warknął.

Ruszyli przez mostek w stronę autobusu.

– Niezły łup – ocenił kozak. – Wystarczy nam do końca podróży…

Trochę nieładnie wyszło – zafrasował się Jakub, – ale w sumie jak są wszyscy zalani, to ta odrobina nie będzie im potrzebna – usprawiedliwił sam siebie.

Zapakowali się do autobusu i zaraz na tylnym siedzeniu pociągnęli trochę trollowego samogonu.

– U, torfem zajeżdża – westchnął egzorcysta. – A, pal diabli, wypije się…

– Wiesz co? – kozak popatrzył na niego w zadumie. – To zaklęcie to daje efekt kompletnego upicia się?

– No. Nawet na tak duże ciapki jak oni podziałało.

– Ty idioto, to my trzy dni o suchych pyskach, a tobie nie przyszło do durnego łba, że możesz zaczarować nas!?

– Ja durny? – wściekł się Jakub. – A kto załatwił poczęstunek w parku? Odszczekaj bo mordę skuję do krwi.

Przewodniczka zauważyła, że autobus dziwnie się kiwa i zajrzała do środka. Westchnęła ciężko. No i proszę, dwaj kłopotliwi turyści właśnie okładali się po ryjach… Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyła tych dwu starych kloszardów, wiedziała że tak się to skończy. Dobrze, że chociaż w środku, to wstydu przed miejscowymi nie narobią… I kto takich wypuszcza za granicę?

Загрузка...