Trzy życzenia

Dychawiczna szkapa ciągnęła rozklekotaną furmankę. Jakub Wędrowycz drzemał siedząc na koźle. O świcie wpadł na targ kupić od Ruskich spirytusu. Niestety w trakcie zakupów zaczęło lać. Przez cały ranek siedział więc w knajpie i czekał aż przeleci. Dopiero późnym popołudniem gdy niebo nieco się przetarło, a w kieszeni niewiele zostało, zdecydował że czas ruszać do domu…

Polne drogi w okolicy Wojsławic biegną przez lessowe pagórki, toteż po każdej ulewie zamieniają się w paskudne, grząskie bajoro… Koń dreptał z wysiłkiem, koła zapadały się w żółte błocko to płycej, to głębiej, aż nieoczekiwanie utknęły definitywnie. Szarpnięcie zwaliło egzorcystę z ławki. Wygrzebał się z fury i ziewnąwszy rozdzierająco, rozejrzał po okolicy. Była znajoma, szkapa nie zapomniała drogi do domu.

– Obleśna pogoda – mruknął patrząc w niebo. Faktycznie, szare chmury zwiastowały kolejną ulewę… Z frasunkiem obejrzał koło.

– Trza by coś podłożyć – stwierdził i rozejrzał się. Jakieś trzydzieści metrów dalej, na miedzy, znalazł to czego szukał.

Podreptał w tamtą stronę, z trudem wyciągając buty z mazistej gleby. Dotarł i wyjąwszy zza paska siekierkę, zaczął wyrąbywać odpowiednie gałęzie. Wreszcie zadowolony pozbierał je, jeszcze tak kontrolnie zajrzał do jamy wyrwanej przez korzenie. W mięsistej brei coś zieleniało.

– Kran czy ki diabeł? – zdziwił się.

Pomagając sobie butem obkopał znalezisko i po kilku minutach pracy wydobył zaśniedziały rosyjski samowar.

– Hy – ucieszył się.

Zaniósł łup i umieścił w słomie na furmance, po czym rzucił faszyny w błoto i posługując się gałęzią jak lewarem, odblokował koło. Szkapa apatycznie ruszyła naprzód.

– Się przyda – rozważał poganiając ją leniwie batem. – Mam po dziadku taki szkic, jak zrobić z samowara małą bimbrownię…

– Ciężka sprawa – mruknął Semen, patrząc na zaśniedziały brzusiec. – A rzecz warta jest zachodu, to prawdziwy bataszew z Tuły. Najlepszy samowar, jaki w życiu miałem…

– Ano zobaczmy. – Jakub polał szmatkę wodą i posypał ajaxem. Energicznie potarł zaśniedziały bok.

Z kranika buchnął kłąb dymu, który uformował się w zarys ludzkiej sylwetki.

– Co podobnego? – zdumiał się Semen. – Prawdziwy Dżin…

– Mam na imię Sasza. – Gość z samowara skrzywił się paskudnie.

– Hy – mruknął egzorcysta. – I co z tym fantem zrobić?

– Z tego co pamiętam z arabskich legend, powinien spełnić nasze trzy życzenia…

Dym przybrał w międzyczasie naturalną konsystencję ludzkiego ciała. Duch z samowara wyglądał nieszczególnie. Oczka lekko skośne jak u Lenina, skóra żółtawa, nos jak kartofel, zez. Na głowę miał wetkniętą budionnówkę z czerwoną gwiazdą, z kącika ust zwisał mu niedopalony biełomor. Ubrane toto było w poprzecieraną, ukraińską koszulę. Na palcu miał damski pierścionek, najwyraźniej kradziony. A zęby odlane w złocie.

– Znaczy nie będziesz spełniał naszych życzeń? – zafrasował się Jakub. – Cholernie niedobrze.

Zręcznym ruchem przekręcił kranik.

– Jauuuu! – zawył Sasza, aż mu papieros z mordy wypadł. – Tylko nie za jaja!!!

– To jak będzie z tymi życzeniami? – wycedził słodziutko Wędrowycz i stopniowo przekręcał coraz dalej.

– Kurde, na żartach się nie znacie? Auć! Spełnię, spełnię.

– To po trzy na każdego – mruknął Semen.

– Sześć? Nie mogę… Rany, zostaw ten kran… Przepisy nie pozwalają…

– Pal go diabli – mruknął Wędrowycz, – dobre i trzy. To co by tu najpierw…

– Może nowe spodnie? – mruknął Semen patrząc w zadumie na portki przyjaciela. – Albo milion dolarów w używanych banknotach…

– Albo żeby z kranu ciekła wódka – zaproponował jego kumpel.

– Tylko że ty nie masz kranu – trzeźwo zauważył kozak.

– Może najpierw sobie zażycz wodociągu? Albo ja wiem…

– W sumie niegłupio byłoby przejechać się metrem – rozważał egzorcysta. – Tak z chałupy do knajpy.

– Czy mam rozumieć, że to życzenie? – zagadnął dżin.

– No, niech będzie.

Huknęło lekko. Przed domem Jakuba wyrósł estetyczny wagon.

Jakub popatrzył nań w zadumie. Wewnątrz paliło się światło, obite czerwonym pluszem siedzenia zapraszały do skorzystania.

– Wsiadajcie i zaraz was zaciągnę – zachęcił dżin.

– Ty sukinsynu – mruknął Jakub. – Próbujesz nas wyrolować? To ma być metro?

– No pewnie, wagon aż z Moskwy ściągnąłem – obraził się Sasza.

Metro to pod ziemią jeździ – mruknął Jakub. Duch poskrobał się po głowie.

– Jesteście pewni?

– Jasne… Jak byłem u wnuka w Warszawie, to pod ziemią jechaliśmy.

– No cóż – westchnął dżin. – To da się zrobić… Wsiadajcie.

Jakub i Semen zajęli z godnością miejsca.

Upiorny wizg kamieni drących blachę świdrował w uszach. Przednie szyby popękały i do środka lał się strumień błota.

– Wykończy nas ten palant – jęknął ze zgrozą Semen, patrząc jak niegdyś luksusowy wagon wypełnia się coraz większą ilością ziemi.

– Chyba już jesteśmy niedaleko – mruknął Jakub, widząc coraz liczniejsze kawałki cegieł rysujące boczne szyby. – Wytrzymajmy jeszcze trochę…

Nieoczekiwanie nastąpił gwałtowny wstrząs. Wnętrze zalało jasne światło. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i błoto wylało się na zewnątrz. Obaj kumple, wybrudzeni jak nieboskie stworzenia wyczołgali się na powietrze. Dżin zaparkował wagon przed samą knajpą.

W ulicy i części chodnika ziała gigantyczna wyrwa.

– I jak się podobała przejażdżka? – zapytał Sasza, materializując się obok.

– A w dupę sobie wsadź takie metro!

Dżin zrobił się na twarzy zielony ze strachu.

– Czy to następne życzenie? – z przerażeniem popatrzył na ubłocony, pokiereszowany wagon.

W oczach Jakuba zabłysły wyjątkowo złośliwe ogniki. W tym momencie w drzwiach knajpy pojawił się podchmielony Józef. Zszedł, pogwizdując, po trzech betonowych schodkach i oczywiście wpadł do dziury.

– Metro, palancie, jeździ betonowymi tunelami – warknął Jakub. – W ramach reklamacji wyciągniesz Józefa, wyczyścisz nam ubrania, oraz zasypiesz tę dziurę!

Dżin pospiesznie pokiwał głową. Wskoczył na dno wykopu, wyciągnął skołowanego Józwę. Postawił go obok przyjaciół, pstryknął palcami i zniknął. Ziemia wskoczyła z powrotem do wykopu, ulicę pokrył nowiutki, gładki jak lustro asfalt, tylko płyty chodnika były ciut jaśniejsze.

Trzej starcy, zamiast obserwować te zmiany, klęli na czym świat stoi. Razem z dżinem zniknęły także ich ubrania.

Drzwi knajpy otworzyły się i do środka wparadowali Jakub Józef oraz Semen. Odziani byli dziwnie ale dostojnie, w tuniki wykonane z czerwonego aksamitu wyprutego z siedzeń wagonu metra. Małe sierpy i młoty, haftowane złotą nicią, połyskiwały w świetle obsranej przez muchy żarówki. Ajent na ten widok wytrzeszczył oczy.

– Co wam się stało? – wykrztusił.

Zwrócił uwagę na to, że wszyscy trzej byli bosi…

– Jak to? – Semen udał ogromne zdziwienie. – Przecież dziś w knajpie miał być wieczór starogrecki, na którym obowiązuje ubiór epoki.

– To nie u nas – pokręcił głową ajent.

– Dziwne. No trudno. Daj trzy perły.

Zasiedli przy ulubionym stoliku. Byli przy drugim piwie gdy powietrze cmoknęło cicho, a koło stolika zmaterializowało się czwarte krzesło z dżinem.

– Ty popierdoleńcu, gdzie nasze łachy? – Jakub zręcznym ruchem nadgarstka wyszczerbił pustą flaszkę o kant stołu.

– Sam kazałeś uprać! Myślałem, że poczekacie w wagonie! – Sasza wyraźnie się zmieszał. Pstryknął palcami i w tej chwili wszyscy trzej byli ubrani. Wprawdzie Jakub miał na sobie mundur Semena, ale dżin następnym pstryknięciem poprawił to.

– Jakie macie drugie życzenie? – zapytał konkretnie.

Kumple popatrzyli po sobie w rozterce.

– Może weźmiemy milion dolarów w banknotach – zaproponował egzorcysta.

– Tylko w zasadzie po jaką cholerę? – wzruszył ramionami Semen. – Co z tym zrobimy? Choćbyśmy kąpali się w szampanie i robili lewatywę z kawioru, to życia nie starczy żeby taką kasę przepuścić. Trzeba było znaleźć ten samowar ze 60 lat temu…

– A może by tak panienki sobie sprowadzić? – zamyślił się Józef. – I troszkę pofiglować.

– Ale viagry nie mamy – ostudził go Wędrowycz. – To dwa życzenia by poszły… A ja to przez całą wojnę żałowałem, że nie udało mi się dorwać tego bydlaka Hitlera…

Kumple spojrzeli na niego z błyskiem w oczach.

– To jest myśl – wycedził Józef. – Ja to mam jeszcze taką karteczkę, co sobie spisałem jak szedłem z drugą armią na Berlin, no wiecie, zestawik tortur, jakby drań wpadł w moje ręce…

– Innymi słowy chcecie, żeby ściągnąć wam Adolfa Hitlera do Wojsławic? – upewnił się Sasza. – Takie jest drugie życzenie?

– No właśnie – kiwnął głową Jakub. – Tylko daj nam z pół godzinki na przygotowania.


Posterunkowy Birski ocknął się z drzemki gdy senną ciszę popołudnia rozdarła seria z karabinu maszynowego.

– Kuźwa co jest? – Zerwał się na równe nogi. Wypadł przed posterunek i zdębiał. Kilkunastu hitlerowców w mundurach SS maszerowało przez miasteczko.

– Film kręcą? – zdziwił się gliniarz. – Dlaczego nic o tym nie wiem?

W tej chwili jeden z nazistów niedbałym gestem wrzucił granat do gospody. Na widok kawałków ciał wylatujących oknem, policjant zrozumiał, że to nie film.

Józef podniósł klapę w podłodze szopy. Trzej przyjaciele zeszli po drabince w ciemną czeluść bunkra. Kiedyś wtargnęli tu gliniarze, został po nich totalny bałagan, poprzewracane skrzynki, oraz odbite w glinie ślady buciorów. Józef odsunął fałszywą ścianę i dumnie wkroczył do zbrojowni. Jej milicjanci nie znaleźli, zadowolili się łupami z pierwszego pomieszczenia. Wzdłuż ściany, zawinięte w natowotowane szmaty, stały karabiny. Część pochodziła z pierwszej wojny światowej, część z drugiej. Był też automat kałasznikowa, który Józef ukradł z radiowozu podczas stanu wojennego ale brakowało amunicji.

– Hy to jest konkret – Semen dźwignął cekaem maxima. – Zupełnie jak w Mandżurii, tylko wtedy to tamci je mieli.

Wędrowycz przebierał w skrzynce z granatami. Gospodarz otworzył szafę. Na wieszakach wisiały w karnym porządku mundury.

– Które bierzemy? – zadumał się.

Egzorcysta aż pozieleniał z zazdrości. On miał tylko kilka i to jugosłowiańskich, a tu były niemal wszystkie używane w obu wojnach światowych. Brakowało tylko carskich, poszły na prezenty dla Semena…


– Kurna mać, co jest grane? – Birski jęcząc przemykał się wzdłuż płotu masarni.

W ciągu kilkunastu minut spokojna mieścina zamieniła się w linię frontu. Wystrzelił dwa przydziałowe naboje do ścigających go nazistów, został mu już tylko jeden. Mieszkańcy po pierwszym zaskoczeniu zaczęli stawiać bohaterski opór. Poszły w ruch widły, brukowce oraz kije bejsbolowe, ale dużo chyba nie zdziałali. W kilku miejscach osady unosiły się już kłęby czarnego dymu.

– Wyleźli z jakiejś dziury w czasie czy to współcześni skinheadzi się tak zabawiają? – zadumał się ukryty w krzakach. – Raczej wyleźli bo skąd skini mieliby taką broń? I co tu, do cholery, robi ten wagonik metra? Spod ziemi ich ktoś wygrzebał?

Jakiś hitlerowiec podpalił właśnie kiosk ruchu opodal.

– Muszę biec do sołtysa, tam jest gorąca linia. – Policjant opanował się wysiłkiem woli. – Trzeba zawiadomić garnizon…

Zbiegł do parowu, przebiegł po nadgniłej kładce, przeciął niedużą pustą parcelę i dopadł stodoły Józefa. Pamięć go nie myliła, między stodołą a szopą była niewielka furtka zamknięta na kłódkę. Odstrzelił ją, poświęcając ostatni nabój. Zanurkował w półmrok wąskiego przejścia. Kibelek, obok klatki z królikami…

Nieoczekiwanie drogę zagrodził mu uzbrojony po zęby Józef ubrany w przedwojenny mundur, obwiesił się taśmami do erkaemu. Przy pasku wisiało pięć granatów. Na głowie miał hełm, służący normalnie do karmienia kur. – A ty co, ocipiał?! – starzec huknął na gliniarza. – Jaka sytuacja?

– Podpalili bibliotekę, zrabowali sklep monopolowy.

– Ilu ich jest? – zapytał rzeczowo Jakub.

Stał trochę dalej, dlatego Birski nie od razu go spostrzegł.

Wędrowycz trzymał w każdej ręce po pepeszy, a przez ramię przerzucił grubą sizalową taśmę od panzerschrecka.

– Przecież myśmy skonfiskowali… – wybełkotał posterunkowy, widząc jak Semen montuje cekaem w koszu motocykla.

– Ładnie byśmy teraz wyglądali, jakbyście wszystko skonfiskowali – parsknął. – Baczność! – huknął niespodziewanie.

Posterunkowy odruchowo wyprężył się jak struna.

– Spocznij. Jaka sytuacja strategiczna?

– Posłusznie melduję, dziesięciu esesmanów z miotaczami ognia podpala bibliotekę gminną.

– Hłe, hłe. Jak żeście ją zrobili w starej synagodze, to nie ma się czemu dziwić – mruknął Jakub.

– Kolejnych dziesięciu obrabowało sklep monopolowy i nosi skrzynki z wódką do banku. Tam chyba mają kwaterę. Reszta lata po mieście i strzela do ludzi.

– Ile ofiar?

– Nie liczyłem, będzie ze dwadzieścia, z tego co widać, bo na ulicach leżą…

– Mają ciężki sprzęt?

– Widziałem koło gospody wagon metra. I mają ciężarówkę, parkuje przed bankiem.

– Poniesiesz. – Jakub wręczył mu skrzynkę z trotylem i zapalnikami. – Idziemy zrobić tu trochę porządku.

– Jedź Chełmską i zaatakuj od tyłu, od strony parku – polecił Jakub, – a my od frontu.

Do mostu dotarli niezauważeni. Esesmani, spaliwszy kiosk, zabrali się za rabowanie sklepu mięsnego.

– Heil Hitler – mruknął Jakub i pociągnął seryjkę z pepeszy.

– Zupełnie jak w czterdziestym czwartym – stwierdził z zadowoleniem Józef.

Strzelił dwa razy, likwidując Niemca, który wybiegł zza węgła. Przyklęknął i oparł rurę na ramieniu.

– Trafisz? – zapytał Jakub z niepokojem. – Mamy tylko jeden.

– Spoko – Józwa założył okulary i wycelował starannie.

Pocisk gwizdnął ogłuszająco. Zaparkowana przed bankiem ciężarówka zakończyła swój żywot efektownym wybuchem. Z drzwi budynku wybiegli jeszcze dwaj naziści, ale Jakub zlikwidował ich od razu. W monopolowym nikogo nie było, tylko resztki chipsów rozsypane po podłodze świadczyły o tym, że ktoś tu buszował.

– Trza iść na placyk, zobaczyć co z biblioteką – mruknął egzorcysta.

W tej chwili gdzieś z boku doleciały ich odgłosy eksplozji a potem regularna palba karabinowa. Pognali. Spóźnili się haniebnie. Wszyscy Niemcy leżeli podziurawieni jak sita. Birski rozejrzał się i zmartwiał.

– O kurde – jęknął. – Przecież rewidowaliśmy, konfiskowaliśmy… Tyle lat…

Na placu zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy Wojsławic, od siedmiolatków, po starców pamiętających jeszcze cara. I wszyscy byli uzbrojeni po zęby. Powyciągane ze strychów karabiny lśniły smarem.

– Hitler siedzi w banku! – krzyknął Jakub. Odpowiedziała mu ponura palba w niebo.

Teraz przydała się skrzynka dźwigana przez Birskiego. Trzydzieści kilogramów trotylu. Założyli ładunki z trzech stron. Od frontu się nie dało bo esesmani byli czujni i strzelali przez okna. Nadjechał Semen. Lufa maxima jeszcze dymiła.

– Skasowałem trzech – pochwalił się.

– A dla nas prawie nie zostało – zrzędził Jakub. – Jeszcze tylko tu się bronią. Ale zaraz wykurzymy.

– Sporo tego – stary kozak z niepokojem popatrzył na kostki i zapalniki.

– Musimy walnąć naprawdę mocno. Tam w środku jest stalowy sejf, wielki jak cały pokój. Jeśli Hitler siedzi w środku…

– A chyba że tak. Takiej ilości trotylu to nawet sejf nie wytrzyma

– Wszyscy w tył! – krzyknął Jakub podpalając lont. Wybuchło naprawdę pięknie. Gdy opadł pył, a z nieba przestały spadać cegły i kawałki stropów, okazało się, że Semen jednak nie miał racji. Sejf wytrzymał. Za to okoliczne budynki – nie. Także trupów przybyło.

– To się trochę wymyka spod kontroli – powiedział w zadumie egzorcysta.

Birski z malowniczo urwaną głową spoczywał opodal.

– Znam szyfr – przez tłum przepchnął się dyrektor banku. Chwilę potem wywlekli ze środka Adolfa. Zaraz też znalazła się lina i Hitler zadyndał na latarni.

W tej chwili na rynek wjechał radiowóz. Rowicki wyskoczył ze środka jak diablik z pudełka.

– Co tu się, do cholery, dzieje?! – zawył widząc trupy i ruiny. – Jesteście wszyscy aresztowani!

Dżin zmaterializował się oparty o latarnię, na której wisiał Adolf.

– No, teraz chyba jesteście zadowoleni? – zagadnął.

– Składam reklamację – mruknął Jakub i złośliwie skręcił kranik.

Zostaw to, dobrze? Co wam się nie podoba?

– Miał być Hitler, a ty ściągnąłeś z nim kilkudziesięciu uzbrojonych bydlaków.

– Powiedział, że to jego ochrona. Myślałem… auuu.

– Następnym razem nie myśl, tylko wykonuj polecenia – warknął Jakub. – Albo ci wsadzę ten wagonik, gdzie słoneczko nie dochodzi…

Sasza pokiwał potulnie głową i pstryknął palcami. Trup Adolfa zdematerializował się, bank znowu był cały, chałupy wokoło też uległy odbudowaniu. Nieboszczycy podnieśli się zaskoczeni z chodników, broń znikła ludziom z rąk.

– Zmodyfikowałem im pamięć, żeby nie było kłopotów – pochwalił się Sasza.

Wrócili do chałupy Józefa, bo było bliżej.

– Zostało jedno życzenie – mruknął Jakub. – Ale musimy to dobrze przemyśleć. – Czego to ludzie sobie życzą? Zazwyczaj forsy, ale to już mam, władzy, cholera wie po co…

– I dzikiego seksu z pięknymi kobietami, ale to nie w naszym wieku – dodał Józef.

– A ja słyszałem, że każdy facet chce mieć dużego ptaka – dodał Semen. – doktor Freud, jak kiedyś się ochlaliśmy mówił…

– Jakub wyjął fujarkę z rozporka, strzelił jak z bata i zabił muchę chodzącą po ścianie.

– W sumie i tak mam za długiego – mruknął. – Mało to razy przydeptałem?

– To może skrócić? – zaproponował Sasza.

– A, przywykłem – schował narząd na jego miejsce, a końcówkę wpuścił w cholewę buta. – Trzeba wymyślić coś szczególnego, dobrego, czystego…

– To można i bez czarów, wystarczy umyć słonia – kozakowi przypomniał się dowcip z czasów jego młodości.

Kumple słyszeli to już tyle razy, że nawet się nie roześmieli.

– A może jednak puścić wódkę z kranów – rozważał egzorcysta. – Tylko kto wtedy będzie kupował mój bimber?

– To ja się trochę przejdę a jak wymyślicie zawołajcie. – zaproponował dżin i zniknął.

– A może powinniśmy sobie sprawić nowe zęby? – zamyślił się Józef. – Albo może po koniku?

– Całą wannę kawioru – zapalił się Semen. – Tylko, cholera, po co aż tyle? Zanim zjemy, zepsuje się.

– Hy, to zamówmy mniej? – zasugerował Jakub.

– Mniej to można kupić w sklepie… A jakby tak wrócił car? Za cara było najlepiej.

Kumple popatrzyli po sobie.

– Nie ryzykowałbym – mruknął egzorcysta. – Może i było, ale ten popieprzony dżin zawsze wszystko schrzani. Ja tam nie mam ochoty iść piechotą w kajdanach na Sybir. A to ostatnie życzenie. W razie czego nie zdołamy odwołać…

W tym momencie ze strychu rozległ się rumor i brzęk upuszczanego kanistra. Kumple rzucili się przez kuchnię do sionki i szybko wdrapali po drabinie na górę. Dżin leżał wyciągnięty na podłodze, obok spoczywał, pusty już, blaszany kanister po bimbrze.

– O żesz ty! – wydarł się Józef. – Pięć litrów wysuszył…

– Oj tam, odkupię – wybełkotał Sasza i pstryknął palcami. Na pokrytej kurzem podłodze wyrosło dziesięć butelek szkockiej whisky.

– Wymyśliliście trzecie życzenie? – zapytał i spojrzał na nich półprzytomnie.

– Cóż – mruknął Semen. – Widziałem Wojsławice sto lat temu, a chętnie zobaczyłbym je za następne sto lat. Przenieś nas na godzinkę pod koniec XXI wieku.

– Już się robi.

– Nastąpił huk i Sasza zniknął. Razem z nim wyparowały flaszki i znaczna część kurzu.

– Kurde, za trudne dla niego – ucieszył się Jakub. Jednak Józef w milczeniu pokręcił głową.

– Coś mi się tu nie zgadza – mruknął. – Tu nigdy nie było tak czysto.

Podeszli do okienka i wyjrzeli. Od chałupy do rzeki ciągnął się parczek, trawa i palmy bananowe. Za rzeką wznosił się wysokościowiec.

– Hy – ucieszył się Jakub. – Klimat się polepszył. Tylko co tam jest napisane?

– Nie wiem, nie rozumiem po chińsku – mruknął Semen. – To co robimy, siedzimy tu czy idziemy?

– W zasadzie to nigdy nie pędziłem bimbru z bananów – zadumał się Jakub.

Podnieśli klapę i tu spotkało ich pierwsze rozczarowanie. Pod spodem nie było drabiny.

– Zaiwanili mi drabinę – jęknął Józef. – Nowiutką…

– Gdzie tam nowiutką – ostudził go Semen. – Teraz to ma ze sto lat. – Skaczemy? Nie jest wysoko…

Zeskoczyli i weszli do kuchni. Wszystko w zasadzie zostało na swoim miejscu, piec i stół, tylko ogrodzono je czerwonym sznurkiem. Karteczka po rosyjsku i chińsku ostrzegała żeby nie dotykać eksponatów. Zajrzeli do pokoju, tu okazało się, że z oryginalnych mebli nic nie zostało, zastąpiły je pochodzące z tej samej epoki, ale jednak inne.

– No cóż – mruknął Józef. – Dlaczego akurat z mojej chałupy zrobili muzeum?

– Może twoje wnuki dokonały jakichś bohaterskich czynów? – Semen poskrobał się po głowie. – Dobra. Wiecie co, napiłbym się piwa.

– Zaraz, zobaczmy całe muzeum – Józef pchnął drzwi do pomieszczenia naprzeciwko.

Pośrodku stała aparatura bimbrownicza. Obok na krzesełku siedział manekin z białą laską w dłoni.

– Ojojojoj – kozak odczytał tabliczkę. – Tu piszą, że tak w prymitywnych warunkach produkowano alkohol, który stawał się przyczyną ślepoty i licznych chorób.

– Nikt nigdy nie oślepł od mojego bimbru! – obraził się Józef.

– I jest informacja, że światowy internacjonał feministyczny zakazał produkcji sprzedaży i konsumpcji alkoholu na kongresie w roku 2043.

– To tu już jest 50 lat prohibicji – Jakubowi zaświeciły się oczy. – Chłopaki, wiecie jaką kasę zarobimy? Wszyscy muszą być totalnie wyposzczeni…

Wyszli przed dom i zatrzymali się jak wryci. Stodoła, obora i szopa znikły bez śladu. Na miejscu gospodarstwa sąsiadów znajdował się park, a dalej jakieś szklane hale. Za nimi sterczały w niebo kolejne wysokościowce.

– Zapierdolę ich!!! – zawył Józef.

Odwrócili się i spostrzegli, że ich przyjaciel czyta tablicę umieszczoną na ścianie chałupy.

Prymitywne budownictwo polskie doby postkomunistycznej – głosił napis po rosyjsku.

– Jak to prymitywne? – wydarł się. – Najfajniejsza chałupa we wsi a oni napisali prymitywne?!

W miejscu, gdzie kiedyś była ulica, ciągnął się wygodny deptak ocieniony palmami daktylowymi. Ruszyli w stronę serca metropolii. Od czasu do czasu mijali ich ludzie. Najwięcej było Chińczyków, ale trafiali się też biali, czarni i Indianie. Panowała ogromna swoboda ubiorów: jedni mieli na sobie rzymskie togi, inni przepaski na biodrach lub kosmiczne skafandry… Na trzech staruszków w zabytkowym odzieniu nikt nie zwracał uwagi.

– Centrum handlowe – Józef odczytał neon na najbliższym budynku. – Bardak Trade Center.

– To ten kutas tak się dorobił na tych szmuglowanych petach? – zdumiony Jakub zadarł głowę do góry. – Toż to ma z piętnaście pięter wysokości.

– Włazimy – popędził go Semen. – Napaskudzimy w środku.

Weszli. Zaraz przy wejściu było stoisko z artykułami sanitarnymi. Miła chińska ekspedientka topless uśmiechnęła się czarująco.

– Może zechcą panowie skorzystać z naszej promocji – zaszczebiotała po rosyjsku. – Mamy rewelacyjny wynalazek – pokazała im probówkę. – Miniaturowe czarne dziury.

– Do czego to służy? – zaciekawił się Jakub.

– To bardzo proste, jeśli chcecie coś posprzątać, na przykład starą chałupę albo wrak samochodu, wytrząsacie z probówki jedną i odsuwacie się na odległość dwu metrów. Dziura to połyka i znika.

– Jest jednorazowa – zasępił się Semen.

– Tak, ale w zestawie jest sto sztuk. Ale jeśli nie są panowie pewni wszechstronności zastosowań, to proszę przyjąć zestaw testowy – podała im probówkę. – W środku są dwie sztuki.

Nie pochodzili po centrum, przy wejściu do supermarketu trzeba było okazać kod kreskowy na przedramieniu a żaden nie miał…

Za szklanym wysokościowcem stał dawny dom towarowy Wojsław, malutki, przytłoczony sąsiednimi budynkami.

– Państwowe Centrum Eutanazji Pasożytów Społecznych – Jakub odczytał tabliczkę. – Fabryka preparatów biologicznych dla szkół i kolekcjonerów prywatnych. Coraz mniej mi się tu podoba. Nigdy nie lubiłem szkoły, a tu robią coś żeby lepiej działała…

Na rogu budynku wisiał ciekłokrystaliczny ekran. Akurat nadawano wiadomości. Spiker mówił po rosyjsku, ale pod spodem wyświetlano chińskie znaczki.

– Nadal trwają poszukiwania szefa polskiej sekcji Al-Quaidy Osamy ibn Wędrowycza. Namiestnik, pierwszy sekretarz Iwan Bardak informuje, że aktualna nagroda za jego schwytanie wynosi pięć kilogramów prawdziwej wołowiny.

– Co!? Pięć kilo mięcha za mojego potomka? – obraził się Jakub.

A potem złapał żeliwny kubeł na śmieci i przyładował z rozmachem w telewizor. Ekran popękał promieniście i zgasł.

Coś zadudniło i zza rogu ulicy wyszedł robot w kształcie metalowego kościotrupa. Popatrzył na nich czerwonymi oczkami. Na głowie miał czapkę policyjną, ozdobioną chińskimi znaczkami.

– Jesteście aresztowani, pasożyty – powiedział. – Żywi lub martwi, idziecie ze mną na eutanazję.

Jakub w pierwszej chwili chciał sięgnąć po granat ale dłoń namacała w kieszeni probówkę z czarną dziurą. Wyjął korek i wytrząsnął jedną na policjanta. Tylko cmoknęło. Gliniarz przestał istnieć.

– Faktycznie, mocna rzecz – rzekł z uznaniem Jakub. A potem rzucili się do ucieczki.

Knajpa jeszcze stała, ale najwyraźniej przeznaczona była do rozbiórki. Zabite dechami drzwi i okna, popękany strop… Oderwali kilka desek. Wcisnęli się do pomieszczenia, które kiedyś było główną salą.

– Nareszcie w domu – mruknął Wędrowycz. – Nic dziwnego że splajtowała, skoro jest prohibicja…

Nieoczekiwanie ich uszu dobiegł szmer. Podkradli się do drzwi od drugiej sali i otwarli je z rozmachem. Na stole stała walizka pełna kabli oraz świecących diod. Na krześle siedział dziwny typek w turbanie. Odwrócił się w ich stronę. Miał włosy nieokreślonego koloru, wodniste oczka, wyglądał zupełnie jak Jakub w młodości

– Osama ibn Wędrowycz? – zdumiał się egzorcysta.

– Jakub Wędrowycz? – zdumiał się terrorysta.

– Mów mi dziadku!

Uściskali się serdecznie. Miło spotkać przodka.

– Jak tu trafiliście? – zapytał. – Dziura w czasie?

– Tak jakby, za pół godzinki ściągnie nas z powrotem – wyjaśnił Semen.

Nagle Jakubowi coś się przypomniało. Wyrżnął prawnuka kułakiem w mordę, aż turban zleciał.

– To za ten islam – warknął.

– Ależ dziadku – jęknął Osama. – Czy wy nie słyszeliście o katolickim fundamentalizmie?

– Co? To wy nie poganie?

– Skąd. Zaraz na początku XXI wieku chrześcijanie zaczęli przenikać w szeregi Al-Quaidy. A jak już było nas więcej, wyrżnęliśmy bisurmanów mahometańców i przejęliśmy organizację…

– A z kim wy właściwie walczycie? – zdziwił się Semen.

– Z taoistami, buddystami i konfucjanistami.

Trzej starcy poskrobali się po głowach. Nic im te nazwy nie mówiły.

– A tak właściwie to co kombinujesz z tą walizką? – zainteresował się egzorcysta.

– To walizkowa bomba kwantowa. W Chełmie przebywa z wizytą namiestnik Polski, Iwan Bardak.

– Chełm to przecież 30 kilometrów stąd?

– Spokojnie, lej po wybuchu będzie miał co najmniej osiemdziesiąt kilometrów średnicy.

– Fascynujące – mruknął jego przodek. – A co z ludźmi?

– Wiadomo, dobrzy pójdą do nieba, a reszta do piekła – wyjaśnił ochoczo Osama.

Jakub z uznaniem kiwnął głową. Mocna rzecz ten katolicki fundamentalizm. A i prawnuk coś po pradziadku przejął. Podobnie jak Jakub, nie bawił się w subtelności oraz nie uznawał półśrodków… Jego krew.

– A nie dałoby się mniejszej odległości i słabszą bombą? – zainteresował się Semen.

– Gdzie tam, zawsze kordony stoją na dwadzieścia kilometrów wokoło…

I znowu zaczął regulować jakieś pokrętła. Józef popatrzył na zegarek.

– Za pięć minut mija godzina – powiedział. – Poczekaj aż znikniemy i dopiero wtedy odpalaj.

– A my ci pomożemy – mruknął Jakub. – I obejdzie się bez tej atomówki, czy co to jest…

– W jaki sposób? – zaciekawił się prawnuk.

– Ten wasz namiestnik to potomek czyj?

– Józka Bardaka.

– Jak się cofniemy, po prostu wykończymy drania i w twojej teraźniejszości skasuje jego potomków. Tak jak to było w filmie „Terminator”.

– To jest pomysł – ucieszył się terrorysta. – Ale to może więcej ich wykończyć? Zaraz wam napiszę listę…

W tym momencie powietrze cmoknęło i trzej kumple zmaterializowali się na ławce przed knajpą.

– A nie mówiłem, żeby skakać do tyłu? – zapytał zgryźliwie Semen. – Przeszłość to konkret, a w przyszłości czeka na człowieka wiele niebezpieczeństw…

– Dobra, dobra – mruknął Jakub pojednawczo. – Trzeba poszukać Józka Bardaka i rozwalić mu makówkę…

– Co nas obchodzi przyszłość? – wzruszył ramionami stary kozak.

– W zasadzie to równo mi zwisa, ale obiecałem… A Józka dorwiemy w knajpie.

Weszli w półmrok gospody. Kandydat do likwidacji właśnie przemawiał do swoich kumpli.

– Podejrzałem wszystko. Wędrowycz gadał z dżinem, który wylazł z samowara.

– Pierdoli jak potłuczony – mruknął jakiś menel. – To pewnie delirium…

– Zaraz sami zobaczycie – wyjął z worka zaśniedziały samowar i potarł go brudną łapą, a gdy to nie podziałało – obrusem. Z wnętrza z cmoknięciem wyłonił się Sasza.

– O Panie, spełnię twoje trzy życzenia – popatrzył z pewnym obrzydzeniem na zarośniętą gębę Bardaka.

– Wódka, śledź i ogórek?

– Sasza, nie słuchaj go – powiedział Jakub, unosząc spluwę. – Zaraz go stuknę i możesz spać w samowarze kolejne dwieście lat.

– Nie możesz go zabić – zaprotestował dżin. – Każdy kto ma prawo wypowiedzieć życzenia, znajduje się pod moją ochroną, dopóki nie zostaną spełnione.

Na jego twarzy odmalowała się niechęć. Nowy właściciel nie przypadł mu widać do gustu.

– O kurde – zasępił się Jakub.

Oblicze Bardaka rozjaśnił wredny uśmieszek.

– Trzy życzenia? – upewnił się. – No to po pierwsze, żeby Jakuba Wędrowycza diabli wzięli.

Dżin pstryknął palcami. W knajpie zmaterializowały się dwa diabły. Asmodeusz w powyciąganym garniturze i Boruta w poprzypalanym kontuszu.

– Gdzie jesteśmy? – diabeł szlachcic rozejrzał się. – Macie zabrać tego tam do piekła – Sasza wskazał Jakuba.

– Jego już próbowaliśmy – warknął Boruta. Jakub pomachał do nich radośnie i gestem zaprosił do stolika.

– A kim ty właściwie jesteś, żeby nam rozkazywać?

– Jestem arabskim dżinem, no właściwie to rosyjskim. Rosyjskich muzułmanów – wyjaśnił ochoczo Sasza.

– A ten tu – klepnął Bardaka po ramieniu. – Kazał żeby Jakuba diabli wzięli.

– Spierdalaj cwaniaczku – wycedził Boruta, wbijając dżinowi szablę pod brodę. – A z tobą, Bardak, to jeszcze się policzymy, jak tylko do nas trafisz – pogroził kułakiem i oba czarty znikły.

Tylko woń siarki w powietrzu świadczyła, że ich wizyta nie była przywidzeniem.

– Jak ja tego palanta nienawidzę!!! – zawył Bardak.

– Ty, dżin, zrób coś, żebym go więcej nie widział na oczy.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Pstryknął palcami i ślepia Bardaka potoczyły się na podłogę.

– Co jest, kto zgasił światło? – zdumiał się poszkodowany. – Ty, dżin, zrób żeby w knajpie było jasno…

Sasza uśmiechnął się półgębkiem i sześćdziesięciowatowa żarówka wisząca u powały zalśniła jak lampa lutownicza.

– Zużył trzy życzenia – poinformował Jakuba. – Tym samym nie jest już pod moją opieką.

Wędrowycz wystrzelił tylko jeden raz.

– Masz swojego wnuka namiestnika – parsknął.

– A wy też chcecie wpierdol obskoczyć? – zwrócił się do wystraszonych meneli. – Co wy, trupa nie widzieliście?

– Będzie z tym pewien problem – mruknął Semen. Egzorcysta wyjął z kieszeni probówkę z czarną dziurą.

Wydłubał koreczek i wytrząsnął ją na zwłoki. Dziura tylko cmoknęła. Bardak zniknął.

– Obowiązki wypełnione, to może się napijemy? – zwrócił się do Saszy. – W sumie to równy chłop jesteś, tylko z tymi życzeniami nie do końca miało tak być.

Zasiedli przy ulubionym stoliku.

– Dobrze, przeanalizujmy, co poszło nie tak jak trzeba – poprosił dżin.

Menele jeszcze przez chwilę patrzyli na puste miejsce, gdzie przed minutą leżał ich kompan, a potem powrócili do swych flaszek i kieliszków.

Загрузка...