Właściwie Jakub Wędrowycz nie lubił podróżować. A po pamiętnych przygodach w Moskwie nabrał ostatecznego wstrętu do wyjazdów zagranicznych. Tak przynajmniej mówił. Prawda była trochę inna. Mimo odłożonych znacznych kapitałów bał się jeździć za granicę, gdyż nie znał obcych języków. Mówił wprawdzie biegle po rosyjsku, ukraińsku i trochę w jidysz, ale już na przykład niemiecki stanowił dla niego istną tabula rasa, a angielski była to całkowita terra incognito.
Oczywiście podczas wojny musiał się z okupantami dogadywać, ale wówczas były trochę inne czasy. Większość napotkanych Niemców na widok jego wyszczerzonych zębów, obłędu w oczach i zachlapanego krwią aż po rękojeść majchra w łapie, ściśle wykonywała polecenia wydawane po polsku. Gdy tylko nastąpił krach poprzedniego ustroju, osiemdziesięcioletni wówczas Jakub natychmiast sprawił sobie paszport.
Z bliżej niewyjaśnionych przyczyn dokument takowy został mu wydany. Widocznie urzędnicy, zawaleni stertami podań przegapili fakt iż wioskowy egzorcysta był wielokrotnie notowany za kłusownictwo, a także profanację grobów. Z dokumentem w kieszeni i motyką w ręce przekopał kawałek swojego sadu, a wydobywszy z ziemi pewną ilość słoików po powidłach wypełnionych różnymi banknotami ruszył do Warszawy. Ze stolicy wrócił całkiem zadowolony. Dopiero w przeddzień kolejnego wyjazdu, pewnego grudniowego poranka gruchnęła po wsi wieść:
– Jakub Wędrowycz jedzie do Egiptu!
Jakub nie zawiódł kumpli i pojawił się w gospodzie. Oczekiwano go niecierpliwie. Gdy wreszcie przyszedł zaciągnięto go do stolika. Od razu pojawiły się butelki z piwem.
– Nu, opowiadaj – powiedział Tomasz, nalewając do kufla.
– Co mam opowiadać, jak jeszcze nie pojechałem?
– Nie zamydlaj oczu. Gadaj.
Jakub poskrobał się z frasunkiem po głowie.
– Egipt leży w Afryce. Są tam piramidy i mumie.
Paru co bardziej nerwowych gości bluznęło wiązankami, bo o tym to już słyszeli w telewizji. Kumple Jakuba zaczęli ich lać po mordach. Wywiązała się ogólna bijatyka. Gdy wreszcie emocje opadły i można było słuchać dalej, okazało się że Jakub przywłaszczył sobie cztery butelki i zniknął w zamieszaniu. Wiąchy poleciały znowu, ale tym razem obyło się bez rękoczynów.
Jakub Wędrowycz zazwyczaj miał pecha, jeśli chodzi o kontakty ze służbami mundurowymi. Milicja przymykała lub prześladowała na inne sposoby. Wojska Ochrony Pogranicza strzelały do niego, gdy w młodości zajmował się szmuglem. Leśnicy także obrzydzali życie. Ba, nawet kolejni proboszczowie z Wojsławic lubili ciskać na niego klątwy. Teraz także trafili się dwaj złośliwi celnicy.
Z bliżej nie wyjaśnionego powodu najpierw długo wodzili spojrzeniami po jego ubiorze. Jakub był tym nieco poirytowany, tym bardziej że nie rozumiał ich zainteresowania. Ubrany był tak jak zwykle. Miał na sobie waciak z doszytymi dodatkowymi kieszeniami, portki z płótna workowego z kawałem sznura zastępującym pasek, podgumowane walonki, a na głowie karakułową papachę.
– Proszę otworzyć walizkę – zażądał ten z wąsami.
Jakub nie lubił rewizji, gdyż w przeszłości konfiskowano mu całą masę rzeczy takich jak nielegalnie przechowywana broń, kostki trotylu, którymi palił w piecu, czy siedemnastowieczne ikony. Tym razem jednak posłuchał. Celnicy wywalili gały. W walizce było niewiele rzeczy, ale zebrany asortyment zaskoczył ich całkowicie. Bochenek chleba zawinięty w szmatę, pół litra dziwnej mętnej cieczy o zapachu zbliżonym do wódki, wyostrzony jak brzytew bagnet, para dość wonnych kapci, zwitek cienkiego drutu, świeczka, rozsypująca się ze starości książka oraz drewniany kołek. Na dnie walizki przyklejono butaprenem mapę Egiptu wyciętą ze szkolnego atlasu historycznego.
– To wszystko? – zdziwił się celnik bez wąsów.
– Aha – powiedział Jakub. – A co za mało?
Celnik wzruszył ramionami. Jakub zamknął walizkę i ruszył naprzód. Właśnie przechodził pomiędzy zupełnie niewinnie wyglądającymi słupkami, gdy włączył się alarm. Egzorcysta padł płasko na podłogę. Wybuchło nieliche zamieszanie. Szczęśliwie w chwili gdy nikt na niego nie patrzył, zdołał wyciągnąć z kieszeni odrapany rewolwer i wepchnąć go pod ladę, na której sprawdzano walizki. Nie minęło specjalnie dużo czasu i znalazł się w ciasnym pomieszczeniu w towarzystwie obu celników.
Wachmani przeszukali go gruntownie. Ze szwu nogawki spodni wyciągnęli metrowy kawałek linki hamulcowej
– A to do czego? – zaciekawił się jeden z mężczyzn podnosząc z wyraźnym obrzydzeniem linkę. Była nasmarowana woskiem żeby nie zardzewiała.
– Na pieski – wyjaśnił egzorcysta dobrodusznie.
– Jakie pieski? Co to ma, do cholery…
– Jestem ubogim emerytem. Łapię bezdomne psy, duszę linką i zjadam.
Drugi celnik rzucił się w stronę ubikacji, ale nie zdążył.
– Ładnie to tak? Konfiskujemy. Właściwie to takich jak pan nie należy wypuszczać za granicę, bo wstydu narobią.
W tej chwili, do pokoju, wpadł inny facet w mundurze.
– Złapaliśmy jednego z fałszywą walutą! – zaraportował.
– Fajt – powiedział pierwszy celnik wskazując Jakubowi drzwi. – Tym razem się panu upiekło.
Przechodząc koło niego egzorcysta ze zręcznością kieszonkowca zwędził swoją linkę hamulcową i brzeszczot. Omijając podejrzane słupki, wpuścił ją sobie z powrotem w szew spodni.
Palanty – pomyślał pod adresem kontroli.
Pochylił się i udając, że zawiązuje but, co wobec faktu iż miał na nogach walonki, było niezbyt zręcznym wybiegiem, popatrzył za swoim rewolwerem. Poskrobał się po głowie i doszedł do wniosku, że leży za daleko, żeby można było się po niego wrócić bez zwrócenia uwagi. Tłum stopniowo wypchnął go do poczekalni. Westchnął i poddał się. Nawet nie było mu specjalnie żal. Ostatecznie w domu miał jeszcze kilka pistoletów, a niewykluczone że tam w Egipcie też mieli takie wredne, piszczące słupki.
Pierwszą rzeczą, którą Jakub zrobił po wylądowaniu i zejściu na pas startowy, było rozpięcie waciaka. Nikt go wcześniej nie uprzedził.
Osiemdziesiąt lat wcześniej, gdy chodził do szkoły, wbijano mu do głowy, że w Afryce jest gorąco, ale nigdy w to do końca nie uwierzył, a poza tym zdążył zapomnieć. Wyszedł na ulicę i rozejrzał się uważnie. Sądził, iż wprawdzie nastawiali tu chałup od metra, ale piramidy są na tyle duże, że będzie je widać zza domów. Niestety, jak się okazało, przeczucie tym razem zawiodło go.
Zaraz jednak pojawiła się okazja zasięgnięcia języka. Zza rogu wyszedł chłopiec, na oko sądząc tubylec. Na widok Jakuba stanął jak wryty i wytrzeszczył swoje ciemne jak noc oczy.
– Gdzie tu są piramidy? – zagadnął go przyjaźnie egzorcysta.
Oczywiście zapytał po polsku. Chłopiec w odpowiedzi wydał z siebie sporą porcję zupełnie niezrozumiałych dźwięków. Wędrowycz poskrobał się po głowie, a potem powtórzył pytanie po rosyjsku, ukraińsku i w jidysz. Odpowiedź za każdym razem była tak samo niezrozumiała. To zaczynało być denerwujące.
– Piramidy – wrzasnął na araba tracąc resztkę cierpliwości. – Gadaj gdzie są!
Tym razem uzyskał zadowalającą odpowiedź, bo chłopiec przerażony wrzaskami dziwnie ubranego cudzoziemca o płonących gniewem oczach, wskazał ręką kierunek.
– Twoje szczęście – powiedział Jakub. – A teraz zapamiętaj sobie. Jeśli mnie oszukałeś, to wrócę tu, spalę ciebie i twoją rodzinę.
Arab pokiwał głową i zniknął. Jakub szedł i szedł, aż wreszcie z niewielkiego wzniesienia zobaczył, daleko za miastem, trzy zamglone sylwetki.
– Takie małe? – skrzywił się. – Przereklamowane. Zanim dotarł na miejsce było już dość późno. Stragany z pamiątkami pozamykano, wielbłądnicy wrócili do domów.
Egipski wachman łaził wokoło. Na widok Jakuba przystanął na chwilę zdziwiony, a potem poszedł dalej.
Wędrowycz zaczął okrążać budowlę wypatrując pilnie jakiegoś wejścia. Niebawem znalazł. Wdrapał się po wykonanych na potrzeby turystów schodkach i stanął przed solidną kratą ze sporą kłódką.
– Zamknięte, psiakrew – stwierdził. – Cholera, i na kiego grzyba jechałem taki kawał?
Popatrzył, czy nie widać gdzieś strażnika, ale ten musiał być akurat po innej stronie. Zdjął walonki, wyciągnął z buta brzeszczot, po czym zaczął piłować kłodę. Zgrzał się przy tej robocie bardziej niż podczas wędrówki przez miasto, ściągnął więc waciak i pozostał w swojej kurtce mundurowej SS. Parokrotnie przerywał robotę i rozpłaszczał się na kamieniach, bowiem wachman z karabinem, obchodząc budowlę, co jakiś czas pojawiał się na widoku.
Wreszcie kłódka pękła. Odczepił prymitywny alarm i zagłębił się w trzewia budowli. Pierwszych parę metrów wrednie stromego korytarza przebył w całkowitych ciemnościach, a potem zapalił świecę. W jej świetle spostrzegł wiszące żarówki, ale nie znalazł nigdzie kontaktu, a bał się wracać do wejścia z uwagi na strażnika. Ruszył więc w głąb. Wnętrze piramidy rozczarowało go dokumentnie. Spodziewał się malowideł na ścianach i tekstów hieroglificznych, tymczasem wszędzie napotykał goły mur. Niebawem dotarł do rozgałęzienia. Jeden chodnik prowadził do góry, drugi opadał w dół. Po chwili wahania podreptał do góry. Minął jeszcze jedno rozgałęzienie i znalazł się w komorze grobowej.
– Nu ładno – powiedział sobie. – Ano zobaczymy teraz, jak taki faraon wygląda.
Naszykował na wszelki wypadek osikowy kołek i drut, po czym wspiąwszy się na palce zajrzał do sarkofagu. Był pusty!
Usiadł sobie w kącie komory grobowej i urwawszy piętkę od chleba, posilił się nieco. Popił łykiem bimbru, a potem popatrzył na zegarek. Była dwudziesta trzecia z minutami. Ziewnął.
– Nu, skarbów poszukam jutro – postanowił. Wdrapał się do sarkofagu i podłożywszy sobie pod głowę walizkę nakrył się waciakiem. Z walizki wydobył książkę. Dzieło było stare jak świat, to znaczy wydano je jeszcze przed pierwszą wojną. Brakowało okładki i strony tytułowej, za to treść odnosiła się do Egiptu. Jakub założył okulary i zaczął czytać, sylabizując z trudem, bo przez ostatnich kilka lat nie miał do czynienia z literaturą i teraz okazało się, że zapomniał trochę alfabetu.
…Doktor Smith zapalił dwanaście świec.
– Uhr hakau seczech – wyszeptał.
Odpowiedziało mu milczenie.
– Powstań który tu leżysz. Niech moc twojej nienawiści przywróci cię dzisiaj do świata żywych.
Mumia drgnęła i jej martwe oczy otworzyły się powoli…
Jakub przerwał lekturę i ziewnął.
– Ano trzeba będzie iść spać – powiedział sam do siebie. Zgasił świeczkę i niebawem zapadł w sen.
Ocknął się na skutek szarpnięcia. Otworzył oczy i mrugnął kilkakrotnie, aby wyostrzyć obraz. Jak zwykle po przebudzeniu chciało mu się pić więc pociągnął solidny łyk z flaszki. Potrząsał nim jakiś kundel.
– Poszedł! Leżeć! – wrzasnął na niego Jakub.
Stwór przestał nim trząść i wyprostował się. Wówczas egzorcysta stwierdził, że jest to człowiek z głową psa.
– Przebudziłeś się synu… Jakub wywalił na niego gały.
– Schlałem się czy co? – zapytał sam siebie po polsku. – Słuchaj, ten psi łeb to maska?
Wylazł z sarkofagu i rozejrzał się półprzytomnie po krypcie. Tym razem była jasno oświetlona, a w ścianie widniały złote wrota. Brwi egzorcysty uniosły się lekko do góry. Podszedł i poskrobał drzwi bagnetem. Tak jak się domyślał, złoto stanowiło jedynie cienką warstewkę na drewnianym podkładzie.
– Tandeta – parsknął.
– Przekrocz tę bramę, synu – zachęcił go psiogłowy.
Jakub popatrzył na niego niechętnie
– Gadasz po polsku, to pewnie jesteś z naszych, spod Czarnobyla? Znaczy promieniowanie cię tak poprzestawiało?
Anubis poskrobał się po głowie.
– Z Czarnobyla? – upewnił się.
– No, elektrownia. Po wybuchu? Ile masz lat, co?
– Jestem wieczny…
– Główka boli, lekarz kazał przytakiwać. Zjeżdżaj, co? Ni lubię świrów.
Naciął bagnetem wrota. Udało mu się oderwać spory kawałek kruszcu. W tym momencie otworzyły się. Zajrzał przez nie jakiś stwór z głową ptaka.
– A ty kto? – zaciekawił się Jakub. – Też mutas czarnobylski?
Intruz wykonał ręką gest. Ten z głową kundla rozpuścił się w powietrzu, a po chwili zniknęły także drzwi. Jakubowi został w ręce kawałek złotej blachy. Upchnął łup byle jak w walizce i wstawił ją za sarkofag, po czym znowu ułożył się do snu. Nic mu się nie śniło.
Buty sporego stada amerykańskich turystów zatupotały na kamiennej podłodze. Prowadził ich przewodnik, wyjaśnił
– Oto komora grobowa faraona Cheopsa. W tym sarkofagu przed czterema tysiącami lat złożono jego ciało… – urwał w połowie zdania, widząc drzemiącego w skrzyni Jakuba.
Turyści stłoczyli się wokoło podekscytowani.
– To oryginalna mumia, czy atrapa?
– Dziwny ubiór, zrekonstruowano go wedle wykopalisk?
Błysnęły flesze. Jakub ocknął się
– Nie po oczach, cholera! – wrzasnął.
Wygramolił się z trumny i rozepchnąwszy turystów, oddalił się z godnością. O walizce przypomniał sobie dopiero na zewnątrz. Usiłował po nią wrócić, ale wachmani przy wejściu go nie wpuścili. Chcieli biletów, a bariera językowa była zbyt duża, aby mógł cokolwiek zrozumieć. Obrzucił ich finezyjnymi polskimi przekleństwami i zniechęcony ruszył dalej. Ostatecznie walizka i tak była stara, a to w nocy o złocie tylko mu się śniło.
Jakieś cztery dni później Jakub Wędrowycz wysiadł z pociągu na stacji w Luksorze. Walonki, spięte drutem, przerzucił przez ramię. Papacha sterczała z cholewy jednego z nich, w drugim miał butelkę z resztą arabskiego, daktylowego samogonu. Kilka drobiazgów upchnął po kieszeniach esesmańskiej kurtki. Waciak spoczywał zagrzebany w piasku koło piramid. Jakub oczywiście miał zamiar odgrzebać go wracając. Na razie zapędził się tutaj, bo podsłuchał rozmowę dwu amerykańskich Żydów, którzy opowiadali sobie istne cuda o grobowcach w tych stronach. Zaciekawiło go to. Błąkając się w poszukiwaniu cmentarzyska zaszedł do świątyni Amona. Przy wejściu sprzedawano bilety, więc kupił bilet za miejscowe pieniądze, pokryte jakimiś niezrozumiałymi znaczkami, nie przypadły mu do gustu, choć orientował się już trochę w ich wartości i zastosowaniach. Wewnątrz świątyni spodziewał się grobowców i mumii, ale ku swojemu przygnębieniu nie znalazł żadnych. Za to było tu trochę hieroglifów. Wykorzystując wczesną porę i brak innych zwiedzających, odlał się w sali na świętą barkę i wyszedł przed budowlę.
– Słuchaj no, gdzie tu są groby? – zagadnął inteligentnie wyglądającego wachmana, który pilnował tego cyrku.
Wachman w odpowiedzi wyrzucił z siebie długie i niezrozumiałe zdanie o pytającej intonacji.
– Mumie. Rozumiesz? – zapytał Jakub zdenerwowany niedomyślnością strażnika.
Tym razem zaskoczyło. Strażnik uśmiechnął się ze zrozumieniem i odpowiedział dłuższym zdaniem, w którym słowo mumies pojawiło się kilkakrotnie.
– Dobra, dobra – powiedział Jakub tracąc pomału resztę cierpliwości. – Gdzie?
Strażnik machnął ręką w stronę Nilu. Egzorcysta poskrobał się po głowie.
– Znaczy utopiliście wszystkie? – upewnił się.
Tubylec znowu coś zagdakał. A potem końcem buta narysował łódkę płynącą na drugą stronę rzeki.
– Mumies – machnął rękaw stronę gór po drugiej stronie Nilu.
– Aha – ucieszył się Jakub. – Mam przepłynąć na drugą stronę?
To, co powiedział strażnik brzmiało jak potwierdzenie. Po drugiej stronie rzeki faktycznie było sporo grobowców. Zwiedzenie wszystkich zajęło Wędrowyczowi trzy dni, jednak żadnych mumii nie znalazł. Siedział właśnie zniechęcony, gdy usłyszał na tym pustkowiu jakieś znajome głosy.
Podkradł się do wycieczki i podsłuchując pilnie, co gada przewodnik, ruszył jej śladem. Niebawem grupa weszła do jednego z prywatnych grobów. Nie mógł lepiej trafić. W sarkofagu nakrytym szklaną płytą leżała mumia właściciela.
– Ten tutaj to pisarz Neb-ha-amon – wyjaśnił przewodnik. – Napis, na ścianie głosi, że został zabity w czasie kłótni przez nadzorcę Abu-netet-ra, który pochowany jest w sąsiednim grobowcu.
Wycieczka wyszła, a Jakub został w środku.
– U bidoku – powiedział do mumii. – Pewnie nawet cię nie pomścili.
Mumia milczała jak to mumia. W głowie Jakuba dojrzewał plan. Przecież przyjechał tu, sprawdzić jak to jest z tymi mumiami.
– Spoko – rzekł wreszcie. – Nie takie numery. Przyda się trochę twojej nienawiści.
Wyjął z kieszeni bagnet. Wrócił do drzwi i podparł je kamieniem, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Następnie odkręcił śruby podtrzymujące płytę. Miał przy sobie tylko trzy świeczki, ale pociął je na kawałki, uzyskując dwanaście. Poprzylepiał je wokoło sarkofagu i zapalił. Walonki położył obok.
– Uhr hakau seczech – powiedział z namaszczeniem.
Mumia drgnęła.
– O cholera – pokręcił głową. – Udało się!
Nieboszczyk potoczył zamglonym spojrzeniem wyschniętych oczu wokoło. W tym momencie rozległ się skrzyp drzwi. Mumia natychmiast straciła pozory życia. Jakub nie zdążył się odwrócić, gdy dwie pary rąk opadły na jego barki.
Dwaj strażnicy wrzeszczeli coś na niego, ale o co im chodziło, tego niestety zupełnie nie rozumiał.
Zbliżały się święta i w gospodzie było raczej pustawo. Tylko kilku stałych bywalców grzało dłonie za pomocą wlewanych w gardła procentów. Drzwi otworzyły się niespodziewanie i do środka, wraz z tumanem śniegu, wszedł Jakub. Zgotowano mu owację. Egzorcysta wrócił z Egiptu nieco odmieniony. Stracił walonki, waciak i papachę. Waciak pozostał zakopany w piasku gdzieś koło piramidy Cheopsa, walonki zostały w grobowcu Neb-ha-amona, a papachę zgubił w trakcie szarpaniny ze strażnikami. Ponadto w paszporcie wstęplowali mu szereg jakichś okropności. Gdy zsinienie wywołane mrozem trochę przeszło, okazało się, że opalił się ładnie.
– No i jak tam jest w tym Egipcie? – dopytywali się kumple.
– Idiotyczny kraj. Na dzień wyłączają zimę, żeby turysty nie marzli, a w nocy to dopiero chłodek. Mumii z bliska nie można oglądać. Znalazłem tylko jedną i był za szybą, więc zdjąłem szybę, żeby jej się przyjrzeć, a tu mnie cap Araby. A jak się wejdzie do piramidy, to potem są problemy. W twarz ślepią fleszami i nie wpuszczają do środka. A do tego wszyscy okropnie bełkoczą.
– To jak się dogadywałeś? – zdziwił się Semen.
– Jak się nóż pokaże, to wszystko zrozumie, no chyba że sam też ma nóż – rzucił filozoficzną uwagę Jakub, po czym odkorkował butelkę piwa i wlał ją w siebie.
– A piwo to mają tam zupełnie do chrzanu – dodał.
Doktor Muhamed z muzeum w Kairze wpatrywał się w zdumieniu w kłąb skrawków złotej blachy, na której misternie, wytłoczono sceny religijne i hieroglify.
– Czwarta, może piąta dynastia – zawyrokował. – Wspaniałe, tylko co za wandal tak to zniszczył? Skąd to w ogóle pochodzi?
Jego asystent Ahmed uśmiechnął się lekko.
– Znaleziono w piramidzie Cheopsa w Gizie – powiedział. – Za sarkofagiem stała ta walizka i w niej…
Położył na biurku walizkę wykonaną z ordynarnej tektury, oklejonej skóropodobnym materiałem. Wewnątrz poniewierały się: zniszczona książka, ogryzek świeczki, kawałek zeschniętego chleba i zwitek linki hamulcowej zakończony pętlą. Do dna ktoś przykleił butaprenem mapę Egiptu wyciętą krzywo ze szkolnego atlasu.