Jakub Wędrowycz, genialny egzorcysta, najlepszy fachowiec w kraju, stanął przed słupem ogłoszeniowym. Zaciągnął się skrętem z machorki a potem w zadumie wpatrzył w plakat.
– U-p-i-ó-r w o-p-e-r-z-e – przesylabizował z trudem. Spojrzał na list gończy i pokiwał z uznaniem głową. Niełatwo tak dobrze sfotografować ektoplazmę. Zdjęcie umieszczone na afiszu było doskonałej jakości. Napisów poniżej nie zdołał rozszyfrować, ale z grubsza wiedział co tam jest nacykane. Ktoś poszukuje fachowca, żeby rozprawić się z upiorem. Egzorcysta raz jeszcze obejrzał plakat ale nie znalazł ceny. Tak, ten, co go zawiesił może i umiał robić dobre zdjęcia, ale poza tym był kompletnym dyletantem. Po co, złamas jeden, plakatował tym po mieście, zamiast zgłosić się bezpośrednio do Jakuba?
Ano racja, przecież od tygodnia siedział u syna w stolicy. Najwidoczniej właściciel teatru wpadł na Stary Majdan, tam mu powiedzieli, że Jakub jest w Warszawie, no to nalepił na słupach…
– Logika to podstawa – powiedział z zadowoleniem.
Spojrzał uważnie i odkrył jeszcze schematyczny rysunek budynku teatru. Co za miłe ułatwienie…
Gmach znajdował się opodal. Jakub ruszył po monumentalnych schodach do głównego wejścia. Tu jednak spotkało go niemiłe rozczarowanie. Zamknięte było na głucho. Załomotał. Po chwili pojawił się wachman.
– Czego? – warknął.
Egzorcysta nie przypadł mu jakoś do gustu.
– Ja w tej sprawie – Wędrowycz podał mu kawał afisza odpruty od słupa.
– Kasy są tam – wachman wskazał ręką kierunek i zniknął.
Jakub poczerwieniał ze złości. Co oni, za ciula go mieli? W przeciwieństwie do niejakiego Wiedźmina Geralta, Jakub Wędrowycz najpierw odwalał brudną robotę, a potem dopiero wyznaczał cenę i zgłaszał się do kasy… I nigdy nie brał zaliczek. Tfu, co za hańba, wzięli go za byle egzorcystę, tymczasem on jest fachowcem… Najlepszym w kraju fachowcem, mistrzem nad mistrze… Cholera.
Zatrzymał się gwałtownie. Zatopiony w myślach o własnej wielkości nie zauważył, że odszedł od drzwi i minąwszy kasę dotarł aż do rogu budowli. A przecież żeby zapolować na upiora musiał wejść do środka… Obejrzał się, mierząc wzrokiem przebyty dystans, a potem pomaszerował dalej. Nie było sensu wracać, gdzieś tu powinny być jeszcze jedne drzwi…
Przeczucie nie myliło go, niebawem natrafił na wejście oznaczone tabliczką:
„Portiernia W”.
Przygładził nastroszone, siwe włosy i w zadumie popatrzył na swój strój. No nie, jego roboczy ubiór egzorcysty – fioletowe spodnie od ortalionowego dresu i czarna esesmańska kurtka – jakoś tu nie pasowały. Teatr to teatr… Tu trzeba kulturalnie wyglądać. Przetoczył wzrokiem po okolicy.
Przeciął ulicę, nie zwracając uwagi na samochody. Był w swoim prawie; gdy on zaczynał chodzić po ulicach, pojawiał się na nich jeden samochód na sześć dni… No to niech sami uważają. Wizg hamulców przeszył okolicę. Audi zahamowało nie dalej niż 3 centymetry od nóg Jakuba. Powietrze wypełnił smród palonej gumy. Z pojazdu wyskoczył dresiarz z bejsbolem. Wybluzgał dłuższą tyradę i rzucił się w stronę egzorcysty.
W pierwszym odruchu Jakub postanowił go zastrzelić, ale przypomniał sobie, że stoi ciągle przed teatrem. Kultura musi być… Dlatego zamiast rewolweru wyjął z kieszeni granat. Docisnął łyżkę i wyciągnął zawleczkę.
– Czego pan sobie życzy? – zapytał sztucznie ugrzecznionym tonem, pokazując cytrynkę wrogowi.
– O kurde! – wyjąkał dresiarz, po czym rzucił się do ucieczki, pozostawiając na ulicy otwarty samochód. Jakub wszedł do sklepiku. Wnętrze zafascynowało go dokumentnie. Balowe suknie, mundury, kontusze…
– Czym możemy służyć? – sprzedawczyni obrzuciła go ciekawym spojrzeniem. – Rany Julek, jaka piękna esesmańska kurtka. Gdzie ją panu uszyli?
– Nawet nie wiem – wybąkał skołowany. – Dostałem w prezencie – zełgał.
– Potrzebuje pan dystynkcji?
– Mam w kieszeni – wyjaśnił szybko. – Chciałbym kupić ten żupanik…
– My nie sprzedajemy, to tylko wypożyczalnia… – wyjaśniła ochoczo.
To nawet jeszcze lepiej – pomyślał. – Taniej wyjdzie.
Pięć minut później, Jakub odmieniony nie do poznania, opuścił wypożyczalnię. Żupan, słucki pas, szabla, do tego oczywiście odpowiednie spodnie i czapka. Audi nadal stało, tamując ruch uliczny Egzorcysta wsiadł do środka. Kluczyk tkwił w stacyjce.
Zakręcił z fasonem i podjechał do bramy w teatralnym murze. Zatrąbił. Wrota uchyliły się gościnnie. Zaparkował na wewnętrznym dziedzińcu.
– Zapraszamy – jakiś człowieczek otworzył przed egzorcystą drzwi.
Jakub wszedł do wnętrza „Portierni V”.
– Pan? – zagadnął wachman siedzący za kontuarem.
– Wędrowycz, Jakub Wędrowycz – powiedział z godnością. – Ja w sprawie upiora.
– A, trzeba było tak od razu, strój mnie zmylił – uśmiechnął się portier. – Oto pańska przepustka, – Szybko wypisał na blankiecie dane. – Tu bony do stołówki na czwartym piętrze. Jeśli jeszcze coś możemy dla pana zrobić… Próba o dwunastej.
– Dziękuję. – Jakub zgarnął papiery i zanurkował w trzewia teatru.
Miło było, że okazują taki szacunek. Tylko po jaką cholerę jakaś próba? Taki fachowiec jak on nie musi trenować.
Upiory teatralne w zasadzie ukrywać się mogą zarówno na strychu jak i w piwnicy. Czasem mogą też występować w różnych zakamarkach… Jakub wsiadł do windy i pojechał na samą górę to znaczy na piąte piętro. Znalazł się w niedużym holu. Wyjrzał przez okno i zaklął. Był dopiero w połowie wysokości budynku. Dziwne, czyżby windy nie wjeżdżały na samą górę? Zatarł ręce i ruszył korytarzem. Na razie nie wyczuwał żadnych śladów obecności widma… Korytarz był fajny, szeroki na dwa, metry ale wysoki na co najmniej sześć… Po bokach były jakieś drzwi. Jakub dobył wytrycha i zaczął zaglądać po kolei do wszystkich mijanych pomieszczeń. Znalazł pakamery z narzędziami, szczotki, szafy. Nie tego szukał…
Na końcu korytarza znajdowała się pracownia kostiumów. Ledwo przekroczył próg, doskoczyły do niego dwie dziewczyny trzymające w zębach igły. Nawet nie zdążył się przestraszyć, jak zręcznie zacerowały mu rozdarcie koło łokcia. Podziękował i wycofał się na korytarz.
Z galeryjki metalowe drzwi prowadziły na kolejne schody. Po kilku minutach Jakub wylądował w szerokim, ciemnym pasażu na siódmym piętrze. Przejście zawalone było rekwizytami. Jakub ominął wielkiego, sztucznego byka leżącego na wózku. Przypomniał sobie arię z opery „Carmen”, którą kiedyś często nadawali przez radio.
Zagwizdał, niemiłosiernie fałszując, ale zaraz zainteresowała go płócienna buda. Zajrzał do środka. Na drewnianym stole leżały ramy do sitodruku. Suszyły się. To, co tak huczało okazało się potężnym wentylatorem. Koło sit stał nieduży kanisterek opatrzony napisem Sericol.
– Ciekawe co to? – zainteresował się egzorcysta.
Odkręcił wieczko i powąchał ciecz. Zapach był przyjemny, choć bardzo silny. Łyknął sobie odrobinkę. U!!!! Zaparło mu dech w piersiach a w oczach stanęły łzy. Przypomniał sobie jak kiedyś na kosmodromie Bajkonur pochlał się z ruskimi kosmonautami paliwem do rakiet kosmicznych. W sumie to było całkiem podobne… Mocne jak piorun.
Zakręcił z szacunkiem korek. Twardzi ludzie muszą pracować w tym teatrze, skoro takie rzeczy piją, i to pięciolitrowymi kanistrami.
W przeciwległej ścianie były kolejne stalowe drzwi. Otworzył je i wyszedł na zewnątrz. To znaczy tak mu się wydało w pierwszej chwili. Zaraz jednak odrzucił tę możliwość. Przed chwilą, gdy był na galeryjce, panował dzień, tu zaś była noc. Nie mogło to być przejście do innej czasoprzestrzeni. Jakub odwiedził kilka sąsiadujących wymiarów. Wszędzie rytm dobowy pokrywał się z naszym. A zatem to musiało być sztuczne… Stał na stalowej kratownicy, przed sobą miał ogromną, pustą przestrzeń. Na dole, podświetlony reflektorami, bielał nieduży dworek. Poskładanie tego wszystkiego do kupy zajęło Jakubowi dobre dziesięć minut.
W środku teatru najwyraźniej znajdował się hangar o powierzchni z pół hektara i wysokości jakichś siedmiu pięter.
– Pewnie tu trzymali rakiety z głowicami atomowymi – wydedukował.
Pomieszczenie oplatały pomosty techniczne, umieszczone co jedno piętro. Nad sobą widział jeszcze dwa poziomy. Pod sobą cztery. Z niektórych padały strumienie światła…
– Hy, scena teatralna – domyślił się wreszcie. – W starym silosie na rakiety „Pobieda”.
Odnalazł drabinkę i wspiął się poziom wyżej, a potem jeszcze wyżej. Był pod dachem. Od sceny dzieliło go ze trzydzieści metrów. Spod sufitu zwisały jakieś szmaty. Wszędzie wokoło biegły grube pęki lin. W poprzek pomieszczenia biegł wąski pomost techniczny. Jakub nie wiedział, że umieszczony był za tą częścią kurtyny, która podczas przedstawienia pozostaje nieruchoma…
Egzorcysta ruszył śmiało wąską kładką. Nadal nie wyczuwał upiora, ale ten musiał gdzieś tu być. Maszerował odważnie, ostatecznie drogę pod nogami widział, co mogło mu więc grozić?
Nieoczekiwanie wszystko drgnęło. W następnej chwili Wędrowycz leżał płasko na pomoście, nakrywając głowę rękami. Liny jęknęły, bloczki zatrzeszczały. Skomplikowany system sznurów, wielokrążków i silników ożył. Jedna z wiszących pod sufitem płacht opadła w stronę ziemi, tworząc za dworkiem tło w postaci kwitnącego sadu.
– Tfu, zgroza – syczał Jakub, czołgając się w stronę ściany pomieszczenia. – Ukatrupić mnie chciało…
Po drabince zlazł na dół. Nie pamiętał, na który pomost wyszedł, ale nie miało to większego znaczenia. Można było zejść także tędy. Niebawem znalazł się na poziomie sceny. Otrzepał żupan. Technicy uwijali się przy reflektorach, wytwornicach dymu i podobnych urządzeniach.
– Za pół godziny zaczynamy. – Jeden z pracowników błędnie zinterpretował pytające spojrzenie egzorcysty.
– Aha – mruknął Jakub. – Dzięki. Czekaj, którędy do wyjścia?
– Do garderoby? Tędy. – Technik pokazał mu korytarz za kulisami.
– Dzięki – mruknął Jakub raz jeszcze i zagłębił się w przejście.
– Aaaaaa! Aaaa, aaaa, aaaaaaaaaaa, a aaaa aaaaaaaaa aaaaaaaaaaaaaa, aaaa! – dobiegło go gdzieś z za zakrętu.
– Uf – odetchnął z ulgą i ruszył spiesznie.
Cały ten teatr okazał się bardzo skomplikowanym miejscem, ale teraz nareszcie znalazł coś znajomego. Jakaś baba najwyraźniej została opętana! A zatem był na tropie upiora.
Drzwi garderoby były uchylone. Egzorcysta naszykował srebrny sztylet i zajrzał ciekawie do środka. Przeczucie go nie myliło. Pośrodku pomieszczenia stała wysoka, niebrzydka kobitka. Wyła w szale, aż na policzkach wystąpiły jej rumieńce. Już miał pospieszyć na ratunek gdy spostrzegł, że haniebnie się spóźnił. Wewnątrz garderoby uwijał się już jakiś niewysoki człowieczek. Dreptał wokół opętanej, wtykając jej tu i ówdzie strusie pióra.
Partacz – pomyślał Jakub.
A potem aż przysiadł z wrażenia. Człowieczek pomachał przed kobietą piórem i ta z miejsca przestała się wydzierać. Jej twarz odzyskała normalny wyraz. Podeszła do lustra i okręciła się.
– Dziękuję, panie Ignacy – powiedziała zupełnie spokojnym tonem.
Nie była nawet zachrypnięta, mimo że przed chwilą wyła z mocą co najmniej 80 decybeli!!!
– Niemożliwe – szepnął.
Odprawił w życiu sporo egzorcyzmów. Miał do czynienia z różnymi rodzajami opętania. Ale nigdy nie widział żeby skutki zapętlenia przez obce siły cofnęły się tak błyskawicznie i bez śladu. Tajemniczy Ignacy był fachowcem najwyższej klasy. Specjalistą… Kurde. Jakub przyznał z zawiścią, że ten gość jest lepszy nawet od niego! Jakim cudem nigdy o nim nie słyszał?
Skołowany wrócił na scenę. Personel właśnie ustawiał jakieś płoty. Egzorcysta dotarł do kurtyny i podniósłszy ją przelazł pod spodem na drugą stronę. Stanął opodal krawędzi. Przed sobą miał rozległą przestrzeń widowni, pięć balkonów, powyżej jeszcze loże… Kilka tysięcy foteli. Nieco zgłupiał.
– Zaraz, to odpalanie atomówek tyle ludzi miało na raz oglądać? – zdumiał się, ale zaraz sobie przypomniał, że z tajnej bazy wojskowej zrobiono teatr… Siedzenia umieszczono tu zapewne później…
Podszedł do krawędzi podłogi i popatrzył przed siebie. W dole znajdował się głęboki szyb, pewnie dawne centrum dowodzenia. Teraz ustawiono tam krzesła i pulpity do nut. Uwagę Jakuba przykuł jednak jakiś gość stojący na podwyższeniu. Mężczyzna miał na sobie frak, a w dłoni trzymał coś, co ewidentnie przypominało czarodziejską różdżkę…
Wędrowycz uśmiechnął się do swoich wspomnień. Nie dalej jak miesiąc temu, zabrał podobną jakiemuś smarkaczowi w okularach, z blizną w kształcie błyskawicy na czole… Gnojek próbował rozrabiać, myślał że trafił na frajera. Egzorcysta skupił uwagę na człowieku z różdżką. Ten machał nią w wyjątkowo profesjonalny sposób, najwyraźniej odczyniał urok.
– Cholera – szepnął Jakub.
Gość naprawdę znał się na rzeczy. Wędrowycz wycofał się bokiem. Zaklął cicho. Teatr do rozprawy z upiorem wynajął dwu naprawdę dobrych fachowców. Tylko skąd, u licha, ich wytrzasnęli?
Czego jeszcze nie sprawdził? Piwnice i niższe piętra… Pobłądził chwilę, aż trafił na szeroki korytarz. Z za jednych drzwi dobiegały go jakieś rytmiczne potupywania i charakterystyczny chrzęst kości
– Mam cię – mruknął.
Uchylił drzwi i zajrzał do środka. Dwanaście młodych baletnic ćwiczyło przed lustrem. Nieoczekiwanie poczuł strużkę śliny spływającą po brodzie. Odruchowo sięgnął do kieszeni po paczkę z viagrą, ale przecież miał na sobie żupan.
– Cholera – mruknął. – Właśnie wtedy, kiedy jest potrzebne…
Zamknął ze złością drzwi i otarłszy twarz rękawem, ruszył dalej. Gabinety kierowników i dział księgowości pominął, upiory boją się biurokratów. Zapamiętał tylko gdzie się znajdują, tu będzie przecież odbierał nagrodę… Znalazł windę i zjechał nią do piwnic. Długi betonowy korytarz, nieliczne żarówki pod sufitem. Zamknięte na głucho drzwi.
Idealne miejsce żeby zapolować… – pomyślał Jakub.
Godzinę później nie był już tego taki pewien. Przeszedł co najmniej trzy kilometry, ale nie natrafił na żadne ślady upiora.
– Kurde – palnął się w głowę. – Tamci dwaj go zlokalizowali koło sceny… Tam musi siedzieć, a ja tu próżno zelówki zdzieram…
Westchnął ciężko i ruszył na poszukiwanie windy. Godzinę później w sympatycznej stołówce na czwartym piętrze Jakub zasiadł do obiadu. W międzyczasie łyknął jeszcze kropelkę sericolu – tak na uspokojenie. Obiad też był niezły.
– Zjem i pójdę go poszukać – zadecydował. – Tamtym w drogę nie będę wchodził, fajer plajt musi być. Ale to ja go dopadnę… Bo przecież to ja jestem najlepszy…
Rzucił kosę spojrzenie na konkurentów, którzy jedli przy sąsiednim stoliku. Spróbował wysondować ich aurę i zdębiał. Aura każdego obdarzonego różni się od fal emitowanych przez zwykłych ludzi. Ci mieli zupełnie normalną…
– Sukinsyny – mruknął z uznaniem. – Aż tak się zabezpieczyli?
No cóż nie było to takie głupie. Jeśli ktoś umie stłumić emanację osobowości, demony nie zostaną przed czasem ostrzeżone…
Do tamtych dwu dosiadł się trzeci z aktówką.
– Dobrze, że panów widzę – powiedział z uśmiechem. – Jest dla panów trochę forsy. Po sto dwadzieścia jeden złotych, trzydzieści groszy. Zaraz, o proszę tu pokwitować…
– To za upiora? – upewnił się charakteryzator.
– Oczywiście.
Jakub Wędrowycz wybiegł z teatru ze łzami w oczach. Co za podłość. Nie dość, że dopadli upiora szybciej niż on, nie dość że byli od niego lepsi, to jeszcze brali pięć razy taniej!!!
– To niesprawiedliwe! – zawył z rozpaczy. Spłoszone gołębie poderwały się w powietrze.