Rozdział 5

Wysoko w górach nad Mórim czuwali jego niewidzialni towarzysze. Ruiny zamku Graben były stąd niewidoczne.

– No i jak przedstawia się sytuacja? – dopytywała się Pustka.

– Chłopiec powinien się pospieszyć – odparł Nauczyciel.

Duch Zgasłych Nadziei spojrzał na niego.

– Móri wciąż jeszcze nie wkroczył do najciemniejszej groty Śmierci. Wciąż jeszcze, nieprzytomny, trwa w krainie cieni, lada chwila jednak może nadejść ostateczny koniec.

– Ale pośród żywych już go nie ma? – zapytał Hraundrangi – Móri.

– Nie, dawno temu przekroczył granicę. Staramy się jak możemy, żeby kraina cieni go nie pochłonęła na zawsze. Jeśli zdołamy go utrzymać tu, gdzie się teraz znajduje, dopóki chłopiec nie dojdzie do celu, to będzie jeszcze szansa.

– O ile mały Dolg zdoła wypełnić zadanie, to tak – potwierdziła kobieta, będąca opiekuńczym duchem Móriego. – A przecież jeśli nawet sobie z tym poradzi… choć to naprawdę zbyt wysokie wymagania jak na dwunastoletnie dziecko… To ma jeszcze bardzo długą drogę tutaj.

– Wybrany opiekun Dolga, Cień, powiedział, że istnieje możliwość, by chłopiec uratował Móriego – rzekł Nauczyciel. – My takiej możliwości nie znamy.

– Kim właściwie jest ten Cień? – zapytał Duch Zgasłych Nadziei. – Które z was go wynalazło?

Przez chwilę wszyscy milczeli, potem odezwał się Nauczyciel:

– Żadne z nas. Później, już po wszystkim, uświadomiliśmy sobie, że on się wybrał sam. Kiedy szukaliśmy jak najlepszego opiekuna dla Dolga, on nagle pojawił się na naszej drodze.

– Tak, ja przepytywałem się na tamtym świecie i odkryłem, że jego sława sięga daleko – wtrącił Hraundrangi – Móri w zamyśleniu. – Uważano go tam za najsilniejszego, najpotężniejszego i niezłomnego. A mimo to nie znalazłem nikogo, kto by wiedział, kim on jest ani skąd się wziął.

– Interesujące – mruknął Nauczyciel. – Czy jednak można mieć do niego zaufanie?

– Ja go po prostu o to zapytałam – oznajmiła ta, która pełniła funkcję ducha opiekuńczego.

– „W tym przypadku można”, odpowiedział mi. „Sam pragnąłem wspierać chłopca”. A potem dodał jeszcze coś, co mnie zupełnie zbiło z tropu.

Wszyscy czekali w napięciu.

– „Beze mnie Dolg nigdy by nie przyszedł na świat”.

Nauczyciel był wzburzony.

– Myślałem, że to my chcieliśmy mieć Dołga! On przecież jest nasz!

– Dolg jest synem Móriego, a moim wnukiem. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości – rzekł Hraundrangi – Móri ostro.

– Nikt nie wątpi, że to Móri spłodził Dolga – powiedział Nauczyciel pojednawczo. – Ale przecież dobrze wiemy, że to my zatroszczyliśmy się o to, by Dolg posiadał oczekiwane przez nas zdolności.

– Jednak żadne z nas nie zrobiło nic w sprawie jego wyglądu – przypomniała Pustka. – A pod tym względem Dolg różni się od zwyczajnych ludzi. To może być sprawa Cienia.

Jeszcze raz zrobiło się cicho.

– Czego ten Cień może od chłopca chcieć? – zastanawiała się kobieta – duch opiekuńczy Móriego.

– Tego nikt z nas nie wie – westchnął Duch Zgasłych Nadziei.

– Wiecie, co ja myślę? – zapytał Nauczyciel. – Otóż ja myślę, że Cień, kimkolwiek on jest, dowiedział się, że stworzyliśmy wyjątkowego człowieka. Skorzystał z tego i obdarzył chłopca jeszcze innymi cechami. Dał mu coś, czego sam potrzebował. I to dlatego Dolg otrzymał ów dziwny wygląd, którzy rzeczywiście nie jest naszą zasługą.

– Owszem, częściowo jest – przerwał mu Hraundrangi – Móri. – Wiecie przecież dobrze, że życzyliśmy sobie czarnoksiężnika. I chłopiec otrzymał znamię czarnoksiężnika. A ponieważ mój syn, Móri, przekroczył w Holar granicę pomiędzy życiem i śmiercią, to chłopiec przyniósł ze sobą na świat ten trupio blady kolor skóry. Natomiast oczy… Nie, nie mieliśmy zamiaru obdarzać go takimi dziwnymi oczyma.

– Słusznie, Hraundrangi – Móri – poparł go Nauczyciel. – Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że towarzysz Dolga jest godny zaufania. Nie wolno nam sądzić, że on to wszystko zrobił dla własnego interesu i że gotów jest poświęcić chłopca.

– Naszego chłopca. Naszą nadzieję i jedyny ratunek – rzekła zaniepokojona Pustka.

Zaległa cisza. Siedzieli wszyscy wokół umarłego Móriego. Usunęli chrust i gałęzie, którymi przykryli go mordercy. Islandzki czarnoksiężnik leżał oto na gołej ziemi, równie blady jak jego starszy syn. Opiekunowie zamknęli ranę po mieczu, który przeszył ciało na wylot, lecz żar życia mogło ponownie wzniecić tylko to, co, wedle słów Cienia, Dolg mógł, być może, zdobyć podczas swojej wędrówki.

Nie pozostawało im nic innego, jak tylko czekać.

Kobiecych duchów, Powietrza i Wody, nie było przy Mórim. One podążyły za Erlingiem i uratowały go od niechybnej śmierci.

Nie było też Nidhogga ani Zwierzęcia. Te z kolei towarzyszyły Tiril, żeby dać jej choć trochę poczucia bezpieczeństwa.

Niewiele wprawdzie mogły dla niej zrobić, ale znajdowały się przy niej i to było najważniejsze.

Gdyby nie one, Tiril czułaby się najbardziej samotną osobą na świecie.

Nie wiedziała bowiem, gdzie się znajduje, podczas drogi z gór na dół wielokrotnie bito ją po głowie i traciła przytomność, a teraz panowały wokół niej nieprzeniknione ciemności.

Tiril nie wiedziała nic. Wyczuwała jednak pod dłonią szorstkie futro i szeptała Zwierzęciu podziękowania za to, że przy niej jest. Inna chłodna i bezkształtna dłoń głaskała ją po policzku. Tiril przytulała się do niej i dziękowała Nidhoggowi za to, że jej nie zawiódł w tych trudnych dniach, w zimnej, wilgotnej ciemnicy, której charakteru nie była w stanie określić.

Dolg i Cień weszli dość wysoko na wzgórza, które chłopiec od dawna widział majaczące przed nimi we mgle. Teraz był zdyszany i prosił, by chwilę odpoczęli.

Cień zgodził się.

Dolg usiadł na ziemi i wpatrywał się w bagna, które dopiero co zostawili za sobą.

Przed jego oczyma migotały tysiące błędnych ogników.

– Czy wolno mi o coś zapytać?

– Proszę bardzo!

– Czy wszędzie na świecie istnieją błędne ognie?

– Nie, to dość niezwykłe zjawisko. Ale to prawda, że istnieją nie tylko tutaj.

– Ale dlaczego akurat na tych bagnach? I dlaczego musieliśmy tu przyjść? Czy może dlatego, że leżą najbliżej naszego domu?

– Nie, nie, to są wyjątkowe bagna. I te ogniki też są wyjątkowe, one czegoś strzegą.

Dolg rozmyślał przez chwilę.

– Chcesz powiedzieć, że duchy wiedziały o tych bagnach? I że postarały się, by moi rodzice sprowadzili się z Norwegii do Austrii?

Cień potrząsnął głową. Musiał się uśmiechnąć, słysząc pytanie chłopca.

– Nie, duchy nic o tym nie wiedziały. To ja odkryłem, że ma się urodzić wyjątkowe dziecko. Wtedy, kiedy twój ojciec, Móri, przekroczył granicę tamtego świata i wędrował po nim wraz z duchami, one obdarzyły go pewnymi zdolnościami, dzięki którym mógł spłodzić takie dziecko jak ty. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że nosisz w sobie wiele z dziedzictwa czarnoksiężników, lecz także z dziedzictwa królestwa Śmierci. Przekonasz się o tym, kiedy będziesz starszy. O jednym wszakże powinieneś pamiętać: twoja matka jest nietknięta.

– Co to znaczy?

– Poza twoim ojcem nie tknął jej żaden mężczyzna.

Dolg był już na tyle dorosły, że zrozumiał, co Cień chce powiedzieć.

Mimo wszystko zaniepokoił się trochę.

– Ale mówią, że chociaż mam trupio bladą skórę, to po moich oczach niczego poznać nie można.

– Wiem – odpad Cień, kiwając głową. – Zaraz ci to wytłu… Cicho!

Dolg był przekonany, że nie do niego skierowane jest to ostrzeżenie. Cień chciał uciszyć samego siebie. Mimo to chłopiec słuchał, czy tamten nie powie czegoś jeszcze.

Długo siedzieli w milczeniu, w końcu Cień poruszył się ledwie dostrzegalnie, a wtedy Dolg wyszeptał:

– Coś płacze, zawodzi, żali się. Ale to strasznie daleko.

– Tak, przed nami.

– Ja też zauważyłem, że przed nami. Z bagnisk nie dochodzą już żadne głosy.

– Tego nie wiemy, za bardzo się oddaliliśmy.

Dolg nie miał odwagi odwrócić głowy, wiedział jednak, że ci czterej dwuwymiarowi, te cztery płaskie postaci, biegają tam i z powrotem po obu stronach miejsca, w którym siedzą oni obaj z Cieniem. Teraz dziwne postaci jakby się do nich zbliżyły i Dolg odwrócił się plecami, żeby ich nie widzieć..

Uważał, że tak będzie lepiej.

Ufał, że Cień się nie myli i że te paskudne papierowe figury nic im nie mogą zrobić. Jeszcze nie teraz w każdym razie.

A tym, co stanie się w przyszłości, będą się martwić później. Na razie Dolg zastanawiał się, na czym ma polegać jego zadanie.

I wciąż wysilał uwagę, nasłuchując. Daleko, bardzo daleko na bagnach, tam którędy przechodzili jakiś czas temu, rozległ się jeszcze jeden śmiertelny krzyk.

To bracia zakonni i ich ludzie.

Twarz Dolga wykrzywiła się boleśnie, dręczyły go straszne wyrzuty sumienia. Naprawdę nie chciał, by ktokolwiek umierał z jego powodu. Nawet źli ludzie.

– Bracie Ottonie! Bracie Ottonie, gdzie jesteś?

W głosie brata Alexandra brzmiał lęk.

Nikt mu nie odpowiadał, ale słyszał jęki i zawodzenie od strony oparzeliska, w którym zniknął brat Otto.

W końcu rozległo się zdławione:

– Tutaj jestem, bracie Alexandrze. Mój wierny sługa mnie wyciągnął.

– Straciłem dwóch ludzi, Ottonie.

– Ja również..

– W takim razie obaj mamy już tylko po jednym. Czy nie powinniśmy zawrócić?

– Nie możemy. Czyż nie widziałeś bagna, które rozciąga się za nami? Jeden z moich ludzi próbował przez nie przejść i natychmiast bezpowrotnie pogrążył się w błocie. Musimy posuwać się dalej.

Wraz ze swoim ostatnim sługą rycerz Otto zdołał się przedostać do rycerza Alexandra. Kiedy znaleźli się wszyscy czterej obok siebie, poczuli się raźniej.

– Te przeklęte ogniki – mamrotał brat Alexander. – To one sprowadziły nas na błędne ścieżki.

– Tak! Róbcie, co chcecie, ale nie wolno wam iść za tymi światełkami. To prawdziwe błędne ognie!

– Powinniśmy ostrzec brata Johannesa – rzekł rycerz Alexander.

– On się tu jeszcze długo nie pojawi – odparł brat Otto. – Pojechał przecież do Sanki Gallen, żeby powiedzieć o dzieciach.

Obaj ludzie towarzyszący braciom zakonnym dygotali w nocnym chłodzie. Obaj zdążyli zawrzeć znajomość z bezdennymi oparzeliskami, na szczęście zostali z nich wyciągnięci, ale byli oblepieni bagienną roślinnością, przemoczeni i cuchnący. Śmiertelnie przerażeni trzymali się jak najbliżej zakonnych braci.

– Tutaj mamy jakąś wielką rozpadlinę, a może to dno doliny – mówił brat Alexander. – Wygląda, że teren jest bardziej suchy, a przynajmniej nie widzę tam tych ohydnych, niebieskich światełek Schodzimy!

Brat Otto wahał się.

– Ale ja widziałem właśnie na krawędzi tej rozpadliny coś nieokreślonego. Trudno mi było zobaczyć dokładniej w tym bladym świetle księżyca, ale wyglądało to jak bardzo czarny cień i przepływało tuż nad ziemią. Jakby kilka postaci.

– Tak. Posuwają się tyłem. Ale cokolwiek to było, to już zniknęło. Idziemy!

Cudownie było znowu poczuć pod stopami twardy grunt.

Brat Alexander pochylił się nad porośniętą trawą ziemią.

– Ślady – oznajmił. – Ślady dziecięcych stóp. Dziecko, które widzieliśmy, przeszło tędy. Chodźcie, trzeba iść, dopóki księżyc jeszcze świeci! Noc ma się ku końcowi i księżyc niedługo zajdzie.

Brat Otto mrużył oczy i wpatrywał się przed siebie.

– Nic nie widzę – narzekał. – Wszystko tonie we mgle.

– To wygląda jak jakieś zbocze albo skłon doliny.

– Tak. W każdym razie oznacza chyba granicę bagnisk.

Wszyscy czterej myśleli to samo: Jakim sposobem wrócimy do naszych koni?

Ale jeszcze bardziej pragnęli, by ta koszmarna noc się skończyła i niebieskie światełka pogasły.

Żeby nastał dzień! I żeby można było znaleźć suchą drogę z powrotem. Albo chociaż okrążyć bagna. Niezależnie od tego, jak są rozlegle, można je przecież okrążyć?

Jeszcze tego nie wiedzieli. Dolg zresztą również nie. Te wzniesienia, do których zbliżali się czterej ludzie i na których znajdował się chłopiec z Cieniem, tworzyły rodzaj wyspy na zdających się nie mieć końca mokradłach.

Maleńką wyspę szczelnie otoczoną i strzeżoną przez błędne ogniki.

Загрузка...