Rozdział 8

Dolg nie zaszedł, oczywiście, zbyt daleko w tym ciemnym lesie. Kolejna błyskawica oświetliła fragment drogi, zdołał zobaczyć szlak przed sobą, ale niemal natychmiast wszystko znikło i po chwili chłopiec zaplątał się w zarośla. Gałęzie biły go po twarzy i po rękach, ale on przedzierał się naprzód w nocnych ciemnościach… Nagle wpadł do jakiejś kamienistej rozpadliny. Nie było wprawdzie głęboko, ale potłukł się boleśnie.

Skąd przyszło mu do głowy, że mógłby uciec od cieni? Duchy w ciemnościach widzą równie dobrze jak przy dziennym świetle. Przenikają swobodnie przez drzewa i kamienie, jeśli to konieczne.

Znowu szły tuż – tuż za nim i przerażony chłopiec zaczął rozpaczliwie krzyczeć. Próbował wydostać się rozpadliny, spojrzał w górę, rozglądał się na wszystkie strony i właśnie wtedy nadeszła kolejna błyskawica.

Jego krzyk zagłuszał dudnienie grzmotu. Przed nim, w miejscu dokąd miał zamiar uciekać, stał piąty wielki mistrz.

Wysoko, bardzo wysoko ponad głową Dolga tkwiła najokropniejsza zjawa, jakiej chyba nie mógłby sobie wyobrazić.

Był to wysoki, kościsty i pochylony starszy mężczyzna, ubrany tak jak inni na czarno, w szerokiej opończy, ale bez kapelusza. Ten wielki mistrz był mnichem i najwyraźniej za życia mieszkał w klasztorze. Ascetyczne ubranie, ascetyczne oblicze, a mimo to trudno było się oprzeć jego wielkiemu autorytetowi.

Są tacy ludzie, którzy po dotknięciu jakiegoś przedmiotu, który trzymał w rękach ktoś inny, potrafią wiele o tamtej osobie powiedzieć. Młody Dolg nie potrzebował dotykać żadnych przedmiotów. Wystarczyło, że popatrzył. Teraz też miał wrażenie, iż wie o tej zjawie wszystko. A może też było tak, że owa podobna do cienia istota, tkwiąca na krawędzi rozpadliny, chciała zaszczepić w duszy chłopca przerażenie?

Tak, bo o innych cieniach kręcących się wokół niego nie. wiedział właściwie nic.

Błyskawicznie, dosłownie w ciągu ułamka sekundy chłopiec zrozumiał, jakiego rodzaju człowiekiem był za życia ten upiór. Nie wiedział absolutnie nic na temat Tomasa de Torquemady. Nie miał pojęcia, jak brzmi imię wysokiego, czarnego cienia. Ale w okamgnieniu zobaczył wspaniały królewski zamek; ów człowiek stał obok królewskiej pary, Ferdynanda oraz Izabelli Hiszpańskiej – Dolg nie wiedział, oczywiście, co to za ludzie – i wszystko wskazywało na to, że jest im niemal równy dostojeństwem. Chłopiec zobaczył półnagich mnichów, biczujących swoje pochylone grzbiety w podobnych do grobowych krypt klasztornych celach, a obok na krzesłach leżały włosiennice. Dolg widział też, jak ten człowiek siada do stołu, na którym znajdują się wyłącznie najbardziej niezbędne pokarmy. Kolejne wizje następowały po sobie tak szybko, że Dolg nie był w stanie oddzielać poszczególnych obrazów, widział, jak ten wielki inkwizytor przesłuchuje heretyków, tych, którzy odważyli się wyznawać inną wiarę niż on sam, widział nieszczęsnych odszczepieńców w ponurych izbach tortur, jednych powieszonych głowami w dół, innych z zatkanymi ustami, choć pojęcia nie miał, dlaczego, widział ich w drodze do katedry okrytych wiązkami złocistej słomy z czerwonymi krzyżami na plecach i na piersiach, a tam czekał na nich inkwizytor, surowy i nieubłagany.

Tylko tyle Dolg zdołał zauważyć, przeleciało mu przed oczyma znacznie więcej obrazów, ale nie był w stanie pojąć, co przedstawiają. W tym, co zdołał rozróżnić, nie było ani jednej sceny ukazującej dobro.

Błyskawiczne obrazy przeminęły. Ciężko dysząc ze strachu, z twarzą zalaną łzami, Dolg wyciągnął magiczną runę ojca spod koszuli na piersi. Drżącymi rękami uniósł ją i trzymał przed marą.

Było ciemno, lecz Dolg usłyszał zdumiewający wybuch, poprzedzony krótkim, złowieszczym śmiechem.

Chłopiec nie pojmował, co to. Pojęcia nie miał, że Tomas de Torquemada znał runy równie dobrze jak on sam. To przecież sam wielki inkwizytor przyczynił się do powstania obu ksiąg zwanych „Rödskinna”. Jedną z nich otrzymał wielki mistrz Zakonu Świętego Słońca, drugą spisał biskup Gottskalk wykorzystując wiedzę zdobytą na Sorbonie. Osobisty udział Torquemady w powstaniu ksiąg polegał na przekazywaniu wiedzy, a następnie na korespondencji z mnichem, jego uczniem i następcą, który to fakt przez całe życie utrzymywał w najściślejszej tajemnicy. Jako fanatyczny katolik odżegnywał się od tego rodzaju wiedzy, a jednocześnie pociągała go ona z przemożną siłą.

Gdy Dolg stał z runą wyciągniętą w stronę upiora, Cień jednym gwałtownym szarpnięciem wydostał go z rozpadliny. Dolg wrzasnął jeszcze głośniej i, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robi, skierował magiczny amulet w stronę Cienia.

Ten syknął gniewnie, oburzony.

– Głupcze, nie machaj mi tym przed oczyma! Ja ci przecież pomagam!

– Nie – jęknął Dolg na pół z płaczem i opuścił rękę trzymającą runę. – Ty jesteś jednym z nich. Widziałem znak Słońca na twojej piersi.

Cień milczał przez chwilę, a potem rzekł spokojnie:

– Nie jestem jednym z nich. Nie jestem członkiem żadnego śmiesznego, napuszonego zakonu. To taka nowa moda, z którą ja nie mam nic wspólnego.

Usłyszeli groźne pomruki od strony pięciu wielkich mistrzów, których uraziły słowa Cienia na temat śmiesznego zakonu. Dolg udał jednak, że nic do niego nie dotarło. Odwrócił się w stronę, gdzie, jak sądził, znajduje się Cień.

– Więc ty należysz do starszych wielkich mistrzów? Z dawnych czasów?

Nieoczekiwanie w głosie Cienia dało się wyczuć śmiertelne zmęczenie.

– Tak. Z naprawdę bardzo, bardzo dawnych czasów. Ale wielki mistrz… Nie. Ten tytuł został wymyślony znacznie później. W epoce rycerskiej, może nawet w czasach krzyżowców.

Dolg zastanawiał się chwilę, potem odetchnął.

– W takim razie ufam ci. Muszę ci ufać. Przykro mi, jeśli cię uraziłem, nie miałem takiego zamiaru, ale byłem przestraszony. Poczułem się zdradzony przez jedynego przyjaciela.

– Rozumiem cię – odparł Cień krótko. Kolejna błyskawica rozdarła niebo i wtedy zobaczyli, że pięciu wielkich mistrzów otacza ich kręgiem. Teraz jednak Dolg nie zwracał na nich uwagi. Nie mogli mu nic zrobić, dopóki ma do wykonania swoje obecne zadanie. Tak zapewniał Cień.

Dolg wiedział o tym bardzo dobrze. Wiedział, że pozwolą mu wykonać zadanie, ponieważ oni sami zrobić tego nie mogą. Ale później rzucą się na niego.

Poczuł się bardzo mały, samotny i bezradny.

Tylko myśl o umierającym ojcu skłaniała go do działania. Ojciec nie miał teraz nikogo prócz niego.

– Cicho – nakazał Cień.

Dolg nasłuchiwał.

Z daleka dochodziły do nich odgłosy kroków, jakby ktoś wspinał się na wzgórza.

Dolg powiedział udręczonym głosem:

– Idą za nami żywi rycerze Słońca. Śpiący wielcy mistrzowie nas nie opuszczają, a wraz z tobą towarzyszą nam też najstarsi.

– Poza tym… punkt wyjścia – rzekł Cień sucho.

Dolg próbował odnaleźć jego spojrzenie, by zrozumieć, co tamten ma na myśli, ale było zbyt ciemno.

– Czy możemy iść dalej? – zapytał cicho.

– Owszem. I nie przejmuj się tymi czarnymi braćmi, którzy się za nami wloką. Oni nie mogą zrobić ci nic złego.

– Teraz jeszcze nie – dodał Dolg cierpko.

– Jeszcze nie – powtórzył Cień. – Daj mi rękę. Tutaj jest okropnie ciemno.

Tego nie musiał Dolgowi dwa razy powtarzać. Chłopiec ujął lodowatą dłoń, która się do niego wyciągnęła. O tyle spraw chciał zapytać, i dotyczących pięciu mistrzów, i swojego zadania, ale to nie było miejsce ani czas na takie rozmowy.

Jedno pytanie zdołał jednak wyszeptać:

– Więc ty nie jesteś ich przyjacielem? Nie stoisz po tej samej stronie co oni?

– Trzymam się od nich tak daleko, jak to tylko możliwe! Ja stoję po twojej stronie i po stronie duchów Móriego, nie zapominaj o tym! Naszym obecnym zadaniem, twoim i moim, jest uratować Móriego od śmierci. Wszystko inne nie ma znaczenia.

– Nawet twoje osobiste pragnienia?

– Nawet one – odpad Cień bardzo smutnym głosem.

Dolg uścisnął jego rękę ze współczuciem. Zdumiało go, jaka silna i żywa zdawała się ta dłoń mimo chłodu, który przenikał chłopca do szpiku kości.

– O twoich pragnieniach będziemy mogli porozmawiać później – rzekł pocieszającym tonem.

Po głosie można było poznać, że Cień się uśmiecha.

– Jesteś bardzo dobrym i sympatycznym chłopcem, Dolg.

Jak dobrze było usłyszeć pochwałę! Zastanawiał się przez chwilę, idąc za Cieniem przez gęsty las drogą, której nie było widać.

– Czy ty też uważasz, że mam dziwne imię? – zapytał nagle.

– Nie. To znakomite imię. W moim ojczystym języku, który już dawno temu został zapomniany, oznaczałoby to „Solitaire”.

– Oj – uśmiechnął się Dolg. – A ja nie wiem nawet, co to może znaczyć we współczesnych językach.

– Ten, który jest sam, samotnik, pustelnik, a także diament osobno oprawiony.

– Bardzo mi się podoba takie imię – oznajmił chłopiec uroczyście. Po krótkiej chwili dodał: – Las jest większy, niż sądziłem. I… znowu daleko przed nami pokazują się światła elfów! Czy my przypadkiem nie schodzimy w dół?

– Owszem, ale nie ku tym wielkim bagnom. Ta góra ma kształt stożkowaty z niewielkim zagłębieniem u szczytu. Wchodzimy w zagłębienie.

– Czy to wygasły wulkan? – zapytał Dolg.

– Zgadza się. Ale to stary i trudno dostępny wulkan, a krater ma tak wypełniony popiołem i lawą, że ludzie nie wiedzą, iż kiedyś był wulkanem. Nadejdzie czas, że będą nad nim latać, i wtedy odkryją, jak się sprawy mają naprawdę.

– Będą latać?

– Tak, ale trzeba na to jeszcze trochę poczekać. Za to my wkrótce będziemy na miejscu.

Dolg od dawna słyszał, ale zdawał się nie zwracać uwagi na żałosne zawodzenie, które narastało, w miarę jak oni z Cieniem zbliżali się do bagna.

Kiedy las się skończył, zrobiło się jaśniej i Dolg zobaczył nieduże okrągłe błota, coś jakby zarośnięte leśne jeziorko, po którym poruszały się chwiejnie światełka elfów. Wyglądało to tak, jakby tańczące elfy trzymały w rękach małe lampki.

Zatrzymał się na skraju lasu.

– To tam dalej… to wygląda jak… jak kamienny blok.

– Tak, ale idź przez bagno bez lęku. Ogniki wskażą ci drogę.

– Dobrze – odparł Dolg. – Ale nie mam ochoty mieć przy sobie tych tam…

– Wielkich mistrzów? Ja się nimi zajmę.

– A żywi ludzie? Nie pójdą za mną?

Cień się roześmiał.

– Nie, ich nie musisz się obawiać.

– Ty ze mną nie pójdziesz?

– Nie. Od tej chwili musisz sobie radzić sam.

– Ale co mam robić?

– Szukaj! Kiedy znajdziesz, będziesz wiedział, że to jest to. I powinieneś się spieszyć. Duchy walczą o życie twego ojca. Nie utrzymają go już długo.

Dolg spojrzał zrozpaczony na Cienia, który wydawał się teraz, w poświacie blednącej już nocy, bardzo wyraźny. Za nimi, w głębi lasu, mignęła gromadka czujnie za nimi podążających wielkich mistrzów. Jeszcze dalej słychać było głosy żywych rycerzy zakonnych i dwóch wiernych giermków.

Cień nie znajdował już żadnego pocieszenia dla Dolga i chłopiec znowu niepewnie patrzył na bagna. Migotliwe błędne ogniki wyznaczały mu drogę. Małe światełka dygotały z podniecenia.

– Nie dostałem od ciebie zbyt wielu wskazówek – westchnął Dolg. – Ale skoro nie chcesz powiedzieć nic więcej, to nie. Trudno!

– Ja nie mogę – usprawiedliwiał się Cień. – Nie mogę ci za bardzo ułatwiać sprawy, bo wtedy nie chciałbyś się podjąć czekającego cię zadania. No, idź już, bo zaraz się tu zjawią tamci dranie!

I Dolg rozpoczął swoją samotną wędrówkę.

– Pomóżcie nam teraz wszyscy – szeptał, nie bardzo wiedząc, kogo prosi o wsparcie. Chyba rzeczywiście wszystkich, Boga i duchy, umarłych czarnoksiężników i Madonnę babci Theresy, a także błędne ogniki.

Te ostatnie akurat stanowiły prawdziwą pomoc. Teraz wydawało się, że są większe, prawie jak żyjące istoty. A kiedy wsłuchać się uważnie, to dało się również odróżnić ich słabiuteńkie popiskiwanie, a może to śpiew? Ale trzeba było wrażliwych uszu, dobrej woli i bujnej wyobraźni, by słyszeć ich pieśń.

Żałosny jęk wskazuje mi drogę, myślał Dolg, kiedy na chwiejnych nogach, w swoich najlepszych butach, starał się utrzymać równowagę, przeskakując z jednej kępy trawy na drugą. Żebym tylko szedł prosto tam, skąd dochodzi dźwięk, to…

– Dziękuję wam, moi mali przyjaciele – szeptał do najbliższych ogników. – Widzicie, ja to wszystko robię dla taty. On jest taki…

Dolg czuł, że troska o ojca dławi go w gardle, i umilkł, by odzyskać kontrolę nad uczuciami. Musiał panować nad sobą, nie powinien był myśleć zbyt wiele o ojcu. To było jego motto podczas całej tej podróży.

Kiedy znajdował się już na bagnach, uświadomił sobie, że z tyłu za nim ma miejsce jakieś zamieszanie. Odwróciwszy się zobaczył, że błędne ogniki znowu się rozproszyły tak, iż nikomu by już nie wskazały drogi.

Cień daleko za nim zagradzał drogę czterem obudzonym wielkim mistrzom. Ich warkliwe protesty niosły się nad bagnami. Dolg zatrzymał się na chwilkę, by zobaczyć, co się tam dzieje.

Nie ulegało wątpliwości, że cztery postaci umykały przed Cieniem niczym parskające wściekle koty.

Cień jednak był silniejszy. Musiały ustąpić wobec jego potęgi.

Ale co z piątym? Z tym najniebezpieczniejszym? Od samego początku gdzieś znikał.

I właśnie to przerażało chłopca najbardziej.

Starał się jednak otrząsnąć z nieprzyjemnego wrażenia, jeszcze raz podziękował błędnym ognikom i ruszył w dalszą drogę.

Kamienny głaz był już teraz całkiem blisko. Całkiem blisko był też płacz, który nie ustawał ani na chwilę.

I oto doszedł, był na miejscu.

Kiedy znalazł się w cieniu wielkiego głazu, stanął, żeby spojrzeć za siebie. Teraz ukazali się też żywi rycerze.

W ciszy dźwięczały ich głosy. Echo odbijało je od ścian wygasłego krateru.

– Czy ty też wyczuwasz ten okropny nastrój, bracie Ottonie? – zapytał jeden z głosów.

– Tak, to straszne, wciąż mi się wydaje, że ktoś nas śledzi. Jakieś wielkie czarne cienie. Nie widzę ich, ale…

– No, ja też tak czuję – rzekł inny głos, bardziej prymitywny i najwyraźniej bardziej przestraszony.

– I ja – burknął jeszcze jeden.

– A teraz znowu to przeklęte bagno – złościł się ten, który miał na imię Otto. – Może by się dało jakoś to obejść.

– Myślę, że nie – odpad drugi z rycerzy, zapalając pochodnię. – Popatrz no tam! Ten smarkacz poszedł wprost na bagna! Powinniśmy iść jego śladami. Pójdziemy krok w krok za nim. Wygląda mi na to, że on zmierza do tego wielkiego kamienia.

Zupełnie nie wiadomo skąd nadleciał podmuch wiatru tak silny, że woda na powierzchni oparzelisk zafalowała, i zgasił pochodnię w ręce rycerza, po czym natychmiast ustał.

Wędrowcy zdołali ponownie zapalić pochodnię.

– Ślady zniknęły – stwierdził jeden z ludzi głęboko wstrząśnięty. – Wygląda to tak, jakby je wiatr zdmuchnął.

Rozmawiali przez chwilę, zastanawiali się nad niezrozumiałymi dla siebie sprawami, po czym jeden władczy i donośny głos zawołał:

– Jesteś na bagnach! Wiem, że jesteś! Co tam robisz i czego szukasz w samotności? Przyszliśmy tutaj, by się tobą zaopiekować i bezpiecznie odprowadzić cię do domu!

Nie jestem taki samotny, jak się wam wydaje, pomyślał Dolg, ale nie odezwał się ani słowem.

– Co się stało z twoim rodzeństwem? – rozległo się kolejne pytanie. – Twoja mama się o nie martwi i…

Inny głos starał się uciszyć tamtego.

– Ciii! Jego matki nie ma przecież w domu! – Tyle w każdym razie dotarło do Dolga.

Ku swemu przerażeniu chłopiec stwierdził, że błędne ogniki rozbłysły znowu, płonęły za nim, wyznaczając krętą ścieżkę.

– Spójrzcie tam! – zawołał jeden z ludzi. – Chłopak poszedł tamtędy! Idziemy za nim!

Dolg nie wiedział, co jest gorsze: strach, że prześladowcy odnajdą drogę i dopędzą go, czy też przekonanie, że to przecież nie jest ta droga, którą on szedł.

Tamci kłócili się o to, który pójdzie pierwszy, w końcu rycerze wysłali jednego z podwładnych.

Teraz Dolg nie mógł już dłużej stać bezczynnie. Wyszedł z cienia i zawołał:

– Stój! Nie idź tamtędy! Wpadniesz w topiel i wessie cię bagno!

– O, jest chłopczyk! – wykrzyknął jeden przymilnie. – Co się z tobą dzieje, dziecko? Zabłądziłeś? Sam biedak w nieznanym lesie, pewnie się boisz? Poczekaj, zaraz ci pomożemy!

– Nie posyłajcie swoich ludzi na zatracenie!

– Głupstwa! Skoro ty przeszedłeś, to my też.

– To idźcie sami, nie wysyłajcie innych! Dolg był zły.

– Nie myśl, że się boimy! To ty boisz się nas!

Rycerz nakazał swemu słudze wrócić na stały grunt, sam natomiast z dumnie podniesioną głową wkroczył na coś w rodzaju pomostu, wyznaczonego przez błędne ogniki.

– Nie! – krzyknął Dolg. – Nie rób tego! Zawróć!

Gdy rycerz Alexander stanął na bagnie, rozległo się głośne plaśnięcie i bulgotanie. Odgłosy te powtarzały się raz po raz, w miarę jak tonący ponawiał próby wydobycia się z mokradła.

– Pomóżcie mi! – wrzeszczał w kierunku swoich towarzyszy i chociaż starał się panować nad głosem, Dolg słyszał w nim śmiertelne przerażenie.

Trzej ludzie wbiegli na bagna, ale jeden natychmiast wpadł w głębinę, więc dwaj pozostali zawrócili w popłochu.

– Nie, nie chcę, żeby się potopili – powiedział Dolg cicho. – Nie pragnę niczyjej śmierci, chociaż oni pragną mojej. Pomóżcie im się wydostać – prosił. – W każdym razie tym niewinnym.

On sam nie był w stanie nic zrobić. Cofnąć się już teraz nie mógł. Odwrócił się więc, zakrył uszy rękami i wszedł ponownie w cień wielkiego kamienia.

– Pomóżcie im – szeptał raz po raz.

Krzyki przerażenia docierały do niego mimo wszystko. W końcu usłyszał odgłosy wskazujące na to, że co najmniej jeden z tamtych zdołał się wyrwać z bagna. Słyszał wrzaski rycerza Alexandra, coraz wyraźniej przechodzące w gulgot, nieszczęśnik zachłystywał się wodą, ale wciąż wzywał ratunku. Trwało to i trwało, w końcu jednak zaległa cisza.

Dolg odwrócił się. W świetle pochodni zobaczył na skraju lasu trzech sparaliżowanych strachem ludzi. Na bagnie z zamulonej głębiny wydobywały się z bulgotem bąble powietrza.

Chłopiec poczuł się chory. Oparł się o skałę i trwał w tej pozycji, dopóki nie usłyszał, że tamci trzej powlekli się do lasu.

Jego myśli o błędnych ognikach trudno by określić jako piękne. Przeklęci mali mordercy, powtarzał w duchu. Nie odważył się jednak powiedzieć tego głośno. Jeśli chciał jeszcze kiedyś wrócić do domu, musiał się zdać na ich łaskę.

Wciąż docierały do niego głosy trzech mężczyzn wycofujących się przez las.

– No dobrze – mówił brat Otto. – Tak czy inaczej jestem w stanie sporządzić zadowalający raport. Ten smarkacz nigdy nie wydostanie się z bagien, więc można go już teraz uważać za umarłego. Pozostałe bachory i psa też trzeba uważać za zaginione na mokradłach. Straciliśmy co prawda wielu ludzi, w tej liczbie brata Alexandra, ale zadanie zostało wypełnione. To możemy oznajmić bratu Johannesowi, jeśli go spotkamy.

W końcu głosy oddaliły się tak, że Dolg niczego już nie słyszał. Był sam.

Las trwał w ciszy.

Z innego lasu po drugiej stronie bagnisk też nic nie było słychać. I nigdzie ani śladu skradających się wielkich mistrzów. Cienia też nie.

Błędne ogniki pogasły.

Nagle chłopiec uświadomił sobie, że żałosny płacz również ustał.

Nigdy jeszcze Dolg nie czuł się taki opuszczony i samotny jak w tej chwili.

Загрузка...