Rozdział 21

Po całkowitej porażce bratanka kardynał von Graben opuścił kościelne zgromadzenie. A nikt przecież nie wiedział, że cesarz zamierza pozbawić Engelberta biskupiej godności. Największe upokorzenie było jeszcze przed nim.

Kardynałowi jednak wystarczyło tego, co już się stało. Spieszył do swej gospody, by zarządzić pakowanie kufrów.

Wielki Mistrz wprost kipiał wściekłością. Na bratanka, który wszystko zaprzepaścił, lecz najbardziej na wrogów, którzy wciąż zdobywali nowe tereny, podczas gdy rycerze dreptali w miejscu.

Co też mają wrogowie takiego, czego rycerze Zakonu nie znają?

Wygląda na to, że wszystko.

A teraz zdobyli coś jeszcze: niebieski kamień.

Kardynał uniósł głowę i zaczął się zastanawiać.

Co to opowiadał ten człowiek, który powrócił z bagnisk? Ten dziwny chłopak, syn czarnoksiężnika, miał powiedzieć, że potrzebuje niebieskiego kamienia, by przywrócić swego ojca do życia.

Nienawistny uśmiech, który był częścią osobowości Wielkiego Mistrza, znowu pojawił się na wąskich wargach. Przywrócić do życia! Dziecinne mrzonki!

Kardynał siedział bez ruchu, wyprostowany.

A jeśli to nie są dziecinne mrzonki? Jeśli chłopak dotarł do niebieskiego kamienia z legendy? Jeśli ta część legendy jest prawdą?

Wielki Mistrz dobrze wiedział, czego może dokonać Święte Słońce. To dlatego wszyscy go tak pożądliwie, tak rozpaczliwie poszukują, z łapczywością przekraczającą wszelkie granice przyzwoitości. Ale czerwony i niebieski kamień? Co one mogą?

Przywrócić do życia?

To oczywiście głupie wymysły, ale jeśli kamień rzeczywiście posiada magiczną siłę, to co wtedy?

Niebieski kamień to musi być szafir. Szafiry mają też działanie uzdrawiające. To kamień książąt Kościoła i świętych. A zatem jak przeznaczony dla niego.

Poza tym ten szafir musi być wyjątkowy.

Pomyśleć, gdyby tak posiadał moc powstrzymywania starości?

Wielkim niepokojem kardynała von Grabena było to, że nie będzie żył na tyle długo, by odnaleźć Święte Słońce, którego szukał przez całe swoje życie.

Już i tak przekroczył zwyczajny ludzki wiek, a to dzięki swoim wielkim magicznym umiejętnościom. Ale kiedyś przecież będzie musiał umrzeć.

Gdyby tak z pomocą tego kamienia mógł przedłużyć życie?

Musi go zdobyć! Musi mieć ten kamień!

Jego ludzie, którzy pojechali w ślad za chłopcem? Może już go znaleźli?

Lodowaty dreszcz strachu przeniknął kardynała. Pierwsza wysłana przez niego grupa miała szukać kamiennych rytów na tablicach, które spadły z góry. Druga grupa pojechała za chłopcem, który, jak kardynał przypuszczał, również znajdował się w drodze do podnóża tej samej góry. Też chciał odnaleźć kamienne tablice.

Ale co to chłopiec miał powiedzieć? Że spróbuje przywrócić swego ojca do życia? A ojciec, czarnoksiężnik, czy raczej jego zwłoki, nie leżały przecież u podnóża góry. Zostały ukryte wysoko, w pobliżu zamku Graben. Podnóże góry od zamku Graben dzielił chyba z dzień marszu. Wielki Mistrz nigdy tam nie był, ale mógł sobie wyobrazić, jak to miejsce wygląda.

Nikt z wysłanych przez niego ludzi nie wpadnie na to, by szukać chłopca tam, gdzie on się w istocie znajduje: koło zamku Graben. W górach:

Trzeba zatrzymać chłopca, zanim dotrze do celu. Nie dlatego, by kardynał sądził, że ktokolwiek może umarłego przywrócić do życia, ale czarnoksiężnika Móriego jednak się lękał. Chłopiec był jeszcze dzieckiem, lecz ojciec miał powiązania z mocami, których Wielki Mistrz nie zna. Nie życzył sobie Móriego wśród żywych.

Kardynał mógł nie zdążyć pojmać chłopca teraz. Naprawdę mogło już być za późno.

Może go wezwać?

Ostatnim razem, kiedy próbował tej metody, kosztowało go to bardzo dużo zdrowia, a i tak na niewiele się zdało. Zaszkodziło tylko ludziom kardynała, a to raczej słaba pociecha.

Nie, ale umiał przecież o wiele więcej.

Kardynał von Graben wyjął z kufra swoją wielką czerwoną księgę. W zamyśleniu zaczął ją kartkować.

Za młodu nauczył się z tej księgi wielu tajemnic. Tajemnic, o których teraz już zapomniał, bo nigdy ich nie stosował w praktyce. Nie było to konieczne. Księga pomogła mu też w osobistej karierze, i to na różne sposoby. Wiedział, że nie ma w sobie tego ciepła, które człowiek Kościoła powinien posiadać, ale to nie stanowiło dla niego przeszkody. Cesarskiego tronu nigdy nie mógłby zdobyć, bo nie pochodził z odpowiedniego rodu. Von Grabenowie to zbyt skromna rodzina. Każdy jednak może zostać księdzem i on został, a potem księga pomagała mu wspinać się po szczeblach kariery, za – równo do godności kardynała, jak i – co nie mniej ważne – stanowiska wielkiego mistrza Zakonu Świętego Słońca.

Szedł do tego po trupach. Ale osiągnął wszystko, czego pragnął. W dużym stopniu dzięki czerwonej księdze, która była naładowana magią i czarami z pradawnych czasów.

W tej księdze znajdowało się również wiele stron mówiących o Świętym Słońcu. Do kardynała dotarła ona jako dziedzictwo po przodku, mnichu, który zdobywał wiedzę u wielkiego inkwizytora Tomasa de Torquemady.

Kardynał von Graben wyrwał te stronice. Nikt nie pozna już tego, co on wie. Zresztą wcale go nie interesowało, co będzie po nim.

Teraz jednak okazało się, że brakuje wiele stron mówiących o starej legendzie. Kardynał wyczuwał miejsca, z których wydarto karty. Tiersteinowie zostali wielkimi mistrzami, ale oni swoją wiedzę na temat legendy o morzu, które nie istnieje, zabrali ze sobą do grobu. Natomiast Habsburgowie dostali fragment klucza do Tiersteingram, którego kardynał do tej pory nie odnalazł, a razem z kluczem Habsburgowie dostali też srebrny kielich i różne informacje, których on nigdy nie poznał.

Jak na przykład informacja o niebieskim i czerwonym kamieniu.

To straszna bezczelność ze strony współczesnych potomków Habsburgów, takich jak księżna Theresa i jej rodzina, że mieszają się do poszukiwań Świętego Słońca. To przecież obszar kardynała von Grabena, czy oni tego nie rozumieją?

No, jest to, czego szukał w księdze! Tam! Nigdy przedtem tego nie próbował, ale teraz czarnoksiężnik zobaczy, jak smakuje jego własne lekarstwo!

Wiele podstawowych wiadomości o magicznych runach znajdujących się w islandzkiej księdze pochodzi z Czarnej Szkoły w Sorbonie, a także ze starożytnego Rzymu, gdzie miała swe korzenie szkoła paryska. Pierwszym człowiekiem, który założył tak zwaną Czarną Szkolę, był Vergili lub Vergilius, chociaż miał on z pewnością dużo bardziej szlachetne zamiary niż ci, którzy rozwinęli w przyszłości jego ideę.

Kardynał von Graben nie używał pojęć „czarne magiczne runy” i „białe magiczne runy”. To określenia islandzkie, on natomiast mówił o czarnej i białej magii czy po prostu o złych i dobrych czarach.

Początki jednak były te same. Kardynał stosował zatem to, co Móri nazwałby czarnymi magicznymi runami,: ponieważ wiedza na temat tych run nie rozprzestrzeniła się po świecie, nie powstały jej naśladownictwa, nikt też dokładnie tej dziedziny magii nie objaśniał.

Wiadomo jednak, że są znaki sprowadzające choroby, a nawet śmierć, oraz inne, przyciągające różne przedmioty i bogactwa.

Wielki Mistrz długo się przygotowywał w swojej izbie. Potem rozejrzał się za odpowiednim zwierzęciem…

Znalazł je wkrótce i jego wargi wykrzywiły się w złowieszczym, ale też wyrażającym zadowolenie uśmiechu. Na okiennej ramie brzęczała mucha plujka. Znakomicie!

Kardynał spreparował małe stworzonko, po czym wypuścił je na zewnątrz, wypowiadając przy tym długie magiczne formułki, nakazujące jej lecieć szybko i dostać się do tego, kogo on pragnie ugodzić.

Drugi magiczny znak wymagał wielu przygotowań, lecz kardynał poradził sobie z tym bez trudu. Stworzył, zgodnie ze wszystkimi zasadami magicznej sztuki, puka, istotę, która w ludowych wierzeniach ma chyba najwięcej nazw. Dźwigacz, magiczny zając, kot czarnoksiężnika i tak dalej. Mała szara figurka, której czarownice używają, żeby odebrać mleko krowom sąsiada. Paskudna, na ogół zrobiona z włóczki mała bestia, której stosowanie na szczęście w wielu krajach zaniknęło.

Kardynał jednak nadal umiał ją zrobić.

Wypowiedział magiczne zaklęcie, które miało otwierać wszystkie drzwi, pochylił się i wysłał puka w drogę. Figurka potoczyła się dziarsko uliczką miasteczka, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy myśleli, że to niesiona wiatrem włóczka albo kłak wełny.

Kardynał był właśnie gotów do wyjścia, kiedy zobaczył nad drzwiami, po tamtej stronie futryny, jakieś zwierzę.

Nietoperz zwisał głową w dół, jakby spał.

Nieźle…

Gdyby się tamtym dwojgu nie powiodło? Chłopak na pewno nie ma przy sobie czosnku. Krzyża chyba też nie, skoro jest synem czarnoksiężnika.

Von Graben zdjął nieduże zwierzątko i włożył je do skórzanego woreczka. Potem pospieszył na cmentarz, do miejsca pod murem, gdzie grzebano przestępców. Tam wywołał duszę mordercy i w ciągu długiego, niezwykle skomplikowanego obrzędu ulokował ją w nietoperzu. Teraz czekało go najtrudniejsze, ale von Graben wiele potrafił. Pocił się i dygotał, w końcu jednak swoje zamiary, stworzył wampira. Będzie to niewinny nietoperz za dnia, a żądny krwi człowiek, straszny upiór, nocą.

Wobec niego syn czarnoksiężnika okaże się całkowicie bezbronny.

Nie wiedział, jak chłopiec wygląda, znał jednak jego imię. A zresztą co to za imię, myślał konserwatywny kardynał. Dolg syn Móriego. Nikt nie może się tak nazywać!

To jednak czyniło sprawę znacznie dla Wielkiego Mistrza łatwiejszą. Na całym świecie może istnieć tylko jeden człowiek o takim imieniu, więc jego zaczarowany posłaniec nie będzie miał kłopotów ze znalezieniem chłopca.

Po tym wszystkim kardynał wrócił do swojej gospody. Powitało go tam paru innych dostojników, którzy przyszli prosić, by uczestniczył w uroczystej mszy kończącej wielkie spotkanie.

Von Graben uznał, że może sobie na to pozwolić. Nie powinien był wzbudzać zainteresowania swoją nieobecnością.

Udał się więc do świątyni z poważną i wielce bogobojną miną.

Загрузка...