Rozdział 15

W Theresenhof nastał wieczór. Nigdy jeszcze chyba dwór nie był pogrążony w takiej ciszy. Większość domowników wyruszyła na poszukiwanie dzieci. A w pałacu…

Żadnych dziecięcych śmiechów, żadnych miłych pogwarek przy kolacji. Cisza. Dzwoniąca w uszach cisza.

Theresa wstała z klęczek i pokłoniła się Pannie Ma – ni. Modliła się właśnie w intencji swojej rodziny, której członkowie znaleźli się teraz w tak trudnej sytuacji, wszyscy daleko od domu, ścigani przez wrogów i najprawdopodobniej samotni.

Księżna już miała wyjść ze swojej małej kapliczki, ale rozmyśliła się i ponownie padła na kolana.

Teraz szeptała modlitwy jeszcze ciszej niż przed chwilą:

– Święta Mario, Matko Boża, spójrz na mnie łaskawym wzrokiem, bo nawiedzają mnie zakazane myśli. On jest tylko przyjacielem, a ja potrzebuję go tak bardzo. Nie pozwól, by moje postarzałe serce pogrążyło się w jakichś rojeniach nie mających przyszłości, Święta Matko! Zbyt długo byłam sama. Przez całe życie nie miałam nikogo godnego miłości. Nie pozwól, bym zniszczyła tę piękną przyjaźń niedorzecznymi oczekiwaniami. Nie chcę utracić jedynego przyjaciela.

Zakończyła pośpieszną modlitwę i wyszła z kaplicy. W salonie spotkała swoją starą pokojówkę, która w tym dniu pełnym niepokoju wyglądała jeszcze bardziej szaro niż zazwyczaj.

– Żadnych wiadomości na temat dzieci? – zapytała księżna.

– Żadnych – odparła pokojówka drżącymi wargami. Wasza wysokość, tak mnie to martwi ze względu na panią. I ja, choć przecież nie należę do rodziny, czuję się, jakbym utraciła własne dzieci. Jeśli jaśnie pani nie ma nic przeciwko temu.

– Najdroższa przyjaciółko – uśmiechnęła się księżna, kładąc jej rękę na ramieniu. – Miałabym ci mieć za złe takie uczucia? Znamy się obie dobrze i wiem, jak jesteś nam oddana. Czy pan Müller jeszcze śpi?

– Nie, nie mógł sobie znaleźć miejsca i w końcu pojechał z innymi na poszukiwanie dzieci. On również.

Theresa westchnęła udręczona.

– My się wszyscy tak rozpaczliwie koncentrujemy na losie dzieci, bo nie mamy odwagi pomyśleć, co się dzieje z ich nieszczęsnymi rodzicami.

– To prawda, wasza wysokość.

Zamarły obie, bo na dworze rozległy się jakieś podniecone głosy. Kobiety pospieszyły do okna.

Na dziedziniec zewsząd biegła służba pałacowa i ludzie ze wsi.

– Oni wracają! Wracają! Dzieci wracają do domu!

– Święta Matko Boża – wyszeptała Theresa. – Dzięki Ci, o, dzięki! Żeby im tylko nic nie było, Boże, uchroń je od złego! A Erlinga nie ma w domu – dodała z żalem.

– O, dzieci wróciły do domu! Jakie szczęście!

Zarządca pobiegł przodem i na dziedzińcu pałacowym zaczął bić w dworski dzwon. Był to wyraz radości, lecz także konieczność. Bardzo wielu ludzi udało się na poszukiwanie dzieci, powinni się dowiedzieć, że mogą wracać.

– O, jest i Nero! – zawołała radośnie Theresa. – Chodź, musimy ich powitać!

Obie kobiety bardzo szybko znalazły się na dziedzińcu, gdzie Nero o mało nie przewrócił Theresy, tak się cieszył z powrotu do domu, a ponadto oczekiwał pochwał za to, że się tak dzielnie opiekował dziećmi. Wszyscy go, oczywiście, głaskali i witali, a on dosłownie pławił się w szczęściu.

Prześcigano się w informacjach, że dzieci zaraz będą, i rzeczywiście wkrótce cała trójka konno wjechała na dziedziniec, poprzedzana przez tę gromadkę ludzi, która dzieci „znalazła”. To znaczy tę, która je spotkała na głównej drodze, jadące spokojnie do domu.

– Konie? – zapytała pokojówka. – To chyba nie nasze?

– Nie – odparła Theresa. – I Cienia z nimi nie ma – dodała w zamyśleniu.

To prawda. Cień pożegnał się z Dolgiem jakiś czas temu.

– Teraz zniknę, mój przyjacielu – powiedziała wysoka, mroczna postać swoim niebywałe ostrym głosem. – Dalej będą cię już wspierać inni.

– Nie, nie możesz mi tego zrobić! – zawołał Dolg zrozpaczony.

– Muszę. A poza tym tak będzie lepiej dla nas obu. Tym razem ja wykonałem swoje zadanie. Ale, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wrócę. Żegnajcie, malcy! Żegnaj, Nero! To wielka radość, że mogłem być z wami. Do zobaczenia!

Rozstanie zakłóciło nieco radość dzieci, wkrótce jednak spotkały ludzi z pałacu i triumfalny pochód się rozpoczął.

Erling wjechał na dziedziniec od strony łąk w chwili, gdy pomagano dzieciom zsiąść z koni.

– Słyszałem dworski dzwon. Czy oni…? Och, są wszyscy! Cała trójka! I jak widzę, w dobrym zdrowiu. I Nero, no dobrze, już dobrze, przecież widzę, że jesteś, Nero! Co się stało? Skąd oni wracają? Gdzie się podziewali?

– Nie wiem więcej niż ty – roześmiała się Theresa. Była teraz podwójnie szczęśliwa. – Musimy czym prędzej zabrać ich do domu i wypytać o wszystko.

Księżna zwróciła się do służby i ludzi z sąsiedztwa.

– Chciałam wam wszystkim podziękować za nieocenioną pomoc! – zawołała. – Właściwie powinniśmy uczcić powrót dzieci, ale jeszcze nie możemy. Jak wiecie, oboje rodzice moich wnuków znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie, i dopóki ich nie odnajdziemy, nie mamy, niestety, powodu do świętowania.

Wszyscy rozumieli to bardzo dobrze.

– Jeśli jeszcze moglibyśmy w czymś pomóc… – powiedział najbliższy współpracownik księżnej w Theresenhof, a inni mu przytakiwali.

– Dziękuję. Bardzo możliwe, że będziemy potrzebować waszej pomocy, kiedy dowiemy się czegoś więcej. Bo na razie, to…

Theresa rozłożyła bezradnie ręce.

Nareszcie udało się posadzić dzieci przy stole w jadalni i podać im ciepły posiłek. Nero wszedł pod stół na wypadek, gdyby tam coś od czasu do czasu spadło. Zawsze czuwał przy krzesłach dzieci, które rozpieszczały go nieprzyzwoicie. W jadalni znaleźli się też babcia Theresa i jej pokojówka oraz wuj Erling i z rosnącym przerażeniem słuchali opowiadania Dolga. Młodsze dzieci, które nie znały jeszcze całej historii jego wyprawy na bagna, wprost połykały słowa starszego brata, a Villemann krzywił się gniewnie.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś, Dolg? Przecież bym ci pomógł.

Dolg położył dłoń na ręce brata.

– Wiem, Villemann, ale to nie była moja decyzja.

– Mówisz o istotach podobnych do ciebie – wtrąciła Theresa. – Czy wiesz, kim one są?

– Niestety, nie dowiedziałem się – odpad Dolg ze smutkiem. – Niczego nie żałuję bardziej niż tego, że ich nie spytałem, kiedy był na to czas. A potem po prostu zniknęły.

Erling starał się wyciągać wnioski z informacji przekazanych przez chłopca.

– Sądzisz więc, że kula może przywrócić waszego tatę do życia?

– O, tak! Ona posiada niewiarygodną siłę.

– Ja jej dotykałam – oznajmiła Taran, która zdążyła się przebrać w różową „popołudniową” sukienkę. – I to ja ją uratowałam z rąk rycerza – rozbójnika.

– Już o tym słyszeliśmy, Taran – rzekła Theresa z uśmiechem. – A poza tym nie ma już rycerzy – rozbójników.

– Ale on wyglądał właśnie tak.

– W to wierzę. Mów dalej, Erlingu!

– Cóż, Dolg, z tego wszystkiego, co powiedziałeś, wynika, iż zdaniem Cienia nie mamy do stracenia ani chwili. Móri potrzebuje jak najszybciej naszej pomocy, ale ponad wszystko ty potrzebujesz snu. W takim razie ja wezmę kulę i pojadę do Szwajcarii co koń wyskoczy. Będę tam jeszcze dzisiaj wieczorem.

Dolg potrząsnął przecząco głową.

– Cień powiedział, że nie wolno mi nikomu oddawać kuli. I to ja mam udzielić pomocy tacie.

Przy stole powstało zamieszanie, wszyscy mówili, co, ich zdaniem, należałoby zrobić, w końcu księżna rozstrzygnęła sprawę.

– Wyruszycie zaraz powozem, a kilku naszych ludzi będzie wam towarzyszyć aż do świtu. Zarówno Dolg, jak i Erling powinni spać tej nocy, ale mogą to zrobić w powozie i w ten sposób nie stracą czasu. Weźmiecie ze sobą konie wierzchowe i rano pojedziecie dalej, a ludzie wrócą z powozem do domu.

– Znakomity pomysł, Thereso – powiedział Erling. – Z jedną tylko poprawką… Później również będziemy potrzebowali powozu, żeby przywieźć Móriego do domu. Zatem wszyscy będziemy musieli pojechać aż do końca. Ja będę wskazywał drogę. Zgodzisz się na to?

– Nie! Nie! – wołali Taran i Villemann jedno przez drugie. – My też chcemy jechać!

– Co to, to nie, moi kochani! – zaprotestowała Theresa. – Tym razem nic z tego nie będzie.

– Ale Dolg jest od nas starszy tylko o dwa lata. To niesprawiedliwe – upierał się Villemann.

– W powozie nie będzie dla was miejsca, jeśli Erling i Dolg mają w nim spać.

Trudny problem rozwiązał Dolg.

– Villemann i Taran, posłuchajcie mnie! Cień zwierzył mi się, że przyjdzie też kolej i na was. Za kilka lat każde z was otrzyma swoje zadanie. Tym razem jestem zmuszony jechać sam, bez was, chociaż Cień powiedział, że wspaniale było mieć was podczas wczorajszej wyprawy.

Rodzeństwo patrzyło na niego zdumione.

– Swoje zadanie? – zapytał Villemann.

– Tak. I Taran również.

Villemann patrzył na brata zachwycony.

– To ja sobie wtedy dam radę tak samo dobrze jak Dolg.

– I ja też! – krzyknęła Taran.

– Ale jednak chciałbym mieć wtedy Dolga przy sobie – ciągnął Villemann.

– I ja też – powtarzała za nim Taran.

– Dziękuję wam – rzekł Dolg ze śmiechem. – Jesteście najcudowniejszym rodzeństwem, jakie mam.

Malcy długo jeszcze się cieszyli tym komplementem, dopóki nie odkryli, że nie jest on wcale taki wspaniały, jak się początkowo wydawało.

Erling spojrzał na Dolga z uznaniem, jakby chciał powiedzieć: Nadzwyczajnie poradziłeś sobie z kłopotem. Wszyscy przecież wiedzieli, że gdyby Taran i Villemann musieli bez specjalnego uzasadnienia zostać W domu, to dorośli ani na sekundę nie mogliby spuścić ich z oczu, bo malcy natychmiast wyruszyliby w ślad za bratem. Dolg oddalił takie niebezpieczeństwo.

– Dolg, a czy teraz możemy obejrzeć magiczną kulę? No i twoje rysunki? – zapytał Erling.

Chłopiec wahał się.

– Boję się tak pokazywać kulę, bo ona ma bardzo silne działanie na ludzi, a przecież nie wiemy, jakie są tego ewentualne skutki. Pamiętajcie więc, że nie wolno jej wam dotykać, żeby nie wyzwolić w sobie jakichś nieznanych sił…

– A ja jej dotykałam – wtrąciła Taran pośpiesznie.

– Wiemy o tym i ja, i Cień, ale nie orientujemy się jeszcze, jakie to może pociągnąć za sobą konsekwencje.

– Och, to niezwykłe – powiedziała Taran zachwycona.

– No tak. Musimy też pamiętać, że kula sprawiła, iż wielkie rzesze błędnych ogników wróciły do swojej pierwotnej postaci, a potem całkiem zniknęły. I to tylko dzięki temu, że na nią patrzyły.

– Och, ja za nic nie chciałabym zniknąć – rzekła pośpiesznie stara pokojówka.

– Nie, na pewno do tego nie dojdzie – zapewnił ją Dolg z powagą. – Ale przecież od dawna cierpisz na dotkliwe bóle ramion i bioder, prawda?

– Niestety tak. Strasznie dokucza mi reumatyzm.

Dolg zastanawiał się.

– Ja nigdy nie dotykałem kuli – informował Villemann. – Ale patrzyłem na nią i wcale nie zniknąłem.

Wszyscy dorośli myśleli to samo. Widzieli, że w oczach Villemanna pojawił się nowy blask oraz że i tak bardzo ładne rysy bliźniaków mają teraz w sobie jakieś eteryczne piękno. A najwyraźniejsze zmiany obserwowali u Dolga, było w nim coś podniosłego, niezwykle szlachetnego.

Zastanawiali się, co takiego chłopiec w sobie ma. To siła, której jeszcze nie zdążył wypróbować.

Użył jej dotychczas tylko raz wobec tych złych ludzi, na których zesłał zapomnienie.

– Nie tak mało wymagamy od tej kuli – powiedział po dłuższym zastanowieniu. – Żądamy, by przywróciła tatę do życia, może więc powinniśmy najpierw wykonać próbę?

Zapytał pokojówkę, czy może dotknąć kulą jej ramienia. Zapewnił, że nie jest to w najmniejszym stopniu niebezpieczne, a może tak się zdarzy, że magiczna moc pomoże na jej reumatyczne bóle.

Po bardzo długich wahaniach pokojówka zgodziła się na eksperyment.

Zaległa cisza.

– To niebieski szafir! – zawołała Theresa z przejęciem. – Jaki wielki! I cóż za uroda! A jaka czystość!

Erling nie był w stanie wykrztusić ani słowa.

Pokojówka dygotała na całym ciele.

– Panie Müller – szeptała ledwo dosłyszalnie. – Wasza wysokość… Paniczu Dolg! Myślę, że nie muszę dotykać kuli. Ja… Ja już się czuję lepiej. Ból ze mnie wypływa. Spływa z ramion. W dół po rękach. A teraz jest tutaj – wskazała na przedramię. – A teraz… w dłoniach. Och, jaki okropny ból w palcach! O, nie!

– Całe cierpienie zebrało się w koniuszkach palców – powiedział cicho Dolg.

Biedaczka oddychała ciężko.

– Ale teraz… O Boże, ból się rozpływa, znika… O, wasza miłość, przestało mnie boleć! Proszę spojrzeć, mogę podnieść rękę! I nic mnie nie boli!

Wstrząśnięta wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.

– Ja rozumiem, co odczuwasz – pokiwała głową księżna. – Moje bóle stawów też zniknęły. Stało się to dokładnie w taki sam sposób, jak opowiadałaś. Najpierw skoncentrowały się w jednym punkcie, a potem wypłynęły ze mnie.

– Tak – szlochała pokojówka. – To samo było z moimi biodrami. Ból zsuwał się w dół, do stóp, a potem wypłynął na zewnątrz. Chociaż czułam to mniej wyraźnie niż w ramionach, ale też zawsze miałam największe bóle w barkach.

Dolg zawijał niebieski kamień w sweter i chciał go na powrót zapakować do węzełka Villemanna.

– Zdaje mi się, że wiem, co się stało – stwierdził Dolg. – Prosiłem go w duchu, by był tak dobry i usunął twój ból, i on to uczynił. On spełnia moje życzenia. To mnie trochę przeraża.

– Słusznie, rzeczywiście powinieneś się tego bać – powiedział Erling przejęty. – Bo to oznaczać może trzy rzeczy, Dolg. Po pierwsze, nie wiemy, co by się stało, gdyby ktokolwiek inny wyraził wobec szafiru swoje życzenia. Po drugie, ty sam zawsze, kiedy będziesz go używał, musisz mieć czyste intencje i szlachetne zamiary. A po trzecie wreszcie, nie wiemy, czy on spełnia również złe życzenia.

– Na tę ostatnią wątpliwość ja znam odpowiedź – rzekł Dolg. – Złych życzeń kamień nie spełnia. On reprezentuje dobro.

Theresa uśmiechnęła się krzywo.

– Ja w każdym razie wiem, co szafir popiera. Dowiedziałam się tego za miodu. Niech no sobie przypomnę… Wiecie, jest bardzo wiele rzeczy, które szlachetny kamień może dać człowiekowi.

– Trochę o tym wiem, ale niezbyt wiele – wtrącił Dolg.

– Opowiedz nam, babciu!

Księżna starała się sobie przypomnieć możliwie najwięcej i liczyła na palcach.

– No więc wierność w przyjaźni i miłości. Cnotliwość, szczerość, poczucie obowiązku, współczucie, fantazję i uczciwe życie. I dalej… uff, jak mało pamiętam! A tak, jeszcze psychiczny spokój. Zdolności prorocze, uzdrowicielskie, łagodność, ufność. A ponadto przyciąga do właściciela dobrych łudzi. Jest pomocą w nieszczęściu, na przykład w pożarze czy groźbie utonięcia, pomaga też zabłąkanym. Specjalnie chroni oczy i serce. Rozprasza depresję, leczy gorączkę i zatrucia, a ponadto chroni przed czarną magią.

– Uff! – jęknęła Taran. – Zostało coś jeszcze? Coś, na co szlachetne kamienie nie pomagają?

Theresa roześmiała się.

– To dotyczy tylko szafirów. Każdy kamień ma inne sobie przypisane właściwości.

– Z tego, co powiedziałaś, wynika, że szafir rzeczywiście wspiera dobro – rzekł Erling z uśmiechem. – A na dodatek w tym kryje się jeszcze magiczna siła.

– Myślę, że nie istnieje na ziemi drugi szafir, który mógłby się z nim równać – stwierdziła Theresa. – Czy raczej w ziemi. Ale, kochany Dolgu, nie możesz go bez końca nosić owiniętego w ten sweter! A przy tym w węzełku? Ten klejnot powinien spoczywać w wyściełanej aksamitem szkatule. Najlepszy byłby aksamit ciemnoniebieski. Chyba gdzieś mam…

Erling uniósł rękę.

– Piękna szkatułka, to pierwsze, czego poszukują zbójcy na drogach. Szafir powinien mieć rzeczywiście lepszy futerał, ale nie za bardzo wyszukany!

– Masz rację. Dolgu, pokaż nam teraz rysunki!

– To ja je uratowałam! – zawołała Taran radośnie.

– Jesteś paskudną chwalipiętą! – wykrzyknął Villemann. – Ja też się do tego przyczyniłem, chyba nie zaprzeczysz?

– Oczywiście, że pomogłeś – zapewnił Dolg młodszego brata, który, niestety, nie miał możliwości wykazania się niczym szczególnym w wyprawie i potrzebował teraz psychicznego wsparcia.

Dolg wyjął kartki papieru, które po niebezpiecznych przejściach były solidnie pogniecione, i rozłożył je na stole.

– Tutaj mamy znak Słońca – stwierdziła Theresa. – Wszyscy znamy go bardzo dobrze.

– Ale co mogą oznaczać te inne? – zastanawiał się Erling. – Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.

– Ani ja – dodała Theresa. – Chociaż mogłabym może…

– Tak? Co miałaś na myśli?

– Bibliotekę w Hofburgu. Jest tam mnóstwo inkunabułów i rycin.

– Byłoby dobrze tam zajrzeć – westchnął Erling i patrzył na księżnę tak długo, że aż się zarumieniła. – Ale czy wiesz, gdzie powinnaś szukać?

– Pojęcia nie mam. A poza tym nie mam też dostępu do Hofburga.

Erling westchnął.

– Porozmawiamy o tym, kiedy wrócimy do domu. Zabiorę ze sobą kopię rysunków. Nie dlatego, bym wiedział, jaką rolę mogłyby odegrać, ale… A przy okazji, Thereso, co zrobimy ze śpiącymi wielkimi mistrzami?

– Uff! – jęknęła, spoglądając ukradkiem w stronę werandy.

– Ja też uważam, że na razie one powinny leżeć tam, gdzie są. Nie dotykaj ich i zadbaj, by nikt inny ich nie dotykał.

„One” to były, oczywiście, kamienne tablice, które w dalszym ciągu leżały na schodach do ogrodu. Były jednak dobrze chronione i nikt nie mógł się nawet do nich zbliżyć. Bliźniaki zostały poinformowane o niebezpieczeństwie i otrzymały surowy zakaz podchodzenia do schodów werandy. Oboje przeżyli tyle bardzo groźnych sytuacji; że szczerze kiwali głowami, obiecując, iż zrobią, jak im powiedziano.

I tym razem dorośli im wierzyli.

– A teraz – oznajmił Erling, kładąc rękę na ramieniu Dolga – teraz ty i ja musimy zacząć działać. Zaraz się przygotujemy do wyjazdu. Dwaj twoi najlepsi ludzie, Thereso!

Księżna natychmiast przystąpiła do pracy.

– Jeszcze tylko jedna sprawa – wtrącił nieśmiało Dolg. – Czy mogę zabrać Nera?

Pies popatrzył lękliwie na panią domu, Theresę, a ona zrozumiała.

– Oczywiście, że Nero może iść z tobą.

Chłopiec mocno przytulił do siebie czworonożnego przyjaciela.

Загрузка...