Rozdział 10

Dolg długo stał, nie mogąc się zdecydować, czy wolno mu dotknąć takiej świętości.

Na tym jednak przecież polegało jego zadanie: miał przynieść kamień.

To oczywiste, że dla ludzi, którzy ukryli go w tym niedostępnym miejscu, kamień był świętością. I zrozumiale, że trwali w przekonaniu, iż klejnot posiada wyjątkowe właściwości. Ale długa jest droga od przesądów i wiary w tak zwane kamienie szczęścia do rzeczywistości i do tego, by naprawdę posiadały wyjątkową moc i magiczną energię.

Wiedział na przykład, że pewien kryształ górski jest w stanie wzmocnić siły człowieka, przekazać mu specjalne wibracje. Wiedział też, że istnieje cała dziedzina wiedzy na temat, jak różne kamienie mogą wzmacniać lub ochraniać człowieka, ale szczegółów znal niewiele. Nie zajmował się bliżej tym zagadnieniem, a już zwłaszcza o szafirach nie wiedział nic.

Cóż, ten szafir z pewnością jest wyjątkowy. Ma większe zdolności, niż szlachetne kamienie zazwyczaj miewają. W każdym razie ktoś, kto go tutaj umieścił, na pewno tak sądził.

Jednej właściwości Dolg się domyślał, nie było to specjalnie trudne, można było przypuszczać, że chodzi o uwolnienie. Uwolnienie zaczarowanych dusz.

Dolg wyciągnął ręce w górę i szepnął spontanicznie:

– Wybacz mi, jeśli zrobię teraz coś niewłaściwego. – Następnie objął oburącz stojącą na postumencie przezroczystą, mieniącą się niebieskim blaskiem kulę. – Bądź tak dobry, nie zabijaj mnie!

Jeśli oczekiwał, że stanie się coś dramatycznego, kiedy jego ręce dotkną kuli albo ruszą ją z miejsca, którym trwała, to się mylił. Nie wydarzyło się nic złego, wszystko dokonało się w ciszy i spokoju. Zdawało mu się nawet, że słyszy coś jakby pełen smutku szum, idący ku niemu nie wiadomo skąd. Ale to tylko przywidzenie, wywołane pewnie uroczystym nastrojem chwili.

Nietrudno było utrzymać kulę i Dolg w wielkim skupieniu, obejmując klejnot ramionami, ruszył ku wyjściu. Nie przesunął z powrotem kamienia blokującego otwór. Trochę dlatego, że był zbyt ciężki, ale też i dlatego, że w pomieszczeniu, które zamykał, nie było już czego ochraniać.

I właśnie wtedy to dostrzegł. Coś niezwykłego działo się z niebieskim szafirem, ale narastało tak wolno i niezauważalnie, że początkowo wcale nie zwrócił na to uwagi.

Dolg stał ze szlachetnym kamieniem w rękach, unosił go dość wysoko przed sobą. Musiał bardzo wolno wciągać powietrze, tak silne było działanie kamienia.

Została uwolniona jakaś potężna siła i teraz promieniowała z kamienia tak, że chłopiec w całym ciele odczuwał wibracje. Przeląkł się i o mało nie upuścił skarbu, dosłownie w ostatnim momencie chwycił go mocniej.

Tak nie mogę tego nieść, pomyślał, muszę schować klejnot. Zastanawiał się chwilkę, po czym wyjął lekki sweter, który babcia zapakowała mu do tornistra. Owinął starannie kamień, ułożył go troskliwie w tornistrze i zapiął dokładnie paski.

Zrobił kilka kroków, po czym podniósł wzrok, żeby się rozejrzeć, i wtedy ponownie zobaczył tamtą istotę, która wskazała mu drogę do kamienia.

Przystanął.

Jeszcze raz ogarnęło go bezgraniczne zdumienie. Był tak wzruszony, że do oczu napłynęły mu łzy. Istota stała w przejściu, jedną ręką wspierając się o ścianę, a w jej twarzy Dolg wyczytał niezdecydowanie.

– Ty jesteś strażnikiem, prawda? – zapytał bardzo ostrożnie i przyjaźnie.

Przemknęła mu przez głowę myśl, potwierdzająca wcześniejsze przypuszczenia. Zrozumiał, że słowa nie mają znaczenia. Ta istota czyta w jego myślach, choć pewnie nie rozumie słów, które on wypowiada.

„Podejdź bliżej, ja nie jestem niebezpieczny”, pomyślał Dolg.

„Miej dla mnie litość”, dotarło do niego w odpowiedzi.

Dolg skinął głową.

„Chodź do mnie! Mam na imię Dolg. Pochodzę z islandzkiego rodu czarnoksiężników”.

Wyczuwał, że pomiędzy nim a tą istotą wytworzył się bardzo piękny nastrój, że serce mu wzbiera wzruszeniem, a do oczu napływają łzy. Wiedział, że przeżywa coś wyjątkowego. Uczestniczy w spotkaniu dwóch czasów.

Starał się, by w jego myślach zawierało się tyle przyjaźni i wyrozumiałości, na ile tylko mógł się zdobyć:

„Czy mi się zdaje, czy spędziłeś tu bardzo wiele czasu? Że oni, ci, którzy ukryli tutaj kamień, zostawili cię, byś go pilnował? A potem o tobie zapomnieli?”

Istota nie wydawała się specjalnie zaskoczona ani przestraszona obecnością Dolga. Ale to chłopca w najmniejszym stopniu nie dziwiło.

Odpowiedź nadeszła natychmiast, Dolg wyczuwał zaufanie, jakby od dawna istniała między nimi wspólnota:

„Ja nie wiem, co się stało. Zostaliśmy napadnięci przez jakieś obce istoty i musieliśmy natychmiast dobrze ukryć nasze klejnoty. Mnie wyznaczono do pilnowania. A potem… Nie wiem, czy coś im przeszkodziło, czy byli bardzo zajęci, czy tak po prostu o mnie zapomnieli. Czekanie trwało bardzo długo. Już mi się zdawało, że nikt się tu nigdy nie pojawi”.

„W takim razie ogromnie się cieszę, że to ja mogłem do ciebie przyjść”, odpowiedział Dolg z uśmiechem.

Tamta istota odpowiedziała mu także uśmiechem.

„Ja też się cieszę. Chcesz mi pomóc?”

„Oczywiście! Ale najpierw jedno pytanie: Czy ty jesteś żywą istotą, czy duchem?”

Odpowiedź długo nie nadchodziła, wobec tego Dolg rzekł pośpiesznie:

„No nic, to nie ma wielkiego znaczenia. W jaki sposób mógłbym ci pomóc?”

Chłopiec rozumiał, że decyzja została podjęta.

„Najpierw ja pomogę tobie”, odparła istota z praczasu. „To będzie moje podziękowanie dla ciebie. A poza tym wielu nastaje na magiczną siłę kamienia, wielu chciałoby ci go odebrać”.

„Dziękuję, ale w jaki sposób ty możesz mi pomóc?” dopytywał się Dolg cokolwiek zaskoczony.

„Tutaj w podziemnych korytarzach grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, a otwór, przez który wszedłeś, został zasypany kamieniami. Ale ja wiem, jak cię stąd wyprowadzić”.

„Tysięczne dzięki. To bardzo miłe z twojej strony”, rzekł Dolg nieoczekiwanie bardzo oficjalnie. „Widzisz, ja muszę uratować od śmierci mojego tatę, i wszystko wskazuje na to, że tylko ten szlachetny kamień może mu pomoc”.

Strażnik przyznał mu rację.

Ruszyli ku wyjściu i Dolg zobaczył, że istotnie korytarz i wejście zostały całkowicie zasypane kamieniami. Widocznie ci, którzy ukryli kamień, woleli mieć pewność, że nikt niepożądany go stąd nie wyniesie.

Przez chwilę Dolg niepokoił się, że zgaśnie mu pochodnia. Podczas gdy strażnik szedł prosto przed siebie i wskazywał mu inną drogę, zdawało się wiodącą mroczną głąb ziemi pod wulkaniczną górą, Dolg zwolnił kroku i próbował od dogorywającej żagwi zapalić swój zapasowy kawałek spróchniałego drewna.

„Kiepsko mi idzie”, przesłał w myśli informację strażnikowi. „Zaczekaj na mnie. Boję się, że światło całkiem mi zgaśnie!”

I rzeczywiście, w tej chwili pochodnia zgasła, a na chłopca napadło coś od tyłu, szarpało go i ciągnęło, chcąc mu odebrać tornister.

– Ratunku! – wrzasnął ile tchu w płucach.

Coś przebiegało obok niego i szamotało się z gniewnym sykiem. Teraz w korytarzu panowały ciemności i Dolg, którego jakaś siła cisnęła o ścianę, siedział zgięty wpół, wsłuchując się w odgłosy dziwnej walki. Było tak, jakby walczyły ze sobą dwie pantery, tylko dużo ciszej. Przeciwnicy wydawali głuche pomruki i ostre parskania, jakieś dwie postaci miotały się błyskawicznie w ciemnym korytarzu, zwinne i zaciekle. Czaiły się jedna na drugą, rzucały na siebie…

Dolga zajmowały dwie sprawy: musiał bardzo uważać, by mu nikt nie odebrał tornistra z ogromnym szafirem, więc po prostu na nim usiadł, a poza tym nieustannie próbował zapalić pochodnię. Koniec drewna żarzył się słabiutko i chłopiec dmuchał weń niestrudzenie, osłaniając ogień dłonią. Och, ratunku, pomóżcie mi, dobre duchy. Niech pochodnia znowu zapłonie, myślał błagalnie. Niech mi nie zgaśnie to jedyne światełko, jakie mam. Drugą ręką raz po raz sprawdzał, czy błękitna kula znajduje się na miejscu.

I nagle pochodnia buchnęła wielkim płomieniem, a on zrozumiał, że sprawiła to jego własna dłoń, która dotykała szafiru. To magiczna siła kamienia wznieciła ogień!

Odnosił teraz wrażenie, że jego przyjaciel, strażnik, uzyskuje przewagę. Ale przeciwnik wciąż był straszny.

Piąty śpiący wielki mistrz.

Dolga ogarnęła wściekłość.

– Jakim sposobem tu wlazłeś, ty stara flądro? – wrzasnął, ponieważ piąty wielki mistrz był równie dziwacznie dwuwymiarowy jak inni mistrzowie. Widocznie zbyt długo spał w stosie kamiennych tablic, pomyślał chłopiec złośliwie.

Wielki mistrz – błąkająca się po ziemi dusza Tomasa de Torquemady, o czym jednak Dolg nie wiedział – wbił w chłopca swoje ohydne spojrzenie. I ta chwila nieuwagi wystarczyła, by strażnik ostatecznie uzyskał przewagę. Wielki mistrz spojrzał na niewłaściwą osobę i strażnik uniósł talizman Świętego Słońca, oślepiając starego mordercę heretyków.

Rzecz jasna Torquemada nosił na piersi podobny amulet. Tyle tylko że znak strażnika miał najwyraźniej większą moc. Wielki mistrz krzyknął przejmująco i tak piskliwie, jakby nawet głos uległ spłaszczeniu od leżenia pomiędzy tablicami w kamiennej księdze.

Mimo bardzo nieprzyjemnej sytuacji Dolg na myśl o tym wybuchnął śmiechem.

Z ostrym, przenikliwym gwizdem obrzydliwy cień przemknął przez szparę pomiędzy kamieniami i zniknął.

– Uff! – odetchnął Dolg. – Dziękuję!

„Jeszcześmy się go do końca nie pozbyli”, rzekł strażnik ostrzegawczo. „W nim nagromadziło się niewiarygodnie dużo zła. Jeśli chcesz się z nim rozprawić ostatecznie, musisz go przycisnąć do muru jego własnymi grzechami i ohydnymi postępkami”.

„Ale ja nie wiem, kim on jest. Czy też kim był”.

Strażnik zauważył, że chłopiec drży ze strachu, i skierował ku niemu stanowczą myśl:

„Wyjdźmy stąd jak najszybciej”.

Dolg uznał, że to najlepsze, co mogą zrobić.

Nowy przyjaciel wiódł go przez tajemnicze ciasne korytarze, dopóki nie zobaczyli przed sobą jaśniejącego otworu. Chłopiec zgasił pochodnię i mrużył oczy w świetle. Słońce jeszcze nie wzeszło, nad ziemią budził się brzask, było szaro, a nad bagnami wznosiła się mgła. Tak gęsta, że widział jedynie wąską krawędź kolistego wzniesienia otaczającego krater.

Gdzieś na bagnach krzyknął jakiś ptak, może wielki głuszec. Dolg nie znał się na tym. Żałosne krzyki niosły się daleko.

W powietrzu panowała nieprzyjemna wilgoć, a stopy Dolga zanurzały się w miękkim, mokrym mchu, kiedy tak stał na małej wyspie u stóp wulkanicznej góry. Dygotał w chłodzie poranka, był zmęczony i brudny. Bezsenna noc dała mu się we znaki.

Dolg i strażnik wielkiego szafiru popatrzyli na siebie. Niegdyś strażnik musiał mieć bardzo ładne ubranie biało – czerwono – złote. Teraz szata zwisała mu z ramion w żałosnych strzępach.

Dolg stwierdził teraz, że to strażniczka; istota z praczasu była kobietą, której wieku Dolg nie potrafiłby określić. Przymknęła swoje udręczone oczy i uniosła twarz, by wchłonąć możliwie jak najwięcej światła.

Ta twarz, niezwykle czysta i szlachetna, była niewypowiedzianie piękna, ale nie przypominała istot obecnie zamieszkujących ziemię. W tej właśnie chwili malował się na niej nieskończony, trudny do pojęcia, jakiś nieznośny smutek, na którego widok serce Dolga ścisnęło się tak boleśnie, że aż jęknął.

Niewiasta otworzyła oczy i uśmiechnęła się łagodnie, z wdzięcznością do tego, który wybawił ją od wiekuistego czekania w ciemnościach. Mógł się tylko domyślać, jak strasznie samotna musiała być przez cały ten czas.

Dolg pamiętał własną reakcję, kiedy wyszedł ze skalnych korytarzy na bagna. Wokół niego panowała cisza. Jakby cała ludzkość wymarła i poza obrębem wygasłego krateru nie było ani jednej żywej istoty.

Wtedy uświadomił sobie, że może jest ktoś inny, kto myśli i czuje tak samo, i że za tym wrażeniem kryje się bolesna prawda.

Teraz wiedział. To nie było jego doznanie, przeżywał wtedy bezgraniczną samotność strażniczki szafiru.

Długo patrzyli na siebie.

Jej czarne loki spadały kaskadami na plecy. Twarz miała bladą, ale nie tak trupio białą jak Dolg. Bo jego dziedzictwo było przecież skutkiem nierozsądnego postępku Móriego, który odważył się na wędrówkę po krainie Śmierci. Ale oczy strażniczki były smoliście czarne, bez chociażby smużki białka, ogromne, lekko skośne pod długimi czarnymi rzęsami.

Dokładnie takie same jak oczy Dolga.

Загрузка...