Rozdział 22

Dolg się niepokoił. Stracił tyle dni. Może teraz już za późno na ratunek dla taty?

Stracił, to może niewłaściwe wyrażenie. W rzeczywistości przecież nie mógł działać szybciej. I tyle różnych przeszkód musiał pokonać! Umarli wielcy mistrzowie, żywi bracia zakonni i Bóg wie co jeszcze.

Pierwsza grupa wysłanników kardynała przeszukała skrupulatnie okolice u podnóża góry, ale nie znalazła żadnych kamiennych tablic. Dolg i Erling spotkali ich po drodze, ponieważ jednak tamci nie otrzymali rozkazu poszukiwania małego chłopca, Dolg zaś ich nie znał, obie strony minęły się, nie zwracając na siebie uwagi.

Druga grupa przypadkiem znalazła się w gospodzie, kiedy pierwsza jechała już do domu. Tak więc wysłannicy kardynała też nie mogli się porozumieć.

Ci ostatni jednak mieli w swoim gronie bardzo znamienitego pana: towarzyszył im sam brat Lorenzo, bez wiedzy i bez błogosławieństwa kardynała. Brat Lorenzo sam miał ochotę na niebieski kamień. Przesłuchanie Tiril można odłożyć: I tak siedziała zamknięta w zamku w Pirenejach.

Bardzo szybko dogonili powóz z habsburskimi herbami. Ten powóz, którym miano przetransportować Móriego do domu. Woźnica i jego pomocnik otrzymali jednak bardzo surowe rozkazy od Erlinga, więc odpowiadali wciąż to samo: „Nie, oni jadą do Habichtsburg, żeby zabrać stamtąd krewnego samego cesarza. Nie, nigdy nie mieli ze sobą żadnego chłopca. Czarne włosy? Spał w powozie? A tak, parę dni temu zabrali małego szewczyka, tak był bardzo zmęczony, nogi go bolały, to prawda!”

Lorenzo nie wiedział, co o tym myśleć. Woźnica i jego pomocnik sprawiali wrażenie tak prostodusznych i dobrych ludzi, że z pewnością nie umieli kłamać.

Ale chłopiec powiedział, że kamień może uratować jego ojca. Brat Lorenzo przez chwilę rozważał sprawę, po czym ruszył ze swoimi ludźmi dalej. No tak, z ludźmi kardynała, jeśli chodzi o ścisłość.

Mieli dokładny opis drogi do zamku Graben, lecz niełatwo było się tam dostać. Ta grupa, numer dwa, jeśli można tak powiedzieć, pomyliła się na jakimś rozstaju dróg I ostatecznie zabłądziła. Oddział wjechał w górskie doliny, zgubił drogę powrotną i znalazł się w prawdziwych kłopotach.

Tak więc ci ludzie przestali stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla Dolga i Erlinga.

Inna sprawa, że oni wcale nie kierowali się do zamku Graben, lecz do rozległej doliny u stóp gór. Zdołaliby jednak pojmać Dolga i jego przyjaciół przed rozstajem dróg, gdyby wiedzieli, ze powinni to zrobić. Zabłądziwszy nie mogli już zaszkodzić chłopcu.

Erling i Dolg ostatnią noc przed dotarciem do zamku Graben spędzili w lesie. Nie mieli czasu, by nocować w gospodzie, którą nie tak dawno odwiedzili Tiril, Móri i Erling. Mieli nadzieję jeszcze tego dnia dotrzeć do celu, ale im się nie udało, więc Erling zarządził postój. Znaleźli bezpieczne miejsce i rozbili obóz.

Właśnie kiedy siedzieli i spożywali prosty posiłek, lasu nadleciała duża niebieskoczarna mucha i krążyła nad ich głowami. Obaj woźnice i Erling chcieli ją zabić, lecz Dolg poprosił, by zostawili owada w spokoju.

– To przecież żywe stworzenie – powiedział swoim łagodnym głosem. – Nie musi ginąć tylko dlatego, że znalazła się w pobliżu nas.

Mucha usiadła mu na ręce.

– Sio! – Erling. starał się ją odpędzić.

– Spójrzcie, jaka ona jest ładna – zachwycał się Dolg. – Widzicie, jakie ma migotliwe skrzydełka? Moja droga, usiądź tu koło mnie. Tutaj nic ci nie grozi.

– Ty naprawdę jesteś dziwnym dzieckiem, Dolg – roześmiał się Erling, potrząsając głową.

Podszedł Nero i zaczął obwąchiwać miejsce, na którym usiadła mucha.

– Ale ona naprawdę jest piękna – powtórzył Dolg. – Moja droga, mała przyjaciółko, jesteś cała wymazana jakimś jadem! Gdzieś ty latała?

Erling odsunął Nera.

– Trzeba odpędzić tę muchę, Dolg. Ona może być niebezpieczna!

– Nie, ona jest chora! Daj mi szafir, bądź tak dobry.

– Ależ, Dolg!

– Daj mi go! – powiedział chłopiec stanowczo.

Erling z ociąganiem wyjął szmaciany woreczek, w którym przechowywano niebieską kulę. Dolg ostrożnie ujął szlachetny kamień, powoli skierował go na muchę, która w dalszym ciągu siedziała na jego ręce.

Kiedy piękny kamień zbliżył się do owada, Dolg szepnął:

– Patrzcie, całe zło z niej spływa. Rozprasza się w powietrzu. Znika! Teraz mucha jest znowu zdrowa! No, możesz sobie latać, droga przyjaciółko!

Mucha siedziała jeszcze chwilę bez ruchu, potem rozprostowała skrzydełka i wzleciała w powietrze, dwukrotnie okrążyła głowę Dolga, jakby go pozdrawiała, i zniknęła.

Erling przemawiał głosem surowego nauczyciela.

– Dolg, ta kula jest przeznaczona dla twojego taty! Nie możesz marnować jej sił na muchy!

Chłopiec spoglądał na niego i na dwóch towarzyszących im. a teraz mocno zdumionych mężczyzn.

– Ta mucha została wysłana specjalnie, żeby mnie ukąsić i wpuścić mi pod skórę straszną truciznę. Gdybym tego nie zrobił, byłbym ciężko chory, może bym nawet umarł. Tata opowiadał mi o zlej runie, która działa właśnie w ten sposób.

– Ale… Kto mógł ją wysłać?

– Kardynał. To jedyny człowiek, który może posiadać takie umiejętności.

– Oj – rzekł Erling z westchnieniem. – Może powinniśmy się uważniej rozglądać, czy nie ma tu więcej takich much.

– Możliwe. W każdym razie musimy być uważni. Kardynał jest bardziej niebezpieczny, niż myśleliśmy.

Jeden z woźniców zapytał:

– Ale skąd panicz wiedział, że mucha była zatruta? To przecież mogła być całkiem zwyczajna mucha plujka z jakiegoś śmietnika albo z końskiego nawozu.

Dolg spojrzał na niego swoimi dziwnymi oczyma.

– Nie zapominaj, że wielokrotnie trzymałem w rękach niebieską kulę. Ona mi daje nie tylko niespotykaną siłę, lecz także niespotykane umiejętności.

Tamci w milczeniu kiwali głowami.

W środku nocy Nero zaczął warczeć. Wszyscy usiedli na posłaniach.

– Co się dzieje, Nero? – pytał Erling szeptem.

Nero zachowywał się jak pies, który „złapał trop”. Skulił się i na ugiętych łapach pełzł w stronę bagażu, złożonego pośrodku obozowiska. Podniósł jedną przednią łapę, naprężył się i stał jak prawdziwy pies myśliwski, którym przecież nie był

– W bagażu coś jest – szepnął jeden z woźniców.

– Lis?

– Nie, dużo mniejsze. Rozniećcie ogień!

Jego towarzysz zaczął dmuchać w żarzące się węgle i wkrótce na palenisku buchnął płomień.

– O, fuj! – krzyknął Erling, odskakując. – A to co znowu?

Zobaczyli coś, co mogło przypominać spory motek wełny. Szary, kosmaty, bezkształtny. Ale to coś poruszało się jak żywa istota, jakieś paskudne, małe stworzenie. Szukało, węszyło, a jeden z ludzi zapewniał, że słyszał pomruki, takie jakie wydaje borsuk poszukujący jedzenia.

– To puk – szepnął Dolg. – Moje magiczne runy! Muszę mieć moje magiczne runy!

Wszystkich ogarnął okropny nastrój, jaki ta mała paskuda wokół siebie rozsiewała.

– Czy to również zostało wysłane przez…? – mruknął Erling.

– Tak, bez wątpienia. Nikt inny nie potrafiłby tego zrobić. A sami chyba wiecie, czego toto szuka.

– No przecież nie tego szlachetnego kamienia, który jest dwa razy taki duży jak ono samo?

– Nie przez przypadek ludzie nazywają to też dźwigaczem – odparł Dolg. – Ono wciąga zdobycz do środka, do wnętrza tego wełnianego motka, którym jest, i zaczyna toczyć. Gdzie jest mój czarodziejski woreczek?

„Czarodziejski woreczek” to określenie wymyślone przez Taran, nazwa torby, w której starszy brat przechowywał swoje magiczne przybory. Ta nazwa przylgnęła do skórzanego woreczka na dobre.

Powstało zamieszanie. Mały potworek szukał wielkiego szafiru, oni sami szukali remedium na potworka. W popłochu przetrząsano bagaże.

– Tutaj! – oznajmił Erling, podając chłopcu skórzany woreczek.

Dolg gorączkowo starał się znaleźć odpowiednią magiczną runę. Jego ojciec, Móri, specjalnie ponadawał deseczkom, na których runy zostały wyryte, odmienne kształty, by chłopiec w każdej chwili mógł znaleźć właściwą.

Teraz więc też nie szukał długo.

– Muszę się spieszyć – powtarzał Dolg. – Nigdy jeszcze nie stosowałem tej runy. To jest tak zwana Miotełka Arona i tata mówił, że wolno mi ją stosować tylko w razie ostatecznej konieczności. Ale teraz chyba tak właśnie jest, prawda?

– Absolutnie – potwierdził Erling.

Było oczywiste, że Dolg czuje się nie najlepiej.

– Ech – narzekał. – Wcale tego nie lubię. Zaklęcie zawiera tyle okropnych słów. Jest jednak bardzo silne i w tym przypadku nieodzowne.

– Na co to pomaga? – dowiadywał się Erling.

– Przegania strachy, natrętne upiory i zdejmuje przekleństwa. Pomaga zaczarować dusze pokutujące, unieszkodliwić spisek na życie człowieka i wypędzić diabła.

– To chyba rzeczywiście pasuje na dzisiaj. Ale musisz się spieszyć, to małe wstrętne paskudztwo dotarło, zdaje się, do celu.

Dolg znalazł niedużą gałązkę i z runą uniesioną przed sobą wypowiadał słowa, które przyprawiały słuchaczy o dreszcze grozy. Erling mocno trzymał Nera, bo pies aż się palił do pomocy i chciał złapać to małe szare nie wiadomo co.

Dolg spełniał magiczny rytuał, coś, czego nigdy przedtem nie robił:

– „Duchu diabelski, podstępny, szary, uleć wraz z mgłą i chmurami, zraniony, poszarpany, obity pogrążasz się w mroku i rozpadasz, wypełniasz się magicznym robactwem wijącym się, dręczącym cię. Roją się nieszczęsne w tobie i nad tobą, tną, gryzą i szarpią. Teraz jesteś związany, ubezwłasnowolniony, odepchnięty, zakuty w kajdany wilka Fenrir, piekielny biedaku, udręczony, zagubiony, którego ślady porasta trawa, a gniew spływa do morza”.

– Ależ, Dolg – szepnął Erling, gdy chłopiec skończył. – Zaklinasz zwierzę?

Dolg, zmęczony, wyprostował się.

– To nie było żadne zwierzę. To istota, którą stworzyło przekleństwo kardynała. Wygląda jak żywa, ale nie jest żywa.

Wszyscy widzieli, co się stało: kiedy Dolg wygłosił ostatnie słowa, puk rozwiał się w powietrzu i zniknął.

– No dobrze – westchnął chłopiec. – W takim razie może się jeszcze trochę prześpimy.

Wszyscy jednak zgadzali się co do tego, że trzeba wy – stawić wartę i że będą czuwać po kolei. Bo teraz nie ufali już kardynałowi, jeśli kiedykolwiek żywili podobne uczucia.

Noc minęła spokojnie, ale żaden z podróżnych nie zauważył, że tuż przed wschodem słońca nadleciał nie wiadomo skąd mały nietoperz i ulokował się pod jednym z siodeł, całkiem ukryty pod derką tak, że nikt go nie mógł widzieć.

Trwał tam przez cały dzień, pogrążony we śnie. Czekał na nadejście nocy, żeby się zamienić w krwiożerczego wampira, noszącego w sobie pokutującą duszę jakiegoś mordercy.

A trzeba wiedzieć, że istnieje ważna różnica między upiorem, czyli powracającym na ziemię duchem, a błąkającą się duszą, Upiora można za pomocą zaklęć skierować na zawsze do krainy umarłych. Dusza pokutująca jest jak żywy człowiek, choć nie ma z nim nic wspólnego, i bardzo trudno ją unicestwić.

Erling bez trudu odnajdywał drogę do Graben. Jechali teraz w pobliżu dużej wsi, widzieli ją z daleka.

– Później odbierzemy nasze konie – postanowił Erling. – W tej chwili nie mamy czasu do stracenia.

Wszyscy się z nim zgadzali. Nero znowu raz po raz warczał.

– Wygląda na to, że we wsi odbywa się pogrzeb – rzekł jeden z woźniców.

Miał rację. Ludzie zbierali się koło kościoła, długi pochód ciągnął za konnym wozem, na którym wieziono trumnę.

– Jeszcze jeden powód, żeby im teraz nie przeszkadzać – powiedział Erling.

Kiedy konie nie były już w stanie iść pod górę, przywiązali je w lesie, a sami zaczęli się wspinać po zboczu.

– Uch! – jęknął Erling. – Nie mogę powiedzieć, że dobrze się tu czuję. To miejsce przywodzi mi na myśl jedno z moich najstraszniejszych przeżyć. Tu utraciłem i Tiril, i Móriego, a sam zostałem zepchnięty z wysokiej skały. A ruiny zamku to czysta makabra! Dobrze, że nie musimy tam wchodzić!

Dolg milczał. Twarz miał bladą, napiętą. Oczy zdawały się jeszcze bardziej czarne niż zazwyczaj, a ręce zaciskały się na niebieskiej kuli, którą niósł w szmacianym woreczku. Wyczuwał kształt kamienia, zdawało mu się, że skórę przenika jego promieniowanie.

Pozwól, Panie, żeby tata jeszcze żył, modlił się nieprzerwanie.

Chociaż wiedział, że „żył” to nieodpowiednie słowo. Ojciec przekroczył przecież granicę. Ale jeśli nie przekroczył ostatniego progu, jeśli nie pogrążył się w najgłębszej grocie Śmierci, jak to nazywają duchy, to może uda się go jeszcze uratować.

Dolg dużo rozmyślał o tym, co powiedziały duchy. I nie był pewien, czy wszystko w tym się zgadza. Jego wyobrażenie o śmierci było inne, myślał, że człowiek wkracza „do wielkiego światła”. Łagodnego, choć silnie świecącego światła, o delikatnej barwie ambry. W takim razie nie można się pogrążyć w wiecznym mroku!

Zdawało mu się jednak, że rozumie, co duchy miały na myśli.

Większość z nich to byli czarnoksiężnicy, a zdaje się dla nich istniały odmienne reguły. Tata opowiadał o smutnym chórze umarłych czarnoksiężników, który słyszał, kiedy wędrował głęboko pod ziemią. „Kraina zimnych cieni” – zwykł był mówić o tym królestwie.

Jakie to straszne, że tacie przypadł w udziale taki los! Tata powinien po śmierci znaleźć się w miejscu ciepłym i świetlistym, jak wszyscy inni. Tata sobie na to zasłużył.

Nie pomyślał jednak, że on sam też urodził się ze znakiem czarnoksiężnika na barku. Jego z pewnością też czeka ten sam tragiczny los po śmierci.

Ale Dolg rzadko myślał o sobie.

Wuj Erling przystanął. Wielokrotnie mówił Dolgowi~ że nie musi się do niego zwracać per wuj, traktował chłopca jak dorosłego. Ale stare przyzwyczajenia dawały o sobie znać.

– To było tutaj – rzekł Erling z drżeniem. – Jeszcze są ślady tam, gdzie mnie ciągnęli.

Jeden z woźniców podszedł do krawędzi i spojrzał w dół.

– Jezus Maria – jęknął.

Nawet Nero odskoczył od urwiska. Woźnice słyszeli o uratowaniu Erlinga i początkowo nie chcieli w to wierzyć. Czy teraz uwierzyli?

– Tutaj są ślady wielu ludzi – oznajmił drugi.

– Tak, było nas tu przecież kilkoro – zgodził się Erling. – Ci, którzy na nas napadli… Nie, to chyba za dużo śladów! Aż tylu to nas nie było.

– Gdzie jest tata? – dopytywał się Dolg pobladłymi wargami.

Erling spojrzał na niego i pomyślał, że chyba nigdy jeszcze nie widział nic bardziej wzruszającego niż ten dwunastolatek o ogromnych przestraszonych oczach.

Wciągnął głęboko powietrze.

– Ostatnie, co widziałem, to jak Móriego przeszywa miecz. Stał wtedy tam. Dość daleko pod lasem, jak widzicie. A tutaj są ślady, jakby wleczono coś ciężkiego… Wygląda na to, że mordercy ukryli go w lesie. 0, tam, ten stos gałęzi! Chodźcie! Zaczekaj, Nero, zaczekaj!

Pobiegli do gałęzi, ale kiedy znaleźli się blisko, wszystko stało się dla nich jasne. Gałęzie zostały najwyraźniej odrzucone na bok, natomiast na trawie w dalszym ciągu widoczny był odcisk ludzkiego ciała, które musiało tam leżeć dosyć długo.

Popatrzyli jeden na drugiego, gdy Nero obwąchał gałęzie i wydał z siebie przeciągłe wycie.

– Jego tu nie ma – stwierdził Dolg głucho.

– Jak widać.

– Te wszystkie ślady… – wtrącił woźnica.

– Tak. Ktoś tutaj był i zabrał ciało – potwierdził Erling. – Dużo ludzi.

– Czyżby wysłannicy kardynała zdołali tu dotrzeć? – zapytał Dolg ze łzami w głosie. – Czy przyszliśmy za późno? Teraz go już nie odnajdziemy. Nie wiemy zupełnie nic, co z nim zrobili!

– Nie, dlaczego mieliby to być słudzy kardynała? Przecież zatarli za sobą ślady. Po co mieliby tu wracać? – zastanawiał się Erling.

I jakby nagle wszyscy pomyśleli to samo. Patrzyli na siebie jak oniemiali.

– Ludzie ze wsi – powiedział w końcu woźnica niepewnie.

– Pogrzeb! – jęknął Erling. – O mój Boże, pogrzeb!

Dolg w największej rozpaczy zaczął się głośno żalić:

– O, nie! Oni nie mogą pochować mojego ukochanego taty! To największy czarnoksiężnik na świecie!

Chyba nigdy ludzie nie biegli tak szybko, jak ci czterej spod ruin zamku Graben. A najszybciej pędził Nero. Jakby wiedział, o co chodzi.

Загрузка...