Rozdział 18

Cesarz przybywał z całym orszakiem, więc na szczęście Theresa miała mnóstwo spraw do załatwienia i nie myślała o swoich bliskich, wędrujących gdzieś po niebezpiecznych szlakach.

Oczywiście, to wielka przyjemność móc porozmawiać z bratem, choć mieli dla siebie zaledwie kilka godzin. Ale w samym środku wizyty do dworu przybył chłop, jeden z tych, których Erling i Dolg zabrali ze sobą. Theresa natychmiast pospieszyła na dziedziniec.

– Wróciłeś? Czy coś się stało? – pytała zaniepokojona. – Czy to coś z…?

– Nie, wasza miłość, wszystko jest dobrze. Ja wróciłem tylko, żeby przekazać list i wiadomość od pana Müllera. To bardzo ważne. I zaraz potem muszę wracać.

– Powinieneś najpierw coś zjeść, poza tym trzeba ci zmienić konia – powiedziała Theresa zdenerwowana, odbierając list od posłańca. – A jaką wiadomość masz jeszcze dla mnie?

– Pewnie źle się wyraziłem. Wiadomość jest w liście.

– Rozumiem – Theresa uśmiechnęła się. – Idź teraz do kuchni i powiedz, żeby ci dali jedzenie z pańskiego stołu!

Nie czekając otworzyła list. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że ledwie mogła utrzymać arkusik

Moja najdroższa Przyjaciółko, przeczytała pierwsze słowa i uznała, że to bardzo piękny początek. Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Dopiero co spotkaliśmy po drodze kardynała i wielu innych purpuratów. Kardynałowi towarzyszy ów wioski pan z blizną, jeśli go pamiętasz. Zdaje mi się, że ma na imię Lorenzo.

Przestraszyłem się bardzo, że oni jadą do Theresenhof, więc wypytałem w pierwszej gospodzie po drodze. Dowiedziałem się, że kardynał zdąża do Heiligenblut. Ma się tam podobno odbyć jakieś ważne spotkanie kościelnych dostojników.

Jest jednak inna sprawa, która mnie niepokoi. Nasza Tiril zniknęła, jak wiesz, bez śladu. I jeśli mówię „bez śladu”, to dokładnie to mam na myśli. Mijaliśmy pałac biskupa Engelberta i pozwoliłem sobie przeprowadzić dyskretne poszukiwania w okolicy jego domostwa. Udało nam się spotkać kobietę pracującą w pałacowej kuchni, ale ona nie słyszała nawet pogłosek o kimś w tajemnicy trzymanym w pałacu. Z tego wnoszę, że Tiril tam nie ma. Poważnie się o nią martwię. Nie mam teraz czasu na gruntowniejsze poszukiwania, najpierw musimy pomóc Móriemu, ale boję się, że czas zatrze nawet te nikle ślady, jakie jeszcze gdzieś istnieją.

Co robić? Rzecz jasna nie oczekuję od Ciebie odpowiedzi na to pytanie, ale tylko Ty zrozumiesz mój niepokój!

Dolg serdecznie pozdrawia babcię i rodzeństwo. Przez cały czas o Was myślimy.

Twój przyjaciel na zawsze, Erling.

Theresa oddychała pospiesznie. Już podczas czytania listu podjęła decyzję. Teraz była pewna, że tak właśnie należy postąpić.

Cesarz zaczynał się przygotowywać do odjazdu, nie miał już więcej czasu.

– Karl – zaczęła Theresa stanowczym głosem. – Na ogół nie mam zwyczaju zamęczać cię prośbami, prawda?

– Tak rzeczywiście jest. – Cesarz uśmiechnął się ciepło. – Czasami mam nawet z twojego powodu wyrzuty sumienia.

– Teraz jednak chciałam cię o coś prosić. Jak wiesz, mojej córki, Tiril, nie ma w domu. Właśnie otrzymałam wiadomość, że znalazła się w tarapatach. Chodzi o okup i temu podobne. Nie, nie mam czasu wyjaśniać ci szczegółów. Czy mógłbyś mi pożyczyć czterech twoich wspaniałych gwardzistów? Tylko na jeden dzień. Odeślę ich jutro rano. Będziesz tak dobry?

– Czy Tiril dostała się w ręce złych ludzi? W takim razie ja mogę…

– Nie teraz, Karl. Czas nagli. Ja wiem, jak można ją z tego wydostać bez okupu, ale, jak mówię, do tego potrzeba mi czterech gwardzistów.

Po długim wahaniu i licznych napomnieniach cesarz ustąpił. Zresztą spieszył się i właściwie nie miał wyboru.

Potrząsał jednak zatroskany głową, kiedy wraz z całym orszakiem opuszczał dwór.

Czterej ludzie zostali w Theresenhof. Taran zdążyła już wystroić się bardzo pięknie i zabawiała ich radosnym szczebiotaniem.

Dwaj gwardziści otrzymali polecenie pozostania w domu, by za cenę własnego życia ochraniać wnuki księżnej. Dzieciom nie wolno na krok opuścić dworu. I co najważniejsze: nie wolno im pod żadnym pozorem zbliżyć się do schodów werandy.

– Trzeba wam wiedzieć – powiedziała Theresa do gwardzistów – że ja nie wierzę ani odrobinę ich niewinnym oczom. Jeśli wbiją sobie do głowy, że chcą przeżyć przygodę, to na pewno wprowadzą ten pomysł w życie. Muszę mieć pewność, że są bezpieczni i że nie powinnam się o nich martwic.

Żołnierze rozumieli, twierdzili jednak, że chyba wystarczy mieć dzieci na oku.

– Ha! – rzekła Theresa z goryczą. – Bo wy nie znacie moich ukochanych wnucząt!

Zabrała pozostałych dwóch gwardzistów i wkrótce wszyscy troje opuścili dwór.

Dokąd się udajemy, wasza wysokość? – zapytał jeden.

– Na spotkanie dostojników Kościoła w Heiligenblut.

Gwardziści popatrzyli po sobie. Na kościelne spotkanie nie jest chyba potrzebna osobista ochrona?

– Niestety, muszę was uprzedzić, że starcie może być bardzo ciężkie. Nie o spotkanie dostojników mi, oczywiście, chodzi, ale proszę was, użyjcie broni, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Uznała, że powinna jednak wprowadzić ich trochę w całą historię.

– Cesarz, mój brat, nic o tym nie wie, bo nie chciałam składać na jego barki moich zmartwień. Otóż istnieje tajny zakon, którego członkami są osobistości z najwyższych sfer całej Europy. Zresztą jest ich bardzo niewielu, słyszałam, że zaledwie dwudziestu jeden mężczyzn, ale nie jestem pewna. Bracia zakonni poszukują czegoś, co przez fatalny przypadek stało się własnością mojej córki. I muszę powiedzieć, że nie przebierają w środkach. Teraz pojmali moją córkę, ale ja mam pomysł, jak się dowiedzieć, gdzie ją przetrzymują. Tylko że to, co zamierzam uczynić, wymaga wielkiej odwagi, zarówno z mojej, jak i z waszej strony. Pójdziecie ze mną?

Jeden z gwardzistów roześmiał się.

– Wszystko, co wasza wysokość mówi, brzmi podniecająco! To o wiele ciekawsze od stania na warcie przed pałacem cesarskim. Czy moglibyśmy otrzymać trochę bardziej szczegółowe informacje?

Theresa wahała się.

– No, nie wiem… Mogę powiedzieć tylko tyle, że członkowie zakonu zamordowali mojego zięcia, ojca dzieci, które widzieliście.

– Czarujące dzieciaki – wtrącił drugi z gwardzistów. – Ale, jak rozumiem, istnieje ryzyko, że biedactwa mogłyby zostać pełnymi sierotami

– Bardzo duże ryzyko. Tylko ja się chyba wyraziłam nieściśle, mój zięć znajduje się na granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Jego syn, najstarszy z moich wnuków, jest teraz w drodze do niego; będzie próbował przywrócić go do życia.

– Mały chłopiec? W jaki sposób zdoła…?

Theresa przerwała mu.

– Będzie najlepiej, jeśli dowiecie się wszystkiego. Otóż mój zięć i jego najstarszy syn posiadają… ponadnaturalne zdolności. Ponadto oni znaleźli jedną z tych trzech rzeczy, których poszukują bezwzględni członkowie rycerskiego zakonu. Przedmioty owe obdarzone są wielką mocą, wierzymy, że to, co ma ze sobą mój wnuk, może przywrócić do życia jego ojca.

Żołnierze milczeli.

– Tak, rozumiem, że to może brzmieć jak baśń, ale gdybyście przeżyli choćby małą cząstkę tego, co ja doświadczyłam, to byście mi uwierzyli. To, co my, Habsburgowie, zawsze uważaliśmy za związaną z naszym rodem legendę, okazało się rzeczywistością! Nie chcemy, żeby zły zakon chwycił w swoje szpony przedmioty, których poszukuje. Ja myślę, że to by oznaczało kata, strofę dla ludzkości i dla całej ziemi.

– Wasza wysokość, my jesteśmy oficerami gwardii Jego Cesarskiego Majestatu. Bardzo poważnie traktujemy naszą przysięgę na wierność. Będę szczery i powiem, że wasza wysokość tym większą wzbudza w nas ciekawość, im więcej szczegółów się dowiadujemy. Czy księżna pani mogłaby powiedzieć nam coś jeszcze?

Po krótkim wahaniu Theresa rzekła:

– Poczekajcie, aż przybędziemy do Heiligenblut! Jeśli wtedy uznam, że to potrzebne, dowiecie się więcej.

Musieli ustąpić. Obiecali jednak słuchać jej rozkazów i bronić jej życia, narażając swoje, jeśli się to okaże konieczne.

Sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych tą nieoczekiwaną możliwością przeżycia podniecającej przygody.

Spotkanie dostojników Kościoła znajdowało się w fazie wstępnej, jeśli tak można powiedzieć, kiedy Theresa z gwardzistami przybyła do niewiarygodnie pięknego Heiligenblut z potężnym masywem Grossglockner w tle. Niezwykła uroda tego miejsca sprawiła, że obaj żołnierze stanęli jak wryci.

– Dlaczego to się nazywa Heiligenblut? – zapytał jeden.

Theresa wyjaśniła:

– Legenda powiada, że w roku dziewięćset szesnastym przybył tu syn duńskiego wikinga, będący w drodze z Miklagard do domu. Z gór zeszła akurat lawina i biedak zginął, a stało się to dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stoi ten biały kościół. Spod śniegu wyrosły trzy Jesiony i tam pochowano Bricciusa, bo tak ów młodzieniec miał na imię. Wiózł on ze sobą maleńką buteleczkę z trzema kroplami krwi Chrystusa i właśnie dzięki temu udało się odnaleźć ciało zmarłego. Krople krwi przechowywane są w tabernakulum w kościele.

Żołnierze milczeli pogrążeni w myślach.

W końcu Theresa uznała, że czas przystąpić do akcji.

– Ty – zwróciła się do jednego z żołnierzy – pójdziesz do gospody, w której zatrzymał się biskup Engelbert. Musisz się dostać do jego bagażu tak, by nikt cię nie zobaczył. Myślisz, że zdołasz to zrobić?

– Oczywiście – odpad wojak, choć wyglądał na zdziwionego.

Theresa powiedziała mu, czego ma szukać, ale zastrzegła, by wszystko zostawił na miejscu. Niczego nie wolno mu zabierać.

– Nikt nie powinien wiedzieć, że tam byłeś. My będziemy czekać na ciebie w naszej gospodzie.

Nie trwało długo, a gwardzista cesarza wrócił. Skinął księżnej głową na znak, że wszystko w porządku, po czym zasiadł do posiłku. Kiedy jadł, dyskutowali, co dalej. Był już teraz z nimi prefekt miasteczka.

W odpowiedniej porze wyruszyli do wielkiego budynku, w którym odbywało się spotkanie.

– Tym razem mam nad nimi przewagę – powiedziała Theresa z uśmiechem. – ~ Zwyczajnej kobiety nie wpuściliby na zebranie kościelnych dostojników. Jak to jednak czasem dobrze pochodzić z cesarskiej rodziny!

Ponieważ spotkanie trwało jakiś czas, przy drzwiach nie było już strażników, więc Theresa i jej ludzie wemknęli się do hallu. Z sali obok dochodził szum uroczystych głosów.

– Wygląda na to, że mają przerwę – powiedziała Theresa cicho. – Wchodzimy! Uff, ale ja dygocę!

– To chyba normalne – uspokoił ją jeden z gwardzistów.

Otworzyli drzwi do wielkiej sali i na ich widok szum głosów powoli zamierał.

Przyjemnie było patrzeć na cesarskich gwardzistów we wspaniałych uniformach. Ale co, na Boga, kobieta robi na tak uroczystym świętym zgromadzeniu? Nie mówiąc już o całkiem świeckim prefekcie.

Jeden z gwardzistów zawołał:

– Jej cesarska wysokość, księżna Theresa von Habsburg i Holstein – Gottorp, siostra najjaśniejszego cesarza, życzy sobie rozmawiać z biskupem Engelbertem von Graben. Niezwłocznie!

Niepewny pomruk przeszedł przez salę i natychmiast znów uciekł. Po chwili coś się poruszyło na końcu sali pośród czerni, purpury i amarantu, barw, które przynależą do biskupów i kardynałów, i Theresa poznała Engelberta.

Miał ze zdenerwowania ceglaste plamy na policzkach, kiedy musiał się przeciskać pomiędzy zebranymi, i to z powodu kobiety!

Księżna dostrzegła również kamienną, zimną twarz kardynała von Graben, ale on postarał się jak najszybciej zniknąć w tłumie.

Engelbert podszedł do wyjścia i bardzo ostrym głosem zapytał, co to znaczy.

Wyprowadzili go do hallu i zamknęli drzwi. Biskup był w najwyższym stopniu zdenerwowany.

– To znaczy tyle – rzekła Theresa, czując, że serce wali jej jak młotem – znaczy tyle, że chciałabym wiedzieć coście zrobili z moją córką!

– Z twoją córką? A cóż to za głupstwa? Skąd niby mam wiedzieć, gdzie się podziewa twoja córka?

– Ona jest nie tylko moja – syknęła Theresa słodkim ale z wyraźną groźbą i policzki Engelberta stały się jeszcze bardziej czerwone. – Uprowadzili ją jacyś ludzie z waszego zakonu. Mamy na to świadków.

– Nie – jęknął Engelbert. – Nie, to nieprawda! Ja nie wierzę. On obiecał…

Theresa wciągnęła głęboko powietrze.

– Więc ty o niczym nie wiedziałeś? Wierzę ci, Engelbercie, ale…

– Biskupie Engelbercie – upomniał ją. – I mówi się do mnie wasza wielebność!

– Och, zejdź na ziemię, zanim pycha cię rozsadzi – prychnęła Theresa. – W porządku, skoro ty sam nic nie wiesz, to przyprowadź tu swojego wuja. Natychmiast!

Twarz nieszczęsnego biskupa ponownie zmieniła barwę. Tym razem na bladozieloną. Jak kameleon, pomyślała Theresa z ironią.

– Chyba rozumiesz, że nie mogę tak po prostu wy – prowadzić kardynała do hallu? I o jakim zakonie ty mówisz? Niczego nie pojmuję!

Wyczuwała, że zebrał całą swoją odwagę i siłę woli, bo jego słowa brzmiały tak, jakby rzeczywiście pojęcia nie miał o żadnym zakonie.

Biskupie Engelbercie, to jest śmiertelnie poważna sprawa. Chcę odzyskać moją córkę, zanim Zakon Świętego Słońca ją zamorduje, tak jak to uczyniliście z jej mężem i przyjacielem obojga, Erlingiem Müllerem.

Biskup wybuchnął gniewem.

– Teraz posuwasz się za daleko! Co ty mi za insynuacje przedstawiasz?

– Prefekcie – rzekła Theresa zimnym głosem. – Proszę wziąć jednego z gwardzistów i przyprowadzić kardynała von Grabena! To ten, który siedzi…

– Nie, nie – jęknął Engelbert. – Pójdę sam. Ale ty tego pożałujesz, Thereso! Nigdy bym nie uwierzył, że jesteś zdolna zrobić coś takiego swojemu. przyjacielowi z lat dziecinnych!

Kiedy odszedł, Theresa i jej towarzysze spoglądali po sobie.

– Myśli księżna, że oni będą chcieli zniknąć? – zapytał prefekt.

– Jeśli o mnie chodzi, to bardzo bym chciała. Wtedy mogłabym uderzyć otwarcie.

Biskup jednak przyprowadził kipiącego gniewem starca. Bratanek musiał go podpierać, ale mordercze spojrzenie Wielkiego Mistrza nie utraciło nic ze swojej intensywności.

Theresa ponownie zebrała całą odwagę, by sobie z tym poradzić.

– Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się Tiril, moja córka?

Wargi kardynała wykrzywiły się nienawiścią.

– Moja najszanowniejsza księżno, pani rozum musiał doznać prawdziwego szwanku. Skąd, na Boga, mam wiedzieć cokolwiek o pani córce?

– Wasi ludzie uprowadzili ją na oczach Erlinga Müllera. Zobaczyła, jak starzec otwiera usta, żeby powiedzieć „Erling Müller nie żyje”, ale zdążył się w porę opamiętać.

– To jakaś okropna pomyłka – rzekł przymilnym głosem. – Nic mi nie wiadomo o historii, którą tu księżna opowiada. Mój bratanek mówi, że pani wspominała też o jakimś zakonie. Co to by mógł być za zakon?

– Kardynał musi to wiedzieć bardzo dobrze, skoro jest jego wielkim mistrzem – ucięła Theresa.

– Chodź, Engelbercie – zwrócił się kardynał do swego bratanka. – Ta kobieta jest szalona. Wracamy na salę.

– Tak zróbcie – powiedziała Theresa cicho. – A ja zaraz rozgłoszę wszystkim, że biskup Engelbert ma zwrócić do Hofburga ukradziony drogocenny przedmiot.

Obaj purpuraci stali jak wrośnięci w ziemię.

Jaki drogocenny przedmiot? – wyrwało się Engelbertowi.

– Srebrny kielich, który zabrałeś, kiedy po raz ostatni bawiłeś w Hofburgu. Byłeś wtedy co prawda bardzo młodym chłopcem, ale też miałeś dość czasu, żeby się zastanowić i oddać, co nie twoje.

– Nigdy nie ukradłem żadnego srebrnego kielicha! – wybuchnął wielebny biskup. – Znowu to śmieszne oskarżenie, które słyszę przez całe życie!

– Jeśli twój wuj, kardynał, nie powie mi, gdzie znajduje się Tiril, ja powiem mojemu bratu, kto ukradł nasz kielich. A wtedy, jak sądzę, nie będzie już żadnego biskupa Engelberta. A tym bardziej kardynała Engelberta, na czym ci tak bardzo zależy, prawda?

– Może nawet dzisiaj zostanę mianowany – wyszeptał biskup. – A ty przychodzisz tutaj z najbardziej niedorzecznymi oskarżeniami!

– Chodzi ci o to, że nazwałam cię pospolitym drobnym złodziejaszkiem? Owszem, tak właśnie o tobie myślę! Ale przecież możemy pójść do gospody, gdzie prefekt przeszuka twój bagaż. Mnie się zdaje, że przygotowałeś się do dłuższej podróży. Zamierzałeś wyjechać do Rzymu natychmiast, kiedy mianują cię kardynałem? Kiedy cię w końcu mianują, bo przecież pomijali cię przez co najmniej dwadzieścia lat. Z pewnością zabrałeś ze sobą wszystkie swoje najcenniejsze rzeczy, prawda? Jak na przykład ten srebrny kielich.

– Już powiedziałem, że nic nie wiem o żadnym srebrnym kielichu!

– No to chodź z nami, byśmy się sami mogli przekonać, że nie jesteś pospolitym złodziejaszkiem.

– Nigdy mnie do tego nie zmusisz – rzekł Engelbert z uporem. – Świeckie władze nie mogą mi rozkazywać!

– Bardzo dobrze! Kim jest ten dostojnik, który przewodniczy spotkaniu? Poprosimy go, by poszedł z nami.

– Nie, nie – jęknął biskup.

Wtrącił się kardynał.

– No, dość już tych głupstw! Engelbercie, wracaj ze mną! Zostaw tych pozbawionych wstydu ludzi!

Obaj gwardziści stanęli przy drzwiach.

– Powiedz mi, gdzie jest Tiril – zażądała Theresa – a unikniesz dalszych przykrości.

Engelbert spojrzał błagalnie na wuja.

Ten jednak pozostał całkowicie obojętny.

– Ja umywam ręce! Nie mam z tym nic wspólnego. Przepuśćcie mnie. W imię Boże!

Gwardziści ani drgnęli.

– Nie możemy, niestety, pozwolić waszej eminencji przejść – westchnęła Theresa. – Engelbert jest tylko drobnym złodziejaszkiem. Ale to wasza eminencja wie, gdzie jest Tiril. A jeśli ona nie żyje, to moi ludzie zasieką na śmierć was obu. Zaraz tutaj!

Nigdy w życiu Theresa nie miała zapomnieć tego błysku czystego zła w oczach Wielkiego Mistrza. To niebezpieczny człowiek, pomyślała. Ludzie mówią o nim prawdę. Nie powinnam więcej na niego patrzeć.

Zwróciła się do prefekta:

– Mój dobry człowieku, proszę aresztować obu tych ludzi! Przedtem jednak odwiedzimy dom biskupa.

Prefekt chwycił mocno Engelberta za ramię, natomiast gwardziści ujęli pod pachy kardynała.

– Nie! Nie! – protestował Engelbert i zrobił się jeszcze bardziej blady. – Wuju! Proszę im powiedzieć, gdzie jest Tiril! Wuj obiecał mi przecież, że jej nie tknie. Proszę coś zrobić, żeby Oni nie szli ze mną do domu!

Theresa, która nie miała wątpliwości, jak bardzo nie – bezpiecznym człowiekiem jest kardynał, pomyślała z troską o towarzyszących jej trzech ludziach.

– Kardynale von Graben – rzekła. – Wasza eminencjo! Uniknie eminencja dalszych nieprzyjemności, jeśli tylko powie mi, gdzie znajduje się moja córka. Proszę mi to powiedzieć, a potem wrócić na salę i próbować odzyskać spokój sumienia!

Kardynał pienił się z wściekłości.

– Została przewieziona do pewnego zamku przy granicy hiszpańskiej – syknął przez zaciśnięte zęby. – Będzie tam poddana przesłuchaniom w obecności wszystkich braci podczas naszego następnego wielkiego spotkania.

– W tym samym zamku?

– Nie – odparł von Graben krótko.

Podał księżnej nazwę zamku, w którym Tiril była więziona. Albo będzie, bo pewnie jeszcze tam nie dotarła. Tiril ma być przesłuchana, a chodzi o to, by wyjawiła wszystko, co jej wiadomo na temat tajemnic Świętego Słońca. Kardynał powiedział też, w jakim zamku ma się odbyć przesłuchanie.

Gwardziści puścili ręce starca. On zaś demonstracyjnie otrzepał miejsca na rękawach, których dotykali, po czym nie patrząc na nich z kamienną twarzą wszedł z powrotem na salę.

Nie zaszczyciwszy swego bratanka nawet przelotnym spojrzeniem.

Engelbert stał przed drzwiami jak uczniak, który został zbesztany. Nieszczęśliwy, położył uszy po sobie.

– A teraz idziemy do kwatery biskupa – oznajmiła Theresa.

Ale ja nie mam żadnego kielicha! I nigdy nie miałem. Thereso, chyba nie sądzisz, że mógłbym coś ukraść twojej rodzinie? Ja, który byłem twoim najlepszym przyjacielem! Bądź rozsądna, Thereso! Na sali na mnie czekają. Moja wielka życiowa chwila może właśnie nadchodzi. Skończ z tymi głupstwami!

– Gwardziści! – powiedziała ostro. – Brać go!

Theresa czuła się zmęczona, potwornie zmęczona.

– Przecież ona jest również twoją córką! Jak łatwo o tym zapominasz. A teraz chodź!

Engelbertowi nie pomógł jego wspaniały biskupi stroi z bardzo pięknym pasem. Musiał dać się prowadzić przez miasteczko dwóm gwardzistom, a prefekt deptał mu po piętach.

Z okien przyglądało im się mnóstwo ludzi… Dobrzy, pracowici chłopi i mieszczanie, nie noszący paradnych strojów.

Biskup musiał przejść przez straszne upokorzenie na oczach gawiedzi.

Ale najgorsze było jeszcze przed nim.

Pochylony musiał rozpakować cały swój bagaż, sztukę po sztuce. Kiedy przyszła kolej na skrzynię, próbował coś ukryć pod stosem odzieży, ale prefekt złapał go za ramię i zmusił, by odsłonił, co tam ma.

I wtedy na światło dzienne został wydobyty srebrny kielich Habsburgów.

– Ale on jest mój – bronił się Engelbert. – Nie chciałem, żebyście myśleli, że go ukradłem, on jest w rodzie von Graben od niepamiętnych czasów.

– Proszę zobaczyć – rzekła Theresa udręczonym głosem. – Mój ojciec, cesarz Leopold, w dzieciństwie wyrył na nim swoje imię.

Prefekt obracał kielich w rękach.

– Tu coś jest – powiedział. – Koślawym, dziecinnym pismem. LEOP… widocznie na nic więcej nie miał czasu.

– Przyłapano go, zanim skończył. – Theresa uśmiechnęła się. – Ojciec mi o tym opowiadał.

– Cóż… Wasza wysokość, czy mam zamknąć tego złodzieja? – zapytał prefekt nie bez złośliwej radości.

Theresa była zmęczona.

– Nie, proszę go puścić wolno. On jest po prostu żałosnym człowieczkiem, niczym więcej. Nie jestem w stanie się mścić na kimś tak nic nie znaczącym. Dowiedziałam się, gdzie jest moja ukochana córka, a wy, moi wierni gwardziści, zawieziecie ten kielich cesarzowi. Niczego więcej już nie pragnę.

Na salę, gdzie odbywało się spotkanie, wrócił bardzo upokorzony Engelbert. Miał poważne kłopoty z odzyskaniem godności. A to, że ponownie został pominięty przy nominacjach – obiecano mu jedynie, że może w przyszłym roku – załamało go ostatecznie. Zebrani uważali, że sprawiło to rozczarowanie, ale przyczyny były dużo, dużo głębsze.

Jego pewność siebie, jego męski autorytet zostały naruszone w podstawach. A najbardziej przez to, że został nazwany małym, nędznym, pospolitym złodziejem.

Ze strony wuja nie otrzymał żadnego wsparcia ani pociechy. Kardynał von Graben nawet nie spoglądał w jego stronę.

Wielki Mistrz pospieszył do domu, gdzie czekali na niego wierni strażnicy.

– Ruszajcie natychmiast za księżną! Na południe! Polecam wam ściąć mieczem zarówno ją, jak i jej dwóch gwardzistów! I przywieźcie tu z powrotem srebrny kielich!

Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zemścić się na prefekcie, ale stwierdził, że w Heiligenblut lepiej nie wywoływać zamieszania.

Cieszył się natomiast bardzo, że więcej niż połowa jego ludzi wyruszyła na zachód, żeby zabić jego nowego arcywroga, tego czarnego węża, starszego syna Tiril i Móriego.

Tego szczeniaka, który ma niebieski kamień.

I byli jeszcze ludzie kardynała, którzy wczoraj pojechali na zachód. żeby u stóp zamku Graben szukać kamiennych tablic.

No, to teraz zobaczą! Kiedy kardynał von Graben się mści, to nie okazuje litości!

Загрузка...