ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Obudziły ją chrapliwe głosy nocnych strażników, którzy obchodzili mury cytadeli, wygaszając pochodnie. Dopiero po chwili zrozumiała, że było coś jeszcze. Natarczywy, odległy poszum od strony Cieśnin Wieprzy, który zdawał się napierać na nią ze wszystkich stron. Kamienne ściany sypialni wibrowały głosem Wewnętrznego Morza. Zakręciło się jej w głowie. W chwilę później szum uniósł ją naprzód. Po prostu nie mogła się zatrzymać. Pomyślała, że Zird Zekrun postanowił się wreszcie o nią upomnieć – dotknął jej przecież wiele lat wcześniej i nie zdołałaby mu przeszkodzić. Cokolwiek ją wołało, było zbyt silne.

Kiedy pochyliła się po płaszcz, miała wrażenie, że niewidzialne więzy napięły się i wpiły jej w gardło. Szarpnęła się, rozpaczliwie walcząc o oddech. Dopiero po chwili spostrzegła, że Wężymord chwycił ją za rękę.

– Spokojnie – powiedział, przyciągając ją do siebie. – Co się dzieje?

Napięcie wokół niej zelżało nieco.

– Morze… – wykrztusiła. – Morze…

Na nic więcej nie zdołała się zdobyć. Słowa wciąż nie przychodziły łatwo. Ale Wężymord zrozumiał od razu, być może dlatego, że poprzez krew sorelek sam był połączony z Wewnętrznym Morzem więzią, która wymykała się zrozumieniu śmiertelników.

– Morze cię wzywa – odgadł. – Ubierz się. Szybko. Ono nie będzie długo czekać. Jeśli nie usłuchasz, przybędzie po ciebie, choćby miało zatopić całą cytadelę.

Pospiesznie wzuła buty i narzuciła płaszcz na spodnią suknię z białego sukna. Kiedy była gotowa, drzwi rozwarły się i do komnaty wpadł wicher, niosąc zapach szlamu, gnijących roślin i tataraku. Uniósł jej opończę, potargał włosy, później zaś popchnął naprzód. Biegła poprzez mroczne korytarze cytadeli, czując w dłoni rękę Wężymorda, a wszędzie wokół wył wiatr i kamienna posadzka pod stopami falowała jak morze.

Dopiero na zewnątrz spostrzegła, że zmierzają na skały pod wschodnią strażnicę, gdzie zaledwie kilkanaście dni temu mówiła z Mel Mianetem od Fali. Jednak to nie on czekał na nią na brzegu Wewnętrznego Morza. Ani też żaden inny spośród bogów.

Harfa Org Ondrelssena od Lodu kołysała się lekko na powierzchni wody, złocista i roziskrzona w księżycowym świetle. Kiedy Selveiin podeszła bliżej, kulejąc i potykając się na kamieniach, zobaczyła na ramie ciemne ślady. Krew Iskry, pomyślała z rozpaczą, krew nieśmiertelnej boginki, której nie zmyją wszystkie wody Wewnętrznego Morza.

– Nie. – Wężymord stał tuż obok. Nie pochylił się, aby wziąć harfę, a w jego głosie Selveiin wyczuwała dziwne napięcie. – To nie krew Iskry. To coś jeszcze innego. Dar i ostrzeżenie.

– Przed czym? – Obróciła się ku niemu i spojrzała w jego nieludzkie, błękitne źrenice.

– Weź ją. Bardzo wiele zapłacono, abyś ją mogła dostać.

Momentalnie ogarnęła ją wściekłość. Miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie musi dziękować za narzucone dary ani czuć wdzięczności, choć dobiła targu z Mel Mianetem i przyjęła los, zgotowany jej przez bogów. Potem jednak przypomniała sobie, co oznaczał jej wybór dla tego niebieskookiego mężczyzny, który stał obok na omywanych wodą skałkach i był jej mężem.

– Nie wcześniej, niż mi powiesz, co przyjmuję wraz z nią – odparła, bo przecież mimo wszystko miała prawo to wiedzieć. – Śmierć Iskry? Śmierć mojego brata?

– Wówczas morze przyniosłoby także Sorgo. Twój brat żyje. Ale… – zawahał się. – Coś się wydarzyło na wyspie. Morze jest niespokojne. Od wielu dni.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bo nawet ja nie potrafię wyczytać wszystkiego z biegu fal po morskim piasku, a na Przychytrzu starło się bardzo wiele mocy. Ale teraz… – Zmarszczył brwi i miała wrażenie, że nagle oddalił się od niej, choć wciąż stał na wyciągnięcie ręki.

– Co teraz? – spytała niecierpliwie.

– Najpierw weź harfę – rzekł stłumionym głosem. – Proszę.

Znów nie wiedziała, co się z nim dzieje. Nigdy nie umiała zgadnąć, czy w owych dziwnych chwilach rozmawia z Zird Zekrunem, czy może poprzez krew wodnych panien staje się częścią Wewnętrznego Morza. Jej mąż był dziwnym człowiekiem. Nawet w tej części, która wciąż pozostała ludzka.

Uległa mu – ostatnio, od czasu gdy wiedziała naprawdę, dokąd zmierzają oboje, zdarzało się to coraz częściej. Ujęła rękami harfę, w której zaklęto moc Org Ondrelssena od Lodu i która jeszcze niedawno należała do Iskry, córki Suchywilka. Nic się nie stało. Znaki bogów rzadko objawiały swą moc w dłoniach śmiertelników.

Wężymord dotknął jej ramienia. Z jego dłoni bił chłód. Cofnął się bardzo szybko. Zobaczyła na jego twarzy skurcz bólu i to przeraziło ją bardziej niż magiczny wicher i znak bogów, przyniesiony przez Wewnętrzne Morze pod jej stopy.

– Sok ze źródła Ilv – wyszeptał. – Czy wiesz, co oznacza dla Iskry?

Potrząsnęła głową. Harfa była tak zimna w jej dłoniach, że niemal parzyła jej palce. Powoli odłożyła ją na kamienie.

– Nie umrze – ciągnął Wężymord. – Nie od razu, ale woda została skalana mocą Zird Zekruna, on zaś pragnie Iskry bardziej niż czegokolwiek innego pod czerwonym księżycem. Spróbuje ściągnąć ją do siebie.

– Czy to możliwe?

– Od pewnego czasu wszystko jest możliwe. Po tym, jak Zird Zekrun zaczął szukać wyjścia poza nasz czas, a twój brat zabił nieśmiertelną boginię, wiele rzeczy nieodwracalnie odmieniło się w Krainach Wewnętrznego Morza. Kapłanki Kei Kaella zaczęły zbierać znaki bogów, abyś mogła wykuć z nich broń, zdolną pokonać pana Pomortu. On zaś – spojrzał jej prosto w twarz nieprawdopodobnie błękitnymi oczami – wiedział o ich planie. A ponieważ jest niewiarygodnie subtelny, postanowił je wykorzystać. Aby zdobyć Iskrę.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała, myśląc o jego wiosennej wyprawie na Pomort. Być może znał również inne plany Zird Zekruna. Być może oboje byli ich częścią.

Milczał przez długą chwilę.

– Bo nie dokonasz tego inaczej – odrzekł cicho. – Nie wypełnisz przepowiedni.


* * *

Zawierucha ucichła o świcie i ustał deszcz. Łódź unosiła się na falach, popychana prądem. Niebo było błękitne i czyste, lecz nigdzie nie dało się dostrzec nawet pojedynczego ptaka.

Iskra powoli uniosła powieki.

– Obudziłam się – powiedziała. – Jak długo spałam?

Koźlarz przetarł twarz dłonią.

– Dwie noce – odparł. – A może jeszcze dłużej. Ostatni sztorm był dziwny.

– Sztorm? – Z wysiłkiem uniosła się na łokciu i ze zdumieniem rozejrzała wokół. – Gdzie jesteśmy?

Po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Jedni bogowie wiedzą. Gdzieś pośrodku Wewnętrznego Morza. Pamiętasz, co się wydarzyło na Przychytrzu?

Zmarszczyła brwi.

– Jak przez mgłę. Bitwę i ogień.

Opowiedział jej więc o uczcie i truciźnie, ukrytej w jednym z bliźniaczych kielichów, jak również o wszystkim, co wydarzyło się później, kiedy woda ze źródła Ilv wniknęła głęboko w jej ciało. Spalonych smoczych łodziach, Zwajcach, którzy całą noc bronili dostępu do wieży, i pojedynku z Warkiem na dziedzińcu zrujnowanego klasztoru. Na koniec zaś o tym, co bolało najbardziej – śmierci Suchywilka, który do ostatka osłaniał ich ucieczkę.

– Ach tak. – Iskra objęła się ciasno rękami. – Kto mnie przywołał i obudził? Wtedy na Przychytrzu?

– Ja – odparł spokojnie, bo przecież wiedział, że zada to pytanie.

Głowice jej mieczy połyskiwały lekko na dnie łodzi. Odpiął je jeszcze pierwszej nocy, kiedy krzyczała i rzucała się we śnie tak mocno, że musiał ją związać. Sorgo spoczywał przy przeciwnej burcie. Koźlarz dotknął go przelotnie. Metal był chłodny i uspokajał, jak zwykle. Od rzezi Rdestnika koronacyjny miecz żalnickich kniaziów pozostał jedną z nielicznych pewnych rzeczy w świecie, który oszalał i zmienił się nie do poznania.

– Jakimi słowami?

– Sama mi je podpowiedziałaś zeszłej jesieni na brzegu Wewnętrznego Morza. Dług, pamięć i obietnica. Czyżbyś zapomniała?

Spodziewał się złości, ale Szarka uśmiechnęła się blado.

– Pamiętam je dłużej, niż jesteś w stanie uwierzyć, książę. Powiedz mi raczej, po tym wszystkim, co się wydarzyło na Przychytrzu, czy było warto? Czy było warto nie pozwolić mi umrzeć?

Sądził, że jest przygotowany na to pytanie. Ale nie był. Być może nigdy się nie jest.

– Nie umarłabyś. Zird Zekrun nie dopuściłby do tego, skoro wreszcie znalazł sposób, aby cię dostać.

Potrząsnęła głową.

– Uniki i półprawdy, mój książę. Nie pytam o pragnienia Zird Zekruna. Znam je bardzo dobrze. Pytam, czego ty pragniesz.

– Wiesz przecież.

– Teraz już nic nie wiem. – Odgarnęła włosy z twarzy. Długie pasmo złotorudych włosów wypadło za burtę i rozsypało się na powierzchni wody. – Rok temu, kiedy spotkaliśmy się na Tragance, wydawało mi się, że znam wszystkie odpowiedzi, a jadziołek tylko podsycał we mnie tę pewność. Ale teraz niczego nie jestem więcej pewna. Zupełnie niczego.

Zapatrzyła się w horyzont. Nie rozumiał jej. Na południu, poza Łysogórami, gdzie prowadzał armię Karuat przeciwko barbarzyńcom z pustyni, kobiety były zupełnie inne. Ani osłonięta szczelnie błękitnymi woalami córka władcy, którą mu ofiarowano, ani kurtyzany o wielkich czarnych oczach, podkreślanych henną, nie wymagały takiego napięcia uwagi, jak córka Suchywilka. Rozmowa z nią dziwnie przypominała walkę. Wymieniali ciosy, parowali uderzenia i nie wiedział, jak to zatrzymać.

– Czy dlatego przypłynęłaś na Przychytrze?

– Po części – przyznała. – Całą zimę usiłowałam znaleźć inny sposób, aby przekonać się, co jest prawdą. Nie znalazłam, więc wsiadłam na okręt. Miałam nadzieję, że wydarzy się coś, co mnie zatrzyma. – Przeniosła na niego wzrok. – Ale nie wydarzyło się. – Znów objęła się ramionami, jakby było jej zimno.

Podał jej płaszcz.

– Wybacz mi.

– Co? – Przyjęła okrycie i otuliła się nim szczelnie. – Że nie jesteś tym, za kogo cię brałam? Po prostu musiałam się przekonać, co jest złudzeniem. Jeśli woda ze źródła Ilv naprawdę niweczy wszelką magię, powinna również zmyć ze mnie czar rzucony przez Delajati i pokazać mnie taką, jaką jestem naprawdę. Bo przestaję nad sobą panować. Magia – przygryzła wargę – potężnieje. A kiedy śpiewam, jest tak, jakbym pogrążała się w głębokich, ciemnych wodach. Tracę wzrok, rozpływam się w mroku. Jak we śnie. I nigdy nie wiem, kim wynurzę się na powierzchnię.

Skinął głową. Kiedy odpływała jesienią na Wyspy Zwajeckie, pożegnał śmiertelną kobietę, choć córkę Iskry i powierniczkę Fei Flisyon od Zarazy, której obręcz nosiła. Ale wiosną powróciła wodna panna, o głosie utkanym z szumu morza i włosach wichrowej sevri. Coś się w niej odmieniło. Zmieniało się coraz bardziej.

– Na Przychytrzu widziałem, jak czysty metal roztopił się pod twoim dotykiem. Wypalałaś dłonią ślady w kamieniu. Twoje włosy były ogniem. Okaleczyłaś Warka. A potem podpaliłaś sinoborskie okręty. – Zawahał się. – Gdybym tego nie oglądał własnymi oczami, nigdy bym nie uwierzył.

Nie odpowiedziała od razu. Jej włosy unosiły się na wodzie i połyskiwały w promieniach słońca jak złota przędza.

– Dawno temu jedna z kobiet w moim rodzie była Iskrą – odezwała się wreszcie. – W jakiś sposób Delajati zdołała wydobyć ze mnie jej dziedzictwo.

Wiedział, że powinien zapytać, co ją łączy z boginią Servenedyjek, i spróbować wreszcie oddzielić prawdę od majaków. Jednak po prostu nie mógł zapomnieć wyrazu twarzy Warka, kiedy spoglądał z dołu schodów na Iskrę, ani później, gdy walczył z nią na dziedzińcu, rozumiejąc już bardzo dobrze, że przegra.

– Czy Wark ozdrowieje? Czy takie rany w ogóle mogą się zagoić?

– Nie wiem. Ale – odwróciła oczy – istnieją pewne wzory, które powracają bez końca, a ja zabiłam wcześniej brata Eweinrena.

Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Nic więcej nie można było zrobić.

– Wiem. Powiedziałaś mi na Przychytrzu.

Poczuł, że stężała pod jego dotykiem.

– Biedny Wark! – Roześmiała się nieprzyjemnym chropowatym śmiechem. – Nie umiał się obronić przed olśnieniem Iskrą.

Odwrócił wzrok. W Czerwienieckich Grodach Iskry były śmiercią, sprowadzały pożogę na uśpione osady albo zbierały martwych bohaterów z pola bitwy, by zaprowadzić ich do kohorty Org Ondrelssena. Nawet kiedy schodziły w dół, pomiędzy śmiertelników, ich miłość sprowadzała nieszczęście i rozlew krwi.

– Jest taka stara baśń w moim kraju – mówiła Szarka. – „Nie patrz w żywy ogień, nie spoglądaj w twarz Iskry, bo jeśli cię olśni, podążysz za nią na koniec świata. Będziesz biegł za nią, póki nie padniesz martwy, a ona nie obejrzy się za tobą”. I nawet Twardokęsek pobiegł, choć po nim oczekiwałam więcej rozwagi. Znam tylko jednego mężczyznę, który oparł się olśnieniu Iskrą. Ciebie.

– Jesteś taka pewna?

Odsunęła się.

– Nie bawmy się słowami, książę. Nie mam dość siły.

– Nie umiem z tobą rozmawiać.

Złagodniała nieco. Wręcz się uśmiechnęła.

– Jesteśmy sami pośrodku Wewnętrznego Morza, książę, i nie ma dokąd uciekać. Nie wiem jednak, jak wiele pozostało czasu. Morze łagodzi moc Zird Zekruna. Ale nie zatrzyma go na zawsze.

– Czujesz go?

Podciągnęła wyżej płaszcz.

– Jak przyćmiony ból w całym ciele. Przyciąga mnie. – Uniosła się nieznacznie i wyciągnęła dłoń na północ. – Tam jest Hałuńska Góra. W końcu zew stanie się przemożny, a kiedy to nastąpi, nie pozwól mi śpiewać. – Spojrzała mu w oczy. – Woda ze źródła Ilv nie odebrała mi mocy, tylko wypaczyła ją zgodnie z wolą Zird Zekruna. Kiedy bóg mnie złamie, popłynę na Pomort i oddam mu nas oboje. Oddam mu wszystko, czego zapragnie. Więc lepiej już, żebyś mnie zabił. Być może Sorgo…

– Nie chcę mówić o śmierci – przerwał ostro. – Zwłaszcza o twojej.

Roześmiała się, pierwszy raz bez goryczy.

– To niedobrze – odparła, wciąż rozbawiona. – Bo właśnie śmierć jest u źródeł wszystkiego i nie zniknie, jeśli będziemy milczeć wystarczająco długo i uparcie. Będziesz mnie musiał wysłuchać. Zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu.

– Całą długą zimę. Były takie chwile… – zacisnął zęby – że mógłbym cię zabić własnymi rękami, bez pomocy Zird Zekruna. Mijały miesiące i nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści. Ani jednego słowa.

– Pozwoliłeś mi odpłynąć.

– Jak mógłbym cię zatrzymać?

– Zwyczajnie, książę. – Uśmiechnęła się, ale już zupełnie innym uśmiechem, który nie sięgał oczu. – Wziąć za rękę i powiedzieć „zostań”. Niektóre rzeczy są proste, w przeciwieństwie do wielu innych.

– Nie. – Potrząsnął głową. – Nic nie jest proste. Nie pomiędzy nami i nie w tych czasach. Najmniej zaś miłość.

Kiedy padło ostatnie słowo, wydało mu się, że ściągnięte rysy Szarki rozluźniły się nieco.

– Czy mamy coś do jedzenia? – spytała. – Jestem głodna. Rozsupłał sakwę, podał jej bochenek chleba, trochę zeschniętego sera.

– Skąd? – zapytała z pełnymi ustami.

– Od wiedźmy. W jakiś sposób wiedziała, czego będziemy potrzebowali.

– Czy chociaż ona ocalała?

– Nikt prócz nas nie odpłynął z Przychytrza. I nie odpłynie, bo spaliłaś okręty. Więc nawet jeśli żyje… – Rozłożył ręce.

Szarka nie zjadła wiele, oderwała tylko kawałek skórki. Otrząsnęła okruchy nad wodą i drobne złote rybki natychmiast podpłynęły, aby je chwytać.

– Najchętniej bym usnęła – wyjaśniła i osunęła się niżej na dno łodzi. Półleżąc, podłożyła sobie sakwę pod głowę. – Ale za bardzo się boję przebudzenia. Opowiem ci teraz, dobrze?

– Co tylko zechcesz.

Skrzywiła się nieznacznie.

– Nie chcę. Ale powinieneś wiedzieć. Pierwsze, co pamiętam, to stado kóz. Zwyczajnych kóz, czarnych i brunatnożółtych, o długiej, skołtunionej sierści. Słońce świeciło mi prosto w oczy, a one chodziły wokół, mecząc i obgryzając kolczaste krzewy. Potem zaprowadziły mnie do wioski. Ludzie wybiegli mi na spotkanie. Ktoś smagnął mnie biczem. Krzyczeli. Nie rozumiałam słów, ale miałam moje dwa miecze, więc… – przełknęła ślinę – zabiłam ich. Zabiłam ich wszystkich.

– To była wioska norhemnów, prawda? – spytał cicho. – Dlatego nosisz ich strój?

– Nie wiem. Przypominam sobie tylko zapach krwi, spiekotę i brzęczenie much. I słońce, ostre, jaskrawe, które wbija się pod powieki jak igła. Chyba uciekłam w góry. Nie pamiętam tego dokładnie. – Spojrzała mu w oczy. – Byłam na wpół szalona ze strachu i pragnienia. Nie umiałam znaleźć wody. Krążyłam po skałach, aż wreszcie nie miałam już siły iść dalej.

– I wtedy cię znalazł jadziołek?

– Tak. Zaprowadził mnie do wodopoju, zapewne niedaleko swego leża, bo wszędzie leżały rozkładające się zwierzęta. Ale woda była krystaliczna, niemal słodka. I nagle ten opar, który zasnuwał mi głowę, uniósł się i rozwiał. Wiedziałam, kim jestem. Tyle że… – Przygryzła wargę.

– Był też jadziołek – dokończył.

– Bardzo trudno go zabić – odparła obronnym tonem.

Zdumiała go. W Karuat, na pustyni i jeszcze dalej, na stepach, gdzie rozciągały się ziemie norhemnów, wierzono, że jadziołek jest świętym zwierzęciem, nieśmiertelną bestią snów, zesłaną przez boginię.

– Spróbowałaś?

– Tego samego wieczoru. – Wzruszyła ramionami. – Ale byłam zbyt słaba. A następnego dnia natrafiłam na karawanę handlarzy niewolników i zrozumiałam, że mnie chroni. Skuteczniej niż jakakolwiek broń, którą zdołam zdobyć czy wymyślić. Poza tym… – Opuściła powieki. – Przywoływał moje wspomnienia, a bardzo chciałam pamiętać. I wiedział, gdzie cię znajdę.

– Na Tragance?

Skinęła głową.

– Pragnęłam cię spotkać. Jadziołek odpowiedział na moje pragnienie i poprowadził mnie we właściwym kierunku.

Przypomniał sobie ogrody bogini Traganki, odbicie Szarki w sadzawce, jej oczy zielone jak wiosenna trawa. I okrzyk jadziołka, kiedy spadał z nocnego nieba wprost na niego.

– Jadziołek dba tylko o jedno – powiedział szorstko. – Popycha cię tam, gdzie przeleje najwięcej krwi. Gdzie oboje ją przelejecie. I karmi się twoim cierpieniem.

– Być może – odparła. – Ale inaczej bym cię nie odnalazła.

Łódka kołysała się lekko na falach, a nakrapiane pomarańczowo ryby wyskakiwały z rzadka nad powierzchnię.

– Wiesz, co stało się później – podjęła szeptem Szarka. – Ale nie wiesz, co stało się wcześniej. Zanim…

Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że go nie usłyszał. Jednak potrafił je odgadnąć, odkąd w tamtą upiorną noc na Przychytrzu Suchywilk wypowiedział słowa ballady – „a potem urodzili się na nowo i miłowali się jako wcześniej”. Kiedy śpiewano ją w Czerwienieckich Grodach, Koźlarz sądził, że to tylko pieśń, jedna z wielu, którymi minstrele zarabiali na chleb w północnych dworach. Lecz dzisiaj nie był już pewien.

– Opowiedz – poprosił, pokonując strach.

Przez rok, odkąd spotkali się w ogrodzie Fei Flisyon, łudził się, że zdoła uniknąć wiedzy, kim naprawdę jest ta kobieta. Czekała ich wojna z Zird Zekrunem, więc odsuwał od siebie jej tajemnicę. Wydawała mu się nieważna w obliczu tego, co mógł uczynić im pan Pomortu. Ale po Przychytrzu rozumiał, że się pomylił. Tajemnica Szarki mogła zniszczyć ich wszystkich.

– Jest taka piosenka – zaczęła z zadumą – o chłopcu, który przeszedł wszystkie bramy piekła…

– Znam ją – przerwał i była to prawda: pamiętał również ostatnią zwrotkę, w której ukochana nie rozpoznała go, gdyż zmarli nie pamiętają żywych. – Ale to tylko uniki i półprawdy – dodał, świadomie obracając przeciwko niej jej własne słowa. – Nie wyjaśnisz niczego pieśnią.

Uniosła brwi.

– Dobrze więc. Mój ojciec zginął w oblężonym donżonie. Jego żona tej samej nocy powiła dwoje dzieci. Dziewczynka była silniejsza i wyszła pierwsza. Chłopiec urodził się martwy. Matka wykrwawiła się tuż potem, ale zanim to nastąpiło – coś drgnęło w jej głosie, jakiś zadawniony ból – przeklęła córkę i nadała jej imię Sharkah. Imię sierpa, którym zabito Stworzycieli. Przydomek Annyonne.

Powiedziała to zupełnie zwyczajnie, bez lęku. Ze znużeniem. Zastanawiał się, co mogło dla niej znaczyć to imię. Było potężne, pełne mocy. Sam nosił miano przynależne raczej pasterzowi owiec niż dziedzicowi żalnickiej korony. Ale przynajmniej nadano mu je z miłością.

– Wychowałam się pomiędzy najemnikami Dumenerga, mojego wuja, i w wieży Jill Thuer, ciotki. Miałam też piastunkę, Mokernę, która była wodną panną. Unlinedd, jak nazywano je w naszym kraju… – Zamyśliła się. – Pomiędzy nimi i moim krajem była długa historia nienawiści, podstępów i wojny. Zbyt długa na tę żeglugę. I niepotrzebna, abyś zrozumiał, kim byłam.

– A kim byłaś?

– Najpierw wychowanką Jill Thuer. Tutaj pewnie nazwalibyście ją wiedźmą. – Podniosła na niego połyskliwe zielone oczy. – Potem zostałam kochanką Dumenerga. Miałam piętnaście lat i chciałam, aby nie odsyłał mnie więcej do Jill Thuer i jej upiornej wieży. Nie przewidziałam, że Dumenerga również zabiją.

– Kto?

– Diominarth.

Ale to imię również nic mu nie mówiło. Słyszał kiedyś, jak Szarka strofowała jadziołka w języku norhemnów, ale był pewien, że miano Diominartha nie pochodzi ze stepów. Brzmiało zbyt obco. Jak język bogów.

– Jego przodkowie walczyli z moim rodem od trzech pokoleń – mówiła dalej. – Zmusił mnie, żebym poślubiła jego syna, ale weselna uczta zamieniła się w rzeź. Ider, jeden z najemników Dumenerga, znalazł mnie na schodach donżonu, całą pokrytą krwią. Uciekłam na zachód, za góry. Jak Alienor, kilka pokoleń wcześniej.

Wiedział o Alienor – był synem żalnickiego kniazia i jako dziecko siadywał u stóp Bad Bidmone. Pamiętał wszystkie siedem strażniczek bram prowadzących do piekieł. Także Alienor Która Jest Iskrą. Nie słyszał jednak, aby ośmielono się nazwać jej imieniem śmiertelną kobietę.

Powiedział to. Szarka roześmiała się.

– Istnieją miejsca poza Krainami Wewnętrznego Morza – odparła. – Wiesz przecież. Dla mnie były nimi stepy. Żyłam na nich kilka lat, jak ty pomiędzy ludźmi pustyni. Ale wróciłam. Tak samo, jak ty. Ider czekał na mnie z Zakonem Gwiazdy.

Przyszły mu na myśl gwiazdki, którymi wozacy Twardokęska ozdabiali swoje przyodziewki.

– Tak samo jak…? – urwał, w nagłym skurczu strachu przeczuwając już, dokąd zmierza.

– Poczekaj. – Poderwała się płynnym gestem i położyła mu dłoń na ustach. Jej palce były zimne jak ostrze Sorgo. – Pozwól mi opowiedzieć do końca. Mieliśmy stawić czoło Kurzawie Birghidyo i pierwszy raz w życiu byłam dziedziczką królestwa, nie przeklętym bękartem, naznaczonym imieniem zabójczyni bogów. Nie mieliśmy szansy powstrzymać najazdu. Ale potem zdarzył się cud. Przybył Eweinren.

Wymówiła jego imię z mieszaniną tęsknoty i goryczy. Koźlarz drgnął. Nie, nie był zazdrosny. Wcześniej, zanim Szarka znikła na całą zimę pośrodku Wewnętrznego Morza, nieodmiennie rozwścieczał go ten nieistniejący mężczyzna. Ale teraz już nie. Zbyt wiele rzeczy zmieniło się na Przychytrzu i zazdrość wydawała się dziwnie nieistotna.

– Eweinren z Karuat – powiedziała, wciąż z dłonią na jego ustach i nie odrywając wzroku od jego twarzy.

– Bogowie – wyszeptał, wstrząśnięty i nagle bardzo ostrożny. – Czy to możliwe?

– Słowa mają wiele różnych znaczeń – odparła równie cicho. – Wysłuchaj mnie do końca. Mieliśmy bronić Wąwozu Ivrett, wąskiego przesmyku, który otwierał drogę do królestwa. Nigdy nie dowiedziałam się, jak Eweinren zdołał przeprowadzić przez pogranicze uciekinierów z Karuat. Nie umiem sobie nawet wyobrazić. Chciał dowodzić twierdzą. Roześmiałam mu się prosto w twarz. Powiedziałam, że najpierw musi mnie pokonać. Wyjął miecz. Wiał suchy, południowy wiatr, a my tańczyliśmy w wielkiej sali, jakbyśmy w tym jednym pojedynku uczyli się swoich ciał na pamięć. Jakby to była miłość. Nie umiem tego wytłumaczyć…

Koźlarz walczył z nią jeden raz, kiedy ocaliła mu życie na Przełęczy Skalniaka, i nie było w tym ni cienia miłości. Ale powstrzymała go, choć miał w rękach Sorgo, koronacyjne ostrze żalnickich kniaziów. Zastanawiał się później, czy miecz postanowił ocalić swego pana, wyczuwszy, że potwór w skale usiłuje go pożreć, czy też Szarka istotnie zdołała go pokonać. Długo nie opuszczała go myśl, aby kiedyś zmierzyć się z nią naprawdę i przekonać się raz na zawsze. Ale bał się. Kiedy przychodziło do walki, Sorgo niełatwo dawał się poskromić. Któreś z nich mogło zginąć. Jeśli nie oboje.

– Nie musisz. – Miał nadzieję, że nie wyczuła w głosie goryczy. – Nie musisz tłumaczyć.

– Mimo to chciałabym spróbować. – Uśmiechnęła się. – Zakochałam się. Byliśmy młodzi, mieliśmy umrzeć. Ale udało się nam odepchnąć Kurzawę Birghidyo. Zrobiliśmy coś więcej. – Potrząsnęła głową, jakby dziwiła się samej sobie. – W jednym z obozowisk Birghidyo pojmaliśmy brzemienną żonę ich wodza. Przyjęłam jej syna na świat i nadałam mu imię. Moje własne. I z głupiej brawury odesłałam go ojcu. Nic nie wiedziałam o Birghidyo.

Ale Koźlarz znał obyczaje południowych plemion, więc umiał zgadnąć.

– Przyszedł do ciebie?

– Tej samej nocy, kiedy oddałam mu pierworodnego. Nie rozumiałam, czego chce, nie znałam jego języka. Stał pod murami twierdzy, samotnie, i wykrzykiwał moje imię. Zeszłam na dół, choć Mokerna usiłowała mnie zatrzymać. A on po prostu naciął dłoń i pokazał, żebym zrobiła to samo. Potem odszedł bez słowa. Rankiem zaś okazało się, że znikła cała armia. Wszyscy Birghidyo. Co do jednego.

– To zaszczyt. Zaskoczyłaś go i uznał, że masz honor.

Nie pamiętał, kiedy wodzowie Karuat uwierzyli, że on również ma honor. Może po pierwszej zwycięskiej bitwie z norhemnami. Może jeszcze później.

– Eweinren mi to wytłumaczył, ale dużo później. Nienawidził Birghidyo. Zniszczyli jego królestwo, zamordowali ojca. Ale dzięki jego wiedzy mogłam wykorzystać nawet dziecko, któremu włożyłam na szyję sierp bogini.

Znów ogarnęła go niejasna groza. Słyszał przecież, jak po ucieczce z władztwa księcia Evorinth Szarka rozmawiała z Servenedyjkami o dziecku, urodzonym pośrodku Krwawego Spichrzańskiego Karnawału z grudką matczynej krwi w dłoni. Pamiętał też, jakim imieniem je nazwała.

– Przerażające, prawda? – Widać wyczytała strach z jego twarzy. – Są takie chwile, kiedy wydaje mi się, że cały świat wokół rozpada się na drobne okruchy z mojej pamięci. W każdym razie wróciliśmy do donżonu. Byłam władczynią, a Eweinren dowodził armią. Przez jakiś czas sądziłam, że mogę być szczęśliwa. Tak zwyczajnie, po babsku szczęśliwa. – Jej twarz skurczyła się w dziwnym grymasie. Odwróciła się ku morzu. – Ot, urodzę tuzin dzieciaków, które będą pełzać po wielkiej sali donżonu i bawić się kośćmi z psami. Postarzejemy się razem w tym zimnym zamczysku o ścianach pokrytych rdzawą ochrą. Mogłam to mieć. Ale wówczas nie wypełniłabym przepowiedni. Nie pokonałabym Mokerny. A to było ważniejsze od całej reszty. – Przygryzła dolną wargę.

– Skąd wiesz, co było ważniejsze? – zapytał cicho.

– Zobaczyłam w Zwierciadle. Nie! – Potrząsnęła głową, gdy chciał przerwać kolejnym pytaniem. – Uwierz mi, proszę. Zobaczyłam przyszłość, a raczej jej drobny odłamek. Dosyć jednak, abym zrozumiała, kim jest Mokerna i w co może mnie zmienić.

Nieoczekiwanie zapragnął ją pocieszyć. Lecz cokolwiek naznaczyło ją tak dogłębnie, wydarzyło się dawno temu i nie mógł tego odmienić ani wymazać.

– Ale nie zdołała, prawda?

– Ty mi powiedz, mój książę. – Nie odrywała wzroku od morza. Koźlarz nie był pewien, czy spostrzegła, że dwie noce wcześniej tak samo mówiła do Warka. – Jeśli kogoś udajemy tak długo, że przestajemy pamiętać, kim naprawdę jesteśmy, czyż nie stajemy się nim po trochu? A ja miałam oszukać Mokernę, sprawić, aby uwierzyła, że wypełniam przepowiednię w kształcie, który usiłowała mi narzucić. I udało mi się. Nie chciałbyś usłyszeć, jakim sposobem.

Wielka błękitna ryba przeskoczyła nad dziobem łodzi. Kropelki wody upadły Szarce na twarz i popłynęły po policzkach.

– Chcę – rzekł książę. – Chcę wszystkiego.

Dopiero wtedy odwróciła się do niego i roześmiała przez łzy.

– Nie wiem, czy Wewnętrzne Morze jest dość szerokie, aby starczyło nam czasu na tę opowieść – odparła i czuł, że z rozmysłem postanowiła zrozumieć jego słowa na ten jeden spośród wszystkich innych sposobów. – I odkąd jadziołek zaczął przywoływać ją z moich wspomnień, coraz mniej jestem pewna, czy chcę ją pamiętać. Nie zmuszaj mnie do tego.

– Dobrze. Jeśli milczenie cokolwiek zmieni.

– Nie, nie zmieni – zgodziła się. – Po prostu byłoby łatwiej. Ale masz rację. Nie ma powodu, aby było.

Uniósł dłoń, aby ją powstrzymać, świadom, że po raz kolejny podczas tej rozmowy popełnił błąd. Ale Szarka nie odwróciła się do niego. Choć widział jeszcze ślady łez, jej oblicze znów stało się zacięte i obce.

– Wiek wcześniej przepowiedziano, że Sharkah zniszczy swoją krainę, a w Zwierciadle Nekromantki zobaczyłam własną śmierć – podjęła twardym głosem. – Konałam pośrodku zrujnowanego donżonu, samotna, pokonana i opuszczona przez wszystkich. Siedziałam na tronie, w wielkiej sali o ścianach czerwonych od ochry, a ogień szedł ku mnie poprzez ciemne korytarze. Potem mnie pochłaniał. Nic nie można było zmienić. – Podniosła się gwałtownie i odsunęła na sam skraj łodzi, jak najdalej od niego. – Oglądałam to we śnie nieskończoną ilość razy. Od dziecka. Noc po nocy.

Milczał. Wiedział, że powinien ją powstrzymać, bo pragnęła zachować tę opowieść dla siebie i każde słowo wypowiada teraz przeciwko niemu. Ale nie potrafił.

– Powiedziałam twojej siostrze, że przepowiedni nie można zmienić – podjęła Szarka. – Można ją jednak obejść. Wypełnić we własnym czasie i w sposób, który wybierzemy. Właśnie tak śmiertelnik może oszukać bogów. I nieodmiennie płaci wszystkim, co posiada.

Zastanawiał się, czy był częścią jej kary.

– Panowałam siedem lat – mówiła. – Niedobrze. Wystarczająco źle, aby Mokerna uwierzyła w moją przemianę i by rozwiała się pamięć o złotej księżniczce, która w Wąwozie Ivrett pokonała Kurzawę Birghidyo. Zaczęły się bunty. Za większością z nich stał Diominarth, pan Południowej Strażnicy, którego syna poślubiłam i zamordowałam. Nazywał mnie plugastwem. Wiedźmą zrodzoną na zgubę własnych poddanych.

Odgarnęła z twarzy włosy. Koźlarz miał wrażenie, że sińce pod jej oczami stały się jeszcze głębsze.

– Sądzę, że miał rację – powiedziała niedbale. – Odsunęłam Eweinrena, ale wciąż prowadził naszą armię. I zwyciężał, zwyciężał bez końca. Miał taki dar, że wojownicy podążali za nim w bitwie, jakby nic nie mogło ich powstrzymać. Nigdy nie zdołałam tego zrozumieć. Potrafiłam go pokonać, ale nigdy nie budziłam w ludziach tego, co on. – Morze odbijało się w jej oczach. – Byłam córką dawnych władców, zrodzoną we krwi i nazwaną imieniem zabójczyni bogów. Ale ludzie lękali się mnie. Moi przodkowie zbyt często parzyli się z przedksiężycowymi i miałam w żyłach krew Iskier, unlinedd i wiedźm. Eweinrena mogli po prostu kochać. Chyba nigdy nie przestali. Pomimo wszystkiego, co zrobiłam – jej głos załamał się na moment – i co kazałam mu zrobić.

Opanowała się szybko.

– W końcu Diominarth zebrał armię i większość panów opowiedziała się po jego stronie, a ja wysłałam Eweinrena na bitwę. Ostatnią bitwę, w której nie mógł zwyciężyć. Upewniłam się, że przegra. Ogłosiłam go zdrajcą i posłałam najemników, aby uderzyli na niego od tyłu. Chyba właśnie wtedy Mokerna uwierzyła, że oszalałam i przepowiednia wypełnia się na jej oczach. Niszczyłam swój kraj. Nosiłam imię Annyonne i niszczyłam wszystko, co kochałam.

– Wystarczy… – przerwał, bo czymkolwiek była ta opowieść, prawdą czy kłamstwem, nie chciał wysłuchać jej do końca. – Już dosyć…

– Nie! – sprzeciwiła się ostro. – Nigdy nie jest dosyć. Płaci się raz i znowu, i tak bez końca.

Był z nią na Kanale Sandalyi i pamiętał słowa szalonej boginki, które Szarka powtarzała na zupełnie innym morzu.

– Ale przynajmniej dokonałam tego. – Uśmiechnęła się krótkim, drapieżnym uśmiechem. – Wygrałam z Delajati. Wypełniłam przepowiednię. Raz na zawsze. Zniszczyłam unlinedd. Całą krainę. Do ostatniej kropli wody i źdźbła trawy. Podobnie jak Zird Zekrun wypiętrzył dno Wewnętrznego Morza, aby stworzyć Pomort.

– Jak? – spytał ze zgrozą.

Los tych nieznanych krain nie obchodził go ni trochę. Ale nie umiał się oprzeć wrażeniu, że coś istotnego mu w tej opowieści umyka. Wciąż nie wiedział, co.

– Mokerna. – Odpowiedź padła szybko, bez zawahania. – Splotłam się z nią poprzez krew, tak jak Zird Zekrun sprzęgał sorelki z Wężymordem. Potem ją zabiłam.

Nagle zrozumiał. Ostatecznie był w podziemnych korytarzach rdestnickiej świątyni, kiedy konała Bad Bidmone, i słyszał jej krzyk.

Wyczytała to w jego twarzy.

– Nie – poprosiła. – Jeszcze nie teraz. Nie skończyłam. Eweinren przeżył. Nie wygrał tej bitwy, ale dokonał innej niemożliwości. Wyprowadził z rzezi swoich ludzi i wrócił, aby mnie zabić.

– Nie zrobiłby tego.

– Zrobiłby. Zawsze byliśmy ze sobą uczciwi. Tyle że byłaby to okrutna strata czasu, a Eweinren nie zwykł tracić go na darmo.

Milczał. Wiatr popychał łódź naprzód, na północ.

– Och, nie udawaj, książę! – prychnęła. – Umierałam. Mam w żyłach krew Iskry i wymordowałam własnych pobratymców. Nie mogłam przeżyć. W żadnym ze światów. Czy tak trudno to przyznać?

Owszem, pomyślał. Jest trudno. Jest tak, jakby każde wypowiadane słowo oddalało cię coraz bardziej.

– Wcześniej jednak wydarzyła się jeszcze jedna rzecz – wyszeptała Szarka.

Przez moment miał nadzieję, że źle odgadł to, czego wciąż nie ośmielał się wyrzec głośno. Ale kiedy spojrzał w jej twarz, zrozumiał, że się nie pomylił.

– Eweinren zobaczył Mokernę – podjęła niemal niedosłyszalnie. – I zrozumiał, co zrobiłam. Zrozumiał też, że mnie nie ocali. Buntownicy otoczyli zamek. Normalnie… – Przygryzła wargę. – Normalnie próbowałby mnie wyprowadzić. Ale nie było po co. Krzyk umierających unlinedd pociągnął mnie w śmierć. Zawsze tak się dzieje, książę. – Podniosła na niego oczy zielone jak brzozowe liście. – Zwyczajni ludzie potrafią się obronić przed krzykiem konających przedksiężycowych, ale nie ja. Przepowiednia była prawdziwa. Zawsze jest.

Wiatr ucichł, morze wygładziło się jak szklana tafla i wreszcie wypowiedział to głośno:

– Umarłaś.

Blask słońca nie przygasł ni odrobinę.

Szarka skinęła głową.

– Eweinren zaniósł mnie do wielkiej sali. A potem… – Coś nowego pojawiło się w jej głosie i słuchanie nie przychodziło mu łatwo. – Szum powoli zagłuszał wszystko, także jego. Lecz pamiętam dokładnie własne słowa. Powiedziałam, że odnajdę go choćby poza ciemnymi bramami Issilgorol.

Pochylił głowę, aby na nią nie patrzeć. Nie miał prawa tego słuchać.

– Nawet nie wiem, co się z nim stało potem! – wykrzyknęła w udręce. – Pamiętam, że posadził mnie na tronie i podpalił zamek. Ale nie wiem, czy zdołał się wymknąć z pożogi. Nie wiem, czy próbował.

Nie sądzę, pomyślał Koźlarz. Po co miałby to robić?

– Wierzysz, że bogowie wysłuchują naszych życzeń? – spytała po chwili.

– Tak – powiedział ochryple. – Tyle że spełniają je w taki sposób, aby nie przyniosły nic prócz smutku.

– Nieprawda. – Iskra pochyliła się lekko ku niemu. – Przynoszą wiele goryczy, to prawda. Ale nie tylko. Chyba właśnie dlatego udało ci się mnie przywołać na Przychytrzu.

– Nie mnie – odparł bez zastanowienia i zaraz pożałował. – Myślałaś, że jestem Eveinrenem, i to jego usłuchałaś. Nie mnie.

– Dawno temu zdołał mnie tak ocalić – odpowiedziała, ważąc słowa. – Prosił, żebym przy nim została. A mnie niełatwo zabić. Jeśli chcę żyć.

Nie umiał zgadnąć, co się skrywa pod tymi suchymi słowami. Nie umiał również oprzeć się wrażeniu, że ten nieznany, nieistniejący może mężczyzna jest razem w nimi w łodzi.

– Czy to cię przeraża? – spytała nagle Szarka.

Miał ochotę się roześmiać. Płynął przez Wewnętrzne Morze z kobietą, która wierzyła, że umarła, i uważała go za swojego nieżyjącego kochanka.

– Przeraża – przyznał. – Ale strach nic nie zmieni. Opowiedz mi resztę.

Zaskoczył ją.

– Co wydarzyło się pomiędzy ogniem i kozami – uściślił. – Bo coś musiało się wydarzyć. Pamiętasz?

– Pamiętam wszystko. – Powoli skinęła głową. – Wypełniłam przepowiednię i bogini ukarała mnie, zgodnie z moim imieniem. Stałam w bramie Annyonne, patrząc w twarze zmarłych. Czasami – jej głos zadrżał nieznacznie – wydaje mi się, że w Issilgorol obudziła we mnie jakąś jej cząstkę, sięgającą wspomnieniami aż do tamtego jałowego pola, na którym konali Stworzyciele, i że jeśli jadziołek sięgnie wystarczająco głęboko, wydobędzie ze mnie to wszystko. Ale potem wygrałam zakład i Delajati kazała mi wybrać nagrodę, ja zaś jak dziecko wyciągnęłam ręce po świecidełko. Tyle że w każdej z bram musiałam oddać cząstkę siebie. Bogini pozwoliła mi zachować tylko jedną rzecz. Wybrałam pamięć.

Bogowie, pomyślał ze zgrozą. Znał legendę o siedmiu strażniczkach piekielnych bram, z których każda pobierała haracz od dusz zmarłych, aż wreszcie pozostawały zupełnie nagie, pozbawione wspomnień, marzeń i pragnień. Tylko na Północy, pomiędzy Zwajcami, wierzono, że zmarli czasem powracają, odmienieni i w innych ciałach. W Żalnikach za podobną herezję palono na stosach.

– Ten świat jest pułapką, przygotowaną dla mnie przez Delajati. Kiedy patrzę wystarczająco uważnie, dostrzegam strzępy dawnej wiedzy, imiona i legendy z moich wspomnień. Ale w głębi tego wszystkiego jest wzór, z każdym dniem wyraźniejszy. Bogini popycha mnie na Hałuńską Górę, abym zniszczyła Zird Zekruna, tak jak kiedyś pokonałam i zabiłam unlinned w samym sercu ich mocy.

Zeszłej jesieni na brzegu Wewnętrznego Morza zapytał ją, czy potrafi tego dokonać.

– Im głębiej wchodzę w Krainy Wewnętrznego Morza, tym bardziej rośnie moja moc. I mnożą się znaki! – Roześmiała się głucho. – Suchywilk odnajduje zaginioną córkę, Servenedyjki prorokinię. Północ ma wreszcie kolejną Iskrę z orszaku Org Ondrelssena od Lodu, a Twardokęsek tworzy Zakon Gwiazdy. Coraz więcej ścieżek, coraz więcej możliwości. Tylko ja niknę coraz bardziej. Już mnie prawie nie ma.

– Llostris… – Bezwiednie użył jej zwajeckiego miana, imienia nieśmiertelnej Iskry. – Przecież to nieprawda.

Prychnęła tylko niecierpliwie.

– Cokolwiek wybiorę, bogini zaprowadzi mnie na szczyt Hałuńskiej Góry. Nawet jeśli wybiorę ciebie. Delajati wygra.

– Czy to takie ważne?

– O tak! – rzuciła ostro. – Tylko to mi pozostało. Moja niezgoda. Nie pozwolę się nagiąć. Nikomu.

Nie podjął wyzwania. Nie mógł jej zmusić, aby zabiła Zird Zekruna.

– Nie rozumiesz, książę – odezwała się po chwili spokojniej. – Każda przepowiednia pozostawia wybór, a bogowie kochają zagadki. Dlatego wciąż istnieje nadzieja, że jeśli będę wystarczająco sprytna, zdołam się uwolnić spod władzy Delajati. Oszukam ją. Raz mi się udało.

– I znowu zapłacisz wszystkim, czym jesteś?

Tym razem Szarka odwróciła wzrok.

– Czy nie rozumiesz, książę? – spytała szeptem. – Nie wiem, czym jestem. Dlatego sięgnęłam po wodę Ilv.

Splotła dłonie tak mocno, że pobielały czubki palców.

– Zima na Wyspach Zwajeckich była bardzo długa i zanim zelżały mrozy, zrozumiałam pewną prostą prawdę. Może wcale nie jestem Sharkah i nie odrodziłam się na nowo, aby cię odnaleźć. Równie dobrze mogę być pastuszką norhemnów, która kiedyś nieopatrznie stanęła na drodze bogini, ta zaś nakarmiła ją fałszywymi wspomnieniami i wypuściła w świat jak strzałę z łuku. Albo córką Suchywilka, którą handlarze niewolników sprzedali na południowych stepach. Albo nawet dziwką z portowego zamtuza, jak pomyślałeś tamtej nocy na Tragance.

Zacisnął zęby.

– Nie…

– Nie wiem, książę! – przerwała mu gwałtownie. – Nigdy się nie dowiem. Nie ma dowodu na prawdę. Czasami wydaje mi się, że oszalałam. A czasami chciałabym oszaleć i nie zastanawiać się nad tym więcej.

– Czy ma znaczenie, dlaczego tu jesteś?

– Jak możesz pytać?

– Ponieważ na Przychytrzu ja również zrozumiałem jedną pewną prostą prawdę – odpowiedział po prostu. – Nie jestem gotów cię stracić.

Przechyliła się przez burtę, muskając dłonią fale. Złotorude włosy opadły i zasłoniły jej twarz.

– Czy to największy wysiłek, książę, jaki uczynisz, aby mi powiedzieć, że mnie kochasz?

– Nie. – Uśmiechnął się. – Jedynie pierwszy z wielu.

Roześmiała się dziwnym zdławionym śmiechem i wtedy po prostu przyciągnął ją do siebie.

Jej usta smakowały jak morska woda, łzami i solą. Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażał przez rok, od tamtego spotkania w ogrodach Traganki. Nagle cała reszta stała się nieważna. Ledwie zauważył, że Szarka próbuje rozsupłać troczki jego koszuli. W końcu zerwała je niecierpliwie. Przetoczyli się na dno łodzi. Wręgi wbiły mu się w żebra, przez burtę chlusnęła woda. Otrzeźwiła go trochę.

– Nie tutaj… – Uniósł się na łokciach.

– Tutaj. – Objęła go mocno i pociągnęła w dół. – Czekałam zbyt długo.

Wciąż nie miał pewności, czy mówi o nim, czy o tamtym wyśnionym, nieistniejącym mężczyźnie. Ale jej oczy koloru wiosennej trawy były szeroko rozwarte i nie oderwała od niego wzroku nawet wtedy, kiedy wreszcie zachłysnęła się powietrzem.

– Skłamałam – powiedziała o wiele, wiele później. – Pamiętam, co wydarzyło się na Przychytrzu. Byłam z wiedźmą, kiedy pokazałeś jej swoją Iskrę. Nią również mogę być, ukochany. Mogę okazać się twoją śmiercią.

Загрузка...