ROZDZIAŁ PIĄTY

Stoker rzeczywiście zgrzeszył przeciwko prawdzie: Vlad nie żywił się krwią swoich poddanych, wolał mniej egzotyczne potrawy. Ale na swoje przezwisko zapracował aż nadto.


Patrol, który im przydzielono był zawsze najbardziej „urodzajny” – od osiemnastej do drugiej w nocy. Gusiew poprosił o niego nie bez celu. Waluszek zjawił się na instruktażu o wyznaczonej porze, był cichy, skromny i nie rozglądał się na boki. A było na co popatrzeć – dziś w centrum miasta operowała grupa Myszkina i cztery inne trójki – jedna bardziej egzotyczna od drugiej. Każdy z siedzących w klasie co chwila rzucał badawcze spojrzenie na nowicjusza. Bez głośnych komentarzy, ale z autentyczną troską. Wygląd i maniery świeżo upieczonego brakarza były dla weteranów bezspornym świadectwem na to, że ASB karleje i się wyradza. Dziś w klasie zebrały się stare wilki, swego rodzaju szeryfowie bez lęku i skazy, przywykli do myśli, że każdy z nich jest uosobieniem Prawa. Ludzie z absolutną pewnością przekonani o tym, że gdyby nie ich pragnienie służenia społeczeństwu do krwi ostatniej, świat byłby zgubiony.

Waluszek, wedle ich pojęć, nie nadałby się nawet na pomocnika szeryfa. Brakowało mu w oczach bezwarunkowej gotowości rzucenia się na pierwszy zew z pomocą porządnym obywatelom. Choćbyś pękł – brakowało. Oto jeszcze jeden młody bałwan, który doszedł do wniosku, że w pracy będzie mógł się wyżyć. I oczywiście czuć się bardziej zabezpieczonym przed wszelkimi niespodziankami w normalnym życiu.

Gusiew, który doskonale wyczuwał tę wiszącą w powietrzu łagodną wrogość, na wszelki wypadek pochwycił spojrzenie siedzącego nieopodal Myszkina i mrugnął doń niepostrzeżenie. Myszkin jednak tylko w nieokreślony sposób poruszył gigantyczną żuchwą i odwrócił wzrok.

„Tym lepiej – pomyślał Gusiew. – Chłopak będzie miał mniej okazji do zaprzyjaźnienia się z naszymi dziarskimi paladynami i podłapania od nich głupot. Na przykład Myszkin niedawno pieprzył jakieś androny na temat rasy panującej i przeznaczonej jej wielkiej roli w historii. Z pewnością tak podziałało na niego hasło: „Kupujemy tylko u Rosjan”. Ten Myszkin w ogóle łatwo poddaje się rozmaitym wpływom. Przeczyta napisaną przez jakiegoś psychola książkę i natychmiast zostaje apostołem nowej wiary. Najpierw był zajadłym wielbicielem jogi, potem równie zajadłym antysemitą, w zeszłym roku nie wyłaził z cerkwi, a teraz podejrzewam, że ciągnie go do nazistów. A przecież ma pod sobą bez mała trzydziestu ludzi i wszystkim im nieustannie robi wodę z mózgów… Może mu podrzucić coś na temat poznania pozazmysłowego? Niech odkryje w sobie cudowny dar i niech komunikuje się z kosmosem. Choć nie, to też niebezpieczne – a nuż mu prosto z jądra wszechświata jakiś kretynizm podeślą…”

– …i są zobowiązani do natychmiastowego stawienia się na wskazanym punkcie – bębnił jak zwykle szef. – Proszę też zwrócić uwagę na szczególną poprawność w stosunkach z pracownikami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie dalej jak wczoraj jeden z bojowców grupy… nieważne, której i czyjej, pozwolił sobie na nietaktowne, żeby nie rzec chamskie zachowanie. Trzeba z tym skończyć. Choć ustawowo ASB istnieje na takich samych warunkach, jak MSW, tym niemniej jednym z naszych podstawowych zadań jest bezpośrednie i pośrednie wsparcie…

– To niech sami prowadzą odstrzał bezpańskich psów – zadudnił Myszkin. – O ile to prawda z tymi warunkami. Bo, szczerze mówiąc, zupełnie się rozzuchwalili i zaczęli rozpuszczać jęzory. Mnie Daniło wszystko opowiedział, możecie mi wierzyć.

Szef niemal spopielił Myszkina spojrzeniem.

– Żeby mi to było ostatni raz! – wycedził.

– Więcej nie będę – obiecał Myszkin wyzywającym tonem. W klasie rozległy się aprobujące śmieszki.

– A ty co, też w milicjantów kamieniami rzucasz? – zdziwił się szef. – Jeszcze obiecujesz wybrakowanie?

– Aaaa… absolutnie nie, towarzyszu naczelniku. Ja w sprawie, jakby to rzec, głosów z sali. Ale jeżeli jakiegoś mentp trzeba wybrakować – to z największą przyjemnością. Jak to się mówi, wobec prawa wszyscy są równi.

– Niektórzy są równiejsi – wtrącił Gusiew niezbyt głośno.

Wszystkie głowy jak jedna skierowały się w jego stronę.

– Robicie jakieś aluzje, Gusiew? – syknął naczelnik oddziału.

– Szefie, nie robię żadnych aluzji. Po prostu zwracam wszystkim uwagę na fakt, że ASB stoi w zasadzie ponad prawem. Ale z tego absolutnie nie wynika, że powinniśmy strzelać do bezpańskich psów. Tym się powinny zajmować organy sanitarno-epidemiologiczne. Co to, mają święto? W mieście już nie ma ani jednej dwunogiej świni? Wychodzi na to, że pozabijaliśmy już wszystkich łajdaków. To może ja pójdę do domu?

– Gusiew – odezwał się szef zwodniczo spokojnym głosem, co zwiastowało skory wybuch wściekłości. – Ty masz nie język, a wiatraczne śmigło. Ale to wcale nie znaczy, że jesteś najmądrzejszy. Może zajmiesz moje miejsce? Aaa, nie chcesz…

– Na miejsce każdego zabitego przez nas bezpańskiego psa ściągają do Moskwy trzy do pięciu psów spoza granic miasta – powiedział Gusiew. – Dzwoniłem wczoraj do mojego przyjaciela zoologa i wszystko mi bardzo dobrze wyjaśnił. Myślę, że i na górze o tym wiedzą. A w Komendzie Głównej wiedzą, że brakarze nie są przygotowani do strzelania do niewinnych zwierząt – to dla nich szok. A szczególnie – kiedy obok przechodzą nasi kochani, czyściutcy, nieskazitelni gliniarze i rzucają złośliwe komentarze.

– Milczeć! – warknął szef. – A po instruktażu – u mnie w gabinecie! Obaj! I ty, Kalinin, też!

– Ja tylko ziewnąłem! – żachnął się Kalinin.

– Milczeć! To rozkaz. Od tego dnia. Kto podniesie rękę na milicjanta – po wiek wieków do patrolowania. Do końca życia! Żadnych więcej operacji specjalnych i żadnych premii! Wszyscy. Rrrozejść się! Myszkin i Gusiew – do mnie!

– A ja? – zainteresował się Kalinin, ziewając demonstracyjnie.

– A ty marsz na trasę!

– Yes, sir!

– Co?!

– Wedle rozkazu, Wasza Dostojność!

– Won stąd! – ryknął szef. – Wszyscy precz! Biegiem! Łajdaki! Nieroby jedne! Wszystkich na przemiał! Do kopalni z bandziorami! Na Syberię las rąbać!

Brakarze całą grupą zerwali się z miejsc i kopnęli do drzwi.

– Nie wychodź! – szepnął Gusiew do Waluszka. – Posiedź w kącie i poczekaj na mnie. Zaraz wracam.

Waluszek kiwnął głową i znikł w chichoczącej przy drzwiach grupie. Wrzeszczącego szefa nikt się tu nie bał. Tu bano się przełożonych spokojnych i flegmatycznych, gotowych cię wybrakować.


W gabinecie szef przez kilka chwil sypał przekleństwami i tupał nogami, aż wreszcie zmęczony padł na krzesło, wytarł łysinę brudnawą chusteczką i nieoczekiwanie spokojnym głosem zapytał:

– Gusiew, co to znaczy?

– Co? – nie zrozumiał Gusiew.

– O psach.

– A… oczywiście. Miasto jest w stanie wyżywić tylko określoną liczbę psów. A nawet gdyby wyłożyć całe żarcie na śmietniki, to każde stado ma swój określony rejon. Znaczy, strefę mieszkalną. Dlatego liczba bezpańskich psów w Moskwie jest mniej więcej stała. Od czasu do czasu zdarza się, że stada robią się bardziej natarczywe i zbyt często pchają się ludziom w oczy. Zaczyna się wtedy odłów, żeby zwierzaki nie psuły wizerunku miasta. Ale wystarczy, że zastrzeli się jednego psa, a zaraz się uwalnia nisza ekologiczna, o zajęciu której marzy każdy z kilku osobników, czyhających poza granicami miasta. Osłabione utratą wojownika stado nie zdoła im się skutecznie przeciwstawić i w niszę wciska się co najmniej dwóch osobników… I tak dalej. Krótko mówiąc o wiele prościej jest wyłowić wszystkie suki i powstawiać im spirale. Na jakieś pięć lat pozbywamy się problemu.

– Spirale?!

– No, nie wiem, jak to się robi z psami, ja tylko tak dla przykładu.

Szef w zadumie podrapał się po łysinie

– Miasto ma teraz mnóstwo funduszy – podtrzymał Gusiewa Myszkin. – Można powiedzieć, że nie ma co z forsą robić. Dawno już mogliby uruchomić taki program. A poza tym Pe ma absolutną rację – co robią chłopaki z inspekcji sanitarno-epidemiologicznej?

– Wszystko zrobicie, żeby tylko się nie przemęczyć – stwierdził zjadliwie szef. – Nawet psimi ginekologami wolicie zostać!

Myszkin i Gusiew spojrzeli jeden na drugiego. Żadnemu wcześniej nie przyszła do głowy myśl, żeby wyłapywać suki i zająć się ich sterylizacją.

– Niechby i tak – stwierdził Myszkin. – Lepsze to, niż zabijanie.

Szef rzucił mu krzywe spojrzenie, ale zmilczał.

– Napiszcie zapytanie – zaproponował Gusiew. – Do komitetu Ekologicznego przy Radzie Najwyższej. Znaczy, nie wy, osobiście, ale szef oddziału moskiewskiego niech napisze.

Szef siąknął nosem i się poddał.

– Spróbuję – mruknął niechętnie.

– Można by rzec, że to celowe działanie – oznajmił Myszkin, zniżywszy swój bas do szeptu. – Krótko mówiąc, dziś psy, a jutro co? Każdemu miotłę do łapy?

– Mioteł nie dadzą – stwierdził autorytatywnie Gusiew. – Zapomniałeś już, że w mieście jest po czterech dozorców na bramę? Niedługo trotuary będą mydłem myć, jak w jakiejś, cholera, Antwerpii. Kiedy ty ostatnio widziałeś niedopałek pod nogami?

Myszkin zamyślił się głęboko. Szef posapując otworzył szufladę biurka i wyjął z niej papierosy. Podziałała uwaga o niedopałkach.

– A tak przy okazji… – rzucił Gusiew. – Właśnie mnie olśniło. Domyślam się chyba, czemu nadzór sanitarny tak rozpuścił psy, że trzeba im teraz pokazać ich miejsce.

– Ja też – prychnął szef. – No dobra, jesteście wolni. Ale uważać! Żadnych numerów! Jasne?

– Taaaaest! – jednym głosem warknęli brakarze.

– I nie przerywać przełożonym!

– Taaaaest!

– Na służbę!

– Można odejść?

– Marsz!

Za drzwiami Myszkin klepnął Gusiewa w ramię, niemal wbijając go tą pieszczotą po kolana w posadzkę.

– Zuch jesteś, Pe! – powiedział. – Dziękuję za poparcie. Widzę, żeś nie zardzewiał. Bo… tego… różnie mówili… Tak! Krótko mówiąc, co z tymi z Sanepidu?

– No, przecież wybrakowaliśmy wszystkich stukniętych – pocierając niemal wybite ze stawu ramię, stwierdził Gusiew. – I to bardzo ostro. A ty sobie wyobraź, jakie typy pracowały u hyclów! Wszyscy teraz ziemię gryzą albo w klinikach długie rękawy rozplątują. A tych, co się podleczą, już do rakarni nie ciągnie.

– Wychodzi na to, że sami sobie ten problem na tyłek ściągnęliśmy?

– No nie. Może to ty masz rację i robi się to celowo, żeby Agencję rozwalić od środka…

– We władzach bardzo wielu jest nie-Rosjan – mruknął ponuro Myszkin. – Na kogo spojrzysz, to albo prawie Żyd, albo prawdziwy Żyd, ałbo – jak to się mówi – Żydzisko parszywe. Samych by ich hyclom podesłać! A jeszcze lepiej – wybrakować!

– …albo popadliśmy w częściowe zapomnienie – zakończył myśl Gusiew. – Zapomniano, kim jesteśmy. Nie wiedzą, gdzie nas wetknąć. Agencja kraj oczyściła, że daj Boże. Pracy już prawie nie mamy, a i klienci jakoś skarleli. Nawet jak któryś teraz łeb podniesie, to kropla w morzu. Menty i bez nas dadzą sobie radę. I pojawi się interesujące pytanie – co z nami robić?

Nie zabrał się do wyjaśnień, jak dalece wielostronne jest jego spojrzenie na problem i jak w tę koncepcję wpisują się coraz częstsze przypadki milicyjnej samowoli i wiele innych rzeczy. Z Myszkinem trzeba było rozmawiać krótko i wyraziście, w przeciwnym razie pogromca przestępców przestawał słuchać i zamykał się w sobie.

– Krótko mówiąc, rozpędzą nas na cztery wiatry – westchnął Myszkin. – Albo… co tak patrzysz?

– Po prostu nas wybrakują – rzekł Gusiew.

– Udław się! A po chuj Agencja robi zaciągi młodych?

– Bo właśnie oni nami się zajmą! – rąbnął Gusiew i sam się zająknął od ogarniającej go z nagła trwogi. „Cholera! To się nazywa – olśnienie!”.

– Jak cię palnę w kark… – ostrzegł Myszkin.

– Nie trzeba. Na razie nie ma za co.

– Tfu! – Myszkin potrząsnął łapą nad karkiem Gusiewa. – Krótko mówiąc, nigdy już mnie tak nie strasz. Teraz przez tydzień nie zasnę. Ja… jakby ci tu powiedzieć… wpływowy bardzo jestem. Choler-ra! No, dobra. Nie masz dziś konkretnego przydziału?

– Owszem, wolny strzelec! Muszę prowadzonego oswoić z terenem.

– Ale tak z grubsza?

– Po trójkącie wokół firmy. Nowy Arbat, Smoleńska, Arbat… i może zahaczymy o Bulwary.

– Znaczy, jak to się mówi, z buta. No, dobra. Pe… Krótko, godzina zero zero, czekam na ciebie na parkingu obok pomnika Majakowskiego. Ale przyjedź samochodem, dobrze?

– No popatrz… – mruknął Gusiew. – A czemuż to zawdzięczam zaszczyt?

– Potrzebny będziesz – odparł zwięźle Myszkin.

– A co zrobię z prowadzonym?

– Weź go ze sobą. Może być. Zaznajomi się i jednocześnie… He-he…

– Dobra – odparł Gusiew z namysłem w głosie. – Powiedzmy, że jesteśmy umówieni. Chociaż, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się. Myślałem, że ze mną już koniec, żeście mnie zaliczyli do emerytów.

– Nie zapomniano o tobie – stwierdził twardo Myszkin. – No to na razie. Żyj!

– Żyj! – pożegnał Gusiew kolegę starym, prawie zapomnianym zawołaniem brakarzy idących na robotę.

– A, jeszcze jedno! – Myszkin przypomniał coś sobie i się odwrócił. – Wiesz, ci młodsi, wypytywali mnie tutaj, czemu naszą formułę nazywamy „ptaszkiem”. Nic im nie powiedziałem. Po co im wiedzieć… Dobrze?

– Dobrze – stwierdził Gusiew. – Wygląda na to, że naprawdę o niczym nie zapomniałeś.

Myszkin mrugnął porozumiewawczo, machnął ręką i poszedł ku wyjściu, skąd dudniły już głosy jego podkomendnych. Gusiew skręcił do klasy wykładów taktycznych.

Waluszek siedział w kącie założywszy nogę na nogę i przeglądał jakąś broszurę.

– Co ty tam przeżuwasz? – zapytał Gusiew. – Regulamin służby wewnętrznej?

– Nie, skąd… – Waluszek szybko schował broszurę do kieszeni wewnętrznej i wstał. – Pamiątka.

– Daj spokój – uśmiechnął się Gusiew. – Dziś trafi ci się pamiątka… sam zobaczysz. Idziemy, agencie Locha Waluszek. Witam was na pierwszym patrolu.

Загрузка...