Śmierć Vlada stała się powodem do ożywionej dyskusji wśród jego współczesnych – dokąd też trafiła jego dusza: do nieba, czy wprost do piekła? Zwolennicy obu poglądów przytaczali swoje argumenty, ale z czasem wypracowano trzeci wariant, który legł u podstaw legendy.
„Grupa wsparcia” pojawiła się po kwadransie – niemal dziesięciu brakarzy z oficerem dochodzeniowym ASB. Ten wyglądał jak maniakalny morderca – coś pośredniego pomiędzy zombie, a wampirem z taniego dreszczowca. Przydzielony do grupy milicjant coś mu opowiadał, a zombie śmiał się zaraźliwie i klaskał w dłonie.
– Pe, słyszałeś ten kawał? – zapytał wstającego na powitanie Gusiewa. – Pytają chłopaka: „Czemu masz zakrwawione ucho?”. „Chciałem popełnić samobójstwo – powiada zagadnięty – i ucho sobie rozwaliłem. Chybiłem, znaczy”. „Jak to możliwe? – pytają dalej. – Sam sobie w głowę strzelałeś i chybiłeś?” „A spróbujcie no trafić w takich warunkach! – odpowiada niedoszły samobójca. – Strasznie mi się ręce trzęsły ze zdenerwowania!”.
Gusiew parsknął z aprobatą:
– Już chyba gdzieś to słyszałem. Witajcie, panowie.
– Ależ tu narozrabiałeś! – stwierdził kapitan milicjant, oglądając pole walki.
– A co, zazdrość bierze? – spytał Gusiew mrużąc przebiegle oczy.
– Myślałby kto! Trzej z kopytami, a ty strzelałeś pierwszy, rozumie się…
– No to popatrz tam. – Gusiew wskazał palcem w górę.
Milicjant podniósł wzrok, zobaczył otwór po kuli i popadł w głębokie zamyślenie.
Leżący na ziemi pierwszy z ochroniarzy zaczął straszliwie jęczeć – wstrzyknęli mu antidotum. Waluszek odwrócił wzrok – niedawno sam poczuł na własnej skórze, jak straszliwie skręca człowieka, któremu sztucznie przerywa się działanie preparatu obezwładniającego.
– Odsuńmy się – poradził dochodzeniowy, zerknąwszy na cierpiącego. – Różnie bywa – potem butów doczyścić nie można, przez tydzień będą śmierdziały. No, Pe, melduj jak było. Słuchamy.
Gusiew rozpoczął opowiadanie – mówił zwięźle, ale niczego nie pominął. Waluszek odnotował w pamięci, że jego przewodnik przede wszystkim wyjaśnił, że członkowie ochrony niczemu nie są winni, ponieważ nie wiedzieli, z kim mają honor. W tym dziwnym człowieku było coś ze średniowiecznego rycerza. Być może pojmował sprawiedliwość i porządek w nieco uproszczony sposób, ale nie można mu było odmówić elementarnej uczciwości.
Tymczasem grupa wsparcia się rozdzieliła – dwaj brakarze zostali przy drzwiach, dwaj inni zablokowali wiodące na górę schody, a pięciu wpakowało się do windy i pojechali w górę, jak stwierdził jeden z nich, „zamknąć piętra”. Milicjant i dochodzeniowy notowali coś zawzięcie. Wracający do przytomności dowódca ochroniarzy odczołgał się pod swoje biurko, skąd zaraz doleciały odgłosy gwałtownych torsji. Pozostali dwaj leżeli martwym bykiem i tylko charczeli. Nimi akurat nikt się nie przejmował – nie było sposobu, żeby pomóc biedakom, ale też absolutnie nie przedstawiali sobą żadnej groźby.
„Dobrze, że mnie się na torsje nie zebrało – pomyślał Waluszek. – Nie, Gusiew, ja ci tego numeru ze strzelaniem we mnie nie daruję. Ale teraz chyba rozumiem, w jakim celu to zrobiłeś. Przede wszystkim chciałeś, żebym się w przyszłości nie znęcał nad ludźmi, siejąc igiełkami w lewo i w prawo. Ciekawe, czy każdemu nowicjuszowi w Agencji urządzają taki chrzest bojowy?”
Na pulpicie coś brzęknęło.
– Ej, młody! – zawołali pilnujący drzwi. – Zobacz no, kogo tam diabli nadali?
Waluszek nie wszedł za pulpit – wolał nie ryzykować wdepnięcia w wymiociny, albo potknięcia się o drgające kurczowo ciało szefa zmiany. Oparł się o biurko z boku. System był standardowy, lekcje na kursie przygotowawczym jeszcze pamiętał, więc zaraz spostrzegł odpowiednie guziki i jednocześnie przyjrzał się interesantowi.
– Nic szczególnego – stwierdził. – Facet jakich tysiące.
– A rurę? A której ręce trzyma rurę? – zapytał z przestrachem jeden z brakarzy, wsuwając dłoń za pazuchę. Zagrane to było tak naturalnie, że Waluszek dopiero po chwili się zorientował, iż koledzy drą sobie z niego łacha.
– Na prawym ramieniu ma miotacz rakiet – odciął się i nacisnął guzik. – Uważajcie!
– Co, pospaliście się tam?! – warknęło z głośnika. – Otwierać mi tu zaraz!
Dochodzeniowy z radosnym uśmiechem odwrócił się i dał znak Waluszkowi, żeby otworzyć. Stojący przy drzwiach też machnęli rękoma. Waluszek posłusznie odblokował zamek. Gość zatrzymał się na progu, obrzucił wszystko okiem gospodarza – i zbladł jak chusta.
– Witajcie! – odezwali się radośnie chłopcy spod drzwi. – Agencja Społecznego Bezpieczeństwa. Bądźcie uprzejmi okazać dokumenty tożsamości.
– Jestem przewodniczącym rady akcjonariuszy – przedstawił się niechętnie przybyły.
– Wspaniale! – ucieszył się dochodzeniowy. – Gdzieście się podziewali? Prosimy do nas!
Przybyły przestał bieleć na twarzy – przeciwnie, jego oblicze zaczął zalewać rumieniec.
– To może my pójdziemy pisać raport? – zapytał Gusiew dochodzeniowego.
– Bardzo proszę. Ej, młodzieńcze! Przeszliście chrzest bojowy!
– Dziękuję – wymamrotał Waluszek.
– Żyj! – w odpowiedzi padło tradycyjne pozdrowienie brakarzy.
Szybko wrócili do biura, przy czym Gusiew przez całą drogę milczał. Zapytany przez Waluszka o to, czy nie jest przypadkiem tak, że raporty należy pisać po zakończeniu służby, udzielił dość zagadkowej odpowiedzi i ponownie popadł w milczenie.
– Następną przygodę wyznaczono nam na północ – stwierdził. – A na razie wystarczy. Co za dużo, to niezdrowo, a ja jestem już przetrenowany, jasne?
W biurze Centralnego weszli na piętro i przeszli do pokoju „roboczego”, który Waluszek przedtem widział tylko przelotnie – była to obszerna sala zastawiona biurkami dowódców grup i przewodników. Na stołach piętrzyły się stosy papierów i dokumentów, stały zestawy kancelaryjnych przyborów i rozmaite gadżety. Waluszka osobliwie poraziła potężna szklanka z napisem „To ja zabiłem Johna Lennona”.
– To wygłupy Daniłowa – rzucił przez ramię Gusiew zobaczywszy, że zdumiony Waluszek gapi się na to arcydzieło kiczu. – Danila wszystkim wokół opowiada, że Beatlesi to mięczaki i pedały. On uważa, że tylko heavy metal jest coś wart. A ty, co o tym sądzisz?
– No, w zasadzie Beatlesi to rzeczywiście nie Metallica – przyznał Waluszek. – Ale tak daleko bym się nie posuwał…
– lak daleko, to nie.
Stół Gusiewa był absolutnie pusty i pokryty grubą warstwą kurzu. Wokół stały trzy krzesła, wyraźnie pamiętające lepsze czasy.
– Fotele podwędzono, ma się rozumieć – westchnął Gusiew. – Nawet mój. Chłopcy całkiem się rozzuchwalili. No dobra, siadaj. Albo wiesz co, usiądź przy kompie obok. Właściciel jest na urlopie, nie obrazi się.
Waluszek posłusznie usiadł, włączył kompa i wywołał na ekran standardowy formularz raportu.
– Co mam pisać? – zapytał.
– Wszystko, co ci przyjdzie do głowy. Pisz, jak było. Łatwo ci pójdzie.
– A tobie?
– Ja teraz muszę wypocić cały traktat. O tym, że na przyszłość nie zamierzam ratować podejrzanych przed nie istniejącym zagrożeniem. Albo niech dadzą trzeciego, żeby bronił naszych tyłków. Jeszcze się dowiem, po jaką cholerę na takie zadanie posiali dwóch ludzi. On jeszcze, skurwiel jeden, mnie przepraszał! Wybaczcie, mówił, wszystko rozumiem, ale nie mam pod ręką nikogo innego…
Gusiew otworzył szufladę, pogrzebał w niej, wyjął szmatkę i zaczął ścierać kurz ze swojego stołu.
– Kto przepraszał?
– Dowódca zmiany, a któżby inny? Przecież nie operacyjny, ten tylko w swoje lampki się gapi…
– A kto jest dziś dowódcą zmiany?
Gusiew odwrócił się i bardzo uważnie spojrzał na Waluszka, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
– Przymknij się – poradził mu. – Nikt nas nie chciał wystawić. A dowódcą zmiany jest Korniejew.
– Po prostu też chciałbym zaznaczyć…
– Powiedziałem – zamknij się. Za chudy w uszach jesteś. Znasz takie powiedzenie: „Za mało służby masz za sobą?”
– I tu fala obowiązuje – westchnął Waluszek, zaczynając stukać palcami w klawisze.
– I tu fala obowiązuje. Za każdym razem zmieniając pracę będziesz musiał przejść falę od „kota” do „wygi”. Wszędzie, gdzie zbierze się choć dwóch ludzi obowiązuje taka albo inna fala. A nam, Armii Chrystusowej – sam Bóg przykazał. Co prawda niektórzy uważają, że ASB to Armia Ciemności. Ale tych pozabijaliśmy. I po coś tu przylazł, Waluszek?
– Zapragnąłem zostać archaniołem – odciął się stażysta. – A przy okazji, za co ty sam uważasz ASB.
– Za konieczne zło – natychmiast odpowiedział Gusiew.
Tę odpowiedź najwyraźniej dawno miał przygotowaną.