Taki układ – połączenie miłości i strachu – jak najbardziej odpowiadał Vladowi. Ten, kogo się boją i jednocześnie kochają, bez trudu zbierze całą armię.
Znajdująca się w piwnicy strzelnica grzmiała teraz głosami Daniły i Myszkina.
– To nie moje trafienie! – krzyczał Myszkin, potrząsając w powietrzu podziurawioną płachtą tarczy. – To ty, gadzie zezowaty, powiedzmy, mi ją podstrzeliłeś!
– No, powiedz jeszcze, że umyślnie!
– A-aaa… pewnie, że umyślnie!
– Przecież mamy policzone naboje, bałwanie! Sam je liczyłeś!
– Ja pewnie, powiedzmy, liczyłem! A ktoś tam, powiedzmy, jeszcze się grzebał, coś mu nie pasowało, powiedzmy!
Gusiew ostrożnie wcisnął się pomiędzy obu drągali.
– Może wezwiecie bezstronnego sędziego? – zapytał. – Akurat jestem. Taksa po szklance od ryła. Będę sądzić surowo, ale sprawiedliwie.
– O! – twarz Daniłowa rozluźnił uśmiech. – Cześć, Pe. No, dostałeś tego swojego Szackiego? Winszuję!
Myszkin z rozdrażnieniem odrzucił tarczę w bok.
– Pe, on znów muchy mi wsadza w tarczę – poskarżył się. – Wpakował mi kulę, w samą, powiedzmy, „bieliznę”.
– Nie w samą i nie w bieliznę. Piękna siódemka. Albo szóstka. Wyluzuj stary, bywa…
– A co, mam go obszukiwać, czy jak? Skąd nam wiedzieć, czy przypadkiem dodatkowego naboju w dupie nie chowa?
– Liczyłeś moje wystrzały?! – ryknął Daniłow. – Liczyłeś, czy nie?!
– Stanęliśmy na pozycji, a on się przymierza… Za duży uchyb, patrzcie go… Dwadzieścia razy bezpiecznikiem szczękał!
– Chłopcy, pół tonu niżej, dobrze? – poprosił instruktor. Rozmawiał przez telefon. – Żona do mnie dzwoni, zlitujcie się…
– A ty mu ile, powiedzmy, nabojów wydałeś?
– Sam wiesz, tyle samo. Myszkin, błagam cię… Co? Masza, przepraszam, mam trening z domem wariatów…
– Bezczelna, podła i cyniczna wymówka, zasługująca na najsurowsze potępienie! – oznajmił Myszkin. – Krótko mówiąc, Pe, powiedz, że go potępiasz.
– Daniła, ja ciebie surowo potępiam – stwierdził posłusznie Gusiew. – Potępiam cię z góry na dół i znowu do góry. Następnym razem gorzej strzelaj, żeby nie urazić aż tak bardzo kolegi Myszkina.
– Koledze Myszkinowi po wczorajszym po prostu trzęsą się ręce – odciął się Daniłow. – Najpierw się przetrenował w sali ćwiczeń, a potem przeholował przy stoliku. No nic, bywa…
Myszkin podsunął Daniłowowi pod nos potężną pięść.
– Mogę wycisnąć dwieście kilo – oznajmił – a potem wypić dwa litry. I nie drgnie mi ani jeden paluszek.
– Powiedzmy, krótko mówiąc, znaczy! – upomniał go Gusiew. – Myszkin, ty jak się denerwujesz, za bardzo wychodzisz z siebie. Jak strzelałeś, też się pewnie zdenerwowałeś. Powiedzmy…
Myszkin podrapał się po ciemieniu.
– Naprawdę uważacie, że dałem plamę? – zapytał już zupełnie spokojnie.
– Po prostu byłeś nieco roztargniony – pocieszył do Daniłow. – Miałeś taki jakiś nieobecny wygląd. A zresztą trafiłeś szóstkę. Albo nawet siódemkę.
– Wygląda na to, że bezstronny sędzia nie jest już potrzebny. Więc gdzie moje dwie szklanki? – zapytał Gusiew.
– Dwa psy – rzucił Myszkin. – Daniłę znów posłali, powiedzmy, psu w dupę.
– A ja znów, powiedzmy, się podkręciłem – chrząknął Daniłow. – A ten tu, sławny rosyjski bohater z bylin…
– A ja mówię – czego w mordę ryczysz na cały wydział? Niezły trening w strzelaniu do ruchomych celów. No i krótko mówiąc, sam się podłożyłem. A ten, cholera, przebiegły Alosza Popowicz [17], świsnął dodatkowy nabój…
– Znów dwadzieścia pięć!
– Krótko mówiąc, znów mam poprowadzić grupę na psy – ponuro zakończył Myszkin. – W tym tygodniu. Nie dość że grafik, powiedzmy, diabli biorą…
– Daj spokój, masz bardzo posłuszną grupę – pocieszył go Daniłow, w którego oczach igrały podejrzanie wesołe błyski.
– Posłuszna jest, nie można powiedzieć… – westchnął Myszkin. Podniósłszy swoją tarczę wbił w nią ponure spojrzenie. – Boże, ale obciach! Daniła, Daniła… Może jeszcze raziczek?
– Takiego wała! – uciął Daniłow, momentalnie wracając do tonu poprzedniej uszczypliwości. – Jak się posrałeś, to poczekaj, aż odpadnie! Nie umiesz, to wciągnij z powrotem. Przywykaj – wszystko mija…
– Chłopaki, a ja mam przecież do was sprawę – stwierdził Gusiew. – Macie jakieś pomysły w sprawie prowokacji saratowskiej?
Instruktor, który jak przedtem wtulał ucho w słuchawkę, nagle zastrzygł ku nim drugim z uszu.
– Jakie pomysły? – zapytał Daniłow. – Jak złapać skurwysyna? Zero pomysłów. Komu to wygodne? Wszystkim, nie wyłączając mentów.
– To sprawka dysydentów – wymamrotał Myszkin wtykając palec w nieszczęsną dziurkę w płachcie tarczy. – Jakiś, powiedzmy, stuknięty obrońca praw człowieka… wcześniej nie notowany.
– A skąd wziął automat?
– Kupił u bandziorów – Myszkin wyjął palec z tarczy i ponownie cisnął ją z pogardą pod nogi.
– A kto posprząta? – zapytał instruktor. – Nie, Masza, to nie do ciebie…
– Skąd w Saratowie bandyci z automatami?
– Jak w wierszu – uśmiechnął się Myszkin. – Po Saratowie sobie chodzą machając automatem…
– Co to za słowo: „machając”? – skrzywił się Gusiew. – A poza tym obrońcy praw człowieka nie są aż tak stuknięci, żeby posuwać się do podobnych prowokacji.
– Obrońcy praw człowieka zawsze są stuknięci – oznajmił kategorycznie Daniłow. – Po co miałby zwykły obywatel stawać w obronie praw, które i tak są przestrzegane?
– A co ty właściwie wiesz o tych prawach? – zapytał Gusiew podejrzanie łagodnym głosem.
– Przecież on je, powiedzmy, stosuje na co dzień – wtrącił Myszkin. – Prawo do stawiania oporu, prawo do nieodpowiadania na pytania…
– A idźcież wy w chuj! – obraził się Daniłow.
– Myszkin, pozbieraj tarcze i połóż je do skrzyni – przypomniał strzelcom instruktor, który wreszcie odłożył słuchawkę.
– A jak się już o prawach zgadało, to powiem wam, że prawo do stawiania oporu jest piękną rzeczą. Słowo honoru! Tylko trzeba by je rozszerzyć. Mnie na przykład natychmiast i bez zwłoki potrzebne jest prawo do stawiania oporu teściowej. Z zastosowaniem broni palnej włącznie.
– Pajac – stwierdził Daniłow. – Błazen. Gusiew, posłuchaj, czego ci potrzeba? Gotów jestem z tobą tu i teraz się założyć, że ten przypadek nie będzie przedmiotem dochodzenia. Co prawda, nie ma o co się zakładać, jesteś bez grupy i nie masz kogo napuszczać na psy.
– Sam nie wiem, czego mi potrzeba – westchnął Gusiew.
– Baby ci trzeba – mruknął Myszkin wciskając zmięte tarcze do skrzyni na śmieci. – Jak to mówią, wszystko minie, jak ręką odjął!
– Mam babę! – odciął się Gusiew. – I znów jakąś, powiedzmy, jednorazówkę. Daniłow zarżał, a instruktor wydał z siebie marzycielskie westchnienie.
– Wcale nie jednorazowa. Wspaniała guma, nie do zdarcia.
Wszyscy trzej rozmówcy wytrzeszczyli na niego oczy.
– Nabraliście się? – zapytał Gusiew bez szczególnej nawet nutki tryumfu w głosie.
– Szlag by was trafił! – warknął instruktor spoglądając na zegarek. – Od pięciu minut mam już przerwę obiadową. Jazda mi stąd! Gusiew, ustaw ich w szyku i wyprowadź. Sami nie potrafią, nogi im się poplączą.
– Zaraz, rozmarzyłem się, powiedzmy – odpowiedział Myszkin. – Majorze Daniłow, przez toaletę zbiórka na ulicy!
– Taaaaest, towarzyszu kapitanie! Można biegiem, towarzyszu kapitanie?
– Zezwalam. Idziesz, Pe?
– Zaraz was dogonię – kiwnął im głową Gusiew, kierując się ku stolikowi instruktora. Ten, nie zadając zbędnych pytań, przysunął sobie dziennik.
– Czego chcecie, towarzyszu? – zapytał. – Pompkę, wibrator, imitator fallusa? Mamy wspaniały rozrusznik analny. Stymuluje bezpośrednio prostatę. Towar z przemytu, spod serca sobie wyrywam. Posłuchaj, Pe, ty naprawdę śpisz z gumową babą?
– Naprawdę.
Instruktor pochylił głowę i niemal przez minutę patrzył uważnie na Gusiewa spode łba. Gusiew z nieprzeniknioną miną czekał na dalsze pytania.
– Łżesz – zakonkludował instruktor. – I jak to jest?
– Tak samo jak z jednorazową.
– A ja bym nawet z jednorazową… Gusiew, bądź człowiekiem. Podrzuć jakiś numer telefonu… A lepiej i ze dwa.
– One nigdy nie zostawiają telefonów, pewnie uznają mnie za niezbyt zabawowego człowieka.
– Szkoda – westchnął instruktor. – Więc co chcesz?
– Paczkę przeciwpancernych.
Instruktor ponownie obrzucił Gusiewa taksującym spojrzeniem.
– Poza dokumentacją. Z zapasowych – rzekł Gusiew półgłosem.
Instruktor odwrócił wzrok i zabębnil palcami po dzienniku.
– I żeby mi żaden drań nie wyniuchał – dobił go Gusiew. – Wiem, że nie jesteś gadatliwy. Ale uprzedzam po przyjaźni.
– Nie jestem gadatliwy. Nikt nie jest, dopóki nie przyjdzie po niego dochodzeniowy ze szprycą w dłoni. A wtedy co mam zrobić?
– Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnął się Gusiew. – Dziwne, niby siedzisz w takim miejscu, gdzie trafiają wszystkie słuchy, a zrozumiałeś mnie źle… Wiesz ilu młodych przeszło przez kursy przygotowawcze w zeszłym miesiącu?
– Od groma – kiwnął głową instruktor. – Nawet się zastanawiałem, gdzie ich podzieją?
– No właśnie. I wszyscy młodzi, żaden nie przekroczył trzydziestki. Zupełnie inni ludzie, wcale do nas niepodobni. Głuptaki. Plastyczni, jak…
– Twój jest chyba inny – stwierdził instruktor z powątpiewaniem.
– Prawie, choć nie do końca. Może właśnie dlatego puścili go na trasę. Ilu do Centralnego przyszło rekrutów? Trzech, czterech? A gdzie pozostali? Kto ich teraz uczy, gdzie – i najważniejsze pytanie: czego ich uczy?
– Może ich wysłali na prowincję?
– Mieszkańców Moskwy?
– Więc co, uważasz, że nastawiają ich przeciwko nam?
– Istnieje i taka możliwość – odpowiedział Gusiew, uchylając się od wyraźnej odpowiedzi.
Instruktor wytrzeszczył nań oczy, z wysiłkiem przełknął ślinę i umilkł na długo.
– Odebrałeś mi apetyt na obiad – burknął wreszcie.
– Dawaj naboje, to sobie pójdę.
– Kurczę, przecież nie przełknę przez ciebie ani kęsa! I co proponujesz w tej sytuacji, Gusiew?
– Proponuję wydać pełnomocnikowi Gusiewowi paczkę nabojów przebijających standardowy kombinezon. Dla siebie też weź.
– A pozostałym? Co, myślisz, że mam cały skład specjalnej amunicji? Gusiew, całkiem ci odbiło! Jesteś pewien? Co robić? Może dać drapaka?
– Dokąd?
– Donikąd – instruktor pokręcił głową ze skruchą. – O Boże, po kiego grzyba zostałem wtedy czekistą? A ślusarka to taki piękny zawód!
– Ślusarzy też brakowano – przypomniał mu Gusiew. – We dwóch ich brakowaliśmy. No to co, dasz w końcu te naboje?
– Dla wszystkich nie wystarczy… – jęknął instruktor. – Nawet po dziesięć na łeb nie wyjdzie. I nie ma skąd ukraść. Gusiew, jakże to tak? Naprawdę jesteś pewien? Domyślasz się tylko, czy już wiesz na pewno? Co, ojczym cię uprzedził? No powiedzże coś, Gusiew!
– Przestań kwękać – zgasił go Gusiew. – Na razie nie wiem nic pewnego. Ale mam bardzo złe przeczucia. I będę znacznie spokojniejszy, jeżeli dostanę choć paczkę solidnych nabojów. Jak coś się zacznie, to zimą. Podczas mrozu łatwiej nas będzie wyławiać. Jest sporo czasu, żeby prysnąć do Afryki.
– Do zimy jeszcze daleko… – instruktor podejrzliwie zmrużył powieki. – Gusiew, jak chcesz to przed tobą uklęknę…
– Po co? – zdziwił się Gusiew.
– Jak coś wyniuchasz, daj sygnał. Może ja się czegoś dowiem starymi kanałami? Pryśniemy razem.
– Znaczy, starych kanałów błoto nie pozalepiało? – uśmiechnął się Gusiew. – Chytrusek z ciebie.
– Nikomu ani słowa – uprzedził go instruktor. – Z tamtego świata cię dostanę.
– Chytrusek – powtórzył Gusiew.
– Nie zadają za to głupich pytań. Kto inny mógłby cię zagadnąć, czegóż ty sam się tak boisz… Pawle Aleksandrowiczu Gusiew.
– To nie zadawaj.
– Nie będę – instruktor znów zerknął na zegarek. – Idziesz dzisiaj?
– Owszem, na nockę.
– Zajrzyj przed wyjściem. Przecież tu ich nie trzymam. I nie gap się tak na mnie. Jeszcze nie wykopałem podziemnego korytarza do twojej ukochanej Afryki.
– A szkoda – odpowiedział poważnie Gusiew.