ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Taki układ – połączenie miłości i strachu – jak najbardziej odpowiadał Vladowi. Ten, kogo się boją i jednocześnie kochają, bez trudu zbierze całą armię.


Znajdująca się w piwnicy strzelnica grzmiała teraz głosami Daniły i Myszkina.

– To nie moje trafienie! – krzyczał Myszkin, potrząsając w powietrzu podziurawioną płachtą tarczy. – To ty, gadzie zezowaty, powiedzmy, mi ją podstrzeliłeś!

– No, powiedz jeszcze, że umyślnie!

– A-aaa… pewnie, że umyślnie!

– Przecież mamy policzone naboje, bałwanie! Sam je liczyłeś!

– Ja pewnie, powiedzmy, liczyłem! A ktoś tam, powiedzmy, jeszcze się grzebał, coś mu nie pasowało, powiedzmy!

Gusiew ostrożnie wcisnął się pomiędzy obu drągali.

– Może wezwiecie bezstronnego sędziego? – zapytał. – Akurat jestem. Taksa po szklance od ryła. Będę sądzić surowo, ale sprawiedliwie.

– O! – twarz Daniłowa rozluźnił uśmiech. – Cześć, Pe. No, dostałeś tego swojego Szackiego? Winszuję!

Myszkin z rozdrażnieniem odrzucił tarczę w bok.

– Pe, on znów muchy mi wsadza w tarczę – poskarżył się. – Wpakował mi kulę, w samą, powiedzmy, „bieliznę”.

– Nie w samą i nie w bieliznę. Piękna siódemka. Albo szóstka. Wyluzuj stary, bywa…

– A co, mam go obszukiwać, czy jak? Skąd nam wiedzieć, czy przypadkiem dodatkowego naboju w dupie nie chowa?

– Liczyłeś moje wystrzały?! – ryknął Daniłow. – Liczyłeś, czy nie?!

– Stanęliśmy na pozycji, a on się przymierza… Za duży uchyb, patrzcie go… Dwadzieścia razy bezpiecznikiem szczękał!

– Chłopcy, pół tonu niżej, dobrze? – poprosił instruktor. Rozmawiał przez telefon. – Żona do mnie dzwoni, zlitujcie się…

– A ty mu ile, powiedzmy, nabojów wydałeś?

– Sam wiesz, tyle samo. Myszkin, błagam cię… Co? Masza, przepraszam, mam trening z domem wariatów…

– Bezczelna, podła i cyniczna wymówka, zasługująca na najsurowsze potępienie! – oznajmił Myszkin. – Krótko mówiąc, Pe, powiedz, że go potępiasz.

– Daniła, ja ciebie surowo potępiam – stwierdził posłusznie Gusiew. – Potępiam cię z góry na dół i znowu do góry. Następnym razem gorzej strzelaj, żeby nie urazić aż tak bardzo kolegi Myszkina.

– Koledze Myszkinowi po wczorajszym po prostu trzęsą się ręce – odciął się Daniłow. – Najpierw się przetrenował w sali ćwiczeń, a potem przeholował przy stoliku. No nic, bywa…

Myszkin podsunął Daniłowowi pod nos potężną pięść.

– Mogę wycisnąć dwieście kilo – oznajmił – a potem wypić dwa litry. I nie drgnie mi ani jeden paluszek.

– Powiedzmy, krótko mówiąc, znaczy! – upomniał go Gusiew. – Myszkin, ty jak się denerwujesz, za bardzo wychodzisz z siebie. Jak strzelałeś, też się pewnie zdenerwowałeś. Powiedzmy…

Myszkin podrapał się po ciemieniu.

– Naprawdę uważacie, że dałem plamę? – zapytał już zupełnie spokojnie.

– Po prostu byłeś nieco roztargniony – pocieszył do Daniłow. – Miałeś taki jakiś nieobecny wygląd. A zresztą trafiłeś szóstkę. Albo nawet siódemkę.

– Wygląda na to, że bezstronny sędzia nie jest już potrzebny. Więc gdzie moje dwie szklanki? – zapytał Gusiew.

– Dwa psy – rzucił Myszkin. – Daniłę znów posłali, powiedzmy, psu w dupę.

– A ja znów, powiedzmy, się podkręciłem – chrząknął Daniłow. – A ten tu, sławny rosyjski bohater z bylin…

– A ja mówię – czego w mordę ryczysz na cały wydział? Niezły trening w strzelaniu do ruchomych celów. No i krótko mówiąc, sam się podłożyłem. A ten, cholera, przebiegły Alosza Popowicz [17], świsnął dodatkowy nabój…

– Znów dwadzieścia pięć!

– Krótko mówiąc, znów mam poprowadzić grupę na psy – ponuro zakończył Myszkin. – W tym tygodniu. Nie dość że grafik, powiedzmy, diabli biorą…

– Daj spokój, masz bardzo posłuszną grupę – pocieszył go Daniłow, w którego oczach igrały podejrzanie wesołe błyski.

– Posłuszna jest, nie można powiedzieć… – westchnął Myszkin. Podniósłszy swoją tarczę wbił w nią ponure spojrzenie. – Boże, ale obciach! Daniła, Daniła… Może jeszcze raziczek?

– Takiego wała! – uciął Daniłow, momentalnie wracając do tonu poprzedniej uszczypliwości. – Jak się posrałeś, to poczekaj, aż odpadnie! Nie umiesz, to wciągnij z powrotem. Przywykaj – wszystko mija…

– Chłopaki, a ja mam przecież do was sprawę – stwierdził Gusiew. – Macie jakieś pomysły w sprawie prowokacji saratowskiej?

Instruktor, który jak przedtem wtulał ucho w słuchawkę, nagle zastrzygł ku nim drugim z uszu.

– Jakie pomysły? – zapytał Daniłow. – Jak złapać skurwysyna? Zero pomysłów. Komu to wygodne? Wszystkim, nie wyłączając mentów.

– To sprawka dysydentów – wymamrotał Myszkin wtykając palec w nieszczęsną dziurkę w płachcie tarczy. – Jakiś, powiedzmy, stuknięty obrońca praw człowieka… wcześniej nie notowany.

– A skąd wziął automat?

– Kupił u bandziorów – Myszkin wyjął palec z tarczy i ponownie cisnął ją z pogardą pod nogi.

– A kto posprząta? – zapytał instruktor. – Nie, Masza, to nie do ciebie…

– Skąd w Saratowie bandyci z automatami?

– Jak w wierszu – uśmiechnął się Myszkin. – Po Saratowie sobie chodzą machając automatem…

Co to za słowo: „machając”? – skrzywił się Gusiew. – A poza tym obrońcy praw człowieka nie są aż tak stuknięci, żeby posuwać się do podobnych prowokacji.

– Obrońcy praw człowieka zawsze są stuknięci – oznajmił kategorycznie Daniłow. – Po co miałby zwykły obywatel stawać w obronie praw, które i tak są przestrzegane?

– A co ty właściwie wiesz o tych prawach? – zapytał Gusiew podejrzanie łagodnym głosem.

– Przecież on je, powiedzmy, stosuje na co dzień – wtrącił Myszkin. – Prawo do stawiania oporu, prawo do nieodpowiadania na pytania…

– A idźcież wy w chuj! – obraził się Daniłow.

– Myszkin, pozbieraj tarcze i połóż je do skrzyni – przypomniał strzelcom instruktor, który wreszcie odłożył słuchawkę.

– A jak się już o prawach zgadało, to powiem wam, że prawo do stawiania oporu jest piękną rzeczą. Słowo honoru! Tylko trzeba by je rozszerzyć. Mnie na przykład natychmiast i bez zwłoki potrzebne jest prawo do stawiania oporu teściowej. Z zastosowaniem broni palnej włącznie.

– Pajac – stwierdził Daniłow. – Błazen. Gusiew, posłuchaj, czego ci potrzeba? Gotów jestem z tobą tu i teraz się założyć, że ten przypadek nie będzie przedmiotem dochodzenia. Co prawda, nie ma o co się zakładać, jesteś bez grupy i nie masz kogo napuszczać na psy.

– Sam nie wiem, czego mi potrzeba – westchnął Gusiew.

– Baby ci trzeba – mruknął Myszkin wciskając zmięte tarcze do skrzyni na śmieci. – Jak to mówią, wszystko minie, jak ręką odjął!

– Mam babę! – odciął się Gusiew. – I znów jakąś, powiedzmy, jednorazówkę. Daniłow zarżał, a instruktor wydał z siebie marzycielskie westchnienie.

– Wcale nie jednorazowa. Wspaniała guma, nie do zdarcia.

Wszyscy trzej rozmówcy wytrzeszczyli na niego oczy.

– Nabraliście się? – zapytał Gusiew bez szczególnej nawet nutki tryumfu w głosie.

– Szlag by was trafił! – warknął instruktor spoglądając na zegarek. – Od pięciu minut mam już przerwę obiadową. Jazda mi stąd! Gusiew, ustaw ich w szyku i wyprowadź. Sami nie potrafią, nogi im się poplączą.

– Zaraz, rozmarzyłem się, powiedzmy – odpowiedział Myszkin. – Majorze Daniłow, przez toaletę zbiórka na ulicy!

– Taaaaest, towarzyszu kapitanie! Można biegiem, towarzyszu kapitanie?

– Zezwalam. Idziesz, Pe?

– Zaraz was dogonię – kiwnął im głową Gusiew, kierując się ku stolikowi instruktora. Ten, nie zadając zbędnych pytań, przysunął sobie dziennik.

– Czego chcecie, towarzyszu? – zapytał. – Pompkę, wibrator, imitator fallusa? Mamy wspaniały rozrusznik analny. Stymuluje bezpośrednio prostatę. Towar z przemytu, spod serca sobie wyrywam. Posłuchaj, Pe, ty naprawdę śpisz z gumową babą?

– Naprawdę.

Instruktor pochylił głowę i niemal przez minutę patrzył uważnie na Gusiewa spode łba. Gusiew z nieprzeniknioną miną czekał na dalsze pytania.

– Łżesz – zakonkludował instruktor. – I jak to jest?

– Tak samo jak z jednorazową.

– A ja bym nawet z jednorazową… Gusiew, bądź człowiekiem. Podrzuć jakiś numer telefonu… A lepiej i ze dwa.

– One nigdy nie zostawiają telefonów, pewnie uznają mnie za niezbyt zabawowego człowieka.

– Szkoda – westchnął instruktor. – Więc co chcesz?

– Paczkę przeciwpancernych.

Instruktor ponownie obrzucił Gusiewa taksującym spojrzeniem.

– Poza dokumentacją. Z zapasowych – rzekł Gusiew półgłosem.

Instruktor odwrócił wzrok i zabębnil palcami po dzienniku.

– I żeby mi żaden drań nie wyniuchał – dobił go Gusiew. – Wiem, że nie jesteś gadatliwy. Ale uprzedzam po przyjaźni.

– Nie jestem gadatliwy. Nikt nie jest, dopóki nie przyjdzie po niego dochodzeniowy ze szprycą w dłoni. A wtedy co mam zrobić?

– Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnął się Gusiew. – Dziwne, niby siedzisz w takim miejscu, gdzie trafiają wszystkie słuchy, a zrozumiałeś mnie źle… Wiesz ilu młodych przeszło przez kursy przygotowawcze w zeszłym miesiącu?

– Od groma – kiwnął głową instruktor. – Nawet się zastanawiałem, gdzie ich podzieją?

– No właśnie. I wszyscy młodzi, żaden nie przekroczył trzydziestki. Zupełnie inni ludzie, wcale do nas niepodobni. Głuptaki. Plastyczni, jak…

– Twój jest chyba inny – stwierdził instruktor z powątpiewaniem.

– Prawie, choć nie do końca. Może właśnie dlatego puścili go na trasę. Ilu do Centralnego przyszło rekrutów? Trzech, czterech? A gdzie pozostali? Kto ich teraz uczy, gdzie – i najważniejsze pytanie: czego ich uczy?

– Może ich wysłali na prowincję?

– Mieszkańców Moskwy?

– Więc co, uważasz, że nastawiają ich przeciwko nam?

– Istnieje i taka możliwość – odpowiedział Gusiew, uchylając się od wyraźnej odpowiedzi.

Instruktor wytrzeszczył nań oczy, z wysiłkiem przełknął ślinę i umilkł na długo.

– Odebrałeś mi apetyt na obiad – burknął wreszcie.

– Dawaj naboje, to sobie pójdę.

– Kurczę, przecież nie przełknę przez ciebie ani kęsa! I co proponujesz w tej sytuacji, Gusiew?

– Proponuję wydać pełnomocnikowi Gusiewowi paczkę nabojów przebijających standardowy kombinezon. Dla siebie też weź.

– A pozostałym? Co, myślisz, że mam cały skład specjalnej amunicji? Gusiew, całkiem ci odbiło! Jesteś pewien? Co robić? Może dać drapaka?

– Dokąd?

– Donikąd – instruktor pokręcił głową ze skruchą. – O Boże, po kiego grzyba zostałem wtedy czekistą? A ślusarka to taki piękny zawód!

– Ślusarzy też brakowano – przypomniał mu Gusiew. – We dwóch ich brakowaliśmy. No to co, dasz w końcu te naboje?

– Dla wszystkich nie wystarczy… – jęknął instruktor. – Nawet po dziesięć na łeb nie wyjdzie. I nie ma skąd ukraść. Gusiew, jakże to tak? Naprawdę jesteś pewien? Domyślasz się tylko, czy już wiesz na pewno? Co, ojczym cię uprzedził? No powiedzże coś, Gusiew!

– Przestań kwękać – zgasił go Gusiew. – Na razie nie wiem nic pewnego. Ale mam bardzo złe przeczucia. I będę znacznie spokojniejszy, jeżeli dostanę choć paczkę solidnych nabojów. Jak coś się zacznie, to zimą. Podczas mrozu łatwiej nas będzie wyławiać. Jest sporo czasu, żeby prysnąć do Afryki.

– Do zimy jeszcze daleko… – instruktor podejrzliwie zmrużył powieki. – Gusiew, jak chcesz to przed tobą uklęknę…

– Po co? – zdziwił się Gusiew.

– Jak coś wyniuchasz, daj sygnał. Może ja się czegoś dowiem starymi kanałami? Pryśniemy razem.

– Znaczy, starych kanałów błoto nie pozalepiało? – uśmiechnął się Gusiew. – Chytrusek z ciebie.

– Nikomu ani słowa – uprzedził go instruktor. – Z tamtego świata cię dostanę.

– Chytrusek – powtórzył Gusiew.

– Nie zadają za to głupich pytań. Kto inny mógłby cię zagadnąć, czegóż ty sam się tak boisz… Pawle Aleksandrowiczu Gusiew.

– To nie zadawaj.

– Nie będę – instruktor znów zerknął na zegarek. – Idziesz dzisiaj?

– Owszem, na nockę.

– Zajrzyj przed wyjściem. Przecież tu ich nie trzymam. I nie gap się tak na mnie. Jeszcze nie wykopałem podziemnego korytarza do twojej ukochanej Afryki.

– A szkoda – odpowiedział poważnie Gusiew.

Загрузка...