Wyposażenie techniczne ASB – broń, środki obrony indywidualnej, transport i systemy przekazywania informacji – było na poziomie właściwym dla danego czasu i nie przedstawiało sobą niczego rewolucyjnego.
Szeregowy pracownik ASB nosił lekki dwukompozytowy pancerz zakrywający ciało od gardła po pachwinę, obliczony na ochronę przed kulą z pistoletu 9 mm i odłamkami granatów. Ponieważ pełnomocnicy spędzali w swoich pancerzach znaczną część czasu, pod „kombidresy” wdziewano specjalną higroskopijną i przeciwpotną bieliznę.
Pneumatyczny igielnik, podobny do zabawki z powodu charakterystycznej, „plastykowej” barwy, trafiał skutecznie na pięćdziesiąt metrów. Mieszczący się w rękojeści magazynek ze zintegrowanym pojemnikiem sprężonego gazu krył w sobie dwadzieścia do trzydziestu igieł-strzałek naładowanych płynem paraliżującym, zapewniającym niemal natychmiastową blokadę funkcji ruchowych. Broń palna nie wchodziła w skład uzbrojenia brakarzy, ale jak zupełnie prawdziwie opisano to w książce, wielu z nich nosiło ją niemal otwarcie. Poza rzadkimi wyjątkami, była to broń, którą zdobywali w boju. Kodeks honorowy brakarzy głosił, że noszenie broni palnej zdobytej w inny sposób było rzeczą niegodną. Już w drugim, trzecim roku działalności w każdym oddziale ASB była porządna strzelnica z solidnym wyposażeniem i doświadczeni instruktorzy. Skąd się to wszystko brało, nie da się teraz ustalić, jasne jest tylko, że kierownictwo Agencji taki układ uważało za całkowicie normalny.
Komunikacyjne środki brakarzy też nie były specjalnie wymyślne i nie wyprzedzały swojego czasu – były to przyciężkawe prototypy tych przenośnych urządzeń nadawczo-odbiorczych, którymi teraz posługuje się każdy mieszkaniec planety. W Rosji tradycyjnie nazywa się je „telefonami”, za granicą bardziej popularny jest termin „CAM” (Communication Module). Oczywiście w latach Wybrakówki te urządzenia nie były jeszcze skomputeryzowane. Na wyposażeniu ASB był transiver – drogi jak na owe czasy aparat zapewniający pełną dwustronnąłączność i wejście do sieci telefonicznej. Podłączając do transivera „książkę” – odporny na wstrząsy notebook – agent operacyjny otrzymywał możliwość wejścia do wewnętrznej sieci i bazy danych Agencji. Dla uniknięcia możliwości ataków hakerów z zewnątrz wyposażenie programowe „książek” nie dawało możliwości połączenia się z Internetem, same „książki” nie miały dysków pamięciowych, a ich obudowy były zaplombowane. „Książka” miała też dwa porty typu USB do połączenia z transiverem i czytnikiem odcisków palców. W czasach, w których toczyła się akcja „Wybrakówki” wszyscy obywatele Związku mieli już zdjęte i zarchiwizowane odciski palców, więc ustalenie tożsamości nie było żadnym problemem, choć oczywiście wymagało pewnego czasu.
Cały ten system miał jeden tylko, ale za to istotny niedostatek. Ponieważ taka łączność była w zasadzie zmodyfikowaną łącznością komórkową z modulacją częstotliwości, niezawodność odbioru zależała bezpośrednio od odległości pomiędzy transiverem i najbliższym przekaźnikiem. Transiver, który znalazł się na granicy dwóch stref, mógł zawieść. Oprócz tego w miejskiej strefie zawsze się trafiały „martwe obszary”, w których z rozmaitych przyczyn łączność radiowa zanika. Aby uniknąć takich sytuacji w każdej trójce jeden z prowadzonych nosił na sobie retranslator – niewielki dwustronny wzmacniacz sygnału, co w praktyce przekształcało całą trójkę w ruchomą komórkę sieci. Zwykle ten właśnie prowadzony wyposażony był jeszcze w notebook – główne obciążenie przypadało wyznaczonemu członkowi zespołu, żeby dwóm pozostałym zapewnić jak największą mobilność.
„Karawany” i samochody osobowe Agencji były krajowej produkcji, zmiany w ich konstrukcji miały czysto użytkowy charakter, a niezawodność osiągano dzięki częstym przeglądom i natychmiastowemu usuwaniu zauważonych usterek. Podrasowane silniki i sportowe zawieszenie wozów ASB nie były raczej potrzebne – Agencja wolała ujmować z zasadzki, niż w wyniku pościgu. Oprócz tego, żeby niemal dwukrotnie zwiększyć szybkość poruszania się po mieście, pełnomocnikowi dość było włączyć „koguta”. Oczywiście nie mamy podstaw do wątpienia w prawdomówność autora książki i jest możliwe, że „dwudziestka siódemka” – samochód o nadzwyczajnych możliwościach i osiągach istniał naprawdę. Tym bardziej, że według zapewnień wiarygodnych świadków, moskiewski park techniczny ASB wziął pod swoje skrzydła doskonałych specjalistów (niemal wszyscy byli niedawnymi przestępcami), a amatorów dokonania głębokiego tuningu krajowej maszyny nigdy w Rosji nie brakowało. Nic tak nie cieszy wieikorosyjskiego patrioty jak rodzima „Łada” wyprzedzająca „Mercedesa”.
W. W. Aleks