Rozdział 5

„Musimy dziś przyznać szczerze i otwarcie – to my jesteśmy winni! Lata poświęceń ze strony tych, którzy w krwawym trudzie ujęli w dłonie ster naszych losów przyzwyczaiły nas do wygody, do oglądania się na władzę i czekania, aż rozwiąże ona za nas wszystkie nasze problemy. Zapomnieliśmy o tym, że dobrobyt możemy sobie zapewnić tylko my sami, naszą własną, rzetelną pracą…”


(fragment deklaracji przyjętej na XLIV Kongresie Związku Młodych Entuzjastów).


Pod bramą domu Brabeca czekał już na wychodzącego Prosta flajter żandarmerii. Powrót do bazy trwał dokładnie tyle, żeby zrzucić cywilny płaszcz i nałożyć mundurową bluzę z dystynkcjami kapitana. W kilkanaście minut po posadzeniu wozu na bocznym parkingu Frost znajdował się już w szybkobieżnej windzie, zjeżdżającej do podziemnych kondygnacji bazy. Jako jeden z nielicznych ludzi w okolicy zachowywał spokój. Nie przejmował się paniką w bazie. Co najwyżej bawił go widok zwożonych w pośpiechu zaspanych, niepodopinanych oficerów albo obsady pola wzlotów, modlącej się żarliwie, żeby dostojny gość nie zażyczył sobie przypadkiem obejrzeć popisowego startu eskadry przechwytującej. Pewnym, spokojnym krokiem dotarł do głównej sali odpraw i wylegitymowawszy się kapralowi, wszedł do środka.

Usadowił się w fotelu, poprzestawszy na przywitaniu generała Meta Warnoffa jedynie nieregulaminowym skinięciem głowy i rozpoczął zwięzłą relację ze spotkania u Brabeca.

Warnoff poczuł się zirytowany tym spoufaleniem młodszego o kilka stopni i o całe pokolenie oficera. Na razie jednak nie uznał za stosowne dać mu tego do zrozumienia. Na razie bowiem kapitan Czeng Frost był jego, Meta Warnoffa, wspólnikiem, a obaj razem byli – w świetle regulaminów – kandydatami do spotkania z plutonem egzekucyjnym. Co nie przeszkadzało Warnoffowi solidnie sobie obiecać, że po wszystkim nauczy kapitana należytego szacunku dla szarż.

Oficjalnie Czeng Frost zajmował w hierarchii bazy pozycję niezbyt wysoką; jednego z dwóch zastępców szefa żandarmerii w Hynien. Ale sam szef i jego pierwszy zastępca nie należeli do ludzi, którym Warnoff mógł zaufać. A ponieważ generał potrzebował żandarmerii, Frost mógł sobie chwilowo pozwalać na drobne niesubordynacje.

Czeng Frost był lubiany przez podwładnych i mógł liczyć wśród nich na posłuch. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że nie lubili go przełożeni. Dowódca bazy, generał Verd, dawno już oświadczył mu, żeby cieszył się ze swojego stopnia i funkcji, bo wyżej nie podskoczy.

Trudno się tu nawet doszukać jakiejś osobistej niechęci któregoś z przełożonych. Każdy z nich, prywatnie, jak najbardziej go cenił, tyleż za fachowość i rzetelność, co za dyspozycyjność. Mimo to każdy wystrzegał się panicznie podpisania jakiegokolwiek wniosku, który mógłby narazić go na podejrzenie o forowanie zdolnego skądinąd kapitana.

Na drodze do kariery stanęło Frostowi nazwisko. Gdzie indziej może machniętoby na nie ręką. Ale nie w armii. Można było powiedzieć o nim wiele dobrego, lecz zawsze należało dodać na końcu: „tylko to wasze federacyjne nazwisko…”

Przed laty, gdy przebrzmiał wielki dzień secesji, a planeta Terea, po kilkunastu potyczkach i po dwóch sporych bitwach, opiewanych potem przez pisarzy i pokazywanych małym tereańczykom w holowizji, zdołała wyzwolić się z zależności od Federacji Ziemskiej, jej mieszkańcom potrzeba było jakiegoś prostego symbolu uzyskanej wolności. Trudno stwierdzić, kto pierwszy wpadł na pomysł, by uczynić tym symbolem nazwiska. Porwani entuzjazmem koloniści porzucali dawne nazwiska, zastępując je trzyliterowymi kodami, którymi podczas transportu oznaczano hibernacyjne pojemniki. Czasem wplatano między te trzy litery jeszcze jedną albo dwie, dla lepszego brzmienia. Tak sklecone miano dawało gwarancję, że ma się do czynienia z porządnym człowiekiem.

Na nieszczęście dla Czenga jego ojciec uparł się przy swoim starym, federacyjnym nazwisku. Próżno było dziś tłumaczyć, że całym sercem popierał on Milena, a jego upór wynikał jedynie z niezdrowego pragnienia oryginalności. „Oddów, Getów, Netów i im podobnych to tu będą tysiące” – mawiał. „A Frostów tylko dwóch, ja i mój syn”.

Toteż kapitan Frost nie próbował nic tłumaczyć, ani tym bardziej dokonywać spóźnionej zmiany nazwiska – gdyby zaczęto zwracać uwagę, jak się przedtem nazywał, byłby w jeszcze gorszej sytuacji niż teraz. Raniły go jednak boleśnie słowa dowódcy bazy i starał się dowieść, że mimo wszystko zasługuje na zaufanie.

Przez ostatnie lata udało mu się coś w tym względzie wskórać. Przede wszystkim, to właśnie jego wybrano spośród kilkudziesięciu wstępnie wyselekcjonowanych kandydatów do wąskiej grupy żołnierzy wysyłanych na specjalne szkolenie do Arpanu. Cel tego szkolenia poznał dopiero na miejscu i od razu zorientował się, że jego akcje idą w górę. Utwierdziło go to w przekonaniu o słuszności wybranej drogi. Mówiąc krótko, mimo młodego wieku Frost stał się człowiekiem nie mniej oddanym ideałom Milena niż niejeden stary generał, który porucznikowskie szlify zdobywał w bitwach z siłami Federacji. Dzięki temu i dzięki odbytemu kursowi był Warnoffowi w tej chwili i w tej sali po prostu niezbędny. Sam z kolei potrzebował Warnoffa, gdyż nadal nazywał się Czeng Frost, a dowódca bazy nazywał się Verd.

W ten oto sposób młody kapitan i stary generał stali się wspólnikami i kandydatami na randkę z plutonem egzekucyjnym.

Toteż Warnoff bez słowa słuchał relacji Prosta o jego spotkaniu z wysłannikiem Instytutu, nie zwracając uwagi na fakt, że kapitan rozsiadł się w fotelu dowódcy pola wzlotów.

– Odebrałbym to jako demonstracyjnie okazany brak zaufania – powiedział, gdy Frost skończył. – To podobne do socjoników. Zawsze uważają się za najmądrzejszych…

– Bardzo możliwe, panie generale. Prędzej czy później, jak sądzę, uznają, że bez nas w ogóle by ich nie było. Moi chłopcy są już w każdym razie gotowi.

– Jakieś problemy?

– Nie u mnie, panie generale.

– Ilu z nich wie?

– W pełni informowałem tylko dowódców plutonów. To na razie wystarczy.

Warnoff tylko skinął głową. Swoje myśli zawsze zachowywał wyłącznie dla siebie. Może dlatego podświadomie obawiał się Prosta.

– Myślę, że powinien pan wstać z tego fotela. Nie powinniśmy dostarczać ludziom przykładu rozluźnienia dyscypliny. Sytuacja… sami rozumiecie, właśnie teraz musimy okazać maksymalne zdyscyplinowanie.

Nie zabrzmiało to przekonywająco. Może dlatego, że Warnoff również nie siedział w swoim fotelu. Zupełnie podświadomie ulokował się przy szczycie stołu. Właściwie miał do tego miejsca pełne prawo. Generałowi Verd od dawna już należała się zasłużona emerytura, przed którą od dwóch lat bronił się rękami i nogami, uruchamiając wszystkie swoje stare dojścia w Arpanie i w piątce.

Frost skinął głową.

– Jeśli pan pozwoli, za chwilę, generale. Musiałem się dziś sporo nachodzić, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Warnoff, zaciskając obwisłe wargi, pochylił się nad plikiem wydruków, które z przyzwyczajenia położył przed sobą. Zaczął przeglądać je z zainteresowaniem, dając Frostowi do zrozumienia, że nie mają na razie o czym rozmawiać. Jego wzrok błądził przez chwilę po wykresach orbity Niezidentyfikowanego Obiektu Kosmicznego DR-06. Znał je już oczywiście doskonale, podobnie jak materiały dotyczące Obiektu z poprzednich lat. Obiekt rejestrowano na Terei już po raz siódmy za pamięci Warnoffa. Pojawiał się co prawda dość niespodziewanie, bez żadnej regularności, była w tym jednak pewna uderzająca prawidłowość. Nadlatywał zawsze wtedy, gdy siły zbrojne i władze Terei miały na głowie zbyt wiele, by móc na jego przybycie należycie reagować. Wynurzał się z kosmicznej pustki, gdzieś pomiędzy Holnare a Pasem Zewnętrznym, i wchodził na bardzo szeroką orbitę wokół Terei, trzymając się poza zasięgiem statków przechwytujących. Tak było podczas rozruchów przed dwunastu laty, podczas rebelii komputerowej czy podczas rozbicia Roty. Za każdym razem dokonywał kilkudziesięciu okrążeń planety, nie wysyłając żadnych sygnałów i na żadne nie reagując, cichy i uśpiony jak zwykły kawał martwej skały. Po czym znienacka schodził z orbity i znikał z pola widzenia satelitów równie nagle, jak się przedtem pojawiał.

W dowództwie przyjęło się uważać obiekt za statek Federacji Ziemskiej. Nie mieli żadnych dowodów, tyle że stanowiło to w zasadzie jedyną rozsądną możliwość. O ile Warnoff sobie przypominał, tezę ową postawiono nie w sztabie, ale w wydziale prewencji Instytutu. Wyraźna zbieżność pojawiania się obiektu z przesileniami społecznymi na Terei ukazywała dobitnie, kim są wichrzyciele i na czyim żołdzie pozostają.

Zastępca dowódcy bazy Hynien był człowiekiem na tyle wysoko postawionym, by pojawienie się obiektu nie zaskoczyło go. Co prawda, od chwili zdławienia w zarodku przygotowywanej przez Rotę rebelii, na planecie panował spokój. Warnoffowi jawiło się jako oczywistość, że dobro Terei wymaga, aby jej mieszkańcy byli o tym przekonani. Sądził jednak, że katastrofa ekologiczna wywoła wkrótce kolejny, być może najpotężniejszy z dotychczasowych, wybuch. Na razie fakt katastrofy otoczono ścisłą tajemnicą i nawet Warnoff nic by nie wiedział, gdyby nie informacje generała Draviego. Stanowiąca jeszcze niedawno przedmiot ogólnej dumy racjonalna regulacja biosfery okazała się niewypałem. Od paru miesięcy już się o niej słyszało w holo, jakby, ni stąd ni z owad, temat przestał istnieć. Słyszało się za to – na razie z rzadka, pod koniec informacji – o trzy-centymetrowym chrząszczu, który mnożąc się w zastraszającym tempie, zżerał plantacje kwadrat po kwadracie. Mówiło się o tych chrząszczach tu i ówdzie, ale mało kto zdawał sobie sprawę z prawdziwych rozmiarów klęski i nieuchronności głodu.

Generał Warnoff nie uważał się za głupca. Wiedział, że wiecznie nie można zwalać winy na zakłady, które nie dostarczyły w porę odpowiedniej ilości środków chemicznych i że trzeba będzie wyjaśnić przyczyny gwałtownego spadku produkcji żywności. Wiedział, czym to się musi skończyć. Gdyby nawet miał co do tego jakieś wątpliwości, pojawienie się obiektu stanowiło się dowód ostateczny. Potrzeba więc było siły, która umiałaby się przeciwstawić wybuchowi, ocalić to, co z takim trudem wywalczono po secesji. A tą siłą mogła być tylko armia. Na pewno nie prezydent i kierujący jego krokami Borden, gotowi do każdej zdrady, byle tylko utrzymać się przy sterze.

Nie zauważył nawet, kiedy Czeng wstał i zajął miejsce za jego plecami, sięgając dłonią za kołnierz. Interkom zadźwięczał nagle i odezwał się głosem stróżującego pod drzwiami kaprala.

– Oficerowie dowództwa gotowi do przyjęcia rozkazów.

– Wpuścić – odpowiedział Warnoff. – Zarządzam utajnienie narady. Od tej chwili aż do odwołania zabraniam wstępu do sali.

Przyglądał się przez chwilę wchodzącym. Było ich czternastu. Do pełnego składu dowództwa brakowało siedmiu, ale tych siedmiu nie miało w tej chwili większego znaczenia.

Odczekał, aż dźwiękoszczelne drzwi się zamkną, a jego podwładni rozsiada się w swych fotelach. Podniósł się sztywno i przez chwilę wodził wzrokiem po ich twarzach, szukając w myśli najlepszych na rozpoczęcie narady słów.

– Źle jest, panowie – powiedział wreszcie, nie mogąc sobie przypomnieć żadnej stosownej formuły. Westchnął głęboko i powtórzył – Bardzo źle. Niech to będzie na razie wyjaśnieniem pewnych uchybień formalnych, jakie mają tu miejsce. Poprowadzę tę naradę sam, w zastępstwie nieobecnego generała Verda, który nie mógł tu przybyć…

Oczywiście, że nie mógł. Czeng, na prośbę Warnoffa, zadbał, aby żandarmeria nie przerywała spokojnego snu generała. I tak będzie sprawiał kłopoty, niech więc zacznie je sprawiać jak się da najpóźniej.

– Panowie – podjął po chwili Warnoff. – Nie jestem, jak wiecie, dobrym mówcą. A muszę przekazać wam wiele spraw i to spraw najwyższej wagi. Orientujecie się, co do przyczyn alarmu. Mówiąc najkrócej, obiekt pojawił się znowu. Wykryliśmy go pierwsi, ale są już potwierdzenia z innych stref. W tej chwili obiekt jest już na stałej orbicie. Wiecie wszyscy, co to zwiastuje.

Głęboka cisza świadczyła, że wiedzieli.

– W związku z tym, zapowiedziano w naszej bazie nieoficjalną wizytę prezydenta Ouentina. To też już panowie, jak sądzę, wiecie. Nie podjął tej decyzji nagle. Ze sztabu dawno już otrzymaliśmy informację, iż taka wizyta odbędzie się, kiedy tylko ponownie zarejestrujemy obiekt. Nie otrzymaliśmy jeszcze oficjalnie programu wizyty. Ale mogę wam w zaufaniu zdradzić, a informacje te pochodzą ze sztabu centralnego, jaki jest jej cel. Ó tym właśnie chcę z wami pomówić.

Przerwał na chwilę. Oficerowie słuchali w skupieniu. Twarz Czenga była nieprzenikniona.

– Mówiąc najkrócej, władze Terei stanęły przed nieuchronnymi, poważnymi zaburzeniami natury gospodarczej i socjalnej. Stawia to przed nami nowe zadania. Musimy poświęcić wszystkie nasze siły dla ratowania naszych niewątpliwych osiągnięć. To nasz najważniejszy obowiązek… – zaciął się znowu, słowa przychodziły mu z trudem, powoli. Żałował teraz, że wzorem Verda nie przygotował sobie wystąpienia wcześniej. – Powiem najkrócej. Na szczeblu rządowym zapadła już dawno decyzja o wznowieniu kontaktów z Federacją. Rada Specjalistów zamierza prosić ją o pomoc w łagodzeniu skutków popełnionych przez nią błędów. Prezydent ma w czasie jutrzejszej wizyty wydać nam rozkaz nawiązania kontaktu z obiektem.

Zupełnie nieoczekiwanie pomógł mu brygadier Horestel, odpowiedzialny za służby kwatermistrzowskie. Funkcja ta nie dawała szans na błyskotliwą karierę, toteż Horestel zdążył doczekać się w swym stopniu siwizny. Dla Warnoffa była ona znakiem, że brygadierowi można zaufać, że wszystko, co robi, powodowane jest dobrze pojętą troską o losy Terei.

– To zdrada! – zawołał Horestel, podnosząc się z miejsca. – Zdrada!

– Tak jest, panowie. To zdrada – powtórzył Warnoff, odzyskując nagle wewnętrzny spokój. – Nie waham się powtórzyć za wami tak straszliwego słowa. Zdrada secesji, zdrada ideałów, za które wielu naszych najlepszych ojców oddało swe młode życie. To zdrada narodu. Nie myślcie jednak, że tylko my tak uważamy i że wierni swoim ideom ludzie zamierzają patrzeć na to bezczynnie. Nie wszystkim wystarczyło kilka chrząszczy, by gotowi byli sprzedać jakże drogo okupioną niezawisłość naszej planety. Sztab centralny stoi na stanowisku, iż armia nie powinna pozwolić obecnym przedstawicielom władzy na nikczemny krok. Uważam, że sztabowi należy się nasze pełne poparcie. – Znów chwila ciszy, tym razem jednak zamierzona. – W tym, co się stało, wiele jest naszej winy. Milczeliśmy, choć wiadomo było nie od dziś, że niektórzy ludzie, zajmujący odpowiedzialne stanowiska, zaczynają odchodzić od zasad Milena. Gdybyśmy wtedy nie milczeli, nie groziłoby nam dziś załamanie gospodarcze, a zwłaszcza hańbiący plan Bordena, pragnącego oddać naszą planetę z powrotem w łapy Federacji, uczynić z nas na powrót niewolników Ziemian. Jest jeszcze czas, by to naprawić. Najwyższy czas. Jest taka chwila, że potrzeba, byśmy złożyli wszystko na ołtarzu… – Warnoff poczuł, że ta metafora niezbyt mu się udała. Odetchnął głęboko i powiódł wzrokiem po sali. – Mówiąc najkrócej, panowie: nie można dłużej milczeć. Tego samego zdania co my, są wszyscy wyżsi oficerowie. Ludzi, którzy chcą zaprzepaścić nasz dorobek i naszą niezawisłość, trzeba odsunąć od podejmowania istotnych decyzji. Otrzymałem poufne rozkazy od generała Draviego. Nie możemy, niestety, działać w pełnej zgodzie z przepisami prawa. Musimy poświęcić niektóre sprawy, żeby osiągnąć nasz cel, mówiąc najkrócej, by uratować Tereę! Prezydent będzie tu jutro i wyda swój haniebny rozkaz. Nie muszę chyba mówić, że nie możemy go wykonać. Natychmiast po wyjeździe Ouentina ogłaszam alarm bojowy. Gdy tylko dojdzie do nas meldunek o odsunięciu prezydenta od władzy, musimy zacząć działać – szybko i niezawodnie, tak, jak zawsze. Zanim jednak podam szczegóły, chcę usłyszeć waszą odpowiedź. Zebrałem tutaj właśnie was, bo znamy się od wielu lat i wiem, że mogę liczyć na waszą wierność ideałom, którym poświęciliśmy życie. Chcę jednak od was usłyszeć potwierdzenie. Jeżeli któryś z panów uważa, że sztab centralny nie ma racji, niech powie to teraz.

Zaległa pełna wahania cisza. Dopiero po dłuższej chwili podniósł się pułkownik Gordasz.

– Noszę ten mundur od wielu lat i wiem dobrze, czym jest dla żołnierza wystąpienie przeciw swym konstytucyjnym zwierzchnikom. W tej jednak sytuacji nie widzę innego wyjścia. Przysięgałem na wierność Terei i ta przysięga jest dla mnie ważniejsza od rozkazów prezydenta. Może pan liczyć na mnie i na moich ludzi, generale.

Był to, mówiąc najkrócej, pić. Uzgodniony z Gordaszem już przed kilkoma dniami. Ale ani Horestel, ani Bros i Moth, którzy podnieśli się niemal jednocześnie, nic dotąd nie wiedzieli o planowanym usunięciu Ouentina. Nie wiedziało o tym dziewięciu spośród czternastu zebranych w sali oficerów. Teraz Warnoff słuchał, jak po kolei składają swoje deklaracje. Wszyscy zapewniali, iż będą wierni poleceniom sztabu centralnego.

Warnoff nieznacznie odwrócił się w stronę Czenga, który pokiwał kilkakrotnie głową i usiadł, jakby tych kilka chwil bardzo go zmęczyło.

Warnoff poczuł dumę. Od początku wiedział, że może na tych ludziach polegać. Wiedział też, że będzie umiał do nich dobrze przemówić.

– A zatem, panowie – powiedział, wziąwszy głęboki oddech. – Jesteśmy zgodni. Przejdźmy do szczegółowych zadań…

Загрузка...