Rozdział 10

„Wypijmy jeszcze, choć już świta Utopmy nasze troski w szkle Gdy szlag nas trafi, nikt nie spyta czy było dobrze nam, czy źle”


(Anonimowa piosenka, popularna w środowiskach fajterów).


Gdzieś w głębi ducha kołatało w Hornenie, że znowu popełnia błąd. Usprawiedliwiał się przed sobą jak potrafił. Powinien teraz siedzieć w mieszkaniu, do którego Sayen dał mu klucze. Powinien tam siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Nie zapalać światła, nie hałasować, najlepiej spać, aż do świtu. Potem zaś udać się na skrzyżowanie estakad w centrum miasta, gdzie będzie na niego czekać flajter. Tamto mieszkanie znajdowało się tuż obok, wystarczyło tylko wyjść z bramy i minąć monstrualny pomnik, kupę zwalonego bezładnie na cokół żelastwa, mającą upamiętniać wielki dzień secesji. Paręnaście sekund i już siedział we flajterze. Co dalej, tego się domyślał, ale o szczegóły nie pytał. Powinien tak zrobić.

Stąd było do pomnika znacznie dalej, ze dwadzieścia minut zdrowego marszu. Nie, nie bał się, trafi. Przed akcją wkuł dokładnie całą mapę Rynien i znał je chyba lepiej od stałych mieszkańców. To przecież żadna różnica, gdzie tę noc przesiedzi. O świcie dotrze na miejsce, wsiądzie do flajtera. Te kilka godzin niech pozostanie jego własnością.

Ale rozsądek fajtera podpowiadał mu, że po drodze zawsze można napotkać jakiś znudzony patrol. Żetony miał wprawdzie w porządku, a pola mu przecież tu, na tym zadupiu, nie namierzą. Ale nigdy nic nie wiadomo – powtarzał w nim fajter. Ryzyko tego szaleństwa wydawało się minimalne. Ale istniało, i to już było jego winą. Głupi, sentymentalny szczeniak. Zachciało mu się pogadać o starych czasach i naraża na to konto siebie, kumpli i oraz całą akcję. Czas na emeryturę, Hornen.

Nie, cholera – tłumaczył sobie. – Szregiemu przecież może ufać. Jeżeli nie, to już chyba nie ma na całym świecie człowieka, któremu mógłby ufać. Odbija ci już, Hornen, zaczynasz wszędzie węszyć kapusiów. Szregi to zupełnie co innego. Cholera, tyle lat się nie widzieli, może więcej już się nigdy nie zobaczą. Można żesz do cholery usiąść raz na jakiś czas przy kielichu, i pogadać ze starym kumplem. Świat się nie zawali.

Głupi, sentymentalny szczeniak. Sayen miałby prawo dać ci po pysku. Dobrał sobie współpracownika, nie ma co. Zmieniasz na własną rękę cały plan tylko dlatego, że spotkałeś faceta który kiedyś kierował twoją grupą i wprowadzał cię w konspirę od podstaw.

Gryzł się tak już od pół godziny, słuchając Szregiego. Sam raczej milczał, pozwalał jemu się wygadać. A Szregi opowiadał z ożywieniem, z błyszczącymi oczyma, machając przy tym rękami, jakby znalazł się na scenie. Ronię, u której siedzieli, wyszła przed chwilą.

– Fajna dziewczyna. Wy ze sobą…? – kiedy to mówił, czuł gdzieś w gardle odrobinę goryczy, wręcz zazdrość. No trudno, nie może mieć wszystkiego naraz.

Ku jego zdumieniu Szregi zaprzeczył żywo.

– Nigdy się nie znałeś na babach. Trzeba ostro. Najwyżej da ci po pysku.

– Nie znasz jej. To nie jest żadna dziwa. Zresztą, znamy się jeszcze z Arpanu. Pracowaliśmy razem. To zmienia układ. Robiła wtedy przy nagraniach. Spotkaliśmy się tu przypadkiem, wpadam czasem, żeby pogadać. No, co się gapisz, do cholery?

Hornen skrzywił się lekko.

– Nie powinno się do tego wciągać dziewczyn, to nie jest dla nich. Jak siedziałem, trzymałem się resztką sił. Tam można zwariować. Więc wiesz, to nie jest dla bab.

Szregi skinął tylko głową, co miało znaczyć, że dobrze wie, jak jest w pierdlu.

– Sama się wciągnęła – powiedział tonem wyjaśnienia. – Nie miałem z tym nic wspólnego.

Hornen zanurzył wargi w szklance, słuchając jak Szregi opowiada o swojej odsiadce. Przeszedł facet swoje, daj mu Boże zdrowie i nagrodę w niebie. Jak oni wszyscy. Więc skąd, do cholery, ten dziwny niepokój, drażniący jeszcze bardziej niż obawa przed nabiciem się w nocy na patrol?

Pokoik był malutki, parę metrów. Wąskie, stare łóżko, stół, kilka krzeseł. Obok równie malutka kuchnia i łazienka. Wszystko stare, rozsypujące się. A jednak czuło się w tym pokoiku coś dziwnego. Może to dlatego, że wszędzie było tak czysto, może tych kilka sztucznych kwiatków w wazoniku na regale, może te kolorowe firanki, wyraźnie szyła je sama… Widziało się tu kobiecą rękę. Hornen znał się na ludziach, wiedział o tym, zanim jeszcze Sayen wytłumaczył mu, na czym rzecz polega. Potrafił wyczuć na pierwszy rzut oka porządnego człowieka i nigdy się jeszcze nie pomylił. Ronię mu się spodobała. Nie chodziło o wygląd. Owszem, ładna. Niewysoka, zgrabna, ciemnowłosa. Ale w tej chwili nie o tym myślał. Promieniowało z niej coś wspaniałego, coś, co sprawiało, że chciałoby się przebywać stale w jej towarzystwie. Pewnie właśnie dlatego Szregi tak często tu przyłaził. Najlepszy dowód, że Hornen chociaż widział ją pierwszy raz w życiu, byłby jej w stanie zaufać bezgranicznie. Natomiast Szregi wzbudzał w nim jakąś podświadomą niechęć, której nie rozumiał i którą rozpaczliwie starał się stłumić.

Oczywiście, to jeszcze nic nie znaczyło. Mógłby sięgnąć do wzmacniacza i wyjaśnić, o co chodzi, ale czuł, że takie namierzanie starego kumpla byłoby zwykłym świństwem.

– Cholera jasna, Hornen – zaśmiał się nagle Szregi, otwierając puszkę i dolewając mu piwa do szklanki. – Pamiętasz ten numer z piwem?

Zaśmiał się. Jasne, takich rzeczy się nie zapomina. Któregoś dnia, gdzieś tak na pół roku przed wpadką, zebrali się całą grupą u Szregiego. Na stole stało kilkanaście puszek z piwem. Fortan bez pytania sięgnął po jedną i otworzył, nie zważając na podejrzanie duży ciężar. Na szczęście Szregi zdążył to zauważyć. Wrzasnął, wyrwał Fortanowi puszkę i wywalił przez okno. Rąbnęła, aż na całej ulicy poszły szyby. Bogu dziękować, że pod oknem nie było wtedy żadnej baby z wózkiem ani bachorów, tylko dwóch pijaczków. Dopiero by ci z holo mieli używanie. I tak mieli, chociaż pijaczkom nic się nie stało, parę zadrapań. Też ciekawe – gdyby tam siedział jakiś uczciwy człowiek, łeb by mu chyba urwało, jak w banku, a taka swołocz może wypaść z piętnastego piętra i nic jej nie będzie, poza kacem. Tak czy owak obu pijaczków pooklejali plastrami i pokazywali w holo chyba z dziesięć razy. Patrzcie, obywatele, co się wyrabia! Terroryści z Roty na zlecenie swych federacyjnych mocodawców napadają na spokojnych pijaczków, podkładają bomby pod przedszkola i izby wytrzeźwień!

– Ale mi wtedy zmyli łeb – śmiał się Szregi. – No, chatę też musiałem szybko zmienić. Swoją drogą, ciekawe, co u niego teraz… to znaczy, u Fortana.

– Gadałem z nim jakiś rok temu – Hornen wzruszył ramionami. Nie było po co kończyć.

– Warto by ich znaleźć, pogadać. Ja tu, na tym zadupiu w ogóle nie wiem, co się z ludźmi porobiło. – Szregi nie zauważył wzruszenia ramion, paplał dalej. Oczy mu się świeciły, cały tryskał energią, jak wtedy, gdy instruował ich po piętnaście razy. Albo gdy opowiadał o swoich przygodach. Hornen pamiętał to dobrze, niektóre zdarzenia oglądał sam na własne oczy.

Szregi to był zawsze aparat. Inni szli, bo musieli, bo czuli, że tak trzeba, i przed każdym krokiem wzdychali głęboko i żegnali się trzy razy. On to po prostu lubił. Czuł się w tej robocie jak na balandze, zwijał się i jeszcze rżał wesoło, kiedy mu się znowu udało. Nic dziwnego, że wszyscy wlepiali w niego gały i słuchali z rozdziawionymi gębami, jak samego Pana Boga.

– A ty nie wiesz? – dotarło do Hornena, który uśmiechał się błogo do swoich wspomnień. – Co tam u nich? Żadnego nie widziałeś?

– Widziałem… – nie chciał o tym mówić. Po co? O kim? Chyba tylko o Łysym, bo Łysy już gryzł ziemię. Ale też przekręcił się jakoś głupio – wylew, czy coś. Reszta… Cholera, chciałby sięgnąć po szklanki wystawione na półce kredensu, napełnić je mocną, domową księżycową ze stojącej obok karafki i podpalać je jedna po drugiej. Chryste, jakby chciał móc je tak zapalać po kolei, z powagą, i szeptać powoli: Łysy. Gorak. Szrama. Pijawa. Billu… Ale co by mógł powiedzieć? Gorak – ma żonę i dzieci. Szrama – gada, że zmądrzał i żebym się odpieprzył. Pijawa – leje na to, stwierdził, że nie będzie więcej nadstawiać dupy za innych. Billu – może by i chciał, ale się obabił, sam wiesz, muszę pamiętać o rodzinie… Więc lepiej nic nie mówić. I starać się zapomnieć dawnych kumpli.

– Nic szczególnego. Porozrzucało nas, taki sezon. Coś tam pewnie kręcą. – Sięgnął po szklankę. Nie chciał pić gorzały, ale piwa nie odmówił. Trzeba pić piwo, czasem. Kto wie, czy to nie ostatnie w życiu. – A ty co porabiasz? Ja wylazłem z tej amnestii Bordena, ty pewnie też?

Szregi przygasł nagle. Przez cały czas opowiadał o tym, co wydarzyło się wcześniej, zanim go zwinęli. Hornen poczuł ukłucie w sercu. Więc to stąd, ta podświadoma nieufność? Szregi nie chciał o tym mówić? No, jasne.

Otworzył usta, zdobył się już, żeby cofnąć pytanie. Nie zdążył.

– Nic – powiedział Szregi, wzruszając ramionami. – Co tu można zrobić? Straciłem kontakt z ludźmi, jak mnie wysłali na to zadupie. Siedzę tu i gniję. Jesteś pierwszym człowiekiem, którego spotkałem. I też w przelocie, pójdziesz dalej, a ja zostanę i będę gnił dalej. Można zwariować.

– Wiesz co? Przez te parę lat ludzie się zmienili. Widziałem takich. Zajęli się układaniem życia, powiedzieli, że chcą żyć „normalnie”. Nie zrozum mnie źle, nie wiem czy ty też… Pieprzyli mi, że w sumie i tak sporo osiągnęliśmy, że zobacz, dużo się zmieniło na lepsze, ten Ouentin nie jest taki najgorszy, teraz już nie ma tak, żeby ludzi brali w nocy i rozwalali bez sądu… i co zrobisz, muru nie przebijesz, najwyżej stwierdzą, że byli zbyt łagodni i znowu się zacznie, daj spokój – Hornen rozłożył ręce. – Nie śmiej się, słyszałem takie gadki od ludzi, których byś o nie nigdy nie posądzał. Ale ty? Po cholerę tu siedzisz, nie możesz wracać do Arpanu, cholera, nie możesz sam czegoś zacząć? Nie mów mi, że nie wiesz, jak to się robi.

– Teraz jest inaczej, Hornen. Ludzie są jacyś inni. Dostają, co niezbędne do życia, od reszty już się odzwyczaili. Mają jakieś szczątkowe poczucie bezpieczeństwa, sam wiesz. Ouentin jednak trochę wziął bezpieczniaków za pysk, to fakt. Wszyscy są w jakiejś takiej apatii, wypruli się z sił, chcą już tylko spokoju, za każdą cenę. Chcą już tylko pić i spać spokojnie.

– Zawsze tacy byli. Zawsze musieliśmy się użerać sami, a hołota tylko trzęsła portkami.

– Nie wiem… Może oni zmądrzeli? Uważają, żeby ludzi nie wkurwiać. Dawniej żyło się jak na bombie, wystarczyło tylko rzucić iskrę i wybuchało. A teraz jakbyś się taplał w błocie. Naprawdę… próbowałem, tsssss… i cisza. Zwis totalny.

– To nadal jest bomba, Szregi. Tylko zapalnik wyjęli. Załatwili właśnie takich jak my, tych wszystkich, co stwierdzili, że pieprzą i zaczęli myśleć o sobie. Specjalnie nas powypuszczali i dali spokój, licząc na to, że zaczniemy układać sobie życie. Więc żebyś wiedział, że jak tu gnijesz, to bardziej im nie możesz dogodzić.

Szregi milczał, patrząc gdzieś ponad nim, na ścianę.

– I to w końcu pieprznie, tak czy owak – podjął Hornen, przełknąwszy. – Musi pieprznąć. Przecież cały ten świat jest od początku do końca zbudowany po wariacku. Z nikim się nie liczą ani z niczym, nawet ze zdrowym rozsądkiem. Zauważyłeś, że o żarcie jest coraz trudniej? W końcu go zabraknie. I dobrze, bo inaczej to stado nigdy się nie ruszy. Kurwa, przecież to jest piętnastu facetów na krzyż! Oni w końcu muszą się rypnąć, aż wióry pójdą. I nie wolno nam tego momentu przegapić. Trzeba być w każdej chwili gotowym…

– Tak – mruknął Szregi. Wyglądał, jakby łamał się, walczył sam ze sobą. A jednocześnie Hornen czuł bardzo wyraźnie, że coś w nim siedzi, coś, do czego nie chce się przyznać. Niemal odbierał to od Szregiego, tak mocno, jakby wzmacniacz, który nosił za kołnierzem, był włączony.

– Pewnie, że tak. Słuchaj Hornen – Szregi odetchnął głęboko i pochylił się nad stołem, patrząc tamtemu w oczy. – Przepraszam cię za to pytanie: robisz w czymś teraz? Możesz mi powiedzieć?

– Owszem – odpowiedział sztywno (kurwa, no przecież komu jak komu, Szregiemu można ufać!) – Robię i to jest naprawdę duża sprawa.

– Masz rację. Ja mam dość tego gnicia. Czekałem na coś, sam nie wiem na co. Pomóż mi wejść w tę robotę. Znasz mnie… – przy tych słowach zaciął się nagle, jakby stanęły mu w gardle. – Nie nawalę. Możesz…?

– Nie, sam wiesz. Nie kieruję tymi sprawami, mam swoją działkę i odwalam ją jak umiem.

– Cholera… nie wiedziałem, że jeszcze coś się dzieje, sądziłem, że już dawno po wszystkim, że na Rocie trawa rośnie… Pewnie, co ja tu mogłem wiedzieć, na tym zadupiu.

– Oglądaj holo, dużo się dowiesz. Pewnie, że się dzieje. Nic się tak łatwo nie kończy. Można pozamykać ludzi, znajdą się nowi. Nie wierzyłeś?

– Nie. Straciłem nadzieję. Ale to teraz nieważne. Hornen, wprowadź mnie.

Patrzył na niego nieomal błagalnie.

– Mógłbym pogadać z ludźmi – rzekł wreszcie Hornen powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. Coś było nie tak.

– Zrobisz to?

Hornen odsunął się od stołu i w zamyśleniu przyglądał się trzymanej w ręku szklance z niedopitym piwem.

– Posłuchaj – zaczął w końcu. – Nie bardzo wiem, jak ci powiedzieć… Kiedy pracowaliśmy dla Roty, nie wiedziałem czegoś. Mam pewne zdolności… to się nazywa telepatia. Trenowałem ostatnio dużo, dostałem specjalny sprzęt. Wiesz, o co chodzi?

Szregi niepewnie pokręcił głową.

– Instytut trzyma sprawę w tajemnicy, ale pracują nad tym od wielu lat. Po prostu, telepata z odległości kilku metrów czuje, co się w tobie dzieje. Odbiera twoje emocje, czy się boisz, czy mówisz prawdę… Po treningu może je nawet odbierać bez sprzętu, tak jak ja teraz. Szregi, ja czuję, że… ty nie jesteś ze mną szczery. Coś ukrywasz. To w sumie nie jest ważne, ale sam wiesz, jeżeli chcesz, żebym za ciebie poręczył… Muszę ci móc zaufać.

Szregi podniósł się nagle. Podszedł powoli do okna.

– To kurewstwo – powiedział, odwrócony twarzą do szyby.

– Pewnie tak. Ale ja tego nie wymyśliłem. Nauczyłem się po prostu, inaczej nie mógłbym robić tego, co robię. O co chodzi, Szregi? No chyba możesz mi, do cholery, powiedzieć? Co jest?

– Dobrze, powiem ci. Znasz mnie… Znałeś mnie jako najtwardszego twardziela w całej Rocie. Bo byłem taki. Uczyłem was wszystkiego, prawda? Powiedz, że cię nauczyłem.

– Nauczyłeś mnie – powtórzył zdezorientowany Hornen.

– To nie poza. Ja naprawdę taki byłem. Mogłem tych wszystkich skurwysynów roznieść, udusić gołymi rękami. Nie bałem się, że mogę zginąć albo zgnić w więzieniu. Wtedy to było dla mnie puste, nic nie znaczące słowa. Zresztą, dla wszystkich. Nikt nie zna siebie, nie wie, co naprawdę jest wart. Potem przychodzi znienacka chwila, kiedy trzeba się sprawdzić. Dopiero gdy człowiek dostanie żarową po oczach, głupieje. Przynajmniej ja zgłupiałem.

– Torturowali cię? Nie wytrzymałeś bólu?

– Nic nie rozumiesz. Ja po prostu zgłupiałem. Przeraziłem się, zanim mnie jeszcze wzięli na dołek. Dostałem jakiegoś ataku strachu, kiedy kazali mi oddać sznurowadła. Nie wiem, znałem to wszystko. Rutynowe, sprawdzające pytania, wszystko, o czym nasi pisali w instrukcji. Znałem to na pamięć. Ale jak mi kazali oddać sznurowadła, nie wiem, chwyciło mnie coś takiego… pękłem. Powiedziałem im wszystko. Gadałem prawie dwie godziny z tymi pierdolonymi sznurowadłami w łapie. Kurwa, siedziałem i prułem się! Wszystko im powiedziałem.

Szregi przycisnął czoło do szyby.

– To nic. Obiecali, że mnie puszczą jak podpiszę. No i, kurwa, podpisałem. No i mnie puścili następnego dnia. Wy już wtedy wszyscy siedzieliście. Teraz wiesz, dlaczego uciekłem na to zadupie?

– Podpisałeś lojalkę? Szregi milczał.

– Pamiętasz, co mówiłeś, jak byłeś szefem grupy?

– Pamiętam.

– Podtrzymujesz to?

– Nie potrafiłem się zabić. Próbowałem. Więc jeśli mi w tym pomożesz, w porządku.

Hornen przetarł dłonią twarz. Czuł się, jakby cały świat zwalił mu się nagle na łeb. Sięgnął po papierosa.

– Widzisz, wtedy gdy to mówiłem, wszystko wydawało się takie jasne i proste. Świat był nasz. Polegałem na sobie, nienawidziłem tych, którzy nie potrafili pozostać przyzwoitymi ludźmi. Gardziłem innymi. Teraz sam nie wiem. Pękłem, złamałem się. Zwyczajnie. Chciałem zapomnieć, ale nie umiem, chociaż tamci mi o sobie nie przypominali. Im wystarczyło, że zrobili ze mnie szmatę. Nie potrafiłem się zabić, żyć z tym też nie potrafię.

– Ale wiesz, że jeśli sobie przypomną, musisz wykonać każdy ich rozkaz? Każdy! Inaczej mają prawo cię zatłuc jak psa, bez słowa uzasadnienia. I chcesz, żebym cię wciągnął w robotę? Szregi, kurwa, to nie możesz być ty! Co się z tobą stało?

Szregi stał przy oknie z przyciśniętą do szyby twarzą.

– Zmieniłem się, Hornen. Życie nie stoi w miejscu. Wszyscy się zmieniamy.

– Gówno prawda. A ja?

– Nie wiem. – Odwrócił się powoli. – Hornen, pomóż mi. Zrób to dla mnie. Ja chcę im udowodnić, że nie jestem jeszcze ostatnią swołoczą.

– Gdybyś był, to by ci to nie przeszkadzało.

– Wiesz, Ronię kiedyś powiedziała coś podobnego…

– Ona wie?

– Nie. Nikt o tym dotąd nie wiedział. I tobie też bym nie mówił. Hornen, pomóż mi. Przecież muszę się jakoś odkuć. Przecież jestem twoim przyjacielem…

– Byłeś.

Szregi usiadł ciężko. Hornen miał wrażenie, że w oczach zaszkliły mu się łzy.

– I co kurwa, będziesz mi jeszcze płakał w mankiet?

– Nie płaczę. Ostatnio ostro piłem, to człowieka rozmiękcza… Nie potrafię tak żyć.

– Nie potrafisz? Ale sypać nas wszystkich i podpisać lojalkę potrafiłeś? – opanował się, po chwili dodał spokojniejszym tonem – Sam wiesz, że fajter nie ma przyjaciół. Ma ludzi, z którymi pracuje i nie wolno mu ich narażać. Całej reszty musi się pilnować. Sam mnie tego, do cholery, uczyłeś! Sam mi kazałeś, żebym to sobie powtarzał. Muszę się ciebie pilnować, rozumiesz? Jeśli jutro spytają cię o mnie, będziesz musiał im powiedzieć. Pękłeś – twoja sprawa, ale skoro sypnąłeś raz, możesz sypać dalej. Nie mogę ci ufać. Kurwa, jestem głupi chuj! Nie powinienem tu przychodzić. W ogóle powinienem cię chlasnąć po gardle i spieprzać. Co za cholera cię przyniosła na te schody!

– Może po to, żebyś się czegoś dowiedział. I żebyś nie zrobił tego co ja.

– Nie bój się o mnie – odetchnął głęboko, szukając wzrokiem swojej kurtki. Szumiało mu we łbie, chociaż wypił przecież tylko odrobinę piwa. – Nie widzieliśmy się w ogóle, Szregi. Szkoda, że to się stało. Możesz się śmiać, ale jak garowałem, to myślałem właśnie o tobie. Że ty na pewno trzymasz fason, więc nie mogę być gorszy. A robiłem wtedy pod siebie ze strachu.

Szregi milczał.

– Jesteś dobrym fajterem, Hornen. Powinienem być z ciebie dumny, w końcu to ja cię wciągnąłem. Jesteś dobrym fajterem. Ale nie wiem, czy jesteś dobrym człowiekiem.

– Nie masz prawa mówić, co to w ogóle jest dobry człowiek. W ogóle nic nie masz prawa mówić, Szregi. Na korytarzu rozległy się kroki. Trzask drzwi.

– No, jestem – Ronię niemal wbiegła do pokoju, niedbale zamykając za sobą drzwi. Przejęta i zaaferowana, ściągnęła płaszcz, wieszając go przy drzwiach. Boże kochany, ona w ogóle nie była stąd. Nie pasowała Hornenowi do tego pokoju i do słów, które w nim padły.

– Słuchajcie, coś się dzieje na mieście – mówiła. – Zupełny obłęd. Gęsto od gliniarzy, aż dziwne, że się ze sobą nie zderzają. Nie wiem, co to jest, jeszcze nigdy się tak nie wyroili, i to na noc… Coś się stało? – spytała, przyglądając im się uważnie.

Hornen pochwycił rozpaczliwe spojrzenie Szregiego.

– Wspominaliśmy trochę stare dzieje – powiedział. – Stąd ten grobowy nastrój. Muszę już iść. Dziękuję ci za gościnę. Chciałbym, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali.

– Posłuchaj… – zawiesiła głos. Nie przedstawił jej się dotąd.

– Hornen – powiedział, uświadamiając sobie niejasno, że znów popełnia błąd. Nie był w stanie policzyć, który to już dzisiaj. Ale tym razem ta świadomość nie płynęła z odczuć. To rozsądek.

– Posłuchaj, Hornen. Nie wiem, czy masz ochotę się z nimi spotykać. Naprawdę coś się tam dzieje. Chodzą po sześciu, całe niebo pełne pancerek.

– Muszę iść. Nic nie poradzę.

Ten poważny, pełen rozsądku głos zupełnie nie pasował mu do dziewczyny. Obróciła się do Szregiego, jakby chciała powiedzieć „nie pozwól mu”. Ale Szregi milczał, odwrócony plecami.

– Zrobisz jak chcesz, wiem… Ale możesz u mnie zanocować. Ja się prześpię w kuchni.

No, nieźle żeś nababrał, Hornen. Dać ci coś do ręki. Sentymentalny szczeniak. Zachciało się wspominać stare czasy. Sayen wiedział, co mówił, miałeś się zbunkrować i czekać na flajter. Niech cię szlag, ale żeś naplątał.

Stał, czując kompletną pustkę w głowie. Nawet nie uświadamiał sobie, że przez dłuższą chwilę patrzył Ronię prosto w oczy. Patrzył, jakby spływał na niego z tych oczu jakiś błogi spokój.

– Właściwie – mruknął wreszcie – jestem umówiony na rano. Gdybyś była tak dobra…

Ronię zaśmiała się, szarpiąc lekko jego kurtkę.

– Zdejmij to, zgrzejesz się. Do rana jeszcze kawał czasu.

Загрузка...