Rozdział 15

„Za krótko trwała wiosna za szybko spłonął świt za wcześnie zgasła miłość za cichy był nasz krzyk.”


Gct Kensicz wyk. zesp. „Spideren” (Archiwum HTT; fragment koncertu zarejestrowanego 4.13.49 dla programu 3 HTT. Materiał odrzucony przez komisję kwalifikacyjną rady programowej z uwagi na brak wartości artystycznych.)


Pędził przez las, uciekał. Przed siebie, dalej, choć kilka kroków. Wokół gęstnieje ryk flajterów i ujadanie sfory psów. Huk strzałów. Potworny huk, wyrywający spod powiek źrenice. Aria na śmierć ostateczną, na zagładę gatunku. Ośnieżone drzewa umykają w tył, wyżej, nad ich wierzchołkami kołują flajtery. Nie jesteś już wilkiem, jesteś mięsem na strzał. Z uchylonych okien bluzgają ogniem lufy, sypią ołowianym deszczem. Na bok – pociski ryją zakrwawiony śnieg. Jeszcze żyje, jeszcze ucieka. Ale już nie ma w całym lesie bezpiecznych kryjówek. Dopadną cię wszędzie, zawloką skrwawione cielsko do stóp swych panów. Potworny, bolesny skurcz gardła – to nie strach. To rozpacz, to wściekłość, to szaleństwo. Cóż możesz zrobić sam – wszyscy giną. Któryś pocisk dojdzie wreszcie celu, przebiegnie ci drogę, wgryzie się w rozedrgane, zmęczone biegiem mięso. Na bok, pomiędzy zaśnieżone krzewy i przed siebie, wciąż przed siebie, a pędząca twym tropem sfora jest już o krok, flajtery kołują coraz niżej, twarze strzelców pijane, prochowy dym, to już nie obława, nie polowanie, to zagłada.

– Hornen! Hornen!

Nie, nie zatrzymasz się, póki żyjesz, póki broczysz krwią. Jeszcze choć raz tylko zewrzeć szczęki na karku wroga, poczuć chrzęst miażdżonych kręgów, krew tryskającą na pysk. Nie podda się, nie będzie lizał stóp swych prześladowców. Zginie, ostatni z wilków i do końca wolny. Nie będą triumfować nad jego trupem.

– Hornen!

Jeszcze krwawi, żyje, jeszcze…

Poderwał się nagle, siadając na łóżku. O Boże… dyszał ciężko, z trudem chwytając powietrze. Niemal czuł jeszcze krwawiącą ranę na karku. Przetarł dłońmi twarz, otrząsając się z sennego koszmaru. Spokojnie, Hornen, spokojnie. Panuj nad sobą. To sen, tylko sen.

W pokoju było ciemno, jedynie wpadająca przez szpary w zasłonach poświata ulicznych latarń pozwalała mu dostrzec pochyloną nad nim twarz Ronię. Podniósł wzrok. Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę.

– Co ci jest?

– Już nic. W porządku – odetchnął ciężko, potrząsając głową. – W porządku. Idź spać…

Sięgnął po zegarek. Wpół do piątej. Sąsiednie posłanie, ułożone na zestawionych fotelach było puste.

Zimny dreszcz, przebiegający od stóp do głów.

– Gdzie Szregi?

Ronię wstała, podchodząc do drzwi pokoju. Na koszulę miała narzucony wytarty szlafrok.

– Poszedł gdzieś. Słyszałam tylko trzask drzwi i potem silnik pod bramą. Boję się, czy nie ukradł rollera. Znowu zrobi jakieś głupstwo.

– Kiedy? – zerwał się z łóżka i w pośpiechu zaczął się ubierać. Źle z tobą, Hornen. Robisz jeden błąd po drugim.

– Parę minut temu – dziewczyna wzruszyła ramionami. – O co ci chodzi?

Rozsądek podpowiadał, że trzeba się stąd zwijać. Tylko dokąd?

– Nic nie mówił?

– Spałam. Znowu mu coś strzeliło do głowy, on tak ciągle.

Ściągnie tu gliniarzy? Gdyby ktoś parę dni temu posądzał Szregiego o coś takiego, Hornen dałby mu po pysku. Ale teraz wszystko było możliwe. Boże, po jaką cholerę w ogóle tu przychodził?

– Zrobię ci coś do jedzenia – powiedziała Ronię. – Jeszcze masz czas. Mówiłeś, że jesteś umówiony na siódmą.

Włączył stojącą na stole lampę, dopinając nerwowo koszulę i wciskając ją w spodnie.

W świetle żarówki dostrzegł na podłodze, obok swych stóp, złożoną na cztery kartkę. Musiała leżeć na ubraniu, w ciemności zrzucił ją na ziemię. Obok niej, na wytartym dywanie leżał żeton. Podniósł go do oczu. Żeton Szregiego. Rozłożył kartkę. Kilka linijek nierównego, nerwowego pisma.

„Powiedziałeś mi więcej niż mogłeś, ale nie chcę, żebyś tego żałował. Pamiętasz Hada Chrabąszcza? Ja też chcę się jeszcze na coś przydać. Zostawiam ci wolną drogę do wyjścia stąd. Postaraj się kiedyś znaleźć w sobie odrobinę współczucia dla mnie – Szregi.”

Przez chwilę ważył żeton w ręku. W końcu zwinął kartkę i schował, jedno oraz drugie. W lewej kieszeni, na piersi miał fałszywe żetony i nakładki papilarne. Leżały poukładane w małych torebkach, osiem sztuk. Parę już zużył i wyrzucił. Wewnętrzna kieszeń, w której nosił swój prawdziwy żeton, była pusta.

Wypuścił z sykiem powietrze z płuc. No, dobra. Nie musi uciekać. I Bogu dzięki, po nocy zawsze łatwiej się wbić na patrol. To była pierwsza i na razie jedyna myśl, jaka mu przyszła do głowy. Z kuchni dobiegł go szczęk przestawianych garnków. Zastanawiał się chwilę, jak o tym powiedzieć Ronię. I czy w ogóle mówić.

Stała tyłem do drzwi, stawiając na kuchenkę napełniony czajnik. Odwróciła się, słysząc kroki Hornena.

– Ja zawsze wstaję o tej porze. Przyzwyczaiłam się, robiłam kiedyś na taśmie. Ale możesz sobie pospać, obudzę cię.

Pokręcił przecząco głową.

– Odechciało mi się.

– To siadaj, zaraz będzie kawa. – wskazała mu krzesło przy kuchennym stole. – Mówiłeś coś…

– Że mi się odechciało spać.

– Nie teraz, mówiłeś przez sen. Że krwawisz.

– Ach, to… Mam taki sen, który do mnie wraca. Że jestem wilkiem. Ostatnim. Wiesz, jak wyglądają wilki? Kiedy byłem mały, widziałem, jak je wykańczali. Ojciec mnie zabrał. To się nazywało „racjonalna intensyfikacja wykorzystania zasobów rolnych”. Wytłukli wtedy wszystko, co się nie dawało wydoić ani włożyć w garnek. A wilki były wolnymi zwierzętami. Otaczali całe kwadraty lasu i puszczali psy, żeby wygoniły zwierzęta z ich kryjówek. A potem latali flajterami i tłukli do wszystkiego, co się ruszało. Do wilków zwłaszcza. Niektóre zwierzęta wyłapywali żywcem, chowali je potem w niewoli. Ale nie wilki, wytępili je co do jednego. Potem wyrąbywali drzewa, równali z ziemią cały las. Na zrębie układali trupy w stosy, polewali naftą i palili. Pamiętam ten smród, dym. A oni chodzili dookoła, zadowoleni z siebie i chlali gorzałę. Popiół rozrzucali po plantacjach, żeby białko roślinne szybciej rosło. Nie potrafię tego zapomnieć.

– Twój ojciec był…?

– Tak. Może już dosłużył się podoficera. Nie wiem. Dawno przestał być moim ojcem. Dajmy temu spokój, to nie jest temat do rozmowy.

– Myślisz, że wytępili je do końca? – postawiła przed nim szklankę z gorzką, brunatną bryją, robioną cholera wie z czego. Ludzie z przyzwyczajenia nazywali to kawą. Kiedyś, pamiętał, w jednym domu częstowali go prawdziwą kawą. Ale nie wspominał tego domu zbyt dobrze.

– Wilki? Chyba nie. Nie sądzę. Poza obszarami stref, w tundrze, na pewno przetrwały, jeśli zdołały tam uciec. Kiedyś może wrócą, żeby pomścić swoich braci. Ja tego nie doczekam. Ale może ktoś…

Zanurzył wargi w kawie. Sparzyła mu usta.

– To działo się dawno. Może sto lat temu, tak mi się przynajmniej teraz wydaje. Byłem jeszcze głupim gówniarzem i nic z tego nie rozumiałem. Zgred śmiał się ze mnie, kiedy rzygałem przy płonącym stosie. Ale to się właśnie wtedy zaczęło. Wtedy właśnie poczułem po raz pierwszy, że przeznaczono mi los wilka. No, i tak już zostało. Kilka lat później spotkałem Szregiego, wciągnął mnie w robotę. Potem siedziałem, potem mnie puścili do następnego razu. Od tego czasu nie daję się złapać.

Ronię uśmiechnęła się smutno. Patrzyła na niego. To był dziwny wzrok. Patrzyło na niego wielu ludzi i znał ich spojrzenia. Patrzyli z nienawiścią albo ze strachem, z pogardą albo z podziwem, ze współczuciem albo z politowaniem. Patrzyły na niego poznane przelotnie przy jakiejś okazji dziewczyny, którym imponował desperado spod szubienicy, patrzyli na niego inteligentni, wykształceni i kulturalni panowie z Instytutu i szeregowi pałkarze, przesłuchujący go po wpadce. Ale żadne z tych spojrzeń nie dawało się porównać ze wzrokiem Ronię. Jej oczy lśniły jak gwiazdy na dnie leśnego jeziora. O, kurwa, ale wymyślił. Jeden poeta w grupie to już i tak o jednego za dużo.

– Czemu mi się tak przyglądasz? – nie wytrzymał wreszcie.

– Tak… chciałam powiedzieć, że to fajnie spotkać kogoś takiego jak ty. Od dawna mi się to nie zdarzyło. Jakoś tak…

– No?

– Niewielu już chyba takich zostało. A może po prostu trudno ich spotkać. Moglibyśmy się sto razy minąć na ulicy i nie zwróciłabym na ciebie uwagi…

Ja bym na ciebie zwrócił, pomyślał, przyglądając się długim, ciemnym włosom, opadającym na ramiona i jeszcze niżej, aż do widocznych w złożeniu szlafroka obfitych, może nawet ciut zbyt obfitych piersi.

– …zresztą trudno od ludzi wymagać, żeby zwierzali się każdemu, kto się trafi. Znam się trochę na tym. Nie powinieneś w ogóle ze mną rozmawiać. Nie powinnam cię o nic podejrzewać. Przecież mogę cię zadenuncjować – zaśmiała się, wzruszając ramionami.

– Tak, nam nie wolno z nikim rozmawiać. Paru moich kumpli szlag trafił, zanim zdążyli z kimkolwiek w życiu pogadać. Zresztą, nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz. Nawet tego, czy nazywam się tak, jak powiedziałem. Właściwie mam zwyczaj poświęcać wolny czas na wódę i dziwki. Ale, z braku laku, mogę szarpnąć się na szczerą rozmowę ze zwierzeniami.

– Jeden facet, którego znałam – powiedziała wreszcie – też się tak pojawiał i znikał. W końcu znikł na dobre. Nie szukałam go. Wielu ludzi wtedy znikało i żaden nie wrócił taki, jaki był przedtem. Gdyby chciał, znalazłby mnie. Ja nie próbowałam. Może żyje gdzieś, tak jak ja, i sam nie bardzo wie, po co? Myślę, że jest już kim innym. Więc wolę pamiętać go takim, jakiego…

Coś w nim drgnęło. Tak, ludzie się zmienili…

– Kochałaś, to chciałaś powiedzieć? – podniósł wzrok. – Przepraszam.

– Duże słowo. Zresztą, niech ci będzie. Wyjdziesz stąd, nie spotkamy się więcej. Samotna kobieta ma wiele czasu do rozmyślań. Brak jej tylko okazji do szczerych rozmów ze zwierzeniami.

Podniósł się i ostrożnie wyjrzał przez okno. Zaczynało świtać. Na pustej ulicy nie dostrzegł śladu jakiegokolwiek ruchu. Miasto spało.

– A Szregi?

– Jesteśmy przyjaciółmi. Ale on też się zmienił. Myśli, że tego nie widzę. To już nie ten człowiek, co w Arpanie. Przychodzi czasem. Do wspomnień. Chce, bym mu przypominała, że kiedyś było inaczej. Nic nas nie łączy, poza wspomnieniami.

To i lepiej. Łatwiej to zniesiesz. Popłaczesz trochę, trudno, takie już jest życie. Właściwie, jak ktokolwiek po człowieku popłacze, to pewnie mu się tam u świętego Piotra robi cieplej w sercu. Też coś warte.

– Czasem staje przy oknie i spogląda na ulicę. Rzadko, kiedy jest trzeźwy. Ale inaczej niż ty. Zresztą oni wszyscy… patrzą, tak jak muszą patrzeć na morze ryby, które fala wyrzuciła na brzeg.

– Oni?

– Nie znasz takich?

– Znam… Kiedyś ich uważałem za kumpli i porządnych ludzi. Fajnie było, chłopie, ale naprawianie świata już mnie nie bawi. Niech teraz inni nadstawiają głowy, ja sobie idę. Będą żyć „normalnie”.

– Każdy ma prawo do normalnego życia. I do odrobiny szczęścia.

Odszedł od okna kręcąc przecząco głową.

– W tym świecie nikt nie ma żadnych praw, a zwłaszcza nie ma prawa żądać dla siebie lepszego losu, niż mu dano. Tu jest tylko jedno prawo – sprostać własnemu sumieniu. Nie dać się upodlić, nie skapitulować do końca. Zresztą, jak, do cholery można żyć normalnie w nienormalnym świecie? Łatwiej mi zrozumieć pałkarzy, albo tych z Instytutu. Oni są po tamtej stronie, od początku. Są skurwysynami, tak ich bozia stworzyła i dobrze im z tym. Ale kiedy się raz powiedziało „idę”, to już na całe życie. Można się potem okłamywać, wynajdować setki usprawiedliwień. Nic nie zmieni faktu, że się zdradziło. Tego nie można usprawiedliwić ani wybaczyć.

– A jeśli inni zdradzili cię wcześniej, wystawili cię samego na strzał?

– To ich skurwysyństwo. Mnie nikt nie zwalniał – skrzywił się nerwowo. – Wilki zawsze żyły samotnie. Tylko kiedy było już bardzo źle, zbijały się w stada. Ale pozostawały wilkami, nie dały się oswoić. Wiesz, co to jest oswojony wilk? To pies. Nienawidzę psów.

– Sama nie wiem – pokręciła głową. – Czy ty naprawdę taki jesteś, czy udajesz, jak Szregi?

– Po co? Po prostu jestem bogatym człowiekiem, jednym z najbogatszych na Terei. Mam coś, czym mało kto może się pochwalić: mogę spojrzeć w lustro bez obrzydzenia. Warto trochę spraw poświęcić, żeby zachować szacunek dla siebie. Tego mi już nikt nie zabierze.

– Myślałeś kiedyś o tym, Hornen, że może nie jesteś już normalnym człowiekiem?

Nie zrozumiał. Chyba wyczytała to z jego twarzy.

– Że stałeś się w jakiś sposób chory? – wyjaśniła. – Taka zawodowa choroba fajterów. Wilcza choroba. Umieją już tylko uciekać i odgryzać się. Pędzisz, świat tylko miga ci przed oczami. Nie potrafisz już zatrzymać się w biegu, dostrzec drugiego człowieka, zrozumieć go, pokochać. Zostaje tylko bieg. I bardzo prosty, czarno-biały świat. Tu jesteś ty, tam są oni. Nienawidzisz każdego. Najpierw za to, że jest przeciwko tobie, ale po jakimś czasie stwierdzasz, że kto nie jest z tobą, jest z nimi. Więc zaczynasz nienawidzieć wszystkich. W końcu można od tego zwariować.

– Mam nadzieję, że nie zdążę – wzruszył ramionami. – O co ci właściwie chodzi?

– Sama nie wiem. Podziwiam ludzi, którzy potrafią być tacy, jak ty. Którzy potrafią to wytrzymać. Ale ilu was ocalało? A co z resztą? Mam nimi gardzić, że nie mieli tyle siły? Że byli tylko zwykłymi ludźmi?

– Wszyscy się w raju nie zmieszczą. Zrobiłoby się tam cholernie ciasno.

– Zazdroszczę ci takiego prostego świata – powiedziała. – Może jeszcze ta zawodowa choroba nie przeżarła cię do końca. Skoro w ogóle ze mną rozmawiasz… Przecież ja też nic nie robię, a kiedyś powiedziałam „idę”.

– Ty? – wzruszył ramionami. – Wystarczy, że nie kapujesz. Z dziewczynami to zupełnie co innego.

– Zwalniasz mnie z obowiązków? Dziękuję. Więc co, twoim zdaniem, mam robić?

– Co chcesz – powiedział wreszcie, nie znajdując odpowiedzi. – Nigdy się nie zastanawiałem – dodał po chwili – co można robić w tym, jak to nazwałaś, normalnym życiu.

– Może powinieneś. Kiedyś, w jakiejś wolnej chwili. Co mam robić ja? Albo Szregi? Co robić, żeby nie sprzeciwić się sobie i żeby jednocześnie nie zwariować, nie dać się zmienić w zaszczute zwierzę, które zna tylko wściekłość, ból i nienawiść, potrafi jedynie odgryzać się prześladowcom, zanim go nie zatłuką?

– Szregi… – szukał przez chwilę słów. – Szregi wiedział, co może jeszcze zrobić. Ale to zupełnie inna historia. Szregi pękł. Nie wytrzymał życia. Był na nie za słaby. Siedziałem przez niego. Ty może też…

– O czym ty mówisz? – pochyliła się nagle przez stół, szukając w jego twarzy odpowiedzi.

– To nie jest ważne – powiedział, patrząc tępo w blat stołu. – Był, jaki był, zrobił, co zrobił. Mniejsza z tym.

– O czym ty mówisz? – powtórzyła nerwowo.

– Skończył ze sobą – wyrzucił z siebie wreszcie. Wyjął z kieszeni jego list i rzucił na stół. Potem wstał i znowu podszedł do okna. Miasto spało nadal. Wiedział, że nic szczególnego nie zobaczy. Po prostu nie chciał teraz patrzeć na Ronię.

– Boże… – usłyszał wreszcie. Nie odwracał się.

– Co on… co on chce zrobić? Ty wiesz?

– Wziął mój żeton i ukradł roller. Wystarczy wyłamać zamki, pozwierać parę kabli, znał się na tym. Rozpędzi się i wbije na barierę energetyczną przy posterunku wlotowym do miasta. Wtedy z człowieka zostaje tylko to – wyciągnął żeton Szregiego i pokazał go niedbale, wciąż stojąc plecami do dziewczyny. – Będą myśleli, że to ja. Dokładnie tak zrobił kiedyś jeden facet z naszej grupy, kiedy mieliśmy nóż na gardle.

– Dlaczego?

Dlaczego? Dobre pytanie. Ile by trzeba powiedzieć, żeby wyjaśnić choć w części, dlaczego tak się parszywie złożyło, że niejaki Szregi postanowił skończyć ze sobą i to właśnie w taki sposób.

– To nie było potrzebne. Ja i tak się nie dam złapać. Przykro mi. Mogę ci tylko powiedzieć, że na jego miejscu zrobiłbym to samo. I to już dawno.

– Boże, dlaczego? Co ty mu powiedziałeś? To ty! Zabiłeś go… Dlaczego zostawiłam was samych… Boże, co ty z nim zrobiłeś, jak mogłeś… Widziałam, on wczoraj był jakiś odmieniony, to przez ciebie! Słyszysz? To przez ciebie!

Zastanawiał się, czy nie powinien jej uderzyć. Ale nie. Umilkła nagle, słyszał tylko jej ciężki, świszczący oddech. Zaczęła płakać.

Zapalił papierosa.

– W końcu każdego to czeka. Jego zagryzło własne sumienie. – powiedział wreszcie. Zupełnie niepotrzebnie.

Szelest odsuwanego krzesła, kilka szybkich kroków. Podbiegła do Hornena i z całej siły szarpnęła go za ramię.

– Spójrz na mnie! – krzyknęła. – Przecież wiesz, że to przez ciebie! Spotkał starego kumpla, chciał pogadać. Opowiedział ci o sobie, a ty co? Powiedziałeś, co o nim myślisz, tak? Po prostu mu powiedziałeś, i tyle! I jesteś w porządku. Ty byś nie pękł na jego miejscu, sam sobie winien! A skąd wiesz, do ciężkiej cholery, a skąd wiesz? Znasz siebie na tyle, żeby wiedzieć, co byś zrobił, gdyby?! No? Potrafisz spojrzeć w lustro bez obrzydzenia, a czy potrafisz mi teraz spojrzeć w oczy?

Stał nieruchomo, z kamienna twarzą, gdy wrzeszczała mu prosto w twarz. Musiała przy tym wspiąć się na pałce.

– To nie jest moja wina, dziewczyno – powiedział wreszcie, gdy już się wykrzyczała. – Nic mu nie mówiłem. Był kiedyś zbyt porządnym człowiekiem, żeby to znieść. Nie potrafił się okłamywać, jak tylu innych. Pewnie, że ja też nie znam swojej wytrzymałości. Ale wiem, że kiedy człowiek raz okaże się skurwysynem, to już nie ma po co żyć. Nie zrozumiesz tego. Zostaw mnie.

Zwinęła się, siadając znowu i chowając twarz w podciągniętych pod brodę kolanach. Płakała, dreszcze wstrząsały całym jej ciałem. No, i Bóg z tobą, Szregi, niech cię to pocieszy. Po mnie to, kurwa, żadna baba nie będzie płakać.

Cholera cię tu przyniosła, Hornen. Co cię to wszystko obchodziło? Masz swoją robotę do wykonania, nic więcej się w tej chwili nie powinno liczyć. Wrócił do pokoju. Niech się wypłacze. Biedna dziewczyna. One zawsze są biedne, mogą tylko płakać. Usiadł na łóżku i sięgnął po następnego papierosa.

Przyszła po kilkunastu minutach, z zaczerwienionymi, wilgotnymi jeszcze oczami.

– Dlaczego wyszedłeś? – spytała, siadając przy nim. Powstrzymał się, żeby się nie zaśmiać. – O Boże, Boże, kiedy to wszystko się skończy – szepnęła, osuwając się na niego. Przytulił ją odruchowo. Sam miał czasem ochotę tak osunąć się na kogoś i popłakać. Bogu dzięki, że nigdy nie miał okazji.

– Stało się, co się miało stać – powiedział po długim milczeniu, gładząc jej plecy. – Niczego już nie zmienisz.

– Przepraszam cię – wyprostowała się, wycierając dłonią policzki. – Wiem, że to nie twoja wina. Czasem są takie chwile, że sama już nie wiem. Chciałabym zasnąć i obudzić się za wiele, wiele lat, kiedy już będzie po tym wszystkim.

– Każdy by chciał… żeby to się skończyło samo z siebie. Niektórzy ludzie mówią, że trzeba czekać, że Ziemia kiedyś sobie wreszcie o nas przypomni. Przylecą tu i zrobią raz na zawsze porządek z Instytutami i specami. Kiedyś też w to wierzyłem. Ale oni już chyba o nas zapomnieli. Bóg też już pewnie o nas zapomniał.

– Nie mów tak – poruszyła głową. – Chyba jeszcze tylko na niego możemy liczyć.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Wierzył w Boga, przede wszystkim na złość specom, którzy pluli na religię i religiantów przy każdej możliwej okazji.

– Myślę, że gdyby chciał zrobić dla nas jakiś cud, już by się chyba pofatygował. Więc widocznie musimy sobie na to zasłużyć. Musimy sobie poradzić sami. Robić, co do nas należy i nie oglądać się na zapłatę. W końcu musi się udać. Wierzę w to. Inaczej życie w ogóle by nie miało sensu.

Westchnął ciężko.

– Muszę się zbierać. Chciałbym, żebyśmy się kiedyś jeszcze spotkali. Chciałbym tu wrócić. Może będę mógł. Wiesz co? Nie śmiej się, mówię zupełnie szczerze. Jest w tobie coś… coś niezwykłego. Nigdy nie spotkałem podobnej do ciebie dziewczyny. Możesz mi wierzyć, bo idę stąd i nie mam żadnego powodu, żeby ci wstawiać bałachy. Chciałbym, żebyś sobie kogoś znalazła i mogła żyć normalnie… jeżeli w tym zwariowanym świecie można normalnie żyć i być szczęśliwym. I żebyś miała synów. Potrafiłabyś wychować ich na porządnych ludzi. Jeśli mi się nie uda, to może oni wreszcie… zdołaliby to osiągnąć.

Mieli już wstać, kiedy dobiegł ich szelest poruszonej klamki drzwi. Cały ten ponuro-liryczny nastrój opuścił Hornena w jednej chwili. Poczuł się znów sobą. Zwykłym, normalnym fajterem. Niemal odetchnął z ulgą.

– Otwórz – powiedział spokojnie, podnosząc się i uchylając okno. Rzut oka – ulica czysta, w porządku. Trochę za wysoko… no, trudno. Stał spięty, nieruchomy.

Po chwili do pokoju wszedł Szregi. Właściwie wtoczył się, aż żal było na niego patrzeć. Chwiał się na nogach, w oczach miał obłęd, spoglądał na Hornena nieprzytomnie, wręcz z rozpacza. Za nim nic nie rozumiejąca Ronię.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie, nim Szregi upadł nagle na jego pierś, jak mokra szmata.

– Nie potrafię… – zaskomlał. – Nawet tego nie potrafię…

Odsunął go, rzucił na łóżko. Szregi wił się, gryząc palce i skamląc jak skopany pies.

Powoli, w milczeniu, Hornen założył kurtkę.

– Pójdę już – powiedział do Ronię. – Życz mi szczęścia.

Przez chwilę zdawało mu się, że chce coś powiedzieć, ale tylko poruszyła bezgłośnie wargami i skinęła głową. Pochylił się nagle i pocałował ją w policzek.

– Dziękuję ci za rozmowę – powiedział. – Nigdy z nikim tak nie rozmawiałem. Trzymaj się.

Obrócił się nerwowo i wyszedł. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie zacząć wrzeszczeć.

Загрузка...