34 Ucieczka z raju

Inner Tube, kochanie — powiedziała pani Sublett. — Talitha Morrow, Todd Probert, Gary Underwood. 1966.

Leżała na fotelu, mając na czole zwiniętą i zmoczoną ściereczkę do naczyń. Ściereczka miała ten sam niebieski kolor co jej kapcie, które też były z szorstkiego płótna.

— Nigdy go nie widziałam — powiedziała Chevette, przerzucając strony gazety w całości poświęconej wielebnemu Fallonowi. Zobaczyła tę byłą aktorkę, Gudrun Weaver, która obściskiwała Fallona na jakiejś scenie. Gdyby się obrócił, pomyślała Chevette, ledwie sięgałby jej nosem do biustu. Wyglądał tak, jakby pod skórę wstrzyknięto mu różowy wosk i miał najdziwniejszą w świecie fryzurę: coś w rodzaju krótkiej peruki, która sprawiała wrażenie, że zaraz może zejść mu z głowy, i pomaszerować w świat.

— Wszystko to, co wiąże się z telewizją — stwierdziła pani Sublett — ma, oczywiście, doniosłe znaczenie dla Kościoła.

— O czym jest ten film?

— Talitha Morrow gra dziennikarkę, a Todd Probert rabusia bankowego. Jednak jest on w istocie szlachetnym człowiekiem, ponieważ te pieniądze są mu potrzebne, aby zapłacić za operację przeszczepu serca u żony. Carrie Lee. Pamiętasz ją? Zagrała dojrzałą rolę, kochanie. Wybitną. No cóż. Gary Underwood gra eksmęża Talithy, ale wciąż w niej zakochanego. Prawdę mówiąc, cierpi na rodzaj… jak to nazywają? No tak, erotomanii, bo nie potrafi myśleć o niczym innym i staje się złym człowiekiem. Najpierw przysyła jej połamane na kawałki lalki Barbie, potem martwego białego królika, a na koniec tę fikuśną bieliznę, całą zakrwawioną…

Chevette pozwoliła starszej pani mówić. Po prostu wyłączyła się, tak jak czasem robiła to, będąc z matką. Zastanawiała się, o czym tak długo rozmawiają Rydell i Sublett. Szykowali coś; szeptali w kuchni. Popatrzyła na muchę bzyczącą nad regałem pani Sublett. Owad krążył ospale, jakby nie służyła mu klimatyzacja. Chevette zastanawiała się, czy nie zakochała się w Rydellu. Może to dlatego, że wykąpał się, ogolił i włożył czyste ubranie wyjęte z tej jego idiotycznie wyglądającej walizki. Ciuchy były dokładnie takie same jak te, które nosił przedtem. Może nigdy nie ubierał się inaczej. Jednak musiała przyznać, że w tych dżinsach wyglądał cholernie zgrabnie. Matka Subletta twierdziła, że wygląda jak młody Tommy Lee Jones. Kim był ten Tommy Lee Jones? A może dlatego, że przeczuwała, iż Sublett zamierza zrobić krzywdę Lowellowi. Wydawało się jej, że kocha Lowella, a przynajmniej czuje coś do niego, ale teraz już tak nie myślała, wcale nie. Gdyby tylko nie zabrał się za pląs. Chevette przypomniała sobie, jak wyglądał Loveless, kiedy wsypała mu pląsu do coli. Pytała Rydella, czy dawka była dostatecznie duża, żeby go zabić, ale on odparł, że nie. Powiedział, że wystarczyła, żeby na jakiś czas zupełnie oszalał, a kiedy dojdzie do siebie, będzie cierpiał. Potem zapytała, dlaczego Loveless to robił — czemu walił się kolbą w krocze. Rydell podrapał się po głowie i odparł, że nie jest pewien, ale tak chyba wygląda reakcja układu nerwowego na pląs. Mówił, że podobno powoduje priapizm. Zapytała go, co to takiego. No, odparł, to wtedy, kiedy mężczyzna jest nadmiernie pobudzony. Nie bardzo go rozumiała, ale Lowellowi stawał po tym i nie chciał opaść. To może byłoby dobre, a przynajmniej w porządku, gdyby nie zachowywał się przy tym tak brutalnie; wszystko ją potem bolało, a później krzyczał na nią przy swych kolesiach, takich jak Codes. No nic, nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się tym, co Rydell szykował dla Lowella, nie ma mowy. Martwiła się o Skinnera, czy nic mu nie jest i czy ktoś się nim zajmuje. Trochę bała się znów dzwonić do Fontaine'a; za każdym razem gdy Rydell używał telefonu, obawiała się, że mogą wytropić rozmowę. Czuła smutek, gdy pomyślała o rowerze. Była przekonana, że ktoś go już zabrał. Wstydziła się tego, ale powodowało to niemal taką samą żałość jak śmierć Sammy'ego. A Rydell przypuszczał, że Nigel pewnie też został zabity.

— A wtedy — mówiła matka Subletta — Gary Underwood wypada przez okno. I spada prosto na ogrodzenie. Takie z ostrymi sztachetami.

— Hej, mamo — rzekł Sublett — zanudzasz Chevette.

— Ja tylko opowiedziałam jej Inner Tube — broniła się pani Sublett spod okładu.

— 1966 — odruchowo dodał Sublett. — Hmm, Rydell i ja musimy z nią porozmawiać. — Gestem zaprosił Chevette do kuchni. — Nie uważam, że to dobry pomysł pozwolić jej wyjść na zewnątrz, Berry — powiedział do Rydella. — Nie w biały dzień.

Chevette spojrzała na obrączkę wokół przegubu. Rydell odpiłował drugą razem z łańcuchem, wypożyczoną gdzieś, ceramiczną piłką. Zajęło mu to prawie dwie godziny. Teraz siedział przy plastkowym stoliczku, gdzie jadła śniadanie.

— No cóż, ty nie możesz pójść, Sublett, ze względu na twoją apostazję. A ja nie chcę się tam pokazywać, nie z głową w goglach. Mogliby wejść jego rodzice albo on mógłby podsłuchać.

— Nie możesz po prostu zadzwonić do nich ze zwykłego telefonu, Berry? — spytał zaniepokojony Sublett.

— Nie — odparłRydell.-Nie mogę. Oni tego nie lubią. Mówił, że jeśli połączę się z nimi przez gogle, to przynajmniej mnie wysłuchają.

— W czym problem? — zapytała Chevette.

— Sublett zna kogoś, kto ma gogle.

— Buddy — powiedział Sublett.

— Twój koleś? — spytała.

— Ma na imię Buddy (Buddy (ang.) — koleś (przyp. tłum.)) — odparł Sublett. — Tylko że wirtualna rzeczywistość, gogle i wszystko jest wbrew prawom kościelnym. Wielebny Fallon miał objawienie, że wirtualna rzeczywistość jest narzędziem Szatana, ponieważ jej miłośnicy za rzadko oglądają telewizję…

— Ty w to nie wierzysz — rzekł Rydell.

— Buddy też nie, ale ojciec dałby mu po głowie, gdyby znalazł ten sprzęt, który chłopak trzyma pod łóżkiem.

— Zawołaj go i powiedz mu to, co usłyszałaś ode mnie. Dwieście dolarów gotówką, plus dopłata za dodatkowe koszty.

— Zobaczą ją — powiedział Sublett, rzucając niepewne szklane spojrzenie w kierunku Chevette, a później znów na Rydella.

— Czemu mieliby mnie zobaczyć?

— No, przez twoją fryzurę — wyjaśnił Sublett. — Zbyt rzuca się w oczy, mówię ci.


— Słuchaj, Buddy — powiedział Rydell do chłopca. — Masz tu dwieście dolarów. Mówisz, że kiedy ma wrócić twój ojciec?

— Nie wcześniej niż za dwie godziny — odparł Buddy, lekko zacinając się ze zdenerwowania. Podniósł pieniądze, jakby mógł się od nich czymś zarazić. — Pomaga wylać nowy fundament pod te ogniwa, które przywożą dziś z Phoenix kościelnym transportowcem.

Buddy wciąż spoglądał na Chevette. Miała na głowie słomkowy kapelusz matki Subletta, z wielkim opadającym rondem, oraz naprawdę dziwnie wyglądające okulary przeciwsłoneczne z cytrynowożółtymi oprawkami i szkłami, lekko zsuwające jej się z nosa. Usiłowała go rozbawić, ale niewiele to pomagało.

— Jesteście przyjaciółmi Joela, tak?

Buddy miał fryzurę nieznacznie różniącą się od łysiny skina, w ustach jakiś aparacik prostujący zęby oraz jabłko Adama wielkości jednej trzeciej jego głowy, które bez przerwy chodziło mu w górę i w dół.

— Z Los Angeles?

— Tak.

— Ja… chciałbym tam p-pojechać.

— To dobrze — powiedział Rydell. — Robisz krok we właściwym kierunku, możesz mi wierzyć. Teraz zaczekaj na zewnątrz, tak jak uzgodniliśmy i powiedz Chevette, gdyby ktoś nadchodził.

Buddy wyszedł ze swej maleńkiej sypialni, zamykając za sobą drzwi. Pokój nie wyglądał na pomieszczenie, w którym mieszka chłopiec w jego wieku. Zbyt czysty, z tymi plakatami Jezusa i Fallona. Współczuła mu. Było tu ciasno i duszno, brakowało klimatyzacji, jaką miała matka Subletta. Chevette zdjęła kapelusz.

— Dobrze — powiedział Rydell, podnosząc plastikowy hełm.

— Usiądź na łóżku i wyciągnij wtyczkę, gdyby ktoś nam przerwał.

Buddy już wszystko popodłączał. Rydell siadł na podłodze i włożył hełm, więc nie widziała jego oczu. Potem wciągnął jedną z tych rękawic, które zawsze się używa. Patrzyła, jak jego palec wskazujący, w rękawiczce, wybiera numer na niewidocznej tarczy. Potem słyszała, jak rozmawia z komputerem firmy telekomunikacyjnej, uzgadniając koszt połączenia i rozmowy. Dał znak gotowości, podnosząc rękę.

— Zaczynamy — powiedział i zaczął wystukiwać numer, który podał mu Lowell, poruszając palcem w powietrzu. Kiedy skończył, zacisnął dłoń w pięść, zatoczył nią krąg i położył ją sobie na kolanach. Siedział tak przez kilka sekund, lekko poruszając hełmem, jakby się rozglądał, a potem znieruchomiał.

— Dobrze — powiedział, dziwnie zmienionym głosem, ale nie do niej. — Jest tu kto?

Chevette poczuła wstrząsające nią dreszcze.

— O Jezu — powiedział, obracając nakrytą hełmem głowę.

Загрузка...