22 Ble-ble-ble

Ktokolwiek ją złapał, usiłowała dołożyć mu, kopiąc i tłukąc pięściami, kiedy niósł ją po schodach. Jednak trzymał ją w wyciągniętych rękach, tak że o mało na nią nie upadł. W następnej chwili wylądowała na pomoście, w słabym świetle patrząc na wymierzony w nią plastikowy pistolet maszynowy, wyglądający jak dziecinna zabawka, w rękach kolejnego faceta w takim brzydkim długim płaszczu; ten nie miał kapelusza i mokre włosy oblepiały mu czaszkę wokół twarzy o zbyt naciągniętej skórze.

— Puść ją, pierdolcu — powiedział ten z bronią. Miał akcent ze starych filmów o potworach. Ledwie utrzymała się na nogach, gdy facet, który ją niósł, rozluźnił chwyt.

— Chcesz spóbować czy co, pierdolcu? — powiedział ten z bronią.

— War… — zaczął ten, który ją niósł, a potem zgiął się, kaszląc — …baby — dokończył, prostując się, a potem skrzywił się, rozmasowując żebra i patrząc na nią. — Jezusie, ale masz wykop.

Mówił z amerykańskim akcentem, ale nie z zachodniego wybrzeża. Miał na sobie tanią nylonową kurtkę z naderwanym rękawem, z rozdarcia sterczały białe kłaczki.

— Spróbuj się ruszyć… — Plastikowy pistolet mierzył prosto w jego twarz.

— War-baby, War-baby — powtórzył facet, a przynajmniej tak to brzmiało. — War-baby przysłał mnie tu po nią. Zaparkował tam z tyłu, za zaporami przeciwczołgowymi i czeka, aż ją przyprowadzę.

— Arkady… — To ten w plastikowym kapeluszu, wchodzący po schodach za plecami mężczyzny, który ją złapał. Miał na nosie noktowizor z tą zabawnie wyglądającą rurą, sterczącą spod ronda kapelusza. Trzymał coś, co wyglądało jak miniaturowa puszka aerozolu. Powiedział kilka słów w obcym języku. Po rosyjsku? Zrobił gest ręką, w której trzymał puszkę, wskazując za siebie.

— Używając gazu pieprzowego na takiej niewielkiej przestrzeni — powiedział facet, który ją niósł — można zrobić komuś krzywdę i nabawić się poważnych kłopotów z zatokami.

Ten ze zbyt spiętą twarzą spojrzał na niego jąkną coś, co wypełzo spod kamienia.

— Kierowca, tak? — powiedział, pokazując temu w kapeluszu, żeby opuścił broń.

— Byliśmy na kawie. No, wy piliście herbatę. Svobodov, tak?

Chevette zauważyła, że ten ze ściągniętą twarzą obrzucił ją szybkim spojrzeniem, jakby nie podobało mu się to, że usłyszała jego nazwisko. Chciała powiedzieć mu, że brzmiało niewyraźnie i usłyszała tylko ble-ble-ble, więc nie może go zapamiętać, no nie?

— Dlaczego ją złapałeś? — zapytał ten ze spiętą twarzą, Ble-ble-ble.

— Mogła uciec w ciemnościach, no nie? Nie wiedziałem, że twój partner ma noktowizor. Ponadto przysłali mnie tu po nią. Nie wspominali o was. Prawdę mówiąc, mówili, że was tu nie będzie.

Ten w kapeluszu stanął teraz za nią i mocno chwycił ją za ramię.

— Puszczaj…!

— Hej — powiedział ten, który ją złapał, jakby chciał ją uspokoić. — To policjanci. Wydział Zabójstw SFPD, tak?

Ble-ble-ble gwizdnął cicho.

— Pierdolec.

— Gliny?

— Jasne.

To wywołało zniecierpliwione prychnięcie Ble-ble-ble.

— Arkady, musimy ruszać. Te śmierdziele obserwują nas z dołu…

Ten w kapeluszu ściągnął noktowizor i kręcił się nerwowo, jakby chciał sikać.

— Słuchajcie — powiedziała — ktoś zabił Sammy'ego. Jeżeli jesteście glinami, to słuchajcie! Ktoś zabił Sammy'ego Sala!

— Kim jest Sammy? — spytał ten w rozdartej kurtce.

— Pracuję z nim! Dla Allied. Sammy DuPree. Został zastrzelony.

— Kto go zastrzelił?

— Stul dziób, Rydell. Stu. Dzióp.

— Ona przekazuje nam informację dotyczącą zabójstwa, a ty każesz mi się zamknąć?

— Tak, mówię ci, żebyś się zamknął. War-baby ci wszystko wyjaśni.

I wykręcił jej rękę, zmuszając, żeby z nimi poszła.

Загрузка...