22

Jakoś udało mu się bez szwanku pokonać resztę koszmarnej podróży. Jeep miał parę zadrapań i innych drobnych uszkodzeń, poza tym skrzypiał żałośnie na wszystkich zakrętach, ale nic poważnego mu się nie stało.

Kiedy w końcu Dolg znalazł się na równej, porośniętej trawą ziemi, zatrzymał się nad samym morzem, żeby się umyć i zmienić ubranie. Chciał być czysty i porządnie ubrany przed tym, co zamierzał zrobić.

Minął miejsce, które sobie upatrzył dla swojego „rytuału”. To tam słyszał kiedyś kroki. Miejsce było tak samo czarodziejskie, tak samo fascynujące, jak zapamiętał, całkiem tylko zapomniał owo porażające wrażenie, które zapierało dech w piersi.

Tutaj powinno się to odbyć. Najpierw pojechał do Lokinhamrar.

Nie było tam jeszcze nikogo. Tylko monotonne, ostrzegawcze krzyki spłoszonych morskich ptaków zakłócały ciszę. Gdyby się jednak uważniej wsłuchać, można było usłyszeć szept wiatru w trawie.

Budynki stały puste. Zagroda po drugiej stronie strumienia całkiem popadła w ruinę. Druga, najbliższa, znajdowała się w dobrym stanie. Gotowa na przyjęcie właściciela, jego krów, owiec, koni i psa. Czekała na nich przez całą zimę. Teraz jednak nastała wiosna i ta piękna, przyjazna dolina pod wznoszącymi się wysoko szczytami Skjold i Skeggi pokazywała się z jaśniejszej strony.

Na dole, nad morzem, roiło się od ptactwa, i w powietrzu, i na białych, pokrytych ptasimi odchodami skałach. Tutaj, niedaleko zabudowań, miało się wrażenie bezbrzeżnej ciszy i nieskończonej przestrzeni.

Dolg musiał wrócić jeepem do wybranego miejsca, piechotą było za daleko. Napisał jednak kartkę i wsunął ją pod drzwi. Donosił w języku islandzkim:

Drogi właścicielu Lokinhamrar! Zostawiam jeepa koło Selvogur czy Ofäravik, a raczej w miejscu, które nazywam Alfahafnar, nie jestem pewien, jak brzmi właściwa nazwa. Jeep chodzi dobrze, a w baku jest benzyna. Pojazd należy do ciebie, wszystkie jego dokumenty zostawiam w środku, nie będą mi już potrzebne. Kupiłem tego jeepa w uczciwy sposób, więc nie będziesz miał żadnych problemów z policją. Wyświadcz mi tę przysługę i weź go, zajmij się nim, w przeciwnym razie po prostu zardzewieje na deszczu. Jeśli chcesz, możesz go sprzedać. Z najlepszymi pozdrowieniami od człowieka, którego droga wiodła obok.

Obok? Nie zdarzało się chyba dotychczas, by czyjaś droga wiodła obok Lokinhamrar. Owszem, wiedział, że można by pójść stąd dalej, trzeba by jednak w takim razie bardzo uważać na pory przypływów i odpływów, żeby nie zostać zalanym przez morze.

To był długi list, Dolg wolał jednak wytłumaczyć wszystko dokładnie, żeby nikogo nie narażać na nieprzyjemności.

Wyjął butelkę Madragów i resztę zawartości wylał na ziemię.

– Rozproszcie się, maleńkie kropelki – przemawiał łagodnie. – Rozprzestrzeńcie się nad całym cyplem. Nad tym półwyspem daleko w morzu. Dajcie życie wszystkiemu, niech ludzie dostrzegą, jaka wspaniała natura ich otacza!

Potem pożegnał się z samotną zagrodą i ruszył w drogę powrotną do Portu Elfów, jak ochrzcił to miejsce.

Znajdowało się ono na najdalej w morze wysuniętym krańcu cypla. Dolg zaparkował jeepa kawałek dalej i w uroczystym nastroju poszedł w kierunku morza.

Żywił nadzieję, że uniknie spotkania z elfami, nie miał teraz dla nich czasu. To dla elfów znakomite miejsce, zwykle jednak trzymają się raczej po drugiej stronie Lokinhamrar, przy kamieniu elfów, dokładnie tam, gdzie dociera woda przyboju i na połowę doby zamyka drogę.

Chyba ich tutaj nie ma.

Głęboko wciągnął powietrze, miał wrażenie, że postawił stopę na świętej ziemi.

Był to cud natury. Przypominał dwa położone obok siebie porty, ale tak naprawdę były to dwie wrzynające się głęboko zatoki, oddzielone długim pasem porośniętego trawą lądu. Obie zatoczki były osłonięte wysuniętymi skałami, które obejmowały je niczym ramiona, a wewnątrz każdą zatokę otaczała plaża pokryta pięknym piaskiem.

Przy jednej z zatok, w skale, znajdowała się grota otwarta na ów trawiasty cypel. Przed tą grotą Dolga zdjął lęk, niemal oczekiwał, że wyjdzie z niej kilka elfów. Ale nie.

Tamtym razem słyszał kroki w trawie porastającej cypel.

Stał przez chwilę i napełniał płuca morskim powietrzem. Potem uklęknął na skraju cypla z twarzą zwróconą ku wzburzonemu morzu. W zatokach po obu stronach toczące się fale zalewały piasek, a potem bezgłośnie odpływały.

Dolg długo klęczał z pochyloną głową i zamkniętymi oczyma.

Myślał o swoim życiu. Był wyjątkowy i zawsze bardzo samotny. Przyjaciel wszystkich, dla nikogo ten jedyny. Uśmiechnął się krzywo na wspomnienie maleńkiej elfowej panienki, Fivrelde. Ostatnio nie była taka natrętna. Znalazła sobie elfa, równego jej wzrostem. Szczerze mówiąc, Dolg przyjął to z wdzięcznością.

Marco też go w jakiś sposób opuścił, choć przyjaźń pozostała. Marco otrzymał zdolność kochania, Dolg to wyczuwał.

Najbliższy był mu ojciec. Ale teraz ojciec znalazł się w potrzebie. Zniknął. No i w ten sposób Dolg będzie mógł mu najlepiej pomóc.

Mama, babcia, dziadek, rodzeństwo, ich dzieci, wszyscy przyjaciele.

Każdy ma swoje sprawy. Nero najlepiej się czuje u mamy Tiril.

Tylko Dolg wciąż sam. I tak już miało pozostać na wieki, Dolg bowiem jest nieśmiertelny.

Głuchy krzyk dojrzewał w jego krtani niczym skarga wobec nieskończoności. Morze i horyzont, zlewające się z niebem, wieczność…

Więcej już nie zniosę, myślał Dolg.

Nagle zdrętwiał. Uniósł głowę.

Kroki w trawie?

Źdźbła, które odchylają się na boki, by uniknąć spotkania ze stopami.

Ciche, bardzo ciche stąpanie.

Ktoś klęka obok niego.

– Dolg Lanjelin – mówi delikatny głos.

Kto nazywał go Dolg Lanjelin? Nie ludzie, oni mówią Dolg. Karły również. To elfy mówią: Lanjelin.

Wstrzymał dech, odwrócił głowę.

Jego zaskoczenie było całkowite, łzy przesłoniły wzrok.

– Eliveva! Mój duch opiekuńczy! Eliveva, ty, która byłaś moją przyjaciółką, moją pocieszycielką na ziemi. Myślałem, że opuściłaś mnie już na zawsze.

– To ty mnie opuściłeś, Dolg Lanjelin. Kiedy zniknąłeś tak daleko, w Królestwie Światła.

– To prawda, ale musiałem zostawić cię tutaj. Tam bowiem nikt nie potrzebuje duchów opiekuńczych.

– To mi sprawiło ból, Dolg. Nie mogłam wypełniać nałożonego na mnie zadania, prowadzić cię poprzez życie człowiecze.

Patrzył na nią, rozradowany ponownym spotkaniem. Dolg widywał w Królestwie Światła niezliczoną liczbę prawdziwych piękności, w samym jego towarzyskim kręgu jedna dziewczyna była ładniejsza od drugiej. Żadna jednak nie wydawała mu się taka piękna, jak stojąca teraz przed nim drobna Eliveva. Była istotą umarłą, duchem, ale on miał mnóstwo takich znajomych, więc nie robiło to na nim wrażenia. Wiedział jednak, że każde z nich należy do innej sfery, i dlatego nigdy nie mogliby być razem.

Jej dusza była bardzo stara. Przez tysiące lat wędrowała od człowieka do człowieka, za każdym razem była inną żywą istotą. Doszło do tego, że dusza Elivevy mogła zakończyć swoje wędrowanie, jeszcze tylko ostatnie zadanie, zanim zostanie przeniesiona do wyższej sfery: została wybrana na ducha opiekuńczego Dolga, miała być jego pomocnicą, przewodniczką, towarzyszką, aniołem stróżem czy jak jeszcze można by to nazwać. Ale on zamknął jej możliwość przejścia do wyższego wymiaru. Najpierw spędził dwieście pięćdziesiąt lat u elfów, a potem zniknął w Królestwie Światła.

– Tak mi przykro, Eliveva – powiedział z żalem. – Za nic nie chciałbym ci sprawić bólu i akurat tobie go sprawiłem.

Markotna kiwała głową.

– Widziałam cię kiedyś. Właśnie tutaj, w tym świętym miejscu. Wtedy jednak znajdowałeś się we władzy elfów, nie mogłam nawet się do ciebie zbliżyć.

– Wiem. Ja cię słyszałem, kroki w trawie, nie wiedziałem tylko kto to. To ty dzisiaj mnie uratowałaś, prawda? Tam na skale?

Z zapałem przytaknęła.

– Dziękuję ci – powiedział ciepło.

– Tak bardzo mi ciebie brakowało, Dolg Lanjelin.

– Mnie ciebie też brakowało. Wielokrotnie, kiedy czułem, że stoję poza wszystkim, sam, na uboczu, myślałem o tobie. Jak dobrze nam było blisko siebie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu i patrzyli sobie w oczy tacy szczęśliwi, że znowu mogą być blisko siebie.

Dolg myślał o czasach, kiedy żył na ziemi jako dziecko, a potem młodzieniec, wtedy ona często mu pomagała. Wykształcił się między nimi wyjątkowy układ, w przeciwieństwie bowiem do większości ludzi on widział swego ducha opiekuńczego. Zawsze się nawzajem rozumieli.

Wspaniale było znowu ją zobaczyć! Jej długie, jasne jak len włosy, grzywkę, którą teraz rozwiewał wiatr, piękne rysy twarzy.

Z odrobinę krzywym uśmiechem zastanawiał się, ilu naprawdę było takich, którzy pragnęli się nim opiekować. Chyba nie szedł przez życie taki samotny, jak to sobie wyobrażał. Przede wszystkim rolę opiekuna pełnił Cień. Od chwili urodzenia Dolga, a nawet jeszcze wcześniej. Następnie spotkał Elivevę, szczerze mówiąc, nie pamiętał, kiedy zobaczyli się pierwszy raz, był wtedy dzieckiem. I w Królestwie Światła… Dolg musiał się uśmiechnąć. Tam mała panienka z rodu elfów, Fivrelde, bardzo poważnie traktowała sprawę swojej opieki nad nim. Musiała bardzo uważać na tego niemożliwego Lanjelina, który nieustannie wpadał w jakieś kłopoty i bez niej by sobie nie poradził.

Na szczęście uwolnił się od tej małej.

Włosy Elivevy powiewały na wietrze. Były takie lekkie, takie ładne, gładkie i lśniące, sięgały jej prawie do pasa. Właściwie wyglądała tak bezbronnie, że musiał spoglądać na wzburzone fale, żeby ukryć wzruszenie. Tyle przez niego wycierpiała, tak wiele zepsuł!

Jej głos brzmiał poważnie, niemal surowo:

– Dolgu Lanjelinie Matthiasie z rodu islandzkich czarnoksiężników, w którego żyłach płynie krew elfów, Lemuryjczyków, a nawet Obcych, który jesteś dalekim krewnym wielu duchów i innych istot natury – rzeczywiście był to bardzo niezwykły wywar, który doprowadził do tego, że zostałeś poczęty – co ty robisz w zewnętrznym świecie?

Ponieważ nie odpowiedział natychmiast, mówiła dalej:

– I widzę, i czuję twój smutek, twoją samotność i twoje zdecydowanie. Nie chcesz mi odpowiedzieć?

Spojrzał na nią.

– Nikt nie wie, dlaczego tutaj przyszedłem. Ty jednak jesteś mi bliższa niż wszyscy inni, ty powinnaś wiedzieć. Pracuję nad tym, by uwolnić cię od twoich obowiązków, moja droga przyjaciółko.

Wyraźnie drgnęła. Niebieskie oczy pociemniały ze zdziwienia, niedowierzania i rozczarowania.

– Eliveva – prosił z naciskiem. – Postaraj się mnie zrozumieć. Zbyt długo żyłem w samotności.

– Ale przecież masz mnie!

– Sumienie już mi nie pozwala trzymać cię dłużej na Ziemi. Powinnaś pójść dalej, do lepszego istnienia.

Miała łzy w oczach. Dolg nie wiedział, co zrobić.

– Sprawiasz, że zaczynam się wahać – rzekł niepewnie.

– Nie, nie wolno ci tak mówić! – zawołała przestraszona. – Opowiadaj!

I nareszcie Dolg zdecydował się komuś zwierzyć. Eliveva go zrozumie. Wyznał jej, że dla ratowania dwojga drogich mu przyjaciół postanowił zostać jednym z elitarnych Strażników.

Eliveva podskoczyła.

– Jednym z elitarnych Strażników? Tych od świętego światła?

Dolg był zaskoczony.

– No, właściwie to oni strzegą Świętego Słońca. Ale ono jest przecież częścią świętego światła, masz więc rację. Wiesz o nim coś więcej?

– Tak, bo przecież to właśnie do wielkiego światła mam pójść, kiedy tobie nie będę już potrzebna! Przyjmie mnie tam właśnie taki Strażnik, z elity Strażników.

– Ach, tak – westchnął Dolg.

Na nic inteligentniejszego nie umiał się zdobyć. Eliveva przerwała milczenie:

– Nie domyślasz się, co to może oznaczać?

– Owszem – odparł przeciągle. – To oznacza, że ty i ja mamy szansę się tam spotkać. I wtedy już nic nas nie będzie mogło rozdzielić.

– Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie – szepnęła drżącym ze wzruszenia głosem. – Mimo wszystko nie rozumiem, co robisz tutaj. Ani jak zamierzasz się dostać do świętego światła.

Dolg przedstawił jej swój pomysł.

– Umówiłem się z przełożonym elitarnych Strażników, że spróbuję dostać się do światła stąd. To nie jest tradycyjna droga, żaden Strażnik nigdy z niej nie korzystał, ale jak sama dopiero co wspomniałaś, jestem stworzony z mieszaniny różnych sił natury, przez całe swoje ziemskie życie zachowywałem się tak przyzwoicie, że bardziej już chyba nie można, więc może właśnie ja mam szansę.

– Ja w to wierzę – odparła w zamyśleniu.

Opowiedział jej o swoim ojcu. O tym, że postanowił połączyć się z żywiołami i z naturą, z niebem i ziemią, krótko mówiąc, z wielką całością. Może dzięki temu będzie mógł odszukać ojca i innych zaginionych.

Eliveva uznała, że to bardzo dobry pomysł.

– Ale będziesz potrzebował pomocy. Nie mojej, jestem na to za mała.

Dolg zgadzał się z nią.

– A wtedy ja zniknę – powiedziała cicho. – I jeśli zostanę zabrana do świętego światła, to będę wiedziała, że… ciebie… już nie ma na Ziemi.

Uciekła od niego tak szybko, że nawet nie zdążył się pożegnać. Dobrze jednak wiedział, dlaczego ucieka. Jego też oślepiały łzy.

Odwrócił się. Po drugiej stronie drogi wznosił się wysoki szczyt, otoczony ciemnymi chmurami. Akurat w tym miejscu nie było zbyt wielu morskich ptaków. Gniazdują one gdzieś dalej. Tutaj panowała cisza.

Goram, Lilja i on mieli całkiem niedawno wizytę duchów czterech żywiołów, więc przynajmniej one nie zaginęły. Usiadł na samym krańcu cypla, uniósł ręce w błagalnym geście i zaczął wołać bardzo głośno:

– Duchu wszystkich wód! Przybądź i udziel mi błogosławieństwa, moje zamiary bowiem są uczciwe i szczere.

Dostrzegł coś kątem oka. Na porośniętym trawą skrawku lądu stał duch Wody, majestatyczny, wyczekujący.

Dolg pochylił głowę z szacunkiem i wołał dalej:

– Władco Powietrza! Wzywam cię! Bez twego pozwolenia nie dokonam tego, co zamierzam.

Na drugim krańcu lądu pojawił się połyskujący duch Powietrza.

Dolg pozdrowił go i wołał dalej:

– Duchu Ziemi! Bądź dla mnie łaskaw i wspieraj mnie w moim przedsięwzięciu!

Tak jak oczekiwał, na brzegu pojawił się ubrany w brunatną szatę duch Ziemi.

Brakowało teraz jeszcze jednego. Dolg wezwał ducha Ognia, który przybył i stanął między swoimi towarzyszami. Po chwili upomniał Dolga:

– Dolgu Lanjelinie, chylimy przed tobą głowy. Powinieneś jednak wezwać jeszcze piątego ducha!

O mało o tym nie zapomniał!

Znowu uniósł ręce.

– Shamo! Duchu przerwanego życia, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i przybyć tutaj?

Doznał szoku, kiedy usłyszał za sobą stąpanie. Przybył Shama, potężny, budzący lęk. Z szyderczym uśmieszkiem na wargach wkroczył na cypel od strony lądu.

Nagle duchy pięciu żywiołów otoczyły Dolga kołem. Jakby wiedział, czego od niego żądają, uklęknął. Wszyscy po kolei kładli mu dłoń na ramieniu i obiecywali, że ich żywioły będą mu przychylne. Ale to, co naprawdę miało go otoczyć, to światło słońca. Słońce tutaj, na nieboskłonie, jest symbolem wielkiego światła, poinformowały go duchy.

Pod wpływem ich dotyków Dolga ogarnęło jakieś oszałamiające uczucie. Czy to światło słońca stało się nagle takie ostre? Miał wrażenie, jakby osuwał się szybko po jakimś zboczu w dół, później poprzez ogień stoczył się do wody, a jednocześnie został uniesiony przez wiatr w jakimś szalonym, wirującym tańcu.

A przez to wszystko wciąż widział ironiczne, zielono – czarne oczy Shamy, jakby ten chciał wessać Dolga w siebie, wyrwać go z ludzkiego życia. Nagle wszystko zamarło.

Eliveva siedziała skulona i patrzyła.

Ze zdumieniem stwierdziła, że samotny Dolg – duchy były dla niej niewidzialne – stoi na krańcu cypla i oddaje cześć słońcu. Z ramionami wyciągniętymi ku wielkiemu światłu, z głową odchyloną w tył tak bardzo, że czarne loki spływały na plecy.

– Prowadź mnie do mego ojca – prosił.

Światło stało się bardzo intensywne, Eliveva nie była w stanie dłużej na nie patrzeć.

Kiedy oślepione oczy odzyskały zdolność widzenia, Dolga nie było.

Odszedł, połączył się z wielką całością, był teraz częścią ziemi, morza, nieba, ognia, życia i śmierci. Był wszędzie i nigdzie.

Dzięki Lilji oraz jej miłości do Strażnika Gorama, Dolg, samotny, poznał w końcu cel swojej wiecznej, melancholijnej tęsknoty.

Stworzony został ze wszystkiego. I oto teraz wrócił do domu.

Загрузка...