6

Lilja otworzyła oczy, może przez sen słyszała skrzypnięcie drzwi, kiedy Goram wychodził?

Jej wzrok natychmiast skierował się na łóżko w tylnej części kabiny. Gorama nie było. Lilja usiadła i wyjrzała przez okno.

Tam jest! Stał widoczny z daleka na tle jasnego nieba i patrzył na morze.

Lodowata dłoń zacisnęła się wokół serca dziewczyny, budząc dawną rozpacz i smutek. Jaki on jest bosko piękny, kiedy tak stoi na brzegu! Goram, jeśli chodzi o wygląd, nie należał do najprzystojniejszych Strażników, dla niej jednak nie było bardziej pociągającego mężczyzny. Była po prostu beznadziejnie zakochana, stracona na zawsze.

Pobiegła do maleńkiej łazienki, wzięła krótki prysznic, bez tego nie mogła się obejść. Lilja pragnęła być zawsze czysta i zadbana, na nic więcej nie mogła sobie pozwolić na tych pustkowiach.

Miała nadzieję, że Goram jeszcze nie wrócił.

Dolg obudził się także i zajął po niej „łazienkę Lilja ubrała się ciepło i wyszła.

Goram wciąż stał na brzegu. Ale, o rety, jak daleko odszedł od gondoli! Czy powinna go zawołać?

Pewnie by i tak nie usłyszał poprzez ptasi gwar.

Zaczęła biec. Tak bardzo chciała być z nim w ten piękny, przezroczysty niczym szkło poranek. Takie odnosiła wrażenie, choć chmury zwieszały się nisko, chyba samo powietrze było takie orzeźwiająco czyste i jasne.

Goram zobaczył ją i stał teraz, czekając.

Czyż w jego oczach nie pokazał się tego poranka jakiś specjalny błysk i ciepły uśmiech?

Wiatr próbował zerwać jej kaptur z głowy, mocniej więc zaciągnęła wiązanie.

Lilja wyjęła z kieszeni kamyk.

– Spójrz, jaki piękny wzór – powiedziała bez tchu.

Ostrożnie wziął od niej kamień i pochwalił znalezisko.

– Ale jakie ty masz lodowate palce! – zawołał. – Tutaj powinnaś nosić futrzane rękawiczki.

– Nie pomyślałam o tym – przyznała zawstydzona.

Goram ujął jej rękę i wsunął do swojej kieszeni. Trzymał ją mocno.

Jaka ciepła okazała się jego dłoń! Jak dobrze było ukryć w niej swoją! Lilja czuła, że kręci jej się w głowie i nie mogła zrozumieć, dlaczego.

Nie mówili nic więcej, uśmiechali się tylko do siebie nawzajem i szli brzegiem pod wiatr.

Goram był zaszokowany swoją reakcją na spotkanie z Lilją. Niemal wierzył, że nadal przeżywa swój sen, jego intymny nastrój i mało brakowało, a byłby ą do siebie przytulił. Co mogło stać na przeszkodzie teraz, kiedy znają się tak dobrze…

Niestety, to tylko iluzja, w dodatku surowo zakazana.

Jak to dobrze, że zdołał się opanować na czas i powrócił do rzeczywistości!

Ale też nic dziwnego, że Lilji zakręciło się w głowie! Goram nie zdawał sobie z tego sprawy, ale przez cały czas wysyłał w jej stronę sygnały właściwe tylko Lemuryjczykom. Wciąż trzymał w ręce drobną dłoń Lilji, ogrzewał ją w swojej głębokiej kieszeni, a ona czuła, jak bezgraniczna miłość przenika do jej świadomości. Nie była to zwyczajna miłość, to… Nie znajdowała innego określenia, jak „duchowa erotyka”. Czy coś takiego w ogóle istnieje?

Nie myliła się. To właśnie to. Specjalność Lemuryjczyków. Potrafią oni oddziaływać na partnera na wiele różnych sposobów. To tylko jeden z nich. Goram nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni. Po prostu jego miłość i najgłębsza tęsknota przenikały do serca i zmysłów Lilji.

To bardzo trudna sprawa dla młodej dziewczyny, wychowanej w surowych warunkach przez nieodpowiedzialnych rodziców w nieprzyjaznym mieście zwanym Małym Madrytem. Goram był jedyną miłością jej życia, wiedziała jednak, że nigdy go nie zdobędzie, więc znajdując się tak blisko niego czuła, że zbiera jej się na płacz.

Zastanawiała się, co też ojciec i matka by powiedzieli, gdyby ją teraz mogli zobaczyć. Matka, która zawsze tak bardzo uważała, żeby wszystko na zewnątrz wyglądało dobrze. Fasada, to dla niej najważniejsze. Nikt nie mógł się dowiedzieć o brutalnym zachowaniu męża w domu.

No, no, naprawdę powinni oboje zobaczyć teraz swoją córkę.

A zresztą nie, nie powinni. Lilja za nic by im nie opowiedziała o swojej niezwykłej przygodzie na powierzchni Ziemi daleko, bardzo daleko od cywilizowanych okolic.

Dlaczego gęsto zamieszkane obszary i wielkie miasta ludzie nazywają cywilizowanymi okolicami? Co może być piękniejszego niż ten stary Samojed, który został przy swojej chorej żonie, kiedy wszyscy ucieka li przed wielką grozą? Czy on nie jest cywilizowany.

Zapytała nieśmiało, czy nie mogliby zmienić kieszeni, bo chętnie ogrzałaby teraz drugą rękę.

Mogli, oczywiście.

Goram nie mówił wiele. Szczerze powiedziawszy w ogóle się nie odzywał. Był tak oszołomiony bliskością ukochanej, tym, że dotyka jej skóry, iż wszystkie słowa gdzieś się ulotniły. Wiedział, że nie ma do tego prawa, ale kto mu zakaże ogrzać zmarzniętą dziewczynkę?

Myśli jak szalone krążyły w głowie, nie znajdował dla nich żadnego oparcia. Święte Słońce… jest daleko stąd. Elitarni Strażnicy także, Goram jest sam, sam za siebie odpowiada, a jedyne, czego pragnie, to być z Lilją.

Na szczęście ona przerwała jego chaotyczne rozmyślania.

– Jakie to wszystko cudowne! – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Jakbyśmy się znajdowali twarzą w twarz z wiecznością!

– Rozumiem, co masz na myśli, Liljo.

Oboje myśleli o tym, że prawie czterysta lat temu w tym miejscu Shira bawiła się z innymi dziećmi Samojedów.

Ona jednak nie była taka jak tamte dzieci. W jej żyłach płynęła też inna krew. Matka Shiry pochodziła z rodu Taran – gai, bocznej gałęzi Ludzi Lodu, a ojcem dziewczynki był Vendel Grip z Ludzi Lodu. Shira połączyła obie linie, tę znad Morza Karskiego i tę, która osiedliła się w Skandynawii.

Mar także jest z Ludzi Lodu. Z Taran – gaiczyków, którzy pewnie dawno temu zniknęli z mapy świata.

To bardzo dziwne uczucie chodzić teraz po tej samej ziemi. Nadzwyczajne, aż dech zapiera, kiedy się o tym pomyśli.

Dolg przyszedł do nich na brzeg i powiedział, że odczuwa coś podobnego. Przez jakiś czas stali w wielkim skupieniu, obserwując pustkowie i wsłuchując się w ptasie głosy oraz uderzające o brzeg fale.

Trudno było rozmawiać, musieliby do siebie krzyczeć, dali więc spokój. Zresztą powinni chyba wracać, starzy zbudzą się i będą może zaniepokojeni. Szli właśnie do gondoli, kiedy Lilja przystanęła.

– Ciii! Co to było?

Obaj mężczyźni również zwrócili uwagę na coś dziwnego. Ptaki zamilkły.

Odwrócili się wszyscy. Na niebie nie było widać ani jednego ptaka. Zdążyli jednak zauważyć, że coś pospiesznie ukrywa się między skałami na brzegu.

– Co u licha…? – mruknął Dolg. Goram popatrzył na Lilję.

– Powiedziałaś „Ciii! Co to było”, prawda? Czy miałaś na myśli ptaki?

– Nnnie – odparła. – Chociaż tak, ale najpierw słyszałam też inny dźwięk.

– Który sprawił, że ptaki umilkły?

– Na to wygląda.

– Opisz tamten dźwięk – poprosił Dolg.

Lilja zamyśliła się.

– To nie był jeszcze jeden krzyk pośród wrzasków ptactwa. To było… – dziewczyna zadrżała. – To było straszne, okropne! Jakby złowieszcze wycie przenikające człowieka na wskroś. Dochodziło jednak z bardzo daleka, trudno to określić czy opisać dokładniej.

– Bardzo sugestywnie to wyrażasz, Liljo – powiedział Dolg, a ona pokraśniała z dumy, słysząc jego pochwałę. – My z Goramem właśnie rozmawialiśmy i nie dosłyszeliśmy tego. Ptaki natomiast usłyszały.

– Skąd dochodził ów odgłos? – zapytał Goram.

Lilja rozejrzała się wokół, wszyscy troje jednak wiedzieli, w którą stronę się zwróci.

I rzeczywiście, pokazała na góry widniejące od wschodu. Tam, gdzie niegdyś znajdowało się Taran – gai. Teraz to tylko odnoga Uralu.

Stali przez jakiś czas i nasłuchiwali, nie usłyszeli jednak nic więcej. Lilja okropnie marzła, bo teraz Goram, zajęty czym innym, puścił jej rękę, a ona nie śmiała prosić o więcej.

– Patrzcie, pies biegnie – powiedział Dolg. – To znaczy, że nasi staruszkowie wstali. Chodź, chodź, mały przyjacielu!

Piesek machał radośnie swoim zakręconym ogonkiem, kołysząc się, biegł im na spotkanie.

– Widzisz, Liljo, idzie do ciebie, bo to ty rzucałaś mu wczoraj pod stół kawałki wielorybiego mięsa.

Zachichotała onieśmielona.

– Było takie okropnie twarde, nie mogłam pogryźć. Uff, chodźmy stąd! Wiatr znad Oceanu Lodowatego przenika mnie do szpiku kości!


Chata staruszków znajdowała się w okropnym stanie, wobec czego Goram zaofiarował się, że to i owo naprawi w podzięce za ich gościnność. Gospodarz przyjął jego propozycję z wdzięcznością, nie jest już taki sprawny jak w młodości, przyznawał. Żona czuła się tego dnia znacznie lepiej, mogła nawet z jego pomocą poruszać się po domu.

Dolg miał sporo pracy na pokładzie gondoli, trzeba było posprawdzać i naprawić aparaturę. Lilja też wzięła się za prace domowe, pozmywała po śniadaniu i chciała trochę posprzątać.

Od czasu do czasu zerkała ukradkiem na syna czarnoksiężnika.

Dolg zawsze odnosił się do niej życzliwie, ale był jakby nieobecny myślami. Ona mu się nie naprzykrzała, zresztą nie bardzo pojmowała, jaką rolę odgrywa w kręgu przyjaciół. Był to samotnik, typ outsidera, choć to może zbyt banalne słowa na określenie człowieka tak niezależnego, żyjącego według własnych zasad, niezwykłego.

Nigdy nie było wiadomo, co Dolg myśli ani co jest przyczyną smutku w jego wzroku. Nagle Lilja przypomniała sobie ten zmierzch na półwyspie Kamczatka i fragment wiersza, który Dolg recytował: „Jaka to tęsknota w wiosenną noc gna na północ ten ptasi klucz?”

Wtedy była zajęta sobą i Goramem. Swoją tęsknotą i jego, tą, którą mogła wyczytać w spojrzeniu ukochanego. Myślała też o tym jakimś pięknym wezwaniu, które każe dzikim gęsiom lecieć na zimną północ.

Teraz patrzyła na to inaczej. Teraz zastanawiała się nad sytuacją Dolga. Myślała o niewiarygodnym smutku i samotności w jego głosie, kiedy recytował tamte strofy. O jego przejmującej tęsknocie, o której przyczynach nikt nie pamiętał. Czego ona dotyczy? Za czym Dolg tak tęskni?

Wygląda tak strasznie młodo! Choć przecież Lilja świetnie wiedziała, że Dolg żył przez dwieście pięćdziesiąt lat wśród elfów i że w ogóle długość jego życia jest imponująca. Kiedy on się właściwie urodził? W początkach osiemnastego wieku? A teraz na Ziemi jest rok 2080. Oszałamiające! I przerażające!

Wycierając szklankę, zapytała niepewnie:

– Tęsknisz do elfów, Dolgu?

Spojrzał na nią zdumiony.

– Co? Nie, absolutnie nie!

Lilja bez słowa skinęła głową. On jednak uznał najwidoczniej, że jest jej winien bliższe wyjaśnienie. Dziewczynie nie przyszło jednak do głowy, że ucieszyło go jej zainteresowanie.

– Było mi u nich bardzo dobrze – powiedział. – Sto lat u nich mijało niczym dzień. Ale ich życie nie było moim, różniliśmy się bardzo, choć szczerze lubiłem te istoty.

Sprawiał wrażenie kogoś tak bardzo samotnego, że Lilja miała ochotę podejść i uściskać go lub pogłaskać po głowie. Ale nie dotyka się Dolga. Tego się po prostu nie robi.

Z drżeniem przypomniała sobie Shirę i Mara, którzy pozostali bezdzietni, ponieważ należą do wybranych. Dolg także jest jednym z wybranych, ale Shira i Mar mają przynajmniej siebie nawzajem. On nie ma nikogo.

Poraziła ją inna tragiczna myśl.

– Pomyśl, gdyby Oko Nocy też nie mógł mieć dzieci? – zastanawiała się głośno. – To by było straszne zwłaszcza dla jego młodej żony.

Dolg miał zdaje się pewne kłopoty z nadążaniem za jej tokiem rozumowania, zgadzał się jednak, że to by była tragedia. Skończył swoją pracę i zaprosił Lilję, żeby usiadła i porozmawiała z nim jeszcze trochę.

Zaproszenie przepełniło ją ogromnym szczęściem. Lilja siedziała i patrzyła na swego towarzysza. Na jego czarne loki, na cudownie piękną twarz z oczyma, w których kryją się stulecia niewyobrażalnego cierpienia i owa tajemnicza tęsknota.

Widzieli Gorama starającego się naprawić drzwi wejściowe do chaty dwojga staruszków; wciąż asystował mu uradowany piesek. Lilja nie wiedziała, że na jej policzkach wykwitły wielkie rumieńce, a oczy rozbłysły na moment promiennie. Zaraz jednak radość w niej zgasła.

Dolg jej nie dotknął, ale miała wrażenie, jakby położył rękę na jej dłoni, by dodać jej otuchy.

– Nie smuć się, moja mała! Dane ci jest coś wspaniałego i wielkiego, kochasz kogoś i on ciebie kocha.

Delikatność, zrozumienie, a zarazem ból w głosie Dolga sprawiły, że z oczu Lilji pociekły łzy.

– Ale to strasznie boli, kochać na odległość, nigdy nie móc mu powiedzieć o swoich uczuciach, nigdy mu tego nie okazać.

– Mogę to zrozumieć, chociaż nie do końca. Wiem, że ludzie odczuwają do siebie nawzajem pociąg, że łączą się, by przeżyć ze sobą całe życie, wiem, że to jest właśnie coś, czego ja nie mam, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jakie uczucia temu towarzyszą. Marco i ja często filozofujemy na ten temat, no ale teraz znowu jestem sam, bez niego.

Czy to stąd się bierze jego smutek? Że jest kimś, kto stoi jakby na zewnątrz normalnego, ludzkiego życia? Że nigdy nie będzie mógł nikogo kochać?

Jakie to musi być dziwne, rozmyślała naiwnie. Nie była w stanie wczuć się w taką sytuację.

– Czy to właśnie za tym tęsknisz? – zapytała cicho.

Długo na nią patrzył. Kompletnie czarne oczy, jego lemuryjskie dziedzictwo, sprawiały, że zakręciło jej się w głowie. Nie zaczaruj mnie teraz, synu czarnoksiężnika, myślała. Nie doprowadzaj mnie do tego, bym zemdlała i upadła na podłogę lub zapadła w sen czy zrobiła coś równie niemądrego!

A właściwie to dlaczego wszyscy nazywają Dolga synem czarnoksiężnika, skoro on sam jest co najmniej równie wytrawnym czarnoksiężnikiem? Chociaż nie tego samego rodzaju, co jego ojciec, Móri.

– Dlaczego uważasz, że ja tęsknię?

Lilja patrzyła niepewnie. Czyżby powiedziała coś niestosownego? Dolg sam odpowiedział na swoje pytanie:

– Owszem, masz rację. Ale ja nie mogę o tym rozmawiać.

– Przepraszam – szepnęła.

– Och, kochanie, nie zrozumiałaś mnie. Ja nie mogę o tym rozmawiać z nikim, nawet z Markiem, to zbyt… skomplikowane!

Wyjrzał na moment przez okno i odetchnął głęboko.

– Ja wiem, że jest coś, co mnie bardzo pociąga. Rozpaczliwie za tym tęsknię, ale nie jestem w stanie sprecyzować, co to jest.

– Czy mogę ci zadać bardzo osobiste pytanie?

– Naturalnie!

– To chyba nie jest… śmierć? To znaczy, kiedy myślisz, kim jesteś?

Uśmiechnął się leciutko.

– Nie, to nie to. To coś bardziej… subtelnego. Coś, co ma związek z pochodzeniem. A zarazem coś więcej. Nie potrafię tego opisać. Ufam jednak, że pewnego dnia to odnajdę.

– Ja też mam taką nadzieję – szepnęła Lilja i nie przejmowała się już tym, że łzy spływają jej po policzkach.

– Goram to szczęśliwy mężczyzna – rzekł Dolg ciepło. – On tylko nie wie, co jest dla niego najlepsze. Myślę, że w końcu odzyska rozsądek. A teraz chyba do nas wraca.

Wstali, Lilja pospiesznie otarła łzy.

– Wiesz co, Dolg – powiedziała, pociągając nosem. – Są w tej podróży chwile, których nigdy nie zapomnę. Takie, jak tamten wieczór na Kamczatce. Albo jak ta rozmowa z tobą. I dziś rano, kiedy szliśmy brzegiem morza. To niezwykłe, że mogę te chwile przeżywać z tobą i z Goramem. Najpiękniejsze chwile mojego życia… sama nie wiem, jak mam je określić.

– Cieszę się, że zamiast Armasa jest z nami Goram – wyznał Dolg. – Armas nie był dla ciebie miły.

– E, niegrzeczny też nie był, po prostu nie zwracał na mnie uwagi. Rzeczywiście było mi z tego powodu przykro.

– Rozumiem. Wiem, że z Goramem też masz kłopoty, ale chyba wolisz go mimo wszystko?

– Milion razy! – zawołała Lilja rozgorączkowana. – To wielkie szczęście, że mogę być z wami dwoma!

– Dziękuję ci – roześmiał się Dolg i otworzył Goramowi drzwi.

Teraz każdy dzień Lilji był piękny i radosny z powodu miłości do Gorama, ale też pełen rozpaczy, że musi się tak obojętnie uśmiechać do ukochanego i nie może mu powiedzieć tego wszystkiego, co w niej aż goreje.

Ale Dolg ma rację, myślała. Nic tak znowu wielu ludzi płonie z miłości, a to z tego powodu, że nie mają komu jej ofiarować. Ja mam Gorama. I wiem, że on także mnie kocha, nawet jeśli nasza miłość jest skazana na śmierć.


Dużą gondolę postanowili zostawić u pary Samojedów. Zapowiedzieli im, że w razie niebezpieczeństwa mają się w niej schować. Goram pokazał staremu, jak się otwiera i zamyka drzwi, prosił też, by zabrali ze sobą pieska. Z reniferami jest nieco gorzej, muszą pewnie zostać w zagrodzie jak przedtem. Stary dostał też pistolet z usypiającymi nabojami i odpowiednie instrukcje. Bardzo dumny machał im na pożegnanie, kiedy wyruszali mniejszą gondolą.

Ten pojazd miał swoje zalety. Zwrotny niczym błyskawica, nie tak widoczny, mógł się przedzierać przez lasy i wąskie przełęcze.

Niestety, nie można było zabrać na jego pokład zbyt wiele sprzętu.

Lilja, podróżując ponad syberyjską tundrą, rozmyślała, że tędy właśnie Vendel Grip wędrował w stronę Taran – gai. Tutaj wiele lat później przybył Daniel Lind z Ludzi Lodu i spotkał straszne potomstwo Tengela Złego.

Tutaj chodził z delikatną Shirą, córką Vendela, po jasną wodę dobra. Tutaj, w pięknych sosnowych lasach Taran – gai, słyszano tajemniczą grę na flecie. I tutaj Mar, pomocnik Shamy, żył w górach, do których teraz oni zmierzają. Tu wreszcie po długich walkach Mar skapitulował, pokonał złe dziedzictwo, jakie przyniósł na świat, i z miłości do Shiry odwrócił się od Tengela Złego.

Szybko zbliżali się do gór Taran – gai.

Pod nimi leżały opuszczone domostwa. Znowu widzieli czarne błocko, rozpylali więc gęste obłoki eliksiru Madragów. A potem patrzyli, jak wszystko za nimi zielenieje i rośnie, jak bujna roślinność pokrywa czarną maź.

Wracajcie do domów, Samojedzi! Obejmujcie znowu w posiadanie swoją własność! Ziemia jest żyzna, zapewni wam nowe życie!

Jeśli tylko potrafimy rozprawić się z tym, co was śmiertelnie wystraszyło, zakończyła Lilja niezbyt optymistycznie swoje rozmyślania.

Gondola leciała teraz wolniej. Na chybił trafił zaczęli przeszukiwać zbocza gór, choć nie bardzo przecież wiedzieli, czego szukają.

Nie było na czym się oprzeć. Tylko jakieś pogłoski o trzech strasznych bestiach, o zagrożeniu, jakimś dalekim wyciu, które sprawia, że ptaki milkną i szukają schronienia.

Nawet gest starego, kiedy pokazywał „w tamtą stronę”, był dość niepewny.

Latali tam i z powrotem ponad niższymi szczytami. Przeszukiwali wąwozy, łączyli się z Faronem i przedstawiali mu swoje koncepcje, on jednak nic nie mógł zrobić z tego miejsca, w którym się znajdował. Mówił tylko, że się z nimi zgadza i że muszą wyjaśnić tę tajemnicę, nim ruszą w dalszą drogę na zachód. Powiedział wyraźnie: „Myślę, że to nasz obowiązek”.

Marco miał własne zajęcia. Podobnie Mar i Shira; z Mórim nie udało im się nawiązać kontaktu, choć próbowali wielokrotnie. Dolg był zmartwiony.

Czuli się wydani na łaskę tych pustkowi, opuszczeni. W tym morzu naturalnego piękna i grozy oprócz nich znajdował się tylko samotny, stary Samojed z żoną, piesek i dwa renifery.

Jeśli pogłoski o trzech strasznych bestiach są prawdziwe, to mała rodzina znajduje się w niebezpieczeństwie. A w takim razie obowiązkiem trojga wysłanników Królestwa Światła jest owo ukryte zagrożenie usunąć. Oglądając się za siebie na miejsce, które przedtem odwiedzili, zyskiwali wspaniałe dowody na działanie swojego eliksiru. Cały teren na wschód od najdalszych krańców Uralu, od gór do ludzkiej siedziby, przy której zaparkowali swoją dużą gondolę, pokryty był bujną roślinnością. Wszystkie czarne zanieczyszczenia zostały usunięte, podobnie śnieg i lód. Nigdy chyba jeszcze tundra nic była taka zielona jak teraz.

Goram wylądował na chwilę, by mogli poczuć atmosferę pięknej krainy, odetchnąć świeżym powietrzem i zebrać myśli.

Wyszli, usiedli na nagiej skale i wciągali do płuc zapach szpilkowego lasu. Nasłuchiwali.

W tym bajkowym lesie nie było już słychać tarangaiskich flecistów. Magiczny płyn Madragów też tutaj nie dotarł, ziemia była pokryta czarnym błotem.

Taran – gaiczycy, nieszczęśliwi kuzyni Ludzi Lodu zamieszkujący nad Morzem Karskim, wymarli już w osiemnastym wieku. Ani Shira, ani Mar jako obciążeni przekleństwem rodu nie mogli mieć dzieci. Ściśle biorąc, Shira nie mogła ich mieć dlatego, że została wybrana jako ta, która ma pójść do źródła jasnej wody. Mar natomiast dlatego, że znajdował się we władzy Shamy. Był jego najbardziej oddanym pomocnikiem. Później, kiedy walka dobiegła końca i oboje odzyskali wolność, było już za późno. Zostali naznaczeni na całe życie. Dwoje jurackich dzieci, które wzięli na wychowanie, nie miało w żyłach krwi Ludzi Lodu.

– W lesie powinny się teraz znajdować wiosenne ptaki – powiedział Dolg cicho.

Goram i Lilja wytężyli słuch. Cisza była aż gęsta. Ze strachu?

– Ruszamy – zdecydował nieoczekiwanie Goram, jakby w ten sposób pragnął uwolnić się od tej niezwykłej, ciążącej wszystkim ciszy.

Polecieli więc dalej wzdłuż górskiego łańcucha. Lilja musiała przecierać oczy, zmęczyło ją to nieustanne czujne wypatrywanie i nasłuchiwanie.

– Zaczekaj! Zaczekaj! – zawołał nagle Dolg. – Patrzcie w dół! Na te poszarpane zbocza, pokryte zwałami kamieni i brudnym śniegiem. Czy nie widzicie tam niczego dziwnego?

Czegoś, czego tam nie powinno być? Owszem, Goram i Lilja też mieli takie wrażenie, ale nie potrafili powiedzieć, co im w tym krajobrazie przeszkadza.

Goram podleciał bliżej, opuścił gondolę.

Nie powinien był tego robić.

To, co Dolg odkrył, wysoki, nieforemny wzgórek, który nie pasował do terenu, nagle się podniósł, w szalonym tempie rozwinął się w ogromną postać, która zamachnęła się bardzo długą ręką i chciała ściągnąć w dół gondolę. Pojazdem rzuciło gwałtownie.

Загрузка...