Im dalej na zachód się posuwali, tym bardziej przekonywali się, że czarne plamy na śniegu w tundrze to zaledwie początek. Czarna powłoka stawała się coraz gęstsza, pokrywała równomiernie każdy kawałek ziemi, zanieczyszczała rzeki, czyniła tę część świata nie nadającą się do zamieszkania.
– Tego nie powinno być – powtarzał Dolg raz po raz.
Rozlewali teraz szczodrze eliksir Madragów. Obłok maleńkich kropel nieustannie kładł się na sponiewieranej ziemi, a oni mieli nadzieję, że chociaż tym sposobem usuną trochę paskudztwa. Nie było jednak czasu, by czekać na rezultaty.
Jeśli mieli nadal prowadzić swoją działalność, to wkrótce trzeba będzie uzupełnić zapasy eliksiru, a baza rakietowa została daleko za nimi. Nawiązali łączność ze swoją bazą i podzielili się troskami, doradzono im stamtąd, że powinni kontynuować pracę, dopóki starczy im materiału. Prawdopodobnie już teraz mają bliżej do bazy leżącej na zachód od nich, nie będą więc musieli wracać po zapasy na Grenlandię, gdzie dwóch Strażników pilnuje pojemników z eliksirem.
Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie. Nawet pobieżne spojrzenie na mapę świata mówiło, że przebyli więcej niż połowę zaplanowanej trasy. Dodało im to otuchy.
Uświadomili sobie także inną rzecz: Otóż w tej części tereny podbiegunowe nie były skute lodem w tym samym stopniu co okolice Alaski. Kula ziemska przechyliła się nieco od amerykańskiej strony. Obcy stwierdzili, że jest to minimalne odchylenie, chociaż nawet to wystarczy, by zakłócić równowagę Ziemi, spowodować podniesienie się poziomu mórz i wystąpienie ich z brzegów. Wszystko to mogło się w każdej chwili zdarzyć, na niektórych terenach może nawet już się zaczęło.
– To tak, jakby balansować na wielkiej kuli w cyrku – roześmiał się Dolg nerwowo. – Bo my naprawdę znajdujemy się teraz jakby po zewnętrznej stronie kuli ziemskiej.
Lilja zadrżała. Tylko jedna jedyna myśl dodawała jej jeszcze odwagi: jest przy niej Goram i gdyby naprawdę stało się coś strasznego, to będą to przeżywać razem. Cieszyła się także, iż jest z nimi Dolg, w jego obecności człowiek czuje się spokojny. Ziemia pod nimi robiła się coraz ciemniejsza. W końcu to Goram wypowiedział słowa, o których wszyscy troje myśleli, ale też bardzo się ich bali:
– To przypomina stan w Królestwie Światła po wybuchu źródła zła w Górach Czarnych, kiedy został uszkodzony mur i mnóstwo śmieci spadło na ziemię.
– Tak jest – przyznał Dolg z ulgą, że te słowa nareszcie padły. – Czyż nie mówiono nam, że widziano, jak słup czarnego błota wzniósł się w powietrze z Morza Karskiego? Tam gdzie niegdyś znajdować się miała Góra Czterech Wiatrów?
– Owszem, mówiono – przytaknął Goram ponurym głosem.
– Okay! – zawołała Lilja. – Okay, powiedzmy, że to prawda. Ale dlaczego w takim razie wszyscy tubylcy są tacy przerażeni? Oczywiście, wybuch musiał być czymś okropnym, to całe świństwo, które potem spadło na ziemię, także, ale przecież to wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu!
– Chyba nie bardzo – powiedział Dolg. – Uważam, że gdy tylko zobaczymy jakąś osadę, natychmiast powinniśmy wylądować. Zresztą trzeba też znaleźć miejsce na nocleg.
Daleko przed nimi majaczyła mała wioska. Kiedy znaleźli się bliżej, stwierdzili, że składa się ona z wielkich, paskudnych, czworokątnych budynków i jakiś fabryk bardzo źle pasujących do krajobrazu tundry, tak przecież pięknego w swojej dzikiej surowości. Teraz jednak każdy kawałek tundry pokrywał ten czarny nawóz, wrażenie było przygnębiające.
Wylądowali.
Wieś okazała się pusta, wszyscy mieszkańcy najwyraźniej wyemigrowali. Po szyldach i innych znakach mogli się przekonać, że przedtem była ona zamieszkana wyłącznie przez ludność rosyjską; prawdopodobnie mieszkańcy pracowali w tej jakiejś fabryce, której wędrowcy nie mieli zamiaru dokładnie zwiedzać.
– Czy oni odeszli stąd niedawno? – zastanawiała się Lilja. – Po wybuchu?
– Nie, nie wygląda mi na to – zaprotestował Dolg – Wydaje mi się, że już dawniej porzucili to przedsiębiorstwo jako nieopłacalne.
Wiatr gwizdał między opuszczonymi domami; Lilji zmarzły uszy, włożyła na głowę kaptur podszyty futrem. Na terenach subarktycznych panowało dojmujące zimno.
Goram przyglądał się budynkowi, w którym, jak głosił szyld, dawniej znajdowała się kawiarnia.
– Ktoś musiał tutaj zostać dłużej – powiedział. – Ale i on w końcu odszedł, widać ślady stóp i koleiny w błocie. Odjechał, czy odjechali, na południe.
– Tak, na południe wiedzie kręta ścieżka, widzieliśmy ją z powietrza! – zawołała Lilja z zapałem. Bardzo chciała czasami włączyć się do rozmowy, powiedzieć coś inteligentnego.
– Zgadza się – przytaknął Goram. – Uff, takie osady duchów nie są niczym zabawnym. Zostańmy tutaj, ale prześpijmy się w gondoli na skraju zabudowań. Nie najlepiej się czuję wśród tych ponurych domów.
Co do tego wszyscy byli zgodni.
Stopy zostawiały głębokie ślady w czarnym gnoju, kiedy wracali do gondoli.
– Musiało porządnie chlapać – powiedział Dolg.
– Masy ziemi zmieszały się przecież z morską wodą, dzięki czemu wszystko miało znacznie większą siłę rozrzutu – wtrącił Goram.
– Potworne – jęknęła Lilja.
Ciepło panujące w gondoli, czystość tego wnętrza działały kojąco i na ich ciała, i na dusze. Powoli kładli się spać. Lilja zawsze sypiała w przedniej części gondoli, Dolg pośrodku, a Goram z tyłu.
Dolg zasnął natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, Lilja i Goram długo przewracali się z boku na bok.
Jest coraz gorzej, myślał Goram. Wszystkie moje uczucia, całe moje życie skupia się przy niej. A ona leży tutaj, mała i krucha, jej ciało jest takie delikatne i ciepłe, pięknymi dłońmi zakrywa twarz. Oczy przymknięte, usta, te jej pięknie ukształtowane usta wydają się takie dziecinne, kiedy śpi…
Nic z tego nie odpowiadało prawdzie, to tylko fantazja Gorama. Lilja leżała i wsłuchiwała się w jego oddech. Mieli za sobą już wiele takich nocy, ale intensywność atmosfery między nimi, to psychiczne i erotyczne napięcie stawało się coraz silniejsze, mimo że oboje starali się je zdławić.
Chociaż może Lilja nie walczyła specjalnie zaciekle, ona bardziej tęskniła.
W końcu Goram musiał zażyć tabletkę nasenną, żeby choć trochę odpocząć.
Lilja jeszcze przez jakiś czas leżała, nie śpiąc.
Wiatr z tundry hałasował jakimś źle zamkniętym oknem gdzieś w pobliżu. Brzmiało to jak upiorny śmiech.
W nastroju przygnębienia wyruszyli w dalszą drogę ku zachodowi. Wiedzieli, że jeszcze nie dotarli do centrum zanieczyszczeń. Najpierw musieli minąć rozległe ujście rzeki Ob, następnie półwysep Jama!, zwany również Półwyspem Samojedów, w końcu znajda się nad Morzem Karskim. A co ich tam czeka…?
– Ciekawie będzie obejrzeć rodzinne strony Shiry i Mara – powiedział Goram.
– Oczywiście, jeśli tylko okolica nie została doszczętnie zniszczona. Ta cała czarna maź… – wzdychał Dolg. – Zastanawiam się, czy zanieczyszczenia nie objęły terytorium aż do Skandynawii.
Goram popatrzył na mapę.
– To możliwe – powiedział. – Zaczęło się przecież daleko stąd, na półwyspie Tajmyr. Wszystko jednak zależy od tego, skąd wiał wiatr.
– Połączmy się z Markiem i Ramem – zaproponował Dolg. – Powinni się teraz znajdować w norweskich górach.
Nawiązali łączność, odpowiedziała im Indra, która zapewniła, że z żadnymi takimi zanieczyszczeniami nie mają do czynienia.
– To, z czym my się borykamy – mówiła – ma postać rosłych i bardzo nieprzyjemnych członków mafii.
Ram dowiedział się, jak wygląda sytuacja w północnej Norwegii i zameldował, że wszystko jest w najlepszym porządku. Natomiast okazało się, że poważne problemy występują na Półwyspie Kolskim.
– To chyba nie pierwszy raz – powiedział Dolg i zakończył rozmowę.
Miło było zamienić parę zdań z przyjaciółmi. Czuli się dość osamotnieni w tej lodowej krainie dotkniętej teraz niezrozumiałą klęską. Określenie „lodowa kraina” chyba jednak nie bardzo pasowało do sytuacji, wiosna zbliżała się szybkimi krokami. Choć nie było już w tych stronach zbyt wielu gatunków zwierząt, to dzikie gęsi i inne morskie ptaki lądowały tu i ówdzie na wybrzeżu, nad rzekami i jeziorkami i troje przyjaciół patrzyło na to z troską, zastanawiając się, czy pisklęta znajdują tu pod dostatkiem pożywienia. Zawsze kiedy udawało im się dojrzeć miejsca nadające się do lądowania, Lilja lub Dolg rozpryskiwali życiodajny eliksir, Goram przeważnie siedział przy sterach.
Nareszcie Morze Karskie…
Wyłaniało się przed nimi majestatyczne, ciemnoszare w ten ponury dzień, czerniejące przy brzegach.
– Patrzcie, tam w zatoce jest jakaś wioska! – zawołał Goram. – To pewnie stąd pochodzi Shira. Czy dobrze pamiętam, że jej rodzinna wioska nazywała się Nor?
– Tak, ale w takim razie Mar pochodzi z tamtych gór – stwierdził stanowczo Dolg. – Czy myślicie, że powinniśmy się połączyć z Shirą i Marem?
– Bezpośrednio nam się nie uda – odparł Goram. Możemy jednak przesłać im wiadomość przez Faona.
Tak też zrobili. W chwilę później nadeszła odpowiedź, że Mar i Shira zostaną o wszystkim poinformowani. Duchy niełatwo było znaleźć w Królestwie Światła, na ogół robią one co chcą i niezbyt chętnie informują, gdzie właśnie przebywają.
Tymczasem Goram, Dolg i Lilja zdążyli już wylądować w starej siedzibie Jurat – Samojedów. Po czasach Irovara i Tsu – sij bardzo się ona rozrosła. Tam, gdzie niegdyś budowano jurty z reniferowych skór, później wzniesiono niskie domy wzdłuż prostej ulicy.
W tej chwili jednak wszystko było opuszczone i u mazane czarnym gnojem.
– Patrzcie – powiedział w pewnym momencie Goram. – Zdaje mi się, że z tamtego komina unosi się! cienka smużka dymu.
Wiatr od morza grzmiał i huczał po zaułkach, fale tłukły się o kamienisty brzeg.
– Owszem, to dym – przyznał Dolg. – Idziemy tam.
Przed wejściem do domu stały dwa przestraszone renifery, na spotkanie przybyszom wybiegł skądś! ujadający piesek. Dolg przemawiał do niego spokojnym, cichym głosem i zwierzę prawie natychmiast umilkło, machało zakręconym ogonkiem i obwąchiwało ich.
Najwyraźniej pierwszą próbę przeszli pozytywnie.
Zapukali do wewnętrznych drzwi. Po chwili ktoś je ostrożnie uchylił i ukazała się pomarszczona męska twarz.
Dolg podjął rozmowę, zdawał sobie w pełni sprawę, że nawet Lilja musi się staremu wydawać istotą egzotyczną, nie mówiąc już o Goramie i nim samym.
W końcu jednak drzwi otworzyły się nieco bardziej i goście zostali wpuszczeni do środka. Strach panował w tym małym, mrocznym pomieszczeniu, to wyczuwali od pierwszej chwili.
Stary opowiedział, że nie mógł pójść z innymi, kiedy opuszczali osadę, musiałby bowiem zostawić swoją obłożnie chorą żonę.
I rzeczywiście, na łóżku zauważyli mały, również przerażony tłumoczek. Goram bez słowa wyszedł na dwór, po części dlatego, by jeszcze bardziej nie przerażać starca swoim niezwykłym wyglądem, po części też i po to, by oczyścić kawałek ziemi i przygotować pastwisko dla reniferów. Były bowiem okropnie wychudzone.
Tymczasem Lilja i Dolg rozmawiali ze starym Samojedem. W izbie panował zaduch, czuło się dym, niewyprawione futra i mokrą skórę oraz zapach chorego człowieka. Można to było jednak wytrzymać, to przynajmniej ludzka atmosfera.
Dolg wypytywał o Shirę i Mara, o Irovara i innych, którzy żyli tutaj przed wiekami. Czy stary może o nich słyszał?
– O, tak – rozjaśnił się gospodarz w szczerym uśmiechu. – Shira… to jedna z naszych najpiękniejszych legend. To wy też ją znacie?
Dolg nie mógł tak po prostu powiedzieć, że spotykają się z Shirą i z Marem dość regularnie, to by starego mogło przerazić, bąknął więc tylko, że legenda jest w jego kraju popularna.
– I jest prawdziwa – dodał na koniec.
Staremu bardzo się to spodobało. Zaprosił gości na suszone mięso reniferowe oraz twardą skórę wieloryba, którą trzeba było krajać na maleńkie kawałki, żeby w ogóle móc ją przełknąć. Wrócił Goram i z dumą poprosił gospodarza, by wyjrzał przez okno.
Stary najwyraźniej źle widział, poza tym okno było brudne ponad wszelkie wyobrażenie, mimo to jednak dojrzał cud. Goram wypuścił renifery, chodziły teraz i pasły się na zielonej trawie poprzetykanej tysiącami tundrowych kwiatków. Renów pilnował bardzo rozradowany kundelek. Kiedy tak stali i patrzyli, dosłownie na ich oczach piękna tundra ożywała coraz dalej i dalej, aż do morza, roślinność pokrywała wyniszczoną ziemię.
– Cud, prawdziwy cud – szeptał stary z przejęciem. – Kim wy właściwie jesteście?
– Zostaliśmy wysłani przez wyższe moce po to, by wam pomóc – wyjaśnił Dolg z powagą. W jakimś sensie była to przecież prawda.
Gospodarz z ogromnym szacunkiem pochylił głowę. A potem uniósł ją z uśmiechem i zawołał:
– W takim razie wszyscy mogą wrócić do domu!
I nagle znowu spochmurniał.
– Nie, nie mogą – wyszeptał.
– Dlaczego nie? – pytali goście.
W rozbieganych oczach starego czaił się strach.
– Tego nie mogę powiedzieć – wykrztusił. Goram przysunął swój stołek bliżej niego.
– Dalej na wschodzie widzieliśmy wielu Samojedów. Wyglądało na to, że przed czymś uciekają. W ich oczach mogliśmy wyczytać taki sam strach, jaki teraz widzimy w twoich. Jeśli mamy wam naprawdę pomóc, musimy wiedzieć, czego się boicie!
Stary poczłapał w stronę łóżka i długo o czymś szeptał z żoną. Ona raz po raz kiwała głową. W końcu dziadek wrócił do gości.
– Chyba będzie najlepiej, jak się dowiecie, ale to, co mam do opowiedzenia, nie jest wcale przyjemne. A poza tym nie wiem wszystkiego, przeważnie nie wychodzę z domu. Zresztą co to pomoże, że będziecie wiedzieć? Jeszcze jedno obciążenie dla was, nic więcej.
Oni jednak chcieli poznać prawdę, więc stary rozpoczął swoje opowiadanie.
– Jakiś czas temu na morzu, trochę dalej na zachód, wydarzyło się coś strasznego. Z wielkim łoskotem wzniósł się w niebo czarny jak smoła słup wody. Grzmiało tak, jakby świat miał się rozpaść, słyszano straszliwe ryki, krzyk i wycie niczym z piekieł…
Troje przybyszów spoglądało po sobie. O takich wydarzeniach słyszeli już przedtem.
Chociaż Lilja starała się do tego nie dopuścić, to jakoś tak się stało, że znalazła się tuż obok Gorama, a jego bliskość zupełnie ją rozpraszała. Jego ciepło, każde jego dotknięcie sprawiało, że nie była w stanie się poruszać. Czuła mrowienie pod skórą i gorąco w dziwnych miejscach.
Gospodarz opowiadał dalej:
– Po tym przez wiele dni spadały na ziemię deszcze brudnej ziemi i kamieni, cała osada została pogrzebana w błocie, nie było jedzenia ani dla ludzi, ani dla zwierząt. Najsilniejsi mężczyźni starali się jakoś z tego wyjść i pewnie by im się udało, gdyby nie inna sprawa…
Oczy starego stały się dzikie ze strachu, musiał przerwać, otworzył drzwi, żeby zaczerpnąć powietrza.
Jego żona skuliła się na posłaniu, a trójka gości siedziała zdumiona, absolutnie nie przygotowana na to, co miało nastąpić.