Uratował ich błyskawiczny manewr Gorama, który najpierw uskoczył w bok, a następnie uniósł gondolę wyżej. Gładki bok pojazdu wysunął się z łap napastnika.
– Oj – zawodziła przerażona Lilja. – Gzy gondola jest uszkodzona?
Dolg wyjrzał na zewnątrz.
– Myślę, że nic się nie stało – uspokajał pozostałą dwójkę. – Parę zadrapań po żelaznych palcach, nic •więcej.
Goram krążył nad okolicą. W szerokiej rozpadlinie widzieli zamarznięty wodospad. Potwór jednak zniknął, widocznie skrył się w jakiejś skalnej szczelinie.
– Co to było? – zapytała Lilja pobladłymi wargami.
– No właśnie, sam chciałbym wiedzieć – westchnął Goram. – Dolg, ty go widziałeś chyba najwyraźniej. Ja siedziałem przy sterach, a Lilja na pewno zamknęła oczy ze strachu.
Jak ten Goram zawsze wszystko zauważy!
– To było… – Dolg szukał odpowiednich słów. – To było jakieś kolczaste. Jak ryba z wielkimi kolcami na grzbiecie. Miało jednak ludzką postać. Twarz… Czy może raczej rybi pysk, wiecie, z kośćmi wokół warg, tak bym to określił. I małe, ciemne oczka.
– To była pionowa postać, czy może taka jak czworonogi? – pytał Goram.
– Ty chyba uważasz, że ja miałem czas mu się przyglądać, studiować jego wygląd – uśmiechnął się Dolg także dość blady. – Chociaż tak, masz rację, to była pionowa postać.
– A ja przez ułamek sekundy widziałam rękę – wtrąciła Lilja z zapałem. – To coś miało błony pławne między palcami.
Goram skinął głową.
– A więc jest tak, jak myślałem, to istota związana z wodą. Widzieliście wodospad, prawda? Teraz jest zamarznięty, ale z pewnością spod warstwy lodu wypływa jednak trochę wody. No dobrze, trzeba przygotować aparat fotograficzny na wypadek, gdybyśmy mieli spotkać owego stwora jeszcze raz. Lilja, to będzie twoje zadanie!
Lilja była jak sparaliżowana, zarówno na ciele, jak i na umyśle. Czy zdoła wykonać takie polecenie?
– Dobrze – wyjąkała. – Będę gotowa. Gorączkowo zaczęła szukać najlepszego aparatu. Który powinna wziąć?
Goram zdecydowanym ruchem wyjął odpowiednie urządzenie ze skrzyni i włożył w ręce dziewczyny.
Uff, czy on zawsze musi zauważyć jej bezradność?
Ale nie było to takie trudne, twarz Lilji odzwierciedlała wszystkie jej uczucia i nastroje.
Przez chwilę krążyli nad wodospadem, tym razem nieco wyżej, ale nie dostrzegli najlżejszych nawet oznak jakiegokolwiek życia.
W końcu Goram zrobił zwrot i skierował gondolę w stronę niedalekiego płaskowyżu, gdzie wylądowali w bezpiecznej odległości od groźnego stwora. Siedzieli w gondoli i opracowywali nowy plan, nieco wytrąceni z równowagi ostatnimi przeżyciami.
– Podobno były trzy sztuki – westchnął Dolg. – No, niezbyt radosne perspektywy!
– To prawda – przyznał Goram. – Ale chyba rozumiecie, co oznacza ich obecność?
– Czyżbyśmy przez cały czas nie zdawali sobie z tego sprawy? – oburzył się Dolg.
– Masz rację – zgodził się znowu Goram.
Lilja natomiast nie nadążała za tokiem ich rozumowania, nie odzywała się więc. Szybko pojęli jej zakłopotanie i Dolg wyjaśnił:
– Kiedy Marco doprowadził do zniszczenia źródła złej wody, tutaj, na Morzu Karskim, doszło do strasznego wybuchu, prawda?
– No tak – przytaknęła Lilja. – Całe to czarne paskudztwo przebiło się przez skorupę Ziemi i wyleciało w powietrze.
– Otóż to. Co jednak wiemy na temat źródła zła tutaj poza Taran – gai?
– Niewiele – odpowiedział Goram zamiast Lilji, ponieważ ona nie znajdowała żadnej odpowiedzi. – Wiemy, że Tengel Zły dotarł do Taran – gai i stał się ucieleśnieniem zła. Ale czy tylko on jeden?
– W Górach Czarnych widzieliśmy tę obrzmiałą kobietę. Ale to było we wnętrzu Ziemi, więc się nie liczy.
Dolg skinął głową.
– Tutaj Tengel Zły był chyba jedynym, który dotarł do źródła, miał w sobie bowiem wystarczająco dużo zła, by samodzielnie tego dokonać. Ale próbować musiało wielu! Wielu musiała wabić perspektywa uzyskania władzy nad światem, a w dodatku zapewnienia sobie życia wiecznego. Myślicie tak samo jak ja?
W końcu Lilja pojęła, o co chodzi.
– Uważasz, że ktoś mógł próbować, ale został zatrzymany w pół drogi? W takim razie jednak powinien był umrzeć!
– Większość na pewno. Ale załóżmy, że kilkorgu udało się przeżyć. Że być może zdołali przekroczyć granicę nieśmiertelności i potem już nie mogli umrzeć!
– Troje – rzekła Lilja w zamyśleniu.
– No właśnie – potwierdził Dolg. – I w wyniku eksplozji Marca znaleźli się na powierzchni Ziemi.
Zaległa ponura cisza.
Lilja wpadła na pomysł:
– A gdyby im tak sprawić prysznic? Chlusnąć na nich solidną porcją eliksiru Madragów, przemienić ich w sympatyczne stworzenia.
Dolg westchnął.
– Właśnie przed czymś takim przestrzegali nas i Madragowie, i Marco. Eliksir nie atakuje czystego zła. A ponieważ znajduje się w nim materii pochodząca ze Świętego Słońca, preparat mógłby zadziałać dokładnie odwrotnie. Złe istoty stałyby się jeszcze gorsze.
– Nie, to rzeczywiście niemiłe – rzekła Lilja naiwnie.
– Na szczęście wygląda na to, ze nie doszły dalej niż tutaj – mruknął Goram.
– Na razie spotkaliśmy tylko jednego – ostrzegł Dolg. – Dwa pozostałe mogą się znajdować nawet bardzo daleko stąd.
– Tak, ale wszystko wskazuje na to, że są zależne od wody.
– Tak jest! I właśnie dlatego powinniśmy bardzo dokładnie zbadać wodospad, zobaczyć, czy są tam jakieś ślady.
Goram głośno myślał:
– Może na drodze do źródła, w grotach, znajduje się jakieś podziemne jezioro? Może zostały tam z jakiegoś powodu uwięzione i powoli przekształciły się w stworzenia wodne?
– A czy nie sądzisz, że możliwość wyjścia na zewnątrz nadarzyła się już wtedy, kiedy Shira znajdowała się w grocie jasnej wody? – zapytał Dolg. – Pamiętacie przecież, że Góra Czterech Wiatrów pogrążyła się w morzu i już nigdy nie wyłoniła się na powrót.
– To możliwe. Ale żeby troje naraz?
– Czy to, co widzieliśmy, mogło kiedykolwiek być człowiekiem? – protestowała Lilja.
– Niewątpliwie. Zło znajdujące się w grotach, a także w nich samych, dokonało reszty.
Znowu zaległa cisza.
– No… to co teraz zrobimy? – zapytała w końcu Lilja.
Dolg westchnął.
– Nie mamy wyboru, musimy wracać do wodospadu. Uff, co takiego zatrzymuje gdzieś Shirę i Mara?
– Oni też nie mogliby tu zdziałać za wiele – rzekł Goram. – Potrzebujemy pomocy wielu duchów.
– Tak. Tylko że wszystkie duchy są zajęte problemami rozwiązywanymi przez Marca.
– Nie wszystkie – zaprotestował Goram. – Duchy czterech żywiołów pracują w norweskich górach, to prawda, ale pozostały duchy Móriego, po pracy w Zurychu są teraz wolne.
Dolg przeliczał w myśli duchy ojca, zastanawiał się, które mogłyby być tutaj przydatne.
– Owszem, dla kilku z nich znajdzie się u nas zajęcie – rzekł na koniec.
Goram wezwał Farona i otrzymał przygnębiającą odpowiedź, że wszystkie duchy znajdują się na Ziemi, gdzie razem z Shirą, Marem i wieloma innymi szukają Móriego, Berengarii i Armasa, którzy zaginęli!
– Och, nie – jęknęła Lilja.
– No tak – rzekł Dolg ponuro. – To teraz już wiemy, która grupa ma kłopoty.
Lilja i Goram milczeli. Wielka szkoda, że coś się stało z Armasem i Berengaria, najgorsze jednak, że chodzi również o ojca Dolga.
Starali się okazać swemu przyjacielowi jak najwięcej współczucia.
– Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby Faron był taki… poruszony – stwierdził Goram z niepokojem. – To niezrozumiałe zniknięcie całej grupy musiało zrobić na nim głębokie wrażenie.
Dolg, pochłonięty własnymi myślami, nie odpowiadał.
– Podobno Faron zamierzał sam udać się na Ziemię – ciągnął dalej Goram. – W końcu mu jednak odradzono.
– To dobrze, bo jako Obcy byłby szczególnie narażony.
Dolg jednak miał własne zmartwienia. Jego ojciec, czarnoksiężnik Móri, nie mógł tak po prostu zaginąć. Już dwa razy do tego dochodziło i zawsze wtedy leżał głęboko pod ziemią, pogrzebany za życia. Nie wolno dopuścić, żeby się to stało jeszcze raz.
Za pierwszym razem sam Dolg, jeszcze jako mały chłopiec, uratował Móriego. W drugim przypadku to Marco tchnął w niego nowe życie.
A gdyby to się miało powtórzyć? Dolgowi pociemniało w oczach, nie był w stanie słuchać toczącej się obok rozmowy.
W końcu dotarło do niego, co zamierzają. Muszą wrócić do zamarzniętego wodospadu, zaczaić się na tę istotę i…
No właśnie, i co?
– Czyście to dobrze przemyśleli? – zapytał.
– Nie – przyznał Goram. – Ale czy masz lepszy pomysł?
Dolg, oczywiście, żadnego pomysłu nie miał. Goram liczył na to, że gdyby prysnęli kroplę eliksiru na lód na wodospadzie, to ona go stopi i wtedy będą mieli lepszy widok.
Dolg spoglądał na ciemne chmury gromadzące się na horyzoncie. Zauważył, że przesuwają się coraz bardziej w ich stronę.
– Czy nie lepiej byłoby wylać tę kroplę z gondoli?
– Owszem – odparł Goram. – Ale w takim razie istota będzie miała czas zniknąć, zanim zdążymy się do niej dostać. Czy też do nich. Są przecież trzy.
Dolg nadal odnosił się do tego sceptycznie, jak bowiem Goram zamierzał podporządkować sobie trzy nieśmiertelne wodne potwory?
– Mamy przecież pistolety ze znieczulającymi nabojami – wyjaśnił Goram.
Dolg pokręcił głową.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Poza wszystkim nikt absolutnie nie przypuszczał, że na Ziemi napotkamy takie potwory! Naprawdę nieźle wpadliśmy!
Ciężkie chmury wisiały teraz nad ziemią nisko niczym mgła, powoli spowijały las, przez który Lilja, Dolg i Goram mieli przejść. Chmury, jak się okazało, były śniegowe. Śnieg początkowo zaczął padać leciutkimi płatkami, w miarę upływu czasu jednak gęstniał w zadymkę, tłumił głosy ludzi, które brzmiały bezdźwięcznie i głucho jak w tunelu.
Śnieg od dawna nie stanowił już dla Lilji tak wielkiej sensacji jak w pierwszych dniach na Ziemi. Znajdowali się przecież przez cały czas na północ od sześćdziesiątego równoleżnika i cokolwiek by mówić o oznakach wiosny, to przychodziła tu ona późno. Las, w którym się znajdowali, początkowo wolny był od śniegu, przynajmniej korony drzew, na ziemi zaś leżało to obrzydliwe czarne paskudztwo. W żlebach i miejscach zacienionych nadal zalegała skorupa niebieskawego, lśniącego lodu.
Teraz jednak pojawił się śnieg. I padał okropnie gęsty.
Nagle wszyscy troje zatrzymali się. Popatrzyli po sobie.
– Co to? – wyszeptała Lilja, szukając ręki Gorama. On natychmiast ujął jej dłoń, chciał ją uspokoić, chociaż sam był przerażony.