Na miejsce przesiewu wyznaczono zaśnieżony wschodni brzeg rzeki, gdzie nie było żadnej osłony przed ostrym, północnym wiatrem. Mężczyźni i kobiety ładowali worki z ziarnem na wozy zaprzężone w cztery konie lub ciągnione przez jednego konia furmanki, które przewoziły ziarno przez mosty; niektórzy pchali też worki na taczkach. Zazwyczaj to kupujący dostarczał własne wozy pod magazyny, w najgorszym razie ziarno i suszoną fasolę trzeba było zanieść jedynie na nabrzeże, Perrin wszakże nie zamierzał wysyłać swoich woźniców ani nikogo innego do So Habor. Zło, które opętało to miasto, mogło być zaraźliwe. W każdym razie woźnice i tak wyglądali na straszliwie zaniepokojonych i z marsowymi minami przyglądali się brudnym mieszkańcom, którzy w ogóle się nie odzywali, za to chichotali nerwowo, ilekroć napotkali czyjeś przypadkowe spojrzenie. Nie bardziej normalnie zachowywali się doglądający pracy kupcy o upaćkanych brudem twarzach. W rodzimym Cairhien woźniców kupcy byli czystymi, przyzwoitymi ludźmi (przynajmniej pozornie), którzy bardzo rzadko się wzdragali tylko dlatego, że kątem oka dostrzegli czyjś ruch. Woźniców wystarczająco denerwował widok kupców, zerkających podejrzliwie na każdego, kogo nie znali, i mieszkańców miasta, którzy ociągali się, przekraczając mosty w drodze powrotnej, gdyż z jawną niechęcią wracali do własnego miasta. Furmani zbierali się więc w małych grupkach — bladzi mężczyźni i kobiety w ciemnych strojach nie spuszczali rąk z rękojeści noży przy paskach i przyglądali się wyższym od nich tubylcom niczym morderczym szaleńcom.
Perrin objeżdżał powoli teren, przypatrując się procesowi przesiewu, badając rząd oczekujących na załadunek wozów i furmanek, który ciągnął się w górę wzgórza i tam znikał mu z oczu. Obserwował też toczące się po mostach miejskie wozy, furmanki i taczki. Starał się być dobrze widoczny dla wszystkich i chociaż nie wiedział, dlaczego jego udawany spokój miałby łagodzić zdenerwowanie innych, rzeczywiście działał na nich uspokajająco. To między innymi dzięki jego obecności nikt przynajmniej nie uciekał, mimo iż woźnice popatrywali z ukosa na mieszkańców So Habor. I trzymali się od nich z dala. Być może w głowie niejednego Cairhienianina zaświtała myśl, że któraś z tutejszych osób jest martwa; najchętniej smagnęliby konie i od razu stąd uciekli, jednak tego nie robili. Spośród pozostałych większość oczywiście wolałaby nie pozostawać tu po zapadnięciu ciemności. Tego rodzaju przerażające opowieści nocą osobliwie się rozrastały. Mizerne słońce, niemal całkowicie ukryte za szarymi chmurami, miało wprawdzie do południowego szczytu jeszcze połowę drogi, tym niemniej coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że trzeba będzie spędzić na tym nabrzeżu noc. Może nawet więcej niż jedną. Perrin starał się ze złości nie zgrzytać zębami, aż od wysiłku rozbolała go szczęka i nawet Neald zaczął unikać jego nachmurzonych spojrzeń. Aybara na szczęście na nikogo nie warczał. Choć miał ochotę.
Przesiewanie okazało się procesem niezwykle żmudnym i czasochłonnym. Każdy worek trzeba było otworzyć, a jego zawartość opróżnić do wielkich płaskich koszy wiklinowych, po czym dwaj ludzie zaczynali podrzucać ziarno lub fasolę. Zimny wiatr przeganiał wołki zbożowe w prysznicu czarnych plamek, mężczyźni i kobiety zaś zwiększali siłę podmuchów, machając tkanymi, oburęcznymi wachlarzami. Strumień robaków zwiewało do rzeki, wkrótce jednak śnieg na jej brzegu został zadeptany, a szara breja pokryła martwe lub umierające z zimna owady wraz z warstwami owsa i jęczmienia wymieszanego z czerwoną fasolą. Zadeptaną warstwę stale pokrywała nowa. Ziarna, które pozostały w koszach, wydawały się jednak czystsze, jeśli nie zupełnie czyste, co można było zauważyć, gdy przesypywano je z powrotem w worki z grubej juty, uprzednio wywrócone na drugą stronę i zawzięcie przetrzepane rózgami przez dzieci starające się wytrząsnąć resztki robactwa. Napełnione na nowo i związane worki trafiały na wozy Cairhienian, stos pustych worków rósł wszakże w zawrotnym tempie.
Perrin opierał się na łęku siodła Stayera, próbując obliczyć, czy na jeden z jego wozów trafia ziarno choćby z dwóch pełnych wozów przybywających z magazynów, kiedy Berelain podjechała do niego na białej klaczy. Jedną ręką w czerwonej rękawiczce kobieta przytrzymywała sobie poły szkarłatnego płaszcza, chroniąc się przed wiatrem. Annoura zatrzymała swoją ciemną klacz kilka kroków dalej. Wiecznie młoda i gładka twarz Aes Sedai jak zwykle nie sugerowała żadnych emocji. Dzięki jej obecności Aybara i Pierwsza otrzymali więcej prywatności, jednakże Annoura znajdowała się na tyle blisko nich, że i bez użycia Mocy mogła dosłyszeć nawet głośniejszy szept. Mimo gładkich, obojętnych rysów wyglądała drapieżnie z powodu haczykowatego nosa, a głowa okolona zdobnymi w paciorki warkoczami przywodziła na myśl łeb jakiegoś dziwnego orła.
— Nie możesz uratować wszystkich — oświadczyła spokojnie Berelain. Z dala od smrodu miasta jej zapach był mocny i ostry. Perrin wyczuł w nim pośpiech, niepokój i gniew. — Czasami trzeba wybierać. Za So Habor odpowiedzialny jest Lord Cowlin, nie ty. Ich pan nie miał prawa opuścić własnych ludzi.
Czyli że Pierwsza z Mayene nie gniewała się na niego.
Aybara zmarszczył brwi. Czy Berelain sądziła, że on czuje się winny? W porównaniu z troską o życie Faile problemy So Habor nie miały dla niego szczególnego znaczenia. Tym niemniej Perrin zwrócił swego gniadosza i zapatrzył się za rzekę, na szare miejskie mury, zamiast na układające opróżnione worki dzieci o zapadniętych, pustych oczach. Człowiek robi tyle, ile może. I robi to, co musi.
— Annoura ma jakąś opinię na temat tutejszych zdarzeń? — spytał cicho opryskliwym tonem, lecz jakoś nie miał wątpliwości, że Aes Sedai go słyszy.
— Niewielkie mam pojęcie co do poglądów Annoury — odparła Berelain, nawet nie starając się obniżyć głosu. Nie dbała, czy ktoś ją podsłucha, wręcz pragnęła, by jej słowa usłyszano. — Nie jest obecnie tak rozmowna jak kiedyś. Nic nie możemy zrobić, gdyż to ona musi podjąć decyzję.
Nawet nie spojrzawszy na Aes Sedai, obróciła klacz i odjechała.
Annoura pozostała w miejscu i bez zmrużenia oka przypatrywała się twarzy Perrina.
— Tak, jesteś ta’veren — oświadczyła — ale nadal pozostajesz jedynie wątkiem we Wzorze, tak jak i ja. Sam Smok Odrodzony jest wszak tylko jednym z wątków, z których składa się Wzór. Nawet taki wątek jak ta’veren nie decyduje, w jaki sposób zostanie wpleciony we Wzór.
— Te wątki to ludzie — odrzekł jej Perrin znużonym głosem. — Może czasami ludzie nie chcą zostać wpleceni we Wzór, nawet jeśli tego nie mówią.
— I uważasz, że ich chęci czy niechęci coś zmieniają?
Nie poczekała na jego odpowiedź. Uniosła cugle, uderzyła obcasami swoją ciemnokasztanową klacz o smukłych pęcinach i galopem ruszyła za Berelain. Jej płaszcz powiewał za nią.
Nie była jedyną Aes Sedai, która pragnęła zamienić słowo z Perrinem.
— Nie — odpowiedział stanowczo, gdy wysłuchał Seonid. Poklepał kark Stayera, lecz to raczej on sam potrzebował uspokojenia. Miał ochotę znaleźć się jak najdalej od So Habor. — Powiedziałem „nie” i to jest moja ostateczna odpowiedź.
Blada, niewysoka kobieta wyprostowała się sztywno w siodle. Wyglądała teraz jak wyrzeźbiona z lodu figurka. Tylko jej ciemne oczy przypominały płonące węgle, a w jej zapachu tliła się nutka obrażonej furii, nad którą ledwie panowała. Seonid była łagodna niczym mleko z wodą — jak Mądre, choć nie była Mądrą. Ciemne oblicze stojącego za Aes Sedai Alharry wydawało się kamienne, a siwe smugi wśród falujących, czarnych włosów przypominały mróz. Policzki Wyntera ponad zakręconymi wąsami mężczyzny były czerwone. Strażnicy musieli akceptować wszystko, co zaszło między ich Aes Sedai i Mądrymi, Perrin jednak nie musiał... Wiatr smagał płaszczami Strażników, którzy ręce mieli wolne na wypadek, gdyby musieli użyć mieczy. Kolor marszczących się na wietrze płaszczy zmieniał się z szarego w brązowy, z niebieskiego w biały. W porównaniu z innymi widokami ten nie był najgorszy dla żołądka. Było wiele innych, gorszych.
— Jeśli będę musiał, wyślę po ciebie Edarrę — ostrzegł.
Twarz Seonid pozostała zimna, a oczy gorące, przez ciało kobiety wszakże przebiegło drżenie, aż zakołysał się mały biały klejnot, który miała zawieszony na czole. Na pewno się nie bała tego, co mogą jej uczynić Mądre, jeśli będzie musiała wrócić; raczej zadrżała z samej odczuwanej do Perrina urazy, od której zaczęła wydzielać zdecydowanie ostrzejszy zapach. Aybara powoli się przyzwyczajał do obrażania Aes Sedai. Wiedział, że nie postępuje w ten sposób mądrze, uważał jednak, że nie ma innego wyjścia.
— A ty? — spytał Masuri. — Również pragniesz pozostać w So Habor?
Ta szczupła kobieta była znana z tego, że zawsze odpowiadała wprost, a w rozmowie szybko przechodziła do rzeczy. Choć była Brązową, wydawała się raczej równie bezpośrednia jak Zielone. Tym razem wszakże odparła spokojnie:
— Po mnie także wysłałbyś Edarrę? Można służyć na wiele sposobów i nie zawsze możemy wybrać ten, który najbardziej nam się podoba.
Może jej słowa były znaczące i wiele wyjaśniały, jednak Perrin nie do końca je zrozumiał. I wciąż nie miał pojęcia, w jakim celu Masuri potajemnie odwiedziła Masemę. Czy choćby podejrzewała, że on wie o tej wizycie? Jej twarz pozostawała maską uprzejmości. Kirklin z kolei miał znudzoną minę, odkąd znaleźli się za murami So Habor. Chociaż siedział sztywno wyprostowany na koniu, jego ciało zdawało się osobliwie zwisać, a on sam wyglądał na roztargnionego — jakby nie martwił się o nic na świecie i nie miał w głowie ani jednej myśli. Tyle że człowiek, który oceniłby Kirklina po pozorach, zdziwiłby się bardzo szybko i nieprzyjemnie.
Podczas gdy słońce wznosiło się coraz wyżej, mieszkańcy miasta pracowali mechanicznie, jakby chcieli się kompletnie zatracić w wykonywanym zadaniu i jakby się bali, że jeśli je przerwą, powrócą dręczące ich wspomnienia. Perrin nie miał ochoty w ogóle myśleć o So Habor, tym niemniej uważał, że dobrze postąpił. Powietrze za murami nadal wydawało się osobliwie przyćmione, mimo iż nad miastem nie wisiały żadne duże chmury.
W południe woźnice oczyścili ze śniegu kilka zagonów ziemi na zboczu wznoszącym się od rzeki i rozpalili tam niewielkie ogniska. Zaparzyli słabą herbatę z już dwukrotnie albo i trzykrotnie wykorzystanych liści. W So Habor nie było herbaty. Niektórzy spośród furmanów patrzyli na mosty głodnym wzrokiem osób, które planują wkroczenie do miasta i poszukanie czegoś do zjedzenia. Po chwili wszakże zerkali na oblepionych brudem mieszkańców metodycznie przesiewających kosze, a wtedy porzucali ten pomysł i wracali do dotychczasowych posiłków — owsianki z mielonymi żołędziami. Przynajmniej wiedzieli, że ta potrawa jest całkowicie czysta. Nieliczni przypatrywali się workom już załadowanym na wozy, jednak fasola wymagała wielogodzinnego moczenia, ziarno zaś trzeba by zemleć w dużych, ręcznych młynkach, które zostały w obozie. Wcześniej zresztą kucharze będą musieli wybrać większość wołków zbożowych pozostałych mimo przesiewu, w przeciwnym razie nie wytrzymają żołądki jedzących.
Perrin nie miał apetytu nawet na najczystszy chleb, popijał wszakże słabiutką herbatę z pogiętego cynowego pucharu. Wtedy odnalazł go Latian. Ten niski Cairhienianin w ciemnym, pasiastym kaftanie z pozoru nie przybył do niego, lecz przejechał powoli obok małego ogniska, przy którym stał Aybara i tutaj nagle ściągnął cugle, z marsową miną obserwując niewysokie wzniesienie. Nieoczekiwanie zeskoczył z siodła, po czym podniósł jedną z nóg swojego wałacha i marszcząc czoło, zagapił się na kopyto konia. Dwa razy oczywiście łypał w górę, sprawdzając, czy Perrin do niego podchodzi.
Aybara westchnął i oddał pogięty puchar kobiecie, od której go pożyczył. Kobieta była tęga, choć nieduża, siwiejąca i powoziła jednym z wozów. Przyjęła puchar, po czym uniosła skraj ciemnych spódnic i dygnęła, w końcu zaś uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, patrząc na Latiana. Prawdopodobnie wykonałaby to zadanie dziesięć razy lepiej od tamtego. Z kolei kucający przy ogniu z rękoma zaciśniętymi na innym cynowym pucharze Neald roześmiał się tak głośno i mocno, że aż musiał wytrzeć łzy z oczu. Może zaczynał popadać w obłęd? Na Światłość, ależ radosne myśli mieli w tym miejscu ludzie!
Latian prostował się tak długo, aż w końcu Perrin ruszył ku niemu.
— Widzę cię, mój panie — rzucił mężczyzna Aybarze, po czym znów się pochylił i ponownie złapał przednią nogę swego konia.
Perrin uważał zachowanie Latiana za głupie. Nie chwyta się końskiej nogi w ten sposób, chyba że się chce skłonić rumaka do wierzgnięcia. W gruncie rzeczy jednakże nie spodziewał się po tym osobniku mądrego postępowania. Denerwował go już sam fakt, że Latian bez szczególnych rezultatów usiłował udawać Aiela, więc zwyczajem przedstawicieli tego narodu wiązał długie do ramion włosy w kitę na karku; teraz zaś w dodatku zabawiał się w szpiega. Perrin poklepał szyję wałacha, starając się uspokoić podenerwowane szarpaniem jego nogi zwierzę, a następnie przybrał na twarz wyraz zainteresowania i obejrzał kopyto, na którym nie dostrzegł nawet śladu jakichkolwiek problemów. No, może z wyjątkiem nieznacznego draśnięcia, które trzeba będzie wygładzić w przeciągu kilku najbliższych dni. Na myśl o narzędziach kowalskich aż zaświerzbiały go ręce. Odnosił wrażenie, że minęły lata, odkąd ostatnim razem zmieniał koniowi kopyto podczas pracy w kuźni.
— Pan Balwer przesyła informację, mój panie — oświadczył Latian cicho i ze spuszczoną głową. — Jego przyjaciel domokrążca jest niestety w podróży, spodziewają się go jednakże z powrotem nazajutrz albo pojutrze. Polecił, żebym cię, panie, spytał, czy możemy cię wtedy dogonić. — Zerkając pod końskim brzuchem na przesiewaczy za rzeką, dorzucił: — Chociaż trudno mi uwierzyć, że zdołasz do tego czasu wyjechać.
Perrin obrzucił niechętnym spojrzeniem przesiewających ziarno mieszkańców So Habor, potem rząd wozów czekających w kolejce na załadunek, w końcu kilka już obładowanych furmanek ze spuszczonymi, płóciennymi budami. Na jednej z nich znajdowała się także skóra do łatania butów, świece i inne zakupione od mieszkańców produkty. Nie nabyli wszakże oleju. Od tutejszych lamp olejowych bił zapach tak zjełczały jak od starego tłuszczu do smażenia.
Głowę Aybary uderzył nagle grad wątpliwości. Może Gaul i Panny Włóczni już wrócili z wiadomościami o Faile? Może nawet już ją widzieli? Oddałby wszystko za możliwość porozmawiania z człowiekiem, który spotkał jego żonę i potrafiłby go zapewnić, że Faile jest cała i zdrowa. Co się stanie, jeżeli Shaido nagle wyruszą?
— Powiedz Balwerowi, żeby nie czekał zbyt długo — mruknął. — Co do mnie, wyjeżdżam w ciągu godziny.
Dotrzymał słowa. Większość wozów i woźniców trzeba było zostawić, żeby następnego dnia sami wrócili do obozowiska. Miał ich pilnować Kireyin wraz ze swoimi żołnierzami w zielonych hełmach. Perrin wydał wszystkim zakaz przekraczania miejskich mostów. Ghealdanin o lodowatych oczach całkowicie się już chyba otrząsnął z wcześniejszego załamania, w każdym razie zapewnił Aybarę o własnej sprawności i gotowości. Istniała niestety możliwość, że wbrew rozkazom Perrina Kireyin wróci do So Habor — ot, choćby dla udowodnienia sobie samemu, że jest nieustraszony. Aybara nie zamierzał tracić czasu na próby wyperswadowania mężczyźnie tego pomysłu. Przede wszystkim musiał poszukać Seonid. Właściwie się nie schowała, tym niemniej dowiedziawszy się o jego odjeździe, zupełnie otwarcie zostawiła konia swoim Strażnikom i umykała mu piechotą, kryjąc się za wozami. Na szczęście bladolica Aes Sedai nie potrafiła ukryć przed nim swojego zapachu, a może po prostu go przed nim nie ukrywała, gdyż nie widziała takiej potrzeby. Była zaskoczona, kiedy Perrin tak szybko ją wyśledził i oburzona, że poprowadził ją przed Stayerem do jej konia.
Mimo to w niecałą godzinę później bardzo się już oddalili od So Habor. Perrinowi towarzyszyli ubrani w czerwone zbroje żołnierze ze Skrzydlatej Gwardii, którzy otaczali kręgiem Berelain, ludzie z Dwu Rzek, jadący wokół ośmiu w pełni załadowanych wozów toczących się za trzema pozostałymi sztandarami oraz dumny z siebie Neald, błyskający stale wielkim uśmiechem i usiłujący sobie przygadać Aes Sedai... Cóż, Aybara nie wiedział, co zrobi, jeśli ten mężczyzna naprawdę zacznie popadać w szaleństwo. Gdy tylko So Habor schowało się za wzgórzem, Perrin poczuł, że rozluźnia ramiona. Nawet sobie nie uświadamiał, jak strasznie był wcześniej spięty. Teraz tylko niecierpliwość skręcała mu żołądek. Nie pomagała mu nawet wyraźna sympatia Berelain.
Przez bramę Nealda przedostali się z zaśnieżonego pola na okoloną drzewami małą polanę, z której rozpoczęli Podróżowanie. Pokonali jednym krokiem cztery ligi, lecz Perrin nie czekał na przejazd wszystkich wozów. Wydało mu się, że słyszy poirytowane prychnięcie Pierwszej z Mayene, mimo to jednak uderzył obcasami boki Stayera i pogonił szybkim kłusem z powrotem do obozu. Może zresztą prychnęła nie Berelain, ale któraś z Aes Sedai, co było dużo bardziej prawdopodobne.
Kiedy wjeżdżał między szałasy i namioty ludzi z Dwu Rzek, otaczała go cisza. Słońce nadal wisiało na szarym niebie, lecz nigdzie nie gotowało się na ogniu jedzenie i jedynie nieliczne osoby zebrały się wokół ognisk, zaciskając szczelnie poły płaszczy i bacznie się wpatrując w płomienie. Garstka mężczyzn siedziała na prostych stołkach, które potrafił konstruować Ban Crawe, reszta zaś stała lub kucała. Prawie nikt nie podnosił wzroku. W każdym razie nikt nie przybiegł po jego wierzchowca. Perrin uprzytomnił sobie, że nie ciszę wyczuwał w powietrzu, ale napięcie. Zapach, który kojarzył mu się z maksymalnie naciągniętym łukiem. Niemal słyszał jego skrzypienie.
Zsiadł przed namiotem w czerwone pasy, a wówczas od strony niskich siedzib Aielów nadszedł Dannil. Kroczył szybko. Podążały za nim Sulin i Edarra, jedna z Mądrych. Z łatwością dotrzymywały mu kroku, choć żadna nie wydawała się spieszyć. Opalona twarz Sulin przypominała maskę z ciemnej skóry. Oblicze Edarry, ledwie widoczne pod ciemnym szalem owijającym jej głowę, stanowiło istny obraz opanowania. Mimo licznych spódnic kobieta robiłaby tak niewiele hałasu jak siwowłosa Panna Włóczni, gdyby nie słabe brzęczenie jej bransoletek ze złota i kości słoniowej oraz naszyjników. Dannil żuł koniuszek gęstego wąsa, nieobecnym ruchem wyciągał z wykonanej z surowej skóry pochwy swój miecz o cal, po czym mocno wsuwał go z powrotem. Zanim się odezwał, zaczerpnął głęboki wdech.
— Panny Włóczni przyprowadziły pięciu Shaido, Lordzie Perrin. Arganda zabrał ich do namiotów Ghealdan na przesłuchanie. Jest z nimi Masema.
Aybara zignorował wiadomość o pobycie Masemy wewnątrz obozowiska.
— Dlaczego pozwoliłaś Argandzie ich zabrać? — spytał Edarrę.
Dannil nie potrafiłby powstrzymać Pierwszego Kapitana, Mądre wszakże powinny dać mężczyźnie radę.
Edarra wyglądała na niewiele starszą od Perrina, chociaż jej chłodne, niebieskie oczy zdradzały, że widziała w życiu znacznie więcej niż on. Teraz założyła ręce na piersiach, powodując głośny grzechot bransoletek. Była chyba lekko zniecierpliwiona.
— Shaido świetnie umieją panować nad bólem, Perrinie Aybara. Skłonienie ich do mówienia zajmie dni, a ja nie widzę powodu, ażeby czekać.
Jeśli oczy Edarry były chłodne, oczy Sulin miały postać niebieskiego lodu.
— Moja siostra włóczni i ja mogłybyśmy same szybciej osiągnąć skutek... przynajmniej trochę szybciej, jednak Dannil Lewin przekazał nam, że nie życzysz sobie z naszej strony... użycia przemocy. A Gerard Arganda jest człowiekiem niecierpliwym i nam nie ufa. — Gdyby nie była kobietą Aiel, można by odnieść wrażenie, że nie mówi, lecz wypluwa z ust słowa. — Zresztą i tak może niewiele się od nich dowiecie — dodała. — To Kamienne Psy. Ustępują powoli i powiedzą najmniej, jak tylko można. Dla pełnego obrazu zwykle trzeba połączyć szczegóły uzyskane od jednego z detalami otrzymanymi od innego.
„Umieją panować nad bólem”. Czyli że przesłuchanie musiało się równać zadawaniu bólu. Wcześniej Perrin nie dopuszczał do siebie myśli o torturach. Jednakże dla odzyskania Faile...
— Każ komuś wytrzeć Stayera — oznajmił szorstko, ciskając lejcami w Dannila.
Ghealdańska część obozu nie mogła się chyba bardziej różnić od prymitywnych szałasów i rozmieszczonych na chybił trafił namiotów ludzi z Dwu Rzek. Tutaj płócienne, spiczaste namioty stały w idealnych rzędach, przed większością o wejściowe klapy oparto lance ze stalowymi czubkami, po bokach siedzib zaś przywiązano osiodłane i gotowe do jazdy konie. Doskonały, nieruchomy spokój burzyły tutaj jedynie machnięcia końskich ogonów i trzepotanie długich wstążek na lancach. Wszystkie ścieżki między namiotami miały tę samą szerokość, a rzędy ognisk po połączeniu bez wątpienia utworzyłyby linię prostą. Nawet fałdy w płótnie, znaczące miejsca złożenia namiotów na czas przewozu furmankami, wyglądały podobnie. Wszędzie wokół panował porządek i schludność.
W powietrzu wisiał aromat owsianki i gotowanych żołędzi. Nieznani Perrinowi mężczyźni w zielonych strojach zeskrobywali palcami resztki południowego posiłku z cynowych talerzy. Inni już czyścili rondle i garnki. Nikt nie okazywał śladu napięcia. Po prostu jedli i wykonywali różne prace, a wszystko robili mniej więcej z tą samą przyjemnością. Codzienne zadania trzeba wykonać, nie ma na to rady.
Wielka grupa mężczyzn zgromadziła się w kręgu w pobliżu naostrzonych palików, które znaczyły zewnętrzny kraniec obozowiska. Najwyżej połowa z nich nosiła zielone płaszcze i wypolerowane napierśniki ghealdańskich lansjerów. Niektórzy z pozostałych trzymali lance lub mieli miecze przy pasach na zmiętoszonych kaftanach. Ich stroje uszyte były z rozmaitych materiałów: od delikatnych jedwabi, przez dobre wełny po mieszanki różnych resztek, jednak żaden nie był czysty... no chyba że w porównaniu z odzieniem mieszkańców So Habor. Zawsze można było rozróżnić ludzi Masemy, nawet z tyłu.
Kiedy Aybara zbliżył się do kręgu mężczyzn, dotarł do niego inny zapach. Zapach przypiekanego mięsa! Usłyszał też stłumione dźwięki, o których natychmiast starał się zapomnieć. Zaczął się przepychać, a żołnierze zerkali na niego z ukosa i niechętnie ustępowali mu miejsca. Ludzie Masemy wzdragali się, mamrocząc o żółtych oczach i Pomiocie Cienia.
Tak czy owak, Perrinowi udało się w końcu przejść.
Czterej wysocy mężczyźni, rudawi lub jasnowłosi, odziani w szaro-brązowe ubrania zwane cadin’sor, leżeli z przegubami przywiązanymi do kostek na wysokości krzyża i grubymi, długim konarami przymocowanymi za kolanami i łokciami. Ich twarze były zmaltretowane i posiniaczone, do ust wciśnięto im skręcone szmaty. Piątego mężczyznę ułożono nagiego między czterema grubymi wbitymi z ziemię kołkami, rozciągając jego ciało tak mocno, że można było mu policzyć wszystkie napięte ścięgna. Nieszczęśnik wiercił się na tyle, na ile pozwalały mu więzy i wył w knebel wciśnięty w usta, wydając stłumiony ryk trudnej do zniesienia udręki. W dodatku na jego brzuchu piętrzyła się kupka gorących węgli, które wydzielały słaby dym. Nos Aybary wychwycił swąd palonego ciała tego właśnie osobnika. Węgle ściśle przylegały do napiętej skóry rozciągniętego mężczyzny, a za każdym razem, gdy wijąca się ofiara zdołała zrzucić jeden z nich, przykucnięty obok uśmiechnięty osobnik w brudnym kaftanie z zielonego jedwabiu za pomocą szczypców podnosił następne rozżarzone grudy z wielkiej misy ustawionej na ziemi i roztapiającej leżący wokół śnieg. Perrin poznał kucającego. Na imię miał Hari i kolekcjonował ludzkie uszy, które zawieszał na grubym rzemieniu. Zbierał wszystkie uszy — mężczyzn, kobiet i dzieci; nigdy nie wybrzydzał.
Aybara podszedł bez zastanowienia do leżącego, podniósł nogę i kopniakiem usunął mały stos węgli z jego brzucha. Niektóre kawałki trafiły w Hariego, ten zaś natychmiast odskoczył z piskiem przestrachu, który szybko zmienił się w krzyk, gdyż mężczyzna przypadkowo włożył rękę do gorącego naczynia. Dręczyciel przewrócił się na bok i zwinąwszy się nad przypaloną ręką, obrzucił piorunującym spojrzeniem Perrina, po czym nazwał go łasicą w ludzkiej skórze.
— Okrucieństwo pomaga, Aybara — oznajmił Masema. Wcześniej Perrin nawet nie zauważył, że ten człowiek tam stoi. Ogolona czaszka, wykrzywiona twarz. Ciemne, gorące oczy patrzyły z pogardą. Przez odór przypalonego ciała przebijał zapach jego szaleństwa. — Znam ich. Udają, że odczuwają ból, choć wcale go nie czują. Nie doświadczają go w sposób typowy dla innych ludzi. Jeśli chcesz ich skłonić do mówienia, musisz mieć nerwy jak postronki i posiadać umiejętność zranienia nawet kamienia.
Arganda, który stał obok Masemy sztywno wyprostowany, zaciskał palce na rękojeści miecza tak mocno, że aż mu się trzęsła ręka.
— Może ty zamierzasz zgubić swoją żonę, Aybara — wychrypiał — ja wszakże na pewno nie stracę mojej królowej!
— Trzeba to było zrobić — zapewnił Perrina Aram, tonem ni to przeprosin, ni to żądania. Stał po drugiej stronie Masemy, zaciskając poły zielonego płaszcza, jakby usiłował zająć czymś ręce, które ciągnęło do miecza na plecach. Oczy miał prawie tak rozpalone jak Masema. — Sam mnie uczyłeś, że człowiek robi to, co zrobić musi.
Aybara nakazał sobie w myślach rozplecenie pięści i otwarcie palców. Tak, istniała konieczność zrobienia pewnych rzeczy dla Faile.
Przez tłum przepchnęły się Berelain i trzy Aes Sedai. Pierwsza z Mayene nieznacznie zmarszczyła nos na widok mężczyzny rozciągniętego pomiędzy kołkami. Gdyby zaś oceniać siostry po ich minach, Aes Sedai równie dobrze mogłyby spoglądać na kawałek drewna. Były z nimi Edarra i Sulin, obie wyglądały na równie mało wzruszone. Niektórzy z ghealdańskich żołnierzy posłali dwóm kobietom Aiel spojrzenia z ukosa i wymienili szepty, natomiast ludzie Masemy — o znużonych, brudnych twarzach — przeszywali wzrokiem pełnym nienawiści zarówno kobiety Aiel, jak i Aes Sedai, jednak najgorzej zareagowali na widok trzech Strażników: niektórzy mężczyźni sami się usunęli, innych pociągnęli za sobą towarzysze. Są głupcy, którzy znają granice głupoty.
Masema utkwił w Berelain rozgorączkowane oczy, po czym spojrzał w dal, traktując Pierwszą jak powietrze. Istnieją głupcy, który nie znają żadnych granic.
Perrin pochylił się i rozwiązał materiał wokół ust przywiązanego do kołków mężczyzny, po czym wyciągnął mu spomiędzy zębów knebel. Ledwie zdołał uchronić dłoń przed ugryzieniem tak niebezpiecznym jak potencjalne chapnięcie Stayera.
Aiel natychmiast odrzucił w tył głowę i zaczął śpiewać głębokim, czystym głosem:
Czyśćmy włócznie, kiedy słońce wysoko stoi.
Czyśćmy włócznie i gdy zachodzi nam.
Czyśćmy włócznie. Kto śmierci się boi?
Czyśćmy włócznie. Nikt, kogo znam!
W połowie strofy rozległ się śmiech Masemy. Aybarze znów się zjeżyły wszystkie włoski na karku. Nigdy przedtem nie usłyszał śmiechu Proroka. A nie był to dźwięk przyjemny.
Nie miał ochoty stracić palca, więc wyciągnął z pętli przy pasie topór i ostrożnie przyłożył trzonek do podbródka Shaido, po czym go przycisnął, zamykając mężczyźnie usta. Z ogorzałej twarzy uniosły się na niego oczy koloru nieba. Nie było w nich strachu. Aiel uśmiechnął się.
— Nie proszę cię o zdradę twoich ludzi — oświadczył Perrin. Gardło natychmiast go zabolało od wysiłku przemawiania mocnym, pewnym głosem. — Wy, Shaido Aiel, schwytaliście pewne kobiety. Chcę się jedynie dowiedzieć, jak je odzyskać. Jedna z nich nosi imię Faile. Jest równie wysoka jak przedstawicielki waszej nacji, ma ciemne, nieco skośne oczy, wydatny nos i ładne usta. To piękna kobieta. Zapamiętałbyś ją, gdybyś ją zobaczył. Czy ją widziałeś?
Odsunął topór i wyprostował się.
Shaido gapił się na niego przez chwilę bez słowa, potem poderwał głowę i podjął śpiew, ani na moment nie spuszczając wzroku z Aybary. Piosenka okazała się wesoła, pełna swawolnych, tanecznych nut.
Spotkałem raz gościa, co z dala od domu żył.
Oczy miał żółte, dowcip jego zaś drętwy strasznie był.
„Potrzymaj w ręku dym” — rzekł ni z tego, ni z owego,
i obiecał pokazać kawał gruntu mokrego.
Stanął na głowie, stopy wyrzucił w górę
i zapewnił, że czasem jak kobieta tańcuje.
Mówił, że może tak stać, aż się w kamień obróci.
Lecz gdy zamrugałem, zniknął i pewnie nie wróci.
Skończywszy, opuścił głowę i zachichotał, nisko i głośno. Wyglądał na zadowolonego i zachowywał się jak ktoś, kto się wygodnie rozpiera na puchowym materacu.
— Jeśli... jeśli nie potrafisz tego zrobić — oświadczył desperacko Aram — zatem odejdź. Sam ich dopilnuję.
Co trzeba zrobić, to trzeba! Perrin rozejrzał się po otaczających go twarzach. Arganda patrzył teraz wrogo i spode łba, zarówno na niego, jak na jeńca. Masema wydzielał zapach obłędu, a przepełniała go pogarda i nienawiść. „Musisz mieć nerwy jak postronki i posiadać umiejętność zranienia nawet kamienia”. Edarra stała z rękoma założonymi na piersiach, a jej mina była równie niemożliwa do odczytania jak beznamiętne oblicza Aes Sedai. „Shaido świetnie umieją panować nad bólem. Skłonienie ich do mówienia zajmie dni”. Sulin, z blizną przecinającą policzek, nadal bladą na twardej skórze jej twarzy, spoglądała spokojnie przed siebie, pachniała zaś jednoznacznie zawziętością. „Ustępują powoli i powiedzą najmniej, jak tylko można”. W zapachu Berelain wyczuł konieczność kary. Była wszak władczynią, która skazywała ludzi na śmierć i nigdy z tego powodu nie przeżywała bezsennych nocy. Trzeba zrobić to, co konieczne. Mieć nerwy jak postronki i umieć zranić nawet kamień. Panowanie nad bólem... O Światłości, och Faile...
Topór wydawał się lekki jak piórko, kiedy Perrin unosił go w dłoni, a następnie opuszczał niczym młot na kowadło. W końcu ciężki topór odciął Shaido Aiel lewą dłoń.
Mężczyzna chrząknął z bólu, później szarpnął się konwulsyjnie, z warkotem, w końcu począł się wiercić, umyślnie rozpryskując tryskającą z przegubu krew, która ochlapała Aybarze twarz.
— Uzdrówcie go — polecił Perrin Aes Sedai, po czym zrobił kilka kroków wstecz. Nie próbował wytrzeć sobie twarzy, więc krew wsączała mu się w brodę. Czuł się pusty, wydrążony. Chyba nie zdoła już nigdy podnieść swojego topora, o ile nie będzie musiał walczyć o życie.
— Oszalałeś? — odburknęła gniewnie Masuri. — Nie potrafimy oddać człowiekowi odciętej ręki!
— Kazałem go wam Uzdrowić! — ryknął.
Seonid już się jednak ruszyła, unosząc spódnice. Posuwistym krokiem dotarła do nieszczęśnika i uklękła przy jego głowie. Mężczyzna gryzł zębami przegub pozbawionej dłoni ręki, nadaremnie starając się powstrzymać strumień krwi. W jego oczach wszakże, jak i w zapachu, nie było lęku. Po prostu Shaido się nie bał!
Seonid chwyciła głowę leżącego i nagle jego ciało znów się skręciło konwulsyjnie, a on sam zamachał dziko ramieniem. Ilość rozpryskującej się krwi zmalała, gdy mężczyzna wykonał nagły ruch, następnie zaś krew całkowicie zniknęła, a Shaido osunął się na ziemię z poszarzałą twarzą. Sekundę później jeniec podniósł niepewnie lewą rękę i popatrzył na gładką skórę pokrywającą teraz koniec kikuta. Jeśli była tam blizna, Perrin jej nie widział. Mężczyzna popatrzył na niego, obnażając zęby. Nadal nie wydzielał zapachu strachu. Seonid niespodziewanie także osunęła się na ziemię, jakby wyczerpała wszystkie siły. Alharra i Wynter zrobili krok ku niej, lecz odprawiła ich machnięciem dłoni, następnie zaś wstała sama, ciężko wzdychając.
— Powiedziano mi, że mogą minąć dni, a wy nadal nic nam nie zdradzicie — oznajmił Aybara. Własny głos zabrzmiał mu w uszach wręcz zbyt głośno. — Nie mam czasu sprawdzać, jak twardzi jesteście albo jacy odważni. Wiem, że jesteście dzielni i wytrzymali. Jednakże moja żona już zbyt długo pozostaje w waszych rękach. Zostaniecie zatem rozdzieleni i wypytamy was o kilka interesujących nas kobiet. Zapytamy, czy je widzieliście i gdzie to było. Nic więcej mnie nie ciekawi. Nie będzie gorących węgli ani innych tortur. Jedynie pytania. Tyle że... jeżeli któryś z was odmówi odpowiedzi lub jeżeli wasze odpowiedzi będą się za bardzo różnić, wówczas każdy z was straci jakąś część ciała. — Zaskoczyło go, że wbrew wcześniejszym obawom jednak może unieść topór. Ostrze było umazane krwią. — Człowiek posiada dwie dłonie i dwie stopy — podjął zimno. O Światłości, jego głos brzmiał wręcz lodowato. Perrin czuł się, jakby lód wsączał się w jego kości. — Dzięki nim otrzymacie cztery szanse na udzielenie odpowiedzi. A jeśli nie zadowoli mnie żadna z nich, nie zabiję was. Znajdę wioski, w których zostawię po jednym osobniku pozbawionym dłoni i stóp, miejsce, w którym będzie mógł żebrać, gdzie chłopcy może rzucą mu monetę... dzikiemu Aielowi bez rąk i nóg. Zastanówcie się wszyscy nad moją propozycją i zdecydujcie, czy warto nadal mnie pozbawiać widoku mojej żony.
Nawet Masema gapił się na niego niczym na kogoś, kogo widzi po raz pierwszy. Gdy Perrin odwrócił się, aby odejść, ludzie Proroka, a także Ghealdanie rozstąpili się przed nim tak szeroko, że zdołałby się między nimi przesunąć cały taran trolloków.
Aybara szedł i szedł, aż dotarł do rzędu naostrzonych palików. Mniej więcej sto kroków dalej rozciągał się las, mężczyzna nie zmienił wszakże kierunku ani się nie zatrzymał. Z toporem w dłoni kontynuował równomierny marsz i w końcu otoczyły go ogromne drzewa, a zapach obozowiska pozostał daleko za nim. Smród juchy, który niósł z sobą, stał się ostry i metaliczny. Nie było od niego ucieczki.
Perrin nie miał pojęcia, jak długo brnął przez śnieg. Ledwie zauważył ostre, ukośne promienie słońca, tnące cienie pod leśnym baldachimem. Gruba warstwa krwi pokrywała jego twarz i sklejała mu brodę. Krew zaczynała powoli przysychać. Ileż razy wcześniej mówił, że zrobi wszystko, byleby tylko odzyskać Faile? Wszystko, co człowiek musi w takiej sytuacji zrobić.
Nagle podniósł topór za głowę w obu rękach i cisnął nim przed siebie tak mocno, jak potrafił. Broń zawirowała i z głośnym łoskotem trzasnęła w masywny pień dębu.
Aybara wypuścił zbyt długo przetrzymywane w płucach powietrze, po czym opadł na nierówną kamienną odkrywkę, która sterczała, swą wysokością i szerokością przywodząc na myśl ławkę. Położył sobie łokcie na kolanach.
— Teraz możesz się pokazać, Elyasie — powiedział ze zmęczeniem w głosie. — Wyjdź, przecież cię wyczuwam.
Z cienia lekko wyłonił się wezwany mężczyzna. Jego żółte oczy jarzyły się słabo pod szerokim rondem kapelusza. W porównaniu z nim Aielowie zachowywali się wręcz hałaśliwie. Elyas, z długim nożem w ręku, zajął na odkrywce miejsce obok Perrina, przez jakiś czas wszakże tylko siedział bez słowa, przeczesując sobie palcami upstrzoną siwizną brodę, która sięgała mu aż do piersi. Wreszcie skinął głową ku toporowi wbitemu w bok dębu.
— Pamiętasz, mówiłem ci kiedyś, żebyś go zatrzymał do czasu, aż go polubisz? Czy już zacząłeś lubić go używać? Właśnie tam?
Aybara szybko potrząsnął głową.
— Nie, nie! Na pewno nie! Tyle że...
— Tyle że co, chłopcze? Sądzę, że niemal udało ci się przerazić Masemę. Chociaż sam również pachniesz strachem.
— Najwyższa pora, żeby go coś przeraziło — odciął się Perrin, niespokojnie wzruszając ramionami. O niektórych sprawach trudno mu było mówić. Może jednak rzeczywiście nadeszła już pora. — Topór... Nie zauważyłem go, ten pierwszy raz... tylko się przyglądałem. Chodzi o tę noc, kiedy spotkałem Gaula, a Białe Płaszcze próbowały nas zabić. Później, podczas walki z trollokami w Dwu Rzekach, nie miałem jeszcze pewności. Ale potem, pod Studniami Dumai, już tę pewność zdobyłem. Ilekroć muszę walczyć, boję się, Elyasie, boję się i jestem smutny, ponieważ być może nigdy więcej nie zobaczę Faile. — Poczuł w piersi ucisk. „Faile!”. — Tyle że... Słyszałem rozmowę Grady’ego z Nealdem. Gawędzili o odczuciach, których doznaje mężczyzna, gdy dzierży Jedyną Moc. Twierdzili, że czują się wówczas bardziej żywi! W chwili obecnej, po walce, zbyt jestem przerażony, by splunąć... tym niemniej także czuję się bardziej żywy niż w każdej innej sytuacji z wyjątkiem chwil, w których tuliłem Faile. Chyba nie potrafiłbym znieść, jeślibym się zaczął tak czuć po tym, co właśnie zrobiłem. A gdybym zaczął się w ten sposób czuć, nie mógłbym dalej żyć z Faile. Nie tak, jak żyłem dotąd.
W odpowiedzi Elyas parsknął, a potem rzucił:
— Moim zdaniem nie masz w sobie Mocy, chłopcze. Posłuchaj mnie, niebezpieczeństwo oddziaływa na różnych ludzi w różny sposób. Niektórzy pozostają zimni i funkcjonują automatycznie niczym mechanizm zegara, ty wszakże nigdy nie wydawałeś mi się człowiekiem... chłodnym. Kiedy serce zaczyna walić, rozgrzewa ci krew, logiczne jest zatem, że wyostrza ci również zmysły. Stajesz się bardziej świadom swego otoczenia, więcej wokół siebie postrzegasz. Być może umrzesz za kilka minut, może w mgnieniu oka, teraz jednak nie jesteś martwy i doskonale o tym wiesz, bo czujesz życie w każdej części swojego ciała. Taka jest prawda. Co bynajmniej nie oznacza, że lubisz przemoc.
— Chciałbym w to wierzyć — odrzekł mu po prostu Perrin.
— Pożyj tak długo jak ja — odparował cierpkim tonem Elyas — a wtedy uwierzysz. Na razie jednak wmów sobie wprost, że żyłem dłużej niż ty i doświadczyłem tych wszystkich doznań przed tobą.
Przez chwilę siedzieli i wpatrywali się w topór. Aybara pragnął wierzyć swemu towarzyszowi. Krew na jego toporze wydawała mu się teraz czarna. Jak długo tu tkwił? Sądząc po kącie, pod jakim promienie przenikały przez gałęzie drzew, słońce właśnie zachodziło.
Jego uszy wychwyciły chrzęst powoli zbliżających się w śniegu kopyt. Kilka minut później zjawili się Neald i Aram. Były Druciarz wskazywał ślady, Asha’man zaś potrząsał niecierpliwie głową. Tropy były wyraźne, choć po prawdzie Perrin nie postawiłby nawet miedziaka, że Neald potrafiłby za nimi pójść. Prawdopodobnie pochodził z miasta.
— Arganda powiedział, że powinniśmy poczekać, aż twoja krew się ochłodzi — oświadczył właśnie Asha’man, rozpierając się w siodle i pilnie przypatrując się Aybarze. — Osobiście uważam, że dostatecznie już chyba ochłonąłeś.
Skinął głową. Mina tamtego sugerowała satysfakcję. Neald był przyzwyczajony do ludzkiego strachu — ludzie bali się go choćby z powodu czarnego kaftana i wszystkiego, co ów strój reprezentował.
— Odbyło się przesłuchanie — wtrącił Aram. — Wszyscy Shaido udzielili takich samych odpowiedzi. — Nachmurzoną miną dawał do zrozumienia, że te odpowiedzi mu się nie spodobały. — Myślę, że groźba czekającego żebractwa przeraziła ich bardziej niż twój topór. W każdym razie twierdzą, że nigdy nie widzieli Lady Faile. Ani żadnych innych kobiet, o które pytaliśmy. Moglibyśmy znów spróbować gorących węgli. Może wtedy by sobie coś przypomnieli.
Perrin zastanowił się, czy dawny Druciarz nie wydaje mu się nadgorliwy. Jeśli tak, do czego się palił — do użycia gorących węgli czy do odszukania Faile?
W tym momencie Elyas się skrzywił.
— Ponownie udzielą wam identycznych odpowiedzi — powiedział. — Pomyślcie, jak mała jest szansa, że któryś z nich rzeczywiście spotkał Lady Faile. Są tysiące Shaido Aiel i tysiące więźniów. Człowiek może przeżyć całe swoje życie w tym obozowisku i spotkać co najwyżej setkę osób, a jeszcze mniej z nich zapamiętać.
— W takim razie musimy ich pozabijać — oświadczył ponuro Aram. — Sulin poleciła Pannom Włóczni sprowadzić na przesłuchanie jedynie bezbronnych. Ci Shaido nie popełnią zatem samobójstwa, a nie zechcą skończyć jako gai’shain. Jeżeli zaś któryś ucieknie, może dać znać pozostałym Aielom, że tu jesteśmy. Wówczas przyjdą po nas.
Perrin wstał, odnosząc wrażenie, że stawy mu zardzewiały i sprawiają ból. Nie mógł dopuścić do ataku ze strony Shaido Aiel.
— Można ich strzec, Aramie. — Z powodu zbytniego pośpiechu już raz o mało bezpowrotnie nie stracił Faile, a potem znów postąpił zbyt pochopnie. „Zbyt pochopnie”. Jakie łagodne słówka na określenie odcięcia człowiekowi ręki. Na określenie bezcelowego okrucieństwa... Perrin zawsze starał się myśleć ostrożnie i tak samo postępować. Teraz powinien dobrze rozważyć całą sytuację, tyle że myślenie sprawiało mu prawdziwe cierpienie. Faile przepadła w morzu ubranych na biało jeńców. — Może inne gai’shain znają miejsce jej pobytu — szepnął, ruszając z powrotem ku obozowisku.
Jak jednak złapać kilka gai’shain któregoś z Shaido Aiel? Wszak niewolnikom nie wolno było wychodzić poza obóz, chyba że pod ochroną.
— A co z tym, chłopcze? — spytał Elyas.
Nawet nie patrząc, Perrin wiedział, co mężczyzna ma myśli. Topór!
— Zostaw go. Niech ktoś go sobie weźmie. — Jego głos zabrzmiał zgrzytliwie. — Być może jakiś durny bard opisze go w swojej pieśni.
Aybara szedł wielkimi krokami w stronę obozowiska, ani razu nie obejrzawszy się za siebie. Ze względu na pustą pętlę gruby pas wokół talii wydawał mu się zbyt lekki.
Nagle wszystko straciło dla niego sens.
Trzy dni później z So Habor wróciły ciężko obładowane wozy, a do namiotu Perrina wszedł Balwer wraz z wysokim, nieogolonym człowiekiem ubranym w brudny, wełniany kaftan. Gość miał też miecz, o który najwyraźniej dbał dużo bardziej niż o samego siebie. Początkowo Aybara nie rozpoznał mężczyzny z powodu jego nieprzycinanej od miesiąca brody. Potem wszakże wyczuł jego zapach.
— Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś cię zobaczę — oznajmił.
Balwer zamrugał. W jego przypadku mruganie oznaczało tak wielkie zaskoczenie, jak w przypadku innych osób głośny jęk zdumienia. Niewątpliwie mały sekretarz o nieco ptasim wyglądzie oczekiwał wyjaśnienia.
— Szukam... poszukuję Maighdin — powiedział chrypliwie Tallanvor. — Jednakże Shaido przemieszczają się szybciej niż ja. Pan Balwer twierdzi, że wiesz, gdzie ona jest.
Sekretarz posłał gościowi ostre spojrzenie, lecz jego głos pozostał tak suchy i równie pozbawiony emocji jak jego zapach.
— Pan Tallanvor dotarł do So Habor tuż przed moim wyjazdem, mój panie. Miałem naprawdę niewielkie szanse spotkania go. Najwyraźniej jednak dopisało mi szczęście. Pan Tallanvor może zdobyć dla ciebie odpowiednich sojuszników. Niech sam ci o nich opowie.
Mężczyzna zmarszczył czoło, obrzucając wzrokiem własne buty, ale się nie odezwał.
— Sojuszników? — spytał Perrin. — Szczerze mówiąc, na niewiele zda mi się coś mniejszego od armii, lecz przyjmę każdą ofiarowaną przez ciebie pomoc.
Tallanvor popatrzył na Balwera, który kiwnął mu głową i posłał słaby uśmiech zachęty. Nieogolony osobnik wziął głęboki wdech.
— Piętnaście tysięcy Seanchan, w każdym razie prawie tyle. W gruncie rzeczy większość to Tarabonianie, jadą wszakże pod seanchańskimi sztandarami. No i... posiadają przynajmniej tuzin damane. — W jego tonie pojawił się pośpiech, najwyraźniej Tallanvor starał się dokończyć myśl, zanim Aybara mu przerwie. — Wiem, że to może przypominać przyjęcie wsparcia od samego Czarnego, jednak ci Seanchanie także polują na Shaido, a ja pragnę uwolnić Maighdin, więc interesuje mnie każda pomoc, nawet ze strony Cienia.
Przez długi moment Perrin gapił się na dwóch mężczyzn. Tallanvor nerwowo stukał w rękojeść miecza, Balwer zaś przypominał wróbla czekającego, w którą stronę skoczy świerszcz. Seanchanie! I damane! Tak, rzeczywiście skojarzyło mu się wsparcie oferowane przez Czarnego.
— Siadaj i opowiedz mi o tych Seanchanach — polecił w końcu.