19 Niespodzianki

Zwyczajowo informowano Amyrlin o posiedzeniach Komnaty, nigdzie wszakże nie zapisano, że zebrane powinny na nią poczekać z rozpoczęciem sesji, co oznaczało prawdopodobnie, że Egwene zostało niewiele czasu. Chciała zerwać się na równe nogi i pomaszerować wprost do dużego, kwadratowego namiotu, od razu — zanim Moria i dwie inne siostry zdążą przygotować zaplanowaną niespodziankę. Niespodzianki w Komnacie rzadko bywały dobre. I im później się Amyrlin o nich dowiadywała, tym gorsze się w ostatecznym rozrachunku okazywały. Tym niemniej protokoły, które należały do prawa, nie zaś do zwyczajów, nakazywały zezwolić Zasiadającej na Tronie Amyrlin na uczestnictwo w zebraniu Komnaty, z tego też względu Egwene pozostała na swoim miejscu, a Siuan posłała po Sheriam, która jako Opiekunka Kronik oficjalnie oznajmi wejście władczyni do siedziby Komnaty. Siuan wyjaśniła kiedyś Egwene, że ten rytuał w gruncie rzeczy stosowano w celu ostrzeżenia Zasiadających o obecności Amyrlin, gdyż zawsze istniały kwestie, które Zasiadające pragnęły przedyskutować bez jej udziału i wiedzy. Siuan bynajmniej nie powiedziała tego wszystkiego żartobliwym tonem.

W każdym razie nie było sensu iść do Komnaty, póki Egwene nie będzie mogła wejść na zebranie. Panując nad niecierpliwością, podparła głowę na rękach i pomasowała sobie skronie, równocześnie usiłując przeczytać kolejne sprawozdania od przedstawicielek Ajah. Mimo wypicia ohydnej „herbaty”, a może właśnie z jej powodu, ból pogorszył się tak znacząco, że słowa migotały Amyrlin na stronicach, ilekroć zamrugała. A obecność Anaiyi i dwóch innych kobiet bynajmniej nie pomagała jej w skupieniu.

Anaiya natychmiast po odejściu Siuan zrzuciła płaszcz i zajęła zwolniony przez tamtą stołek (który dziwnym trafem pod nią wcale się nie chwiał ani nie przechylał), po czym zaczęła spekulować, czego szuka Moria i Zasiadające. Nie była lekkomyślną młódką, więc — biorąc pod uwagę okoliczności — jej próby wyglądały na dość wymuszone. Wymuszone, ale nie mniej przez to denerwujące.

— Przerażeni ludzie robią głupie rzeczy, Matko, nawet Aes Sedai — mruknęła, kładąc ręce na kolanach — lecz przynajmniej możesz być pewna, że Moria pozostanie twarda w sprawie Elaidy, w każdym razie na dłuższą metę. Moria obarcza Elaidę odpowiedzialnością za śmierć każdej siostry zmarłej po zdetronizowaniu Siuan. Pragnęłaby wychłostać uzurpatorkę za każdą taką śmierć i dopiero później oddać w ręce kata. Jest naprawdę twarda, w pewnym sensie nawet twardsza niż Lelaine, tak czy inaczej twarda. Nie będzie miała skrupułów wobec niektórych koniecznych spraw, przed którymi Lelaine mogłaby się wzdragać. Bardzo się obawiam, że Moria zechce naciskać na przeprowadzenie jak najszybszego ataku na miasto. Jeśli Przeklęci przemieszczają się tak otwarcie i na taką wielką skalę, wtedy lepsza jest Wieża „zraniona”, lecz kompletna, niż Wieża podzielona. W każdym razie boję się, że taki może być pogląd Morii. Koniec końców, jakkolwiek bardzo pragniemy uniknąć sytuacji, w której siostry zaczną się nawzajem zabijać, taka wojna nie byłaby czymś precedensowym. Biała Wieża trwa już od bardzo długiego czasu i uleczyła się przez te lata z niejednych ran. Z tej także ją wyleczymy.

Głos Anaiyi pasował do jej twarzy: ciepłej, cierpliwej i pokrzepiającej, jednak uwagi te wypowiadane głośno skojarzyły się Egwene ze zgrzytliwym odgłosem przesuwania paznokci po listwie. O Światłości, z tego, co Anaiya mówiła, przebijał prawdziwy strach przed Morią, a równocześnie kobieta zdawała się pozostawać w zgodzie z sentymentami. Wydawała się rozważna i tak opanowana, że niemal nie sposób jej było wyprowadzić z równowagi i zawsze zważała na wypowiadane słowa. Skoro taka siostra popierała szturm... Ile Aes Sedai wyznawało podobne do niej poglądy?

Myrelle jak zwykle zachowywała się spontanicznie. Była nieprzewidywalna i zapalczywa — te dwa określenia najdokładniej opisywały jej temperament. Nie uznawała cierpliwości, nawet gdy wymagała tego sytuacja. Teraz kroczyła w tę i z powrotem po namiocie, zdenerwowana niewielką przestrzenią. Jej ciemnozielone spódnice poruszały się. Czasami kobieta kopnęła jedną z jasnych poduszek ułożonych pod ścianą, po czym zakręcała i rozpoczynała kolejną rundkę.

— Jeśli Moria jest tak przestraszona, że domaga się ataku, musi być naprawdę śmiertelnie przerażona. Wieża w obecnym stanie nie zdoła samotnie stawić czoła Przeklętym czy komukolwiek innemu. Ciebie powinna interesować Malind. Stale wskazuje, że lada dzień może nadejść Tarmon Gai’don. Słyszałam, jak mówiła, że ten potężny przepływ mocy, który odczułyśmy, równie dobrze może stanowić spektakularny wstęp do Ostatniej Bitwy. Dodała też, że celem następnego uderzenia może się stać Tar Valon. Jakiż lepszy cel może sobie znaleźć Cień, jeśli zechce z nami skończyć? Malind nigdy nie bała się dokonywać trudnych wyborów, toteż kiedy dostrzeże konieczność, potrafi się również wycofać. Natychmiast opuściłaby zarówno Tar Valon, jak i Wieżę, jeśliby uważała, że w ten sposób oszczędzi przynajmniej kilkoro z nas na Tarmon Gai’don. Sądzę, że podczas posiedzenia zaproponuje zakończenie oblężenia i ucieczkę gdzieś, gdzie Przeklęci nie zdołają nas odnaleźć, póki nie będziemy gotowe oddać ciosu. Jeśli Malind przedstawi tę kwestię Komnacie w odpowiedni sposób, może nawet przekona do swojego punktu widzenia większość Zasiadających.

Wystarczyła sama ta myśl i słowa na kartach jeszcze gwałtowniej zatańczyły przed oczyma Egwene.

Morvrin, na której okrągłej twarzy próżno by szukać łagodności, przycisnęła pięści do wydatnych bioder i odparowała sugestie poprzedniczki lakoniczną odpowiedzią.

— Niewiele wiemy o owym potężnym przepływie Mocy, nie możemy więc żywić przekonania, że miałyśmy do czynienia z działaniami Przeklętych.

Dodała jeszcze, że: „Nie możemy mieć pewności, co powie Malind, póki tego nie usłyszymy”, że: „Może powie to, a może coś zupełnie innego” oraz że: „Przypuszczenia to nie dowody”. Morvrin wyznawała bowiem pogląd, iż nie uwierzy w nadejście ranka, jeśli sama nie zobaczy na niebie słońca. Jej mocny głos jak zwykle brzmiał rzeczowo. Morvrin nigdy nie wyciągała pochopnych wniosków.

Koncentracja na ich rozmowie bynajmniej nie uśmierzała bólu głowy Amyrlin. W sumie Morvrin nie sprzeciwiała się sugestiom Myrelle, starała się jedynie zachować otwarty umysł. W trakcie kwestii spornej „otwarty umysł” powinien znaleźć najlepsze i najbardziej logiczne rozwiązanie.

Egwene zamknęła zawierającą raporty teczkę z tłoczonej skóry; dało się słyszeć głośne plaśnięcie. Z powodu wstrętnego smaku na języku i ostrego tętnienia w głowie — że nie wspomni o nieustannym gadaniu wypełniających jej namiot kobiet! — Amyrlin i tak nie mogła się skupić na czytaniu. Trzy siostry popatrzyły na nią zaskoczone. Od dawna przypominała im o swojej przywódczej roli, nigdy jednak nie traciła nad sobą panowania. Istniały oczywiście przysięgi, którym Aes Sedai powinny dotrzymywać wierności, jednakże młodej kobiecie, która zbyt dosłownie ujawnia swoje nastroje, łatwo można zarzucić niepotrzebne dąsy i zlekceważyć jej poglądy, nie traktując jej poważnie. Myśl ta jeszcze bardziej rozgniewała Egwene, a złość jeszcze bardziej pogłębiła migrenę, która...

— Odczekałam wystarczająco długi czas — oświadczyła, starając się przemawiać spokojnym głosem.

Przyszło jej nagle do głowy, że może Sheriam sądzi, iż miały się spotkać przed Komnatą.

Wzięła płaszcz i pospiesznie wyszła z namiotu na zimne powietrze, równocześnie narzucając ciepłe okrycie na ramiona. Morvrin i jej dwie towarzyszki zawahały się zaledwie na moment, po czym ruszyły za nią. Towarzysząc Amyrlin do Komnaty, wyglądały nieco jak jej świta, lecz wszystkim trzem przypuszczalnie polecono ją obserwować. Zresztą Egwene podejrzewała, iż nawet Morvrin chętnie posłucha zarówno przyniesionych przez Akarrin wieści, jak i podjętych wobec tych nowin decyzji Morii i reszty Zasiadających.

Miała nadzieję, że nie będzie musiała się zmierzyć z niczym szczególnie trudnym, z żadnym z problemów, których obawiały się Anaiya i Myrelle. W razie konieczności Amyrlin zawsze zostaje podjęcie próby zastosowania Prawa Wojny, może nawet osiągnie wtedy sukces... tyle że rządzenie poprzez edykty łączyło się z licznymi niedogodnościami. Kiedy ludzie są zmuszani do słuchania kogoś, zawsze znajdą sposób wymigania się od obowiązków, a im bardziej się im narzuca posłuszeństwo, tym częściej się wykręcają. Jest to naturalna kolej rzeczy, równowaga, przed którą nie można uciec. Co gorsza, Egwene już się dowiedziała, jak się czuje osoba, która samym swoim głosem wyzwala w innych ludziach zdenerwowanie. Taka osoba łatwo się też przyzwyczaja do ludzkiego poważania, zaczyna traktować reakcje wszystkich jako naturalny stan rzeczy, a kiedy sytuacja się zmienia, bywa bardzo zaskoczona. Zresztą z powodu łomotania w głowie (tętnienie zmieniło się już w łomot, choć jeszcze nie tak straszliwy, jakiego doświadczała czasami wcześniej) w każdej chwili bezwiednie mogła warknąć na kogoś, kto krzywo na nią spojrzy; nawet jeśli ten ktoś po prostu przełknie zniewagę, pozostanie mu w ustach — mówiąc metaforycznie — gorzki smak.

Słońce znajdowało się dokładnie nad jej głową i miało obecnie postać złotej kuli błyszczącej na błękitnym niebie upstrzonym białymi obłokami, niestety jego promienie nie dawały ciepła, a tylko połacie bladego cienia i blasku na niezadeptanym śniegu. Powietrze było tu równie chłodne jak nad rzeką. Amyrlin wprawdzie potrafiła ignorować zimno i nie dopuszczać go do swojego ciała, jednak tylko martwi są zupełnie nieświadomi chłodu, a ona wszak widziała parujące oddechy swoich towarzyszek. Zbliżała się pora południowego posiłku, tym niemniej nie istniała możliwość nakarmienia tych wszystkich licznych nowicjuszek jednocześnie, toteż Egwene i przedstawicielki jej eskorty przemieszczały się wśród grupek ubranych na biało kobiet, które stale uskakiwały im z drogi i nisko się kłaniały. Amyrlin narzuciła takie tempo, że wraz ze swoim orszakiem mijała daną dygającą nowicjuszkę, jeszcze zanim rąbek białej sukni tamtej musnął powierzchnię drogi.

Do Komnaty nie było daleko, musiały przejść zaledwie kilka kroków błotnistymi ulicami. Wcześniej padały propozycje postawienia dla pieszych kilku drewnianych mostów, dostatecznie wysokich, ażeby można było pod nimi przejechać. Jednakże mosty zapewniałyby obozowisku przede wszystkim trwałość, której nikt nie potrzebował. Nawet siostry, które o nich wspominały, nigdy właściwie nie naciskały na ich budowę. Nadal więc wszystkie brnęły powoli przez rozdeptany śnieg, uważając na swoje spódnice i płaszcze, o ile nie chciały dotrzeć do celu ubłocone po kolana. Na szczęście w miarę zbliżania się do Komnaty tłumy rzedniały. A Komnata wyglądała tak samo jak zwykle albo przynajmniej prawie tak samo.

Nisao i Carlinya czekały już przed dużym płóciennym namiotem o połatanych ścianach i klapach wejściowych. Niewysoka Żółta nerwowo zagryzała dolną wargę, a na Egwene popatrywała z niepokojem. Carlinya natomiast wydawała się uosobieniem opanowania; rękoma objęła się w talii i zimnym wzrokiem przyglądała się przybyłym. Tyle że zapomniała wziąć płaszcz, toteż błoto poplamiło intensywnie haftowany brzeg jej jasnej spódnicy, a masa ciemnych loków kobiety wręcz się domagała grzebienia. Obie siostry ukłoniły się Amyrlin, po czym dołączyły do Anaiyi i jej towarzyszek, które szły w niewielkiej odległości za Egwene. Cała grupka rozmawiała bardzo cicho. Do uszu Amyrlin docierały urywki pogawędki, które wydawały się zupełnie nieszkodliwe; Aes Sedai gwarzyły o pogodzie oraz zastanawiały się, jak długo będą musiały czekać na rozpoczęcie zebrania. Żaden z tych tematów raczej nie dotyczył bezpośrednio Egwene.

W tym momencie nadbiegła Beonin, a ponieważ oddychała szybko, powietrze wydobywało się z jej ust w postaci pary. Zatrzymała się przed Amyrlin, popatrzyła na nią, a następnie przyłączyła się do pozostałych. Skóra wokół jej niebieskoszarych oczu była jeszcze bardziej napięta niż wcześniej. Może kobieta sądziła, że będzie miała jakiś wpływ na negocjacje. Egwene wiedziała wszak, że rozmowy z Elaidą będą udawane, stanowiąc jedynie fikcję, dzięki której Aes Sedai zyskają nieco na czasie. Amyrlin opanowała oddech i wykonała kilka oddechowych ćwiczeń nowicjuszki, nic wszakże jej nie pomagało w pozbyciu się bólu głowy. Nigdy nic nie pomagało.

Nigdzie między namiotami nie dostrzegła Sheriam, chociaż na alejce przed siedzibą Komnaty wcale nie znajdowały się same. Po drugiej stronie wejścia czekało tu bowiem jeszcze sześć kobiet — Akarrin i te Aes Sedai, które zawsze wraz z nią wyruszały na wyprawy: pięć sióstr reprezentujących pięć Ajah. Większość dygnęła przed Egwene z roztargnieniem, tym niemniej żadna się nie przybliżyła. Być może otrzymały zakaz rozmowy z kimkolwiek przed złożeniem sprawozdania Komnacie. Jako Amyrlin, Egwene mogłaby je oczywiście natychmiast skłonić do zdania raportu. I może nawet by jej go przedstawiły — jako Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Prawdopodobnie tak, prawdopodobnie otrzymałaby od nich sprawozdanie... Z drugiej strony, kontakty Amyrlin z Ajah zawsze były delikatne, często nawet kontakty z Ajah, z której dana Amyrlin została wyniesiona. Niemal tak delikatne jak jej relacje z Komnatą. Egwene zmusiła się do uśmiechu i łaskawie skłoniła głowę. Gdyby zazgrzytała zębami pod tym uśmiechem... no cóż, przynajmniej będzie wtedy trzymała język za zębami.

Nie wszystkie siostry wydawały się świadome jej obecności. Akarrin, smukła w prostej brązowej wełnie i płaszczu z zaskakująco wyszukanym, zielonym haftem, gapiła się tępo przed siebie, co jakiś czas kiwając bezmyślnie głową. Najwidoczniej przygotowywała sobie mowę, którą wygłosi wewnątrz. Akarrin nie była silna we władaniu Mocą, niewiele silniejsza niż Siuan, jeśli w ogóle, choć dorównywała jej w tym tylko jedna Aes Sedai z towarzyszącej piątki — Therva, szczupła kobieta w jeździeckich spódnicach z żółtymi wstawkami i płaszczu obrzeżonym żółcią. Niepokojąca wydawała się potęga strachu, które siostry odczuwały przed tą straszliwą manifestacją przenoszonego saidara. Najsilniejsze z nich powinny wszak żywić chęć odkrycia prawdy i zmierzenia się z nią, jednak chyba tylko samej Akarrin nie brakowało w tej kwestii zapału; jej towarzyszki bynajmniej nie podchodziły do sprawy z entuzjazmem. Shana zazwyczaj zachowywała głęboką rezerwę, mimo iż oczy miała stale osobliwie przestraszone, a teraz ze zmartwienia otwierała je tak szeroko, że Egwene zaczęła się obawiać, czy za chwilę nie wyskoczą jej z orbit. Kobieta łypała ku wejściu do Komnaty, którego lekkie klapy pozostawały jeszcze zamknięte, a palcami stale miętosiła fałdy płaszcza, jakby nie potrafiła utrzymać rąk przy sobie. Błękitna Reiko, tęga Arafelianka, stała z wiecznie spuszczonym wzrokiem, jednakże srebrne dzwoneczki w jej długich, ciemnych włosach co chwilę słabo podzwaniały, toteż Amyrlin podejrzewała, że siostra potrząsa czasem głową wewnątrz kaptura. Tylko twarz Thervy — wyrazista dzięki długiemu nosowi — wyglądała jak maska absolutnego spokoju. Z drugiej strony, ten niezachwiany i niewzruszony spokój wydawał się w jej przypadku złym znakiem, ponieważ Żółta siostra z natury była pobudliwa. Co takiego te Aes Sedai widziały? I czego szukały Moria oraz inne dwie Zasiadające?

Egwene zapanowała nad zniecierpliwieniem. Najwyraźniej zebranie Komnaty jeszcze się nie zaczęło. Zasiadające właśnie się zbierały. Kilka z nich minęło Amyrlin i weszło do dużego namiotu zupełnie bez pośpiechu. Salita zawahała się, jakby chciała coś powiedzieć, zrezygnowała wszakże — jedynie lekko się skłoniła, uginając kolana, po czym poprawiła na ramionach szal z żółtymi frędzlami i ruszyła ku wejściu do siedziby Komnaty. Kwamesa ledwie łypnęła na Egwene podczas dygnięcia, a następnie zmarszczyła ostry nos, studiując krótko Anaiyę i pozostałe. Tyle że ta szczupła Szara patrzyła tak na każdego. Nie była wysoka, lecz usiłowała sprawiać takie wrażenie. Berana, kobieta o minie pyszałkowatej i dużych brązowych, ale zimnych jak śnieg oczach, zatrzymała się na chłodny ukłon przed Amyrlin, a potem zmarszczyła brwi, patrząc na Akarrin. Po długiej chwili, może rozumiejąc, że Akarrin wcale jej nie dostrzega, zupełnie niepotrzebnie wygładziła haftowane srebrną nicią białe spódnice i staranniej ułożyła szal na ramionach, toteż tylko białe frędzle wisiały luźno, po czym ruszyła ku wejściowym klapom, prześlizgując się przez nie tak niedbale, jak gdyby całkiem przypadkowo się tu zabłąkała. Wszystkie te trzy Zasiadające Siuan uznała za zbyt młode. Podobnie jak Malind i Escaralde. Moria jednak była Aes Sedai od stu trzydziestu lat. O Światłości, Siuan jawnie doszukiwała się we wszystkim konspiracji!

W chwili gdy Egwene zaczęła podejrzewać, iż za moment jej głowa wybuchnie — jeśli nie od migreny, to przynajmniej z tłumionej frustracji — nagle pojawiła się Sheriam; przytrzymując sobie fałdy płaszcza i spódnic, na wpół pędziła po brudnym, rozdeptanym śniegu alejki.

— Ogromnie przepraszam, Matko — wyrzuciła z siebie zadyszana, pospiesznie przenosząc Moc, by oczyścić się z błota, którym się ochlapała. Gdy potrząsała spódnicami, drobiny brudnego śniegu spadały na alejkę w postaci suchego proszku. — Ja... Słyszałam, że rozpoczęło się posiedzenie Komnaty, wiedziałam więc, że będziesz mnie poszukiwała, dlatego przybiegłam najprędzej, jak mogłam. Bardzo mi przykro.

Czyli że Siuan wciąż jej szukała.

— Teraz jesteś tutaj — odparła stanowczo Amyrlin. Sheriam chyba była naprawdę zdenerwowana, skoro błagała ją o wybaczenie na oczach innych sióstr, nie tylko Anaiyi i reszty, ale także Akarrin i jej towarzyszek. Nawet osoby, które szanowały Egwene jako Zasiadającą na Tronie Amyrlin, nie mogły uznać takiego zachowania za właściwe, nikt bowiem nie powinien widzieć przepraszającej i błagającej o wybaczenie Opiekunki Kronik. Z czego Sheriam na pewno zdawała sobie sprawę. — Idź pierwsza i zapowiedz mnie.

Opiekunka wciągnęła głęboki wdech, odrzuciła kaptur płaszcza, poprawiła wąską, błękitną stułę i weszła między lekkie klapy wejściowe. Jej głos zadźwięczał czysto w rytualnych frazach.

— Nadchodzi, ona nadchodzi...

Egwene ledwie mogła się doczekać, aż Sheriam dokończy zdanie. A gdy w końcu usłyszała: „...Płomień Tar Valon, Zasiadająca na Tronie Amyrlin”, ruszyła wielkimi krokami wśród koszy z płonącymi węglami i lamp stojących pod ścianami namiotu. Lampy dawały dobre światło, kosze zaś z płonącymi węglami wydzielały dziś zapach lawendy, równocześnie ogrzewając całą przestrzeń Komnaty. Nikt nie miał ochoty zmuszać się do ignorowania zimna, skoro mógł odczuwać rzeczywiste ciepło.

Namiot Komnaty urządzono zgodnie ze starożytnymi regułami, które tylko nieznacznie zmodyfikowano, ażeby uwzględnić fakt, iż posiedzenie nie odbywa się w wielkiej półokrągłej izbie zwanej Komnatą Wieży ani nigdzie w Białej Wieży. W najdalszym od wejścia końcu tutejszej siedziby na pudełkowym podwyższeniu stała prosta, lecz wypolerowana do połysku ława, przykryta pasiastym materiałem w siedmiu kolorach Ajah. Jedynie tam i na stule otaczającej szyję Egwene reprezentowane były w tej chwili Czerwone Ajah. Niektóre Błękitne chciały usunąć ten kolor, odkąd pochodząca z Czerwonych Elaida bezprawnie zasiadła na Tronie Amyrlin i poleciła utkać stułę bez niebieskiego pasa, Egwene jednakże zaparła się i na to nie pozwoliła. Miała być przedstawicielką wszystkich Ajah i żadnej, toteż na jej stule musiało pozostać siedem kolorów siedmiu Ajah. Teraz Amyrlin przeszła po jaskrawych dywanach pokrywających podłogę namiotu, między dwoma rzędami ławek, ustawionych ukośnie w grupach po trzy, na kwadratach pomalowanych również w kolorach Ajah. Tym razem jednak sześciu Ajah. Zgodnie z tradycją, dwie najstarsze Zasiadające mogły żądać dla swoich Ajah miejsc najbliżej Zasiadającej na Tronie Amyrlin, toteż te miejsca tutaj zajmowały Żółte i Błękitne. Resztę miejsc wskazywały członkiniom danej Ajah ich Zasiadające w momencie przybycia, a zatem układ zależał od kolejności ich nadejścia.

Przybyło dopiero dziewięć Zasiadających, co według obowiązujących zasad stanowiło liczbę zbyt małą dla rozpoczęcia zebrania Komnaty, jednak gdy Egwene przyjrzała się siedzącym, bezzwłocznie uderzyła ją pewna dziwna rzecz. Nie, nie zaskoczył jej widok Romandy już zajmującej ławkę. Następna ławka była pusta, dalej siedziała Salita. Lelaine i Moria zajmowały miejsca dla Błękitnych. Romanda, kobieta ze zwartym kokiem na karku, była najstarszą Zasiadającą i prawie na wszystkie posiedzenia przychodziła jako pierwsza. Następna pod względem starszeństwa, Lelaine, mimo ciemnych, połyskujących włosów, wyraźnie nie zamierzała dać się wyprzedzić Romandzie nawet w takich drobiazgach. A przecież mężczyźni, którzy przestawiali pudła pod ściany, prawdopodobnie dopiero co wyszli przez tylne wyjście. Egwene zauważyła tylko jedną Szarą Zasiadającą — Kwamesę i tylko jedną Białą — nadchodzącą dopiero Beranę. Ale jedyna Zielona, Malind, Kandoryjka o okrągłej twarzy i dużych, przywodzących na myśl orle, oczach weszła oczywiście przed nimi, a jednak — co osobliwe — wybrała dla przedstawicielek swojej Ajah miejsca blisko wejścia do namiotu! Zazwyczaj wszak preferowano siedziska jak najbliżej Zasiadającej na Tronie Amyrlin! Z kolei bezpośrednio naprzeciwko niej przed pokrytymi brązowym materiałem pudłami stała Escaralde pogrążona w cichej kłótni z Takimą. Niemal tak niska jak Nisao, Takima była spokojną kobietą o nieco ptasim wyglądzie, choć — gdy chciała — potrafiła wykazać się siłą, teraz zaś, z rękoma na biodrach, przypominała rozzłoszczonego wróbelka, który dzięki nastroszonym piórkom wydaje się większy. Przy okazji rzucała ostre spojrzenia Beranie, jawnie zdenerwowana zebraniem lub miejscami zajmowanymi przez poszczególne grupy. Było już oczywiście zbyt późno na zmianę układu, tym niemniej Escaralde patrzyła na Takimę wzrokiem osoby, która zamierza walczyć o stan rzeczy osiągnięty dzięki dokonanym przez siebie wyborom. Egwene zadziwiła ta myśl na temat Escaralde. I jej pewność siebie. Escaralde była bowiem kilka cali niższa nawet od Nisao i chyba chciała pokonać Takimę samą siłą swej woli. Z drugiej strony Escaralde nigdy się nie wycofywała, gdy uważała, że ma rację. A zazwyczaj tak uważała... Jeśli Moria rzeczywiście chciała dokonać natychmiastowego szturmu na Tar Valon, a Malind naprawdę zamierzała się wycofać... czego pragnęła Escaralde?

Chociaż Siuan wielokrotnie sugerowała, że Zasiadające wolą być ostrzegane o obecności Amyrlin, Egwene nie zauważyła, by jej wejście do Komnaty wywołało wśród nich jakiekolwiek poruszenie. Niezależnie od powodów, dla których Malind i inne zawołały posiedzenie, na którym Aes Sedai miały wysłuchać sprawozdania Akarrin, najwyraźniej nie uznawały sprawy za kwestię drażliwą ani taką, którą mogą omawiać tylko same Zasiadające. Tak czy owak, za ławkami Zasiadających stało po cztery czy pięć sióstr reprezentujących Ajah danej Zasiadającej. Wszystkie kłaniały się Amyrlin, gdy przechodziła po pokrytej dywanami podłodze ku wyznaczonemu jej miejscu. Zasiadające natomiast ledwie na nią popatrywały lub krótko pochylały głowy. Lelaine przyjrzała jej się chłodno, lekko zmarszczyła brwi, po czym przeniosła wzrok na Morię, która wyglądała zupełnie przeciętnie w prostej sukni z niebieskiej wełny. Tak przeciętnie, w gruncie rzeczy, że na pierwszy rzut oka można by przeoczyć jej wiecznie młodą twarz. Kobieta siedziała nieruchomo, patrząc prosto przed siebie, całkowicie zatopiona we własnych myślach. Romanda należała do tych Zasiadających, które leciutko skłoniły głowy na widok Egwene. Amyrlin zachowywała wewnątrz Komnaty swoje stanowisko, ale wydawała się tutaj osobą znacznie mniej ważną niż wszędzie poza tym pomieszczeniem. Jednym słowem — we wnętrzu Komnaty Zasiadające czuły swoją władzę. W pewnym sensie ich władczyni była tutaj jedynie pierwszą pośród równych sobie istot. No cóż, może jej znaczenie było nieco większe, lecz niewiele. Siuan opowiadała jej o tych Amyrlin, które poniosły klęskę, ponieważ uważały się całkowicie równe Zasiadającym i o tych, które miały kłopoty właśnie z niejasnego przekonania, że różnica między nimi była większa niż w rzeczywistości. Stosunki Amyrlin z Zasiadającymi przypominały bieg po szczycie wąskiej skały urwiska, podczas gdy ze wszystkich stron otaczają cię wściekłe zdziczałe mastify. Trzeba równocześnie utrzymywać ostrożną równowagę i patrzeć bardziej na swoje stopy niż na psy; tym niemniej nigdy nie przestajesz czuć towarzystwa rozzłoszczonych zwierząt.

Kiedy Egwene podeszła do pasiastego pudła, rozpięła płaszcz, zdjęła go i przerzuciła przez ławkę, w której usiadła. Ławki były twarde, toteż niektóre Zasiadające, spodziewając się długiego zebrania, przynosiły z sobą poduszki. Amyrlin nigdy wszakże tego nie robiła, wolała bowiem zachować dumę. Niestety, posiedzenia rzeczywiście często się przeciągały, gdyż niewiele zakazów mogło odwieść tę czy tamtą siostrę od wygłoszenia szczegółowego komentarza w danej sprawie. Jednakże twarda ławka pomagała zachowywać skupienie i bystry umysł, dzięki czemu Egwene nie umykały żadne wypowiedzi. A przecież powinna usłyszeć wszystkie, nawet najgorsze przemowy. Sheriam zajęła należne Opiekunce miejsce stojące po lewej stronie Amyrlin. Teraz mogły już tylko czekać. Wbrew swoim wcześniejszym przemyśleniom Egwene szybko doszła do wniosku, że może jednak należało wziąć z sobą poduszkę.

Inne ławki zaczynały się zapełniać, chociaż powoli. Do Berany dołączyły Aledrin i Saroiya. Pulchność Aledrin podkreślała szczupłą budowę jej towarzyszki. Zresztą Saroiyę wyszczuplały również dekoracyjne pionowe, białe pasy na spódnicy, Aledrin natomiast wydawała się grubsza dzięki szerokim, białym rękawom i śnieżnobiałej wstawce na przedzie jej sukni. Obie wyraźnie próbowały się dowiedzieć, czy inne Aes Sedai znają przyczyny zwołania zebrania, toteż rzucały szybkie spojrzenia Błękitnym, Brązowym i Zielonym, po czym zerkały na siebie i potrząsały głowami. Miejsce obok Kwamesy zajęła właśnie Varilin, rudowłosa kobieta, wyższa niż większość mężczyzn, a z figury i postawy przypominająca bociana. Niespokojnie wygładzając i poprawiając szal, przenosiła wzrok od Morii poprzez Escaralde do Malind i z powrotem. Egwene przyjrzała się wejściu. Do namiotu wkraczały akurat Magla, zaciskająca na obszernych ramionach mocno naciągnięty szal zakończony żółtymi frędzlami, oraz Faiselle — spowita w gęsto pokryte haftem jedwabie Domanka o kwadratowej twarzy. Obie jawnie się ignorowały, mimo iż ich szerokie spódnice niemal się o siebie ocierały. Magla z przekonaniem tkwiła w obozie Romandy, a Faiselle pozostawała zwolenniczką Lelaine, przedstawicielki tych dwóch grup zaś nigdy się nie przenikały. Na posiedzenie docierały także grupkami inne siostry, łącznie z Nisao i Myrelle, które w otoczeniu mniej więcej pół tuzina Aes Sedai szły za Maglą i Faiselle. Morvrin znajdowała się już wśród stojących za Takimą Brązowych, a Escaralde i Beonin stanęły przy Szarych, za Varilin i Kwamesą. W tym tempie wkrótce na namiotu trafi połowa tutejszych sióstr.

Magla nadal szła po dywanach, zmierzając do miejsc zajmowanych przez Żółte. Tymczasem Romanda zerwała się na równe nogi.

— Jest nas już ponad jedenaście, możemy zatem zaczynać. — Głos miała zaskakująco wysoki. Można by myśleć, że potrafi pięknie śpiewać, choć trudno było sobie ją wyobrazić śpiewającą. Jej rysy zawsze wydawały się nachmurzone, a przynajmniej wyrażały nieznaczną dezaprobatę. — Moim zdaniem nie potrzebujemy ogłaszać oficjalnego rozpoczęcia posiedzenia — dodała na widok wstającej Kwamesy. — W ogóle nie rozumiem, po co je zwołałyśmy, jeśli jednak już do niego doszło, przeprowadźmy je szybko i prędko zakończmy. Niektóre z nas mają ważniejsze zajęcia niż siedzenie i gadanie. Jestem pewna, że ty także, Matko.

Ostatniemu zdaniu towarzyszyło głębokie skłonienie głowy, z nieco może zbyt przesadnym szacunkiem, a zatem oczywiście ocierające się lekko o sarkazm. Romanda była zbyt inteligentna, ażeby się narażać na niebezpieczeństwo; wszak nierozgarnięte Aes Sedai rzadko osiągały krzesło Zasiadającej, a jeśli nawet — nie utrzymywały go zbyt długo, Romanda zaś pełniła swój urząd od prawie osiemdziesięciu lat. A była Zasiadającą już po raz drugi. Egwene kiwnęła jej nieznacznie głową, jej spojrzenie pozostało jednak chłodne. Po prostu potwierdziła fakt, że Romanda zwróciła się wprost do niej i dała tamtej do zrozumienia, że pojmuje jej ton. Tak, zachowywała bardzo ostrożną równowagę.

Kwamesa bezwiednie otworzyła usta i rozglądała się, niepewna, czy powinna wypowiedzieć typowe dla formalnego rozpoczęcia zebrania frazy, które zawsze wygłaszała najmłodsza obecna Zasiadająca. Miejsce Romandy dawało jej znaczny wpływ i swego rodzaju władzę, którą wszakże inne łatwo mogły unieważnić. Stąd się brało oczekiwanie Kwamesy. Kilka Zasiadających przybrało marsowe miny lub niespokojnie przesunęło się w ławkach, żadna się jednak nie odezwała.

Do namiotu wsunęła się Lyrelle i posuwistym krokiem dotarła do ławek zajmowanych przez Błękitne. Wysoka jak na Cairhieniankę, dzięki czemu w każdym kobiecym towarzystwie była co najmniej przeciętnego wzrostu, prezentowała się elegancko w jedwabnej sukni z niebieskimi wstawkami oraz czerwonymi i złotymi haftami na piersiach. Kiedy się poruszała, jej ruchy były osobliwie płynne. Niektóre siostry twierdziły, że Lyrelle, zanim przybyła do Wieży jako nowicjuszka, była tancerką. Dla porównania, Samalin, Zielona o lisiej twarzy, która weszła tuż za Błękitną, wydała się iść wielkimi, męskimi krokami, choć nie było to nietypowe zachowanie w przypadku Murandianki. Obie siostry zaskoczył widok stojącej Kwamesy, toteż natychmiast każda popędziła do swojej ławki. W tym momencie Varilin zaczęła Kwamesę ciągnąć za rękaw, aż Arafelianka w końcu usiadła. Twarz Kwamesy stanowiła teraz maskę zimnego spokoju, spod której wszakże zdawało się promieniować niezadowolenie. Ta siostra przykładała wielką wagę do ceremonialności.

— Może istnieje powód dla formalnego posiedzenia. — Po wypowiedzi Romandy głos Lelaine zabrzmiał szczególnie nisko. Aes Sedai poprawiła powoli szal, jakby miała do swojej dyspozycji cały czas tego świata, po czym uniosła się wdzięcznie, bardzo się starając nie spoglądać ku Egwene. Była piękną kobietą, a jednocześnie stanowiła niemal ucieleśnienie godności. — Słyszałam, że udzielono zgody na rozmowy z Elaidą — oświadczyła zimnym tonem. — Rozumiem, że zgodnie z Prawem Wojny nie trzeba się było z nami w tej kwestii konsultować, sądzę jednak, że powinnyśmy przedyskutować tę kwestię na zebraniu, zwłaszcza że, jeśli Elaida zachowa władzę, wiele z nas stanie wobec niebezpieczeństwa ujarzmienia.

To słowo — „ujarzmienie” — obecnie już nie powodowało takiego dreszczu, z jakim kojarzyło się w czasach przed Siuan (a Leane wszak nawet Uzdrowiono z ujarzmienia), tym niemniej wśród stłoczonych za ławkami obserwujących ją Aes Sedai podniosły się pomruki. Najwyraźniej wiadomość o negocjacjach nie rozprzestrzeniła się tak szybko, jak Egwene oczekiwała. Amyrlin nie potrafiła powiedzieć, czy siostry są podekscytowane, czy też skonsternowane, z pewnością jednak wyglądały na zaskoczone. Łącznie z niektórymi Zasiadającymi. Janya, który weszła podczas przemowy Lelaine, gwałtownie się teraz zatrzymała, toteż siostry z idącej za nią grupki o mało na nią nie powpadały. Lelaine zagapiła się najpierw na Błękitną, potem — dłużej i mocniej — na samą Egwene. Romanda najwidoczniej również o niczym nie słyszała, zacisnęła bowiem teraz szczęki, zbyt młode Zasiadające zareagowały zaś rozmaitymi zdziwionymi minami, które sięgały od lodowatego spokoju Berany przez zdumienie Samalin po otwarte przerażenie Sality. W tejże chwili Sheriam na sekundę zakołysała się na nogach. Amyrlin miała nadzieję, że Opiekunka nie zemdleje na oczach całej Komnaty.

Bardziej interesujące wszakże były reakcje tych, które zdaniem Delany rozmawiały uprzednio o negocjacjach. Varilin siedziała kompletnie nieruchomo i — wpatrzona we własne spódnice — jawnie walczyła z uśmieszkiem, Magla natomiast z wahaniem oblizywała wargi i co rusz zerkała spod oka na Romandę. Saroiya zastygła z zamkniętymi oczyma, tylko jej usta się poruszały, może w jakiejś modlitwie. Faiselle i Takima przypatrywały się Amyrlin. Obie lekko i prawie identycznie marszczyły czoła, lecz wtem każda dostrzegła minę drugiej i wzdrygnęły się, następnie zaś szybko przybrały tak królewskie postawy, że zdawały się kpić z siebie nawzajem. Egwene uznała zachowanie tych wszystkich kobiet za bardzo dziwne. Pewnie do tej pory Beonin poinformowała je, co powiedziała Amyrlin, a jednak wszystkie z wyjątkiem Varilin były z pewnością zdenerwowane. Chyba nie sądziły, że naprawdę będą mogły pertraktować. Każda kobieta zasiadająca w tym namiocie samą swoją obecnością ryzykowała ujarzmienie lub gorszą karę. Jeśli kiedyś istniała inna droga odwrotu poza detronizacją Elaidy, zniknęła już wiele miesięcy temu, właśnie wówczas, gdy powołano do istnienia tę Komnatę. Od tej pory powrotu do dawnej sytuacji już nie było.

Lelaine jawnie usatysfakcjonowała reakcja na jej słowa — w gruncie rzeczy kobieta wyglądała na zadowoloną niczym kot w mleczarni — jednakże jeszcze zanim zdążyła usiąść w ławce, ze swego miejsca zerwała się Moria. Przyciągnęła wszystkie spojrzenia i wywołała kolejne pomruki wśród sióstr. Nikt nie uważał Morii za istotę szczególnie czarującą czy pełną wdzięku, Illianka wszakże nie należała do kobiet, które tak gwałtownie podskakują.

— Ta kwestia bez wątpienia wymaga dyskusji — oświadczyła — musimy ją jednak odłożyć na później. To posiedzenie Komnaty zwołały trzy Zasiadające, które pragną otrzymać odpowiedź na to samo pytanie. I problem ten musi zostać omówiony jako najważniejszy. Co znalazły Akarrin i jej grupa? Proszę, aby natychmiast stanęły przed Komnatą i zdały nam raport.

Lelaine rzuciła swojej Błękitnej towarzyszce gniewne spojrzenie ostrych niczym szydła oczu, prawo Wieży wszakże wypowiadało się w tym temacie całkowicie jednoznacznie, o czym zresztą doskonale wiedziały wszystkie Aes Sedai. A prawo Wieży często bywało zupełnie wystarczające. W chwilę później więc Sheriam poleciła niepewnym głosem najmłodszej po Kwamesie Aledrin pójście po Akarrin i wraz z towarzyszkami sprowadzenie jej przed Komnatę. Egwene postanowiła, że od razu po zakończeniu posiedzenia Komnaty będzie musiała porozmawiać z tą ognistowłosą kobietą. Jeżeli bowiem Sheriam nie zmieni swojego postępowania, wkrótce stanie się bardziej niż bezużyteczna jako Opiekunka.

Delana wpadła właśnie do namiotu otoczona wianuszkiem sióstr. Teraz wszystkie Zasiadające znajdowały się więc już w środku. Delana pospiesznie dopadła swojej ławki, a szal, który miała na ramionach, osunął się aż na łokcie. W tym czasie pulchna Zasiadająca w imię Białych poszła po sześć sióstr, które przyprowadziła przed oblicze Egwene. Prawdopodobnie wszystkie zostawiły swoje okrycia w alejce przed siedzibą Komnaty, ponieważ żadna z nich nie nosiła płaszcza. Delana popatrywała na nie z niepewną, lecz marsową miną. Wyglądała na zdyszaną, jakby tu biegła, zamierzając zdążyć na zebranie.

Aledrin najwidoczniej uznała dzisiejsze posiedzenie za spotkanie absolutnie oficjalne, w każdym razie zachowywała się jak najbardziej formalnie.

— Zostałyście wezwane przed Komnatę Wieży, ażeby opowiedzieć o tym, co widziałyście — oznajmiła z mocnym taraboniańskim akcentem. Miała ciemnozłote włosy i brązowe oczy — połączenie dość typowe dla mieszkańców Tarabonu — tym niemniej skrywała swe długie do ramion włosy w koronkowej białej siatce, zamiast splatać je w zdobione paciorkami warkocze. — Przypominam, że musicie zrelacjonować nam całą historię bez zatrzymywania dla siebie jakichkolwiek szczegółów, a następnie odpowiedzieć na zadane wam pytania bez uchylania się od odpowiedzi, w pełni i zgodnie z prawdą, niczego nie opuszczając. Przysięgnijcie na Światłość i na waszą nadzieję powtórnego odrodzenia i zbawienia, a następnie potwierdźcie, że znacie i przyjmujecie grożące wam w przeciwnym razie konsekwencje.

Starożytne siostry, które wypowiadały tę część rytualnej przysięgi, były również zawsze świadome, jak duże pole manewru dają Trzy Przysięgi. Tu pominięcie drobnego szczegółu, tam nutka niejasności i cała opowieść zyskiwała zupełnie odwrotny do rzeczywistego wydźwięk, mimo iż została opowiedziana zgodnie z prawdą.

Akarrin wygłosiła przysięgę głośno i nieco niecierpliwie, pozostałe pięć kobiet zaś z różnym stopniem oficjalności i nieśmiałości. Wiele sióstr całe swoje życie przeżywało bez wezwania do złożenia sprawozdania przed Komnatą. Aledrin poczekała, aż ostatnia z przybyłych wypowie przysięgę, po czym pomaszerowała z powrotem do swojej ławki.

— Powiedz nam, Akarrin, co widziałyście — poleciła Moria, gdy tylko Biała Zasiadająca odwróciła się, aby odejść. Aledrin wyraźnie zesztywniała, a kiedy zajęła swoje miejsce, jej twarz była wprawdzie zupełnie pozbawiona wyrazu, lecz na policzkach widać było jaśniejsze rumieńce. Moria powinna wszak była na nią poczekać. Skoro nie poczekała, najprawdopodobniej była ogromnie zaniepokojona.

Zgodnie z tradycją... A światem Aes Sedai rządziło znacznie więcej tradycji i zwyczajów niż rzeczywistych zasad, przy czym Światłość jedna wie, że nikt nie znał nawet wszystkich licznych prawideł, zwłaszcza że nowe warstwy jednego prawa (często sprzeczne z poprzednimi) nakładały się przez stulecia na stare. Tym niemniej tradycja i zwyczaje rządziły światem Aes Sedai równie solidnie jak prawo Wieży, a może nawet bardziej...

Tak czy owak, zgodnie z tradycją Akarrin swoją odpowiedź skierowała do Zasiadającej na Tronie Amyrlin.

— To, co widziałyśmy, Matko, z grubsza wyglądało jak okrągła dziura w ziemi — odparła, niemal przy każdym słowie kiwając głową dla jego podkreślenia. Słowa dobierała jawnie ze sporą dozą ostrożności, starając się najwyraźniej zostać przez wszystkie słuchające jak najlepiej zrozumiana. — Pierwotnie mogła być ona idealnym okręgiem, jednakże w niektórych miejscach ścianki się osunęły. Otwór ma w przybliżeniu trzy mile średnicy i jakieś półtorej mili głębokości. — Któraś z sióstr głośno nabrała powietrza i Akarrin zmarszczyła brwi, jakby w obawie, że ktoś próbuje jej przerwać. W końcu podjęła opowieść: — Nie miałyśmy całkowitej pewności w kwestii głębokości tego otworu, gdyż jego dno jest przykryte wodą i lodem. Wierzymy, że ostatecznie może się przekształcić w jezioro. W każdym razie bez większych problemów mogłyśmy ustalić dokładną lokalizację tego miejsca, toteż nie mamy żadnych wątpliwości, że znajduje się ono na terenie, na którym stało kiedyś miasto Shadar Logoth.

Umilkła i przez długą chwilę słychać było jedynie szelest spódnic wiercących się niespokojnie w swoich ławkach Aes Sedai.

Egwene również miała ochotę poruszyć się na swoim siedzeniu. O Światłości, siostra mówiła o otworze, który potrafiłby pomieścić połowę Tar Valon!

— Masz jakiś pomysł co do... sposobu utworzenia tej... dziury, Akarrin? — spytała w końcu.

Poczuła dumę, że potrafi zachować mocny, równy głos. Przecież głos Sheriam straszliwie drżał! Amyrlin miała nadzieję, że nikt inny nie zauważył dziwnego zachowania stojącej obok niej Opiekunki. Nieodpowiednie uczynki Opiekunki Kronik zawsze wszak stawiały każdą Amyrlin w złym świetle. Jeżeli Sheriam pokazywała po sobie strach, sporo sióstr może pomyśleć, że także Egwene się czegoś boi. A ona wolałaby, ażeby żadna niczego takiego nawet nie podejrzewała.

— Każdą z nas wybrano do tego typu zadań, ponieważ posiadamy zdolność interpretowania takich znalezisk, Matko. Tak czy inaczej, taka interpretacja przychodzi nam łatwiej niż większości ludzi. — A zatem nie wybrano ich tylko dlatego, że żadna z silniejszych sióstr nie była zainteresowana! Amyrlin postanowiła sobie ten fakt zapamiętać. Działania Aes Sedai naprawdę rzadko były tak proste, jak się wydawały na pierwszy rzut oka. Egwene już wcześniej odkryła ten fakt, a jednak stale o tej zasadzie zapominała. — Nisain jest z nas najlepsza w sprawie tego rodzaju pozostałości — dorzuciła Akarrin. — Za twoim pozwoleniem, Matko, poproszę ją o odpowiedź na twoje pytanie.

Nisain nerwowo wygładziła spódnice z ciemnej wełny i odchrząknęła. Ta wysoka i chuda Szara o mocno zarysowanym podbródku i niepokojąco niebieskich oczach cieszyła się pewną renomą specjalistki w sprawach prawa i traktatów, czuła się wszakże wyraźnie nieswojo, przemawiając przed Komnatą. Spojrzała teraz wprost na Amyrlin jak ktoś, kto wybiera sobie na rozmówcę jedną osobę, nie chce bowiem pamiętać, że przemawia do wszystkich zebranych w sali Zasiadających.

— Biorąc pod uwagę użytą tam ilość saidara, Matko, nic dziwnego, że pozostałości znalazłyśmy w pobliżu tak grubej pokrywy śnieżnej. — Jej akcent był melodyjny i mocno murandiański. — Wiem, że może powinnam mieć jakieś pomysły w związku z tą sprawą, niestety jest mi ona zupełnie obca, więc niewiele mogę o niej powiedzieć. Udało mi się jedynie ustalić splot, lecz nie ma on w ogóle sensu. W ogóle! Naprawdę wydał mi się kompletnie nieznajomy, toteż nie mógł zostać utkany... — Znów odchrząknęła, po czym przełknęła ślinę. Jej twarz stała się nieco bledsza. — ...Nie mógł zostać utkany przez kobietę. Sądziłyśmy zatem, że utkali go Przeklęci, toteż sprawdziłam rezonans. Wszystkie go sprawdziłyśmy. — Obróciła się nieco i wskazała na swoje towarzyszki, po czym pospiesznie wróciła wzrokiem do Egwene. Zdecydowanie wolała patrzeć na nią niż na pochylone ku niej i przypatrujące jej się bacznie Zasiadające. — Nie potrafię wyjaśnić, co się tam działo, wiem jedynie, że ktoś uszkodził powierzchnię na obszarze trzech mil. Nie wiem, jak tego dokonano, na pewno jednak użyto także saidina. Rezonans był tak silny, że każda z nas mogła go wyczuć. Właściwie użyto więcej saidina niż saidara, o wiele, wiele więcej. Jakby postawić Smoczą Górę przy byle wzgórzu. To absolutnie wszystko, co mogę powiedzieć z całym przekonaniem, Matko.

Przez namiot przebiegł cichy dźwięk, gdy większość sióstr wypuściła wstrzymywany dotąd oddech. Najgłośniej sapnęła chyba Sheriam, lecz może tak się tylko wydało Egwene, gdyż Opiekunka znajdowała się najbliżej niej.

Amyrlin z trudem zachowała spokój. Przeklęci jednym splotem umieliby zniszczyć połowę Tar Valon. Jeśli Malind rzeczywiście zaproponuje ucieczkę, czy wtedy Egwene uda się próba namówienia sióstr do pozostania i stawienia czoła niebezpieczeństwu? Ale czy mogłaby opuścić Tar Valon, Wieżę i Światłość jedna wie, jak wiele dziesiątek tysięcy osób?

— Czy ktoś inny ma jakieś pytania? — spytała.

— Ja mam jedno — odrzekła Romanda cierpkim tonem. Jak zwykle zachowywała absolutny spokój. — Choć nie do tych sióstr. Jeżeli nikt nie ma do nich pytań, zapewne wolałyby się oddalić, a szczególnie zejść z oczu Komnacie.

Właściwie nie ona powinna coś takiego zasugerować, w sumie jednak miała do tego niejakie prawo, więc Egwene pominęła jej wypowiedź milczeniem. Okazało się, że rzeczywiście nikt nie ma pytań do Akarrin czy jej towarzyszek, więc Romanda w zaskakująco ciepły sposób podziękowała im za ich wysiłki. Chociaż i te podziękowania nie należały zasadniczo do jej zadań.

— Komu chcesz zadać swoje pytanie? — zainteresowała się Egwene, gdy Akarrin i pozostałe pięć kobiet rozeszło się z zamiarem dołączenia do stale rosnących grup Aes Sedai, które tłoczyły się pomiędzy stojącymi lampami i koszami z płonącymi węglami. Zgodnie z podejrzeniami Romandy cała szóstka chętnie zeszła Komnacie z oczu, tym niemniej pragnęły usłyszeć, co się mówi o ich misji. Amyrlin bardzo trudno było złagodzić ton. Romanda udawała, że nie słyszy jego oschłości. A może jej rzeczywiście nie zauważyła.

— Morii — odpowiedziała. — Od początku podejrzewałyśmy Przeklętych. Wiedziałyśmy, że cokolwiek się zdarzyło, czyn był potężny i odbywał się bardzo daleko stąd. Teraz dowiedziałyśmy się tak naprawdę jedynie, że wreszcie zniknęło Shadar Logoth. I powiem jedno: świat będzie lepszy bez tej sztolni Cienia! — Utkwiła w Błękitnej Zasiadającej ponure spojrzenie, pod wpływem którego wiele Aes Sedai zazwyczaj wiło się niczym nowicjuszki. — Moje pytanie zatem brzmi: Czy coś się dla nas zmieniło?

— Powinno — odparła Moria, wytrzymując twarde spojrzenie Romandy. Może nie działała w Komnacie tak długo jak tamta, lecz Zasiadające miały w zasadzie mniej więcej równe prawa. — Od dawna jesteśmy przygotowane na wystąpienie Przeklętych przeciwko nam. Każda siostra potrafi utworzyć krąg, jeśli tylko posiada dostateczne do tego umiejętności, albo dołącza do już tworzonego, aż każdy krąg będzie się składał z trzynastki sióstr. Każdą kobietę można weń wprowadzić, nawet nowicjuszkę, nawet najnowszą z nowicjuszek.

Lelaine podniosła głowę i oszacowała Morię ostrym spojrzeniem, jednakże mimo chęci nie skarciła jej, wszak należały do tej samej Ajah, więc przynajmniej powinny udawać, że reprezentują wspólny front. Tym niemniej Lelaine zacisnęła wargi i widać było, że milczenie kosztuje ją nieco wysiłku.

Romanda z kolei nie czuła się niczym ograniczona.

— Czy musisz wyjaśniać detale, które zna każda przebywająca w tej chwili w Komnacie osoba? Przecież to my poczyniłyśmy te przygotowania. A może już o tym zapomniałaś?

Tym razem jej ton był kąśliwy. W Komnacie zabronione były otwarte manifestacje gniewu, choć nie drwina czy podjudzanie.

Jeśli Moria poczuła się urażona, nijak nie dała tego po sobie poznać. Przez moment poprawiała jedynie szal.

— Muszę wyjaśnić całą sprawę od początku, ponieważ nie doszłyśmy jeszcze do konkretnych wniosków. Malind, czy nasze kręgi mogą przeciwstawić się zjawisku opisanemu przez Akarrin i Nisain?

Mimo dzikich oczu pełne usta Malind zawsze wyglądały na gotowe do uśmiechu. Jednak tym razem, gdy wstała, kobieta minę miała surową. Poważnie przyjrzała się każdej Zasiadającej po kolei, jakby pragnęła dosłownie odcisnąć na ich ciałach swoje słowa.

— Nie, nie mogą. Nawet jeśli zmienimy układ i wprowadzimy wszystkie najsilniejsze siostry w jeden krąg... co oznacza, że jeżeli mają się połączyć w danym momencie, będą musiały razem mieszkać, wspólnie jadać i sypiać... Nawet wówczas wszakże przypominałybyśmy jedynie myszy stające wobec kota. Wystarczająca liczba myszy może prawdopodobnie obezwładnić nawet dużego głodnego kota, wcześniej jednak wiele myszy zginie. A jeśli zginie zbyt wiele Aes Sedai, wraz z nimi umrze Biała Wieża.

Znów po wnętrzu namiotu przesunęła się ta sama fala westchnień — niczym nagły podmuch wiatru.

Egwene zdołała zachować obojętne oblicze, zmusiła się jednak do rozwarcia palców, które zaciskała na fałdach spódnicy. Co zatem proponowały Aes Sedai: szturm czy ucieczkę? O Światłości, jak miała im się przeciwstawić?

W tym samym momencie napięcia nie wytrzymała Lelaine i werbalnie zaatakowała Morię, nie dbając już dłużej o to, że siostra należy do tej samej Ajah.

— Co sugerujesz, Morio? — warknęła. — Nawet jeżeli ponownie scalimy Wieżę, nie zdołamy zmienić faktów.

Spytana uśmiechnęła się nieznacznie, jakby jej Błękitna towarzyszka wypowiedziała właśnie te słowa, których się spodziewała.

— Tyle że musimy zmienić fakty. Szczególnie fakt, że nasze obecnie najsilniejsze kręgi są zbyt słabe. Nie posiadamy żadnego angreala, a sa’angreale równie dobrze możemy zignorować. Nie jestem zresztą pewna, czy nawet w Wieży znajduje się przedmiot, który pomógłby nam w naszej sytuacji. W jaki sposób zatem wzmocnić nasze kręgi? Jak wzmocnić je na tyle, ażeby przydały nam się w walce ze zjawiskiem, które miało miejsce w Shadar Logoth, i aby pomogły nam je powstrzymać. Escaralde, co masz w tej sprawie do powiedzenia?

Zaskoczona Egwene pochyliła się do przodu. Najwyraźniej te Aes Sedai z sobą współpracowały. Jak blisko?

Nie tylko Amyrlin pojęła, że wszystkie trzy Zasiadające, które zwołały posiedzenie Komnaty, zdążyły wstać. W przypadku Morii i Malind zachowanie pozycji stojącej stanowiło wyraźną deklarację. Escaralde — niewysoka Brązowa — podniosła się dumnie niczym władczyni, a jednak natychmiast dostrzegła na sobie oczy wszystkich zgromadzonych; siostry przenosiły spojrzenia od niej, przez Malind do Morii i z powrotem. Zadumane spojrzenia, uniesione brwi, nieruchome oblicza... Zanim Escaralde się odezwała, dwukrotnie przesunęła szal na ramionach. W końcu przemówiła głosem nieco piskliwym, choć równocześnie bardzo skutecznym w tonie. Siostra ta skojarzyła się w tym momencie Egwene z osobą prowadzącą wykład.

— W starożytnych dziełach można znaleźć całkiem jasne wskazówki w tej kwestii, chociaż obawiam się, że zbyt niewiele ich przestudiowałam. Literatura ta gromadzi raczej kurz niż czytelników. Tak czy owak, pisma zebrane w najwcześniejszych latach istnienia Wieży twierdzą, że kręgów nie trzeba ograniczać do trzynastu osób. Nie przestrzegano tej zasady na przykład w Wieku Legend. Dokładny mechanizm... choć chyba powinnam użyć określenia „dokładna równowaga”... nie jest znany, sądzę wszakże, iż bez szczególnego trudu rozpracujemy ten... problem. Tym z was, które nie spędziły koniecznego czasu w bibliotece Wieży, powiem jedynie, że sposób powiększania wielkości kręgu pociąga za sobą... — Po raz pierwszy się zawahała i jawnie musiała się zmusić do dokończenia zdania: — ...Pociąga za sobą włączenie mężczyzn z umiejętnością przenoszenia Mocy.

Faiselle zerwała się na równe nogi.

— Co sugerujesz? — zawołała, po czym od razu usiadła, może w obawie, że stojąc, zostanie uznana za osobę popierającą tamte trzy.

— Proszę o opróżnienie Komnaty! — krzyknęła Magla, podnosząc się ze swego miejsca. Tak jak Moria pochodziła z Illian, a podniecenie znacznie pogłębiło jej akcent. — Taką sprawę można przedyskutować wyłącznie na zamkniętym posiedzeniu Komnaty.

Po tych słowach także osunęła się na swoją ławkę. Siedziała nieruchomo, popatrując na siostry wilkiem. Szerokie ramiona zgarbiła, pięści zaś to rozwierała, to zaciskała na spódnicach.

— Boję się, że jest już na to za późno — oświadczyła głośno Moria. Musiała mówić naprawdę głośno, jeśli chciała przekrzyczeć mamrotanie sióstr, które z ożywieniem gawędziły za ławkami. W Komnacie brzęczało jak w ogromnym ulu, a Moria pragnęła, żeby wszystkie Aes Sedai ją usłyszały. — Słowa padły i nie da się ich cofnąć. Wypowiedź Escaralde usłyszało zbyt wiele sióstr, a reszta za moment pozna od tamtych wszelkie szczegóły. — Gdy przerwała dla zaczerpnięcia potężnego oddechu, jej pierś zafalowała. Po chwili podjęła, jeszcze trochę głośniej: — Stawiam przed Komnatą następującą propozycję. Wejdziemy z Czarną Wieżą w porozumienie, dzięki któremu w razie potrzeby będziemy mogły wprowadzić w nasze kręgi mężczyzn.

Nie byłoby dziwne, gdyby na końcu tej frazy zawiódł ją głos. Niewiele Aes Sedai potrafiło wypowiedzieć nazwę „Czarna Wieża” bez emocji, wstrętu czy nawet straszliwej nienawiści. W każdym razie pomruki i westchnienia ucichły i teraz w Komnacie panowała niemal zupełna cisza. Biły tylko serca zgromadzonych tu kobiet.

— To szaleństwo! — Wrzask Sheriam przerwał wreszcie milczenie.

Opiekunka nie miała prawa brać udziału w dyskusji Komnaty. Bez Amyrlin w ogóle nie mogłaby wejść na zebranie. Jej twarz zalała się szkarłatem. Sheriam wyprostowała się; może czekała na nieuniknione skarcenie, może chciała się bronić. Jednak członkinie Komnaty miały na głowie inne rzeczy niż strofowanie Opiekunki.

Zasiadające zaczęły się podrywać z ławek, wyrzucać z siebie potoki słów, przemawiać, dyskutować, krzyczeć. Niektóre nawet popychały swoje towarzyszki.

— Szaleństwo to beznadziejne niedopowiedzenie na określenie tej propozycji! — wrzasnęła Faiselle.

Zawtórował jej krzyk Varilin:

— W jaki sposób możemy się połączyć z mężczyznami, którzy umieją przenosić Moc?! — spytała.

— Ci tak zwani Asha’mani są przecież skażeni! — zawołała Saroiya bez śladu słynnej rezerwy typowej dla Białych Ajah. Ręce zacisnęła na szalu i drżała tak mocno, że kołysały się wszystkie jego śnieżnobiałe frędzle. — Skażeni przez dotknięcie Czarnego!

— Sama sugestia jest sprzeczna z zasadami Białej Wieży — zaperzyła się Takima. — Pogardzałyby nami wszystkie kobiety, które nazywają siebie Aes Sedai i nie przestałyby nami pogardzać aż do swojej śmierci!

Magla nawet nie próbowała maskować wściekłości. Egwene podejrzewała, że Żółta za chwilę zacznie potrząsać pięścią.

— Tylko Sprzymierzeniec Ciemności mógłby podsunąć taki pomysł! Tylko Sprzymierzeniec Ciemności!

Moria zbladła pod wpływem oskarżenia, potem zarumieniła się z gniewu.

Egwene nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Czarna Wieża była tworem Randa al’Thora. Musiał ją zapewne powołać do życia, jeśli miał nadzieję na zwycięstwo w Ostatniej Bitwie, niemniej jednak Asha’mani rzeczywiście byli umiejącymi przenosić Moc mężczyznami, czyli osobnikami, których obawiano się przez trzy tysiące lat. I naprawdę przenosili skażony przez Cień saidin. Rand również potrafił przenosić Moc, lecz bez niego Cień zwyciężyłby w Tarmon Gai’don. Niech Światłość jej dopomoże w zyskaniu chłodnego poglądu na całą sprawę...

Prawda niestety była brutalna. Niezależnie od decyzji Amyrlin, cała sprawa i tak wymknie jej się spod kontroli.

Rozejrzała się bacznie wokół siebie.

Escaralde i Faiselle obrzucały się obelgami; obie wrzeszczały z całych sił. Tak, tak, otwarcie ciskały w siebie obelgami! I to w Komnacie! Saroiya zupełnie przestała nad sobą panować, całkowicie porzucając słynny chłód Białych Ajah i krzyczała teraz na Malind, która odpowiadała jej pięknym za nadobne, nawet nie czekając, aż tamta skończy. Chyba tylko cudem jedna mogłaby zrozumieć drugą... Byłby to cud i może także błogosławieństwo. Egwene zaskoczył fakt, że ani Romanda, ani Lelaine od samego początku nie otworzyły ust. Siedziały i gapiły się na siebie bez emocji. Prawdopodobnie każda wyczekiwała na jakąś reakcję swej oponentki, zamierzając natychmiast okazać sprzeciw. Magla wstała z ławki i ruszyła ku Morii z uniesionymi i gotowymi do ciosów pięściami. Nie szykowała dla tamtej słów, lecz pięści. Moria trzymała swoje ręce zaciśnięte na bokach. Nie zauważyła, że haftowany w pnącza winorośli szal zsunął jej się z ramion i spadł na pokrytą dywanami podłogę.

Wstając, Amyrlin objęła Źródło. Przenoszenie Mocy w Komnacie było zakazane — oprócz pewnych dokładnie opisanych okoliczności. Był to kolejny ze zwyczajów, które odnosiły się do bardziej ponurych i tajemniczych dni w historii Komnaty. Tym niemniej Egwene utkała prosty splot Powietrza i Ognia.

— Przedstawiono Komnacie propozycję — oświadczyła stanowczo i wypuściła saidar.

Decyzja nie była tak trudna jak kiedyś. A i samo utworzenie splotu — choć oczywiście niełatwe, nawet w przybliżeniu niełatwe — przyszło jej szybciej niż dawniej. Wspomnienie słodyczy Mocy pozostało teraz w Amyrlin i było na tyle mocne, że mogło ją podtrzymać na duchu do następnego przenoszenia.

Wzmocnione splotem słowa Egwene zahuczały w namiocie niczym grzmot. Aes Sedai wzdrygnęły się, skrzywiły i zakryły uszy. Cisza, która nastąpiła, wydawała im się niewiarygodnie głośna.

Magla otworzyła usta w zdziwieniu, potem — pojąwszy, co się dzieje — zadrżała i zastygła w połowie drogi do ławek Błękitnych sióstr. Wreszcie rozluźniła pospiesznie pięści, schyliła się niespokojnie, podniosła z ziemi szal i szybko wróciła na swoje miejsce. Sheriam stała bez ruchu i otwarcie płakała. Na szczęście cicho.

— Przedstawiono Komnacie propozycję — powtórzyła Amyrlin, przerywając milczenie. Po zwiększonym Mocą huku własny głos wręcz zadźwięczał jej w uszach. Może zresztą odezwała się głośniej, niż zamierzała. Ten splot nie był przeznaczony do użytku w pomieszczeniu, nawet w płóciennym namiocie o połatanych ścianach. — Jakie masz argumenty na poparcie swej propozycji przymierza z Czarną Wieżą, Morio?

Po tym pytaniu natychmiast usiadła. Jak miała się zachować? Jakie czekają ją trudności? Czy znajdzie jakieś korzyści w tej sprawie? Niech Światłość jej dopomoże, naprawdę! Owładnęły ją wątpliwości i pytania. Żałowała, że Sheriam nie potrafi zapanować nad szlochem, wyprostować się i stanąć na wysokości zadania. Egwene była Zasiadającą na Tronie Amyrlin i potrzebowała prawdziwej Opiekunki, nie zaś miękkiej, zabeczanej baby o słabych nerwach.

Minęło dobrych kilka minut, zanim sytuacja wróciła do normy. Zasiadające niepotrzebnie wygładzały ubrania, obciągały spódnice, unikając przy tym oczu swych towarzyszek i specjalnie nie patrząc na obserwujące je siostry stłoczone za ławkami. Policzki niektórych Aes Sedai płonęły i to bynajmniej nie z gniewu. Zasiadające nie powinny wrzeszczeć na niebie niczym robotnicy rolni podczas strzyżenia owiec. Zwłaszcza nie w obliczu zwykłych sióstr.

— Stoimy wobec dwóch pozornie niemożliwych do przezwyciężenia trudności — odezwała się w końcu Moria. Jej głos był znów opanowany i zimny, choć twarz kobiety jeszcze błyszczała od rumieńców. — Przeklęci odkryli broń... odkryli czy też odnaleźli, w każdym razie gdyby ją mieli wcześniej, zapewne już przedtem by jej użyli... Tak czy owak, tej broni nie potrafimy się przeciwstawić. Nie mamy niczego równie silnego, chociaż Światłość jedna wie, że posiadając ją, pewnie byśmy już tego pożałowały... Najważniejsze, że normalnymi sposobami nie pokonamy Przeklętych ani ich nie powstrzymamy. A ataku z ich strony po prostu nie przeżyjemy. Równocześnie ostatnio... Asha’mani... rozplenili się niczym chwasty. Wiarygodne sprawozdania wspominają o mężczyznach przenoszących Moc, którzy liczbą dorównują wszystkim żyjącym Aes Sedai! Nawet jeśli te szacunki są zawyżone, nie możemy ich zignorować, bo bez wątpienia raporty zawierają choć cząstkę prawdy. W dodatku z każdym dniem jest takich mężczyzn coraz więcej. Nasze „oczy i uszy” pozostają w tej kwestii zgodne. Wiem, że powinnyśmy się zająć tymi osobnikami i ich poskromić, jednak ignorujemy ich ze względu na Smoka Odrodzonego. Odsunęłyśmy ten problem na później. A teraz gorzka prawda... Odsunęłyśmy ten problem, a dziś na jego rozwiązanie jest już za późno, gdyż ci mężczyźni stali się zbyt liczni. Być może było już za późno, kiedy w ogóle się o nich dowiedziałyśmy... A skoro nie możemy ich poskromić, musimy ich tedy jakoś kontrolować. Proponuję zatem zawrzeć porozumienie z Czarną Wieżą... jako że „przymierze” wydaje mi się słowem zbyt mocnym. Tak, mówię o starannie przygotowanym porozumieniu, dzięki któremu podejmiemy pierwsze kroki mające na celu próbę ochrony świata przed Asha’manami. A wówczas możemy ich również wprowadzić w nasze kręgi. — Moria podniosła ostrzegawczo palec i przesunęła spojrzeniem wzdłuż ławek, jednakże jej głos pozostał chłodny i opanowany, ton zaś zdecydowany. — W tym porozumieniu musimy podkreślić, że to siostry zawsze będą mieszać przepływy... Nie sugeruję wszak bynajmniej, że mamy pozwolić mężczyznom na kontrolę połączonych kręgów! Jednak wprowadziwszy mężczyzn, możemy nasze kręgi rozszerzyć i powiększyć. Z błogosławieństwem Światłości może zdołamy je rozszerzyć do stopnia, dzięki któremu zyskamy szansę przeciwstawienia się nowej broni Przeklętych. Ubijemy w ten sposób dwa zające jednym kamieniem. Jeśli jednak zające są lwami, a my nie rzucimy tego kamienia, jedna z grup na pewno nas zabije. Cała sprawa dokładnie tak się przedstawia.

Zapadła cisza. Milczały przynajmniej wszystkie siostry poza Sheriam, która stała zgarbiona w odległości paru stóp od Egwene; Opiekunce trzęsły się ramiona i kobieta najwyraźniej nie potrafiła zapanować nad płaczem.

W tym momencie Romanda westchnęła ciężko.

— Może uda nam się rozszerzyć kręgi na tyle, ażeby sprzeciwić się Przeklętym — oznajmiła cicho. Jakimś sposobem dzięki spokojnej, niegłośnej wypowiedzi jej słowa zyskały większą wagę, niż gdyby je wykrzyczała. — I być może zdołamy zapanować nad Asha’manami. Ale nie zapomnijcie o małym słówku „może”. W obu kontekstach.

— Kiedy toniesz — odparowała Moria równie cicho — chwytasz się każdej płynącej w pobliżu gałęzi, nawet gdy nie masz pewności, czy jest wystarczająco gruba i utrzyma twój ciężar. Jednakże póki jej nie chwycisz, nie przekonasz się o tym. Mówiąc obrazowo, Romando, woda nie zalała nas jeszcze całkowicie, tym niemniej toniemy. Toniemy!

Znów zapadło milczenie, tylko Sheriam pochlipywała. Czyżby naprawdę nie potrafiła się opanować?! Żadna z Zasiadających nie przybrała uprzejmej miny, nawet Moria, Malind czy Escaralde. Nie czekała ich żadna miła perspektywa. Odcień twarzy Delany stał się zdecydowanie zielonkawy. Egwene zaczęła się zastanawiać, która zemdleje pierwsza: ona czy Sheriam.

Amyrlin wstała ponownie, zamierzając zadać wymagane w takiej sytuacji pytanie. Niezależnie od sensowności sugestii, nawet jeśli była ona nie do pomyślenia, Zasiadająca na Tronie Amyrlin powinna postępować zgodnie z rytuałem. Może właśnie wtedy bardziej niż kiedykolwiek.

— Kto chce się wypowiedzieć przeciwko tej propozycji?

Przez chwilę nikt się nie odzywał, chociaż Zasiadające zapanowały już nad sobą w stopniu dostatecznym i znowu potrafiły przestrzegać protokołu. Kilka z nich ruszyło się natychmiast, jednak jako pierwsza wstała Magla, wówczas wiele Aes Sedai rozsiadło się wygodniej i przysłuchiwało jej mowie, nie okazując najmniejszego zniecierpliwienia. W ślady Magli podążyła Faiselle, po niej podniosła się z miejsca Varilin. Wtedy wstała Saroiya, wreszcie przemówiła także Takima. Każda z tych sióstr wyłuszczała swe argumenty długo i szczegółowo, Varilin i Saroiya o mało nie przekroczyły dopuszczalnego czasu. Każda użyła całej posiadanej elokwencji. A miały jej sporo, nikt bowiem nie docierał do krzesła Zasiadającej, jeśli brakowało mu sugestywności lub nie opanował wystarczająco sztuki krasomówstwa. Mimo to wkrótce stało się jasne, że Zasiadające się powtarzają, choć używały innych słów.

Żadna nie wspomniała o Przeklętych czy ich broni. Tematem wszystkich wypowiedzi była jedynie Czarna Wieża. Czarna Wieża i Asha’mani. Czarną Wieżę Aes Sedai uważały za prawdziwe nieszczęście swego świata i określały ją mianem zagrożenia równie wielkiego jak Ostatnia Bitwa. Sama nazwa zasugerowała wszak związki z Cieniem, no i stanowiła drwinę z określenia „Biała Wieża”. A tak zwani Asha’mani? Żadna Zasiadająca nie użyła tego słowa bez dodania właśnie epitetu „tak zwani” lub bez szyderczego tonu. Słowo „Asha’man” oznaczało w Dawnej Mowie opiekuna albo obrońcę, a ci mężczyźni zdaniem wypowiadających się sióstr bez wątpienia nie mieli prawa używać takiego miana. Tak zwani Asha’mani byli przecież mężczyznami posiadającymi zdolność przenoszenia Mocy! A zatem mężczyznami skazanymi na obłęd, o ile wcześniej nie zabije ich męska połowa Mocy. Byli szaleńcami władającymi tą Mocą! Od Magli po Takimę, kolejne przemawiające podkreślały ten fakt i nim straszyły. Przez trzy tysiące lat tacy mężczyźni budzili wszędzie przerażenie. A wcześniej wszak doprowadzili do Pęknięcia Świata. To oni zniszczyli świat, obrócili wniwecz zdobycze Wieku Legend i sprowadzili na ziemię pustkę i rozpacz. I z takimi mężczyznami Aes Sedai miały zawrzeć przymierze?! Takich ludzi miały do przymierza zaprosić?! Jeśli tak postąpią, wszystkie narody je przeklną i będą miały słuszność. Jeśli Aes Sedai tak postąpią, będą nimi pogardzały wszystkie inne siostry i racja znajdzie się po ich stronie. Nie można do czegoś takiego doprowadzić. Po prostu nie można!

Kiedy Takima, ostatnia mówczyni, w końcu usiadła, układając starannie szal na ramionach, przybrała nieznaczny, choć całkiem spokojny uśmiech. Dzięki wszystkim przemowom Asha’mani wydawali się teraz jeszcze straszniejsi i jeszcze bardziej niebezpieczni niż Przeklęci i Ostatnia Bitwa razem wzięte. Może nawet stali się bardziej przerażający niż sam Czarny.

Ponieważ Egwene zadała rytualne pytanie, ona musiała teraz zamknąć ten temat, wstała więc i rzuciła:

— Kto jest za porozumieniem z Czarną Wieżą?

Jeśli wcześniej uważała, że w namiocie jest cicho, myliła się. Nawet Sheriam zdołała wreszcie zapanować nad płaczem, chociaż łzy ciągle błyszczały jej na policzkach, teraz jednak przełknęła ślinę i ten odgłos wypełnił namiot, niczym krzyk rozrywając milczenie zapadłe po pytaniu Amyrlin.

Uśmiech Takimy znacząco zbladł, gdy zobaczyła podnoszącą się Janyę, która zerwała się natychmiast po pytaniu Egwene.

— Kiedy toniesz, nawet najcieńsza gałązka jest lepsza niż żadna — oświadczyła Janya. — Wolałabym jej zaufać, niż czekać, aż się utopię.

Janya miała zwyczaj przemawiać wtedy, kiedy nikt jej o to nie prosił.

Po niej podniosła się Samalin i stanęła obok Malind, a następnie — pospiesznie — ze swoich miejsc zerwały się równocześnie Salita, Berana i Aledrin; w ich ślady szybko podążyła Kwamesa. W końcu dziewięć Zasiadających stało w milczeniu i bez ruchu. Egwene uprzytomniła sobie, że zagryza wargę, szybko więc przybrała obojętną minę, mając nadzieję, że nikt niczego nie zauważył. Nadal czuła odcisk własnych zębów na ustach. Och, chyba nie ugryzła się do krwi. Na szczęście żadna z kobiet na nią nie patrzyła. Wszystkie Zasiadające znieruchomiały, wstrzymując oddech.

Romanda siedziała z zadartą głową i, marszcząc brwi, spoglądała na Salitę, która gapiła się prosto przed siebie z twarzą poszarzałą i drżącymi ustami. Taireniańska siostra nie potrafiła ukryć strachu, a jednak podniosła się ze swego miejsca. Romanda powoli kiwnęła głową, po czym — co zaszokowało Egwene — również wstała. Ona także zdecydowała się naruszyć zwyczaje!

— Czasami — oznajmiła, spoglądając wprost na Lelaine — trzeba dokonać czegoś, czego w normalnej sytuacji na pewno byśmy nie zrobiły.

Lelaine bez mrugnięcia okiem wytrzymała spojrzenie siwowłosej Żółtej. Jej twarz wyglądała jak porcelanowa. Kobieta nieco uniosła podbródek i nagle, zupełnie niespodziewanie wstała, zerkając niecierpliwie ku Lyrelle, która przez moment się w nią wpatrywała, po czym również się podniosła.

Wszystkie patrzyły przed siebie. Żadna się nie odzywała.

A zatem się dokonało.

W każdym razie, prawie się dokonało. Amyrlin odchrząknęła, starając się przyciągnąć uwagę Sheriam. Następny krok należał wprawdzie do Opiekunki, niestety Sheriam zajęta była ocieraniem łez z policzków. Robiła to palcami. Spoglądała przy tym wzdłuż ławek, jak gdyby rachowała liczbę stojących Zasiadających i miała nadzieję odkryć, że pomyliła się w obliczeniach. Egwene odchrząknęła głośniej i zielonooka kobieta wreszcie ją usłyszała. Wzdrygnęła się, obróciła i niemo zagapiła na Amyrlin. Minęła jeszcze bardzo długa chwila, która zdała się Egwene wiecznością, zanim Opiekunka Kronik przypomniała sobie o swoich obowiązkach.

— Niniejszym, zgodnie z wolą wyrażoną przez mniejszą zgodę — zawiadomiła niepewnym głosem — obwieszczam, że będziemy szukać porozumienia... z Czarną Wieżą. — Wzięła potężny wdech, wyprostowała się do swego pełnego wzrostu, a jej głos odzyskał siłę. Świetnie się wszak znała na swoim zadaniu. — W interesie jedności, proszę o wyrażenie większej zgody.

To wezwanie miało swoją siłę. Nawet w sprawach, które można było postanowić poprzez mniejszą zgodę, zawsze preferowana była jednomyślność, toteż za każdym razem do niej dążono. Osiągnięcie konsensusu mogło zająć godziny, a nawet dni, jednak Zasiadające nie ustawały w wysiłkach, aż każda z nich albo wyraziła zgodę, albo uzasadniła swoją odmowę w sposób jednoznacznie sugerujący, że tej zgody udzielić danej sprawie nie może. Było to zatem naprawdę potężne wezwanie — takie, które docierało do każdej dosłownie siostry.

Delana natychmiast się podniosła — niczym kukiełka szarpnięta przez kogoś w górę — i stanęła prosto, nie rozglądając się wokół siebie.

— Nie mogę wyrazić zgody — wtrąciła Takima, wbrew wszelkim dobrym obyczajom. — Niezależnie od wszystkich słów, które tu padną, obojętnie jak długo będziemy tu siedzieć, nie mogę wyrazić zgody i jej nie wyrażę! Nie zgadzam się!!

Nikt więcej nie wstał. Och, Faiselle przesunęła się w ławce, może nawet na wpół się podniosła, jednak tylko poprawiła szal, po czym znów lekko się poderwała, lecz nie wstała. Inne zachowywały się podobnie. Saroiya zagryzała kłykieć z wyrazem przerażenia na twarzy, Varilin zaś przybrała minę osoby, którą ktoś właśnie zdzielił młotkiem między oczy. Magla chwyciła końce swojej ławki, z całych sił starając się zachować pozycję siedzącą i wpatrzyła się posępnie w leżące przed nią dywany. Bezspornie zdawała sobie sprawę z płonących gniewem oczu, którymi Romanda wpijała jej się w kark, ale pod wpływem tego spojrzenia jedynie zgarbiła ramiona.

Takima powinna zakończyć tę sprawę. Nie było sensu szukać większej zgody, skoro siostry zapewniały, że nie przyjmą propozycji porozumienia. Egwene wszakże zdecydowała się odstąpić od protokołu i zadać niestereotypowe pytanie.

— Czy któraś z Zasiadających uważa, że z tego powodu musi porzucić swój urząd? — spytała głośno i wyraźnie. Namiot wypełniły odgłosy gwałtownego nabierania powietrza, natomiast sama Amyrlin wstrzymała oddech. Takie pytanie mogło rozbić tę Komnatę, Egwene uznała wszakże, iż woli mieć jasny obraz sytuacji. No i lepiej teraz niż później. Saroiya popatrzyła na nią wściekle, lecz się nie poruszyła. — Zatem kontynuujmy — podjęła Amyrlin. — Spokojnie i powoli. Zajmie nam nieco czasu staranne ustalenie, kto ma wyruszyć do Czarnej Wieży i co powinien tam powiedzieć. — Pora, by Egwene zaplanowała odpowiednie zabezpieczenia. O Światłości, nieźle się będzie musiała namęczyć, jeśli chce sobie poradzić z tą sprawą. — Po pierwsze, macie jakieś propozycje co do naszej... delegacji?

Загрузка...