Powietrze w pokoju było cieplejsze niż na zewnątrz jedynie na tyle, że grube szyby pomalowanych na czerwono okien z kwaterami od wewnętrznej strony pokryły się parą. Tym niemniej Cadsuane stała przy oknie i wyglądała na dwór, jakby zupełnie wyraźnie widziała posępny krajobraz, zresztą widziała wszystko, co chciała widzieć. Za jej oknem kręcili się tylko nieszczęśni ludzie opatuleni w płaszcze i skrywający twarze pod kapeluszami. Jedynie nieforemne spódnice lub workowate spodnie odróżniały od siebie mężczyzn i kobiety. Wszyscy z trudem brodzili przez otaczające dwór błotniste pole, czasami ktoś się pochylał i brał w dłoń garść ziemi. Już niedługo będą mogli zacząć orać i nawozić, na razie wszakże nic poza ich inspekcją nie sugerowało nadciągającej wiosny. Konary drzew w rozciągającym się za polami lesie wciąż były czarne i bezlistne, prezentując się ponuro na tle osobliwie spranej szarości porannego nieba. Przyzwoita warstwa śniegu nieco ożywiłaby okolicę, tyle że tutaj sypało minimalnie i rzadko, a spadły jednego dnia śnieg, następnego topniał. Cadsuane jednakże nie potrafiła wskazać zbyt wiele miejsc, które lepiej nadawałyby się dla jej celów, szczególnie że Grzbiet Świata znajdował się zaledwie nieco ponad dzień szybkiej jazdy stąd na wschód. Komu przyszłoby do głowy penetrować przygraniczne tereny Łzy? Czy jednak przekonanie młokosa do pozostania tutaj nie poszło jej zbyt łatwo? Westchnąwszy, odwróciła się od okna, czując poruszenie złotych ozdób, które wisiały w jej włosach: maleńkich księżyców, gwiazdek, ptaków i rybek. Ostatnio była aż za bardzo świadoma ich istnienia. Świadoma? Też coś! Zastanawiała się, czy nie powinna zacząć pozostawiać ich na włosach na noc, na czas snu.
Salon był duży, lecz — jak cała rezydencja — nie przedstawiał się zbytnio dekoracyjnie; jego ściany pomalowano na czerwono i przyozdobiono gzymsami z rzeźbionego drewna. Meble były nieco jaskrawe, choć nie tknięte złoceniami. W pomieszczeniu znajdowały się także dwa ładnie wykonane, wydłużone kominki z gładkiego kamienia, o rusztach z twardego, kutego żelaza, skonstruowanych raczej w sposób zapewniający długie użytkowanie niż w celu uzyskania ładnego wyglądu. Tak jak nalegała Cadsuane, ogień w paleniskach płonął słabo, płomienie migotały nisko na częściowo strawionych szczapach, dając ciepło, które wystarczało zaledwie na ogrzanie rąk, ona zaś nie potrzebowała więcej. Gdyby pozwoliła, Algarin otoczyłby ją gorącem i zasypał służącymi, oddając jej prawie wszystkich, których nadal zatrudniał. Był pomniejszym Lordem Prowincji i nie sposób go nazwać człowiekiem bogatym, wydawał się wszakże uczciwy i w przeciwieństwie do wielu innych spłacał wszystkie swoje długi w terminie.
Pozbawione ozdób drzwi do korytarza otworzyły się nagle ze skrzypnięciem. Większość służących Algarina stanowili ludzie niemal równie wiekowi jak on sam i chociaż stale sprzątali i odkurzali, w licznych lampach stał olej, knoty nie były odpowiednio przycięte, a zawiasów drzwi od dawna najprawdopodobniej nie oliwiono.
W drzwiach pojawiła się Verin, ciągle ubrana w podróżny strój, czyli prostą, brązową, wełnianą suknię z rozciętymi spódnicami i narzucony na ramiona płaszcz. Przez moment kobieta tkwiła w progu i przygładzała upstrzone siwizną włosy. Mina na kwadratowej twarzy tej niewysokiej i przytęgawej siostry sugerowała irytację.
— No cóż, przedstawicielki Ludu Morza dotarły do Łzy, Cadsuane — odezwała się wreszcie, potrząsając głową. — Nie podjechałam pod sam Kamień, słyszałam jednak, że Wysoki Lord Astoril przestał narzekać na doskwierający mu ból stawów i zebrał swoje wojska. Podobno przebywa w twierdzy wraz z Darlinem. Kto by pomyślał, że Astoril zupełnie zmieni front i stanie z Darlinem po jednej stronie? Ulice miasta pełne są zbrojnych, choć większość się stale upija, a potem bije między sobą, no chyba że walczą z Atha’an Miere. W Łzie przebywa obecnie tyleż samo przedstawicieli Ludu Morza, co innych nacji. Przemieszali się. Harine była przerażona. Uciekła na swój statek natychmiast, kiedy zdołała wynająć łódź. Spodziewa się nominacji na Mistrzynię Statków, dzięki czemu przywróci spokój. Nikt nie ma wątpliwości, że Nesta din Reas nie żyje.
Cadsuane chętnie pozwoliła paplać tej korpulentnej, małej kobietce. Verin nie była wcale taką roztargnioną osóbką, jaką udawała. Niektóre Brązowe rzeczywiście niemal potykały się o własne stopy, Verin wszakże należała raczej do tych, które jedynie stwarzają wokół siebie pozory rozkojarzenia i tylko udają całkowite skupienie na własnych badaniach. Prawdopodobnie sądziła, że Cadsuane akceptuje jej zachowanie i swoje zdanie wyrażała bez wahania. Z kolei fakty, które pomijała, i opinie, które zachowywała dla siebie, również często okazywały się wiele mówiące. Zresztą Cadsuane wiedziała, że bynajmniej nie rozgryzła Verin i tak naprawdę nie mogła być jej pewna. Zbyt wielu zresztą rzeczy na tym świecie nie była pewna i owa niepewność nieco jej doskwierała.
Min niestety jawnie podsłuchiwała pod drzwiami. A młodziutka Min niewiele miała w sobie cierpliwości.
— Mówiłam Harine, że nie będzie łatwo — wtrąciła, wpadając do pokoju. — Ostrzegałam ją, że za umowę z Randem spotka ją kara. Natychmiast, gdy zostanie Mistrzynią Statków, a nie potrafię powiedzieć, czy będzie to za dziesięć dni, czy też dopiero za dziesięć lat... — Min była smukła, ładna, wysoka, w botkach na czerwonych obcasach, z ciemnymi lokami opadającymi na ramiona. Miała niski kobiecy głos, nosiła wszakże czerwony chłopięcy kaftan i niebieskie spodnie. Kaftan przyozdobiono wprawdzie haftowanymi, kolorowymi kwiatami na klapach i w górnej części rękawów, spodnie zaś miały pasy na zewnętrznej stronie, niemniej jednak wciąż pozostawały tylko spodniami i kaftanem.
— Możesz wejść, Min — rzuciła spokojnie Cadsuane. Na ten jej ton ludzie zwykle siadali prosto i natychmiast zwracali na nią uwagę. W każdym razie reagowali tak ci, którzy ją znali. Na policzkach Min zakwitły rumieńce. — Obawiam się, że Mistrzyni Fal już się tego wszystkiego dowiedziała sama. Może jednak zauważyłaś poświatę jakiejś innej osoby i pragniesz mi o niej opowiedzieć?
Ta szczególna zdolność dziewczyny w przeszłości bywała już pomocna i niewątpliwie mogłaby się przydać ponownie. Cadsuane uważała, że Min nie kłamie, opowiadając o widzianych obrazach i poświatach, które jej zdaniem otaczały ludzi, choć z drugiej strony dziewczyna nie zawsze chętnie rozmawiała na ten temat. Zwłaszcza kiedy chodziło o tego jednego konkretnego mężczyznę, którym zainteresowana była Cadsuane.
Mimo rumieńców na policzkach Min uniosła podbródek i przybrała hardą minę. Ta młodziutka kobieta zmieniała się od czasów Shadar Logoth czy też jeszcze wcześniejszego okresu i niestety nie zaszła w niej zmiana na lepsze.
— Rand chce, żebyś przyszła się z nim zobaczyć. Polecił mi cię o to poprosić, więc nie musisz reagować tak opryskliwie.
Cadsuane ledwie na nią spojrzała. Przez kilka minut panowała cisza. Ona była opryskliwa?! Tak, tak, charakter Min zdecydowanie nie zmieniał się na lepsze.
— Odpowiedz mu, Min, że przyjdę, gdy będę mogła — odrzekła wreszcie. — I mocno zamknij za sobą drzwi.
Młoda kobieta otworzyła usta z jawnym zamiarem udzielenia jakiejś riposty, miała wszakże najwyraźniej dość rozumu, by milczeć. Mimo swoich śmiesznych butów wykonała nawet szybki, niedbały ukłon w przelocie, po czym wyszła i głośno zamknęła za sobą drzwi. Ściśle rzecz biorąc, niemal nimi trzasnęła.
Verin znowu potrząsnęła głową i wybuchnęła niegłośnym śmiechem, w którym trudno się było jednak dosłuchać szczerego rozbawienia.
— Min jest zakochana w tym młodzieńcu, Cadsuane. Oddała mu swe serce. Niezależnie od twoich słów albo tego, co zrobisz, postąpi zgodnie z nakazami swojego serca, nie zaś umysłu. Moim zdaniem dziewczyna uważa, że z powodu ich miłości on o mało nie umarł. Wiesz, jak taka myśl działa na niektóre kobiety.
Cadsuane zacisnęła wargi. Verin wiedziała więcej o tego rodzaju relacjach z mężczyznami niż ona, która nigdy nie pozwoliła sobie na własnych Strażników, jak to czyniły Zielone, inni mężczyźni zaś nie wchodzili w rachubę. Tym niemniej Brązowa przypadkiem trafiła w sedno. W każdym razie Cadsuane sądziła, że żadna inna siostra nie wie o więzi Min i młodego al’Thora. Sama odkryła prawdę tylko dlatego, że dziewczynie kilka razy wymknęło się nieostrożne słówko. Nawet najściślej przylegający do muszli małż w końcu się od niej odklei, jeśli zrobisz w niej pierwszą małą szczelinę. Czasami takie działanie może zaowocować również niespodziewaną perłą. Tak, Min na pewno chciałaby utrzymać tego młodzieńca przy życiu, czy go kochała czy też nie... Ale i Cadsuane z pewnością nie chciała przecież jego śmierci.
Verin zawiesiła płaszcz na wysokim oparciu krzesła, potem podeszła do najbliższego kominka i wyciągnęła ręce, usiłując ogrzać je nad niewysokim płomieniem. Nikt by nie powiedział, że Verin porusza się posuwistym krokiem, tym niemniej miała w sobie więcej wdzięku, niż wskazywała jej nieco przyciężkawa sylwetka. A może wcale nie była tęga? Każda Aes Sedai stale się ukrywała za jakąś maską. Po pewnym czasie niektórym wchodził ten zwyczaj w krew.
— Wierzę, że sytuację w Łzie wciąż jeszcze da się rozwiązać w sposób pokojowy — oświadczyła, wpatrzona w ogień. Zdawała się mówić sama do siebie. Lub chciała podsunąć Cadsuane tę kwestię do przemyślenia. — Desperacja Hearne’a i Simaana rośnie. Obaj się obawiają, że inni Wysocy Lordowie wrócą z Illian i rozprawią się z nimi w mieście. Być może są skłonni zaakceptować Darlina, szczególnie jeśli wezmą pod uwagę inne możliwości. Estanda wolałaby ostrzejszy ruch, ale pewnie da się przekonać, o ile dostrzeże korzyści dla siebie...
— Zakazałam ci się do nich zbliżać — przerwała jej surowym tonem Cadsuane.
Tęga siostra zamrugała, patrząc na nią w zdumieniu.
— Nie zbliżałam się do nich. Po ulicach wszakże stale krąży mnóstwo pogłosek, ja zaś umiem te pogłoski składać w całość, a później je przesiewać, pozostawiając wyłącznie prawdę. Widziałam Alannę i Rafelę, lecz skryłam się za sprzedawcą zachwalającym swoje paszteciki z mięsem, więc mnie nie zobaczyły. Tak, jestem stuprocentowo pewna, że mnie nie widziały.
Zamilkła, wyraźnie czekając na wyjaśnienia Cadsuane. Nie rozumiała, dlaczego powinna unikać także Aes Sedai.
— Teraz muszę pójść na spotkanie z młokosem, Verin — odparła tamta, zamiast się tłumaczyć.
Na tym polegał problem, kiedy człowiek zgodził się komuś doradzać. Mimo iż Cadsuane zdołała na samym początku ustalić wszystkie warunki, a przynajmniej ich większość, i tak teraz musiała się zjawiać na każde wezwanie Randa. Prędzej czy później, ale w końcu musiała się z nim spotkać. Chociaż akurat to wezwanie przyszło w odpowiednim momencie — dało jej pretekst, dzięki któremu mogła uniknąć natrętnej ciekawości Verin. Odpowiedź była bowiem prosta. Jeśli ktoś próbuje rozwiązać wszystkie problemy, ostatecznie nie rozwiązuje żadnego. A w przypadku niektórych kwestii na dłuższą metę naprawdę nie ma znaczenia sposób, w jaki zostały one rozwiązane. Nie odpowiadając Verin, Cadsuane pozostawiła ją z łamigłówką do rozwiązania, nad którą kobieta zapewne strawi sporo czasu. Kiedy Cadsuane nie była kogoś pewna, wolała, ażeby ta osoba również nie miała pewności co do niej.
Verin wzięła płaszcz i wyszła z pokoju wraz z nią. Czyżby zamierzała jej towarzyszyć? Na szczęście przed salonem spotkały idącą energicznie korytarzem Nesune, która na ich widok nagle się zatrzymała. W sumie niewiele osób ignorowało Cadsuane, jednakże Nesune nieźle się to udało, natychmiast bowiem skupiła niemal czarne oczy na Verin.
— Wróciłaś zatem, nieprawdaż? — Nawet najlepsze z Brązowych miały osobliwy zwyczaj potwierdzania oczywistości. — To ty napisałaś tekst o zwierzętach Zatopionych Ziem, o ile sobie dobrze przypominam. — Co oznaczało, że Verin na pewno napisała ten tekst, jako że Nesune zawsze zapamiętywała każdy fakt, o który się kiedykolwiek otarła. Umiejętność ta była oczywiście niezwykle przydatna i gdyby Cadsuane ufała Nesune, na pewno potrafiłaby ją jakoś wykorzystać. — Lord Algarin pokazał mi skórę wielkiego węża, która jego zdaniem pochodzi z Zatopionych Ziem, ja wszakże jestem przekonana, że identyczną widziałam...
Verin rzuciła Cadsuane bezradne spojrzenie przez ramię, gdy wysoka Nesune ciągnęła ją za rękaw, ale zanim zrobiły trzy kroki, już pogrążyły się w poważnej dyskusji nad tym głupim wężem.
Cadsuane uznała to zdarzenie za nadzwyczajne, a równocześnie — w jakimś sensie — kłopotliwe. Nesune pozostawała lojalna wobec Elaidy, w każdym razie kiedyś była wobec niej lojalna, Verin natomiast należała do tych Aes Sedai, które pragnęły zdetronizować Amyrlin. Albo niegdyś do takich należała... A teraz sympatycznie gawędziły o wężach. Przyczyna, dla której obie przysięgły wierność młodemu al’Thorowi, wiązała się zapewne z faktem, że Rand był ta’veren i nieświadomie zmieniał wokół siebie Wzór. Czyż jednak ta przysięga wystarczyła obu kobietom do zapomnienia o odmiennych poglądach związanych z osobą, która powinna zostać Zasiadającą na Tronie Amyrlin? A może wielka bliskość tego ta’veren tak na nie wpłynęła? Cadsuane bardzo chciałaby poznać odpowiedzi na te pytania. Spośród jej ozdób żadna nie chroniła przed ta’veren. Wprawdzie nie znała w pełni możliwości dwóch ryb i jednego z księżyców, jednak szczególna moc tych błyskotek nie wydawała jej się prawdopodobna. Może po prostu Verin i Nesune dobrze się rozumiały, ponieważ obie należały do Brązowych Ajah? Brązowe potrafiły zapomnieć o całym świecie, ilekroć się skoncentrowały na swoich badaniach. Węże, też coś! Małe ozdoby zakołysały się, Cadsuane bowiem potrząsnęła głową, a następnie się obróciła, zostawiając za sobą dwie odchodzące Brązowe. Zastanowiła się, czego tym razem może chcieć od niej ten młody człowiek? Nigdy, niezależnie od sytuacji, nie podobała jej się rola doradczyni.
Podmuchy wiatru poruszały nielicznymi gobelinami zdobiącymi ściany korytarza — wszystkie były w starym stylu i nosiły widoczne ślady wskazujące jednoznacznie, że wielokrotnie je zdejmowano i ponownie zawieszano. Dworu najwyraźniej nie zbudowano od razu w kształcie, jaki miał dziś, lecz rozbudowywano go sukcesywnie niczym farmerskie domy — wraz z większymi zyskami lub w razie potrzeby, czyli gdy rozrastała się rodzina. Dynastia Pendaloan nigdy nie wydawała się szczególnie majętna, chociaż zdarzały się okresy, kiedy była rzeczywiście liczna. Efekty można było dostrzec na mocno zniszczonych, staromodnych draperiach ściennych. Wszystkie gzymsy pomalowano na jaskrawe kolory — czerwień, błękit bądź też żółć — choć korytarze różniły się od siebie szerokością i wysokością, a czasem też krzyżowały się pod osobliwym, ukośnym kątem. Z okien, które kiedyś wychodziły na pola, rozciągał się obecnie widok na dziedzińce. Przy oknach znajdowały się wysokie ławeczki, na których niczego nie stawiano, ażeby nie przesłaniać słońca. Z niektórych części dworu do innych prowadziły jedynie zadaszone kolumnady, z których widać było jeden z tych dziedzińców. Kolumny najczęściej wykonywano z drewna i również pokrywano farbą w wyrazistym kolorze, nielicznym zaś dodatkowo dodawano rzeźbienia.
Na jednym z tych przejść, przyozdobionym grubymi, zielonymi kolumnami, stały dwie siostry i wpatrywały się w dół, na ruchliwy dziedziniec. W każdym razie patrzyły nań w momencie, gdy Cadsuane otworzyła drzwi prowadzące na kolumnadę. Jedna z kobiet, Beldeine, podniosła na Cadsuane wzrok i zesztywniała, po czym poprawiła szal zakończony zielonymi frędzlami, który nosiła dopiero niecałe pięć lat. Była ładna, jej oblicze z wydatnymi kośćmi policzkowymi i nieco skośnymi brązowymi oczyma nie zyskało jeszcze typowej dla Aes Sedai bezwiekowości i wyglądała nawet na młodszą niż Min, zwłaszcza kiedy posłała wchodzącej szybkie, lodowate spojrzenie. Sekundę później odwróciła się i pospiesznie ruszyła w przeciwnym kierunku.
Jej towarzyszka, siostra imieniem Merise, uśmiechnęła się z kolei z rozbawieniem, nieznacznie przesuwając na ramionach szal z zielonymi frędzlami. A przecież Merise, wysoka kobieta z włosami sczesanymi w tył z bladej twarzy, nie należała do osób, które często się uśmiechają.
— Beldeine zaczyna się martwić, że do tej pory nie połączyła jeszcze więzią żadnego Strażnika — zauważyła z wyraźnym taraboniańskim akcentem, kiedy Cadsuane zatrzymała się obok niej. Tym niemniej jej niebieskie oczy patrzyły teraz ponownie na dziedziniec. — Zastanawia się nad połączeniem więzią z Asha’manem, o ile jakiegoś znajdzie. Kazałam jej porozmawiać z Daigian. Jeśli rozmowa nie pomoże jej, pomoże przynajmniej Daigian.
Wszyscy Strażnicy, których przywiozły tu z sobą siostry, zebrali się obecnie na wyłożonym kamienną posadzką dziedzińcu. Wszyscy nosili — mimo zimna — tylko koszule z długim rękawem, większość siedziała na pomalowanych, drewnianych ławkach i przyglądała się, jak dwóch z nich ćwiczy z drewnianymi mieczami. Jahar, jeden z trzech Strażników Merise, był przystojnym młodzieńcem o przyciemnionej przez słońce cerze. Srebrne dzwoneczki przymocowane do końców jego dwóch długich warkoczy zabrzęczały, gdy mężczyzna z furią zaatakował swego przeciwnika. Jahar poruszał się w taki sposób, jakby walczył czarną lancą. Nie było nawet śladu wiatru, a jednak ośmioramienna gwiazdka, którą Cadsuane miała we włosach, wyraźnie się poruszała. Niczym złoty kompas... Cadsuane podniosła rękę i zatrzymała ozdobę, gdyż wyraźnie czuła jej wibrowanie. Wtedy zrozumiała! Tak, tak, Jahar był Asha’manem. Cadsuane pojęła ten fakt, chociaż gwiazda nie wskazała jednoznacznie na niego, jedynie dała do zrozumienia, że w jej pobliżu znajduje się mężczyzna, który potrafi przenosić Moc. Cadsuane odkryła już wcześniej, że gwiazda drży tym silniej, im więcej jest w jej otoczeniu mężczyzn z umiejętnością przenoszenia. Przeciwnik Jahara, bardzo wysoki, barczysty osobnik cechujący się kamiennym obliczem i splecionym skórzanym rzemieniem na siwiejących skroniach, przytrzymującym długie do ramion włosy, nie był wprawdzie Asha’manem, lecz potrafił być nieubłagany. Lan niby nie poruszał się szybko, ale jakby... płynął. Zawsze zdążył odparować swoim ostrzem z powiązanych rózg uderzenie miecza Jahara, który — choć młodszy — ani razu nie zdołał go dosięgnąć.
Nagle drewniane ostrze Lana trafiło bok Jahara z głośnym trzaskiem. Gdyby cios został zadany stalą, Asha’man padłby martwy. Jahar wciąż jeszcze cofał się przed siłą tego uderzenia, podczas gdy Lan płynnym ruchem wrócił do poprzedniej pozycji i trwał w gotowości z długim ostrzem uniesionym pionowo w rękach. W tym momencie wstał Nethan, inny Strażnik Merise. Szczupły mężczyzna, lekko posiwiały na skroniach, dość wysoki, chociaż i tak o dłoń lub więcej niższy od Lana. Jahar odprawił go jednak machnięciem ręki i znów podniósł ćwiczebne ostrze, głośno domagając się kolejnego ataku.
— Czy Daigian jakoś się trzyma? — spytała Cadsuane.
— Radzi sobie lepiej, niż się spodziewałam — przyznała Merise. — Dużo przebywa w swoim pokoju, a płacze jedynie w tajemnicy. — Przesunęła wzrok od mężczyzn z mieczami ku pomalowanej na zielono ławce, na której siedział Strażnik Verin — krępy, siwowłosy Tomas — obok osobnika niemal łysego, z wyjątkiem kępki białych włosów. — Damer chciał spróbować ją Uzdrowić, jednakże Daigian odmówiła. Może nigdy wcześniej nie miała Strażnika, lecz wie, że żałoba po zmarłym stanowi część wspomnienia po nim. Jestem zaskoczona, że Corele w ogóle rozważała coś takiego.
Potrząsając głową, Tarabonianka wróciła do obserwacji Jahara. Strażnicy innych sióstr właściwie jej nie interesowali, przynajmniej nie w takim stopniu jak jej trzej.
— Asha’mani — o, ci to się smucą. Tak jak Strażnicy. Sądziłam, że Jahar i Damer może tylko poszli za przykładem innych, jednakże z tego, co mówił Jahar, wynika, że właśnie takie są ich zwyczaje. Nie wtrącałam się oczywiście, widziałam wszakże, że popijali, wspominając młodego Strażnika Daigian, Ebena. Ani razu nie wymienili jego imienia, ale na stole postawili na jego części puchar pełen wina. Bassane i Nethan wiedzą, że każdego dnia mogą umrzeć i godzą się z tym faktem. A Jahar wręcz wyczekuje śmierci, tak, tak, powiedziałabym, że codziennie jej wyczekuje. Każdą godzinę traktuje zapewne jako swoją ostatnią.
Cadsuane ledwie się powstrzymała przed zerknięciem na swoją towarzyszkę. Merise nieczęsto wygłaszała tak długie przemowy. Jej rysy były gładkie, postawa niewzruszona, tym niemniej coś w jej zachowaniu denerwowało.
— Wiem, że myślisz o więzi z nim — zauważyła łagodnie, wpatrując się w dziedziniec. Rozmowa z Aes Sedai o jej Strażniku wymagała delikatności. Z tego też względu Cadsuane patrzyła wyłącznie na dziedziniec i marszczyła brwi. — Uwierzyłaś już, że młody al’Thor odniósł sukces w Shadar Logoth? Twoim zdaniem naprawdę zdołał oczyścić ze skazy męską połowę Źródła?
Corele także się zastanawiała nad więzią z Damerem, jednak Żółte tak bardzo skupiały się na swoich daremnych wysiłkach zrozumienia, jak przy użyciu saidara dokonać tego, co Rand zrobił z saidinem, że Corele nie zauważyłaby skazy Czarnego, nawet gdyby ją połknęła. Szkoda, że sama Cadsuane nie otrzymała szala na przykład pięćdziesiąt lat później... Wówczas również związałaby jednego z tych mężczyzn i nie musiałaby nikogo wypytywać o takie rzeczy. Jednak różnica pięćdziesięciu lat wiele zmieniała. Nie doszłoby do śmierci Norii w jej małym domku na Czarnych Wzgórzach i Cadsuane Melaidhrin pewnie wcale nie trafiłaby do Białej Wieży. Jej historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Przede wszystkim bez wątpienia nie znalazłaby się w okolicznościach choćby przypominających obecne. Dlatego musiała zadawać takie pytania. Zadawała więc je delikatnie i spokojnie czekała na odpowiedź.
Merise pozostała opanowana i nieporuszona. Dopiero po długiej chwili westchnęła, po czym odparła:
— Nie wiem, Cadsuane. Saidar to spokojny ocean, który zabierze cię tam, dokąd się zechcesz udać, wystarczy znać jego prądy i pozwalać im się unosić. A saidin... Saidin jest w porównaniu z saidarem lawiną parzących kamieni. Przypomina załamujące się lodowe góry. Jahar wydaje mi się... czystszy niż wtedy, gdy połączyłam się z nim po raz pierwszy, jednakże w panującym chaosie można ukryć wszystko. Wszystko!
Cadsuane pokiwała głową. Nie była przekonana, czy spodziewała się innego wytłumaczenia. Czemuż niby miała otrzymać jednoznaczną odpowiedź na któreś z dwóch najważniejszych na świecie pytań, skoro nie potrafiła znaleźć wyjaśnienia szeregu innych dużo prostszych kwestii? Patrzyła na dziedziniec. Drewniane ostrze Lana zatrzymało się, choć tym razem nie z trzaskiem, lecz ledwie muskając gardło Jahara. Następnie — potężniejszy od swego przeciwnika — Lan znów spokojnie wrócił do swojej podstawowej, oczekującej pozycji. Nethan ponownie powstał, Jahar zaś po raz kolejny odprawił go machnięciem ręki, po czym gniewnie uniósł ćwiczebny miecz i przybrał waleczną postawę. Trzeci Strażnik Merise, mężczyzna imieniem Bassane — niski, szeroki w barach Cairhienianin o opalonej, niemal równie ciemnej jak Jahara cerze — roześmiał się i rzucił nieuprzejmy komentarz na temat przesadnie ambitnych osobników, którzy potykają się o własne ostrza. Tomas i Damer wymienili spojrzenia i potrząsnęli głowami, mężczyźni w tym wieku zwykle bowiem już na długo wcześniej dali sobie spokój z szyderstwami. Znów rozległy się odgłosy drewna uderzającego o drewno.
Pozostali czterej Strażnicy nie stanowili jedynych widzów zmagań Lana i Jahara na dziedzińcu. Uwagę Cadsuane przyciągnęła siedząca na czerwonej ławce szczupła dziewczyna o ciemnych włosach splecionych w długi warkocz, która z niepokojem przyglądała się walczącym. Na jej widok Cadsuane zmarszczyła brwi. Ta młódka musiałaby zamachać pierścieniem w kształcie Wielkiego Węża przed nosami ludzi, ażeby im udowodnić, że mają do czynienia z Aes Sedai, którą rzeczywiście była, nawet jeśli tylko formalnie. Beldeine wciąż wyglądała jak dziecko, gdyż miała naprawdę młodą twarz, natomiast Nynaeve rzeczywiście była młodziutka. Teraz kręciła się na ławce, prawie się z niej zrywając. Czasami poruszała ustami, jakby milcząco wykrzykując słowa zachęty, innym razem wykonywała rękoma gesty, którymi pokazywała Lanowi skuteczniejszy sposób posługiwania się mieczem. Nynaeve była istotą nieco frywolną i pełną namiętności, na szczęście dzięki swej rozwadze rzadko te cechy demonstrowała. Nie tylko Min zatem oddała serce jakiemuś mężczyźnie i straciła dla niego głowę. Zgodnie ze zwyczajami dawnego Malkier, Nynaeve miała na czole wymalowaną czerwoną kropkę symbolizującą małżeństwo z Lanem, mimo iż Żółte rzadko poślubiały swoich Strażników. Nie tylko zresztą Żółte. Naprawdę bardzo niewiele sióstr wychodziło za mąż. W dodatku Lan nie był Strażnikiem Nynaeve, chociaż oboje udawali, że łączy ich więź. Nie wspominali o osobie, do której Lan w istocie należał, unikali imienia tej kobiety i zachowywali się czasem jak złodzieje umykający w noc.
Bardziej interesująca i niepokojąca wydała się Cadsuane biżuteria, którą nosiła Nynaeve: długi, złoty naszyjnik, cienki, złoty pas, a także dopasowane do nich bransoletki i pierścienie. A jej suknię z żółtymi wstawkami zdobiły jaskrawoczerwone, zielone i niebieskie klejnoty. Na lewej ręce Nynaeve nosiła również jeden dodatkowy przedmiot — złote pierścionki przymocowane spłaszczonymi łańcuszkami do złotej bransoletki. Był to angreal, znacznie potężniejszy niż ozdoba w kształcie dzierzby, którą miała we włosach Cadsuane. Inne ozdoby Nynaeve przypominały jej własne i prawdopodobnie zostały wykonane mniej więcej w tym samym czasie; te ter’angreale pochodziły z okresu Pęknięcia Świata, z czasów, gdy Aes Sedai zaczynały zyskiwać wrogów, szczególnie wśród umiejących przenosić Moc mężczyzn. Dziwna wydawała się teraz myśl, że tych mężczyzn również określano mianem Aes Sedai. Tak jakby Cadsuane spotkała nagle osobnika przeciwnej płci, który nosi jej imię!
Pytanie... Jej poranek najwyraźniej wypełniały pytania, a słońce wszak nie wspięło się jeszcze nawet do połowy osiąganej w południe wysokości... Pytanie zatem brzmiało, czy młodziutka Nynaeve nosi tę biżuterię z powodu chłopca nazwiskiem al’Thor, czy też z powodu Asha’manów? A może z jej powodu, z powodu Cadsuane Melaidhrin? Nynaeve manifestowała swoją lojalność wobec Randa, młodzieńca pochodzącego z tej samej wioski, choć nie zapominała także o ostrożności. Nie była zatem głupia i doskonale wiedziała, co robi. Póki jednak Cadsuane nie znajdzie odpowiedzi na nurtujące ją kwestie, nie może zaufać tej dziewczynie; byłoby to zbyt niebezpieczne. Kłopot w tym, że ostatnimi czasy wiele pomysłów wydawało się groźnymi.
— Jahar staje się silniejszy — oświadczyła niespodziewanie Merise. Cadsuane uniosła brwi i zerknęła na swoją Zieloną towarzyszkę. Silniejszy? Wilgotna koszula tego młodego człowieka przylgnęła mu już do pleców, podczas gdy Lan nawet nie zdążył się jeszcze spocić. Po chwili jednak zrozumiała, co ma na myśli jej rozmówczyni. Merise nie chodziło o zwyczajną siłę, lecz o kompetencję w posługiwaniu się Mocą. Tym niemniej Cadsuane zmarszczyła pytająco czoło. „Kiedy ostatnim razem pozwoliłam sobie na ujawnienie takich emocji?” — zadumała się. Może wtedy, tak wiele lat temu, na Czarnych Wzgórzach, gdy zaczęła zdobywać ozdoby, które obecnie nosiła. — Najpierw sądziłam, że ten sposób treningu Asha’manów, to ciągłe wymuszanie i przymuszanie, nauczy go wykorzystania pełnej siły w Mocy — ciągnęła Merise tonem wyjaśnienia, patrząc z niezadowoloną miną na dwóch osobników wymachujących ćwiczebnymi mieczami. Właściwie nie, Merise patrzyła z niezadowoleniem tylko na Jahara. O jej frustracji świadczyło zresztą jedynie lekkie zmrużenie oczu. — W Shadar Logoth pomyślałam, że chyba po prostu sobie to wyobraziłam. Trzy albo cztery dni temu byłam na wpół przekonana, że coś mi się pomyliło. Teraz jednak jestem pewna, że mam rację. Jeżeli mężczyźni zyskują siłę zrywami, trudno coś powiedzieć o ostatecznej sile, którą Jahar może zdobyć.
Merise naturalnie nie posunęłaby się do zwerbalizowania prawdziwego problemu, który ją dręczył. A przecież w gruncie rzeczy obawiała się, że Jahar stanie się silniejszy od niej. Wypowiedzenie takich słów wydawało się jednak wręcz niewiarygodne i chociaż Merise chyba już się przyzwyczaiła do niemożliwych do pomyślenia czynów — większość sióstr wszak zemdlałaby na samą myśl o więzi z mężczyzną umiejącym przenosić Moc — na pewno nie czułaby się dobrze, rozprawiając o nich na głos. Cadsuane miała ochotę na absolutnie szczerą rozmowę, jednak nie naciskała i postanowiła zachować neutralny ton. O Światłości, jakżeż nienawidziła tej wymuszonej delikatności.
— Wygląda na zadowolonego, Merise.
Strażnicy Merise zawsze wyglądali na zadowolonych. Najwyraźniej kobieta dobrze ich traktowała.
— Wcale nie, jest wściekły na... — Dotknęła swoich skroni, jakby macała liczne uczucia, które docierały do niej poprzez więź. Naprawdę była zdenerwowana! — Choć może nie wściekły, a raczej rozżalony. — Sięgnęła do zielonego woreczka przy skórzanym pasku i wyjęła małą, emaliowaną szpilkę w postaci osobliwej, wijącej się figurki w kolorach czerwieni i złota. Figurka przypominała węża, tyle że z nogami i lwią grzywą. — Nie wiem, gdzie ją zdobył młody al’Thor, w każdym razie wręczył ją Jaharowi. Najwyraźniej dla Asha’manów ta szpila jest czymś w rodzaju naszego szala. Musiałam mu ją oczywiście zabrać. Jahar pozostaje wciąż na etapie, w którym dopiero uczy się akceptować moje polecenia. Odebranie tego przedmiotu bardzo nim wszakże wstrząsnęło... Czy powinnam mu go oddać? W jakimś sensie otrzymałby wtedy szpilę z mojej ręki.
Cadsuane coraz bardziej marszczyła czoło i powoli przestawała już panować nad swoją miną. Czyżby Merise pytała ją o radę w sprawie jednego ze swoich Strażników?! No cóż, wprawdzie Cadsuane sama zagaiła na ten temat, lecz ów stopień zażyłości był po prostu... niespotykany i niemożliwy do pomyślenia. Też coś!
— Jestem pewna, że cokolwiek zdecydujesz, twoja decyzja będzie właściwa.
Po tym stwierdzeniu rzuciła ostatnie spojrzenie na Nynaeve i odeszła, pozostawiając samą sobie wysoką Merise, która wciąż gładziła kciukiem emaliowaną szpilkę i z uniesionymi brwiami wpatrywała się w dziedziniec. Lan właśnie po raz nie wiadomo już który pokonał Jahara, tym niemniej młody człowiek znów się prostował, zachęcając przeciwnika do kolejnego pchnięcia. Cadsuane nie była właściwie zainteresowana potencjalną decyzją swojej Zielonej rozmówczyni w sprawie szpilki, jednak z tej pogawędki nauczyła się pewnej rzeczy, która jej się bardzo nie spodobała. Do tej pory granice między Aes Sedai i Strażnikami zawsze wydawały jej się jasne jak słońce. Aes Sedai rozkazywały, Strażnicy zaś wypełniali ich polecenia. Ale jeśli Merise — akurat ona, ta Zielona, która zawsze twardą ręką rządziła swoimi Strażnikami — wahała się w związku z czymś tak drobnym jak szpilka do kołnierza... Widać z tego, że trzeba wyznaczyć nowe granice w kontaktach ze Strażnikami, przynajmniej z tymi, którzy posiadali zdolność przenoszenia Mocy. Nie ma co marzyć, że siostry przestaną się wiązać z umiejącymi przenosić Strażnikami. Beldeine stanowiła jawny dowód na to, że tak się nie zdarzy. Ludzie wszak nigdy się nie zmieniają, chociaż świat wokół nich stale się zmienia — z niepokojącą regularnością. Trzeba się z tym faktem pogodzić i tyle. Nie warto się denerwować sprawami, na które nie ma się wpływu. A od czasu do czasu, przy odrobinie szczęścia, można wpłynąć jedynie na kierunek zmian, tyle że zazwyczaj jeśli jedną zmianę powstrzymasz, doprowadzisz do innej lub ją wręcz wywołasz...
Zgodnie z oczekiwaniem Cadsuane drzwi do pokojów młodego Randa al’Thora były strzeżone. Siedziała przy nich oczywiście Alivia, zajmując ławkę po jednej stronie wejścia, w cierpliwej pozie, z rękoma ułożonymi na podołku. Ta jasnowłosa Seanchanka sama sobie wyznaczyła rolę obrończyni młodzieńca. Była wdzięczna Randowi za uwolnienie jej od kołnierza damane, tym niemniej najwyraźniej chodziło tu o coś więcej. Min nie lubiła Alivii i powodem jej niechęci nie była jedynie zwyczajna zazdrość, gdyż Seanchanka niewiele wiedziała o związkach mężczyzn z kobietami. Istniał jednakże między nią i al’Thorem jakiś związek, który ujawniał się w spojrzeniach — jej zdeterminowanych, jego pełnych nadziei. W ten układ trudno było uwierzyć, Cadsuane wszakże nie zamierzała go lekceważyć, zwłaszcza póki nie pozna jego szczegółów. Alivia obrzuciła ją teraz ostrym spojrzeniem błękitnych oczu. Patrzyła z szacunkiem, ale i ostrożnie, choć na szczęście bez wrogości. Seanchanka łatwo i szybko radziła sobie z osobami, które uważała za wrogów młodego Randa.
Na straży trwała tu też druga kobieta. Mimo iż była wzrostu Alivii, te dwie nie mogły się chyba bardziej od siebie różnić i to nie tylko dlatego, że Elza miała brązowe oczy i gładkie, wiecznie młode oblicze Aes Sedai, natomiast Alivia — drobne zmarszczki w kącikach oczu i nitki bieli we włosach. Elza, natychmiast gdy zobaczyła Cadsuane, skoczyła na równe nogi i podbiegła do drzwi, owijając się szczelniej szalem.
— Nie jest sam — oświadczyła lodowatym głosem.
— Chcesz powiedzieć, że stajesz mi na drodze? — odwarknęła Cadsuane z identycznym chłodem w głosie.
Zielona Andoranka powinna się w tym momencie usunąć. Wszak była znacznie od niej słabsza we władaniu Mocą, toteż nawet nie powinna się zawahać, a cóż dopiero czekać na jawny rozkaz. Tym niemniej Elza trwała twardo w miejscu i niechęć jej spojrzenia jeszcze bardziej się pogłębiała.
Sytuacja stała się kłopotliwa. Pięć innych przebywających w rezydencji sióstr przysięgało Randowi, te zaś, które pozostawały lojalne Elaidzie, gapiły się zazwyczaj na Cadsuane w taki sposób, jakby jawnie ją podejrzewały o złe zamiary wobec niego. I tu pojawiało się oczywiste pytanie, dlaczego Verin jej nie podejrzewała. W każdym razie, do tej pory tylko jedna Elza usiłowała ją utrzymać z dala od al’Thora. Nastawienie kobiety trąciło zazdrością, która nie miała zresztą najmniejszego sensu. Elza chyba wszak nie wierzyła, że bardziej od Cadsuane pasowałaby na doradczynię Randa, a gdyby kiedykolwiek choć zasugerowała, że pragnie tego młodzieńca — jako mężczyzny czy też jako Strażnika — Min z pewnością zareagowałaby atakiem szału. Min bacznie obserwowała wszystkie swoje potencjalne rywalki. Cadsuane miała teraz ochotę zazgrzytać zębami, na szczęście nie należała do osób w tak widoczny sposób okazujących swoje uczucia.
Akurat w chwili, kiedy zamierzała polecić Elzie ustąpienie jej z drogi, Alivia wychyliła się ze swego miejsca.
— On po nią posłał, Elzo — oświadczyła, powoli cedząc słowa. — Zdenerwuje się, jeśli jej do niego nie wpuścimy. Wścieknie się na nas, nie na nią. Wpuść ją.
Elza zerknęła na Seanchankę spod oka, po czym wydęła w pogardzie wargi. Alivia była od niej silniejsza, jeśli szło o władanie Mocą — dokładnie rzecz ujmując, Alivia była znacznie silniejsza nawet od Cadsuane — jednakże Elza uważała ją za kłamczuchę i w dodatku dzikuskę. Ciemnowłosa Elza ledwie zdawała się przyjmować fakt, że Alivia była wcześniej damane, nie mówiąc o pozostałych szczegółach jej historii. Tym niemniej jej posłuchała — obrzuciła spojrzeniem najpierw Cadsuane, potem drzwi, w końcu poprawiła szal. Najwidoczniej nie chciała, aby Rand się zdenerwował. W każdym razie nie na nią.
— Sprawdzę, czy na ciebie czeka — oznajmiła ponuro. — Przetrzymaj ją tutaj — poleciła Alivii ostrzejszym tonem, następnie zaś obróciła się do drzwi i lekko zastukała. Z wnętrza dał się słyszeć męski głos, więc Elza lekko uchyliła drzwi i prześlizgnęła się przez szczelinę, pociągając je za sobą.
— Będziesz jej musiała wybaczyć — stwierdziła Alivia z tym denerwująco powolnym, miękkim akcentem Seanchan. — Sądzę, że powodem takiego zachowania jest jedynie zbyt poważne podejście do złożonej przysięgi. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do służenia komukolwiek.
— Aes Sedai dotrzymują słowa — odparła cierpko Cadsuane. Rozmawiając z Seanchanką, odnosiła wrażenie, że sama przemawia szybkim, szorstkim językiem Cairhienian! — My, Aes Sedai musimy dotrzymywać słowa.
— Myślę, że ty tak. Jak wiesz, ja również. Jestem mu coś winna, więc spełniam jego polecenia...
Cadsuane zastanowiła się nad tym osobliwym komentarzem, stanowiącym równocześnie wyraźny wstęp do dłuższej rozmowy, zanim jednak mogła podjąć temat lub zadać jakieś pytanie, z pokoju al’Thora wyszła Elza. Za nią kroczył Algarin, mężczyzna o rzadkich, siwych włosach i starannie przyciętej, białej brodzie. Ukłonił się Cadsuane z uśmiechem, który pogłębił zmarszczki na jego twarzy. Nosił prosty kaftan z ciemnej wełny, wyraźnie uszyty przed wieloma laty, gdyż teraz wisiał na jego ciele zbyt luźno. Cadsuane nie miała pojęcia, po co mężczyzna odwiedzał młodego Randa.
— Teraz się z tobą spotka — warknęła ostro Elza.
Cadsuane znów o mało nie zazgrzytała zębami. Sekret Alivii będzie musiał poczekać. Podobnie jak tajemnica Algarina.
Gdy weszła do pomieszczenia, młodzieniec stał. Niemal dorównywał wzrostem i szerokością ramion Lanowi. Miał na sobie czarny kaftan ze złotymi haftami na rękawach i wysokim kołnierzem. Cadsuane strój ów skojarzył się z odzieniem Asha’manów — z haftami dodanymi dla zmylenia jej — lecz nic nie powiedziała. Rand wykonał grzeczny ukłon, podprowadził ją do kominka, przed którym stało krzesło z ozdobioną chwostami poduszką, a następnie spytał uprzejmie, czy nie napiłaby się wina. Dodał, że trunek w dzbanie stojącym na bocznym stoliku wraz z dwoma pucharami nieco się już prawdopodobnie ochłodził, ale w każdej chwili można posłać po nowy. Cadsuane pracowała dla niego wystarczająco ciężko, dzięki czemu Rand zachowywał się wobec niej grzecznie. Mógł sobie nosić taki kaftan, jaki chciał, istniały bowiem ważniejsze sprawy, w których Cadsuane musiała mu doradzić. Czasem doradzić, a czasem — jeśli trzeba — odciągnąć go od czegoś albo zachęcić do jakiegoś ruchu. Postanowiła zatem, że nie będzie tracić czasu na pogawędkę o jego ubraniu.
Skłoniwszy dwornie głowę, podziękowała za wino. Puchar z napitkiem dawał wprawdzie różne sposobności — można było sączyć trunek, gdy trzeba było na moment skupić myśli lub wpatrywać się w zawartość pucharu, kiedy się chciało ukryć wzrok — Cadsuane odrzuciła jednakże te sposobności, uważała bowiem, że powinna poświęcić młodemu rozmówcy całą swoją uwagę. Z jego twarzy można było wyczytać niemal równie mało jak z twarzy sióstr. Ze swymi ciemnorudawymi włosami i szaroniebieskimi oczyma mógłby uchodzić za Aiela, tyle że naprawdę niewielu Aielów charakteryzowało się tak lodowatym spojrzeniem. Przy tych oczach poranne niebo, w które Cadsuane wpatrywała się przedtem, wydawało się wręcz gorące. Kobieta zauważyła też, że obecnie te oczy stały się jeszcze zimniejsze niż wcześniej, przed Shadar Logoth. Zimniejsze i niestety twardsze. Poza tym Rand wyglądał też na... zmęczonego.
— Algarin miał brata, który potrafił przenosić Moc — wyjaśnił, odwracając się, ażeby stanąć przodem do jej krzesła.
A w połowie obrotu... zatoczył się. Złapał się poręczy krzesła z krótkim śmiechem, udając, że się potknął o własne buty, Cadsuane wszakże wiedziała, że było inaczej. Nie sięgnął też po saidina (widziała już uprzednio, jak się zataczał podczas przenoszenia), w przeciwnym razie jej ozdoby na pewno by ją ostrzegły. Corele twierdziła, że al’Thor musi tylko zażyć nieco snu i w ten sposób odzyska siły po Shadar Logoth. O Światłości, za wszelką cenę trzeba utrzymać tego chłopca przy życiu, bo jeśli umrze, wszystkie jej wysiłki okażą się daremne!
— Wiem — odparła. Doszła do wniosku, że Algarin powiedział mu wszystko, toteż dodała: — To właśnie ja schwytałam Emarina i zabrałam go do Tar Valon.
Niektórzy ludzie mogliby uznać za dziwne, że Algarin jest jej za coś takiego wdzięczny, jednakże jego młodszy brat przeżył jeszcze ponad dziesięć lat po poskromieniu, z którym Cadsuane pomogła mu się pogodzić. A bracia byli sobie bardzo bliscy.
Rand usiadł na krześle i uniósł brwi. Wyraźnie zatem nie znał dotąd tego szczegółu historii.
— Algarin chce się poddać testom — rzucił.
Spokojnie i bez słowa wytrzymała jego spojrzenie. Dzieci Algarina pożeniły się już, a niektóre nawet pomarły. Może ten mężczyzna był gotowy do zmiany stylu życia. Tak czy owak, Aes Sedai jeden osobnik więcej z umiejętnością przenoszenia Mocy czy jeden mniej nie sprawiał właściwie w tym momencie różnicy. Chyba że chodziło o młodzieńca, który w tej chwili się na nią gapił.
Sekundę później podbródek al’Thora poruszył się na znak czegoś w rodzaju kiwnięcia głową. Czy Rand ją sprawdzał?!
— Nie obawiaj się, chłopcze, nie zawaham się, gdy trzeba cię będzie wyzwać od głupców — oświadczyła.
Większość osób po jednym spotkaniu z nią zapamiętywała, że Cadsuane ma ostry język, jednakże temu młodemu mężczyźnie musiała od czasu do czasu o tym fakcie przypominać. Teraz słysząc jej słowa, odchrząknął. Może wesoło, może ze smutkiem. Cadsuane pamiętała, że miała go czegoś nauczyć, choć chyba sam już nie wiedział, o co mu właściwie chodziło. Nieważne. Mogłaby wyliczyć wiele takich spraw.
Jego obojętna, zupełnie pozbawiona emocji twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z kamienia, tym niemniej Rand zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo chodzić od kominka do drzwi i z powrotem. Trzymane za plecami dłonie zaciskał w pięści.
— Rozmawiałem z Alivią o Seanchanach — oświadczył. — Z jakiegoś powodu nazywają swoje wojsko Wiecznie Zwycięską Armią. Twierdzą, że nigdy nie przegrali żadnej wojny. Owszem, ponosili klęski w bitwach, lecz nigdy w wojnach. Gdy przegrają bitwę, siadają bowiem i dumają, co zrobili źle, bądź też omawiają sposób, w jaki wróg zdołał ich przechytrzyć. Następnie zmieniają swój plan na taki, który pozwoli im zwyciężyć.
— Mądre podejście — oceniła Cadsuane, kiedy al’Thor przerwał długą wypowiedź. Wyraźnie oczekiwał na jakiś komentarz z jej strony, więc dodała: — Znam mężczyzn, którzy postępują tak samo. Na przykład Davram Bashere. A także Gareth Bryne, Rodel Ituralde czy Agelmar Jagad. Nawet Pedron Niall za życia szacował w ten sposób przeszłe potyczki. I wszyscy kapitanowie określani mianem wielkich.
— Właśnie — zgodził się młodzieniec, nie przestając chodzić po pomieszczeniu. Nie patrzył na Cadsuane, może w ogóle jej nie dostrzegał, bez wątpienia wszakże słuchał tego, co mówiła. — Postępuje tak pięciu mężczyzn, sami wielcy kapitanowie. A Seanchanie? Wszyscy! Tak działają od tysiąca lat. Jeśli uznają, że trzeba coś zmienić, zmieniają to, lecz się nie poddają.
— Bierzesz pod uwagę możliwość, że nijak nie można ich pokonać? — spytała opanowanym tonem.
Spokój zawsze stanowił najlepszą strategię, póki nie poznało się faktów, a zwykle także później.
Młodzieniec odwrócił się do niej i wyprostował. Oczy miał zimne niczym kostki lodu.
— W końcu zdołam ich pokonać — obwieścił, starając się panować nad głosem. Cadsuane była zadowolona z jego wymuszonej uprzejmości. Im rzadziej będzie musiała udowadniać, że potrafi i może go karać za odstępstwa od reguł, tym lepiej. — Tyle że... — zaczął, po czym gwałtownie przerwał, gdyż dobiegły go z korytarza przenikające przez drzwi odgłosy kłótni.
Chwilę później drzwi gwałtownie się otworzyły, a w progu pojawiła się Elza, a właściwie jej plecy. Kobieta wchodziła do pomieszczenia tyłem, wciąż krzycząc głośno i machając rękoma, gdyż usiłowała zapobiec wtargnięciu dwóch innych sióstr. Erian, bladolica, choć obecnie zarumieniona, praktycznie odpychała blokującą jej dostęp drugą Zieloną. Sarene, istota tak piękna, że niebrzydka Erian wyglądała przy niej niemal pospolicie, przybrała chłodniejszą minę, czego można się było spodziewać po Białej, tym niemniej potrząsała głową z rozdrażnieniem i na tyle mocno, że kolorowe paciorki w jej cienkich warkoczach uderzały o siebie ze stukotem. Cadsuane wiedziała, że Sarene posiada niezły temperament, chociaż zazwyczaj doskonale nad sobą panowała.
— Bartol i Rashan przybywają — obwieściła głośno Erian z mocniejszym z powodu wzburzenia illiańskim akcentem. Mówiła o swoich dwóch Strażnikach, których zostawiła w Cairhien. — Nie posłałam po żadnego z nich, ale ktoś z nimi Podróżuje. Godzinę temu poczułam nagle, że się zbliżają, a przed chwilą znów, jeszcze mocniej. Bez wątpienia przybywają do nas.
— Mój Vitalien również nadchodzi — dorzuciła Sarene. — Sądzę, że zjawi się tutaj za kilka godzin.
Elza opuściła ręce, chociaż pozostała sztywno wyprostowana i nadal przeszywała obie siostry przepełnionym furią wzrokiem.
— Mój Fearil także niedługo do nas dotrze — szepnęła.
Fearil był jej jedynym Strażnikiem. Podobno kiedyś się pobrali, a Zielone, które wychodziły za mąż za Strażników, rzadko wiązały się równocześnie z innymi.
Cadsuane zastanowiła się, czy Elza podzieliłaby się tą informacją z nią i Randem, gdyby inne Aes Sedai ich nie powiadomiły.
— Nie spodziewałem się ich tak szybko — zauważył al’Thor cicho, lecz zimnym jak stal głosem. — Nie powinienem był wszakże mieć nadziei, że zdarzenia na mnie poczekają, prawda, Cadsuane?
— Zdarzenia nigdy na nikogo nie czekają — przyznała, wstając.
Erian wzdrygnęła się, jak gdyby dopiero ją dostrzegła, mimo iż Cadsuane była pewna, że jej oblicze pozostaje równie obojętne jak twarz młodego Randa. Powody, dla których ci Strażnicy opuścili Cairhien i osoby, które z nimi Podróżowały, zapewne stanowiły wystarczająco duży kłopot, tym niemniej Cadsuane uprzytomniła sobie, że otrzymała właśnie kolejną odpowiedź od chłopca i bardzo starannie będzie musiała rozważyć, jak mu w tej kwestii doradzić. Czasami odpowiedzi sprawiały większe problemy niż pytania.