Gdy Egwene wyszła z namiotu, Daishara oczywiście nie było, jednak siedmiobarwna, pasiasta stuła zwisająca z otwarcia jej kaptura działała na tłum lepiej niż twarz Aes Sedai. Ludzie szybko rozstępowali się przed Amyrlin. Egwene przechodziła wśród kobiet falujących w ukłonach, a czasem i kłaniających się mężczyzn — Strażników lub rzemieślników, którzy otrzymali do wykonania zadanie od którejś z sióstr. Niektóre nowicjuszki piszczały na widok stuły Zasiadającej na Tronie Amyrlin, a całe ich Familie umykały jej pospiesznie z drogi, dygając nisko na zabłoconej ulicy. Odkąd Egwene została zmuszona zalecić ukaranie kilku kobiet z Dwu Rzek, wśród nowicjuszek krążyły pogłoski o surowości obecnej Amyrlin — surowości przywodzącej na myśl rządy Sereille Bagand — toteż najlepiej było jej nie denerwować i nie narażać się na gwałtowny wybuch jej złego humoru. Cóż, większość z nich nie znała się dostatecznie na historii, by mieć dokładniejsze wyobrażenie o Sereille, tym niemniej imię tej Zasiadającej na Tronie Amyrlin od stu lat stanowiło symbol srogości i rządów żelaznej ręki w Wieży, a Przyjęte chętnie nauczały o niej nowicjuszki, a jeszcze chętniej straszyły je jej osobą. Dobrze, że kaptur Egwene skrywał twarz Amyrlin, bo gdy przedstawicielki dziesiątej z kolei Familii nowicjuszek uskoczyły jej z drogi niczym przestraszone zające, zazgrzytała zębami na ten widok tak mocno, że każdy obserwator jej oblicza znalazłby w nim potwierdzenie dla pogłosek, jakoby Egwene żuła kawałki żelaza i wypluwała opiłki. Amyrlin na moment ogarnęło straszliwe podejrzenie, że za kilkaset lat Przyjęte będą jej imieniem przerażać nieszczęsne nowicjuszki — tak jak teraz używały imienia Sereille. Oczywiście, jeśli uda jej się załatwić wcześniej taki drobiazg jak scalenie i umocnienie Białej Wieży! Zapanowała szybko nad sobą i przekonała się w myślach, że drażniące ją sprawy muszą w obecnej sytuacji poczekać.
„W przeciwnym razie — pomyślała — za moment zacznę wypluwać opiłki, nawet nie żując żelaza”.
Tłumy znacząco się przerzedziły w pobliżu gabinetu Amyrlin, czyli zwyczajnego spiczastego, płóciennego namiotu o połatanych brązowych ścianach. Tak jak i Komnata, gabinet stanowił miejsce, do którego nikt nie przychodził bez konkretnego interesu czy wezwania. Nikogo ot tak, po prostu nie zapraszano ani do Komnaty Wieży, ani do gabinetu Amyrlin. Najbardziej nawet niewinne z zaproszeń do jednej z tych dwóch instytucji zawsze równało się wezwaniu, dzięki czemu zresztą Egwene mogła nazwać swój oficjalny namiot swego rodzaju azylem. Rozchyliła lekkie klapy wejściowe, weszła i z ulgą zdjęła płaszcz. Dwa kosze z płonącymi węglami rozkosznie rozgrzewały namiot — było więc tu ciepło, szczególnie w porównaniu z panującym na dworze zimnem — i wydzielały nieco dymu. W powietrzu unosił się słodki zapach suszonych ziół, którymi posypano rozjarzony żar.
— Wnosząc z zachowania tych głupich dziewcząt, można by mnie uznać... — warknęła, lecz szybko przerwała.
Nie zaskoczył ją widok Siuan stojącej za pulpitem do pisania w prostej, choć ładnie skrojonej sukni z niebieskiej wełny. Kobieta przyciskała do piersi wykonaną z tłoczonej skóry teczkę na papiery. Większość sióstr (na przykład Delana) wyraźnie nadal sądziła, że zadania Siuan ograniczały się do pouczania nowej Amyrlin w sprawach protokołu i wypełniania różnych jej poleceń, co — ich zdaniem — była władczyni na pewno robiła niechętnie, tym niemniej Siuan zawsze zjawiała się szybko i z pogodną miną; fakt ten do tej pory przechodził prawdopodobnie niezauważony. Siuan rzeczywiście była ostrą i surową Amyrlin, chociaż teraz w jej srogość nie uwierzyłby nikt, kto jej wtedy nie znał. Nowicjuszki wskazywały ją sobie równie często, jak wskazywały Leane, chociaż z lekkim powątpiewaniem, czy Siuan naprawdę jest osobą, o której opowiadały im siostry. Ładna, choć niezupełnie piękna, o delikatnych ustach i ciemnych, połyskujących włosach do ramion, wyglądała nawet na młodszą od Leane i zaledwie kilka lat starszą od Egwene. Gdyby nie ułożony na ramionach szal przyozdobiony niebieskimi frędzlami, można by ją wziąć za jedną z Przyjętych. Siuan starała się zresztą nigdy nie wychodzić bez tego szala, chciała wszak uniknąć krępujących pomyłek. Jej oczy nie zmieniły się ani trochę bardziej niż jej charakter i wciąż przywodziły na myśl dwa lodowate, niebieskie szydła, które Siuan potrafiła wycelować w każdą zaskoczoną jej widokiem kobietę.
Co do drugiej przybyłej... Egwene chętnie widziała w swoim gabinecie Halimę, tym niemniej teraz nie spodziewała się zobaczyć jej wyciągniętej na jasnych poduszkach, które ułożono przy jednej ze ścian namiotu; głowę kobieta wsparła na ręce. Podczas gdy Siuan była tego typu ładną, młodą kobietą (to znaczy... pozornie młodą), która przyprawiała zarówno mężczyzn, jak i kobiety o uśmiech, piękną Halimę należało nazwać po prostu oszałamiającą. Miała duże, zielone oczy, idealne rysy twarzy i pełne, jędrne piersi, a na jej widok mężczyźni przełykali ślinę, inne kobiety zaś marszczyły brwi. Egwene wprawdzie nie reagowała w ten sposób, wierzyła wszakże w zasłyszane opowieści o kobietach patrzących z zazdrością, jak Halima samym swoim istnieniem przyciąga męskie spojrzenia. Halima nie mogła nic poradzić ani na tę reakcję, ani na swój wygląd. Ale nawet jeśli Delana powierzyła jej stanowisko swojej sekretarki wyłącznie z dobrego serca — gdyż Halima była marnie wykształconą chłopką ze wsi, która pisała listy z niezdarnością charakterystyczną raczej dla małego dziecka — Szara siostra zwykle przydzielała Halimie mnóstwo pseudo zajęć, które zajmowały kobiecie cały dzień. Z tego też względu Halima rzadko się zjawiała u Egwene przed porą snu, a i wtedy jedynie z powodu bólów głowy Amyrlin. Nisao nie potrafiła nic pomóc na te migreny, mimo iż korzystała z najnowszych metod Uzdrawiania, masaże Halimy natomiast działały cuda, nawet jeśli wcześniej Egwene wyła z bólu.
— Powiedziałam jej, Matko, że nie będziesz miała dzisiejszego ranka czasu jej przyjąć — zagaiła ostrym tonem Siuan, stale posyłając wściekłe spojrzenia wspartej na poduszkach kobiecie, a jednocześnie wolną ręką odbierając od Amyrlin płaszcz — lecz równie dobrze zamiast mówić, mogłabym grać na piszczałce. — Powiesiwszy płaszcz na rustykalnym stojaku, parsknęła pogardliwie. — Może gdybym nosiła spodnie i miała wąsy, zwróciłaby na mnie uwagę.
Siuan najwyraźniej wierzyła we wszystkie pogłoski o domniemanym wpływie Halimy na co przystojniejszych rzemieślników i żołnierzy.
Dziwne, lecz Halimę wydawała się śmieszyć własna reputacja. Może nawet sprawiała jej przyjemność. Tak czy inaczej, teraz roześmiała się niskim, gardłowym śmiechem, po czym rozciągnęła się na poduszkach niczym kot. Miała nieszczęsne upodobanie do głębokich dekoltów, nieszczęsne, a w tej aurze również niewiarygodne. Jej biust niemal wychodził nad suknię uszytą z zielonego jedwabiu z niebieskimi wstawkami. Jedwab nie był oczywiście typowym materiałem na strój sekretarki, jednak dobroczynność Delany miała najwidoczniej wielki zasięg... albo Delana była swojej pracownicy winna jakiś dług.
— Dzisiaj rano wyglądałaś, Matko, na zmartwioną — mruknęła zielonooka kobieta — i wyśliznęłaś się tak wcześnie na swoją jazdę, starając się mnie nie zbudzić. Sądziłam, że może chciałabyś pogawędzić. Nie miałabyś tak często migren, gdybyś omawiała częściej swoje troski. Wiesz na pewno, że zawsze możesz ze mną rozmawiać. — Przypatrując się Siuan, która spoglądała gdzieś w bok z pogardliwą miną, Halima znowu nisko się zaśmiała. — I wiesz, że w zamian niczego od ciebie nie chcę, w przeciwieństwie do niektórych.
Była Amyrlin znów parsknęła i umyślnie zajęła się układaniem teczki na pulpicie, wsuwając ją między kamienny kałamarz i słoiczek z piaskiem. Nawet przez chwilę bezmyślnie bawiła się bibułką.
Egwene zrobiła wielki wysiłek, usiłując zapanować nad westchnieniem. Właśnie! Halima nie chciała niczego poza siennikiem w jej namiocie, dzięki czemu mogła być pod ręką na wypadek jednego z jej ataków bólu. A przecież sypianie tutaj bez wątpienia utrudniało wypełnianie zadań wyznaczonych przez Delanę. Poza tym Egwene lubiła proste maniery Halimy i jej otwarty sposób bycia. Łatwo i przyjemnie było czasem pogawędzić z nią i zapomnieć choć na chwilkę o obowiązkach Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Takiego odprężenia nie doświadczała przy nikim, nawet przy Siuan. Wcześniej zbyt mocno walczyła o to, by rozpoznawano ją jako Aes Sedai i jako Amyrlin, toteż przed Siuan nie potrafiła się otworzyć. Każde odstępstwo od roli Amyrlin ułatwiało każde następne odstępstwo... i kolejne, a później jeszcze następne. Nie mogła sobie na to pozwolić, bo w końcu rzeczywiście wszyscy będą ją uważać za marionetkę. Zatem otwarcie rozmawiała jedynie z Halimą i starannie pielęgnowała tę cenną znajomość — cenną nie tylko ze względu na masaże, które uśmierzały jej ból głowy. Jednak ku swojemu rozdrażnieniu czuła, że wszystkie inne kobiety w obozie podzielają podejście Siuan, może z wyjątkiem Delany. Szara siostra wydawała się wszak zbyt pruderyjna, ażeby zatrudnić prawdziwą latawicę, niezależnie do swego dobrego serca czy potencjalnych zobowiązań. W każdym razie teraz niewielkie znaczenie miała kwestia zasad i zachowania Halimy; może kobieta przyciągała mężczyzn, może się za nimi uganiała, a może nawet doprowadzała ich do zguby — nie było to jednak w tym momencie ważne.
— Niestety, Halimo, naprawdę mam mnóstwo pracy — odparła, zdejmując rękawiczki. Niemal codziennie czekały ją całe stosy spraw do załatwienia. Na biurku nie zauważyła wprawdzie jeszcze żadnego raportu Sheriam, jednakże na pewno wkrótce go dostanie, wraz z kilkoma petycjami, które zdaniem Opiekunki zasługują na uwagę Amyrlin. Zaledwie z kilkoma, no, może dziesięcioma lub dwunastoma apelacjami o wyrównanie krzywd. I będzie musiała rozpatrzyć każde odwołanie i do każdego się ustosunkować jako Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Nie można było wykonać żadnego zadania, jeśli się nie przestudiowało całej sprawy, nie zadało pytań i nie przemyślało odpowiedzi. Nie wystarczyło przekazać decyzji bez uzasadnienia. — Ale chyba możesz zjeść ze mną obiad. — O ile skończy pracę do pory obiadowej, w przeciwnym razie znów będzie coś przygryzała podczas czytania przy biurku. A przecież powoli zbliżało się już południe! — Wtedy będziemy mogły pomówić.
Halima natychmiast się podniosła. Oczy jej się zaiskrzyły, pełne wargi zacisnęły. Gniewna mina zniknęła wprawdzie równie szybko, jak się pojawiła, lecz w oczach coś się jeszcze tliło. Gdyby kobieta była kotką, wygięłaby teraz grzbiet w łuk i nastroszyła ogon...
W końcu stanęła wdzięcznie na warstwach dywanów i wygładziła sukienkę na biodrach.
— Dobrze zatem. Skoro jesteś pewna, że nie chcesz, nie zostanę.
Niesamowity był fakt, że Egwene w tym samym momencie poczuła w głowie, gdzieś za oczyma nadciągające tępe tętnienie, które groziło przemianą w znajomy oślepiający ból głowy. Niemniej jednak powtórzyła, że czeka ją dziś dużo pracy. Halima wahała się jeszcze moment, jej usta znów się zacisnęły, ręce chwyciły mocno fałdy spódnic, po czym kobieta zdjęła ze stojaka na ubrania swój jedwabny płaszcz obszyty futrem i opuściła namiot dumnym krokiem, nie dbając o zarzucenie odzienia na ramiona. Amyrlin pomyślała, że jeśli przyjaciółka nie zacznie nosić grubszych strojów, niechybnie się w końcu przy tej pogodzie przeziębi.
— Ta przeklęta chłopka prędzej czy później wpakuje się w jakieś kłopoty — szepnęła Siuan, jeszcze zanim lekkie klapy wejściowe przestały się kołysać. Groźnie patrząc w to miejsce, szarpnęła szal i przesunęła go wyżej na ramionach. — Nieustannie się kręci wokół ciebie i bez wahania przy każdej okazji potrafi mi odszczeknąć. Mnie czy komuś innemu. Słyszano, jak wrzeszczała na Delanę. Znasz jakąś sekretarkę, która wrzeszczy na swojego pracodawcę, w dodatku gdy ów jest Aes Sedai?! Aes Sedai i Zasiadającą! Nigdy nie pojmę powodów, dla których Delana ją znosi.
— To pewnie sprawa Delany.
Kwestionowanie działań innej siostry było równie zabronione, jak mieszanie się w jej posunięcia. Wprawdzie nie w sensie prawnym, a jedynie zgodnie z obyczajami, niektóre zwyczaje miały wszak moc większą niż prawo. Egwene pomyślała, że chyba nie musi przypominać o tym Siuan.
Potarła skronie, po czym ostrożnie zasiadła na krześle za pulpitem o pochyłym blacie, jednak krzesło znów się zachwiało. Było składane, dzięki czemu łatwo się je przewoziło, ale z tego powodu jego nogi same się czasem składały i żaden stolarz mimo licznych prób nie potrafił tego defektu naprawić. Pulpit do czytania również był składany, na szczęście trzymał się mocniej. Egwene żałowała, że nie wykorzystała okazji i nie nabyła w Murandy nowego krzesła, tyle że stale miała wiele wydatków i pieniędzy nie wystarczało na wszystko. Tym bardziej że posiadała już jedno krzesło... Nie pożałowała przynajmniej na dwie stojące lampy i na lampkę na biurko. Wszystkie trzy były z prostego, pomalowanego na czerwono metalu, lecz z dobrymi odblaśnicami, bez baniek. Dobre światło niestety nie łagodziło jej migren, chociaż oczywiście znacznie lepiej czytało się przy lampach niż przy łojowych świecach i latarniach.
Jeśli do Siuan dotarło upomnienie młodej Amyrlin, nie wzięła go sobie do serca.
— Chodzi o coś więcej niż tylko o temperament — podjęła. — Raz czy drugi odniosłam wrażenie, że ta kobieta za chwilę mnie uderzy. Przypuszczam, że ma dość rozumu, aby się powstrzymać przed taką napaścią, jednak niestety spotyka się i kontaktuje nie tylko z Aes Sedai. Jestem wprost przekonana, że to ona złamała kołodziejowi rękę. W jakiś sposób. Człowiek ten twierdzi wprawdzie, że sam upadł, ale podczas rozmowy odwraca wzrok i wykrzywia usta w grymasie, podejrzewam więc, że kłamie. Żaden mężczyzna nie lubi się przyznawać, że kobieta tak mocno wygięła mu łokieć, aż go złamała, nieprawdaż?
— Przestań, Siuan — odrzekła znużonym głosem Egwene. — Kołodziej prawdopodobnie pozwalał sobie wobec Halimy na zbyt wiele.
Wierzyła, że tak właśnie było. W żadnym razie nie umiała sobie wyobrazić tej kobiety łamiącej komuś rękę. Cokolwiek powiedzieć o ciele Halimy, na pewno nie można go było nazwać umięśnionym.
Zamiast otworzyć pozostawioną na pulpicie przez Siuan teczkę z tłoczonej skóry, położyła dłonie po obu jej stronach, dzięki czemu powstrzymywała się przed ciągłym dotykaniem nimi skroni. Sądziła, że jeśli zignoruje ból, migrena może nie rozwinie się w atak. Poza tym, dla odmiany, miała informację, którą chciała się podzielić z Siuan.
— Wydaje mi się, że niektóre Zasiadające wspominają o negocjacjach z Elaidą — zaczęła.
Siuan zachowała obojętne oblicze. Usadowiła się na jednym z dwóch rachitycznych, trójnożnych stołków przed biurkiem i wysłuchała z uwagą całej opowieści Egwene; tylko jej palce się poruszały, lekko gładząc fałdy spódnicy. Gdy Amyrlin skończyła, Siuan zacisnęła dłonie w pięści i wyrzuciła z siebie stek przekleństw, ostrych nawet jak na nią. Między innymi oświadczyła, że pragnie wszystkie te Zasiadające zadusić na śmierć, wrzucając je w stos wyciętych przed tygodniem rybich jelit, aby w nich utonęły. Takie stwierdzenia wypowiadane przez kobietę o młodej, ładnej twarzy brzmiały jeszcze groźniej.
— Zdaje mi się, że podjęłaś dobrą decyzję, okazując tej sprawie pozorne zainteresowanie — mruknęła, gdy zabrakło jej obelg. — Raz rozpoczęte negocjacje będą się przeciągać w nieskończoność, a ty w ten sposób zyskasz czas na konkretne działanie. Postępowanie Beonin nie powinno mnie zaskoczyć. Jest ambitna, chociaż zawsze podejrzewałam, że przy pierwszej okazji zechce wrócić do Elaidy, o ile Sheriam i inne nad nią nie zapanują. — Siuan ożywiła się i mówiła coraz szybciej. Teraz skupiła wzrok na Egwene, jakby pragnęła dodać wagi swoim słowom. — Żałuję, że Varilin i reszta tak mnie rozczarowały, Matko. Pomijając Błękitne, sześć Zasiadających reprezentujących pięć Ajah uciekło z Wieży, gdy Elaida dokonała zamachu — przy ostatnim słowie nieco wykrzywiła usta — tutaj zaś mamy po jednej z każdej z pięciu Ajah. Ubiegłej nocy w Tel’aran’rhiod odwiedziłam Wieżę...
— Mam nadzieję, że zachowałaś ostrożność — wtrąciła ostro Amyrlin.
Siuan czasami postępowała tak nierozważnie, że wydawała się nie pojmować znaczenia słowa „ostrożność”. Wiele sióstr aż się paliło do skorzystania z jednego z niewielu pozostających w ich posiadaniu ter’angreali snu; za ich pomocą udawały się zazwyczaj właśnie do Wieży. Na razie Siuan nie otrzymała dosłownego zakazu korzystania z nich, choć może Egwene powinna jak najszybciej o taki zakaz wystąpić. Tyle że jeśli Komnata nie przydzieli jej nawet jednej nocy, Siuan mogłaby na zawsze stracić swoje dobre imię. Niestety Siuan nie była lubiana — nie tylko przez te siostry, które obwiniały ją za rozpad Wieży (po powrocie nie została przyjęta zbyt ciepło, chłodniej choćby niż Leane) — ale także przez te liczne Aes Sedai, które pamiętały jej surowe nauki, kiedy jako jedna z nielicznych potrafiła używać ter’angreali snu. Siuan straszliwie nie lubiła głupców i nie miała dla nich tolerancji, a głupio zachowuje się wszak każdy, kto po raz pierwszy czy drugi wchodzi do Tel’aran’rhiod. Z tych wszystkich względów obecnie, jeżeli chciała odwiedzić Świat Snów, korzystała z „kolejki” Leane. Gdyby podczas takiej wizyty w Tel’aran’rhiod zobaczyła ją tam jakaś inna siostra, Siuan najprawdopodobniej otrzymałaby całkowity zakaz wstępu. Co gorsza Komnata mogłaby próbować odszukać osobę, która pożyczyła jej ter’angreal snu, a to skończyłoby się najpewniej zdemaskowaniem Leane.
— W Tel’aran’rhiod — wyjaśniła Siuan, pospiesznym machnięciem ręki lekceważąc uwagę Amyrlin — jestem inną kobietą w innej sukience. Przebieram się za każdym zakrętem. — Egwene ucieszyło jej zapewnienie, chociaż słowa Siuan sugerowały również wyraźnie jakiś brak kontroli. Poza tym nie była pewna, czy może wierzyć Siuan, jako że wiara we własne zdolności tej kobiety okazywała się czasami zdecydowanie przesadna. — Ważne jest jednak coś innego. Ubiegłej nocy widziałam część listy Zasiadających i zdołałam odczytać większość imion, zanim lista się przemieniła w rejestr win z piwniczki. — Takie przemiany bez przerwy się zdarzały w Tel’aran’rhiod, gdzie nic na długo nie pozostawało w tym samym stanie, szczególnie jeśli nie stanowiło odbicia czegoś trwałego ze świata jawy. — Wyniesiono Andayę Forae z Szarych, Rinę Hafden z Zielonych oraz Juilaine Madome z Brązowych. Żadna nie nosi szala dłużej niż siedemdziesiąt lat... w najlepszym razie. Elaida ma ten sam problem, którego doświadczamy my, Matko.
— Rozumiem — odparła powoli Amyrlin, po czym przyłapała się na tym, że znów sobie masuje jedną skroń. Tętnienie za oczyma nie ustawało. Wręcz przeciwnie, rosło w siłę. Zawsze tak było. Aż do zmroku będzie żałowała, że odesłała Halimę. Stanowczym ruchem opuściła rękę, przesunęła leżącą przed nią skórzaną teczkę o pół cala w lewo, potem z powrotem, na poprzednie miejsce. — A co z pozostałymi? Miały wszak do zastąpienia sześć Zasiadających.
— Przyjęto Neheran Ferane z Białych — odrzekła Siuan — i Suanę Dragand z Żółtych. Obie działały już przedtem w Komnacie. Jak wspomniałam, zdołałam odczytać część listy, lecz niestety nie całość. — Dla podkreślenia swoich słów wyprostowała plecy i wysunęła podbródek. — Wyniesienie jednej czy dwóch byłoby wystarczająco niezwykłe. Coś takiego się zdarza, choć nieczęsto, ale jedenaście... Może nawet dwanaście, lecz na pewno nie mniej niż jedenaście... pomiędzy nami i Wieżą. Nie wierzę w zbiegi okoliczności, nie w tak wielkie. Gdy wszyscy sprzedawcy kupują ryby w tej samej cenie, możesz się założyć, że poprzedniej nocy pili w tej samej gospodzie.
— Nie musisz mnie o tym przekonywać, Siuan. — Egwene westchnęła, rozsiadła się wygodniej, bezwiednie chwytając nogę od krzesła, które zawsze usiłowało się złożyć, ilekroć kręciła się na siedzeniu. Bez dwóch zdań działo się coś dziwnego, lecz co dokładnie te zdarzenia oznaczały? Czy ktoś mógł wpływać na wybór Zasiadających w każdej z Ajah? Przynajmniej w każdej z wyjątkiem Błękitnych, które wprawdzie również wybrały nową Zasiadającą, chociaż akurat Moria była Aes Sedai już dobrze ponad sto lat. Może także Czerwonych nie zaatakowały Czarne Ajah; właściwie nikt nie wiedział, jakich zmian (jeśli w ogóle) dokonały Czerwone wśród swoich Zasiadających. Być może za zmiany odpowiedzialne były Czarne, cóż jednak mogły nimi zyskać...? No chyba że wszystkie te zbyt młode Zasiadające były Czarnymi! Coś takiego z kolei wydawało się Amyrlin niemożliwe. I nielogiczne. Gdyby bowiem Czarne Ajah posiadały tak ogromne wpływy, w Komnacie od dawna zasiadaliby sami Sprzymierzeńcy Ciemności. A jednak, odrzucając możliwość tak licznych zbiegów okoliczności, należało uznać, że ktoś musi stać za wszystkimi tymi decyzjami. Samo rozmyślanie nad ewentualnościami i przypadkami niemożliwymi pogłębiało i wyostrzało tępy ból, który tętnił w głowie Egwene. — Jeśli ostatecznie okaże się, że rzeczywiście mamy do czynienia ze zbiegiem okoliczności, Siuan, będziesz żałowała, że kiedykolwiek rozpatrywałaś tę sytuację jako łamigłówkę, którą trzeba rozwiązać. — Mówiąc to, zmusiła się do uśmiechu, ażeby zdanie nie zabrzmiało zbyt napastliwie. Amyrlin musiała przecież ostrożnie dobierać słowa. — Na razie jednak przekonałaś mnie, że mamy przed sobą zagadkę. Chcę zatem, abyś spróbowała ją rozwikłać. Ustal, kto jest odpowiedzialny za te zmiany i co stara się za ich pomocą osiągnąć. Póki się tego nie dowiemy, nie pojmiemy nic.
— Czy tylko tego pragniesz? — spytała Siuan cierpko. — I na kiedy mam zdobyć odpowiedzi na te pytania? Jeszcze przed kolacją? A może wystarczy późnym wieczorem?
— W końcu będziemy musiały zadziałać. Tak sądzę — odburknęła Egwene. Na widok speszonej miny swej rozmówczyni wzięła głęboki wdech. Nie było sensu wyładowywać na drugiej kobiecie spowodowanych bólem głowy gniewu i frustracji. Słowa Amyrlin posiadały moc, lecz nierzadko miały też swoje konsekwencje. Egwene powinna o tym pamiętać. — Wierzę w twoje umiejętności — dodała łagodniejszym tonem. — Wiem, że postarasz się jak najszybciej odkryć prawdę.
Zasmucona czy speszona, Siuan najwyraźniej rozumiała, że wybuch Amyrlin spowodowany jest czymś więcej niż zwyczajnym sarkazmem. Mimo młodzieńczego wyglądu dawna władczyni miała za sobą lata praktyki w interpretowaniu ludzkich twarzy.
— Mam wyjść i poszukać Halimy? — zapytała, na wpół wstając. Brak zjadliwego tonu przy wypowiedzeniu imienia nielubianej kobiety świadczył o szczerej trosce Siuan. — To nie zajmie mi nawet minutki.
— Jeśli będę ją wzywać przy każdym ataku migreny, nigdy nie przezwyciężę tego bólu — odparła Egwene, otwierając teczkę. — No dobrze, co masz dla mnie dzisiaj?
Tym niemniej przytrzymała rękę na papierach, starając się nie podnosić jej i nie pocierać nią skroni.
Jednym z porannych zadań Siuan było przekazywanie informacji, które Ajah zdobyły poprzez sieci swoich „oczu i uszu”, a którymi skłonne się były podzielić, oraz spraw, o jakich poszczególne siostry pragnęły opowiedzieć Amyrlin przez swoje Ajah. Proces przesiewu wiadomości zdawał się zaiste osobliwy, w sumie jednak Egwene otrzymywała niemal rzeczywisty obraz otaczającego ją świata, zwłaszcza wraz z nowinami i komentarzami dodanymi przez samą Siuan. Dawna Amyrlin zdołała zachować własnych agentów, których zorganizowała jeszcze jako władczyni, szczególnie że — mimo wysiłków Komnaty — nie zdradziła nikomu, kim są, więc w ostatecznym rozrachunku ani Komnata, ani nikt nie był w stanie zakwestionować jej prawa do nich. Później zaś oświadczyła, że te „oczy i uszy” należą się prawnie nowej Amyrlin i dlatego obecnie ludzie ci pomagali Egwene. Och, nie było końca roztrząsania tej sprawy, a i teraz jeszcze czasem powracała w rozmowach, nikt jednak nie potrafił zaprzeczyć faktom.
Jak zwykle, pierwsze sprawozdanie pochodziło nie od Ajah czy Siuan, lecz od Leane, która płynnym, eleganckim pismem spisała je na cienkich arkuszach papieru. Egwene nie potrafiła wskazać żadnych charakterystycznych szczegółów pisma tamtej, ale każdy, kto je widział, nie miał najmniejszych wątpliwości, że dany dokument napisała kobieta. Otrzymane od Leane stronice natychmiast po przeczytaniu przysuwała do płomienia stojącej na biurku lampy i spalała tak pieczołowicie, że niemal parzyła sobie palce. Potem zgniatała popiół. Trudno im było — jej i Leane — udawać publicznie prawie obce sobie osoby, jednak gdyby któryś z raportów Leane trafił w niepowołane ręce, sytuacja wyglądałaby tragicznie.
Bardzo niewiele sióstr miało świadomość, że Leane posiada „oczy i uszy” we wnętrzu Tar Valon. Może była jedyną siostrą, która miała tam swoich szpiegów. Jedną z przywar ludzkości jest umiejętność dostrzegania, co dzieje się na końcu ulicy i równoczesne ignorowanie zdarzeń rozgrywających się niemal u naszych stóp. A Światłość wie, że Aes Sedai mają tyleż samo ludzkich wad, co wszyscy inni przedstawiciele rodzaju ludzkiego. Dziś niestety Leane nie miała zbyt wiele do przekazania.
Jej agenci z miasta narzekali na brudne ulice, na które po zmroku wypuszczali się jedynie najodważniejsi mieszkańcy; a i w świetle dziennym nie było tam bezpiecznie. Kiedyś niemal nie znano w Tar Valon zbrodni, teraz jednak Gwardia Wieży zniknęła z ulic, żołnierze patrolowali bowiem porty i wieże przy mostach. Z raportu wynikało jednoznacznie, że przedstawicielki Białej Wieży pobierały jeszcze opłaty celne i kupowały zapasy (jedno i drugie przez pośredników), poza tym chyba całkowicie odcięły się od miasta. Wielkie drzwi, przez które kiedyś mieszkańcy mogli wchodzić do Wieży, pozostawały obecnie zamknięte na głucho i zakazane. Od początku oblężenia, a może i wcześniej, nikt nie widywał sióstr poza Wieżą, przynajmniej w każdym razie nikt nie rozpoznawał jako Aes Sedai żadnej z widzianych na ulicach kobiet. Leane wszystkie te fakty dawała Egwene do zrozumienia już w poprzednich sprawozdaniach. Jednakże czytając ostatnią stronę, Amyrlin uniosła brwi. Po mieście krążyły pogłoski, że Gareth Bryne znalazł tajną drogę do miasta, dzięki której pewnego dnia może pokonać miejskie mury Tar Valon i wraz z całą armią zjawić się nagle na ulicach.
— Leane przekazałaby, gdyby ktoś choć słowem zasugerował, że może chodzić o konstruowanie bram — wtrąciła szybko Siuan, widząc minę Egwene. Przeczytała już oczywiście wcześniej wszystkie te sprawozdania, więc wiedziała, co przyciągnęło uwagę Amyrlin na ostatniej stronie. Patrząc na Egwene, Siuan tak bardzo się zapomniała, że zaczęła się wiercić na chwiejnym stołku i o mało nie spadła z niego na dywany. Nie przestała jednak mówić. — I możesz być pewna, że Gareth nie dopuści do rozprzestrzenienia się jakichkolwiek informacji — kontynuowała, wciąż poprawiając się na krześle. — Żaden z jego żołnierzy nie jest głupcem i na pewno żaden nie zdezerteruje do miasta, zresztą nawet w takim przypadku umieliby utrzymać język za zębami. Ludzie mawiają, że Gareth atakuje tam, gdzie nikt się go nie spodziewa i gdzie wcale nie powinno go być. Z drugiej strony, tak często postępuje w sposób nieprzewidywalny, że wielu spodziewa się po nim dziwacznego zachowania. I tyle.
Kryjąc uśmiech, Amyrlin przytrzymała przy płomieniu pismo, w którym Leane wzmiankowała o Lordzie Garecie i przez chwilę się przyglądała, jak papier płonie i czernieje. Jeszcze kilka miesięcy temu Siuan nie wysławiałaby tego mężczyzny, już prędzej wypowiedziałaby jakiś cierpki komentarz pod jego adresem. I nazwałaby go „Garethem cholernym Bryne’em”, a nie po prostu Garethem. Wcześniej Egwene obserwowała jej zachowanie w tych rzadkich dniach, gdy generał zjawiał się w obozie Aes Sedai. Wpatrywała się wtedy w niego, a gdy na nią spojrzał, natychmiast uciekała. Siuan! Tak, tak, Siuan uciekała na widok mężczyzny! Siuan była Aes Sedai od ponad dwudziestu lat, w tym przez dziesięć pełniła funkcję Zasiadającej na Tronie Amyrlin, lecz nie miała większego pojęcia o miłości niż kaczka o strzyżeniu owiec. Zupełnie nie wiedziała, co robić.
Egwene rozkruszyła popiół i otrzepała ręce z paprochów. Jej uśmiech powoli znikał. Nie miała prawa oceniać Siuan. Sama była zakochana, lecz nie wiedziała, gdzie przebywa obecnie Gawyn i co by zrobiła, poznawszy miejsce jego pobytu. Gawyn miał obowiązki wobec Andoru, ona zaś wobec Wieży. Mogła pokonać dzielącą ich przepaść tylko w jeden sposób — uczynić go swoim Strażnikiem, jednakże tym samym być może przyczyniłaby się do śmierci mężczyzny. Lepiej pozwolić Gawynowi odejść i całkowicie o nim zapomnieć. Niestety okazywało się to równie trudne, jak zapomnienie własnego imienia. Szczególnie że miała poczucie, iż potrafi go połączyć więzią jako Strażnika. Wiedziała, że potrafi! Nie mogła tego oczywiście zrobić, nie mając pojęcia, gdzie znajduje się Gawyn, nie mogąc położyć na jego ciele swoich dłoni i dotknąć jego czoła. Mężczyźni byli... kłopotliwi!
Powstrzymała się przed przyciśnięciem palców do skroni, zdawała sobie zresztą sprawę, że ich ucisk i tak nie złagodzi pulsującego bólu. Wyrzuciła z umysłu myśli o Gawynie. Wyrzuciła go z głowy najdalej, jak umiała. Zastanowiła się, czy czuje przedsmak emocji towarzyszących kobiecie posiadającej Strażnika, ponieważ myśl o Gawynie nigdy tak naprawdę nie opuszczała jej umysłu, zawsze czaiła się gdzieś z tyłu jej głowy. Czaiła się, czekając na okazję wtargnięcia głębiej i ogarnięcia całej świadomości. I rzeczywiście czasem się wdzierała — w najbardziej niedogodnym momencie.
Egwene powtórzyła sobie, że w chwili obecnej musi się skoncentrować na swoich zajęciach Amyrlin, po czym podniosła następny arkusz papieru.
Wnosząc z informacji „oczu i uszu”, świat bardzo się zmieniał. Z ziem okupowanych przez Seanchan docierało niewiele wiadomości i wszystkie były dziwaczne lub przerażające. Amyrlin otrzymywała wymyślne opisy seanchańskich zwierząt, które stanowiły dowód wykorzystywania przez tę nację Pomiotu Cienia, czytała przerażające opowieści o kobietach poddawanych testom mającym na celu ustalenie, czy można je wziąć na smycz jako damane, a także przygnębiające historie o coraz powszechniejszej... akceptacji. Seanchanie nie wydawali się gorszymi władcami niż wielu przed nimi, a lepszymi niż niektórzy (chociaż nie dla kobiet z umiejętnością przenoszenia Mocy) i wyraźnie coraz więcej osób rezygnowało z planów jakiegokolwiek sprzeciwu — natychmiast, gdy sobie uprzytomniły, że Seanchanie pozwolą im dalej żyć własnym życiem. Wieści z Arad Doman też nie były najlepsze, właściwie docierały stamtąd głównie pogłoski, o czym donosiły w swoich raportach siostry; pogłoski te jednakże sporo mówiły o stanie tego kraju. Król Alsalam nie żył. A może żył, lecz zaczął przenosić Moc i oszalał... Rodel Ituralde, Wielki Kapitan, również albo nie zginął, albo przejął tron, albo najechał Saldaeę. Wszyscy członkowie Rady Kupców zmarli, uciekli z kraju lub wywołali wojnę domową, spierając się o wybór następnego władcy. Któraś z tych plotek mogła być prawdziwa. Bądź też żadna. Ajah przyzwyczaiły się do kontrolowania wszystkiego, teraz zaś trzecią część ich świata spowijało coś na kształt gęstej mgły, w której można było dostrzec jedynie maleńkie szczeliny. Jeśli któraś z Ajah posiadała pełniejszy obraz, nie raczyła się z innymi podzielić swoimi informacjami.
Zresztą poszczególne Ajah przywiązywały wagę do innych spraw, inne kwestie uważały za nadrzędne, pozostałe natomiast ignorowały. Zielone, na przykład, wykazywały wyjątkowe zainteresowanie opowieściami o armiach Ziem Granicznych znajdujących się niestety w pobliżu Nowego Braem, czyli setki lig od granicy Ugoru, której miały strzec. Sprawozdania Zielonych mówiły o mieszkańcach Ziem Granicznych i tylko o nich, sugerując, że coś należy zrobić i to właśnie teraz. A jednak nie wyjaśniały tej kwestii dokładniej i niczego nie proponowały, choć poprzez pospieszne pismo dokumentów wypełnionych ścieśnionymi, długimi literami przebijała wyraźna frustracja.
Egwene otrzymała od Elayne prawdziwe wiadomości na temat tej sytuacji, na razie jednak chętnie pozwalała się Zielonym denerwować i zgrzytać zębami, zwłaszcza odkąd Siuan ujawniła, dlaczego nie starały się owej sytuacji naprawić. Według przebywającego w Nowym Braem agenta Siuan, mieszkańcy Ziem Granicznych mieli bowiem towarzystwo w postaci pięćdziesięciu albo i stu sióstr... a może nawet dwustu. Nie sposób było zyskać pewności co do liczby Aes Sedai, która mogła być w dodatku, rzecz jasna, mocno zawyżona, Zielone wszakże na pewno zdawały sobie sprawę z ich obecności tamże, mimo iż nie wspomniały o nich w żadnym raporcie, który wysłały Amyrlin. Zresztą żadna Ajah nie wspomniała o tych siostrach w swoich sprawozdaniach. A przecież istniała pewna mała, lecz niezwykle istotna różnica między dwiema siostrami a całą ich dwusetką. Tyle że prawdopodobnie nikt nie miał pewności, kim te Aes Sedai są i po co się znalazły na tych terenach. Niewielu zapewne dociekało szczegółów, gdyż nikt nie chciał się narażać na zarzut wścibiania nosa w nie swoje sprawy. Dziwne, że nawet w momencie grożącym wojną między Aes Sedai siostry powstrzymywały się przed przesadną ciekawością. Takie jednak były ich zwyczaje, za co Egwene nierzadko była losowi wdzięczna.
— Przynajmniej nie sugerują, że wysłały kogoś do Caemlyn — mruknęła Egwene, po czym gwałtownie zamrugała, gdyż ból za oczyma wyostrzył się wraz z jej wysiłkiem odcyfrowania zwartego pisma.
Siuan drwiąco parsknęła.
— Dlaczego miałyby to sugerować? Z tego, co wiedzą, Elayne pozwala sobą kierować Merilille i Vandene, więc są przekonane, iż — tak czy owak — będą miały na tronie Aes Sedai i to w dodatku przedstawicielkę Zielonych Ajah. Poza tym, póki Asha’mani trzymają się z dala od Caemlyn, nikt nie chce ryzykować podburzania ich. W obecnym stanie rzeczy równie dobrze mogłybyśmy wyjmować z rzeki gołymi rękoma wodne osy. Nawet Zielone znają stopień niebezpieczeństwa. A wiesz przecież, że nic nie odwiedzie konkretnej siostry, Zielonej czy innej, od wizyty w Caemlyn. Spokojnych odwiedzin, mających na celu spotkanie z którymś z własnych agentów. Albo od wyprawy do szwaczki po sukienkę, do sklepu w celu nabycia siodła czy też Światłość jedna wie, po co jeszcze.
— Nawet Zielone?! — spytała Amyrlin opryskliwym tonem. Wszyscy wiedzieli, że Brązowe często Podróżują, podobnie Białe, choć te czasem demonstracyjnie się wypierały swoich wycieczek. Jednak gdy ktoś wrzucał do jednego worka także Zielone, Egwene mimowolnie się wzdrygała. Pewnie w głębi duszy rzeczywiście uważała siebie za Zieloną lub za niedoszłą, a równocześnie eks-Zieloną, co nie było zbyt mądre. „Amyrlin jest władczynią wszystkich Ajah i żadnej w szczególności” — przypomniała sobie, poprawiając na ramionach stułę, której siedem pasów reprezentowało siedem Ajah. Zresztą Egwene przecież nigdy do żadnej Ajah nie należała. Tym niemniej odczuwała... nie, nie słabość do Zielonych... raczej miała silne poczucie, że wiele ją z Zielonymi siostrami łączy. — Obecności jak dużej liczby sióstr nie potrafiłabyś w ten sposób wytłumaczyć, Siuan? Nawet te najsłabsze, jeśli połączą siły, mogą Podróżować, gdzie tylko zechcą, a ja żałuję, że nie wiem, dokąd się udają.
Przez chwilę Siuan marszczyła w zadumie brwi.
— Zbyt wiele to chyba około dwudziestki — odparła w końcu. — Może nawet kilka mniej. Tyle że ich liczba zmienia się każdego dnia. Nikt ich w gruncie rzeczy nie śledzi, nikt nie liczy. Żadna siostra nie zniosłaby takiej kontroli. — Pochyliła się do przodu, tym razem starając się zachować równowagę, gdy nierówne nogi stołka zaczęły się przechylać. — Do tej pory świetnie manipulowałaś sprawami, Matko, nie możesz wszakże tak postępować bez końca. W pewnej chwili Komnata odkryje, co się naprawdę dzieje w Caemlyn. Może Zasiadające zaakceptowałyby utrzymanie w sekrecie istnienia seanchańskich więźniów, uznając tę kwestię za problem Vandene lub Merilille, ale wiedzą już, że w mieście przebywają przedstawicielki Ludu Morza, a prędzej czy później odkryją także zawartą z nimi umowę. Dowiedzą się też o Rodzinie, nawet jeśli nie poznają twoich planów związanych z Kuzynkami. — Siuan znów parsknęła, choć słabiej niż poprzednio. Sama nie była pewna, co sądzi o pomyśle Aes Sedai wycofujących się do Rodziny. Tak czy inaczej, pomysł ten podobał jej się mniej niż innym siostrom. — Moje „oczy i uszy” jeszcze wprawdzie niczego nie doniosły, ktoś jednak na pewno już tak... Nie możesz zwlekać zbyt długo, w przeciwnym razie otoczy nas coś w rodzaju ławicy drapieżnych szczupaków.
— Któregoś dnia — szepnęła Amyrlin — będę musiała pojechać i zobaczyć te szczupaki, o których stale wspominasz. — Podniosła rękę, widząc, że Siuan otwiera usta. — Pewnego dnia. Porozumienie z przedstawicielkami Ludu Morza spowoduje problemy — zwierzyła się — chociaż kiedy Ajah usłyszą wzmianki o umowie, nie uświadomią sobie tak od razu znaczenia informacji, która właśnie dotarła do ich uszu. Siostry nauczają w Caemlyn członkinie Atha’an Miere? „To niesłychane” — powiedzą, ale czy któraś będzie wypytywać o szczegóły albo wtrącać się, wbrew wszelkim zwyczajom? Jestem pewna, że zaczną zrzędzić, może kwestia stanie nawet w Komnacie, jednak zanim odkryją, o jaką umowę chodzi, przedstawię mój plan dla Rodziny.
— Myślisz, że nie będą sobie ostrzyły nań zębów?
Siuan poprawiła szal, niemal nie dbając o ukrycie niedowierzania. Właściwie wcale go nie kryła.
— Dojdzie do dyskusji — przyznała rozsądnie Egwene, choć wiedziała, że użyła znaczącego niedopowiedzenia. Wiadomość o jej planie, szczególnie gdyby Aes Sedai poznały go w całości, spowodowałaby raczej prawdziwy zgiełk. Może nawet znalazłyby się o krok od zamieszek... Tyle że Wieża od tysiąca lat... co najmniej od tysiąca lat... słabła, a Egwene planowała ją wzmocnić. — Zamierzam wszakże działać powoli. Aes Sedai może niechętnie rozmawiają o wieku, Siuan, lecz dość szybko odkryją, iż przysięga przy użyciu Różdżki Przysiąg skraca nasze życie przynajmniej o połowę. A nikt nie chce umierać, póki nie musi.
— O ile dadzą się przekonać, że jedna z żyjących Kuzynek rzeczywiście liczy sobie sześćset lat.
Amyrlin dosłyszała w głosie Siuan niechęć i westchnęła z irytacją. Twierdzenia przedstawicielek Rodziny na temat własnej długowieczności stanowiły kolejną kwestię, co do której jej rozmówczyni nie była przekonana. Egwene ceniła rady Siuan, ceniła fakt, że dawna władczyni mówi nie tylko to, co jej młoda rozmówczyni pragnie usłyszeć, czasami jednak denerwowała ją równie mocno jak Romanda czy Lelaine.
— Jeśli zajdzie potrzeba, Siuan — oświadczyła rozdrażniona — po prostu pozwolę siostrom pomówić z kilkoma kobietami, które są sto albo więcej lat starsze od każdej z nich. Może spróbują je zlekceważyć, nazywając dzikuskami i zarzucając im kłamstwo, ale taka na przykład Reanne Corly potrafi udowodnić swój pobyt w Wieży i podać dokładne lata, w jakich w niej przebywała. Podobnie inne. Jeśli mi się poszczęści, jeszcze zanim siostry się dowiedzą o umowie z Atha’an Miere, zdołam je przekonać do możliwości uwolnienia się od Trzech Przysiąg, dzięki czemu będą mogły w dowolnej chwili wycofać się do Rodziny. A kiedy zaakceptują choćby jedną wolną od Przysiąg siostrę, nietrudno mi będzie przekonać wszystkie Aes Sedai, że powinny wypuścić przedstawicielki Ludu Morza. Reszta tej umowy to naprawdę błahostka. Jak stale powtarzasz, załatwienie spraw w Komnacie wymaga umiejętności i wprawnej ręki, ja wszakże dodałabym jeszcze posiadanie szczęścia. No cóż, postaram się postępować umiejętnie, z wprawą i zręcznie... najbardziej jak potrafię, a co do szczęścia, w tej chwili jest chyba po mojej stronie.
Siuan skrzywiła się, wydała kilka „achów” i „ochów”, tym niemniej musiała się w końcu zgodzić z Egwene. Przyznała nawet, że młoda Amyrlin osiągnie zamierzony cel, zwłaszcza jeśli trafi na odpowiedni moment i będzie jej towarzyszyć szczęście. Nie przekonała się wprawdzie do przedstawicielek Rodziny ani do porozumienia z Atha’an Miere, jednak propozycja Egwene była tak bezprecedensowa, że może rzeczywiście sporą część swego planu Amyrlin zdoła przekazać Komnacie, zanim Zasiadające zrozumieją cały kontekst i konsekwencje owego projektu. Egwene byłaby skłonna się tym zadowolić. Prawie zawsze, gdy przedkładano Komnacie jakiś plan, spotykał się on ze sprzeciwem tak wielu Zasiadających, że zdobycie konsensusu wymagało od występującego z wnioskiem — oględnie mówiąc — ciężkiej pracy i sporo czasu. A wiadomo, że Komnata nie zatwierdzi żadnego planu bez zgody większości, zwykle zaś bez zgody przeważającej większości. Siuan odnosiła wrażenie, że podczas wielu układów z Komnatą trzeba było przekonać Zasiadające do zrobienia czegoś, czego za żadne skarby zrobić nie chciały. W tym przypadku nie będzie inaczej.
Podczas gdy Zielone koncentrowały się na mieszkańcach Ziem Granicznych, Szare skierowały obecnie swe oczy na południe. Każdą Ajah fascynowały sprawozdania z Illian i Łzy, mówiące o wielkiej ilości dzikusek wśród Ludu Morza, co siostry uważały za interesujące, o ile było zgodne z prawdą. Wiele Aes Sedai miało jednak spore wątpliwości, czy raporty przedstawiają prawdę, w przeciwnym razie bowiem na pewno wiedziałyby o tym fakcie wcześniej. Ostatecznie wszak, jak można coś takiego ukryć? Nikt nie wspomniał, że siostry często akceptują jakiś stan rzeczy, postrzegając go powierzchownie i nie zaglądając w głąb. Szare jednak interesowały się bardziej nieustannymi groźbami Seanchan wobec Illian i ostatnio wszczętym oblężeniem Kamienia Łzy. Wojny i niebezpieczeństwo konfrontacji zbrojnej zawsze niemal hipnotyzowały Szare Ajah, które poświęciły swe życie rozstrzyganiu konfliktów. Lubiły też oczywiście w ten sposób rozciągać swoje wpływy; zawsze ilekroć Szare zapobiegły jakiejś wojnie za pomocą traktatu, zwiększały wpływy wszystkich Aes Sedai, chociaż najbardziej ze wszystkich Ajah wzrastały ich wpływy. Z Seanchanami chyba jednak nie sposób było negocjować, przynajmniej będąc Aes Sedai, a oburzenie i frustracja Szarych uwidaczniały się w lakonicznych opowieściach o przedarciu się seanchańskich grup przez granicę i wzrastających siłach, które zbierał Lord Gregorin, Illiański Zarządca Smoka Odrodzonego. Zresztą jego tytuł sam w sobie już stanowił interesującą kwestię. Łza miała własnego Zarządcę Smoka Odrodzonego, Wysokiego Lorda Darlina Sisnerę, którego ludzi oblegali w Kamieniu ci panowie wielkich rodów, którzy nie chcieli zaakceptować Randa al’Thora. Było to w dodatku bardzo dziwne oblężenie. Kamień Łzy posiadał własne doki i wrogowie Darlina nie mogli odciąć zapasów, nawet gdy przejęli już pozostałą część miasta, więc najwyraźniej postanowili w pewnym momencie usiąść i zaczekać. A może po prostu nie wiedzieli, co dalej robić. Tylko Aielom udało się kiedyś zdobyć szturmem Kamień, a nikt nigdy nie potrafił wziąć twierdzy głodem. Wcześniej Szare pokładały w Łzie pewne nadzieje...
Przeczytawszy dół stronicy, Egwene podniosła głowę, po czym pospiesznie odłożyła kartkę i przeszła do kolejnej. Tak, Szare wcześniej żywiły spore nadzieje. Najwyraźniej którąś z Szarych sióstr rozpoznano, kiedy opuszczała Kamień Łzy, podążając na spotkanie z Wysokim Lordem Tedosianem i Wysoką Lady Estandą, dwojgiem najsławniejszych arystokratów spośród oblegających.
— Merana — sapnęła Amyrlin. — Mówią, Siuan, że to była Merana Ambrey.
Bezwiednie znów pomasowała sobie skroń. Ból, który czuła w głowie, gdzieś za oczyma, jeszcze nieco się wzmógł.
— Może zrobi coś dobrego. — Siuan wstała ze swego miejsca, przeszła przez dywany, aż dotarła do małego, ustawionego przy ścianie namiotu stołu, na którym stało na tacy kilka różnych kielichów i filiżanek, a także dwa dzbany. W srebrnym dzbanie znajdowało się przyprawione wino, natomiast w ceramicznym, emaliowanym na niebiesko — herbata. Oba dzbany przyniesiono o świcie, jeszcze przed wyjazdem Egwene, toteż jeden i drugi płyn od dawna były zimne. Nikt się nie spodziewał, że Amyrlin pojedzie aż nad rzekę. — Póki Tedosian i pozostali nie odkryją, dla kogo naprawdę pracuje. — Szal zsunął się Siuan z jednego ramienia, gdy kobieta objęła dłońmi boki ceramicznego dzbana. Poświata saidara otoczyła ją na moment, Siuan bowiem przenosiła Ogień, ogrzewając zawartość naczynia. — Jeśli się dowiedzą o jej układach ze Smokiem Odrodzonym, przestaną wierzyć, że Merina prowadzi negocjacje w dobrej wierze. — W końcu dawna władczyni napełniła herbatą filiżankę z polerowanej cyny, osłodziła napój sporą ilością miodu ze słoika, w końcu dobrze wymieszała i przyniosła Egwene filiżankę. — Może ulży ci w twojej migrenie. To wywar z mieszanki jakichś ziół, którą odkryła Chesa, na szczęście miód zabija nieprzyjemną gorycz.
Amyrlin ostrożnie wypiła łyk i z drżeniem odstawiła filiżankę. Jeśli napój tak ostro smakował z miodem, nie miała ochoty nawet sobie wyobrażać jego smaku bez słodkiego dodatku. Chyba już wolała ból głowy.
— Siuan, jak możesz z takim spokojem przyjmować tę nowinę? Zjawienie się Merany w Łzie stanowi pierwszy prawdziwy dowód, jaki zdobyłyśmy. Na pewno nie chodzi tu o zwyczajny zbieg okoliczności.
Na początku krążyły jedynie szepty — informacje od „oczu i uszu” Ajah czy Siuan. W Cairhien przebywały Aes Sedai, które podobno swobodnie wchodziły do Pałacu Słońca i równie łatwo z niego wychodziły, choć przebywał w nim wówczas Smok Odrodzony. Potem szepty stały się głośniejsze, lecz bardziej niespokojne, choć mniej zdecydowane. Kręcące się po Cairhien „oczy i uszy” nie chciały o tej sprawie rozmawiać. Nikt nie miał ochoty powtarzać tego, co przekazali mu agenci. Tak czy owak, w Cairhien znajdowały się Aes Sedai, które jakoby służyły Smokowi Odrodzonemu. Do Wieży dotarły imiona tych sióstr. Niektóre z tychże kobiet były wcześniej w Salidarze, gdzie należały do pierwszych stawiających opór Elaidzie sióstr, inne natomiast podobno zachowywały wobec uzurpatorki lojalność. Nikt nie wspomniał głośno o Przymusie, lecz Egwene wiedziała, że wiele osób o nim pomyślało.
— Nie ma sensu rwać sobie włosów z głowy tylko dlatego, że wiatr nie wieje w kierunku, w którym pragniesz, by wiał — odparła Siuan, ponownie siadając na stołku. Zaczęła zakładać nogę na nogę, jednak pospiesznie postawiła obie stopy na dywanie, gdyż stołek znów się niebezpiecznie przechylił. Kobieta szepnęła coś pod nosem, po czym podrzuciła szal samym ruchem ramion. I po raz kolejny musiała z tego powodu walczyć o równowagę na chwiejnym siedzisku. — Trzeba ustawić żagle, jeśli się chce dobrze wykorzystać podmuchy wiatru. Należy przemyśleć wszystko na zimno i ustalić sposób powrotu na brzeg. Jeśli nie zdołasz niczego wymyślić, utoniesz. — Czasami Siuan używała porównań przywodzących na myśl jej pochodzenie: urodziła się wszak w rodzinie rybackiej, a jej ojciec posiadał łódź. — Sądzę, Matko, że musisz wypić więcej niż jeden łyk tej mikstury, jeśli ma ona zadziałać.
Egwene z grymasem odsunęła filiżankę nieco dalej od siebie. Smak, który czuła teraz w ustach, był co najmniej tak paskudny jak ból głowy.
— Siuan, skoro widzisz sposób wykorzystania tej sytuacji, podziel się nim ze mną. Nie mam najmniejszego pojęcia, jak można użyć faktu, że Przymuszone siostry stoją obecnie po stronie Randa. Wolałabym nawet nie brać pod uwagę takiej możliwości.
Ani ewentualności, że Rand al’Thor zna taki odpychający splot, ani tym bardziej możliwości, że mógł go na kogoś narzucić. Znała ten splot — był to kolejny mały prezent od Moghedien — i bardzo żałowała, że nie może o nim zapomnieć.
— W obecnym przypadku nie chodzi o wykorzystanie sytuacji, lecz raczej o rozpracowanie skutków. Rand będzie musiał sobie z tą sprawą poradzić i może czeka go jakaś lekcja, ty jednakże nie chcesz, by siostry teraz się za nim udały, te opowieści z Cairhien zaś zmuszają wszystkich do ostrożności. — Siuan przemawiała zupełnie opanowanym tonem, choć chaotyczność jej słów i fakt, że wierciła się na stołku, sugerował bez wątpienia wewnętrzne wzburzenie kobiety. Tej kwestii najprawdopodobniej żadna Aes Sedai nie potrafiłaby omawiać z całkowitym spokojem. — Równocześnie po przemyśleniu sobie sprawy wszyscy zrozumieją nonsens opowieści dających do zrozumienia, że Rand podporządkował się Elaidzie. Elaida mogłaby wysłać siostry, ażeby go pilnowały, jednak nie przyjęto by sióstr, które pragną zdetronizować uzurpatorkę. Zrozumienie tego faktu na pewno dało do myślenia osobom, które zaczęły podejrzewać Randa o podległość wobec Elaidy. Jeśli zaś same rozważały podporządkowanie się jej, mają teraz o jeden powód mniej, ażeby to zrobić.
— A co z Cadsuane? — spytała Egwene. Ze wszystkich docierających z Cairhien imion właśnie to najbardziej zaszokowało siostry. Cadsuane Melaidhrin była postacią niemal legendarną, a legend na jej temat krążyło tyleż negatywnych, co pozytywnych. Niektóre Aes Sedai, usłyszawszy jej nazwisko w tym kontekście, były przekonane, że doszło do pomyłki. Szczególnie że w ich opinii Cadsuane bez dwóch zdań do dawna już nie żyła. Inne natomiast od razu zaczęły jej życzyć śmierci. — Jesteś pewna, że została w Cairhien po zniknięciu Randa?
— Kazałam moim ludziom jej pilnować, gdy tylko usłyszałam jej imię — odrzekła Siuan. Głos kobiety przestał już brzmieć spokojnie. — Nie wiem, czy Cadsuane przystąpiła do Sprzymierzeńców Ciemności, tylko ją o to podejrzewam... mogę ci jednak zagwarantować, że przebywała w Pałacu Słońca tydzień po zniknięciu al’Thora.
Egwene zamknęła oczy i przycisnęła palce do powiek. Niewiele to pomagało przy pulsującej w jej głowie igle. Być może Rand miał towarzystwo w postaci jakiejś Czarnej siostry — teraz lub wcześniej. Może użył Przymusu wobec Aes Sedai. Używanie Przymusu wobec kogokolwiek było wystarczająco złym uczynkiem, a cóż dopiero użycie go wobec Aes Sedai; taki czyn nie dość, że znacznie gorszy, wydawał się w dodatku bardziej złowieszczy. Aes Sedai były wszak dziesięć, a może i sto razy silniejsze od zwykłych, bezbronnych osób. Amyrlin wiedziała, że w końcu będą się musiały zająć Randem. Jakoś. Wprawdzie z nim niegdyś dorastała, nie mogła sobie jednak pozwolić, aby ten szczegół w jakiś sposób na nią wpłynął. Teraz al’Thor był Smokiem Odrodzonym, nadzieją całego świata, a równocześnie być może największym jednostkowym zagrożeniem, wobec którego stawał ów świat. Być może? Nawet Seanchanie nie umieliby dokonać takich szkód jak Smok Odrodzony! Egwene naprawdę zamierzała jakoś wykorzystać fakt, że Randa otaczały Przymuszone siostry. Zasiadająca na Tronie Amyrlin rzeczywiście była kimś innym niż tamta córka karczmarza.
Popatrzyła wilkiem na cynową filiżankę z tak zwaną herbatką, po czym podniosła naczynie i wypiła łyk paskudnego płynu. O mało się nie zadławiła i nie opluła. Ale może czując wstrętny smak, przynajmniej zapomni o straszliwym bólu głowy.
Kiedy gwałtownie odstawiła filiżankę, wywołując ostre brzęknięcie metalu o drewno, do namiotu weszła Anaiya. Jej usta wykrzywiły się w podkówkę, a od marsowej miny zmarszczyła jej się cała zazwyczaj gładka twarz.
— Wróciła Akarrin i inne, Matko — oświadczyła. — Moria kazała mi cię poinformować, że zwołała posiedzenie Komnaty, która wysłucha ich sprawozdania.
— A mnie to samo poleciły Escaralde i Malind — dorzuciła Morvrin, wchodząc do namiotu za Anaiyą wraz z Myrelle. Zielona Myrelle uosabiała jednocześnie pogodę i furię, o ile takie skrzyżowanie było w ogóle możliwe, gdyż jej spokojną oliwkową twarz rozpalały błyszczące ciemnym żarem oczy, Morvrin natomiast miała tak nachmurzoną minę, że przy niej Anaiya wyglądała prawie na zadowoloną. — Wysyłają nowicjuszki i Przyjęte na poszukiwanie wszystkich Zasiadających — powiedziała Brązowa Morvrin. — Nie mamy najmniejszego pojęcia, czego się dowiedziała Akarrin, moim zdaniem wszakże Escaralde i pozostałe zamierzają, wykorzystując te informacje, skłonić Komnatę do jakiejś decyzji.
Przyglądając się ciemnym fusom unoszącym się w resztkach herbaty pozostałej na dnie cynowej filiżanki, Egwene westchnęła. Ona również będzie musiała wziąć udział w tym posiedzeniu. W dodatku będzie musiała stawić Zasiadającym czoło z potworną migreną i tym okropnym smakiem w ustach. Może powinna nazwać ten dzień pokutą za to, co zamierzała uczynić Komnacie.