Brama została umieszczona w taki sposób, żeby ewentualni gapie sądzili, iż Elayne wyjeżdża z dziury w murze prosto w kwadrat wyznaczony dla bezpieczeństwa przez napełnione piaskiem i ustawione na brukowanej nawierzchni beczki po winie. Dziwnym trafem Dziedziczka Tronu nie potrafiła wyczuć ani jednej kobiety przenoszącej Moc — nigdzie w pałacu, chociaż zamieszkiwało go ponad sto pięćdziesiąt niewiast z tą zdolnością. Niektóre oczywiście stacjonowały na zewnętrznych murach miejskich, zbyt daleko dla Elayne, która z takiej odległości mogłaby je wyczuć jedynie jako uczestniczka połączonego kręgu, niektóre też zapewne opuściły miasto, tym niemniej prawie zawsze ktoś w pałacu używał saidara — czy to próbując zmusić jedną z pojmanych sul’dam do przyznania, że naprawdę potrafi dostrzec sploty Jedynej Mocy, czy to po prostu do wygładzenia pogniecionego szala bez użycia gorącego żelazka. Nie dzisiejszego ranka jednak. Aes Sedai bywały aroganckie, Poszukiwaczki Wiatru jeszcze bardziej, czym wszakże były wobec potężnego osobnika przenoszącego ogromną ilość Mocy. Elayne pomyślała, że jeśli wychyli się przez okno gdzieś na wysokościach, na pewno zobaczy sploty tej „wielkiej latarni”, nawet jeśli były odległe o setki lig. Czuła się jak mrówka, która właśnie uświadomiła sobie istnienie gór, jak mrówka porównująca Grzbiet Świata ze wzgórzami, które zawsze napawały ją trwogą. Tak, nawet Poszukiwaczki Wiatru powinny się wobec tego zjawiska pokłonić z respektem.
Na wschodniej stronie pałacu, frontem do strony północnej i południowej, przy dwupiętrowych, zwyczajnych stajniach z czystobiałego kamienia, mieściły się Stajnie Królowej, tradycyjnie przeznaczone dla osobistych koni aktualnej władczyni i jej powozów. Wcześniej Elayne wahała się, czy ich używać, zanim oficjalnie zasiądzie na Tronie Lwa. Kroki, które prowadziły ku tronowi, były delikatne jak w tańcu dworskim i choćby ten taniec czasem przekształcał się w coś podobnego do tawernianej kłótni, Dziedziczka Tronu — jeśli pragnęła osiągnąć cel — nadal musiała wykonywać swoje kroki z wdziękiem i precyzją. Wysuwanie roszczeń do dodatkowych korzyści przed koronacją mogło się skończyć dla niej utratą szans na rządzenie. W końcu uznała, że nikt nie będzie jej podejrzewał, iż naruszyła tę zasadę z przesadnej dumy. Poza tym Stajnie Królowej były stosunkowo małe i nie miały żadnego innego zastosowania. Kręciło się tu znacznie mniej osób, więc otwarta brama nie powinna przyciągać dużej uwagi. W rzeczywistości, gdy znalazła się przed Stajniami, odkryła, że dziedziniec jest niemal kompletnie pusty. Wyjątkiem był stojący w progu jednego z łukowatych wejść do stajni samotny stajenny w czerwonym stroju. Tyle że mężczyzna ów natychmiast się obrócił i krzyknął coś do środka, a wówczas ze stajni wypadły całe tuziny innych stajennych i ruszyły ku Elayne, która wyjechała na Płomiennym Sercu z oznaczonego kwadratu. Ostatecznie mogłaby przecież wrócić w towarzystwie potężnych lordów i lady, w każdym razie taką zapewne mieli nadzieję.
Caseille przeprowadziła Gwardzistki przez bramę, a później większości z nich kazała zsiąść z koni i pilnować zwierząt. Wraz z pół tuzinem innych pozostała w siodle, skąd obserwowały wszystko z uwagą. Nawet tutaj Caseille nie zamierzała ani na chwilę spuścić Elayne z oka. A może raczej szczególnie tutaj, gdzie Dziedziczce Tronu groziło większe niebezpieczeństwo niż w odwiedzanych rezydencjach. Z bramy wyjechali teraz reprezentanci Dynastii Matherin. Podjeżdżali do stajennych i Gwardzistek, równocześnie gapiąc się na górujące nad dziedzińcem balkony i kolumnady z białego kamienia oraz na widoczne za nimi iglice i złote kopuły. Zimno wydawało się tutaj mniej dotkliwe niż w górach — Elayne w każdym razie z całych sił nie dopuszczała go do siebie, choć zdawała sobie z niego sprawę, a mężczyźni, kobiety i konie wciąż wydychali słabe pióropusze mgły. Odór końskiego łajna był tu dość silny, zwłaszcza po czystym górskim powietrzu. Elayne chętnie weszłaby do ustawionej przed trzaskającym w kominku ogniem wanny z gorącą wodą. Później będzie musiała wrócić do spraw związanych z tronem, teraz jednak przede wszystkim pragnęła odpoczynku — najchętniej w ciepłej wodzie.
Do Płomiennego Serca podbiegło dwoje stajennych. Kobieta wzięła uzdę z pospiesznym dygnięciem pod adresem Elayne, gdyż większą uwagę zwracała na zachowanie wysokiego wałacha, który zresztą nie sprawiał żadnych problemów, podczas gdy Dziedziczka Tronu z niego zsiadała przy pomocy mężczyzny pochylonego w ukłonie i z rękoma ułożonymi w prowizoryczne strzemię, na którym Elayne mogła postawić nogę. Żadne z nich nie zerkało już nawet na widoczek ośnieżonej, górskiej łąki pozostały w połowie kamiennego muru. Pracownicy stajni zdążyli się w końcu przyzwyczaić do bram. Dziedziczka Tronu wiedziała, że wiele osób stawia im drinki w tawernach, aby posłuchać, jak się chełpią liczbą widzianych bram i innych przypadków użycia Jedynej Mocy. Elayne potrafiła sobie wyobrazić brzmienie tych opowieści w momencie, gdy docierały do Arymilli. Dziedziczce Tronu spodobała się myśl o Arymilli nerwowo zagryzającej paznokcie.
Gdy Elayne postawiła stopę na brukowych kamieniach, od razu otoczyła ją grupa Gwardzistek w szkarłatnych kapeluszach o szerokich rondach z białymi pióropuszami i jasnych napierśnikach przepasanych również szkarłatnymi, obszytymi koronką szarfami, z haftem Białego Lwa. Żołnierki Caseille miały eskortować Elayne do stajni. Rozglądały się ostrożnie, spoglądając w każdym kierunku, a ich ręce dotykały rękojeści mieczów — ręce wszystkich z wyjątkiem Deni, postawnej kobiety o spokojnych rysach, która nosiła długą, mosiężną, nabijaną gwoździami pałkę. Było ich tylko dziewięć... „Tylko dziewięć” — pomyślała z goryczą Elayne. „O Światłości, jakie to szczęście, że potrzebuję zaledwie dziewięciu osobistych strażniczek w samym Królewskim Pałacu!” — dodała w myślach z sarkazmem. Tak czy owak, było ich jedynie dziewięć, lecz każda doskonale władała mieczem. Kobiety, które poświęciły się „rzemiosłu miecza”, jak to nazywała Caseille, musiały być dobre w swoim fachu, w przeciwnym razie prędzej czy później przegrywały z zazwyczaj silniejszymi od nich mężczyznami. Deni natomiast nie posiadała żadnych zdolności do walki na miecze, jednak mężczyźni, którzy mieli do czynienia z jej pałką, dobrze ją zapamiętali. W dodatku, mimo sporej tuszy, Deni była bardzo szybka, zawzięta, w razie potrzeby nie walczyła fair, lecz zawsze z pełnym poświęceniem.
Rasoria, krępa podporucznik dowodząca, wyraźnie odprężyła się z ulgą, gdy stajenni odprowadzili Płomienne Serce do stajni. Gdyby osobiste strażniczki Elayne postawiły na swoim, nikt z wyjątkiem Gwardzistek nie miałby prawa zbliżyć się do Dziedziczki Tronu na odległość wyciągniętej ręki. No cóż, może nie były aż tak restrykcyjne, jednak bez wątpienia spoglądały podejrzliwie niemal na każdego — oprócz Birgitte i Aviendhy. Rasoria, Tairenianka mimo swych niebieskich oczu i króciutko przyciętych blond włosów, była pod tym względem najgorsza, nalegała nawet na doglądanie kucharek przygotowujących posiłki Elayne i kazała kosztować każdą potrawę, zanim trafiła ona na stół Dziedziczki Tronu. Elayne nie protestowała, jakkolwiek nadgorliwe wydawało jej się owo polecenie. Jeden łyk zatrutego wina mógłby się dla niej źle skończyć — wbrew przepowiedniom, że Elayne przeżyje przynajmniej do narodzin dziecka. Jednakże nie nieufność Gwardzistek ani konieczność ich posiadania sprawiła, że Dziedziczka Tronu zacisnęła nagle usta. Zdenerwował ją raczej widok Birgitte przeciskającej się wśród tłumu na dziedzińcu przed stajniami. Birgitte szła, lecz nie do Elayne.
Aviendha wyłoniła się oczywiście z bramy jako ostatnia i to dopiero w momencie, gdy miała pewność, że wszyscy inni przeszli. Kiedy kobieta Aiel pozwoliła bramie zaniknąć, Dziedziczka Tronu ruszyła w jej stronę tak wielkimi krokami, że członkinie jej eskorty musiały podbiec, by ponownie otoczyć ją kręgiem. Chociaż Elayne szła szybko, Birgitte, kobieta z grubym złotym warkoczem zwisającym aż do talii, zjawiła się przy Aviendzie pierwsza. Pomogła kobiecie Aiel zsiąść z siwej klaczy i przekazała lejce stajennej o pociągłej twarzy i nogach niemal równie długich jak kończyny Siswai. Aviendha zawsze miała więcej problemów ze zsiadaniem niż z dosiadaniem konia, Birgitte wszakże nie chodziło jedynie o pomoc. Elayne wraz z eskortą przybyła w samą porę, toteż usłyszała pospieszne pytania kobiety wypowiedziane cichym głosem:
— Czy ona piła kozie mleko? Czy dostatecznie dużo spała? Czy czuje się...? — Birgitte nagle umilkła, po czym wciągnęła głęboki wdech, odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Dziedziczką Tronu. Wyglądała na kompletnie spokojną i z pozoru nie dziwiła się, że widzi swoją panią przed sobą. Więź działała w obie strony.
Birgitte nie była szczególnie dużą kobietą, chociaż w butach na obcasie przewyższała Elayne i mniej więcej dorównywała wzrostem Aviendzie, jednak zazwyczaj prezencji dodawał jej uniform Kapitan-Generał Gwardii Królowej, na który składał się krótki, czerwony płaszcz z wysokim, białym kołnierzem oraz workowate, niebieskie spodnie wsunięte w błyszczące, czarne kozaki, cztery złote węzły na lewym ramieniu i cztery złote koła na każdym białym mankiecie. Ostatecznie była przecież Birgitte Srebrny Łuk, legendarną bohaterką. Pozostała ostrożna, próbując sprostać tym legendom. Twierdziła, że jedne historie rażąco rozdęto, inne przejaskrawiono, niektóre zaś nazywała całkowitymi wymysłami. A jednak Birgitte była wciąż tą samą kobietą, która dokonała czynów stanowiących sedno lub początek znanych jej i nieznanych legend. W chwili obecnej — wbrew pozornemu spokojowi — w jej zainteresowaniu Elayne było sporo niepokoju; Dziedziczka Tronu wyczuwała wszystko poprzez więź, wraz z bólem głowy i niestrawnością Birgitte. A kobieta Strażnik bardzo dobrze wiedziała, że Elayne nienawidzi, gdy się ją sprawdza za jej plecami. Dzięki więzi Birgitte znała wszystkie emocje Elayne, zdawała zatem sobie także sprawę z jej rozdrażnienia i zdenerwowania.
Aviendha spokojnie rozwinęła chustę, zdjęła ją z głowy i rozłożyła na ramionach, usiłując wyglądać na osobę, która nie zrobiła niczego niewłaściwego i na pewno nie miała związków z nikim, kto postępował źle. Niestety, mimo starań wyglądała podejrzanie, szczególnie że wytrzeszczyła oczy, by wyglądać bardziej niewinnie, a skutek okazał się dokładnie przeciwny. W pewnym sensie Birgitte miała na nią zły wpływ.
— Piłam kozie mleko — odezwała się Elayne spokojnie, świadoma bliskości trzech Gwardzistek. Choć żołnierki stały tyłem i rozglądały się wokół, uważnie przeglądając dziedziniec, balkony i dachy, na pewno uważnie słuchały. — Spałam dostatecznie dużo. Chcesz mnie jeszcze o coś spytać?
Na policzkach Aviendhy pojawił się lekki szkarłat.
— Myślę, że w tej chwili otrzymałam wszystkie potrzebne mi odpowiedzi — odparła Birgitte bez rumieńca, na który liczyła Dziedziczka Tronu. Ta kobieta doskonale wiedziała, jak bardzo Elayne jest zmęczona, wiedziała zatem również, że Dziedziczka Tronu kłamie, mówiąc o śnie.
Więź okazywała się czasami straszliwie niewygodna. Elayne wypiła ubiegłej nocy jedynie pół kubka mocno rozwodnionego wina, a jednak czuła się rano jak skacowana Birgitte — bolała ją głowa i miała zgagę. Żadna z Aes Sedai opowiadających o więzi nigdy nie wspomniała o tego rodzaju doznaniach, a jednak Elayne i Birgitte aż za często wyczuwały siebie nawzajem, zarówno w sposób fizyczny, jak i emocjonalny. Te ostatnie kwestie stanowiły prawdziwy problem, odkąd Elayne zaczęła doświadczać huśtawki nastrojów. Czasami udawało jej się zlekceważyć ogarniające ją emocje Birgitte albo je zwalczyć, dzisiaj jednak wiedziała, że pocierpi do czasu, aż jej Strażnik zostanie Uzdrowiona. Dziedziczka Tronu obarczała za tę ciągłą wymianę odczuć fakt, że obie były kobietami. Nikt wcześniej nie słyszał o więzi między kobietami. Po prawdzie, i teraz mało kto o takiej więzi słyszał, a jeszcze mniej osób wierzyło w jej istnienie. Strażnik powinien być mężczyzną, dokładnie tak samo jak samcem był byk. W takich przypadkach ludzie po prostu nie dopuszczali do siebie myśli o innej możliwości.
Złapana na kłamstwie, kiedy próbowała żyć zgodnie z nakazami Egwene, czyli tak, jakby już złożyła Trzy Przysięgi, Elayne usiłowała się bronić.
— Czy Dyelin wróciła? — spytała ostro, zmieniając temat.
— Nie — odparła Birgitte równie ostrym tonem.
Dziedziczka Tronu westchnęła. Dyelin opuściła miasto na kilka dni przed pojawieniem się armii Arymilli. Wzięła z sobą Reanne Corly, która miała konstruować dla niej bramy i tym samym przyspieszać podróż. A od powrotu Dyelin zależało sporo. I od wieści, jakie Dyelin przyniesie. Oraz od tego, czy przyniesie coś oprócz wieści.
Wybór Królowej Andoru był właściwie sprawą całkiem prostą. W królestwie istniało czterysta Dynastii, ale tylko dziewiętnaście z nich uważano za wystarczająco silne, by inne podążyły za ich przykładem. Zwykle cała dziewiętnastka — albo większa część tej liczby — opowiadała się za daną Dziedziczką Tronu, chyba że kobieta była wyraźnie niekompetentna. Po śmierci Mordrellen, Dom Mantear stracił tron na rzecz Dynastii Trakand tylko z powodu zniknięcia Dziedziczki Tronu Tigraine, która nie pozostawiła po sobie córki, a jedynie syna, oraz dlatego, że Morgase Trakand zdołała zyskać poparcie trzynastu Domów. Zgodnie z prawem i zwyczajami do wstąpienia na tron konieczne było poparcie jedynie dziesięciu z tychże dziewiętnastu Dynastii. Nawet pretendentki, które były pewne swego prawa do tronu, rezygnowały z roszczeń i ustępowały, gdy inna kobieta miała za sobą dziesięć spośród najważniejszych Domów.
Sytuacja Elayne nie była jednoznaczna. Wcześniej Dziedziczka Tronu miała trzy poważne rywalki, ale teraz Naean i Elenia zjednoczyły się z Arymillą Marne, najmniej prawdopodobną z trzech kandydatek. Zmiana ta oznaczała, że Elayne posiada poparcie dwóch Domów (to znaczy dwóch dużych i liczących się, gdyż Matherin i osiemnaście innych, które właśnie odwiedziła, były na to zbyt małe) — własnego Domu Trakand i Dynastii Dyelin, czyli Taravin — przeciwko sześciu. Och, Dyelin twierdziła, że po stronie Dziedziczki staną Carand, Coelan i Renshar, a także Norwelyn, Pendar i Traemane, jednak pierwsze trzy pragnęły posadzić na tronie samą Dyelin, ostatnie trzy natomiast zachowywały się tak, jak gdyby zapadły w sen zimowy. Dyelin na szczęście pozostawała niezmienna w swej lojalności i niezmordowanie działała w sprawie Elayne. Nie przestawała wierzyć, że Domy, które na razie zachowywały milczenie, można przekonać do poparcia Dziedziczki Tronu. Elayne oczywiście nie mogła się do nich zbliżyć, Dyelin natomiast mogła. A teraz sytuacja stawała się rozpaczliwa. Sześć Domów popierało Arymillę. Tylko głupcowi by nie przyszło do głowy, że Arymillą z pewnością namawia w tej chwili inne. Niektóre z nich mogły ją poprzeć tylko dlatego, że miała już za sobą sześć.
Mimo iż Caseille wraz ze swoimi Gwardzistkami wcześniej opróżniła dziedziniec z ludzi, Elayne i jej towarzyszki znów przemierzały brukowaną nawierzchnię wśród tłumu. Mężczyźni z Matherin w końcu zsiedli z koni, ale nadal kręcili się niepewnie, upuszczali halabardy, podnosili je i znów upuszczali; próbowali też rozładować juczne zwierzę, tam, na dziedzińcu przed stajniami. Jeden z chłopców ścigał kurczę, które skądś uciekło i przemykało między nogami koni, a któryś z pomarszczonych starców wykrzykiwał słowa zachęty, choć Elayne nie wiedziała, kogo ów człowiek zachęca — chłopca czy kurczę. Stary chorąży o twardej, ogorzałej twarzy i lichych, białych włosach, ubrany w jasnoczerwony mundur, którego kurtka opinała mu wydatny brzuch, próbował zaprowadzić porządek z pomocą tylko nieznacznie młodszego od siebie Gwardzisty; obaj najprawdopodobniej porzucili emeryturę, tak jak wielu im podobnych. Z kolei jakiś młokos zamierzał chyba wejść ze swoim kudłatym koniem do samego pałacu i Birgitte musiała usunąć go z drogi przed przejściem Elayne. Chłopak, zaledwie z meszkiem zarostu na twarzy, zapewne najwyżej czternastoletni, zamiast odpowiedzi zagapił się na Birgitte z buzią otwartą tak szeroko, jakby chciał połknąć cały pałac. Strażnik bez wątpienia prezentowała się w swoim mundurze bardziej malowniczo niż Dziedziczka Tronu w sukni do jazdy konnej, zresztą młokos już przypuszczalnie wcześniej widział Elayne. Rasoria popchnęła go lekko ku wiekowemu chorążemu, potrząsając przy tym mocno głową.
— Psiakrew, nie wiem, co mam z nimi zrobić — gderała Birgitte w małym holu wejściowym, gdy służąca w czerwono-białym uniformie wzięła od Dziedziczki Tronu płaszcz i rękawiczki.
Hol był mały, lecz tylko jak na standardy ogromnego Królewskiego Pałacu. Oświetlony lampami na złoconych stojakach migoczących wśród wąskich, smukłych, białych kolumn, zajmował obszar o połowę większy od całego głównego korytarza wejściowego Matherin, chociaż sufit miał od tamtego niższy. Inna służąca z Białym Lwem na lewej piersi sukni, dziewczyna niewiele starsza od chłopca, który próbował wejść ze swoim koniem do pałacu, podsunęła tacę ze srebrnej plecionki, zastawioną wysokimi pucharami napełnionymi parującym, grzanym z przyprawami winem, szybko się jednak nieśmiało wycofała, gdyż otrzymała niemiłe spojrzenia równocześnie od Aviendhy i Birgitte.
— Cholerne dzieciaki zasypiają podczas pełnienia straży — kontynuowała kobieta Strażnik, groźnie popatrując na odsuwającą się służącą. — Starzy wprawdzie czuwają, ale połowa nie potrafi sobie przypomnieć, co, psiakrew, mają zrobić, jeśli zobaczą osobę usiłującą sforsować przeklęty mur, a druga połowa w kupie nie umiałaby odeprzeć sześciu pastuchów z owczarkiem. — Aviendha uniosła czoło, popatrzyła na Elayne i kiwnęła głową.
— Nie są tu po to, by walczyć — przypomniała im Dziedziczka Tronu podczas spaceru korytarzem wyłożonym niebieskimi kaflami, rozświetlonym stojącymi lampami z odblaśnicami i zastawionym inkrustowanymi skrzyniami. Birgitte i Aviendha szły po jej bokach, a Gwardzistki kilka kroków przed nimi i kilka kroków za nimi. „O Światłości — pomyślała Elayne — nie wypiłabym tego wina!”. W głowie jej łomotało, identycznie jak Birgitte, więc dotykając skroni, zastanowiła się, czy powinna polecić swej Strażnik natychmiast pójść do Uzdrowicielki.
Birgitte jednakże miała inny pomysł. Przypatrzyła się Rasorii i innym Gwardzistkom przed sobą, potem obejrzała się przez ramię i gestem poleciła idącym z tyłu wycofać się jeszcze dalej. Zachowywała się dziwnie. Osobiście wybierała każdą Gwardzistkę i ufała im wszystkim w pełni. Mimo to odezwała się teraz pospiesznym półszeptem, pochylając głowę jak najbliżej Dziedziczki Tronu.
— Coś zdarzyło się tuż przed twoim powrotem. Pytałam Sumeko, czy mnie Uzdrowi, zanim wrócisz, a ona nagle przewróciła się i zemdlała. Potoczyła oczyma i po prostu upadła. Nie chodzi tylko o nią. Nikt mi się nie przyznał, psiakrew, nie mnie, ale widziałam, jak pewne przedstawicielki Rodziny o mało nie wyskoczyły ze swoich przeklętych skór. Podobnie Poszukiwaczki Wiatru. Prawie pluły i parskały. Wróciłaś, zanim zdołałam znaleźć odpowiednią Aes Sedai, podejrzewam jednak, że wszystkie będą patrzeć na mnie wilkiem. Tobie wszakże na pewno powiedzą prawdę.
Pałac wymagał populacji dużej wioski, tylko wówczas wszystko właściwie działało, a służący znajdowali się we właściwych miejscach. Oczom Elayne zaczęli się ukazywać mężczyźni i kobiety w uniformach — pędzili korytarzami, przemykali się pod ścianami lub nurkowali w boczne korytarze, robiąc miejsce dla eskorty Dziedziczki Tronu, więc te nieliczne wyjaśnienia, które znała, przekazała najciszej, jak potrafiła i w jak najmniejszej liczbie słów. Nie przeszkadzało jej, że niektóre pogłoski docierają na ulice i nieuchronnie do Arymilli, jednak opowieści o Randzie mogłyby jej zaszkodzić; wydawały się równie groźne jak opowieści o Przeklętych. A może nawet, w jakimś sensie, były gorsze. Nikt nie uwierzy, że Przeklęci próbują umieścić Elayne na tronie jako swoją marionetkę.
— Tak czy inaczej — dokończyła — ta sprawa nie ma z nami nic wspólnego.
Sądziła, że mówi w sposób niezwykle przekonujący, bardzo chłodny i bezstronny, ale Aviendha wyciągnęła rękę i ścisnęła jej dłoń, co dla powściągliwych Aielów było gestem pociechy niemal tak spektakularnym jak niedźwiedzi uścisk, szczególnie na oczach wielu ludzi. Birgitte przekazała swą sympatię przez więź. Było to coś więcej niż współczucie, raczej zrozumienie kobiety, która znała smutek utraty swojego mężczyzny. Gaidal Cain był stracony dla Birgitte, jakby już nie żył, na domiar złego wspomnienia kobiety Strażnik z wcześniejszego etapu jej życia powoli zanikały. Nie pamiętała wyraźnie już prawie nic sprzed założenia Białej Wieży, a i z tego okresu nie wszystko. Czasami, szczególnie nocami, bała się, że Gaidal także zniknie z jej pamięci, że zatraci wszelkie wspomnienia z nim związane, zapomni, że go znała i kochała. Z tego strachu nie mogła spać, póki nie wypiła całej dostępnej brandy i nie straciła przytomności. Rozwiązanie było marne i Elayne żałowała, że nie może zaoferować swojej kobiecie Strażnik lepszego, wiedziała wszak, iż będzie pamiętała Randa aż do końca swego życia i nie potrafiła sobie wyobrazić lęku Birgitte i jej pewności, że wspomnienia ukochanego mężczyzny kiedyś znikną. Tym niemniej miała nadzieję, że ktoś Uzdrowi Birgitte choćby z porannej migreny — wkrótce, czyli nim jej własna głowa pęknie niczym zbyt dojrzały melon. Sama miała zbyt liche zdolności i nie umiałaby Uzdrowić Strażnik z takiego bólu, a Aviendha nie była wcale w tej kwestii mocniejsza.
Mimo emocji, które wyczuwała w Birgitte, kobieta Strażnik miała gładką twarz, a minę łagodną, wręcz beztroską.
— Ach ci Przeklęci — szepnęła oschle, lecz bardzo cicho Birgitte. Takiej nazwy nie rzucało się pochopnie. — No cóż, póki nie dają nam się we znaki, nic nam, psiakrew, nie grozi. — Chrząknięcie, które można by uznać za śmiech, sugerowało, że kobieta Strażnik nie mówi całej prawdy. Z drugiej strony... Twierdziła wprawdzie, że nigdy wcześniej nie była żołnierką, wyglądała jednak na wojowniczkę. Niezależnie od szans powodzenia, zadanie trzeba było wykonać. — Zastanawiam się, co one o tym myślą? — dodała, kiwając głową ku czterem Aes Sedai, które właśnie wyszły przed nimi z bocznego korytarza.
Vandene, Merilille, Sareitha i Careane, idąc, pochylały ku sobie głowy czy też raczej ostatnie trzy pochylały głowy ku Vandene. Rozmawiały, intensywnie gestykulując, aż kołysały się frędzle ich szali. Vandene sunęła powoli, jakby szła sama, nie zwracając na nic uwagi. Zawsze pozostawała smukła, teraz jednak ciemnozielona suknia, z wyhaftowanymi kwiatami na rękawach i przy szyi, niemal na niej wisiała, jakby należała do innej, mocniej zbudowanej kobiety, natomiast białe włosy zebrane w koński ogon na karku wręcz domagały się szczotki. Wyraz twarzy tej Aes Sedai był ponury, ale oczywiście nie musiał mieć związku ze słowami pozostałych sióstr. Vandene miała smutną minę, odkąd zabito jej siostrę. Elayne założyłaby się, że jej suknia należała niegdyś do Adeleas. Od dnia morderstwa Vandene nosiła ubrania siostry częściej niż własne. Niestety, stroje Adeleas nie pasowały na nią. Obie kobiety były wprawdzie tego samego wzrostu, tyle że apetyt Vandene zniknął wraz z jej siostrą. Tamtego dnia zresztą straciła wyraźnie ochotę na większość rzeczy i spraw.
Właśnie w tym momencie Sareitha, Brązowa, której ciemnej, kwadratowej twarzy jeszcze nie dotknął typowy dla Aes Sedai brak śladu przeżytych lat, dostrzegła Elayne i położyła rękę na ramieniu Vandene prawdopodobnie z zamiarem pociągnięcia kobiety w górę korytarza. Vandene zepchnęła rękę Tairenianki i szła dalej, zaledwie zerknąwszy na Dziedziczkę Tronu, po czym zniknęła w kolejnym korytarzu. Idące za nimi w pełnej szacunku odległości dwie kobiety w białych strojach nowicjuszek szybko ukłoniły się pozostałym siostrom i pospieszyły za Vandene. Merilille, niewysoka Aes Sedai w ciemnoszarej sukni nadającej jej bladej cerze Cairhienianki odcień kości słoniowej, przez moment wahała się, w którą stronę pójść. Careane poprawiła tylko szal z zielonymi frędzlami na ramionach szerszych, niż miało wielu mężczyzn, po czym spokojnie wymieniła kilka słów z Sareithą. Obie obróciły się ku nadchodzącej Elayne i wykonały dygnięcia prawie tak głębokie jak ukłony nowicjuszek. Merilille zauważyła Gwardzistki i zamrugała, potem dostrzegła Dziedziczkę Tronu i zastygła zaskoczona. W końcu uprzejmie i z szacunkiem się ukłoniła.
Merilille nosiła szal od stu lat, Careane od ponad pięćdziesięciu. Nawet Sareitha nosiła swój dłużej niż Elayne Trakand, jednak pozycja wśród Aes Sedai zależała od siły w Mocy, a żadna z tych trzech nie należała do szczególnie uzdolnionych sióstr. Według Aes Sedai większą siłą w Mocy zyskiwało się, jeśli nie większą mądrość, to przynajmniej większy szacunek; inne siostry przykładały też dużą wagę do opinii tych zdolniejszych. A bywało, że owe opinie zmieniały się w rozkazy. Elayne uważała czasem, że najlepsze jest podejście Rodziny.
— Nie wiem, o co chodzi — powiedziała, zanim odezwała się któraś z pozostałych Aes Sedai. — Ale skoro nic nie możemy poradzić, nie powinnyśmy się martwić. Mamy wystarczająco dużo problemów, więc po co dodatkowo niepokoić się kwestiami, które od nas nie zależą.
Rasoria odwróciła nieco głowę, zmarszczyła brwi i jawnie się zastanawiała, co przeoczyła, jednak ciemne oczy Sareithy rozjaśniły się po słowach Dziedziczki Tronu. Nie uspokoiły jej całkowicie, ponieważ kobieta podniosła dłonie, jakby zamierzała wygładzić brązowe spódnice szaty, jednak była skłonna podążyć za przykładem siostry, która dorównywała wzrostem Elayne. Istniały korzyści wysokiego wzrostu, czasem słuszna postawa wystarczała do strumienia jednym zdaniem czyjegoś sprzeciwu. Careane odzyskała już spokój, o ile w ogóle się zdenerwowała. W każdym razie była teraz całkowicie spokojna i mimo jasnozielonych jedwabi i gładkiej, wiecznie młodej twarzy o miedzianej cerze wyglądała bardziej na prostą kobietę niż na Aes Sedai. Zielone jednakże zazwyczaj uważano za kobiety wytrzymalsze od Brązowych. Merilille za to bynajmniej nie wyglądała pogodnie. Z szeroko otwartymi oczyma i lekko rozchylonymi wargami wydawała się nieco wstrząśnięta. Taka mina nie była jednakże w jej przypadku nietypowa.
Elayne nadal szła korytarzem, mając nadzieję, że wszystkie zabiorą się za swoje sprawy, Merilille wszakże podeszła do Birgitte. Szara powinna objąć prymat nad pozostałymi, niestety wolała czekać na polecenia innych, toteż gdy Sareitha grzecznie poprosiła Birgitte o ustąpienie miejsca, bez słowa się przesunęła. Siostry zawsze zachowywały się uprzejmie wobec Strażnik Elayne, która miała rangę Kapitan-Generał. Rangę tę tolerowały, nie uznawały tylko jej funkcji Strażnika. Aviendhy nie potraktowały jednakże zbyt grzecznie, a Careane po prostu się przepchnęła między nią i Elayne. Przenoszące Moc kobiety, które nie szkoliły się w Białej Wieży, były z samej definicji dziksze, a Careane gardziła dzikuskami. Aviendha wydęła wargi, chociaż nie wyciągnęła zza pasa noża ani nawet nie zrobiła żadnego ruchu ku rękojeści, za co Elayne była jej niezmiernie wdzięczna. Jej pierwsza siostra postępowała czasami... zbyt pochopnie. Potem Dziedziczka Tronu pomyślała, że akurat w tym momencie mogłaby wybaczyć kobiecie Aiel lekki pośpiech. Zwyczaje zabraniały nieuprzejmego zachowania wobec innej Aes Sedai niezależnie od okoliczności, jednak Aviendha potrafiła wykrzykiwać groźby i do upadłego wymachiwać nożem. Wtedy wszystkie trzy prawdopodobnie by odeszły lub uciekły w panice. Careane wydawała się nie zauważać oceniającego ją chłodnego spojrzenia zielonych oczu.
— Powiedziałam Merilille i Sareicie, że nic nie możemy zrobić w tej sprawie — oświadczyła spokojnie. — Ale czy nie powinnyśmy być gotowe do ucieczki, jeśli zagrożenie wzrośnie? Nie jest wstydem uciekać przed czymś tak potężnym. Nawet wszystkie razem jesteśmy tylko niczym ćmy walczące z pożarem lasu. Vandene też mogłaby posłuchać.
— Sądzę, że naprawdę powinnyśmy poczynić pewne przygotowania, Elayne — mruknęła Sareitha nieobecnym tonem. Dziedziczka Tronu odniosła wrażenie, że kobieta konstruuje w głowie jakieś projekty. — Musimy mieć plany, żebyśmy potem nie żałowały. W tutejszej bibliotece jest nieco woluminów, których nie możemy zostawić. Wydaje mi się, że niektórych nie ma nawet w Bibliotece Wieży.
— Tak. — Głos Merilille był osobliwie zdyszany i równie zaniepokojony jak jej duże ciemne oczy. — Tak, w istocie powinnyśmy przygotować się do drogi. Być może... Może nie należy już dłużej czekać. Odejście z konieczności na pewno nie naruszyłoby naszego porozumienia. Nie mam co do tego wątpliwości.
Birgitte jedynie zerknęła na nią, lecz kobieta się cofnęła.
— Jeśli pójdziemy — powiedziała Careane, kompletnie ignorując słowa Merilille — będziemy musiały zabrać z sobą wszystkie przedstawicielki Rodziny. Pozwólmy im się rozproszyć, a Światłość jedna wie, co wtedy zrobią i czy kiedykolwiek je wyłapiemy, szczególnie teraz, gdy niektóre z nich nauczyły się Podróżować. — W jej tonie nie było goryczy, chociaż spośród przebywających w pałacu sióstr tylko Elayne umiała Podróżować. Dla Careane wyraźnie miało znaczenie, że Kuzynki szkoliły się w Białej Wieży, nawet jeśli większość została z niej wydalona, a jedynie nieliczne uciekły. Careane sama rozpoznała co najmniej cztery z nich, w tym jedną uciekinierkę. Przynajmniej nie były dzikuskami.
Sareitha jednakże zacisnęła usta. Denerwowało ją, że kilka Kuzynek potrafi tkać bramy i wyraźnie miała inne zdanie na temat Rodziny. Zazwyczaj ograniczała swe sprzeciwy do sporadycznego zmarszczenia brwi lub lekceważącego grymasu, o ile Elayne dobrze zauważyła, poranna sytuacja wszakże najwidoczniej rozluźniła jej język.
— Naprawdę musimy zabrać je z sobą — powiedziała ostrym tonem. — W przeciwnym razie wszystkie zaczną się podawać za Aes Sedai, natychmiast gdy znikną nam z oczu. Kobieta, która mówi, że ponad trzysta lat temu wydalono ją z Wieży, może powiedzieć wszystko! Moim zdaniem należy je dobrze pilnować, a nie tańczyć, jak nam zagrają, szczególnie jeśli chodzi o te, które potrafią Podróżować. Może do tej pory chodziły tam, Elayne, gdzie im kazałaś i wracały... jak długo wszakże tak będzie? Przyjdzie moment, gdy jedna z nich nie wróci. Zapamiętaj moje słowa, bo jeśli jedna ucieknie, inne natychmiast pójdą w jej ślady i zaczną się problemy, z którymi nigdy nie zdołamy sobie poradzić.
— Nie ma żadnego powodu, żebyśmy gdziekolwiek szły — przerwała jej twardo Elayne. Zwracała się zarówno do Gwardzistek, jak i do sióstr. Potężna Moc, którą ktoś przenosił, znajdowała się wciąż w tym samym miejscu, w jakim Dziedziczka Tronu ją wyczuła. Nawet jeśli ów osobnik się przemieści, zdaniem Elayne małe były szanse, że uda się on do Caemlyn, naprawdę niewielkie, natomiast pogłoska o planowanej przez Aes Sedai ucieczce mogłaby zrodzić prawdziwy popłoch wśród mieszkańców i ludzie popędziliby tłumnie ku wyjściom, umykając przed niezwykłą siłą, która przeraziła nawet Aes Sedai. Tratowaliby się i zabijali. Prawdopodobnie nawet plądrująca miasto armia nie dokonałaby tak wielkich zniszczeń. A te trzy siostry gadały tak głośno, jakby były same w tym korytarzu, jakby nikt nie mógł ich tu podsłuchać! Dla Merilille Elayne potrafiłaby znaleźć wytłumaczenie... ale pozostałe?! — Zostaniemy tutaj, zgodnie z rozkazami Zasiadającej na Tronie Amyrlin! Nie ruszymy się stąd, póki Amyrlin nie wyda nam takiego polecenia. Kuzynkom nadal będziecie okazywać uprzejmość, aż zostaną ponownie zaproszone do Wieży, a zdarzy się to również z rozkazu Zasiadającej na Tronie Amyrlin, jak same dobrze wiecie. Będziecie też kontynuować szkolenie Poszukiwaczek Wiatru i żyć w taki sposób, jak przystało Aes Sedai. Naszym obowiązkiem jest uśmierzyć lęk mieszkańców i nie dopuścić do rozprzestrzenienia się paniki, którą mogą wywołać bezsensowne plotki i pogłoski o naszym odejściu.
No cóż, może jej ton okazał się bardziej stanowczy, niż sobie zamierzyła. Sareitha spuściła wzrok na kafle podłogi niczym upomniana przez starszą siostrę nowicjuszka. Merilille znowu się wzdrygnęła, słysząc wzmiankę o Poszukiwaczkach Wiatru, ale tego Dziedziczka Tronu mogła się spodziewać. Inne także udzielały lekcji, jednakże przedstawicielki Ludu Morza trzymały Merilille równie krótko jak własne uczennice. Kobieta sypiała w ich kwaterach i rzadko ją widywano bez dwóch czy trzech osób depczących jej cicho po piętach i sprawdzających, czy jest dostatecznie pokorna.
— Oczywiście, Elayne — odparła pospiesznie Careane. — Oczywiście. Żadna z nas nie sugeruje sprzeciwu wobec Amyrlin. — Zawahała się i przez chwilę poprawiała szal z zielonymi frędzlami na ramionach, pozornie całkowicie skupiona na tej czynności. Raz tylko posłała litościwe spojrzenie Merilille. — Jeśli jednak mówimy o przedstawicielkach Ludu Morza, mogłabyś nakazać Vandene wzięcie udziału w szkoleniu? — Elayne nic nie odpowiedziała, więc następne zdanie Careane wypowiedziała tonem, który u osoby nie będącej Aes Sedai nazwano by ponurym. — Vandene twierdzi, że jest zbyt zajęta tymi dwiema uciekinierkami, niemniej jednak znajduje czas na rozmowy ze mną tak długo w noc, aż na wpół przysypiam. A te dwie są już tak zastraszone, że nie pisnęłyby słowa, nawet gdyby ich sukienki stanęły w ogniu. Nie potrzebują już uwagi Vandene, która mogłaby się teraz poświęcić szkoleniu tych przeklętych dzikusek. Niech Vandene również zacznie się zachowywać jak Aes Sedai!
Jeszcze przez moment Careane popatrywała na Elayne złowrogo i z przyganą, dopiero później, powoli, jej wzrok zaczął łagodnieć. To właśnie Dziedziczka Tronu skorzystała z okazji i nakłoniła Aes Sedai do szkolenia Poszukiwaczek Wiatru, lecz sama dotychczas udzieliła zaledwie kilku lekcji, wymawiając się ważniejszymi zajęciami i obowiązkami. Poza tym przedstawicielki Ludu Morza postrzegały „lądowe” nauczycielki jako najemniczki (nawet kiedy chodziło o Aes Sedai), a najemnik miał u nich niższą pozycję od pomywaczki. Od pomywaczki, która źle wykonuje swoją pracę. Elayne ciągle uważała, że Nynaeve odeszła tylko dlatego, że chciała się wykpić od dalszego udzielania tych lekcji. Ma się rozumieć, nikt nie podejrzewał, iż mogłaby skończyć tak jak Merilille, ale zapewne wystraszyć mogło już nawet kilka godzin podobnego traktowania.
— Och, nie, Careane — wtrąciła Sareitha, nadal unikając oczu Dziedziczki Tronu. Nie patrzyła też na Merilille. W jej opinii Szara sama była sobie winna i jedynie z własnej winy pozostawała w tym nieprzyjemnym układzie, zasłużyła sobie zatem na takie traktowanie i na wszystko co ją spotkało. Na szczęście Sareitha nie zamierzała rozdrapywać niezagojonych ran. — Vandene szaleje z bólu po utracie siostry, a dzięki Kirstian i Zaryi zapomina o tragedii i ma na czym skupić umysł. — Cokolwiek Sareitha myślała o pozostałych Kuzynkach, zaakceptowała fakt, że Zarya jest zbiegiem, zresztą musiała go zaakceptować, gdyż Zaryę rozpoznała Careane. A jeśli Kirstian kłamała, zapłaciła za własne kłamstwo. Uciekinierek nie traktowano najlepiej. — Ja także spędzam z nią całe godziny i wiem, że Vandene pragnie mówić prawie wyłącznie o Adeleas. Może chce dołączyć moje wspomnienia związane z jej siostrą do własnych. Sądzę, że należy dać jej tyle czasu, ile potrzebuje, a dzięki towarzystwu tych dwóch uciekinierek nie jest zbyt często samotna. — Posłała Elayne spojrzenie z ukosa, potem wzięła głęboki wdech. — Niemniej jednak... szkolenie Poszukiwaczek Wiatru to z pewnością... prawdziwe i trudne wyzwanie. Może godzinka lekcji co jakiś czas pomogłaby Vandene otrząsnąć się z przygnębienia, choćby miała się przy tym na nie rozgniewać. Zgadzasz się ze mną, Elayne? Godzina lub dwie, od czasu do czasu.
— Pozwolę Vandene tak długo boleć z powodu utraty siostry, jak będzie potrzebowała lub chciała — odrzekła Dziedziczka Tronu spokojnie, lecz stanowczo. — I nie zamierzam więcej na ten temat dyskutować.
Careane westchnęła ciężko i znów poprawiła szal. Sareitha wydała znacznie słabsze westchnienie i zaczęła obracać pierścień w kształcie Wielkiego Węża, który nosiła na palcu wskazującym lewej ręki. Może obie Aes Sedai wyczuły nastrój Elayne, a może po prostu żadna z nich nie miała ochoty na kolejne szkolenie Poszukiwaczek Wiatru. Merilille wciąż wyglądała na zaskoczoną, z drugiej strony wszakże jej sesje z przedstawicielkami Ludu Morza trwały całe dnie i noce, chyba że Elayne udało się kobietę od nich odciągnąć. Tyle że Poszukiwaczki Wiatru coraz rzadziej pozwalały jej odejść, niezależnie od próśb i pomysłów Dziedziczki Tronu.
Na szczęście Elayne udawało się unikać zbędnej szorstkości w kontaktach z tymi trzema. Uprzejmość wymagała od niej wysiłku, szczególnie że towarzyszyła jej Aviendha. Dziedziczka Tronu nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby kiedykolwiek straciła siostrę. Vandene nie tylko tęskniła za Adeleas i smuciła się z powodu jej śmierci, ale także szukała mordercy siostry, a nie miała pewności, czy nie jest nim Merilille Ceandevin, Careane Fransi czy też Sareitha Tomares. Jedna z nich albo — co gorsza — więcej niż jedna. Z pozoru trudno było oskarżyć o zbrodnię Merilille w jej obecnym stanie, jednak w przypadku Aes Sedai nigdy nie można mieć pewności. Jak zauważyła Birgitte, jeden z najgorszych Sprzymierzeńców Ciemności, jakich kiedykolwiek spotkała (a było to podczas Wojen z Trollokami), wydawał się łagodnym jak baranek chłopcem, który podskakiwał na każdy głośniejszy hałas... A później młokos ów zatruł zapasy wody dla całego miasta. Gest Aviendhy był jednoznaczny i przeraził Birgitte, Aviendha jednakże nie obawiała się już Aes Sedai tak jak kiedyś. Zwyczaj nakazywał grzeczne zachowanie do czasu, gdy znajdą się dowody skazujące. Później można zupełnie dać sobie spokój z uprzejmością.
— Och — powiedziała Sareitha. Nieoczekiwanie się ożywiła. — Kapitan Mellar jest tutaj. Znów się wsławił podczas twojej nieobecności, Elayne.
Aviendha chwyciła rękojeść noża za paskiem, a Birgitte zesztywniała. Twarz Careane znieruchomiała i spłynął z niej cały kolor. Nawet Merilille popatrzyła wyniośle i z wyraźną dezaprobatą. Żadna siostra nie czyniła tajemnicy ze swojej niechęci do Doilana Mellara.
Kapitan miał zbyt pociągłą twarz, nie był mężczyzną atrakcyjnym ani nawet przystojnym, tym niemniej poruszał się z gibkim wdziękiem szermierza, któremu los nie poskąpił też siły fizycznej. Jako kapitan straży przybocznej Elayne, Mellar zarobił trzy złote węzły rangi i nosił je przylutowane na każdym ramieniu swego lśniącego od polerki napierśnika. Nieświadomy obserwator mógłby pomyśleć, że Mellar usiłuje się wywyższać nad Birgitte. Śnieżnobiała koronka jego koszuli — przy szyi i na mankietach — była dwukrotnie grubsza i dwa razy dłuższa niż tego typu dodatki do stroju którejkolwiek z Gwardzistek, ale znów zdjął szarfę, może dlatego, że przesłaniała mu złote węzły na jednym ramieniu. Twierdził, że nie pragnie niczego więcej w życiu poza dowodzeniem osobistą strażą Dziedziczki Tronu, bez końca wszakże wspominał bitwy, w których walczył jako najemnik. Wnosząc z jego opowieści, chyba nigdy nie stał po stronie przegranych, a żołnierze często zawdzięczali zwycięstwo jego osobistym wysiłkom w polu, których zresztą nikt nie doceniał. Teraz kapitan Mellar szybkim ruchem zdjął z głowy ozdobiony białym pióropuszem kapelusz i równocześnie wykonał głęboki, zamaszysty ukłon, zwinnie przytrzymując przy tym jedną ręką miecz. Następnie skłonił się po raz drugi, choć nie tak nisko. Ten drugi ukłon był przeznaczony dla Birgitte, którą mężczyzna pozdrowił także, przykładając sobie rękę do piersi.
Elayne uśmiechnęła się uprzejmie.
— Sareitha mówi, że znów postąpiłeś dziś jak bohater, kapitanie Mellar. Jak to się stało?
— Wypełniałem jedynie swoje obowiązki wobec królowej, nic więcej. — Mimo udawanej skromności i pozorowanego oburzenia jego uśmiech był cieplejszy, niż można by się spodziewać. Połowa pałacu uważała go za ojca dziecka Elayne. A ponieważ Dziedziczka Tronu nijak nie zaprzeczała tym pogłoskom, Mellar najprawdopodobniej wierzył, że ma przed sobą niezłe perspektywy. Jego ciemne oczy jednakże zawsze pozostawały ponure, więc i teraz nie było w nich radości. Wzrok mężczyzny był lodowaty niczym śmierć. — Moje obowiązki wobec ciebie to dla mnie wyłącznie przyjemność, moja Królowo.
— Kapitan Mellar poprowadził wczoraj kolejny wypad mimo braku rozkazów — oznajmiła Birgitte starannie wyważonym głosem. — Tym razem bitwa o mało nie dotarła do Bramy Far Madding, którą polecił pozostawić otwartą na wypadek jego powrotu.
Elayne poczuła, że jej rysy twardnieją.
— Och, nie — zaprotestowała Sareitha. — Wcale tak się to nie odbyło. Stu zbrojnych Lorda Luana próbowało wejść pod osłoną nocy do miasta, ocenili jednak porę jako zbyt późną i złapał ich świt. Było ich trzy razy mniej niż ludzi Lorda Nasina. Gdyby kapitan Mellar nie otworzył bramy i nie poprowadził odsieczy, zginęliby porąbani na kawałki na naszych oczach. A ponieważ podjął właściwą decyzję, ocalił osiemdziesięciu popierających cię ludzi.
Mężczyzna uśmiechał się, wyraźnie się rozkoszując pochwałami Aes Sedai. Najwyraźniej wcześniejszą krytykę ze strony Birgitte kompletnie zignorował. Wydawał się też nie widzieć dezaprobujących spojrzeń Careane i Merilille. Ten człowiek zawsze potrafił lekceważyć ludzką niechęć.
— Skąd wiedziałeś, że masz do czynienia ze zbrojnymi Lorda Luana, kapitanie? — spytała cicho Elayne.
Na twarzy Birgitte pojawił się nieznaczny uśmieszek, który powinien stanowić dla Mellara ostrzeżenie. Tyle że kapitan należał do osób, które jawnie nie wierzyły, że Birgitte jest kobietą Strażnik. Nawet jeśli w to wierzył, niewiele osób poza Strażnikami i Aes Sedai wiedziały, co pociąga za sobą więź. Elayne doszła raczej do wniosku, że Mellar wygląda na jeszcze bardziej zadowolonego z siebie.
— Nie kierowałem się sztandarami, moja Królowo. Każdy może nieść sztandar. Spojrzałem przez moją lunetę i rozpoznałem Jurada Accana. Accan to człowiek oddany Luanowi w każdym calu. Kiedyś wiedziałem, że... — Podnieconym ruchem zamachał ręką w gwałtownym zaprzeczeniu, aż zawirowała koronka jego mankietu. — Reszta nie była trudniejsza od zwykłych ćwiczeń.
— A ten Jurad Accan? Czy przyniósł jakąś wiadomość od Lorda Luana? Jakieś pismo podpisane, opatrzone pieczęcią i potwierdzające poparcie Domu Norwelyn dla Dynastii Trakand?
— Nie mam nic na piśmie, moja Królowo, lecz jak wspomniałem...
— Lord Luan nie opowiedział się oficjalnie po mojej stronie, kapitanie!
Uśmiech Mellara nieco zbladł. Mężczyzna nie był przyzwyczajony, żeby mu ktoś przerywał.
— Ależ moja Królowo, Lady Dyelin twierdzi, że Luan praktycznie przeszedł na twoją stronę. Accan okazał dowód na...
— Na nic, kapitanie — powiedziała zimno Elayne. — Być może Lord Luan trafi w końcu do mojego obozu, do tego czasu jednak mogę jedynie stwierdzić, że dałeś mi, panie, osiemdziesięciu ludzi, których trzeba obserwować. — Osiemdziesięciu ze stu! A ilu jej ludzi stracił? I przy tym wystawił na szwank bezpieczeństwo Caemlyn, niech sczeźnie! — Skoro mimo swoich obowiązków znajdujesz czas na wypady poza miasto z moją osobistą ochroną, może znajdziesz go również na doglądanie nowo przybyłych. Nie wyznaczę do tego zadania nikogo z murów. Może pan Accan i jego ludzie dołączą do musztrowanych żołnierzy, których przywiozłam z wizytowanych rezydencji. Musztra zajmie im wszystkim większą część dnia, a my nie będziemy musieli się nimi przejmować, chociaż zostawiam tobie, kapitanie, wymyślenie zajęć, które utrzymają ich z dala od miejskich murów przez pozostałe godziny doby. A oczekuję, że będą się trzymali z dala od murów i nie wpakują się w żadne kłopoty. Możesz już teraz się nimi zająć.
Oszołomiony Mellar gapił się na nią bez słowa. Elayne nigdy wcześniej go nie zrugała i mężczyźnie wyraźnie nie spodobały się jej słowa, szczególnie wobec tak wielu świadków. Nikt już nikomu nie posyłał teraz gorących uśmiechów. Kapitan wykrzywił usta i popatrywał jeszcze bardziej posępnym wzrokiem. Nie mógł jednakże zrobić nic innego poza kolejnym ukłonem, mruknięciem ochrypłym głosem: „Jak rozkaże moja Królowa” i odejściem z maksymalnym wdziękiem, na jaki zdołał się zdobyć. Niemal od razu ruszył tak wielkimi krokami w dół korytarza, jakby pragnął podeptać wszystkich, którzy wejdą mu w drogę. Elayne będzie musiała polecić Rasorii, aby na siebie uważała, gdyż kapitan może spróbować ukoić swój gniew poprzez wyładowanie się na osobach, które były świadkami jego poniżenia i słyszały reprymendę Dziedziczki Tronu. Merilille i Careane prawie w identyczny sposób pokiwały głowami. Chętnie same by zrugały Mellara, a nawet usunęły go z pałacu. I to już dawno temu.
— Nawet jeżeli kapitan Mellar postąpił niewłaściwie — oświadczyła ostrożnie Sareitha — a wcale nie jestem o tym przekonana, uratował twoje życie, Elayne, narażając własne. Twoje życie, a także życie Lady Dyelin. Czy naprawdę trzeba go było wprawiać w zakłopotanie w obecności nas wszystkich?
— Nigdy nie unikam spłaty własnych długów, Sareitho. — Dziedziczka Tronu poczuła, że Aviendha chwyta ją za jedną rękę, Birgitte zaś za drugą. Każdą z dłoni lekko uścisnęła. Gdy człowiek znajduje się w otoczeniu wrogów, dobrze mieć siostrę i przyjaciółkę w pobliżu. — Teraz zamierzam znaleźć wannę z gorącą wodą, więc jeśli któraś ma ochotę wyszorować mi plecy, to...
Kobiety potrafiły rozpoznać odprawę, toteż odeszły — zresztą z większą gracją niż kapitan Mellar. Careane i Sareitha natychmiast zaczęły dyskutować, czy Poszukiwaczki Wiatru chcą właściwie uczestniczyć dziś w lekcjach, Merilille zaś usiłowała rozglądać się równocześnie na wszystkie strony w nadziei uniknięcia ewentualnych Poszukiwaczek Wiatru. Czy jednak później nie zaczną omawiać tego, co się zdarzyło? Czy nie rozpowiedzą, że Elayne posprzeczała się z prawdopodobnym ojcem swego dziecka? I czy udało im się ukryć swój udział w zabójstwie Adeleas?
„Zawsze spłacam swoje długi” — pomyślała Elayne, patrząc za odchodzącymi. „I pomagam moim przyjaciołom spłacać ich długi”.