A ona skarżyła się znów na trwożliwość innych Mądrych — podsumowała Faile najłagodniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, poprawiając duży kosz, który niosła na jednym ramieniu i przestępując z nogi na nogę w błotnistym śniegu. Kosz nie był ciężki, chociaż po brzegi wypełniony brudnym praniem, włożona na ciepłą bieliznę biała, wełniana szata kobiety — gruba i ciepła, jednak wysokie buty z miękkiej, pobielonej skóry nie dawały zbytniej ochrony wobec zimnego, rozmokłego śniegu. — Kazano mi dokładnie informować o każdym słowie wypowiedzianym przez Mądrą Sevannę — dodała szybko. Someryn należała właśnie do tych „innych” Mądrych i skrzywiła się na słowo „trwożliwość”.
Tylko dolną część jej twarzy widziała Faile spod opuszczonych powiek. Od gai’shain wymagano pokornego zachowania, szczególnie od gai’shain, które nie pochodziły z Aielów i chociaż Faile popatrywała przez rzęsy, starając się zinterpretować minę Someryn, niewiele widziała, gdyż Mądra była wyższą niż większość mężczyzn, nawet mężczyzn Aielów, złotowłosą olbrzymką, która wyraźnie nad nią górowała. Zazwyczaj więc sięgała wzrokiem jedynie ku wydatnemu biustowi Someryn, słonecznej cerze pulchnego dekoltu w rozsznurowanej niemal do połowy piersi bluzce, prawie całkowicie pokrytemu solidną kolekcją długich naszyjników, łez ognia i szmaragdów, rubinów i opali, trzywarstwowych splotów dużych pereł i złotych łańcuchów o zawiłych wzorach. Większość Mądrych wydawała się nie lubić Sevanny, która „pełniła obowiązki dowodzącej” aż do czasu wyboru nowego szefa klanu Shaido, do czego najprawdopodobniej nie dojdzie zbyt szybko. Mimo to Mądre starały się wciąż umniejszać jej autorytet, ilekroć tylko nie sprzeczały się między sobą albo nie tworzyły klik; jednak wiele z nich podzielało miłość Sevanny do biżuterii ludzi z bagien, a niektóre zaczęły nawet za jej przykładem nosić pierścienie na palcach. Dlatego też Someryn miała na palcu prawej dłoni duży, biały opal, który błyszczał czerwienią, kiedy kobieta poprawiała szal na ramionach, na palcu lewej zaś długi, niebieski szafir otoczony rubinami. Nie przyswoiła sobie wszakże strojów z jedwabiu. Bluzkę miała więc z prostej białej algode, z Pustkowia, a spódnicę i szal z grubej wełny, równie ciemnej jak złożona wpół szarfa, którą przewiązała sobie długie do talii złote włosy, dzięki czemu nie opadały jej na twarz. Zimno chyba wcale jej nie przeszkadzało.
Faile i Someryn stały za czymś, co Faile uważała za granicę między obozem Shaido i obozem gai’shain — czyli obozem więźniów — choć właściwie obie te części składały się na jedno duże obozowisko. Niektórzy gai’shain spali wśród Shaido, resztę wszakże trzymano w środku obozu (chyba że komuś wyznaczono pracę w innym miejscu), niczym bydło ogrodzone murem Shaido Aiel przed pokusą wolności. Większość mijających je mężczyzn i kobiet nosiła białe szaty gai’shain, choć stroje jedynie nielicznych były tak pięknie utkane jak rzeczy Faile. Ponieważ Shaido musieli przyodziać nagle tyle osób, zwykle korzystali z pierwszego lepszego białego materiału, który mieli pod ręką. Niektórych zatem ubrano w warstwy grubego lnu, tkaniny ręcznikowej lub szorstkiego płótna namiotowego; wiele szat nosiło plamy z błota bądź sadzy. Naprawdę niewielu gai’shain było wysokimi, jasnookimi Aielami. Ogromna większość miała rumianą cerę Amadician, oliwkową skórę Altaran albo bladą karnację Cairhienian, od czasu do czasu trafiali się też wśród nich podróżnicy lub kupcy z Illian czy Tarabonu lub przedstawiciele innych narodowości, którym przydarzyło się znaleźć w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Oprócz garstki Aielów w bieli, najdłużej Shaido trzymali Cairhienian, toteż podchodzili oni do swojej sytuacji z największą rezygnacją, niemniej jednak wszyscy ze spuszczonymi oczyma wykonywali swoje zadania tak szybko, jak pozwalał rozdeptany w papkę śnieg i błoto. Spodziewano się, że gai’shain będą okazywać pokorę, posłuszeństwo i gorliwość. Inne zachowanie kończyło się bolesnymi szturchańcami.
Faile chętnie by się pospieszyła. Było jej zimno w stopy i pragnęła jak najprędzej pozbyć się brudnych ubrań Sevanny. Poza tym zbyt wiele osób mogłoby ją zobaczyć, jak stoi na dworze wraz z Someryn. Mimo obszernego kaptura skrywającego jej twarz, z powodu otaczającego jej talię szerokiego pasa z lśniących złotych kółek i dopasowanego kołnierza wszyscy wiedzieli, że mają do czynienia z jedną ze służących Sevanny. To znaczy nikt nie określał ich tym słowem — w oczach Aielów określenie „służący” było poniżające — jednak tym właśnie byli, przynajmniej ludzie z bagien, a w dodatku im nie płacono, mieli mniej praw i mniej wolności niż jakikolwiek przedstawiciel służby, o jakim Faile kiedykolwiek słyszała. Prędzej czy później sama Sevanna się dowie, że Mądre zatrzymują jej gai’shain, usiłując ich wypytać. Sevanna miała dobrze ponad stu służących i ciągle do tej grupy dodawała nowych, a Faile była pewna, że nawet najmniej ważny z nich powtarza dalej jej każde słowo, które słyszał w rozmowie Sevanny z Mądrymi.
Pułapka okazywała się brutalnie skuteczna. Sevanna była surową panią, choć raczej w niedbały sposób, toteż nigdy nie krzyczała i w ogóle rzadko otwarcie się gniewała, jednak najdrobniejsze naruszenie prawa, najmniejsze nawet uchybienie w postępowaniu albo zachowaniu karała natychmiast uderzeniem witką lub rzemieniem, co wieczór zaś pięciu gai’shain, którzy najbardziej jej się narazili, wybierano do dalszych kar — czasami po pobiciu spędzali noc związani i zakneblowani, ot, choćby dla zniechęcenia do buntu pozostałych. Faile wolała się nie zastanawiać, jak ta kobieta potraktowałaby szpiega. Z drugiej strony Mądre nie ukrywały, że osobę, która nie przekaże im dobrowolnie tego, co podsłuchała, spróbuje coś zatrzymać dla siebie bądź też zechce negocjować „cenę” za donosicielstwo, czeka niepewna przyszłość i prawdopodobnie skończy ona w płytkim grobie. Krzywdzenie gai’shain poza dozwolone granice dyscypliny oznaczało pogwałcenie ji’e’toh, zbioru zasad honoru i zobowiązań, którym rządziło się życie Aielów, ale gai’shain z bagien najwidoczniej pewna liczba reguł nie dotyczyła.
Prędzej czy później jedna czy druga strona tej pułapki się zatrzaśnie. Może nie zatrzasnęły się jeszcze dlatego, że Shaido uważali swoich gai’shain z bagien za istoty nie lepsze od koni zaprzęgowych czy zwierząt jucznych, chociaż po prawdzie zwierzęta traktowali zdecydowanie łaskawiej. Od czasu do czasu jakiś gai’shain próbował uciec, lecz na co dzień po prostu wszyscy oni dostawali jedzenie i schronienie, wyznaczano im zadania i karano ich, gdy tych zadań nie wypełniali. Mądre nie spodziewały się po gai’shain nieposłuszeństwa, a Sevanna nie myślała, że będą ją szpiegować — nie bardziej, niż się oczekuje śpiewu po koniach. Jednak prędzej czy później... I nie była to jedyna pułapka, w której utknęła Faile.
— Mądra, nie mam ci nic więcej do powiedzenia — wymamrotała, widząc, że Someryn milczy. Trzeba być niezdrowym na umyśle, aby odejść od Mądrej bez jej pozwolenia i jednoznacznej odprawy. — Mądra Sevanna mówi przy nas całkiem swobodnie, lecz nie mówi zbyt wiele.
Wysoka Someryn nadal milczała, więc po długiej chwili Faile ośmieliła się nieco wyżej unieść oczy. Mądra wpatrywała się gdzieś ponad jej głową, a otwarte usta jawnie sugerowały ogłuszające zdumienie. Faile zmarszczyła brwi, przesunęła kosz na ramieniu i zerknęła za siebie, nie zobaczyła jednak niczego, co mogłoby wyjaśniać zaskoczoną minę Someryn — widziała po prostu rozległy obóz, ciemne, niskie namioty Aielów przemieszane z namiotami spiczastymi, prostokątnymi i różnymi innymi, zazwyczaj w odcieniach brudnej bieli lub jasnego brązu, choć zdarzały się także zielone, niebieskie, czerwone, a nawet pasiaste. Shaido podczas ataku zabierali wszystko, co wartościowe i wszystko, co mogłoby się okazać przydatne, a gdy wyruszali w dalszą drogę, dokładnie sprzątali miejsce po obozowisku, nie pozostawiając po sobie niemal żadnych śladów.
Tutejsze obozowisko było wielkie i tłoczne. Zebrało się w nim dziesięć szczepów, czyli ponad siedemdziesiąt tysięcy Shaido Aiel i — wedle oceny Faile — prawie tyleż samo gai’shain. Wszędzie dostrzegała jedynie zwykłą krzątaninę — zajmujący się swoimi sprawami ciemno odziani Aielowie kręcili się między pędzącymi w tę i z powrotem, ubranymi na biało jeńcami. Kowal dął w miechy kowalskie w kuźni, którą stworzył sobie w otwartym namiocie; jego narzędzia leżały na wygarbowanej, byczej skórze. Dzieci poganiały witkami stadka meczących kóz, jakaś przekupka prezentowała swoje towary w dużym, otwartym, ozdobnym namiocie z żółtego płótna — leżały tam wszystkie możliwe przedmioty (oczywiście zagrabione) od złotych świeczników i srebrnych misek po zwyczajne rondle i czajniki. Szczupły mężczyzna prowadzący na postronku konia stał pogrążony w rozmowie z siwowłosą Mądrą imieniem Masalin. Wnosząc z jego gestu, wskazującego na brzuch zwierzęcia, bez wątpienia szukał lekarstwa na jakąś dolegliwość swego wierzchowca. Nie, wokół nie działo się nic, co mogłoby tak bardzo oszołomić Someryn, że aż mimowolnie otworzyła usta.
Faile już miała się odwrócić, kiedy zauważyła zapatrzoną w dal ciemnowłosą kobietę Aiel. Jej włosy były nie tyle ciemne, co czarne niczym skrzydło kruka. Taki kolor włosów stanowił wśród Aielów prawdziwą rzadkość. Mimo iż nie widziała jej twarzy, Faile wydało się, że rozpoznaje Alarys, inną Mądrą. W obozie było około czterystu Mądrych, jednak Faile szybko nauczyła się je rozpoznawać po wyglądzie. Tkaczka czy garncarka myląca z sobą Mądre mogła szybko zasłużyć na chłostę.
Może fakt, że Alarys również stała nieruchomo i spoglądała w tym samym kierunku co Someryn, nic by nie znaczył, podobnie jak to, że pozwoliła swemu szalowi ześlizgnąć się na ziemię, tyle że za nią Faile rozpoznała jeszcze inną Mądrą, też patrzącą w dal, na północny zachód i klepiącą przechodzące przed nią osoby. Tą Mądrą musiała być Jesain, która otrzymałaby epitet „niska”, nawet gdyby nie pochodziła z Aielów, kobieta o wielkiej czuprynie tak intensywnie rudych włosów, że zbladłby przy nich ogień, i równie ognistym temperamencie. Masalin mówiła coś do człowieka z koniem i wskazywała na zwierzę. Nie potrafiła przenosić Mocy, jednak trzy Mądre, które umiały, wpatrywały się w tym samym kierunku! Tylko jedna rzecz mogła wyjaśnić to zdarzenie — Mądre dostrzegły kogoś przenoszącego Moc w górze, na zalesionym paśmie górskim, za obozem. Inna przenosząca Moc Mądra na pewno nie wzbudziłaby w nich tak ogromnego zaskoczenia. Czy mogła to zatem robić jakaś Aes Sedai? A może więcej niż jedna? Lepiej nie wzbudzać w sobie nadziei. Za wcześnie.
Klepnięcie w głowę oszołomiło ją i Faile o mało nie upuściła kosza.
— Czego stoisz jak kołek? — warknęła na nią Someryn. — Kontynuuj swoją pracę. Idź, zanim ci...!
Faile odeszła więc, podtrzymując jedną ręką kosz, drugą zaś unosząc spódnice swej szaty nad błotnistym śniegiem i przemieszczając się najszybciej, jak mogła bez pośliźnięcia się i upadku na ziemię. Someryn nigdy nikogo nie biła i nigdy na nikogo nie podnosiła głosu. Skoro teraz zareagowała zatem tak nerwowo, najlepiej było natychmiast zejść jej z drogi. Pokornie i posłusznie.
Duma podpowiadała wprawdzie Faile inne zachowanie — chłodny bunt, spokojną odmowę wykonania polecenia — jednak rozum mówił, że w ten sposób ściągnie na siebie uwagę Mądrych, które zaczną ją dwukrotnie staranniej pilnować. Może Shaido uważali gai’shain z bagien jedynie za oswojone zwierzęta, nie byli wszakże zupełnie ślepi. Niech myślą, że Faile uznała swoją niewolę za coś nieuniknionego i nieodwracalnego, że nie zamierza uciec. Nie powinni wiedzieć, że zamyślała ucieczkę. Im prędzej, tym lepiej. Na pewno zanim zjawi się Perrin. Ani przez chwilę nie wątpiła, że małżonek podąża jej tropem, że jakoś ją znajdzie — ten człowiek potrafiłby chyba przejść przez ścianę, gdyby tak sobie postanowił! — czuła wszakże, że musi umknąć wcześniej. Była przecież córką żołnierza. Znała liczbę Shaido Aiel i znała też wielkość potencjalnych sił, które jej mąż mógł wezwać, toteż zdawała sobie sprawę, że musi dotrzeć do niego, zanim zacznie się potyczka. Trzeba było tylko najpierw wymyślić, jak wyrwać się spod nadzoru Shaido.
Na kogo patrzyły Mądre? Na Aes Sedai czy może na Mądre Perrina? O Światłości, Faile miała nadzieję, że to nie one, że to jeszcze nie grupka jej męża! Inne sprawy miały teraz pierwszeństwo, na przykład pranie. Faile niosła kosz z ruin, które pozostały po mieście Malden, przebijając się przez gęsty strumień gai’shain. Opuszczający miasto nosili na ramionach długie drągi z parą ciężkich wiader na końcach, natomiast puste wiadra wchodzących do Malden kołysały się na drągach dzierżonych przez innych gai’shain. Tak wiele osób w obozie potrzebowało bardzo dużo wody, którą jeńcy dostarczali wiadro po wiadrze. Do tej pracy wyznaczono najpierw tych gai’shain, którzy wcześniej mieszkali w Malden. Ponieważ miasto leżało tak daleko na północy Altary, cera jego mieszkańców była raczej jasna niż oliwkowa, niektórzy mieli nawet niebieskie oczy. Wszyscy jednak posuwali się przed siebie w oszołomieniu. Shaido, którzy wspięli się na miejskie mury pewnej nocy, z łatwością przełamali obronę Malden, zanim jeszcze większość maldeńczyków uświadomiła sobie, że znajdują się w niebezpieczeństwie. Chociaż od tamtej nocy minęło nieco czasu, mieszkańcy miasta wciąż wydawali się niezdolni uwierzyć w zdarzenia, w wyniku których ich życie tak kompletnie się zmieniło.
Jednakże Faile szukała pewnej konkretnej twarzy i miała nadzieję, że ta osoba nie nosi dziś wody. Rozglądała się za nią od dnia, w którym Shaido rozbili tu obóz, co miało miejsce cztery dni temu. Odszukała teraz tę kobietę tuż za miejskimi bramami stojącymi obecnie otworem. Odziana na biało, wyższa od Faile, z płaskim koszem chleba przy biodrze i kapturem odsuniętym na tyle, że ujawniał grzywę ciemnorudych włosów, Chiad opierała się o granitowy mur. Kobieta prawdopodobnie przypatrywała się żelaznym bramom, które nie zdołały ochronić Malden, ale obróciła się, gdy tylko Faile do niej podeszła. Stały przez moment obok siebie, właściwie na siebie nie patrząc i udając, że poprawiają niesione kosze. Nie istniały żadne powody, dla których dwie gai’shain nie miałyby z sobą rozmawiać, obie powinny wszakże pamiętać, że zostały razem schwytane. Bain i Chiad nie obserwowano tu z taką uwagą jak gai’shain służących Sevannie, lecz ich status mógłby się zmienić, jeśli ktoś zapamięta tę rozmowę. Prawie wszystkie osoby w zasięgu ich wzroku były gai’shain, w dodatku pochodzącymi z miejsca na zachód od Muru Smoka, tym niemniej zbyt wielu jeńców odkryło, jak łatwo wkraść się w czyjeś łaski dzięki przekazywaniu opowieści i pogłosek. A większość ludzi zrobi wszystko, co trzeba, byle tylko przeżyć, niektórzy zaś zawsze, niezależnie od okoliczności, próbują obrosnąć w piórka.
— Odeszli stąd pierwszej nocy — mruknęła Chiad. — Bain i ja wyprowadziłyśmy ich do tych drzew, a wracając, zatarłyśmy ślady. Chyba nikt nie zauważył ich odejścia, tak mi się zdaje. Przy tak wielkiej ilości gai’shain, Shaido jedynie cudem mogliby odkryć czyjeś zniknięcie.
Faile wydała ciche westchnienie ulgi. Minęły zatem trzy dni i Shaido Aiel nie zauważyli ucieczki. Nieliczni miewali pełny dzień swobody, więc szanse na sukces zwiększały się z każdym dniem na wolności, Faile miała zaś pewność, że Shaido wyruszą jutro lub pojutrze. Od jej porwania nie zatrzymywali się nigdzie na tak długo. Podejrzewała, że podejmą próbę marszu z powrotem do Muru Smoka i przekroczenie go, aby ponownie się znaleźć w Pustkowiu.
Niełatwo jej było namówić Lacile i Arrelę na odejście bez niej. W końcu przekonała ich prośbą, by skontaktowały się z Perrinem i przekazały mu, gdzie znajduje się jego żona, a przy okazji ostrzegły go przed ogromną ilością Shaido Aiel i zażądały w jej imieniu wstrzymania jakichkolwiek działań, które mogłyby jej zaszkodzić i uniemożliwić ucieczkę. Ucieczkę, którą jakoby już starannie przygotowała. Faile żywiła przekonanie, że obie kobiety uwierzyły w jej słowa, zresztą w jakimś sensie rzeczywiście przygotowywała już zbiegnięcie — faktycznie miała kilka planów, z których jeden musiał się przecież powieść — jednak aż do tamtej chwili była w połowie pewna, że Lacile i Arrela postanowią dotrzymać złożonych przysiąg i nie zdecydują się na ucieczkę bez swojej pani. Przysięgi wody w jakiś sposób wiązały silniej niż przysięgi posłuszeństwa, jednak zostawiały też wiele miejsca dla głupot popełnianych w imię honoru. Po prawdzie, Faile nie wiedziała, czy dwie kobiety potrafią odnaleźć Perrina, ale — tak czy owak — będą wolne, a jej zostaną jeszcze dwie towarzyszki, których losem będzie się musiała przejmować. Nieobecność trzech służących Sevanna oczywiście bardzo szybko by zauważyła, w przeciągu kilku godzin zapewne, i bezzwłocznie wysłałaby za nimi najlepszych zwiadowców, wyznaczając im zadanie sprowadzenia kobiet z powrotem. Faile świetnie znała lasy, jednak na pewno nie zdołałaby uniknąć zwiadu Aielów. Nawet „zwykłego” gai’shain, który uciekł i został schwytany, spotykała sroga kara, a w przypadku gai’shain Sevanny... lepiej byłoby umrzeć podczas próby ucieczki, niż dać się złapać i doprowadzić z powrotem. W najlepszym razie tacy zbiegowie nigdy nie zyskiwali drugiej okazji.
— Reszta z nas miałaby większe szanse, gdybyście ty i Bain poszły z nami — odparła półgłosem. Strumień transportujących wodę mężczyzn i kobiet w bieli nie ustawał, lecz im dwu nikt się nie przyglądał, ten czy ów najwyżej rzucił obojętne spojrzenie w ich stronę. Tyle że Faile w ostatnich dwóch tygodniach nauczyła się ostrożności. O Światłości, odnosiła wrażenie, że jest już więźniem Shaido dobre dwa lata, a nie dwa tygodnie! — Pomogłyśmy dotrzeć Lacile i Arreli do lasu, więc równie dobrze mogłybyśmy się chyba same wyprawić dalej? — Przemawiała przez nią rozpacz, gdyż tak naprawdę doskonale znała różnicę między tymi dwoma zdarzeniami. Bain i Chiad były jej przyjaciółkami i dowiedziała się od nich wiele na temat życia Aielów, ich ji’e’toh, a nawet poznała gesty Panien Włóczni, więc nie była zaskoczona, gdy teraz Chiad zwróciła nieznacznie głowę i przyjrzała jej się uważnie szarymi oczyma, w których nie było nic z potulności gai’shain; podobnie zresztą jak w jej głosie, chociaż na szczęście odezwała się bardzo cicho:
— Pomogę ci, jeżeli zdołam, ponieważ uważam, że Shaido nie postępują w porządku, przetrzymując tu ciebie. Ty nie podążasz za ji’e’toh, ja jednak tak. Jeśli odrzucę swój honor i swoje zobowiązania tylko dlatego, że tak postępują Shaido, wtedy w jakiś sposób pozwolę im zdecydować o moim zachowaniu. Będę się nosić na biało przez rok i dzień, a wtedy mnie wypuszczą lub sama odejdę, ale na pewno nie wyprę się siebie — to powiedziawszy, Chiad ruszyła wielkimi krokami w stronę tłumu gai’shain.
Faile podniosła rękę z zamiarem zatrzymania kobiety, jednak szybko opuściła dłoń. Zadała już to pytanie wcześniej, otrzymała łagodniejszą odpowiedź i pytając powtórnie, obraziła przyjaciółkę. Będzie musiała ją za to przeprosić. Nie po to, aby otrzymać od Chiad pomoc — kobieta nie odeszłaby w taki sposób — lecz ponieważ ona także miała swój honor, nawet jeśli nie przestrzegała ji’e’toh. Nie obraża się przyjaciół, by później po prostu o tym zapomnieć. A i oni nie powinni tego robić. Przeprosiny będą jednak musiały poczekać. Dwie kobiety nie miały śmiałości rozmawiać z sobą zbyt długo.
Niegdyś Malden było dobrze prosperującym miastem, producentem dobrej wełny i dużych ilości doskonałej jakości win, teraz wszakże zmieniło się ono w opustoszałe ruiny wewnątrz murów. Równie wiele krytych łupkiem domów było z drewna, co z kamienia, więc podczas gdy Shaido plądrowali ulice, mnóstwo budowli spłonęło. Na południowym krańcu Malden zalegały obecnie poczerniałe po pożarze i pokryte soplami lodu drewniane części konstrukcji: na wpół spalone, pozbawione dachów ściany. Powierzchnia wszystkich ulic, czy to brukowanych kamieniem, czy to z udeptanej ziemi, poszarzała od przenoszonych z wiatrem i osiadłych na śniegu drobin popiołu, w dodatku całe miasto śmierdziało zwęglonym drewnem. Wcześniej mieszkańcy Malden raczej nie narzekali na brak wody, teraz jednak Shaido — jak wszyscy Aielowie — ustalili za nią bardzo wysoką cenę, a maldeńczycy nie znali żadnych innych metod walki z szalejącym ogniem. Na Pustkowiu Aiel naprawdę niewiele rzeczy mogło spłonąć. Po złupieniu całego miasta Shaido woleli dać mu spłonąć, niż zmarnotrawić na jego gaszenie cenną wodę, w końcu jednak pozwolili mieszkańcom Malden wyprowadzić wozy wyposażone w ręczne pompy, a swoim gai’shain kazali wziąć wiadra i stanąć w kolejkach po wodę. Faile sądziła, że Shaido przynajmniej nagrodzą wolnością gaszących pożar maldeńczyków i pozwolą im odejść wraz z osobami, które nie nadają się na jeńców; niestety obsługujący pompy wodne mężczyźni byli młodzi i w dobrej formie, a zatem zdaniem Shaido wręcz idealni na gai’shain. Istniało kilka reguł związanych z gai’shain — nie mogły nimi zostać na przykład ciężarne kobiety czy matki wychowujące dzieci poniżej dziesiątego roku życia, a także młodzież do lat szesnastu i miejscy kowale, których otaczano czcią i wdzięcznością. Jednak sama wdzięczność — na przykład za ugaszenie miasta — nie wystarczała.
Wszędzie na ulicach leżały meble — duże przewrócone stoły, ozdobne skrzynie i krzesła, powierzchnię zaśmiecały tu i ówdzie zerwane ze ścian, wymiętoszone gobeliny lub popękane naczynia kuchenne. Wokół walało się też mnóstwo kawałków ubrań: płaszczy, spodni, sukien; większość przybrała postać poszarpanych łachmanów. Shaido zabrali wszystkie przedmioty wykonane ze złota bądź srebra, przyozdobione szlachetnymi kamieniami, a także wszystko, co wydawało im się przydatne albo jadalne, meble wszakże wyrzucali prawdopodobnie na zewnątrz w grabieżczym szale, po czym je tam zostawiali, gdyż dochodzili do wniosku, że powierzchnia danego sprzętu ma zbyt cienką warstwę złoceń, a piękne z pozoru rzeźbienia nie są warte ich wysiłku. Przeciętni Aielowie w ogóle nie używali krzeseł, siadali na nich jedynie szefowie klanów, zaś dla ciężkich stołów nie było miejsca na wozach i furmankach. Kilku Shaido nadal kręciło się po mieście, przeszukując domy, gospody i sklepy, sprawdzając, czy nie przeoczyli czegoś cennego, jednak większości ludzi, których Faile dostrzegała, było noszącymi wiadra gai’shain. Aielów praktycznie nie interesowały miasta, traktowali je jedynie jako miejsca do splądrowania.
W tym momencie Faile minęło kilka Panien Włóczni. Używały czubeczków włóczni do popędzania ku bramom nagiego mężczyzny o dzikim spojrzeniu i rękach związanych za plecami. Mężczyzna niewątpliwie pomyślał, że zdoła się ukryć w suterenie albo na jakimś strychu do czasu, aż Shaido odejdą. Panny Włóczni zapewne przypuszczały, że znalazły kryjówkę monet lub sreber i tam odkryły nieszczęśnika. Nagle przed Faile stanął ogromny człowiek odziany w cadin’sor typowy dla algai’d’siswai, kobieta skręciła więc w bok i obeszła go najnaturalniej, jak potrafiła. Gai’shain zawsze tak postępowali w obecności Shaido.
— Jesteś bardzo ładna — oświadczył mężczyzna, ponownie stając jej na drodze. Wydał jej się najpotężniejszym osobnikiem, jakiego kiedykolwiek widziała, mierzył chyba z siedem stóp i był bardzo wielki. Nie tłusty — Faile nigdy nie spotkała tłustego Aiela — lecz bardzo szeroki w barach. Mężczyzna czkał, buchał od niego ostry zapach wina. Widywała sporo pijanych Aielów, odkąd znaleźli wszystkie te beczki z winem tu, w Malden. Nie poczuła wszakże strachu. Gai’shain można było ukarać za dowolną liczbę przewinień, często za występki zupełnie niezrozumiałe dla ludzi z bagien, jednak biała szata dawała równocześnie pewną ochronę, a Faile wiedziała, jak się obronić.
— Jestem gai’shain Mądrej Sevanny — oświadczyła tak służalczym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć. Ku swemu oburzeniu całkiem nieźle go opanowała. — Sevanna będzie niezadowolona, jeśli zobaczy, że rozmawiam, zamiast wypełniać wyznaczone mi przez nią obowiązki. — Spróbowała znów obejść wielkiego osobnika i aż straciła oddech, gdy mężczyzna złapał jej przegub w ogromną rękę, którą zdołałby prawdopodobnie bez problemu otoczyć nawet jej udo.
— Sevanna ma setki gai’shain. Przeżyje godzinkę czy dwie bez jednej z nich.
Kosz upadł na ulicę, a Aiel porwał Faile w powietrze równie lekko, jakby podnosił poduszkę z pierza. Zanim kobieta odkryła, co się dzieje, porywacz unieruchomił jej ramiona, po czym wcisnął ją sobie pod potężną pachę. Faile otworzyła usta do krzyku, niestety olbrzym wolną dłonią przycisnął jej twarz do swojej przepastnej piersi. Zapach przepojonej potem wełny wypełnił jej nos, widziała przed sobą jedynie szorstki szarobrązowy materiał. Gdzie się podziały te dwie Panny Włóczni? Na pewno zabroniłyby mu w taki sposób zabierać Faile! Każdy Aiel powinien się w takim momencie wtrącić! Faile nigdy bowiem nie oczekiwałaby pomocy od gai’shain. Jeden czy drugi może pobiegłby po pomoc, gdyby miała trochę szczęścia, jednak większość na pewno doskonale pamiętała pierwszą lekcję, jaką udzielano każdemu gai’shain — że byle sugestia nieposłuszeństwa karana będzie powieszeniem za kostki i biciem, aż krnąbrny pechowiec zacznie wyć. To znaczy przynajmniej dla ludzi z bagien była to pierwsza lekcja, Aielowie bowiem od urodzenia wiedzieli, że żadnemu gai’shain niezależnie od powodów nie wolno stosować przemocy. Niezależnie od powodów! Co wszakże nie powstrzymało Faile od wściekłego wierzgania i prób wyrwania się wielkiemu mężczyźnie. Sądząc jednak po wrażeniu, jakie na nim robiła, równie dobrze mogłaby kopać ścianę. Olbrzym przemieszczał się szybko, gdzieś ją unosząc. Mocno otworzyła usta i ugryzła go. Z trudem przebiła się przez grubą, brudną wełnę, po czym jej zęby ześlizgnęły się po twardym mięśniu. Nie zyskała niczego, poza bólem. Aiel wydawał się ukształtowany z kamienia. Wrzasnęła, lecz jej krzyk zabrzmiał cicho i głucho, nawet dla niej samej.
Nagle niosący ją potwór zatrzymał się.
— To ja zrobiłem z niej gai’shain, Nadricu — odezwał się głębokim głosem inny mężczyzna.
Faile poczuła rosnący w piersi porywacza huk jego śmiechu, jeszcze zanim usłyszała rechot. Nie przerwała wierzganiny, nie przestała się wykręcać ani wydobywać krzyku, a jednak jej zdobywca wyglądał na zupełnie nieświadomego jej wysiłków.
— Ta kobieta należy teraz do Sevanny, Pozbawiony Braci — odparł pogardliwie olbrzym... Nadric? — Sevanna bierze, co chce i ja tak samo. To nowa metoda.
— Sevanna ją wzięła — odrzekł jego towarzysz spokojnie — lecz ja tej kobiety nigdy Sevannie nie dawałem. Nigdy nie wyznaczyłem Sevannie ceny za nią. Odrzucasz swój honor, ponieważ Sevanna postępuje niehonorowo?
Zapadła dłuższa cisza, którą przerywały jedynie zduszone odgłosy wydawane przez Faile. Kobieta nie zrezygnowała ze zmagań, nie potrafiła z nich zrezygnować, czyniła wszakże szkody nie większe niż niemowlę w powijakach.
— Nie jest dość ładna, by o nią walczyć — odparł w końcu Nadric, choć w jego głosie nie było ani przestrachu, ani nawet niepokoju.
Olbrzym opuścił ręce i Faile odpadła od jego płaszcza, tak zawzięcie szarpnąwszy przy tym zębami, że być może straciła jeden czy dwa. W następnej sekundzie uderzyła plecami w ziemię, a wtedy uszło z jej płuc całe powietrze, z głowy zaś umknęła większość myśli. Zanim zdążyła odzyskać oddech, zebrać myśli i unieść się na rękach, zobaczyła, że olbrzym odchodzi wielkimi krokami aleją, docierając już prawie do ulicy. Zresztą aleja, którą szedł, zmieniła się obecnie w wąski pas ziemi między dwoma kamiennymi budynkami. Nie będzie świadków jego poprzedniego czynu. Drżąc (nie dygotała, tylko drżała!), wypluwała przez chwilę z ust kawałki brudnej wełny i ślinę przesiąkniętą potem Nadrica, gapiąc się w plecy porywacza pełnym nienawiści spojrzeniem. Gdyby miała w zasięgu ręki nóż, który wcześniej ukryła, zadźgałaby wielkiego Aiela. Nie była dość ładna, by o nią walczyć?! Jakąś częścią swego umysłu wiedziała, że absurdem jest karmienie własnego gniewu, ot tak, dla samego ciepła tego uczucia. Ale skoro pomagało jej to powstrzymać drżenie... Dźgała go w myślach i dźgałaby go, póki starczyłoby jej siły w rękach.
Stanęła w końcu na trzęsących się jak galareta nogach i zbadała zęby językiem. Na szczęście wszystkie były całe; nie wyczuła żadnych odprysków. Twarz miała podrapaną od szorstkiej wełny płaszcza Nadrica, a wargi obolałe, poza tym wszakże nic jej się nie stało. Otrząsnęła się z zaskoczenia. Była cała, zdrowa i mogła opuścić aleję. Była wolna, w każdym razie tak wolna, jak mogła być wolna osoba w szatach gai’shain. Jeśli więcej osób — podobnie jak Nadric — przestało widzieć w tych szatach ochronę dla noszącego je gai’shain... Fakt taki oznaczałby swego rodzaju rozłam wśród Shaido. W takim przypadku obóz stałby się dla Faile miejscem bardziej niebezpiecznym, z drugiej strony wszakże większa dezorganizacja dawała więcej okazji do ucieczki. Z takiej w każdym razie strony starała się spojrzeć na tę sytuację. Dowiedziała się właśnie czegoś, co mogło jej pomóc. Gdybyż tylko potrafiła powstrzymać to drżenie.
Wreszcie niechętnie zerknęła na swojego wybawcę. Już wcześniej rozpoznała jego głos. Mężczyzna stał w pewnej odległości od niej, przyglądając jej się spokojnie i nie robił żadnego gestu sugerującego współczucie. Przemknęło jej przez głowę, że zacznie wrzeszczeć, jeśli tylko Aiel ją dotknie. Kolejny absurd, wszak ją uratował, jednak miała już dosyć. Rolan był nie więcej niż o dłoń niższy od Nadrica i prawie tak samo szeroki w barach, Faile zaś miała powody, by pragnąć również jego śmierci. Nie był przedstawicielem Shaido, lecz Pozbawionych Braci, czyli Mera’din, ludzi, którzy opuścili swe klany, ponieważ nie akceptowali Randa al’Thora, za którym podążyli pozostali Aielowie. A poza tym rzeczywiście „zrobił z niej gai’shain”. To prawda, że tylko dzięki niemu nie zamarzła na śmierć w noc po porwaniu, gdyż owinął ją wtedy własnym płaszczem, nie potrzebowałaby wszakże żadnego dodatkowego okrycia, gdyby najpierw on sam nie pociął na niej ubrania. Osobę, która miała zostać gai’shain, zawsze w pierwszej kolejności obnażano, lecz mimo to Faile wcale nie zamierzała wybaczyć Rolanowi jego postępku.
— Dziękuję — powiedziała. Wydało jej się, że słowo smakuje na jej języku cierpko.
— Nie proszę cię o wdzięczność — odparł łagodnie. — Nie patrz na mnie, jakbyś chciała mnie ugryźć, tylko dlatego, że nie mogłaś pokąsać Nadrica.
Ledwie nad sobą zapanowała, ale udało jej się nie warknąć na mężczyznę. Potrafiła sobie narzucić potulne zachowanie, a równocześnie już się obróciła i dumnie ruszyła ku ulicy. To znaczy... starała się kroczyć z dumą, gdyż nogi nadal trzęsły się tak mocno, że jej chód wypadał nieco kaczkowato. Mijający ją gai’shain najwyżej rzucali w jej kierunku szybkie spojrzenia i dalej z trudem sunęli ulicą, obciążeni pełnymi wody wiadrami. Niewielu jeńców miało ochotę interesować się kłopotami innych. Wszyscy mieli dość własnych problemów.
Sięgając po przewrócony kosz z praniem, Faile wydała ciężkie westchnienie. Kosz leżał na boku, a białe, jedwabne bluzki i spódnice z ciemnego jedwabiu wypadły z niego na brudny od popiołu chodnik. Na szczęście wyglądało na to, że nikt ich nie podeptał. Gdyby podeptała je jedna z osób, które cały ranek nosiły wodę i miały przed sobą perspektywę noszenia wiader aż do wieczora, Faile musiałaby wybaczyć komuś takiemu, że nie zdołał obejść strojów Sevanny, szczególnie że wszędzie wokół walały się strzępy odzieży zdartej ze zmienionym w gai’shain maldeńczyków. W każdym razie próbowałaby komuś takiemu wybaczyć. Ustawiła kosz prosto i zaczęła zbierać ubrania, otrzepując je z ziemi i luźnego popiołu, a jednocześnie usiłując ich nie wygnieść. W przeciwieństwie do Someryn, Sevanna pokochała jedwab. Nie nosiła niczego innego. Była tak samo dumna ze swoich jedwabi, jak ze swojej biżuterii i traktowała je z jednakową zaborczością. Nie byłaby zadowolona, gdyby się okazało, że którejś z części jej garderoby nie da się już doczyścić.
Kiedy Faile położyła ostatnią bluzkę na wierzchołek pozostałych ubrań, stojący obok niej Rolan pochylił się i podniósł jedną ręką kosz. Już miała na niego warknąć — mogła nosić własne ciężary, dziękuję bardzo! — jednak przełknęła te słowa. Mózg stanowił jej jedyną prawdziwą broń i wiedziała, że powinna używać go roztropnie i nie tylko do kontrolowania własnych nastrojów. Rolan na pewno nie znalazł się tutaj przez przypadek. Faile nie była aż tak łatwowierna, by uwierzyć w taki splot zdarzeń. Widywała go zresztą często od dnia porwania, dużo częściej, niż można by to wyjaśnić przez zbieg okoliczności. Mężczyzna wyraźnie za nią chodził. Jak to powiedział Nadricowi? Nigdy jej nie dawał Sevannie i nigdy nie wyznaczył Sevannie ceny za nią. Mimo iż to on ją schwytał, widocznie był przeciwnikiem zmieniania w gai’shain ludzi z bagien — podobnie jak większość Pozbawionych Braci; najwyraźniej wciąż się upominał o swoje prawa do niej.
Była przekonana, że nie musi się obawiać, iż Rolan spróbuje ją zgwałcić. Miał już swoją szansę na to, gdy leżała przed nim naga i związana, a on mógł ją potraktować, jak mu się żywnie podobało. Może w ogóle nie lubił kobiet. W każdym razie Shaido uważali Pozbawionych Braci za tak samo obcych jak ludzi z bagien. Nikt z Shaido Aiel tak naprawdę im nie ufał, a sami Pozbawieni Braci często wydawali się zadzierać nosa i sugerować, że wolno im więcej niż innym. Faile pomyślała, że gdyby zaprzyjaźniła się z tym osobnikiem, być może byłby skłonny jej pomóc. Może nie w ucieczce, nie, nie, na pewno w ucieczce by jej nie pomógł — wówczas prosiłaby o zbyt wiele — ale przynajmniej... A może pomógłby nawet w ucieczce...?! Wiedziała, że jeśli nie spróbuje, w żaden sposób nie przekona się o intencjach mężczyzny.
— Dziękuję — powtórzyła, tym razem z szerszym uśmiechem. Zaskoczyło ją, że jej wyzwoliciel odpowiedział również uśmiechem. Lekkim, niemal niewidocznym, Aielowie wszakże rzadko bywali ostentacyjni w wyrażaniu uczuć. Póki człowiek się do nich nie przyzwyczaił, nigdy na ich twarzach nie dostrzegał najmniejszego nawet śladu emocji.
Kilka pierwszych kroków przeszli obok siebie w milczeniu, on niósł kosz w jednej ręce, ona trzymała w górze spódnice swej szaty. Wyglądali, jakby wybrali się na przechadzkę. Gdyby oczywiście popatrzeć z ukosa. Niektórzy mijający ich gai’shain popatrywali na nich w zaskoczeniu, jednak zawsze bardzo szybko spuszczali oczy. Faile nie wiedziała, jak zacząć rozmowę, zwłaszcza że nie chciała, by Rolan uznał ją za flirciarę. Może jednak lubił kobiety... na przykład w ostateczności czy z konieczności... więc wolała nie ryzykować.
— Przyglądałem ci się — zagadnął. — Jesteś silna, dzika i mało czego się boisz. Tak uważam. Większość ludzi z bagien wygląda na przerażonych niczym zaszczute zwierzęta. Robią hałas, aż zostaną ukarani, a wtedy płaczą i kulą się ze strachu. Myślę, że jesteś kobietą, która ma dużo ji.
— Ależ ja jestem przestraszona — odparła. — Jednak staram się nie pokazywać tego po sobie. Płaczem zazwyczaj niewiele można osiągnąć.
Większość mężczyzn tak uważała. Często łzy mogą wręcz utrudnić sytuację lub w czymś przeszkodzić, z drugiej strony wszakże kilka wylanych w nocy łez ułatwia przetrwanie następnego dnia.
— Jest czas na płacz i czas na śmiech. Chciałbym zobaczyć, jak się śmiejesz.
Faile roześmiała się niewesoło.
— Odkąd noszę biel, Rolanie, niewiele mam powodów do śmiechu. — Zerknęła na niego kątem oka. Czy nie posuwała się zbyt szybko?
Mężczyzna jednakże jedynie kiwnął głową.
— A jednak chciałbym go zobaczyć. Uśmiech pasuje do twoich rysów. Ze szczerym śmiechem zaś byłoby ci jeszcze bardziej do twarzy. Nie mam żony, ale potrafię czasem rozśmieszyć kobietę. Słyszałem, że masz męża.
Zaskoczona Faile potknęła się o własne stopy i musiała się złapać rękawa Rolana. Prędko oderwała rękę i spod kaptura obserwowała mężczyznę. Rolan stanął, czekając, aż Faile się uspokoi i ruszył dopiero, gdy ona podjęła spacer. Wyraz jego twarzy uosabiał jedynie subtelną ciekawość. W przeciwieństwie do Nadrica, większość Aielów pozwalała działać kobiecie, gdy ją sobą zainteresowali. Zadawali pytania, wręczali prezenty, rozśmieszali... Rolan zatem był po prostu uprzejmy i przestrzegał zwyczajów.
— Rzeczywiście, Rolanie, mam męża i bardzo go kocham. Bardzo! Nie mogę się doczekać, kiedy do niego wrócę.
— To, co ci się przydarzy jako gai’shain, nie będzie się liczyło, kiedy zdejmiesz biały strój — zauważył spokojnie. — Chociaż może wy, ludzie z bagien, nie postrzegacie swojej sytuacji w ten sposób. Tak czy inaczej, jak każdy gai’shain na pewno często odczuwasz samotność, więc może moglibyśmy od czasu do czasu pogawędzić.
Ten mężczyzna przed chwilą oświadczył, że pragnie zobaczyć jej śmiech, a teraz Faile nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Pozbawiony Braci wyraźnie sugerował, że nie zamierza zrezygnować z próby przyciągnięcia jej uwagi. Kobiety Aielów podziwiały w mężczyznach wytrwałość. A dla Faile Rolan stanowił najwspanialszą szansę ucieczki, lepszą nawet niż Chiad i Bain, które chciały pomóc jej dotrzeć do lasu, lecz mogłoby im się to nie udać. Faile wierzyła, że — jeśli będzie miała dość czasu — zdoła przekonać mężczyznę do swoich racji. Wierzyła w to gorąco! Wszak ludzie tchórzliwi i niepewni swego nigdy nie odnoszą sukcesów! Rolan był wzgardzonym wyrzutkiem, którego Shaido przyjęli między siebie tylko dlatego, że potrzebowali jego włóczni. Jednakże Faile będzie musiała dać mu powód do oporu.
— Chciałabym — odrzekła ostrożnie. Trochę flirtu było czasem przecież konieczne, tyle że Faile nie mogła natychmiast po stwierdzeniu, że bardzo kocha swego męża, zagapić się na mężczyznę z szeroko otwartymi oczyma i stracić oddech. Nie, nie zamierzała się do tego posuwać — nie była przecież Domanką! — tym niemniej czuła, że może trzeba będzie się zachować nieco nieprzystojnie. Chwilowo uznała, że Rolanowi przyda się małe przypomnienie, iż jej pani ma do niej jakieś „prawa”. — Teraz muszę jednak wykonać pewne zadanie i wątpię, czy Sevannie spodobałoby się, że zamiast pracować dla niej, rozmawiam z tobą.
Mężczyzna znów kiwnął głową, Faile zaś westchnęła. Może — tak jak się chełpił — rzeczywiście potrafił rozśmieszyć kobietę, nie grzeszył wszakże rozmownością. Faile będzie się musiała namęczyć, jeśli chce coś z niego wyciągnąć: coś więcej niż dowcipy, których zresztą nie rozumiała. Mimo wyjaśnień Chiad i Bain, humor Aielów pozostawał dla niej czymś kompletnie niepojętym.
Dotarli do obszernego placu przed fortecą położoną na północnym krańcu miasta, gigantyczną masą ścian z szarego kamienia, która — podobnie jak miejskie mury — nie zdołała uchronić mieszkańców Malden przed atakiem Shaido Aiel. Faile widziała chyba wśród niosących wodę gai’shain panią, która wcześniej rządziła miastem i okolicą (dwadzieścia mil wokół murów); była to atrakcyjna i dostojna wdowa w średnim wieku. Na brukowanym kamieniem placu tłoczyli się ubrani na biało mężczyźni i kobiety z wiadrami. Na wschodnim krańcu wznosiła się wysoka na trzydzieści stóp szara ściana, która wyglądała na część zewnętrznych murów Malden, lecz w rzeczywistości stanowiła bok ogromnego rezerwuaru zasilanego przez akwedukt. Każdą z czterech pomp obsługiwało dwóch mężczyzn i z każdej tryskała woda, którą napełniano wiadra. Na kamienne podłoże rozbryzgiwało się sporo płynu, znacznie więcej, niż wylewałoby się, gdyby ludzie wiedzieli, że Rolan jest tak blisko i wszystko widzi. Faile rozważała już tę możliwość ucieczki, czyli wypełzniecie przez przypominający tunel akwedukt, jednak wodociąg był stale wypełniony wodą, toteż nawet gdyby Faile udało się go przebyć, wyszłaby z niego całkowicie przemoczona i prawdopodobnie zamarzłaby podczas dalszej drogi — brnąc milę czy dwie w śniegu.
W mieście istniały dwa inne miejsca, gdzie można było czerpać wodę, oba zasilane przez kamienne przewody podziemne, tutaj jednak u stóp ściany rezerwuaru stał drugi stół z czarnego drewna na szerokich nogach wyrzeźbionych w kształt lwich łap. Kiedyś był to stół biesiadny, o blacie inkrustowanym kością słoniową, teraz wszakże kliny z kości słoniowej usunięto, a na blacie stołu stał szereg drewnianych balii. O nogę mebla opierały się dwa drewniane cebrzyki, a za jednym jego końcem stał parujący, miedziany czajnik na prowizorycznym ognisku, w którym palono potrzaskane krzesła. Faile wątpiła, czy Sevanna kazała jej zanieść swoje pranie do miasta, ażeby oszczędzić swojej gai’shain noszenia wody do namiotów, jednak niezależnie od powodów, była swej pani za ten przydział niezmiernie wdzięczna. Kosz z praniem był znacznie lżejszy od pełnych wody wiader. Faile znała różnicę, gdyż wcześniej dość sporo już takich wiader przeniosła.
Na stole stały też dwa kosze, ale pracowała tu tylko jedna kobieta ze złotym pasem i kołnierzem. Rękawy białej szaty podwinęła najwyżej, jak się dało, zaś długie, ciemne włosy związała pasem białej szmatki, dzięki czemu nie wpadały do balii z wodą.
Kiedy Alliandre dostrzegła nadchodzącą z Rolanem Faile, wyprostowała się i osuszyła gołe ręce o swoją szatę. Alliandre Maritha Kigarin, Królowa Ghealdan, Błogosławiona przez Światłość Obrończyni Muru Garena i posiadaczka tuzina innych tytułów, była elegancką, powściągliwą kobietą, postawną i majestatyczną. Jako gai’shain, królowa nadal pozostała piękna, tyle że stale przybierała udręczoną minę. Z plamami wilgoci na szatach i rękoma pomarszczonymi od długiego moczenia w wodzie mogłaby uchodzić za ładną pomywaczkę. Obserwując, jak Rolan stawia kosz i uśmiecha się do Faile, po czym wielkimi krokami odchodzi, patrząc, jak Faile odwzajemnia się uśmiechem, Alliandre żartobliwie uniosła brwi.
— To mężczyzna, który mnie schwytał — oświadczyła Faile, wyjmując z kosza części garderoby i rozkładając je na stole. Nawet tutaj, wśród gai’shain, najlepiej było rozmawiać jedynie podczas pracy. — Należy do Pozbawionych Braci i wydaje mi się, że w gruncie rzeczy nie aprobuje zmieniania ludzi z bagien w gai’shain. Myślę, że mógłby nam pomóc.
— Rozumiem — powiedziała Alliandre. Jedną ręką musnęła delikatnie tył szaty Faile.
Zmarszczywszy brwi, Faile odwróciła się i obejrzała przez ramię. Przez chwilę gapiła się na ziemię i popiół, które pokrywały jej plecy od ramion aż do samego dołu. Potem gorąco zalało jej twarz.
— Upadłam — oznajmiła szybko. Nie mogła powiedzieć Alliandre o zdarzeniu z udziałem Nadrica. Sądziła, że nie mogłaby opowiedzieć o tym nikomu. — Rolan zaoferował się, że poniesie mój kosz.
Alliandre wzruszyła ramionami.
— Gdyby pomógł mi uciec, poślubiłabym go — stwierdziła. — Albo nie, ale zrobiłabym, co by chciał. Nie jest zbyt przystojny, lecz schadzka z nim z pewnością nie sprawiłaby mi bólu, a mój mąż, jeślibym takowego miała, nigdy nie musiałby się o tym zdarzeniu dowiedzieć. Gdyby posiadał rozum, cieszyłby się, że ma mnie z powrotem i nie zadawał żadnych pytań, na które zresztą wcale nie chciałby usłyszeć odpowiedzi.
Faile zazgrzytała zębami, zaciskając ręce na jedwabnej bluzce. Alliandre była jej lenniczką, poprzez Perrina, i w tej kwestii kobieta zachowywała się odpowiednio, a w każdym razie słuchała poleceń, niestety natura ich stosunków stała się ostatnio nieco napięta. Uzgodniły, że skoro pragną zachować życie, muszą spróbować myśleć jak służące, że wręcz spróbują być służącymi, a jednak umowa ta oznaczała, że jedna będzie widziała drugą posłusznie dygającą i składającą Aielom ukłony. Kary wyznaczane przez Sevannę wykonywał gai’shain najbliższy karanego, więc pewnego razu Faile otrzymała polecenie wychłostania Alliandre. Co gorsza, Alliandre musiała w ten sam sposób dwukrotnie ukarać Faile. Zbyt długie wahanie kończyło się karą także dla osoby wyznaczonej, zaś pierwsza ukarana musiała znieść podwójną chłostę z ręki kogoś, kto jej nie oszczędzał. Tym niemniej Alliandre zapewne dziwnie się czuła, sprawiając swojej lennej pani ból, od którego lady wierzgała i wrzeszczała.
Nagle Faile uprzytomniła sobie, że nie miętosi własnej bluzki, lecz jedną z tych, które dodatkowo się pobrudziły, gdy kosz się przewrócił. Rozluźniła więc uścisk i z niepokojem dokładnie obejrzała czyszczoną część garderoby Sevanny. Chyba na szczęście nie wtarła brudu w tkaninę. Na chwilę poczuła ulgę, później własna ulga ją rozdrażniła. A jeszcze bardziej Faile zirytowało, że ulga nie znikała.
— Arrela i Lacile uciekły już trzy dni temu — powiedziała półgłosem. — Do tej pory powinny być daleko. Gdzie Maighdin?
Alliandre ze zmartwieniem uniosła brwi.
— Usiłuje się wkraść do namiotu Theravy. Mijałyśmy z Theravą grupkę Mądrych i z tego, co podsłuchałyśmy, wynikało, że szły na spotkanie z Sevanną. Maighdin podała mi swój kosz i powiedziała, że spróbuje. Sądzę... Sądzę, iż jej desperacja rośnie i wolałabym, żeby nie podejmowała zbytniego ryzyka — dodała z nutką rozpaczy w głosie. — Właściwie do tej pory powinna już wrócić.
Faile wciągnęła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. W nich wszystkich coraz bardziej rosła desperacja. Gromadziły zapasy na ucieczkę — noże i jedzenie, buty, męskie spodnie i w miarę dopasowane płaszcze; przedmioty czekały starannie pochowane na wozach. Zbierały też białe szaty, które miały posłużyć im jako koce i okrycia niewidoczne na tle śniegu, jednak szansa uwieńczenia ucieczką tych przygotowań wydawała im się obecnie wcale nie bliższa niż w dzień, w którym zostały porwane. Tylko dwa tygodnie. A właściwie więcej. Dokładnie mówiąc, dwadzieścia dwa dni. Ten okres nie powinien niczego zmienić, ale mimo to obie kobiety czuły, że udając służące, jakoś wbrew sobie wewnętrznie się zmieniają. Minęło zaledwie dwadzieścia parę dni, a one już bezwiednie podskakiwały i wypełniały otrzymane rozkazy, martwiły się karami i stale zadawały sobie pytanie, czy Sevanna jest z nich zadowolona. Najgorzej, że jedna widziała poniżające zachowanie drugiej i wiedziała, iż nowe, wyuczone instynkty są przeciwne ich wolnej woli. Wmawiały sobie wprawdzie, że wykonują wszystkie nieprzyjemne obowiązki tylko po to, aby uniknąć podejrzeń i jedynie do momentu, aż pojawi się możliwość ucieczki, prawda była wszakże taka, iż z każdym kolejnym dniem niewoli ich reakcje stawały się coraz bardziej automatyczne. Niedługo przyjdzie zapewne moment, w którym ucieczka zmieni się jedynie w blady sen i niemożliwe do spełnienia marzenie, a one staną się doskonałymi gai’shain nie tylko w czynach, lecz także w myślach. Kiedy to będzie? Dotychczas żadna z nich nie ośmielała się zadać tego pytania na głos, a Faile czuła, że sama stara się je odpychać jak najdalej od siebie, pytanie to jednak stale trwało gdzieś na krawędzi jej świadomości. W pewnym sensie obawiała się, że o nim zapomni. Czy kiedy przestanie sobie je zadawać, porzuci też myśli o ucieczce?
Zrobiła wysiłek i otrząsnęła się z przygnębienia. Zdawała sobie sprawę, że ma do czynienia z drugą pułapką. Przed wpadnięciem w nią powstrzymywała ją jedynie własna siła woli.
— Maighdin wie, że musi zachować ostrożność — oświadczyła zdecydowanym tonem. — Przybędzie tu wkrótce, Alliandre.
— A jeśli ją złapali?
— Na pewno nie! — odparowała ostro Faile. Jeśli złapano Maighdin...! Nie. Nie wolno jej myśleć o klęsce, musi mieć w perspektywie jedynie zwycięstwo. Ludzie o słabych sercach nigdy nie wygrywają.
Pranie jedwabiu jest czasochłonne. Woda, którą przynosiły wiadrami z pomp przy rezerwuarze, była lodowato zimna, gorącą brały natomiast z miedzianego czajnika. Wlewały do balii ciepłą i lodowatą, mieszając je starannie i dokładnie badając, czy wynikowy płyn stał się odpowiednio letni. Nie można prać jedwabiu w gorącej wodzie. Przyjemnie było włożyć ręce w balię wypełnioną letnią wodą, jednak w końcu trzeba je było z niej wyjąć, a wtedy zimne powietrze wydawało się podwójnie nieprzyjemne. Nie istniało mydło wystarczająco łagodne dla jedwabiu, więc każdą spódnicę i bluzkę musiały moczyć pojedynczo, a następnie delikatnie pocierać materiał o siebie. Później wykładały daną część garderoby na ręcznik, który wraz z jedwabiem luźno zwijały, starając się wycisnąć z tkaniny jak najwięcej wody. Wilgotną część garderoby zanurzały w innej balii wypełnionej mieszaniną wody i octu, który zapobiegał blaknięciu kolorów i wzmacniał połysk jedwabiu, po czym ponownie zawijały strój w pochłaniający nadmiar wody ręcznik. Mokry ręcznik mocno wykręcały i rozciągały na słońcu w dowolnym pustym miejscu, gdzie wysychał, natomiast każdy kawałek jedwabiu wieszały na poziomej żerdzi umieszczonej w cieniu rzucanym przez wzniesiony na brzegu placu duży namiot z grubego płótna. Pozostawało jeszcze dokładne wygładzenie wiszącego materiału, by zapobiec pognieceniu. Dzięki dokładnemu wykonaniu tego zadania stroju nie trzeba było już prasować. Zresztą, choć Alliandre i Faile doskonale potrafiły dbać o jedwab i świetnie wiedziały, jak należy go prać, prasowanie wymagało doświadczenia, którego żadna z nich nie miała. Żadna gai’shain Sevanny tego nie potrafiła, nawet Maighdin, chociaż zanim przyszła na służbę u Faile, była pokojówką pewnej lady. Tyle że Sevanna nie akceptowała tego typu wymówek. Dlatego też, ilekroć Faile lub Alliandre szły powiesić kolejną część garderoby, przeglądały te wiszące już na żerdzi i wygładzały wszystkie, które tego potrzebowały.
— Idzie do nas Aes Sedai — oznajmiła Alliandre z goryczą, gdy Faile dolewała gorącej wody do balii.
Galina była pełną Aes Sedai, miała zatem wiecznie młodą twarz, a na palcu złoty pierścień w kształcie Wielkiego Węża, nosiła jednakże również białe szaty gai’shain — z jedwabiu niemal tak grubego jak wełna, ale zawsze był to jedwab! — a także ciasno opasujący jej talię szeroki, wyszukany pas ze złota i łez ognia oraz wysoki, dopasowany przy szyi złoty kołnierz wysadzany tymi samymi klejnotami. Klejnotami, których nie powstydziłaby się żadna monarchini. Jako Aes Sedai, Galina wyjeżdżała czasem samotnie z obozu, zawsze jednak do niego powracała. Podobnie jak zwykłe gai’shain podskakiwała na byle gest Mądrych, szczególnie Theravy, z którą często dzieliła namiot. W pewnym sensie ten ostatni fakt był najdziwniejszy ze wszystkich. Galina wiedziała, kim są Faile i jej mąż, znała związki Perrina z Randem al’Thorem i odgrażała się, że ujawni swoją wiedzę Sevannie, chyba że Faile i jej przyjaciółki co jakiś czas ukradną coś z namiotu, w którym sypiała. W tym tkwiła trzecia pułapka, która im zagrażała. Sevanna miała prawdziwą obsesję na punkcie al’Thora i żywiła szaleńcze przekonanie, że mogłaby go poślubić, toteż gdyby się dowiedziała, że posiada wśród swoich gai’shain żonę Perrina Aybary, ani na moment nie spuściłaby wzroku z Faile. A wtedy ta musiałaby całkowicie porzucić myśli o ucieczce. Zostałaby „wystawiona” niczym kozioł, który ma przyciągnąć lwa.
Faile widziała wcześniej Galinę skradającą się i kulącą, teraz jednak siostra prześlizgiwała się przez plac niczym królowa pogardzająca otaczającym ją motłochem. Od stóp do głów wyglądała jak Aes Sedai. Nigdzie wokół nie było Mądrych, do których musiałaby się wdzięczyć. Galina była ładna, lecz bynajmniej nie piękna i Faile nie rozumiała, co Therava w niej widzi, chyba że dzięki Galinie zaspokajała po prostu w sobie potrzebę dominowania nad Aes Sedai. Dlaczego jednak Galina trwała w obozowisku, skoro Therava wyraźnie korzystała z każdej okazji, by ją upokorzyć? Na to pytanie Faile nie znajdowała odpowiedzi.
Siostra zatrzymała się krok od stołu i obserwowała obie „praczki” z nikłym uśmieszkiem, który można by nazwać litościwym.
— Nie robicie zbytnich postępów w swojej pracy — zauważyła. Najprawdopodobniej nie mówiła o praniu.
W tym momencie powinna się odezwać Faile, jednak Alliandre ją uprzedziła. Przemówiła głośno, tonem jeszcze bardziej przepełnionym goryczą niż wcześniej.
— Galino, Maighdin poszła dziś rano przynieść ci twój pręt z kości słoniowej. A kiedy my możemy liczyć na pomoc, którą nam obiecałaś? — Pomoc w ucieczce była swego rodzaju „marchewką”, którą Galina im zaoferowała wraz z kijem, czyli groźbami pod adresem Faile. Jednak dotychczas widziały jedynie ów symboliczny kij.
— Maighdin poszła dziś rano do namiotu Theravy? — szepnęła Galina, blednąc.
Faile uprzytomniła sobie, że słońce znajduje się w połowie drogi ku zachodniemu horyzontowi i jej serce zaczęło ciężko i boleśnie łomotać. Maighdin powinna była dołączyć do nich dawno temu.
Aes Sedai wyglądała nawet na bardziej wstrząśniętą niż Faile.
— Dzisiaj rano? — powtórzyła Galina, oglądając się przez ramię. Natychmiast wzdrygnęła się zaskoczona, po czym wydała okrzyk, gdyż Maighdin nagle ukazała się w tłumie gai’shain tłoczących się na placu.
W przeciwieństwie do Alliandre, złotowłosa Maighdin stwardniała od dnia porwania. Była nie mniej zdesperowana, lecz wyraźnie zdołała przekształcić tę desperację w determinację. Zawsze posiadała prezencję, która bardziej pasowała do królowej niż do służącej; zresztą taka prezencja często się zdarzała pokojówkom pań wielkich rodów. Teraz jednak, podchodząc do swoich towarzyszek, potykała się niepewnie, popatrywała tępo na boki, a gdy dotarła na miejsce, pospiesznie zanurzyła ręce w wiadrze, po czym podniosła złożone w miseczkę dłonie do ust i zaczęła łapczywie pić. W końcu przetarła usta grzbietem ręki.
— Gdy będziemy odchodzić, zamierzam zabić Theravę — warknęła. — Chciałabym już teraz ją zamordować. — Do jej niebieskich oczu wróciło życie i ciepło. — Jesteś bezpieczna, Galino. Therava pomyślała, że z własnej woli przyszłam ją okraść. A ja nawet nie zaczęłam się jeszcze rozglądać. Jednak coś... coś się zdarzyło i wyszła. To znaczy najpierw mnie związała. Zostawiła mnie sobie na później. — Jej oczy znowu zlodowaciały i pojawiło się w nich zakłopotanie. — Co się dzieje, Galino? Nawet ja czuję, że coś się dzieje, a mam przecież niewiele zdolności. Wszak te kobiety Aiel uznały, iż nie stanowię żadnego niebezpieczeństwa.
Maighdin potrafiła przenosić Moc. Przychodziło jej to wszakże z trudem i nie była w tym zbyt dobra — o ile Faile miała dokładne informacje, Biała Wieża odesłała ją po kilku tygodniach, choć sama zainteresowana się tego wypierała. Tak czy owak, z tego względu jej zdolności nie mogły im się za bardzo przydać podczas ucieczki. Faile spytałaby, o czym Maighdin właściwie w tej chwili mówi, jednak nie miała okazji.
Galina nadal była blada, lecz poza tym wyglądała jak uosobienie spokoju Aes Sedai. Po chwili wszakże chwyciła w rękę kaptur Maighdin wraz z jej włosami i gwałtownie szarpnęła głowę kobiety w tył.
— Niech cię nie obchodzą szczegóły — oświadczyła chłodno. — Te sprawy nie mają z tobą nic wspólnego. Twoim zadaniem jest jedynie zdobywanie tego, czego pragnę. I tylko o to powinnaś się mocno martwić.
Zanim Faile zdołała się ruszyć w obronie Maighdin, skądś pojawiła się inna kobieta z szerokim, złotym pasem na białej szacie. Odciągnęła Galinę i cisnęła ją na ziemię. Była to pulchna i nieładna Aravine, osóbka o znużonym, zrezygnowanym spojrzeniu. Faile zauważała je zresztą u niej stale do momentu, w którym zobaczyła tę Amadiciankę po raz pierwszy, czyli w chwili, w której Aravine wręczyła jej złoty pas i poinformowała, że od tej pory Faile znajduje się w służbie „lady Sevanny”. Dni, które upłynęły od tamtego czasu, dodały jednakże Aravine siły i wzmocniły ją — jeszcze bardziej niż Maighdin.
— Oszalałaś, że tak traktujesz Aes Sedai? — warknęła na nią Galina, usiłując się podnieść. W końcu wstała, otrzepała z ziemi jedwabne szaty, po czym całą swoją furię skierowała ku pulchnej Aravine. — Każę cię...
— Zastanawiam się, czy powiedzieć Theravie, że poniewierałaś jedną z gai’shain Sevanny — przerwała jej zimno Aravine. Przemawiała z kulturalnym akcentem. Może pochodziła spośród znaczących i bogatych kupców albo może nawet była arystokratką, jednak nigdy nie opowiadała o swojej przeszłości, to znaczy z okresu sprzed założenia białego stroju. — Ostatnim razem, gdy Therava doszła do wniosku, że wsadziłaś swój nos tam, gdzie nie trzeba, wszyscy w zasięgu stu kroków mogli słyszeć twoje lamenty i błagania.
Galina oczywiście aż zadrżała z wściekłości. Faile po raz pierwszy widziała jakąś Aes Sedai tak pokonaną. Z widocznym wysiłkiem Galina odzyskała panowanie nad sobą. Ledwo, ledwo. Tylko z jej głosu sączył się kwas.
— Aes Sedai postępują czasem tak, a nie inaczej z sobie tylko znanych przyczyn, Aravine, przyczyn, których prawdopodobnie nie potrafiłabyś zrozumieć. Kiedy przyjdzie moment odwetu, pożałujesz, że się wtrąciłaś. Pożałujesz całym sercem, że cię zapamiętałam! — Otrzepawszy po raz ostatni szaty, odeszła dumnym krokiem, już nie królowej gardzącej motłochem, lecz lamparta prowokującego owcę do wejścia mu w drogę.
Aravine patrzyła za nią pozornie niewzruszona i nieskłonna do pogawędki.
— Sevanna chce cię widzieć, Faile — rzuciła jedynie.
Faile nie zamierzała pytać o powody. Wysuszyła tylko ręce, opuściła rękawy i ruszyła za Amadicianką, obiecawszy uprzednio Alliandre i Maighdin, że wróci natychmiast, gdy będzie mogła. Sevannę fascynowały wszystkie trzy (Maighdin, jedyna służąca prawdziwej wielkiej pani wśród jej gai’shain, wyraźnie interesowała ją równie mocno jak Królowa Alliandre i sama Faile: kobieta wystarczająco potężna, by mieć królową za lenniczkę), więc czasami wzywała którąś z nich do pomocy w przebieraniu, kąpaniu w dużej miedzianej balii, której używała częściej niż namiotu parowego; lub po prostu wezwana miała jej nalać wina. Przez resztę czasu oddawały się tym samym pracom domowym co jej inne służące, ale Sevanna nigdy nie pytała, jakie wcześniej otrzymały zadanie, które teraz musiały przerwać, by zjawić się na jej rozkaz. Czegokolwiek Sevanna chciała tym razem, Faile wiedziała, że wciąż pozostaje odpowiedzialna za pranie — na równi ze swymi dwiema towarzyszkami. Jednym słowem Sevanna rozkazywała, ilekroć miała na coś ochotę i nie przyjmowała żadnych usprawiedliwień.
Nikt nie musiał pokazywać Faile drogi do namiotu Sevanny, tym niemniej Aravine prowadziła ją przez tłum roznosicieli wody, aż dotarły do pierwszych niskich namiotów Aielów, a wtedy wskazała w kierunku przeciwnym do miejsca, w którym stał namiot Sevanny.
— Najpierw pójdziesz tamtędy — poleciła.
Faile zatrzymała się niepewnie.
— Dlaczego? — spytała podejrzliwie. Zdawała sobie sprawę, że pomiędzy służącymi Sevanny są mężczyźni i kobiety zazdrośni o uwagę, jaką ich pani obdarzała Faile, Alliandre i Maighdin, i chociaż nigdy nie zauważyła takich uczuć u Aravine, ktoś z pozostałych mógłby spróbować jej zaszkodzić, na przykład poprzez wydanie jej fałszywych instrukcji.
— Zechcesz coś zobaczyć jeszcze przed spotkaniem z Sevanną. Uwierz mi, że zechcesz.
Faile otworzyła usta z zamiarem wypowiedzenia prośby o dalsze wyjaśnienia, jednak Aravine po prostu się obróciła i ruszyła we wskazaną przez siebie stronę. Faile uniosła spódnice i podążyła za tamtą.
Wśród namiotów stały najróżniejsze rodzaje wozów i furmanek, od małych po całkiem spore. Koła pojazdów zastąpiły płozy sań. Większość została wysoko obciążona tobołkami, drewnianymi skrzyniami i beczkami, a na samej górze ładunku przywiązywano zazwyczaj zdjęte koła, jednak Faile nie musiała długo iść za Aravine, aby zauważyć opróżniony wcześniej z pakunków wóz z platformą. Lecz platforma wozu nie była całkowicie pusta — na deskach z surowego drewna leżały dwie kobiety, nagie i związane jak wieprze. Obie trzęsły się w zimnym powietrzu, a równocześnie sapały jak po wielogodzinnym biegu, obie zwiesiły ze znużeniem głowy, nagle jednak jednocześnie je podniosły, jakby skądś wiedziały, że nadchodzi Faile. Arrela, ciemna Tairenianka, dorównująca większości kobiet Aiel, zakłopotana odwróciła wzrok. Twarz Lacile, szczupłej i bladej Cairhienianki, oblała się jasnym szkarłatem.
— Przywieziono je dzisiejszego ranka — wyjaśniła Aravine, z uwagą przypatrując się obliczu Faile. — Zostaną rozwiązane przed zmrokiem, ponieważ była to ich pierwsza próba ucieczki, chociaż wątpię, czy do jutra ich stan poprawi się na tyle, aby mogły chodzić.
— Dlaczego mi je pokazałaś? — spytała Faile. Wszystkie trzy były na tyle ostrożne, że utrzymywały swoją bliską znajomość w sekrecie.
— Zapominasz, moja pani, że uczestniczyłam w rytuale spowijania was w biel. — Aravine bacznie obserwowała ją przez moment, potem nagle chwyciła jej dłonie i odwróciła je tak, że jej własne ręce znalazły się między dłońmi Faile. Ugiąwszy kolana niemal do klęku, powiedziała szybko: — W imię Światłości i mojej nadziei odrodzenia, ja, Aravine Carnel, powierzam moją dziedzinę Lady Faile t’Aybara i ślubuję jej służyć we wszystkich sprawach.
Chyba jedynie Lacile zauważyła czyn Aravine. Przechodzący obok nich Shaido nie zwracali najmniejszej uwagi na dwie kobiety należące do gai’shain. Faile wyszarpnęła ręce.
— Skąd znasz to nazwisko? — Oczywiście musiała podać nie tylko imię, lecz także nazwisko, przedstawiła się jednak jako „Faile Bashere”, odkryła bowiem, że nikt z Shaido nie ma pojęcia, kim jest Davram. Poza Alliandre i innymi jej towarzyszkami prawdę znała tylko Galina. Tak w każdym razie sądziła do tej pory Faile. — I komu je wyjawiłaś?
— Potrafię słuchać, moja pani. Podsłuchałam raz twoją rozmowę z Galiną. — Nutka niepokoju pojawiła się w głosie Aravine. — I nikomu go nie wyjawiłam. — Nie wydawała się zaskoczona, że Faile usiłowała ukryć swoje nazwisko, chociaż „t’Aybara” wyraźnie nic dla niej nie znaczyło. A może „Aravine Carnel” nie było jej prawdziwym nazwiskiem albo jedynie częścią prawdziwego nazwiska. — W tym miejscu sekrety trzeba ukrywać tak starannie jak w Amadorze. Wiedziałam, że te kobiety należą do ciebie, ale nikomu o tym nie powiedziałam. Wiem, że zamierzasz uciec. Jestem tego pewna od drugiego czy trzeciego dnia i nic, co zobaczyłam od tamtej pory, nie zachwiało mojego przekonania. Przyjmij moją przysięgę i weź mnie z sobą. Potrafię ci pomóc, a co więcej, możesz mi zaufać. Udowodniłam to poprzez dotrzymanie twoich sekretów. Proszę cię. — Ostatnia fraza wyszła osobliwie nienaturalnie, jakby Aravine nie była przyzwyczajona do wypowiadania takich słów. Arystokratka zatem raczej niż przekupka.
Wprawdzie kobieta nie udowodniła niczego poza swoją umiejętnością wyszpiegowania czyichś tajemnic, z drugiej strony wszakże była to zdolność całkiem przydatna. Niestety, Faile słyszała przynajmniej o dwóch gai’shain, które zostały zdradzone przez inne osoby podczas próby ucieczki. Niektórzy ludzie naprawdę usiłują skorzystać na każdej sprawie i niezależnie od okoliczności obrosnąć w piórka. Aravine i tak w tym momencie wiedziała już wystarczająco dużo, by zrujnować wszystkie przygotowania. Faile znów pomyślała o ukrytym nożu. Martwa kobieta nie może zdradzić niczyich tajemnic. Jednakże nóż znajdował się pół mili stąd, Faile nie miała pojęcia, jak pozbyłaby się ciała, a poza tym Aravine mogła się wcześniej wkraść w łaski Sevanny, choćby sugerując swej pani, że jej zdaniem Faile planuje ucieczkę.
Tym razem Faile wzięła w dłonie ręce Aravine, po czym odezwała się równie szybko, jak przed chwilą jej towarzyszka.
— W imię Światłości, przyjmuję twoją przysięgę i obiecuję, że będę bronić i ochraniać ciebie oraz twoich poddanych i przed zgiełkiem bitwy, i przed porywem zimy, i przed wszystkim, co może przynieść los. Powiedz mi teraz, czy znasz jeszcze kogoś, komu możemy zaufać? Nie osoby, które są twoim zdaniem godne zaufania, lecz takie, co do których masz pewność.
— Nie tak prosto, moja pani — odparła ponuro Aravine. Jej twarz rozjaśniła się wszakże i pojawiła się na niej wyraźna ulga. Najwidoczniej kobieta wcale nie była pewna, czy Faile przyjmie jej przysięgę. Właśnie ta ulga bardziej niż cokolwiek innego przekonała Faile co do czystych intencji Aravine. Choć oczywiście nie w pełni. — Połowa zdradziłaby własne matki, gdyby mieli nadzieję na wykupienie sobie w ten sposób wolności, druga połowa zaś wydaje się zbyt przestraszona, by spróbować cokolwiek zrobić... lub tak ogłuszona, że bez wątpienia prędzej czy później wpadnie w panikę. Jestem przekonana, że jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy kilka godnych zaufania osób, przyglądam się nawet jednej czy dwóm, chcę po prostu zachować maksymalną ostrożność. Nie możemy sobie pozwolić nawet na jedną pomyłkę.
— Maksymalną ostrożność — zgodziła się z nią Faile. — Czy Sevanna naprawdę po mnie posłała? Czy też wcale nie...
Najprawdopodobniej jednak Sevanna rzeczywiście poleciła się zjawić Faile, więc ta pospiesznie ruszyła ku namiotowi swej pani — po prawdzie prędzej, niż chciała. Irytowało ją, że pędzi, starając się uniknąć niezadowolenia Sevanny. Na szczęście, gdy weszła i stanęła pokornie za klapą namiotu, nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
Namiot Sevanny nie był typową dla Aielów niską konstrukcją, lecz sześcianem o wysokich ścianach z czerwonego płótna, na tyle dużym, że wymagał dwóch dodatkowych centralnych masztów, a rozświetlono go blisko tuzinem stojących lamp wyposażonych w odblaśnice. Dwa złocone kosze z płonącymi węglami dawały nieco ciepła, wydzielając cienkie wstążki dymu, które wirowały ku otworom kominowym w dachu, jednak wewnątrz było niewiele cieplej niż na dworze. Kosztowne dywany, pod którymi starannie starto śnieg, zmieniły podłogę w krainę czerwieni, zieleni, błękitów, taireniańskich labiryntów, kwiatów i zwierząt. Na dywanach leżały rozrzucone jedwabne poduszki z frędzlami, kilka też znajdowało się na jedynym krześle, stojącym w kącie meblu intensywnie i zawile rzeźbionym oraz ciężko złoconym. Faile nigdy nie zauważyła, żeby ktoś na nim siedział, wiedziała jednak, że przeznaczone jest dla szefa klanu. W chwili obecnej cieszyła się, że może po prostu stać w milczeniu ze spuszczonymi oczyma. Troje innych gai’shain ze złotymi pasami i kołnierzami — w tym jeden brodaty mężczyzna — stało przy jednej ze ścian namiotu na wypadek, gdyby ich pani do czegoś ich potrzebowała. Była tu również Sevanna, a także Therava.
Sevanna była wysoką kobietą, nieco wyższą niż sama Faile, miała oczy jasnozielone i włosy, które wyglądały jak złota przędza. Może byłaby piękna, gdyby nie jawna chciwość wykrzywiająca jej wydatne usta. Poza oczyma, włosami i pociemniałą od słońca cerą niemal nie wyglądała na kobietę Aiel. Bluzkę nosiła z białego jedwabiu, spódnicę — rozciętą do konnej jazdy, również jedwabną, tyle że ciemnoszarą, jej owinięta wokół skroni chusta w kolorach płomiennego szkarłatu i żółci też była jedwabna. Gdy Sevanna się poruszała, spod brzegu jej spódnicy wyzierały czerwone, wysokie buty. Każdy jej palec zdobiły wysadzane klejnotami pierścienie, a przy naszyjnikach i bransoletach z dużymi perłami, brylantami, wielkimi jak gołębie jaja rubinami, szafirami, szmaragdami i łzami ognia gasła cała biżuteria Someryn. Żadnego z tych przedmiotów nie wykonali zresztą Aielowie. Therava natomiast — w ciemnej, wełnianej spódnicy i bluzce z białej algode, z nagimi ramionami i naszyjnikami oraz bransoletami ze złota i kości słoniowej — wyglądała jak uosobienie kobiety Aiel. Nie nosiła żadnych pierścieni ani szlachetnych kamieni. Wyższa niż większość mężczyzn, o ciemnorudych włosach tkniętych smugami bieli, wydawała się niebieskookim orłem, który powinien pożreć Sevannę niczym kalekie jagnię. Faile wolałaby dziesięć razy rozgniewać Sevannę niż choćby raz Theravę, teraz wszakże dwie kobiety stały naprzeciwko siebie po obu stronach inkrustowanego kością słoniową i turkusem stołu, a Sevanna odpowiadała na utkwiony wzrok Theravy piorunującym spojrzeniem.
— To, co się dzieje dzisiaj, oznacza niebezpieczeństwo — oznajmiła Therava tonem osoby zmęczonej wiecznym powtarzaniem tej samej frazy. Wyraźnie chyba zamierzała wyciągnąć nóż zza paska. Gdy mówiła, pieściła jego rękojeść, zdaniem Faile, w geście niezupełnie roztargnionym. — Musimy się oddalić od tego zjawiska jak najdalej i jak najprędzej. Na wschodzie leżą góry. Kiedy do nich dotrzemy, będziemy prawdopodobnie bezpieczni do czasu, aż znów zbierzemy razem wszystkie szczepy. Szczepy, które nigdy by się nie rozdzieliły, gdybyś nie była tak pewna siebie, Sevanno.
— Mówisz o bezpieczeństwie? — Sevanna roześmiała się. — Czy jesteś już tak stara i bezzębna, że trzeba cię karmić chlebem i mlekiem? Spójrz tylko. Widzisz, jak bardzo odległe są te twoje góry? Ile dni lub tygodni musielibyśmy brnąć w tym przeklętym śniegu? — Wskazała na dzielący je stół, gdzie leżała rozłożona mapa, obciążona w rogach dwiema miskami z grubego złota i ciężkim, trójramiennym, złotym świecznikiem. Większość Aielów gardziła mapami, Sevanna jednak wprowadziła je wraz z innymi zwyczajami ludzi z bagien. — Cokolwiek się dzieje, dzieje się bardzo daleko stąd, Theravo. Zgodziłaś się z tym, tak jak każda Mądra. W tym mieście jest pełno jedzenia, wystarczy, by wykarmić nas przez kilka tygodni, jeśli postanowimy tu pozostać. Kto rzuci nam tutaj wyzwanie, jeżeli zostaniemy? A jeżeli zostaniemy... Słyszałaś zwiadowców, ich wiadomości. W przeciągu dwóch, trzech tygodni, najwyżej czterech dołączy do mnie jeszcze dziesięć szczepów. Może nawet więcej! Do tego czasu śnieg się stopi, o ile wierzyć mieszkańcom miasta. Wtedy możemy podróżować szybko, zamiast ciągnąć wszystko na saniach.
Faile zastanowiła się, czy któryś z maldeńczyków wspomniał o błocie.
— Dołączy jeszcze dziesięć szczepów... do ciebie — powtórzyła Therava, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści noża. — Przemawiasz w imieniu szefa klanu, Sevanno, a mnie wybrano na doradczynię szefa klanu, który dla dobra całego klanu ma słuchać moich rad. I ja ci doradzam jak najszybsze wyruszenie na wschód. Inne szczepy mogą do nas dołączyć tak samo łatwo w tych górach jak tutaj, a jeśli po drodze trzeba będzie nieco zgłodnieć... cóż, czy którejś z nas obcy jest niedostatek?
Sevanna dotknęła naszyjników, a duży szmaragd na jej prawej ręce zapłonął w świetle stojących lamp niczym zielony ogień. Usta kobiety się zacisnęły i przez to wyglądała na jeszcze bardziej zgłodniałą. Może Sevanna znała kiedyś niedostatek, ale od tamtej pory poza brakiem ciepła w namiocie nie zamierzała się godzić na żadne inne niedogodności.
— Przemawiam w imieniu szefa klanu i mówię ci, że pozostaniemy tutaj. — Jej głos brzmiał jawnie wyzywająco, jednak Sevanna nie dała Theravie szansy na ripostę. — Ach, widzę, że przyszła Faile — rzuciła szybko. — Moja dobra, posłuszna gai’shain. — Podniosła ze stołu jakiś przedmiot owinięty w kawałek materiał, który następnie rozłożyła. — Rozpoznajesz go, Faile Bashere?
Przedmiot w ręku Sevanny okazał się nożem o pojedynczym ostrzu, długim na półtora dłoni narzędziem, jakie nosiły tysiące farmerów. Z tym wyjątkiem, że Faile rozpoznała wzór przynitowany do drewnianej rękojeści i szczerbę na krawędzi. Był to nóż, który sama ukradłszy, ukryła tak troskliwie i tak daleko stąd. Nie odezwała się. Nie miała nic do powiedzenia.
Gai’shain nie wolno było posiadać żadnej broni, nawet noża, chyba że akurat przekrawały mięso albo obierały warzywa do potraw. Faile nie potrafiła się wszakże powstrzymać przed nagłym wzdrygnięciem, gdy Sevanna kontynuowała:
— Galina przyniosła mi go, zanim zdążysz go użyć. Niezależnie od celu. Gdybyś nim kogoś zadźgała, musiałabym się na ciebie bardzo rozgniewać.
Galina? Oczywiście! Ta Aes Sedai nie zamierzała im pozwolić na ucieczkę, póki nie wykonają wszystkich jej poleceń.
— Jest wstrząśnięta, Theravo. — Sevanna roześmiała się wesoło. — Galina wie, czego wymagamy od gai’shain, Faile Bashere. Co powinnam z nią zrobić, Theravo? Takiej właśnie rady możesz mi udzielić. Kilku ludzi z bagien zabito za ukrywanie broni, jednak Faile bardzo nie chciałabym stracić.
Therava uniosła palcem podbródek Faile i wpatrzyła jej się w oczy. Faile wytrzymała to spojrzenie bez mrugnięcia, chociaż czuła, że drżą jej kolana. Nie próbowała sobie wmawiać, że powodem drżenia jest jedynie zimno. Wiedziała, że brakuje jej odwagi, lecz kiedy Therava na nią patrzyła, Faile postrzegała siebie jako tchórzliwego królika uwięzionego w szponach tego niebieskookiego orła, żywego, ale czekającego, aż lada chwila opadnie dziób. Właśnie Therava jako pierwsza kazała jej szpiegować Sevannę, Faile nie miała wszakże wątpliwości, że niezależnie od przezorności Mądrych, Therava bez najdrobniejszego wahania rozcięłaby jej gardło, gdyby Faile ją zawiodła. Nie było sensu udawać, że ta kobieta jej nie przeraża. Musiała tylko panować nad swoim strachem. Jeśli potrafiła.
— Sądzę, że planowała ucieczkę, Sevanno. Myślę jednak, że i ona może się nauczyć wypełniać nasze polecenia.
Stół z surowego drewna wystawiono między namioty, w najbliższym pustym miejscu w pobliżu namiotu Sevanny, mniej więcej sto kroków od niego. Początkowo Faile pomyślała, że najgorszy będzie wstyd z powodu nagości, wstyd i lodowate zimno, które będzie szarpać jej skórę. Słońce tkwiło nisko na niebie, temperatura powietrza stale spadała i do rana zrobi się naprawdę zimno. A Faile będzie musiała zostać tam właśnie do samego rana. Shaido świetnie wiedzieli, czego wstydzą się ludzie z bagien i wykorzystywali wstyd jako karę. Ilekroć ktoś popatrzył na nią, Faile odnosiła wrażenie, że na śmierć spali ją własny rumieniec, jednak mijający ją Shaido na jej widok nawet nie przystawali. Sama w sobie nagość nie była dla Aielów powodem do wstydu. Przed Faile pojawiła się Aravine, lecz zatrzymała się jedynie na krótkie szepnięcie: „Zachowaj odwagę, Faile”, po czym odeszła. Faile doskonale pojęła jej słowa. Lojalna czy nielojalna, ta kobieta nie ośmieli się jej w żaden sposób pomóc.
Po bardzo krótkim czasie Faile przestała się przejmować swoim upokorzeniem. Przeguby związano jej za plecami, potem musiała klęknąć, a kostki zostały przywiązane do łokci. Wtedy pojęła, dlaczego Lacile i Arrela tak ciężko sapały. Oddychanie w tej pozycji sprawiało spore trudności i wymagało wysiłku. Robiło się coraz zimniej, aż ciało Faile zaczęło się niekontrolowanie trząść, choć wkrótce nawet ten fakt wydawał jej się sprawą drugorzędną. Jej nogi, ramiona, boki szarpały skurcze, mięśnie zdawały się płonąć, coraz bardziej się napinając. Z całych sił starała się nie wrzeszczeć. Uniknięcie krzyku stało się dla niej w tym momencie najważniejsze. Nie mogła krzyknąć! Niestety, o Światłości, jak strasznie ją bolało!
— Sevanna kazała ci tu pozostać do świtu, Faile Bashere, ale nie powiedziała, że nie możesz mieć towarzystwa.
Faile musiała zamrugać kilka razy, zanim udało jej się wyraźnie dostrzec stojącą przed nią osobę. Pot szczypał ją w oczy. Jak to możliwe, że się pociła, gdy równocześnie była przemarznięta do szpiku kości? W końcu zauważyła, że stoi przed nią Rolan, który, co dziwne, przyniósł z sobą dwa niskie, brązowe kosze pełne płonących węgli. Aby uniknąć poparzenia, owinął skrawkami materiału nóżki każdego kosza. Widząc, że Faile skupiła wzrok na węglach, wzruszył ramionami.
— Kiedyś zimne noce mi nie przeszkadzały, jednak odkąd przekroczyłem Mur Smoka, stałem się słabszy.
Faile niemal straciła oddech, gdy Rolan ustawił pod stołem kosze z płonącymi węglami. Ciepło uniosło się ku niej z dołu przez szczeliny między deskami. Mięśnie Faile nadal targały skurcze, ale ciało wypełniło błogosławione ciepło. Kobieta złapała oddech, gdy mężczyzna położył jedną rękę na jej piersi, drugą zaś na zgiętych kolanach. Nagle odkryła, że z łokci znika napięcie. Rolan... ściskał... masował mięśnie Faile. Jedną ręką miętosił jej udo. O mało nie wrzasnęła, czując, jak jego palce wbijają się w ściągnięte mięśnie, czuła jednak, że zaczyna się rozluźniać. Nadal bolało, właściwie masaż nawet zwiększał ból, lecz masowany przez mężczyznę muskuł uda bolał inaczej. Cierpiała teraz inaczej, chociaż nie mniej intensywnie, wiedziała jednak, że ból znacząco osłabnie w trakcie masażu.
— Nie przeszkadza ci, że trochę popracuję podczas wymyślania najlepszego sposobu rozśmieszenia cię, prawda? — spytał.
Nagle kobieta uprzytomniła sobie, że się śmieje i w tym śmiechu nie ma nutki histerii. No cóż, w każdym razie była w nim nie tylko histeria. Faile związano jak gęś czekającą na ruszt, a teraz po raz drugi, tym razem przed zimnem, ratował ją ten sam mężczyzna. Od tej pory wprawdzie Sevanna będzie ją obserwować uważnie jak jastrząb kurę, Therava natomiast może nawet spróbuje ją zabić, ot tak, dla przykładu, tym niemniej Faile wiedziała, że... ucieknie. Jedne drzwi nigdy się przed nią nie zamknęły, a niespodziewanie otworzyły się drugie. Tak, ucieknie! Śmiała się tak długo, aż się rozpłakała.