21 Znak

Alviarin przeszła przez bramę, która zamknęła się za nią, powoli odcinając olśniewający błękit. Kobieta prawie natychmiast kichnęła od kurzu, który wznieciły jej buty. Po chwili kichnęła po raz drugi, przy trzecim kichnięciu zaś stanęły jej w oczach łzy. Oświetlony jedynie unoszącą się przed Alviarin rozjarzoną kulą magazyn o surowych ścianach, wyrąbany z podłoża skalnego trzy poziomy pod Biblioteką Wieży, był pusty z wyjątkiem warstw nagromadzonego przez stulecia kurzu. Kobieta wolałaby raczej wrócić prosto do swoich apartamentów w samej Wieży, niestety, zawsze istniało ryzyko natknięcia się na sprzątającą służącą, którą musiałaby zabić, a następnie pozbyć się ciała i wierzyć, że nikt nie zapamięta służebnej dziewczyny wchodzącej do jej pokojów. Wszak Mesaana rozkazała jej trzymać się w ukryciu i nie wzbudzać nawet najmniejszych podejrzeń. Alviarin uznała to polecenie za przesadną ostrożność, skoro Czarne Ajah bezkarnie chodziły po Wieży od momentu jej założenia, tyle że... gdy jedna z Wybranych wydawała jakieś polecenie, tylko głupiec był wobec niego nieposłuszny. Przynajmniej wtedy, kiedy Wybrana mogła się o jego niesubordynacji dowiedzieć.

Poirytowana Alviarin przenosiła przez moment Moc, starając się usunąć z powietrza drobinki kurzu i machając rękoma tak energicznie, że o mało nie zatrzęsła się kamienna podłoga. Nie musiałaby stale powtarzać tego rytuału, gdyby po prostu zmiotła cały kurz do kąta, zamiast przesuwać go z miejsca na miejsce. Sądziła, że od lat nikt inny nie zaszedł tak głęboko w sutereny Biblioteki, więc jej zdaniem nikt nie zauważyłby niespodziewanej czystości tego pomieszczenia. Chociaż... Zawsze znajdzie się ktoś, kto postępuje inaczej niż wszyscy. Sama Alviarin często wybierała działania niestandardowe i nie miała zamiaru dać się przyłapać przez własną durną pomyłkę czy niedopatrzenie. Tym niemniej gderała pod nosem, gdy przenosiła Jedyną Moc, usiłując także oczyścić z czerwonawego błota buty, brzegi spódnic i płaszcza. Wydawało jej się nieprawdopodobne, że ktoś mógłby rozpoznać, iż błoto pochodzi z Tremalking, największej wyspy Ludu Morza, jednak potencjalnego obserwatora mógłby zastanowić fakt, gdzie kobieta się tak ubrudziła, skoro tereny wokół Wieży były zasypane śniegiem, z wyjątkiem miejsc, które odśnieżono, tam jednak ziemia była mocno zmrożona.

Wciąż mamrocząc coś do siebie, Alviarin znów przeniosła nieco saidara, tłumiąc za jego pomocą pisk zardzewiałych zawiasów wydawany podczas otwierania drzwi z niepolerowanego drewna. Istniał sposób wykonania splotu i ukrycia go, dzięki czemu nie musiałaby za każdym razem łagodzić tego skrzypienia — była co do tego przekonana — niestety Mesaana nie chciała go jej nauczyć.

Mesaana naprawdę ją drażniła. Nauczała ją tego, czego chciała i niczego więcej, wskazywała cuda, a potem zatrzymywała dla siebie swoją związaną z nimi wiedzę. W dodatku wykorzystywała Alviarin niczym zwykłą dziewczynę na posyłki. Alviarin siadywała w Najwyższej Radzie i znała imię każdej Czarnej siostry w każdej jednostce zwanej sercem, czyli wiedziała więcej niż Mesaana. Tę Wybraną nie bardzo interesowało, kto wypełnia jej rozkazy, póki ktoś wypełniał je co do joty. Aż za często wydawała polecenia samej Alviarin, zmuszając ją do kontaktów z kobietami i mężczyznami, którzy uważali się za jej równych tylko dlatego, że także służyli Wielkiemu Władcy. Zbyt wielu Sprzymierzeńców Ciemności uważało się za równych Aes Sedai lub nawet lepszych od sióstr. Co gorsza, Mesaana zabroniła jej ich pouczać czy strofować. Ech, te odpychające małe szczury pozbawione zdolności przenoszenia Mocy... A Alviarin musiała być wobec nich grzeczna, jedynie z tego względu, że być może niektórzy spośród nich służyli innemu Wybranemu lub Wybranej! Być może! Było oczywiste, że Mesaana nie ma co do tego pewności. Chociaż należała do Wybranych, Alviarin stale podśmiewała się z jej ciągłych wątpliwości.

Sunęła teraz korytarzem, między chropowatymi, kamiennymi ścianami, rozjaśniając sobie drogę za pomocą płynącej przed nią kuli bladego światła. Za sobą zaś ponownie wzniecała drobiny kurzu miękkimi jak puch muśnięciami Powietrza, dzięki czemu znowu wyglądały na nienaruszone. Idąc, rozpatrywała rozmaite historie. Wybierze z nich jedną i opowie ją Mesaanie. Właściwie wiedziała, że żadnej nie opowie i myśl ta jeszcze bardziej ją zdenerwowała. Krytykując jedną z Wybranych nawet w najłagodniejszych słowach, człowiek ryzykował ból, a może i śmierć, niemal najpewniej zaś narażał się i na jedno, i na drugie. Chcąc zachować życie, należało się przed Wybranymi płaszczyć i okazywać im posłuszeństwo, przy czym pierwsze było równie ważne jak wtóre. Wprawdzie dla nagrody w postaci nieśmiertelności warto się było nieco poniżyć. Posiadając nieśmiertelność, Alviarin mogłaby zdobyć wszelką możliwą władzę, znacznie większą, niż kiedykolwiek miała jakakolwiek Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Najpierw wszakże musiała wystarczająco długo zachować życie.

Dotarłszy do szczytu pierwszej rampy prowadzającej w górę, przestała się martwić o ukrywanie własnych śladów. Kurzu było tutaj o niebo mniej, a podłogę znaczyły koła ręcznych wózków i posuwiste ślady butów, toteż na pewno nikt nie zauważy słabych odcisków dodatkowej pary stóp. Tym niemniej Alviarin nadal szła szybko. Zazwyczaj ożywiała ją myśl o życiu wiecznym, myśl o ostatecznym rządzeniu poprzez Mesaanę — tak jak teraz rządziła poprzez Elaidę. No cóż, na pozór różnica nie była wielka, chociaż... Podporządkowanie sobie Mesaany do stanu uległości Elaidy wydawało się może zbyt ambitne, aczkolwiek Alviarin mogłaby dzięki Mesaanie naprawdę osiągnąć prawdziwą władzę.

Wróciła myślami do faktu, że prawie miesiąc przebywała poza Wieżą. Podczas jej nieobecności Mesaana zapewne nie trudziła się kontrolowaniem Elaidy, choć gdyby doszło do jakichś nieprzewidzianych wydarzeń, bez wątpienia obarczyłaby odpowiedzialnością za błąd właśnie nieobecną Alviarin. Na szczęście ostatnim razem Alviarin odpowiednio zastraszyła Elaidę, która wręcz błagała o darowanie jej winy i wstrzymanie kary w postaci prywatnej pokuty u Mistrzyni Nowicjuszek. Tak, tak, obecna Amyrlin na pewno za bardzo się bała, aby wykonać jakiś niewłaściwy ruch. Alviarin była pewna, że Elaida nie zrobi niczego głupiego.

Druga rampa zaprowadziła ją do najwyżej położonej części sutereny, gdzie Alviarin zagasiła rozjarzoną kulę, po czym wypuściła saidar. Tutaj cienie były usiane niemal zlewającymi się z sobą plamami bladego światła, rzucanymi przez lampy umieszczone na kamiennych ścianach, starannie na tej kondygnacji otynkowanych. W polu widzenia kobiety nie poruszało się nic oprócz szczura, który przebiegł niedaleko, cicho drapiąc pazurkami kamień posadzki. Alviarin o mało się nie uśmiechnęła. Oczy Wielkiego Władcy Ciemności wprost przeszywały obecnie Wieżę, chociaż nikt chyba nie zauważył zniknięcia zabezpieczeń. Osobiście nie podejrzewała w tym ręki Mesaany. Po prostu zabezpieczenia nie działały już tak dobrze, jak powszechnie mniemano. Były w nich... szpary. Alviarin zupełnie nie dbała o to, czy zwierzę ją zobaczyło i czy w takim przypadku doniesie, co widziało, tym niemniej szybko weszła na stopnie wąskiej półkolistej klatki schodowej. Wiedziała, że gdzieś na tym poziomie sutereny może natrafić na ludzi, którym nie mogła ufać — tak jak nie ufała szczurom.

Podczas wspinaczki pomyślała, że może powinna wypytać Mesaanę w kwestii tego niemożliwego wybuchu Jedynej Mocy — właśnie teraz, póki Wybrana pozostawała... delikatna. Jeśli Alviarin nigdy o nim nie wspomni, Mesaana może uznać, że jej służebnica coś ukrywa. Każda umiejąca przenosić Moc kobieta na świecie niewątpliwie zapytywała siebie, co się zdarzyło. Po prostu Alviarin musi zachować ostrożność i nawet najmniejszym słówkiem nie zasugerować, że niedawno odwiedziła to miejsce. Zjawiła się tam oczywiście na długo po zaniknięciu poświaty — nie była wszak na tyle głupia, by odwiedzać je zbyt wcześnie — jednakże Mesaana uważała najwyraźniej, że całe życie Alviarin ma się skupiać wyłącznie na wypełnianiu jej poleceń i ani chwili kobieta nie powinna poświęcać własnej osobie. Czy ta Wybrana naprawdę sądzi, że Alviarin nie ma żadnych swoich spraw?! Cóż, w takim razie należy dalej podtrzymywać Mesaanę w tym mniemaniu. W każdym razie jeszcze przez jakiś czas.

W cieniu na szczycie schodów kobieta zatrzymała się na moment przed niewielkimi, prostymi drzwiami, nieporządnie po tej stronie wykończonymi. Otrzepała się i przełożyła przez ramię płaszcz. Mimo iż Mesaana należała do Wybranych, tym niemniej była istotą ludzką i również popełniała pomyłki. Chociaż swoją służebnicę w mgnieniu oka zabiłaby za byle błąd. Tak, tak, trzeba było się płaszczyć, być posłusznym i zachować życie. I nigdy nie zapominać o ostrożności. Alviarin wiedziała o tym zresztą na długo, zanim spotkała pierwszego spośród Wybranych. Wyjęła z woreczka przy pasie białą stułę Opiekunki, zarzuciła ją sobie na szyję, po czym otworzyła drzwi i wsłuchała się. Zgodnie z oczekiwaniem w jej uszy uderzyła wyłącznie cisza. Alviarin weszła do Dziewiątego Magazynu i zamknęła za sobą drzwi. Od strony wewnętrznej drzwi były nie mniej zwyczajne, choć wypolerowane do lekkiego połysku.

Bibliotekę Wieży podzielono na dwanaście Magazynów, przynajmniej o tylu wiedział świat, a Dziewiąty — przeznaczony na teksty poświęcone różnym formom arytmetyki — był z nich najmniejszy, choć i tak zajmował spore pomieszczenie, czyli wypełnioną rzędami wysokich, drewnianych półek długą, owalną izbę o suficie w postaci spłaszczonej kopuły. Przed każdym rzędem półek mieściła się wąska alejka wyłożona kaflami w siedmiu kolorach, obok półek zaś znajdowały się wysokie drabiny na kółkach, dzięki czemu można je było łatwo przesuwać po alejkach, oraz mosiężne stojące lampy z odblaśnicami i o podstawach tak ciężkich, że ruszyć mogło je jedynie trzech lub czterech mężczyzn. Ogień stanowił stały problem i troskę Biblioteki; bardzo się go tu wszędzie obawiano. Wszystkie stojące lampy płonęły jasno, oświetlając wszelkie miejsca, w których siostry chciałyby poszukać jakiejś książki albo rękopisu w oprawie, tym niemniej ręczny wózek z półkami, na których leżały trzy grube oprawne w skórę tomy do odłożenia, stał wciąż pośrodku jednego rzędu, dokładnie w tym samym punkcie, w jakim kobieta go zapamiętała ze swojej ostatniej wizyty tutaj. Nie rozumiała, po co poszukiwano różnych form arytmetyki ani dlaczego napisano na ten temat tyle książek i była pewna, że choć Wieża zawsze się szczyciła posiadaniem największego na świecie zbioru woluminów dotyczących każdego możliwego tematu, większość Aes Sedai najprawdopodobniej zgodziłaby się z nią w tej kwestii. Alviarin nigdy nie widziała żadnej siostry w Dziewiątym Magazynie i właśnie z tej przyczyny go wybrała. W szerokich, zwieńczonych łukiem drzwiach, zapraszająco stojących otworem, wsłuchała się w ciszę, a gdy się upewniła, że korytarz jest całkowicie pusty, wsunęła się do środka. Gdyby ktoś ją tutaj zobaczył, mógłby uznać za dziwne jej zainteresowanie tekstami mieszczącymi się akurat w tym pomieszczeniu.

Kiedy pospiesznie szła głównymi korytarzami, których podłogę wyłożono kaflami pomalowanymi w powtarzające się pasy siedmiu barw oznaczających siedem Ajah, przyszło jej do głowy, że w Bibliotece jest ciszej niż zwykle, nawet jeśli wziąć pod uwagę, jak niewiele Aes Sedai pozostało obecnych w Tar Valon. Zawsze można było tutaj spotkać jedną czy dwie siostry, choćby tylko bibliotekarki — na przykład Brązowe, które miały w Bibliotece pokoje (oprócz swoich apartamentów w Wieży) — tym niemniej Alviarin widywała dziś jedynie ogromne płaskorzeźby na korytarzowych ścianach, przedstawiające ozdobnie odzianych ludzi i dziwaczne, wysokie na dziesięć albo więcej stóp zwierzęta. Od podmuchów wiatru wiszące dziesięć kroków nad jej głową zawile rzeźbione lampy lekko skrzypiały na łańcuchach. A własne kroki wydawały jej się nienaturalnie głośne, szczególnie że wszelkie dźwięki odbijały się od kopulastego sufitu.

— Mogę ci w czymś pomóc? — spytała nagle za nią szeptem jakaś kobieta.

Zaskoczona Alviarin odwróciła się w kierunku głosu, o mało nie upuszczając przy tym swojego płaszcza. Na szczęście szybko zdążyła nad sobą zapanować.

— Chciałam po prostu pochodzić po terenach Biblioteki, Zemaille — wyjaśniła i natychmiast ogarnęła ją irytacja.

Skoro była tak zdenerwowana, że tłumaczyła się byle bibliotekarce, zatem naprawdę musiała się wziąć w garść, zanim stanie przed Mesaaną z raportem. Niemal pragnęła opowiedzieć Zemaille, co się zdarzyło na Tremalking — tylko po to, ażeby sprawdzić, czy kobieta się wzdrygnie.

Uprzejma mina na ciemnawej twarzy Brązowej siostry nie zmieniła się, choć w jej tonie pojawiła się osobliwa, niemożliwa do zinterpretowania emocja. Wysoka i bardzo szczupła Zemaille zawsze przybierała maskę pozornej rezerwy i dystansu, lecz Alviarin podejrzewała, że w rzeczywistości kobieta była znacznie mniej nieśmiała, niż udawała, a także o wiele mniej sympatyczna.

— Jest to całkowicie zrozumiałe — odparła teraz. — W Bibliotece można znaleźć ukojenie, a obecny czas smuci nas wszystkie. A jeszcze bardziej ciebie. Ma się rozumieć.

— Zgadza się — przytaknęła Alviarin zupełnie bez namysłu.

Czas smutku? Szczególnie dla niej?! Zastanowiła się, czy nie zaciągnąć Zemaille w jakiś odosobniony kąt, gdzie mogłaby ją przepytać, a później zabić, w tym momencie wszakże dostrzegła w korytarzu inną Brązową — krągłą kobietę o cerze nawet ciemniejszej niż karnacja Zemaille. Nowo przybyła przyglądała im się z pewnej odległości. Aiden i Zemaille nie były zbyt silne, jeśli chodzi o władanie Mocą, jednakże równoczesne pokonanie ich obu mogło być trudne, o ile w ogóle możliwe. W jakim celu zeszły we dwie tutaj, na parter? Widywano je obie na wyższych piętrach, gdzie kursowały między dzielonym z Nyein (trzecią siostrą z Ludu Morza) apartamentem oraz tak zwanym Trzynastym Magazynem, siedzibą tajnych archiwów. Wszystkie trzy tam pracowały, z chęcią oddając się swoim obowiązkom. Rozmyślając o nich, Alviarin ruszyła niedbale dalej, wmawiając sobie, że niepokoi się zupełnie bez powodu. Niestety nic jej nie uspokajało i stale czuła ciarki przechodzące po plecach między łopatkami.

Brak bibliotekarek chroniących frontowe wejście tylko zwiększył w niej uczucie niepokoju. Bibliotekarki zawsze stały przy każdym dosłownie wejściu, starając się dopilnować, ażeby żaden kawałek papieru nie opuścił Biblioteki bez ich wiedzy. Alviarin przeniosła nieco Mocy, usiłując z pewnej odległości pchnąć i otworzyć jedne z wysokich wyrzeźbionych drzwi, które następnie pozostawiła uchylone na spiżowych zawiasach, sama zaś pospieszyła w dół szerokimi, marmurowymi schodami. Obszerną, otoczoną szpalerem dębów, kamienną ścieżkę prowadzącą do wysokiej, masywnej bryły Wieży odśnieżono — w przeciwnym razie Alviarin za pomocą Jedynej Mocy stopiłaby śnieg przed sobą. Niech sobie wszyscy myślą, co chcą. Mesaana dokładnie jej uzmysłowiła niebezpieczeństwo związane ze znajomością splotu używanego do Podróżowania, w przeciwnym razie Alviarin z miejsca przemieściłaby się w ten właśnie sposób. Teraz, ponieważ Wieża była w zasięgu wzroku, majacząc nad drzewami i błyszcząc w bladym porannym świetle słonecznym, kobieta mogłaby się dostać do niej jednym krokiem. Zamiast tego zwalczyła ochotę biegu.

Nie zaskoczyło jej, że szerokie i wysokie korytarze Wieży są puste. Przemknęło obok niej tylko kilku służących z białym Płomieniem Tar Valon na piersiach, pospiesznie się kłaniając lub dygając na jej widok. Nie byli dla niej ważni, nie bardziej niż podmuchy wiatru, od których płomienie pozłacanych lamp stojących migotały, a ich cienie drgały na tle jasnych gobelinów wiszących na śnieżnobiałych ścianach. Obecnie siostry, jeśli tylko mogły, trzymały się naturalnie kwater zajmowanych przez własne Ajah i póki Alviarin nie spotka pokrewnej duszy, bezużyteczna będzie dla niej każda napotkana Aes Sedai, nawet taka, która bez wątpienia przynależy do Czarnych Ajah. Alviarin znała je, niestety one nic nie wiedziały o niej, toteż nie zamierzała ujawniać się komuś, komu nie musiała. Może pewnego dnia niektóre spośród tych uwodzicielskich instrumentów z Wieku Legend, o których opowiadała Mesaana, pozwolą jej natychmiast wypytać każdą siostrę — o ile Wybrana naprawdę je kiedyś skonstruuje. Na razie wszakże Mesaana nadal pozostawiała jej zaszyfrowane rozkazy na poduszkach bądź też w tajnych skrytkach. Odpowiedzi, które niegdyś wydawały się niemal natychmiastowe, teraz Alviarin uznawała za niesamowicie spóźnione.

Krępy, łysy służący, wykonujący akurat ukłon, przełknął głośno ślinę na widok jej miny, więc opanowała się i wygładziła rysy. Szczyciła się swoją lodowatą obojętnością i obcym zawsze okazywała nieporuszoną maskę chłodu. W każdym razie przejście przez korytarze Wieży i rzucanie na boki groźnych spojrzeń prowadziło naprawdę donikąd.

W Wieży przebywała jedna osoba, której miejsce pobytu Alviarin znała dokładnie i którą mogła wypytać o wszystko, nie obawiając się, co ta kobieta sobie pomyśli. Nawet w takim przypadku potrzebna była — to zrozumiałe — niewielka rozwaga, gdyż nieostrożne pytania ujawniały więcej tajemnic, niż warta była większość odpowiedzi, jednakże Elaida na pewno rozwieje wszelkie jej wątpliwości. Tak, Elaida powie jej wszystko. Westchnąwszy, Alviarin zaczęła się wspinać po stopniach.

Przypomniała sobie, że Mesaana wspomniała jej także o innym cudzie z Wieku Legend, który Alviarin bardzo pragnęłaby zobaczyć. Chodziło o duże przedmioty służące do przenoszenia ludzi w szczególny sposób i nazywane „windami”. Różniły się od latających machin, gdyż były urządzeniami mechanicznymi, które przenosiły człowieka w górę i w dół, z piętra na piętro. Wybrana nie miała pewności, czy rzeczywiście istniały opisywane w wielu tekstach budynki kilka razy wyższe niż Biała Wieża — obecnie żaden gmach na całym świecie nie mógł z nią pod tym względem rywalizować, nawet Kamień Łzy — jednak na samą myśl o istnieniu „wind” Alviarin uznała wchodzenie spiralnymi korytarzami i wielkimi klatkami schodowymi za żmudne i męczące.

Zatrzymała się przy gabinecie Amyrlin, zaledwie trzy kondygnacje wyżej, lecz tak jak oczekiwała, oba pomieszczenia wydawały się kompletnie opustoszałe, a puste biurka i pulpity do pisania wypolerowane do połysku. Pokoje wyglądały nago, gdyż nie było w nich ściennych draperii, żadnych ozdób ani absolutnie niczego poza stołami, krzesłami i zgaszonymi lampami stojącymi. Elaida ostatnio rzadko schodziła ze swoich prywatnych apartamentów umieszczonych w pobliżu wierzchołka Wieży. Dodatkową korzyścią takiej decyzji była jeszcze większa izolacja Amyrlin od reszty Wieży. Niewiele sióstr dobrowolnie się do niej wspinało. Dzisiaj jednak Alviarin, gdy przeszła już niemal osiemdziesiąt piędzi, zaczęła poważnie rozważać skłonienie Elaidy do zajęcia kwater gdzieś niżej.

Przedsionek apartamentów Amyrlin oczywiście także świecił pustkami, chociaż leżąca na pulpicie do pisania teczka z papierami sugerowała, że Elaida ma gościa. Sprawdzenie zawartości teczki i decyzja, czy Zasiadającą na Tronie Amyrlin należy ukarać za jej posiadanie, mogły jednak poczekać. Alviarin rzuciła swój płaszcz na pulpit, po czym podeszła do drzwi przyozdobionych czekającym na złocenie świeżym znakiem Płomienia Tar Valon. Drzwi prowadziły głębiej do apartamentów Elaidy. Otworzyła je jednym pchnięciem.

Zaskoczyła ją fala ulgi, którą poczuła na widok Amyrlin żywej i siedzącej za bogato rzeźbionym i złoconym pulpitem do pisania. Na szyi Elaidy wisiała pasiasta stuła, która obecnie zamiast siedmiu pasów miała ich tylko sześć, natomiast nad głową kobiety tkwił osadzony na wysokim oparciu krzesła złoty łuk zwieńczony wyrzeźbionym z dużego kamienia księżycowego Płomieniem Tar Valon. Do tej pory Alviarin nie pozwalała sobie na próżne troski, teraz wszakże uprzytomniła sobie, że Elaida łatwo może stracić życie w jakimś głupim wypadku. Tak wyjaśniła sobie niezrozumiały komentarz Zemaille. A wybranie nowej Amyrlin może zająć kilka miesięcy, nawet w obliczu zagrożenia ze strony buntowniczek i innych problemów, natomiast dni Alviarin jako Opiekunki byłyby wówczas policzone. Bardziej niż własna ulga zdumiała ją jednak obecność ponad połowy Zasiadających w Komnacie, które stały przed pulpitem. Wszystkie Zasiadające miały na ramionach swoje szale z frędzlami. Elaida wiedziała, że nie powinna podejmować tego rodzaju delegacji bez obecności Opiekunki Kronik. Wiszący na ścianie ogromny pozłacany zegar szafkowy, przedmiot zbyt ozdobny i przesadnie wulgarny, zadzwonił dwukrotnie, obwieszczając godzinę i w tym samym momencie emaliowane figurki Aes Sedai wyskoczyły z małych przednich drzwiczek; akurat gdy Alviarin otwierała usta z zamiarem oświadczenia Zasiadającym, że musi porozmawiać z Amyrlin na osobności. Zasiadające na pewno odeszłyby, choć zapewne z głośnymi, dezaprobującymi westchnieniami. Opiekunki Kronik nie dysponowały władzą, pozwalającą wypraszać z pokoju Zasiadające, lecz te obecne tutaj wiedziały, że władza Alviarin wykracza poza pełnomocnictwa związane z jej stułą Opiekunki, nawet jeśli nie podejrzewały prawdy.

— Alviarin — odezwała się Elaida. Nie zdołała zapanować nad emocjami, więc jej głos pobrzękiwał zaskoczeniem. Amyrlin uświadomiła sobie ten fakt natychmiast, toteż jej twarda mina szybko złagodniała. Mało tego, usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu. A przecież Elaida nie miała w ostatnich dniach żadnych powodów do zadowolenia. — Zostań na miejscu i poczekaj spokojnie, aż znajdę czas na rozmowę z tobą — dodała, władczym machnięciem dłoni wskazując kąt pokoju.

Zasiadające przestąpiły nerwowo z nogi na nogę i poprawiły szale. Suana, krępa, krzepka kobieta, posłała Alviarin ostre spojrzenie, Shevan zaś, wysoka jak mężczyzna i kanciasta, bez wyrazu wpatrzyła się prosto w nią. Pozostałe unikały jej oczu.

Ogłuszona Alviarin znieruchomiała na jedwabnym dywanie w jasne wzorki. Nawet lekko otworzyła usta. Czuła, że ze strony Elaidy nie może być mowy o zwykłym buncie — ta kobieta musiałaby być przecież szalona! — cóż się jednak, w imię Wielkiego Władcy Ciemności, zdarzyło, że zyskała nagle taką odwagę? Co tu się stało?!

Amyrlin głośno poklepała blat pulpitu, aż zabrzęczała jedna z lakierowanych szkatułek.

— Kiedy ci każę stać w kącie, Córko — oznajmiła niskim, groźnym głosem — oczekuję, że będziesz mi posłuszna. — Jej oczy błyszczały. — W przeciwnym razie wezwę Mistrzynię Nowicjuszek. Chcesz, by te siostry przyjrzały się twojej „osobistej” pokucie?

Twarz Alviarin zalał gorący rumieniec, po części spowodowany upokorzeniem, po części — gniewem. Nie wierzyła własnym uszom. Ta kobieta mówiła jej w twarz takie rzeczy, w dodatku w obecności tylu Zasiadających! W jej ciele zagościł też strach, od którego poczuła ucisk w żołądku i kwaśny smak w ustach. A przecież wystarczyłoby kilka jej słów i Elaida zostałaby oskarżona o wysłanie sióstr na zatracenie i niewolę; i to nie raz, lecz dwa razy. O wydarzeniach w Cairhien już zaczęły krążyć pogłoski, które na razie pozostawały mętne i pozbawione dowodów, jednakże z każdym dniem tymi dowodami obrastały. Jeśli w dodatku rozejdzie się informacja, że Elaida wysłała pięćdziesiąt sióstr przeciwko setkom umiejących przenosić Moc mężczyznom, których miały pokonać, wtedy nawet nowina o siostrach buntowniczkach, wraz ze swoją armią zimujących w Murandy, nie pomoże jej zachować na ramionach stuły Amyrlin ani... głowy na karku. Elaida nie powinna ryzykować, nie powinna się ośmielić... No, chyba że... Chyba że potrafiłaby zdyskredytować Alviarin jako Czarną Ajah. W takim przypadku mogłaby nieco zyskać na czasie. Zapewne zyskałaby tego czasu niezbyt dużo, skoro rozeszły się już wiadomości o Studniach Dumai i Czarnej Wieży, ale może była gotowa chwytać się wszelkich sposobów niczym tonący brzytwy. Nie, to było niemożliwe, to nie mogło być możliwe! Jednak ucieczka również bez wątpienia nie była możliwa. Po pierwsze, gdyby Elaida chciała postawić Alviarin w stan oskarżenia, jej zniknięcie tylko potwierdziłoby zarzuty. Po drugie, jeżeli Alviarin zbiegnie, Mesaana z pewnością ją odnajdzie i zabije. Wszystkie te myśli przemknęły jej przez głowę, gdy szła na ciężkich jak z ołowiu stopach do wskazanego narożnika. Niczym skruszona nowicjuszka! Musiał istnieć sposób wyrwania się z tej trudnej sytuacji, niezależnie od czekających ją nieprzyjemności. Zawsze wszak istniał jakiś sposób wyjścia... Alviarin pomyślała, że łatwiej go znajdzie, jeśli wsłucha się teraz w rozmowę Amyrlin z Zasiadającymi. Pomodliłaby się, gdyby Ciemny Władca miał zwyczaj wysłuchiwania modlitw.

Elaida przypatrywała jej się przez moment, potem z zadowoleniem kiwnęła głową, choć oczy nadal jej lśniły, wyraźnie wskazując na doświadczane przez kobietę emocje. Po chwili Amyrlin podniosła wieczko jednej z trzech lakierowanych szkatułek stojących na pulpicie, a następnie wyjęła z niej małą figurkę żółwia wyrzeźbioną z pociemniałej od starości kości słoniowej i zaczęła ją gładzić w palcach. Alviarin wiedziała, że Elaida ma zwyczaj pieszczenia rzeźb z tej szkatułki, ilekroć pragnie uspokoić nerwy.

— No — mruknęła. — Wyjaśniałyście mi powody, dla których powinnam wyrazić zgodę na negocjacje.

— Nie pytałyśmy o twoje pozwolenie, Matko — odburknęła napastliwie Suana, butnie wysuwając dolną szczękę. Nie miała szczególnie wydatnego podbródka, za to absolutnie kwadratowy w kształcie, więc gdy go wysuwała, zawsze wyglądała arogancko. — Tego rodzaju decyzja należy do Komnaty. Żółte Ajah są wielkimi zwolenniczkami negocjacji.

Co oznaczało, iż sama Suana jest wielką ich orędowniczką, była bowiem przywódczynią Żółtych Ajah, Pierwszą Tkaczką, o czym Alviarin wiedziała, ponieważ Czarne Ajah znały wszystkie... albo prawie wszystkie... sekrety wszystkich pozostałych Ajah. Dlatego Alviarin wiedziała też, że z punktu widzenia Suany przedstawicielki jej Ajah podzielały wszelkie jej opinie.

Doesine, inna obecna Żółta, przypatrywała się Suanie z ukosa, nic jednak nie powiedziała. Blada i szczupła jak chłopiec Doesine wyglądała, jakby wcale nie miała ochoty tu przebywać. Przypominała ładnego, nadąsanego młokosa, którego ktoś zaciągnął gdzieś za ucho. Większość Zasiadających zazwyczaj wzdrygała się przed naciskami ze strony przywódczyni własnej Ajah, istniała wszakże możliwość, że Suana znalazła na swoje Aes Sedai jakiś sposób.

— Wiele Białych także popiera rozmowy — oświadczyła Ferane, marszcząc brwi i przypatrując się w roztargnieniu plamie atramentu, którą dostrzegła na swoim pulchnym palcu. — To w obecnych okolicznościach jest jedyne logiczne posunięcie.

Ferane nazywano Pierwszą Analizatorką i była ona przywódczynią Białych Ajah, chociaż rzadziej niż Suana narzucała swoje poglądy wszystkim członkiniom własnej Ajah. Tak, niewątpliwie robiła to znacznie rzadziej, jeśli w ogóle. Zresztą Ferane często zachowywała się tak niepewnie i niedbale jak najgorsze spośród Brązowych — długie, czarne włosy, które zdobiły jej okrągłą twarz domagały się dziś wyszczotkowania, część zaś stanowiących wykończenie szala frędzli najprawdopodobniej kobieta przypadkiem zamoczyła podczas śniadania herbatą — potrafiła jednakże dostrzec najsubtelniejszą nawet szczelinę w logice wywodu. Równie dobrze mogłaby przyjść tu zupełnie sama, ponieważ po prostu uważała, że nie potrzebuje pomocy żadnych innych Zasiadających w imię Białych.

Elaida, odchyliwszy się na wysokim krześle, zaczęła gniewnie popatrywać na boki, palcami zaś coraz szybciej gładziła żółwia. Teraz odezwała się Andaya. Mówiła głośno i prędko, niemal nie spoglądając na Amyrlin i udając, że skupia się na wygładzeniu leżącego na jej ramionach szala z szarymi frędzlami.

— Chodzi o to, Matko, że musimy znaleźć pokojowy sposób wybrnięcia z naszego problemu — oświadczyła z silnym taraboniańskim akcentem, który zwykle pobrzmiewał w jej głosie, gdy czuła się wyjątkowo niepewnie. Często nieśmiała w obecności Elaidy, zerknęła teraz na Yukiri, jakby szukając u niej wsparcia, jednak ta wiotka, niewysoka kobieta odwróciła w tym momencie nieznacznie głowę. Jak na tak małą i kruchą istotę, Yukiri była osóbką nadzwyczaj upartą i w przeciwieństwie do Doesine zapewne nie pozwoliłaby sobą kierować. Alviarin zadała sobie pytanie, dlaczego niektóre z tych Zasiadających przyszły tutaj, skoro z taką jawną niechęcią brały udział w rozmowie? Tak czy inaczej, Andaya zrozumiała, że jest skazana jedynie na siebie i kontynuowała wypowiedź: — Nie możemy doprowadzić do walk na ulicach Tar Valon. Ani w Wieży, szczególnie nie w Wieży... Nie znowu... Do tej pory buntowniczki wydawały się usatysfakcjonowane siedzeniem pod miastem i przyglądaniem się Białej Wieży, sytuacja ta na pewno nie może wszak potrwać długo. Wiesz, Matko, że ponownie odkryły Podróżowanie i mogą tą metodą przenosić armię na setki lig. Powinnyśmy rozpocząć negocjacje, zanim zdecydują się wykorzystać Podróżowanie do wprowadzenia armii na ulice Tar Valon, inaczej nawet w przypadku zwycięstwa stracimy wszystko.

Alviarin zacisnęła palce na fałdach spódnic i z trudem przełknęła grudę, którą poczuła w gardle. Przemknęło jej też przez myśl, że jeszcze chwila i oczy wyskoczą jej z orbit. Buntowniczki potrafiły Podróżować?! Buntowniczki znajdowały się już tutaj, w Tar Valon? A te głupie pragnęły negocjować? Negocjować?! Wyobraziła sobie ostrożnie planowane projekty, starannie konstruowane plany, które dosłownie zmieniają się w parę, a następnie znikają niczym mgła w letnim słońcu. Być może Ciemny Władca jej wysłucha, jeśli będzie się modliła naprawdę żarliwie...

Nachmurzone rysy Elaidy bynajmniej się nie wygładziły, chociaż Amyrlin bardzo ostrożnie odłożyła nagle żółwia z kości słoniowej i przemówiła prawie spokojnym głosem, przypominającym dawny ton, z czasów sprzed kontroli Alviarin. W jej słowach była równocześnie łagodność, jak i pewność siebie.

— Czy Brązowe i Zielone także popierają negocjacje?

— Brązowe... — zaczęła Shevan, po czym wydęła wargi w zadumie i jawnie zrezygnowała z zaplanowanej frazy. Na pozór wydawała się całkowicie opanowana, stale wszakże bezwiednie długimi kciukami pocierała sobie kościste palce wskazujące. — Stosunek Brązowych do historycznych precedensów jest zupełnie jasny. Znasz go na pewno, jeśli czytałaś sekretne historie, które zresztą powinnaś przeczytać... Tak czy inaczej, ilekroć w Wieży dochodziło do podziału, światem wstrząsała katastrofa. Obecnie zagraża nam Ostatnia Bitwa, a w dodatku żyjemy w świecie, w którym powstała Czarna Wieża, toteż bez wątpienia nie możemy sobie pozwolić na pozostanie w stanie podziału nawet jeden dzień dłużej niż trzeba.

Alviarin sądziła, że marsowa mina na twarzy Elaidy nie może się już pogłębić, a jednak na wzmiankę o Czarnej Wieży Amyrlin jeszcze bardziej sposępniała.

— A Zielone?

Elaida nadal panowała nad głosem.

W pomieszczeniu znajdowały się wszystkie trzy Zasiadające w imię Zielonych. Fakt ten wskazywał na istnienie ogromnie silnego poparcia w tej Ajah lub na wielką władzę jej przywódczyni. Na pytanie Amyrlin powinna odpowiedzieć Talene jako najstarsza, szczególnie że członkinie Zielonych we wszystkich sprawach zawsze przestrzegały hierarchiczności, ale wysoka, złotowłosa Talene zerknęła z jakiegoś powodu na Yukiri, następnie zaś — co jeszcze dziwniejsze — na Doesine, w końcu spuściła wzrok na dywan i prawie całkowicie znieruchomiała; jedynie jej palce miętosiły spódnice z zielonego jedwabiu. Z kolei Rina lekko uniosła czoło, po czym zmarszczyła nos, sugerując zakłopotanie, nie odezwała się wszakże, ponieważ nosiła swój szal krócej niż pięćdziesiąt lat. Odpowiedzieć na pytanie Elaidy musiała zatem Rubinde. Była to kobieta o mocnych kościach, która przy Talene wyglądała na niską i krępą, jej twarz zaś wydawała się kompletnie nijaka mimo oczu w pięknym odcieniu szafirów.

— Poinstruowano mnie, że mam głosować identycznie jak Shevan — oświadczyła, ignorując zdumione spojrzenie, które posłała jej Rina. Instrukcje pochodziły najwyraźniej od Adelorny, Kapitan-Generał Zielonych, Rubinde zaś jawnie się z nimi nie zgadzała, choć nie ustosunkowała się do nich ani jednym słowem. — Zbliża się Tarmon Gai’don, Czarna Wieża stanowi równie wielkie zagrożenie, a Smok Odrodzony zaginął gdzieś, o ile w ogóle jeszcze żyje. Nie możemy sobie pozwolić na dalsze spory i podziały. Jeśli Andaya twierdzi, że potrafi skłonić buntowniczki do powrotu do Wieży, musimy pozwolić jej spróbować.

— Rozumiem — oznajmiła Amyrlin tępo. Alviarin jednakże odkryła ze zdziwieniem, że twarz Elaidy osobliwie się rozjarzyła, a na jej ustach zagościł nawet nieznaczny uśmieszek. — Zatem... oczywiście... jak najbardziej... skłońcie je do powrotu, skoro umiecie. Tyle że moje edykty pozostają w mocy. Błękitne Ajah nadal nie istnieją, a każdej siostrze, która popiera to dziecko... czyli Egwene al’Vere... wyznaczę pokutę, którą będzie musiała odbyć pod moim okiem i dopiero później pozwolę jej wybrać nową Ajah. Zamierzam scalić Białą Wieżę, konstruując tym samym broń, której użyjemy podczas Ostatniej Bitwy. — Ferane i Suana otworzyły usta, na ich twarzach zaś pojawił się zdecydowany protest, Amyrlin jednakże groźnie pokiwała im palcem, po czym dorzuciła: — To moja ostateczna decyzja, Córki. Teraz mnie zostawcie. I dopilnujcie swoich... negocjacji.

Zasiadające nie mogły nic zrobić, może poza otwartym buntem. Jako członkinie Komnaty miały racje po swojej stronie, lecz Komnata rzadko ośmielała się naruszyć autorytet Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Do takiego przypadku dochodziło tylko wtedy, jeżeli cała Komnata zjednoczyła się przeciwko Amyrlin, ale tej Komnacie trudno było dostrzec zgodę jej przedstawicielek na jakikolwiek punkt. Alviarin miała zresztą w tym swój udział. Ferane i Suana odeszły, obie sztywno wyprostowane i z zaciętymi ustami, Andaya zaś prawie wybiegła. Każda z nich obrzuciła Opiekunkę zaledwie jednym spojrzeniem.

Alviarin niemal nie mogła się doczekać zamknięcia drzwi za ostatnią siostrą.

— Takie działanie naprawdę niczego nie zmieni, Elaido, na pewno to rozumiesz. Musisz myśleć długofalowo, nie zaś łapać byle nadarzającą się, pustą okazję. — Wiedziała, że paple, aby tylko paplać, nie potrafiła się wszakże powstrzymać. — Klęska pod Studniami Dumai, niewątpliwa katastrofa związana z Czarną Wieżą... z powodu tego typu spraw mogą cię zdetronizować. Jeśli chcesz zachować Laskę i Stułę, potrzebujesz mnie. Potrzebujesz mnie, Elaido, wierz mi. Ty...

Zamknęła usta i zacisnęła zęby, zanim wyrzuci z siebie wszystkie żale. Nadal musiał istnieć sposób wydobycia się z opresji.

— Jestem zaskoczona, że wróciłaś — odparowała Amyrlin, wstając i wygładzając spódnice z czerwonymi wstawkami. Nigdy nie przestała się ubierać w stylu Czerwonych. O dziwo, obchodząc biurko, uśmiechała się. Nie, nie błyskała nieznacznym uśmieszkiem, lecz prezentowała pełny, szeroki uśmiech zadowolenia. — Ukrywałaś się gdzieś w mieście, odkąd przybyły buntowniczki? Sądziłam, że natychmiast gdy się o nich dowiesz, wsiądziesz na jakiś statek i odpłyniesz. Kto by pomyślał, że ponownie odkryją Podróżowanie? Wyobraź sobie, jak wspaniale możemy wykorzystać tę wiedzę. — Uśmiechając się, kroczyła po dywanie. — Cóż, pozwól, że ci wyjaśnię. Czego mam się obawiać z twojej strony? Opowieści z Cairhien wspominają o Wieży, lecz nawet jeżeli siostry rzeczywiście posłuchają tego młokosa al’Thora, w co osobiście nie wierzę, wszyscy obwinią o to Coiren. To ona go tutaj sprowadziła, więc Aes Sedai ją obarczą odpowiedzialnością i ją skażą. — Elaida zatrzymała się przed Alviarin, która cofnęła się jeszcze głębiej w kąt. Nigdy wcześniej uśmiech Amyrlin nie sięgał jej spojrzenia, tym razem zaś, kiedy się uśmiechnęła, jej oczy aż zalśniły. Alviarin nie mogła oderwać od tych oczu wzroku. — W ubiegłym tygodniu także słyszałyśmy wiele szczegółów na temat tak zwanej Czarnej Wieży. — Przy tej nazwie Elaida wydęła usta z obrzydzeniem. — Wydaje mi się, że przebywa w niej więcej mężczyzn, niż przypuszczałaś. Wszyscy wszakże uważają, że Toveine wykazała się bystrością i poznała ich liczbę, zanim zdecydowała się na atak. Było sporo dyskusji w tej kwestii. A jeśli Toveine przybędzie tu pokonana, ją obarczą całą winą. Z tego też względu twoje pogróżki...

Alviarin zatoczyła się pod samą ścianę i stała przez chwilę, mrugając bezradnie, zanim pojęła, że Amyrlin uderzyła ją w twarz. Policzek powoli zaczynał jej puchnąć. Poświata saidara natychmiast otoczyła Elaidę, odgradzając ją od Alviarin, zanim Opiekunka zdążyła się choćby ruszyć. Równocześnie sama Alviarin straciła dostęp do Mocy. Na szczęście Amyrlin nie zamierzała przenosić saidara. Wciąż z uśmiechem, cofnęła pięść, po czym powoli zrobiła głęboki wdech i opuściła rękę. Nie usunęła jednak utkanej tarczy.

— Naprawdę zrealizowałabyś swoje groźby? — spytała tonem niemal łagodnym.

Ręka Alviarin opadła na rękojeści noża za pasem. Był to raczej odruch, ponieważ nawet gdyby Elaida nie dzierżyła Mocy, Alviarin nie mogła jej zabić, skoro tak wiele Zasiadających wiedziało, że zostały same w pomieszczeniu. W tym przypadku morderstwo równałoby się samobójstwu. Jej twarz nadal płonęła, gdy Amyrlin prychnęła pogardliwie:

— Nie mogę się już doczekać, kiedy ujrzę twoją głowę na pieńku kata, Alviarin, lecz póki nie zdobędę jednoznacznych dowodów przeciwko tobie, niewiele mogę zrobić. Pamiętasz, ileż razy zlecałaś Silvianie wyznaczenie mi osobistej pokuty? Mam nadzieję, że pamiętasz, gdyż za każdy dzień mojej kary odcierpisz dziesięciokrotnie. A poza tym... — Jednym szarpnięciem ściągnęła z szyi Alviarin stułę Opiekunki. — Jako że nikt nie mógł cię znaleźć od przybycia buntowniczek, poprosiłam Komnatę o zgodę na usunięcie cię ze stanowiska Opiekunki. Naturalnie nie całą Komnatę... Nadal zapewne masz tam nieco wpływu... Chociaż zaskakująco łatwe okazało się uzyskanie poparcia sióstr, które zasiadały w niej tamtego dnia. Widzisz, Alviarin, Opiekunka Kronik powinna przebywać ze swoją Amyrlin, a nie wędrować gdzieś własnymi drogami. Chociaż... gdy się dłużej zastanowić... może nie masz zupełnie żadnych wpływów, skoro przez cały czas ukrywasz się w mieście. A może wróciłaś... przypłynęłaś z powrotem, spodziewając się zobaczyć klęskę. Miałaś nadzieję, że znajdziesz w ruinach coś dla siebie?... Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Tak czy owak, chyba powinnaś w pewnym momencie wsiąść na pierwszy lepszy odpływający z Tar Valon statek. Chociaż muszę ci się przyznać, że myśl o tobie przemykającej wstydliwie z wioski do wioski i skrywającej twarz przed każdą inną Aes Sedai blednie w porównaniu z przyjemnością, jaką mi sprawi widok twojego cierpienia podczas pokuty. Teraz zejdź mi z oczu, zanim postanowię, co będzie dla ciebie lepsze: chłosta brzozową witką czy rzemienie Silviany.

Rzuciła białą stułę na podłogę, po czym odwróciła się do Alviarin plecami, wypuściła saidar i ruszyła ku swojemu krzesłu, jakby jej dawna Opiekunka nagle przestała dla niej istnieć.

Alviarin nie odeszła, lecz uciekła. Biegnąc, odnosiła wrażenie, że czuje na swoim karku oddechy Psów Czarnego. Wcześniej ledwie mogła się skupić, ponieważ usłyszała słowo „zdrada”. Słowo to odbijało się echem w jej głowie, aż miała ochotę zawyć. Zdrada mogła oznaczać tylko jedno! Elaida wiedziała, kim jest Alviarin, szukała jedynie dowodów na potwierdzenie swych domysłów. Ciemny Władca jest łaskawy, ale nigdy nie nadużywa swej łaski. Litość bowiem rezerwuje się dla tych, którzy obawiają się własnej siły. Alviarin zaś teraz po prostu się bała. A raczej była do granic wypełniona przerażeniem!

Popędziła schodkami Wieży w dół. Jeśli w korytarzach przebywali akurat jacyś przedstawiciele służby, nie widziała ich. Panika oślepiła jej wzrok i kobieta dostrzegała jedynie podłogę pod stopami. Zbiegała aż do szóstego piętra, gdzie mieściły się jej apartamenty. W każdym razie przypuszczała, że nadal te pokoje do niej należą. Pomieszczenia z balkonem wychodzącym na wielki plac przed Wieżą, czyli biuro Opiekunki Kronik... Na razie wystarczała jej myśl, że wciąż posiada w Wieży mieszkanie. A zatem ma szansę przeżyć.

Tutejsze meble pochodziły z Arad Doman i pozostawiła je poprzednia mieszkanka. Wszystkie wykonano z jasnego drewna inkrustowanego masą perłową i bursztynami. W sypialni Alviarin gwałtownie otworzyła jedną z szaf i padła przed nią na kolana. Odepchnęła suknie i zaczęła szperać w głębi, w małej skrzyneczce, długiej zaledwie na dwie dłonie. Posiadała ją od wielu, wielu lat. Rzeźbienia na skrzynce były zawiłe, lecz jakby niezdarne i przedstawiały rzędy różnych węzłów jawnie skonstruowanych przez twórcę bardziej ambitnego niż utalentowanego. Kobiecie trzęsły się ręce, kiedy niosła skrzyneczkę na stół, gdzie ją postawiła, po czym wytarła wilgotne dłonie o suknię. Ażeby otworzyć skrzynkę, należało rozłożyć jak najszerzej palce, a następnie przycisnąć nimi jednocześnie cztery wyrzeźbione węzły, z których żaden nie wykazywał podobieństwa z pozostałymi trzema. Alviarin wybrała odpowiednie rzeźbienia i wcisnęła je, a wtedy wieczko nieznacznie się podniosło, ona zaś otworzyła je szerzej, ujawniając swój najcenniejszy dobytek, starannie owinięty w brązowy materiał, dzięki któremu zawartość skrzyneczki nie grzechotałaby, gdyby jakaś służąca przypadkowo odkryła pudełko i nim potrząsnęła. Większość służących Wieży nie zaryzykowałaby kradzieży, jednak słowo „większość” nie równało się słowu „wszyscy”.

Przez chwilę Alviarin tylko gapiła się na paczuszkę. Jej najcenniejszy dobytek, przedmiot z Wieku Legend, którego nigdy przedtem nie ośmieliła się użyć! „Użyj go jedynie w razie najgorszego niebezpieczeństwa” — powiedziała jej Mesaana. — „Jedynie w najbardziej desperackiej potrzebie”. Czyż mógł się Alviarin zdarzyć straszniejszy dzień niż dzisiejszy?! Mesaana twierdziła, że przedmiot potrafi znienacka uderzyć, toteż Alviarin rozwijała materiał z ostrożnością, którą zwykle rezerwuje się dla delikatnego, dmuchanego szkła. W końcu przyjrzała się ter’angrealowi. Był to jaskrawoczerwony pręt, nie dłuższy niż jej palec wskazujący, zupełnie gładki z wyjątkiem kilku delikatnych kreseczek wyrytych na powierzchni i tworzących wijący się, przeplatany wzór. Obejmując Źródło, Alviarin dotknęła tego wzoru w dwóch przecięciach cienkimi niczym włos przepływami Ognia i Ziemi. W Wieku Legend nie było to konieczne, jednak obecnie tak zwane „stałe przepływy” już nie istniały. Świat, w którym prawie każdego ter’angreala mogli użyć ludzie bez umiejętności przenoszenia Mocy, wydawał jej się dziwny i niepojęty. Dlaczego na coś takiego zezwalano?

Przyciskając mocno jeden koniec pręta kciukiem — sama Jedyna Moc nie wystarczała — Alviarin usiadła ciężko na krześle i, oparłszy się o niskie oparcie, zagapiła się na trzymany w dłoni przedmiot. Tak, stało się! Tak, już było po wszystkim. Czuła się pusta, straszliwie pusta — teraz, gdy jej lęki znikały w ciemnościach niczym ogromne nietoperze.

Nie owinęła ter’angreala w materiał, lecz schowała go do woreczka przy pasie, po czym wstała i odniosła skrzynkę z powrotem do szafy. Nie zamierzała wypuścić z dłoni czerwonego pręta, póki nie poczuje się całkowicie bezpieczna. W chwili obecnej wszakże nie mogła zrobić nic więcej, co najwyżej usiąść i czekać, kołysząc się w przód i w tył z rękoma splecionymi i wciśniętymi między kolana. Nie potrafiła się powstrzymać przed kołysaniem, podobnie jak przed wydawaniem cichych jęków przez zęby. Od dnia powstania Wieży żadnej siostry nigdy nie oskarżono wprost o przynależność do Czarnych Ajah. Och, krążyło sporo plotek, jedne siostry podejrzewały inne, a od czasu do czasu jakaś Aes Sedai umarła i podejrzenia niespodziewanie się urywały... Nigdy wszakże nikt nikogo oficjalnie nie oskarżył. Jeśli Elaida otwarcie wspomniała o pieńku kata, prawdopodobnie brała pod uwagę możliwość oficjalnego oskarżenia swej właśnie zdymisjonowanej Opiekunki. A Czarne siostry miały zwyczaj znikać, gdy narastała wokół nich fala podejrzeń. Tak, tak, Czarne Ajah pozostawały w ukryciu, niezależnie od kosztów. Alviarin żałowała, że nie potrafi powstrzymać jęków.

Nagle światło w pokoju osłabło, spowijając izbę w ruchliwe cienie zmierzchu. Promienie słoneczne najwyraźniej nie mogły się już przebić przez szyby. Alviarin w jednej chwili znalazła się na kolanach i spuściła oczy. Zadrżała, walcząc z pragnieniem wyrzucenia z siebie strachu, jednak w obecności Wybranych trzeba było zachowywać odpowiednie formy.

— Żyję, aby służyć, Wielka Pani — oświadczyła. Tylko tyle.

Nie mogła marnować ani chwili, a co dopiero godziny na jęki i smutek. Zacisnęła dłonie, dzięki czemu nie drżały.

— Cóż strasznego ci się przydarzyło, dziecko? — Był to głos kobiecy, a równocześnie odgłos kryształowych dzwonów. Alviarin dosłyszała w nim nutkę irytacji. Gdyby kobieta naprawdę się rozgniewała, Alviarin mogłaby zginąć na miejscu. — Jeśli sądzisz, że podniosę choćby palec, by pomóc ci w odzyskaniu stuły Opiekunki, bardzo się mylisz. Chociaż przy dodatkowej odrobinie wysiłku wciąż jeszcze możesz dokończyć zadanie zgodnie z moim życzeniem. Swoją pokutę z ręki Mistrzyni Nowicjuszek powinnaś zaś potraktować jako małą karę... ode mnie. Ostrzegałam cię przed Elaidą. Nie należy na nią naciskać, bo potrafi być niebezpieczna.

Alviarin chciała zaprotestować, lecz milczała. Na Elaidę bez wątpienia trzeba było naciskać, jeśli chciało się ją do czegoś nakłonić. Mesaana na pewno o tym wiedziała. Jednak protest w tym momencie nie wydawał się zbyt mądrym posunięciem. Nie można się kłócić z Wybranymi. W kontaktach z nimi wiele nieprzemyślanych posunięć kończyło się nieprzyjemnymi konsekwencjami. W każdym razie rzemienie Silviany stanowiły błahostkę w porównaniu z toporem kata.

— Elaida wie, Wielka Pani — wysapała, podnosząc oczy.

Przed nią stała kobieta ze światła i cienia, odziana w światło i cień, cała w intensywnych czerniach i srebrzystych bielach, które naprzemiennie się mieniły. Srebrne oczy łypały z twarzy o konsystencji dymu, srebrne wargi zaciskały się niemal w cienką kreskę. W sumie była to jedynie Iluzja, na dodatek sama Alviarin potrafiłaby utkać doskonalszą. Przemieszczający się błysk zielonej, jedwabnej spódnicy haftowanej wyszukanymi, brązowymi paseczkami wskazywał miejsce, w którym przystawała sunąca po domańskim dywanie Mesaana. Alviarin wszakże nie potrafiła już dostrzec tworzących Iluzję splotów, raczej wyczuwała te, których Wybrana użyła do przybycia tutaj bądź też skrycia pomieszczenia w cieniu. Alviarin zaczęła podejrzewać, że Mesaana w ogóle nie potrafi przenosić Mocy! Doskwierało jej zwykle pragnienie poznania tych dwóch sekretów, dziś jednak ledwie je zauważyła. — Elaida wie, że jestem Czarną Ajah, Wielka Pani — wyjaśniła. — Skoro mnie zdemaskowała, musi mieć naprawdę dobrego i skrupulatnego szpiega. Taki szpieg może stanowić zagrożenie dla tuzinów z nas, a może nawet dla nas wszystkich.

Wiedziała, że chcąc przyciągnąć uwagę Wybranej, powinna maksymalnie przejaskrawić niebezpieczeństwo. Tak, wtedy Mesaana na pewno odpowiednio zareaguje i udzieli jej rady.

Tyle że całą reakcję Wybranej stanowiło pogardliwe machnięcie srebrzystej obecnie dłoni. Twarz Mesaany jarzyła się niczym księżyc, otaczając teraz czarniejsze niż węgle oczy.

— To śmieszne, co mówisz. Elaida nie może postanowić z dnia na dzień, że wierzy w istnienie Czarnych Ajah. Po prostu starasz się mnie zwieść, a sobie zaoszczędzić bólu. Być może trzeba czegoś więcej dla pouczenia cię, w jakim jesteś błędzie.

Zaczęła się tłumaczyć Wybranej, usiłując obronić swoje stanowisko, podczas gdy Mesaana podnosiła coraz wyżej dłoń, tkając w powietrzu splot, który Alviarin aż zbyt dobrze pamiętała. Czuła, że musi tę kobietę przekonać!

Nagle cienie w pokoju się zachwiały. Alviarin odniosła wrażenie, że wszystkie przedmioty rozstępują się na boki, ciemność zaś gęstniała w postaci coraz mroczniej szych brył. I nagle owe bryły zniknęły, a ciemność ustąpiła. Zaskoczona Alviarin odkryła, że błagalnie wznosząc i wyciągając ręce, klęczy przed niebieskooką kobietą z ciała i krwi, odzianą w zieloną suknię przyozdobioną brązowymi haftami. Zwodniczo znajomą kobietą, mniej więcej w średnim wieku... Od dawna miała świadomość, że Mesaana krąży po Wieży przebrana za jedną z sióstr, chociaż twarz żadnej Wybranej, którą Alviarin kiedykolwiek spotkała, nie była pozbawiona oznak wieku. Tak czy owak, teraz nie potrafiła sobie przypomnieć imienia tej nagle znajomej istoty. W jednej chwili dostrzegła wszakże jeszcze jeden szczegół. Na twarzy jej rozmówczyni gościł strach. Niewielki, ukryty, a jednak strach.

— Była bardzo przydatna — oświadczyła Mesaana wyraźnie zalęknionym głosem, który Alviarin mocno się z czymś kojarzył — a teraz będę ją musiała zabić.

— Zawsze byłaś... nadmiernie rozrzutna — odrzekł zgrzytliwy głos, przywodzący na myśl odgłos kruszenia pod stopami zmurszałych kości.

Alviarin padła na podłogę, zaszokowana widokiem wysokiego męskiego kształtu w osobliwej czarnej zbroi kojarzącej się ze skórą węża, gdyż złożona była z płytek, które zazębiały się niczym wężowe łuski. Osobnik stał przed jednym z okien. Nie był jednakże człowiekiem. Na jego bladej twarzy Alviarin nie dostrzegła oczu, tylko gładką, straszliwie białą skórę w ich miejscu. Służąc Ciemnemu Władcy, spotkała już wcześniej Myrddraali i nawet nauczyła się wytrzymywać ich bezokie spojrzenia, nie wzdrygając się przed nimi i nie uciekając w panice, tym niemniej ten konkretny Zaczajony straszliwie ją przeraził, toteż zaczęła się cofać, aż uderzyła plecami o nogę stołu. Zaczajeni byli do siebie podobni jak dwie krople deszczu, wszyscy wysocy, szczupli i o identycznych rysach, lecz ten był o głowę wyższy od wszystkich znanych Alviarin Myrddraali, a poza tym zdawał się promieniować władzą, która przepełniała jej ciało przerażeniem, przenikającym kobietę aż do kości. Alviarin bezmyślnie sięgnęła po Źródło. I prawie wrzasnęła. Źródło zniknęło! Nie miała już ochrony, po prostu nie istniało nic, co mogłaby objąć! Myrddraal przyjrzał jej się, po czym się uśmiechnął. A przecież Zaczajeni nigdy się nie uśmiechali! Nigdy, przenigdy. Jej oddech przybrał postać nierównych, chrapliwych sapnięć.

— Ona może nam się jeszcze przydać — oświadczył zgrzytliwie ogromny osobnik. — Nie chciałbym niszczyć Czarnych Ajah.

— Kim jesteś, że wyzywasz jedną z Wybranych? — spytała Mesaana tonem szyderstwa, udając odważną, jednak w chwilę później zniweczyła ten efekt, nerwowo oblizawszy wargi.

— Sądziłaś, że Ręka Cienia to tylko nic nie znacząca nazwa? — Głos Myrddraala zagubił gdzieś swą wcześniejszą zgrzytliwość. Brzmiał teraz głucho i wydawał się docierać z niewyobrażalnie oddalonego dna pieczary. Przemawiając, istota rosła jeszcze bardziej, z każdą minutą potężniejąc, aż musnęła czubkiem głowy znajdujący się dwie piędzi wyżej sufit. — Wezwano cię, a ty nie przybyłaś. Moja ręka sięga daleko, Mesaano.

Jawnie dygocząc na całym ciele, Wybrana otworzyła usta, może z zamiarem przedstawienia jakichś kontrargumentów, tyle że w tym samym momencie ogarnął ją czarny ogień. Mesaana wrzasnęła, gdy jej strój zaczął spadać i zmieniać się w pył. Wstęgi czarnego płomienia przywiązały jej ręce do boków i zacisnęły się mocno wokół jej nóg, a w ustach pojawiła się kotłująca, czarna kula, która zmusiła kobietę do rozwarcia szczęk. Wybrana zwijała się i skręcała, stojąc w miejscu naga i bezradna. Przewracała oczyma, Alviarin zaś, widząc to, miała ochotę zapaść się pod ziemię.

— Chcesz wiedzieć, dlaczego trzeba ukarać jedną z Wybranych? — Głos znów zabrzmiał okropnie zgrzytliwie, ale Alviarin nie zamierzała dać się ogłupić temu pozornie zbyt wysokiemu Zaczajonemu. — Chcesz popatrzeć? — spytał Myrddraal.

Powinna teraz przylgnąć płasko do podłogi brzuchem, czołgać się i błagać o życie, jednak jakoś nie mogła się ruszyć. Nie mogła odwrócić wzroku od tego bezokiego spojrzenia.

— Nie, Wielki Władco — odparła z trudem, gdyż w ustach miała sucho jak podczas najgorętszych dni upalnego lata. Wiedziała! Choć prawda wydawała jej się niemożliwa, znała ją. Sekundę później odkryła, że łzy toczą jej się po policzkach.

Potężna istota znowu się uśmiechnęła.

— Wielu upadło z ogromnej wysokości, ponieważ pragnęli zbyt dużo zobaczyć.

Bezoki podpłynął do niej... Nie, nie, raczej podpłynął do niej Wielki Władca Ciemności, spowity w skórę Myrddraala. Z pozoru szedł na własnych nogach, a równocześnie osobliwie sunął... Właściwie nie istniało słowo, którym Alviarin mogłaby opisać sposób, w jaki się przemieszczał. Blady, odziany w czerń kształt pochylił się nad nią. Zamierzała wrzasnąć, kiedy musnął palcem jej czoło. Krzyknęłaby, gdyby potrafiła wydobyć z gardła jakikolwiek dźwięk. Niestety, jej płuca stały się bowiem nagle pozbawionymi powietrza workami. Dotyk palił jak gorące żelazo. Ledwie przytomna, zastanowiła się, dlaczego nie czuje zapachu własnego przypalonego ciała. Wielki Władca wyprostował się i piekący ból zmalał, a potem zniknął. Jej przerażenie ani na jotę wszakże się nie zmniejszyło.

— Oznaczyłem cię jako swoją — wychrypiał Wielki Władca. — Mesaana cię teraz nie skrzywdzi, chyba że wydam jej pozwolenie. Mam dla ciebie zadanie. Dowiesz się, kto z tutejszych zagraża moim stworzeniom i przekażesz mi ich imiona. — Obrócił się od niej i ciemna zbroja spadła z jego ciała. Alviarin zaskoczył fakt, że zbroja nie zniknęła, lecz z głośnym łoskotem spadła na wyłożoną dywanami kaflową podłogę. Gość pozostał w czarnym odzieniu, a Alviarin nie umiała powiedzieć, z jakiego materiału jest jego ubranie — z jedwabiu, skóry czy czegoś zupełnie innego. Ciemny odcień stroju zdawał się spijać całe światło z pokoju. Mesaana zaczęła się rzucać w więzach, jęcząc przeraźliwie mimo knebla w ustach. — Teraz chodź — powiedział — jeśli chcesz przeżyć kolejną godzinę.

Dźwięki, które wydawała Wybrana, podniosły się do rozpaczliwego krzyku.

Alviarin nie wiedziała, w jaki sposób opuściła swoje pokoje — nie potrafiła pojąć, jak zdołała powstać, skoro nogi miała jak z waty — tym niemniej odkryła, że biegnie przez korytarze. Spódnice kleiły jej się do kolan, ona zaś pędziła najszybciej, jak mogła. Nagle pojawił się przed nią szczyt szerokich schodów. Na szczęście zdołała się w ostatniej chwili zatrzymać, w przeciwnym razem poleciałaby w dół. Roztrzęsiona, przylgnęła do ściany i zagapiła się na białe, kręte, marmurowe schody. Oczyma wyobraźni widziała swoje ciało spadające i obijające się na stopniach, a potem rozbite na dole.

Oddychając chrapliwie, nabierając powietrza w nieregularnych, gwałtownych haustach, podniosła drżącą dłoń do czoła. Jej myśli kłębiły się bezładnie, szczególnie ilekroć spojrzała w dół schodów. Wielki Władca Ciemności oznaczył ją jako swoją! Jej palce przesunęły się po gładkiej, nieskazitelnej skórze. Alviarin zawsze wysoce ceniła sobie wiedzę — wszak z niej brała się władza — tym razem wszakże wolała nie wiedzieć, co dzieje się w komnatach, które opuściła. Mało tego, żałowała, że stała się świadkiem upodlenia Wybranej. Wielki Władca wprawdzie ją naznaczył, ale Mesaana i tak znajdzie sposób zabicia jej, ponieważ Alviarin zbyt wiele widziała. Cóż, może przeżyje, jeśli dowie się, kto poluje na Czarne Ajah.

Z wysiłkiem prostując plecy, grzbietami obu dłoni pospiesznie starła łzy z policzków. Nie mogła oderwać wzroku od opadających przed nią stopni. Elaida na pewno ją podejrzewała, a jeśli dysponowała jedynie podejrzeniami, mogła spróbować zastawić na nią pułapkę. Wtedy Amyrlin stanie się dla niej wyraźnym zagrożeniem i trzeba ją będzie powstrzymać. Na przykład przekazać jej imię Wielkiemu Władcy. Alviarin ponownie uniosła palce do czoła. Wśród Zasiadających, które spotkała dziś w pokojach Elaidy, była wszak jedna Czarna Ajah. Gładka, nieskalana skóra... Tak, tam, w kwaterze Elaidy była Talene. Dlaczego patrzyła w taki sposób na Yukiri i Doesine? Talene była Czarną, tyle że oczywiście nie wiedziała, iż Alviarin również przynależy do tajemnej Ajah. Czy te kobiety dawały sobie jakieś sekretne znaki? Czy istniało coś, co dostrzegały wszystkie? Jeśli Elaida wyznaczy „myśliwe”, być może zacznie od Talene. A nawet jeśli od niej nie zacznie, i tak w końcu wiadomość do Talene trafi. Alviarin usiłowała sobie wyobrazić potencjalną trasę przemieszczania się informacji, niestety nie potrafiła się powstrzymać przed równoczesną obserwacją stopni. A w wyobraźni widziała swoje ciało obijające się, podskakujące, spadające... aż na sam dół, aż do podstawy schodów...

Ale wszak naznaczył ją sam Wielki Władca Ciemności!

Загрузка...