25 Kiedy zakładać klejnoty

Perrin niecierpliwie chodził wielkimi krokami w tę i z powrotem po kwiecistych dywanach ułożonych na podłodze namiotu i co rusz wzruszał ramionami na niewygodę ciemnozielonego jedwabnego kaftana, który rzadko nosił, odkąd dostał go od Faile. Żona twierdziła, że wyszukany, srebrny haft pasuje do jego ramion, on jednak uważał, że szeroki, skórzany pas przytrzymujący topór u jego boku sugeruje tylko, iż Perrin jest głupcem, udającym kogoś lepszego, niż był w rzeczywistości. Czasami naciągał mocniej rękawice albo spoglądał z furią na swój obszyty futrem płaszcz, który — gotów do założenia — leżał na oparciu krzesła. Dwukrotnie mężczyzna wyjmował z rękawa arkusz papieru i rozwijał go, po czym, nawet nie zwalniając kroku, przez chwilę studiował szkic mapy Malden. W tym mieście Shaido Aiel więzili Faile.

Chociaż Jondyn, Get i Hu dogonili uciekających mieszkańców Malden, jedyną przydatną rzeczą, jaką przynieśli, była ta mapa. Udało im się także zatrzymać niektóre osoby i porozmawiać z nimi, proponując wykonanie zadania. Niestety, ludzie silni, którzy nadawaliby się do walki, nie żyli już lub w białych strojach służyli Shaido Aiel jako gai’shain, natomiast w grupie zbiegów pozostali jedynie starcy, osoby bardzo młode lub chore czy kalekie. Według Jondyna na samą myśl, że ktoś chciałby ich zmusić do powrotu i walki z Shaido, większość uciekinierów przyspieszała tylko kroku, kierując się na północ, do Andoru, gdzie powinni znaleźć bezpieczeństwo. Mapa z kolei stanowiła swego rodzaju łamigłówkę, niezrozumiałą układankę złożoną z labiryntu ulic, fortecy i wielkiego rezerwuaru zajmującego północno-wschodni skraj Malden. Zwodziła Perrina rozmaitością możliwości. Wiedział wszakże, że są to tylko możliwości, chyba że poradzi sobie z poważniejszą łamigłówką, której nie uwzględniono na mapie, czyli ogromną masą Shaido Aiel, którzy rozłożyli się wokół otoczonego murami miasta. W dodatku wśród tych rzesz Aielów znajdowało się czterysta bądź też pięćset Mądrych Shaido, a zatem kobiet z umiejętnością przenoszenia Mocy. Z tego też względu mapa ponownie wróciła do jego rękawa, Perrin zaś nie przestawał chodzić w tę i z powrotem po pomieszczeniu.

Namiot w czerwone pasy irytował zresztą mężczyznę równie mocno jak mapa, podobnie wyposażenie siedziby — zdobione złoceniami krzesła, które przechowywano złożone, stół z mozaikowym blatem, stojące zwierciadło, umywalnia z lustrem, nawet ustawione w szeregu pod zewnętrzną ścianą okute mosiądzem kufry. Na dworze było jeszcze ciemnawo, więc zapalono wszystkie dwanaście lamp; ich blask odbijały zwierciadła. W dających ciepło, zabijające nocne lodowate zimno, koszach z płonącymi węglami nadal tlił się żar. Perrin miał nawet dwa jedwabne gobeliny Faile, przyozdobione rzędami ptaków i kwiatów. Wyjął je i powiesił na tyczkach wspierających dach. Pozwolił Lamgwinowi przyciąć swoją brodę, a także zgolić zarost sięgający wyżej, aż do policzków, i podgolić sobie kark. Umył się i włożył czyste ubranie. Już wcześniej przygotował namiot na przybycie żony. Wszystko czekało tu na nią, jakby wybrała się jedynie na przejażdżkę konną. Perrin postępował tak nie dla siebie, lecz dla tych, którzy dotąd widzieli w nim jedynie „cholernego lorda”. Teraz patrzyli na niego i nabierali pewności siebie. Tyle że jemu rozmaite drobiazgi stale przypomniały, że Faile nie pojechała wcale na żadną jeździecką wycieczkę.

Zdjął jedną z rękawic, pomacał w kieszeni kaftana i przesunął palcami po schowanym tam rzemieniu. Były na nim już trzydzieści dwa węzły! Pamiętał o tym doskonale, choć czasami, gdy przez całą noc leżał rozbudzony w łóżku, w którym od dawna nie było Faile, po raz kolejny liczył te węzły. W jakiś sposób kojarzyły mu się z żoną. A bezsenność i tak wydawała się lepsza niż koszmary.

— Jeśli nie usiądziesz, będziesz zbyt zmęczony na jazdę do So Habor. Nawet z pomocą Nealda — zauważyła Berelain z lekka rozbawionym tonem. — Mnie wyczerpuje już samo patrzenie na ciebie.

Zapanował nad sobą i nie obrzucił jej piorunującym spojrzeniem, na które miał ochotę. W granatowej, jedwabnej sukni do jazdy konnej, ze ściśle przylegającymi do szyi szerokimi, złotymi naszyjnikami nabijanymi łzami ognia oraz diademem z symbolizującym Mayene Złotym Jastrzębiem w locie, Pierwsza siedziała na swoim szkarłatnym płaszczu ułożonym na jednym ze składanych krzeseł. Ręce, w których zaciskała czerwone rękawiczki, trzymała na kolanach. Wydawała się opanowana jak Aes Sedai, a pachniała... cierpliwością. Nie rozumiał, dlaczego nagle zmienił się jej zapach, lecz nieoczekiwanie Perrin przestał się przy niej czuć niczym tłuste jagnię duszone w jeżynach, które ma być jej posiłkiem. I niemal był jej za tę zmianę wdzięczny. Dobrze móc z kimś porozmawiać o tęsknocie za Faile. A Berelain słuchała go i pachniała współczuciem.

— Chcę być tutaj, jeśli... kiedy Gaul i Panny Włóczni sprowadzą jakichś więźniów. — Na własne słówko „jeśli” i pauzę skrzywił się równie mocno, jak na myśl o koniecznej zwłoce. A przecież ani na chwilę nie zaczął wątpić. Prędzej czy później schwytają wszak kilku Shaido... chociaż najwyraźniej nie była to bynajmniej łatwa sprawa. Branie jeńców nie było bezpieczne, choć konieczne, szczególnie że Shaido postępowali znacznie ostrożniej w porównaniu z resztą Aielów. Sulin wyjaśniła mu tę kwestię powoli i cierpliwie. On zaś niecierpliwił się coraz bardziej. — Co zatrzymuje Argandę? — warknął.

Ghealdanin, odrzuciwszy lekkie klapy, wszedł akurat do namiotu, jakby Perrin wezwał mężczyznę poprzez wypowiedzenie jego imienia. Pierwszy Kapitan miał twarz pobladłą, a oczy zapadnięte. Wnosząc z jego wyglądu, sypiał równie mało co Aybara. Ten niski osobnik nosił dziś srebrzysty napierśnik, ale nie wziął hełmu. Nie ogolił się jeszcze tego ranka, toteż jego podbródek zacieniała siwiejąca szczecina. W odzianej w rękawicę dłoni trzymał grubą, skórzaną sakiewkę, którą z brzękiem rzucił na stół obok dwóch już tam leżących.

— Ze skarbca Królowej — oświadczył cierpko. W ostatnich dziesięciu dniach przemawiał niemal wyłącznie kwaśnym tonem. — Aż nadto starczy jako nasz udział. Musiałem roztrzaskać zamek i postawić trzech ludzi do ochrony kufra. Rozbity zamek to pokusa nawet dla najlepszego z nich.

— Dobrze, już dobrze — przerwał mu Perrin, nie umiejąc powstrzymać własnego zniecierpliwienia.

W ogóle go nie obchodziło, czy Arganda musi ustawić dziesięciu czy stu mężczyzn do ochrony skarbca swojej królowej. Własna sakiewka Aybary była najmniejsza z tych trzech, a włożył do niej wszak całe złoto i srebro, jakie zdołał znaleźć. Zarzuciwszy płaszcz na ramiona, zabrał wszystkie sakiewki i ruszył do wyjścia. Minął Pierwszego Kapitana i wyszedł na szary świt.

Ze wstrętem odkrył, że w obozowisku nie pachnie najlepiej, chociaż nie była to niczyja wina i nic nie można było poradzić na zastałe powietrze. Wielu mężczyzn z Dwu Rzek sypiało obecnie pod namiotami, raczej pod płóciennymi, połatanymi, jasnobrązowymi niż pod takimi jak jego — w czerwone pasy — w każdym mieściło się jednakże bez problemów ośmiu czy dziesięciu ludzi. Przed wieloma namiotami stały niedopasowane halabardy ich mieszkańców, inni mężczyźni zaś przykryli ściany od zewnątrz wiecznie zielonymi gałęźmi, zmieniając swe tymczasowe siedziby w ciepłe, małe chatki. Namioty i szałasy tworzyły kręte — w najlepszym razie — rzędy, które bez wątpienia nie przypominały sztywnych linii, jakie Perrin widział w częściach obozu zamieszkanych przez Ghealdan i Mayenian, całość nadal wszakże wyglądała trochę jak wioska ze ścieżkami i alejkami, na których śnieg udeptano aż do nagiej, zmarzniętej ziemi. Schludnie ułożone kamienne kręgi otaczały każde z palenisk, przy których grupki ludzi stały (z powodu chłodu w płaszczach i kapturach), czekając na poranny posiłek.

Również Perrin przyszedł tu dzisiejszego ranka właśnie ze względu na zawartość czarnych, żelaznych rondli. Wielu mężczyzn polowało, jednak na okolicznych terenach zwierzyny było z każdym dniem coraz mniej. Wyprawiali się też na poszukiwanie wiewiórczych zapasów żołędzi, które mielili i dodawali do owsianki, z racji późnej zimy znajdowali wszakże przede wszystkim jedynie stare i wyschnięte. Ta kwaśna mieszanina tylko do pewnego stopnia zresztą napełniała im żołądki, nie była też smaczna, więc jedynie człowiek naprawdę głodny miał ochotę ją przełknąć. Większość twarzy, które dostrzegał Aybara, niecierpliwie skupiała się na rondlach. Ostatnie z wozów przejeżdżały z klekotem przez szczelinę w kręgu zaostrzonych palików otaczających obóz. Cairhieniańscy woźnice opatulali się aż po same uszy i garbili na siedzeniach, nieruchomi niczym worki z ciemnej wełny. Cały towar, który przywoziły wozy, składowano pośrodku obozu. Puste, jeden za drugim, wozy odjeżdżały ku pobliskiemu lasowi, przechylając się w koleinach utworzonych przez poprzednie pojazdy.

Perrin wzbudził niejakie poruszenie, pojawiając się wraz z Berelain i niemal depczącym mu po piętach Argandą, chociaż wyraźnie głodni ludzie z Dwu Rzek nieszczególnie się akurat nimi zainteresowali. Och, kilku nieznacznie kiwnęło głowami w jego kierunku, jeden czy drugi błazen wykonał nawet pobieżny ukłon, jednak większość nadal starała się nie podnosić wzroku, gdy Berelain była w pobliżu. Głupcy! Durnie o skamieniałych mózgach! Znajdowało się tu także sporo innych osób zebranych w niewielkiej odległości od namiotu w czerwone pasy i tłoczących się na alejkach między pozostałymi namiotami. Jakiś żołnierz mayenieński w szarym płaszczu, lecz bez zbroi, przybiegł z białą klaczą Berelain. Kłaniał się i pochylał, równocześnie usiłując przytrzymać strzemię swojej pani. Annoura dosiadała już gładkiej klaczy, bardzo ciemnej, zwłaszcza przez kontrast z klaczą Berelain. Aes Sedai nosiła płaszcz z kapturem, z którego wyłaniały się przyozdobione paciorkami warkocze opadające jej aż na piersi. Ledwie zdawała się zauważać kobietę, której miała doradzać. Siedząc z wyprostowanymi plecami, nie przestawała się wpatrywać w niskie namioty Aielów, gdzie nie poruszało się nic z wyjątkiem drżących smużek dymu, wznoszących się z rzadkich otworów kominowych. Zupełnie inaczej niż obojętna taraboniańska siostra zachował się natomiast jednooki Gallenne w czerwonym hełmie, pancerzu i skórzanej przepasce na oku, który widząc Berelain, natychmiast wykrzyczał rozkaz, a wówczas cała pięćdziesiątka członków Skrzydlatej Gwardii wyprostowała się sztywno i zastygła w tej posągowej postawie z ustawionymi pionowo przy bokach długimi lancami, zakończonymi stalowymi czubeczkami i przyozdobionymi czerwonymi wstążkami. Kiedy zaś Pierwsza z Mayene dosiadła klaczy, Gallenne wyszczekał kolejny rozkaz, po którym żołnierze równocześnie przylgnęli do końskich grzbietów tak nisko, że wydawali się stanowić z nimi jedność.

Arganda przybrał marsową minę, gniewnym spojrzeniem obrzucił najpierw namioty Shaido Aiel, a następnie Mayenian, po czym ruszył do miejsca, gdzie czekało wielu ghealdańskich lansjerów w lśniących zbrojach i zielonych, stożkowych hełmach. Powiedział coś cicho dowodzącemu lansjerami szczupłemu mężczyźnie imieniem Kireyin, którego Perrin podejrzewał o szlachetne urodzenie, sądząc po hardym spojrzeniu, jakim ów człowiek błyskał zza prętów srebrzystego hełmu. Arganda był tak niski, że Kireyin musiał się zgarbić, jeśli chciał posłuchać, co tamten ma mu do powiedzenia i ten przymus jeszcze bardziej zmroził rysy twarzy wysokiego osobnika. Jeden ze stojących za Kireyinem mężczyzn dzierżył zamiast lancy z cienkimi zielonymi wstążkami drzewce z czerwonym sztandarem, na którym widniał symbol Ghealdan, czyli trzy sześcioramienne Srebrne Gwiazdy, jeden zaś przedstawiciel Skrzydlatej Gwardii niósł niebieski sztandar ze Złotym Jastrzębiem Mayene.

Był tu także Aram, chociaż trzymał się z dala i nie wyglądał na gotowego do jazdy. Opatulony płaszczem w odcieniu zgniłej zieleni, z mieczem umieszczonym na plecach w taki sposób, że rękojeść wystawała nad ramię, dawny Druciarz dzielił zazdrosne nachmurzone spojrzenia między Mayenian i Ghealdan. Na widok Perrina marsowa mina mężczyzny zmieniła się w ponurą i Aram pospiesznie odszedł, przepychając się między oczekującymi na śniadanie ludźmi z Dwu Rzek. Ani razu nie zatrzymał się, aby przeprosić człowieka, na którego wpadł. Ostatnimi czasy stawał się coraz bardziej drażliwy, toteż stale się denerwował na wszystkich poza Aybarą, pokrzykując na nich warkliwie i jawnie z nich drwiąc. Powodem jego zniecierpliwienia było siedzenie w miejscu i przedłużające się czekanie. Wczoraj o mało nie pobił się z dwoma Ghealdanami. Kiedy zostali rozdzieleni, żaden z tych trzech nie potrafił podać powodów kłótni — podobno Aram zarzucił obu Ghealdanom brak szacunku, a oni jemu złośliwość, pogardę i wieczne krytykanctwo. Z tego też względu były Druciarz zostawał dzisiejszego ranka w obozowisku. W So Habor sytuacja będzie prawdopodobnie wystarczająco napięta i trudna — i bez mężczyzny prowokującego do bitki, ilekroć Perrin się odwróci.

— Pilnuj Arama — oświadczył szeptem Aybara, kiedy Dannil przyprowadził jego gniadosza. — I nie spuszczaj wzroku z Argandy — dorzucił, wpychając sakiewki do wiszących po bokach siodła sakw, których rzemienie mocno zaciągnął i zapiął. Z jednej strony włożył sakiewkę z wkładem Berelain, która niemal idealnie zrównoważyła dwie pozostałe — jego i Argandy. No cóż, Pierwsza z Mayene potrafiła skłaniać do hojnych datków, choć jej ludzie tak samo głodowali jak wszyscy inni. — Arganda wygląda mi na gotowego popełnić jakiś głupi błąd.

Gdy Perrin chwycił wodze Stayera, wierzchowiec brykał nieco i odrzucał głowę, jednak pod mocną, lecz delikatną ręką swego pana zwierzę szybko się uspokoiło.

Dannil otarł swoje przywodzące na myśl kły wąsiska poczerwieniałym od zimna kłykciem, po czym przypatrzył się Pierwszemu Kapitanowi z ukosa. W końcu westchnął, a z jego ust wydobył się wielki kłąb pary.

— Będę mu się przyglądał, Lordzie Perrin — odszepnął, zaciągając szczelniej płaszcz — tyle że... Wiem, że kiedy odjedziesz, ten człowiek natychmiast przestanie mnie słuchać, choć powierzyłeś mi dowództwo.

Niestety, tak wyglądała prawda. Aybara wolałby wziąć z sobą Argandę, a Gallenne’a zostawić tutaj, nikt się wszakże nie chciał zgodzić na ten pomysł. Ghealdanin zaakceptował fakt, że ludzie i konie zaczną głodować, jeśli ktoś gdzieś nie znajdzie dla nich jedzenia i paszy, nie wyobrażał sobie jednak spędzenia nawet dnia z dala od swojej królowej. W pewnym sensie wydawał się nawet bardziej rozgorączkowany niż Perrin, a może tylko bardziej skłonny poddać się szaleństwu. Pozostawiony sam sobie, Pierwszy Kapitan z każdym dniem podchodziłby bliżej Shaido, aż w końcu znalazłby się tuż przed ich nosami. Perrin był gotów umrzeć za wolność Faile, Arganda natomiast wydawał się gotów po prostu umrzeć.

— Z całych sił postaraj się powstrzymać go przed zrobieniem czegoś głupiego, Dannilu — oświadczył. Chwilę się zastanawiał, po czym dodał: — Nie dopuść jednak do rękoczynów.

Miał wszakże szczerą nadzieję, że Dannilowi uda się powstrzymać Pierwszego Kapitana. Na każdego człowieka z Dwu Rzek przypadało wprawdzie trzech Ghealdan, jednak nigdy nie uwolnią Faile, jeśli zaczną się między sobą zabijać.

W tym momencie Perrin o mało nie przyłożył głowy do boku Stayera. O Światłości, ależ był zmęczony. Z tego znużenia niewiele przed sobą widział.

Powolny stukot kopyt obwieścił przyjazd Masuri i Seonid wraz z trzema Strażnikami, trzymającymi się tuż za swoimi Aes Sedai. Mężczyźni mieli na sobie długie płaszcze, dzięki którym stapiali się z otoczeniem zarówno oni sami, jak i — częściowo — ich konie. Obie siostry włożyły okrycia z migotliwego jedwabiu i ciężkie, złote naszyjniki. Spod ciemnego płaszcza Masuri wyłaniały się warstwy grubej wełny. Seonid nosiła na czole mały, biały klejnot zawieszony na delikatnym, złotym łańcuszku zapiętym gdzieś w jej włosach. Na widok Aes Sedai Annoura odprężyła się w siodle i rozparła wygodniej. Wśród namiotów Aielów stały w rzędzie Mądre. Obserwowały. Sześć wysokich kobiet z ciemnymi szalami okrywającymi głowy. Być może mieszkańcy So Habor będą dla Shaido równie mało serdeczni jak maldeńczycy, lecz Aybara nie był pewien, czy Mądre pozwoliłyby pójść którejś z Aes Sedai samej. Tak czy owak, właśnie z ich powodu czekali. Słońce przybrało postać czerwono-złotej obwódki zawieszonej tuż nad wierzchołkami drzew.

— Im szybciej wyruszymy, tym prędzej będziemy z powrotem — oznajmił, dosiadając gniadosza.

Natychmiast gdy wyjechał przez utworzoną dla wozów szczelinę, mężczyźni z Dwu Rzek zaczęli przywracać brakujące paliki. Kiedy w pobliżu znajdowali się ludzie Masemy, nikomu nie można było zarzucić braku ostrożności.

Odległość do linii drzew wynosiła jeszcze około stu kroków, ale oko Perrina już przyciągnął jakiś ruch. Ktoś na koniu przesuwał się w głębszy cień pod wielkimi drzewami. Niewątpliwie był to jeden z wartowników Masemy, który spieszył się przekazać Prorokowi, że Aybara i Berelain opuścili obóz. Niezależnie wszakże od tego, jak szybko pojedzie, nie uda mu się przybyć na czas. Jeśli zatem Masema pragnie śmierci Pierwszej z Mayene lub Perrina, co się wydawało całkiem prawdopodobne, musi poczekać na inną okazję.

Gallenne jednak nie zamierzał ryzykować. Nikt nie widział ani Santesa, ani Gendara, dwóch łowców złodziei Berelain, od dnia, w którym nie udało im się powrócić z obozu Masemy i dla Gallenne’a ten brak wiadomości równał się informacji o ich śmierci.

Jeszcze zanim dotarli do drzew, Lord Kapitan rozciągnął swoich bystrookich lansjerów w kręgu wokół Pierwszej. Otoczył także kręgiem Aybarę, choć Perrinowi fakt ten nie wydawał się istotny. Gdyby Gallenne mógł sam decydować, ściągnąłby wszystkich członków swej Skrzydlatej Gwardii — mniej więcej dziewięciuset — najchętniej wszakże po prostu wyperswadowałby Berelain jazdę. Zresztą i Perrin tego próbował. Z równie mizernym skutkiem. Ta kobieta umiała wspaniale słuchać, po czym i tak robiła dokładnie to, co chciała. Były w tej kwestii bardzo do siebie podobne z Faile. Mężczyźni niestety muszą się godzić z uporem kobiet. Zazwyczaj nie mają bowiem wyboru.

Teren znaczyły ogromne drzewa i kamienne odkrywki wystające spod śniegu, niemniej jednak otoczenie prezentowało się barwnie, nawet w przyćmionym leśnym świetle — w ukośnych promieniach słońca błyszczały poruszające się w lekkim wietrze czerwone sztandary, jeźdźcy w czerwonych zbrojach to się pojawiali, to znikali na moment za masywnymi dębami i zielonymi mahoniowcami. Trzy Aes Sedai jechały za Perrinem i Pierwszą, za siostrami z kolei ich Strażnicy, zamykał zaś tę grupkę mężczyzna ze sztandarem Berelain. Wszyscy rozglądali się bacznie po lesie. Sztandar Ghealdan powiewał nieco dalej. Kireyin i jego ludzie w lśniących zbrojach tworzyli szereg tak równy, że niemal w tych okolicznościach idealny. Rozległość widoków była zwodnicza, a w dostrzeżeniu szczegółów przeszkadzały też równe rzędy żołnierzy i jaskrawe sztandary, zaś haftowane jedwabie, klejnoty, diadem Pierwszej i mieniące się kolorami płaszcze Strażników naprawdę stanowiły imponującą całość. Aybara miał się ochotę roześmiać, śmiech ten wszakże nie byłby szczególnie radosny.

Berelain najwyraźniej wyczuła jego nastrój.

— Kiedy idziesz kupić worek mąki — zagaiła — wdziewaj proste wełny. Niech przekupka pomyśli, że nie możesz sobie pozwolić na wyższą cenę niż konieczna. Jeśli jednak pragniesz nabyć wóz pełen mąki, włóż klejnoty, a wtedy przekupka dojdzie do wniosku, że może zdoła ci sprzedać wszystko, co posiada.

Perrin mimo woli parsknął śmiechem. Stwierdzenie Pierwszej z Mayene bardzo przypominało łamigłówki, które podsuwał mu kiedyś pan Luhhan, dając mu przy tym kuksańca pod żebra i mówiąc, że chodzi o żart, lecz jego spojrzenie sugerowało, iż miał na myśli coś więcej... Co chciała powiedzieć Berelain? Ubierz się biednie, gdy pragniesz małej korzyści, a pięknie, jeśli pragniesz większej? Aybara był zadowolony, że Pierwsza z Mayene nie pachnie już jak wilk na polowaniu. Przynajmniej zniknęło mu jedno zmartwienie.

Wkrótce dopędzili ostatnie wozy, a następnie dotarli do miejsca Podróżowania. Wcześniej mężczyźni wycięli toporkami drzewa przy bramie, tworząc niewielką polanę, jednak panował na niej tłok, jeszcze zanim Gallenne rozstawił w kręgu swoich lansjerów, każąc im stanąć plecami do środka. Na miejscu był już Fager Neald, ten wymuskany Murandianin, który usztywniał sobie woskiem końcówki wąsów. Siedział na pstrokatym wałachu w typowym dla Asha’manów kaftanie; miał takie odzienia tylko dwa, oba czarne. Na szczęście w jego kołnierzu nie tkwiła charakterystyczna szpilka. Śnieg nie był tu głęboki, lecz dwudziestu prowadzonych przez Wila al’Seena ludzi z Dwu Rzek również dosiadało koni. Woleli siedzieć, niż stać i czekać, aż stopy zamarzną im w butach. Cała dwudziestka mężczyzn wyglądała na twardszych niż wtedy, gdy opuszczali wraz z Perrinem Dwie Rzeki. Na plecach mieli długie łuki, przy pasie najeżone strzałami kołczany i różnego rodzaju miecze. Aybara żywił nadzieję, że wkrótce będzie mógł ich odesłać do domu albo — jeszcze lepiej — ich tam zabrać.

Większość balansowała halabardami przy siodłach, ale Tod al’Caar i Flann Barstere nieśli sztandary: Czerwony Wilczy Łeb Perrina i Czerwonego Orła Manetheren. Tod wysunął uparcie wydatną dolną szczękę, a Flann, wysoki chudy mężczyzna ze Wzgórza Czat, łypał posępnie na boki. Prawdopodobnie nie miał ochoty na wykonanie czekającego go zadania. Być może Tod również. Wil posłał Aybarze jedno z tych otwartych, niewinnych spojrzeń, którymi w Dwu Rzekach zwodził tak wiele dziewcząt — zwłaszcza w dni świąteczne, gdy lubił wkładać bogato haftowane kaftany i wprost uwielbiał jeździć przed tymi sztandarami, prawdopodobnie w nadziei, że jakaś kobieta uzna je za jego — jednak Perrin go zignorował. Wystarczały mu sztandary i nie oczekiwał pozostałych trzech mężczyzn na polanie.

Balwer otulił się płaszczem, jakby łagodny wietrzyk zmienił się nagle w gwałtowną wichurę, po czym niezdarnie uderzył obcasami swego deresza o tępym pysku, popędzając go ku Aybarze. Ciągnęło za nim dwoje faworytów Faile, oboje z wyzywającymi minami. Niebieskie oczy Medore osobliwie wyglądały na jej ciemnej twarzy Tairenianki, podobnie jak kaftan z bufiastymi rękawami w zielone pasy wyglądał dziwacznie na jej pełnym łonie. Ta córka Wysokiego Lorda była w każdym calu arystokratką i męski ubiór po prostu do niej nie pasował. Z kolei Cairhienianin Latian, blady osobnik w kaftanie niemal tak ciemnym jak ten Nealda, chociaż oznaczonym czterema czerwonymi i niebieskimi wstawkami na piersiach, nie był dużo wyższy od swej towarzyszki, zaś sposób, w jaki stale siąkał z zimna i pocierał ostry nos, nadawał mu wygląd człowieka znacznie mniej od niej kompetentnego. Żadne z dwojga nie nosiło miecza, co stanowiło dla Aybary kolejne zaskoczenie.

— Mój panie, moja pani Pierwsza — zagaił Balwer typowym dla siebie oschłym tonem, następnie wykonał w siodle ukłon niczym huśtający się na gałęzi wróbel. Zerknął na jadące za nimi Aes Sedai, był to wszakże jedyny znak, że mężczyzna jest świadom obecności sióstr. — Mój panie, przypomniałem sobie, że mam dość bliskiego znajomego w tym So Habor. To sprzedawca noży, który stale podróżuje ze swoimi wyrobami, może jednak będzie akurat w domu, a nie widziałem go kilka lat.

Aybara uprzytomnił sobie, że po raz pierwszy ten mężczyzna wspomina o posiadaniu jakiegokolwiek przyjaciela, zagrzebane zaś na północy Altary miasto wydawało się wyjątkowo szczególnym miejscem w takiej sytuacji, tym niemniej skinął głową. Podejrzewał, że historia związana z tym przyjacielem ma głębszy wymiar, niż Balwer przyznawał. Mało tego, zaczynał podejrzewać, że sekretarz skrywa wiele rozmaitych tajemnic.

— A twoi towarzysze, panie Balwer? — spytała Berelain.

Twarz Pierwszej z Mayene pozostała gładka wewnątrz obszytego futrem kaptura, jednak w jej zapachu Aybara zauważył rozbawienie. Berelain bardzo dobrze wiedziała, że Faile używała swoich młodych faworytów jako szpiegów i żywiła przekonanie, że Perrin wykorzysta ich dokładnie w ten sam sposób.

— Chcieli się wyrwać i trochę przewietrzyć, moja pani Pierwsza — odparł uprzejmie kościsty mały sekretarz. — Ręczę za nich, mój panie — dodał, patrząc na Aybarę. — Obiecali, że nie spowodują żadnych kłopotów, a może się tu czegoś nauczą.

Od niego także bił zapach rozbawienia, który w jego przypadku miał dodatkową, nieco spleśniałą nutę. Perrin wyczuł też lekkie rozdrażnienie. Balwer wiedział, że Berelain zna jego słabostki i zdaje sobie sprawę z żywionych przez niego niechęci, choć nigdy dotąd nie dała mu jawnie odczuć swojej wiedzy. Tak, tak, Aybara bez wątpienia nie znał dobrze tego mężczyzny. Sekretarz wszak wziął z sobą tę parę z jakichś konkretnych powodów. Najwyraźniej w taki czy inny sposób protegował wszystkich młodych faworytów Faile, kazał im też podsłuchiwać i podglądać Ghealdan, Mayenian, a nawet Aielów. Według niego to, co powiedzą i zrobią przyjaciele, może być równie interesujące jak plany wrogów; nawet jeżeli człowiek był stuprocentowo pewny, że owi przyjaciele rzeczywiście są przyjaciółmi. Ma się rozumieć, Berelain wiedziała, że jej ludzie są szpiegowani. A Balwer wiedział, że ona o tym wie. Ona zaś wiedziała, że on wie, iż ona... Nie, nie, dla prostego wiejskiego kowala ta gra była zbyt wyrafinowana.

— Tracimy czas — oświadczył Perrin. — Otwórz bramę, Nealdzie.

Asha’man uśmiechnął się do niego, po czym pogładził sztywne od wosku wąsy. Aybara zauważył, że odkąd znaleźli Shaido, Neald robił to aż za często. Może miał ochotę na potyczkę z nimi... Teraz także uśmiechnął się i wykonał jedną ręką uroczysty gest.

— Jak rozkażesz — odrzekł radosnym głosem.

W powietrzu pojawiła się znajoma już kreska srebrzystego światła, która rozszerzyła się w otwór.

Perrin, nie czekając na resztę grupy, przejechał na drugą stronę i znalazł się na pokrytym śniegiem polu otoczonym niskim kamiennym murem, wśród falistego terenu. Teren wydawał się prawie bezdrzewny w porównaniu z lasem, który Aybara zostawił za sobą. O ile Neald nie popełnił jakiegoś poważnego błędu, dzieliło ich obecnie od So Habor zaledwie kilka mil. Perrin pomyślał, że jeżeli Asha’man jednak się pomylił, osobiście wyrwie mu te nawoskowane wąsiska znad wargi. Jak ten mężczyzna mógł być taki radosny?!

Wkrótce wszakże Aybara jechał już na zachód zaśnieżoną drogą pod szarym zachmurzonym niebem. Wozy na wysokich kołach toczyły się za nim w szeregu, przed nim natomiast rozciągały się cienie utworzone przez wczesnoporanne słońce. Stayer szarpał się w cuglach, pragnąc przyspieszyć do galopu, Perrin jednakże powstrzymywał go do szybkiego stępa, któremu potrafiły dotrzymać kroku zaprzęgowe konie ciągnące wozy. Mayenianie Gallenne’a pędzili polem po bokach drogi, a starając się otoczyć kręgiem Perrina i Berelain, musieli omijać niskie murki z surowego kamienia, które stanowiły granice poszczególnych poletek. Czasem kawalerzyści mogli korzystać z bram, którymi niektórzy farmerzy połączyli sąsiednie posiadłości, dzięki czemu pożyczali sobie prawdopodobnie konne zaprzęgi z pługiem, innymi razy ekstrawagancko przeskakiwali murki. Wstążki na lancach płynęły za konnymi, oni sami zaś ryzykowali nogi własnych wierzchowców i własne karki. Tymi ostatnimi Aybara niewiele się zresztą przejmował.

Wil i dwaj mężczyźni niosący Wilczy Łeb i Czerwonego Orła przyłączyli się do mayenieńskiego chorążego za Aes Sedai i Strażnikami, jednakże inni ludzie z Dwu Rzek utworzyli dwa oskrzydlające linię wozów szeregi. Tych kilku wozów mogłoby wprawdzie pilnować mniej niż dwudziestu ludzi, tym niemniej woźnicom widok tak licznej ochrony dodawał pewności siebie. Nikt się tu raczej nie spodziewał rozbójników ani Shaido Aiel, chodziło po prostu o uspokojenie zwyczajnego lęku związanego z opuszczeniem dobrze strzeżonego obozu. W każdym razie żołnierze na pewno dostrzegą wszelkie niebezpieczeństwo, na długo zanim zagrozi ono wozom.

Niskie, faliste wzgórza nie pozwalały na szczególnie rozległe widoki, była to zresztą kraina farm, zabudowana solidnymi, kamiennymi domami o krytych strzechą dachach oraz stodołami rozproszonymi wśród wypielęgnowanych poletek. Nigdzie nie sposób się było dopatrzyć zaniedbania czy dziczy. Nawet większość niskich zarośli porastających zbocza wyraźnie wykorzystywano jako źródło drzewa opałowego. Perrina nagle wszak uderzyło spostrzeżenie, że śnieg na drodze przed nim wcale nie wygląda na świeży i nietknięty ludzką stopą. Chwilę później uświadomił sobie jednak, iż jedyne ślady pozostawili na niej zwiadowcy Gallenne’a. W pobliżu tych licznych, lecz zaciemnionych domów i stodół nikt się nie kręcił, z dużych kominów nie wznosił się też dym. Okolica wydawała się całkowicie nieruchoma i kompletnie opustoszała. Na tę myśl Aybara poczuł, jak włosy na jego karku poruszają się i unoszą.

Krzyk jednej z Aes Sedai skłonił go do obejrzenia się przez ramię. Spojrzał na Masuri, po czym podążył wzrokiem za jej wskazującym na północ palcem. Jakiś kształt leciał w powietrzu. Na pierwszy rzut oka można by go wziąć za wielkiego nietoperza pędzącego ku wschodowi na długich, żebrowanych skrzydłach, dziwnego nietoperza o wydłużonej szyi i długim, cienkim ogonie. Gallenne wykrzyczał przekleństwo, a następnie przycisnął do oka lunetę. Aybara wystarczająco wyraźnie widział stworzenie bez szkła powiększającego, potrafił nawet dostrzec rysy istoty ludzkiej dosiadającej grzbietu zwierzęcia.

— Seanchanie — wydyszała Berelain.

Zarówno w jej głosie, jak i w zapachu czaiło się jawne zmartwienie.

Perrin kręcił się w siodle, obserwując lot wielkiej istoty, aż w końcu blask świtu zmusił go do odwrócenia wzroku.

— Nic ich nie obchodzimy — ocenił ostatecznie.

Gdyby Neald popełnił pomyłkę, bez wahania by go udusił.

Загрузка...