17 Sekrety

Kiedy Delana się upewniła, że posiane przez nią trujące nasienie dobrze się zakorzeniło w umysłach sióstr, mruknęła, że wolałaby nie być widziana wśród powracającej wraz z Egwene do obozu świty, po czym popędziła swoją klacz do szybkiego kłusa i ruszyła przez śnieg. Pozostałe kobiety jechały powoli w nieprzyjemnej, ciążącej im ciszy. Słychać było jedynie chrzęst brodzących w śniegu końskich kopyt. Strażnicy trzymali się w odpowiedniej odległości za swoimi Aes Sedai, eskortujący zaś całą grupę żołnierze znów popatrywali wyłącznie na farmy i zarośla, z rzadka jedynie obrzucając Aes Sedai szybkimi spojrzeniami. Tak przynajmniej wydawało się Amyrlin. Wiedziała wszak, że mężczyźni nie potrafią trzymać języka za zębami. Gdy któremuś kazało się zachować coś w tajemnicy, postępował dokładnie odwrotnie i tym bardziej plotkował, oczywiście rozmawiając jedynie z najbliższymi przyjaciółmi, którym mógł zaufać, tyle że ci bez skrupułów przekazywali zasłyszaną historię każdemu, kto chciał ich wysłuchać. Może Strażnicy różnili się w tej kwestii od reszty mężczyzn — tak twierdziły w każdym razie Aes Sedai... to znaczy te spośród Aes Sedai, które posiadały Strażników — żołnierze jednakże bez wątpienia rozpowiedzą o sprzeczce sióstr, które w dodatku odesłały Delanę jak niepyszną. Egwene musiała przyznać, że Szara bardzo starannie zaplanowała całą sprawę. Jeśli wieść się rozejdzie, nikt jej nie obarczy winą. Prawda zazwyczaj wychodzi w końcu na jaw, do tej pory wszakże pierwotne wydarzenie obrasta zwykle pogłoskami, spekulacjami i kompletnymi kłamstwami, toteż większość osób już w tę prawdę nie wierzy.

— Ufam, że nie muszę pytać, czy któraś z was słyszała o tej sprawie wcześniej — rzuciła Amyrlin, z pozom całkiem od niechcenia. Studiowała przy tym okolicę, jakby nie przywiązywała wagi do odpowiedzi, tym niemniej ogarnęło ją zadowolenie, gdy wszystkie Aes Sedai niemal z oburzeniem zaprzeczyły. Łącznie z Beonin, która masowała sponiewieraną szczękę i przeszywała pełnym nienawiści wzrokiem Morvrin. Egwene wierzyła w ich zaprzeczenia, tak jak wierzyła w ich zapewnienia i przysięgi. Aes Sedai nie wolno było przecież składać niezgodnych z prawdą przysiąg, chyba że wstąpiły w szeregi Czarnych Ajah... Ta ewentualność oczywiście ją dręczyła i stanowiła wytłumaczenie dla przesadnej ostrożności, a poza tym Amyrlin wiedziała, że każdy lojalny człowiek może czasem popełnić jakiś straszny czyn, jeśli sądzi, że obróci dzięki niemu sprawę na lepsze. A osoby przymuszone do przysiąg bywały biegłe w dostrzeganiu w tych przysięgach luk i wyrw, które znacząco zwiększały pole manewru. — Prawdziwe pytanie brzmi — podjęła po chwili — po co naprawdę Delana tu przybyła? Czego szuka?

Egwene nie musiała niczego wyjaśniać, nie tym doświadczonym w Grze Domów kobietom. Jeśli Delana pragnęła jedynie nie dopuścić do negocjacji z Elaidą, nie wskazując przy tym na siebie jako na inicjatorkę tego pomysłu, mogła w dowolnej chwili po prostu porozmawiać o tej sprawie z Amyrlin w cztery oczy. Zasiadające nie potrzebowały żadnego usprawiedliwienia, jeżeli zapragnęły na osobności pomówić ze swoją władczynią. Delana mogła też skorzystać z pomocy Halimy, która większość nocy przesypiała na sienniku w namiocie Egwene, chociaż była sekretarką Szarej siostry. Amyrlin cierpiała bowiem na straszliwe migreny i w niektóre noce jedynie masaże Halimy mogły uśmierzyć jej ból, tylko dzięki nim mogła wtedy zasnąć. Zresztą wystarczyłaby pewnie anonimowa notatka i Egwene wkroczyłaby do Komnaty z edyktem zabraniającym negocjacji. Najdrażliwszy nawet dyskutant musiałby przyznać, że rozmowa na temat zakończenia wojny zawsze dotyka tematu... wojny. Delana jednak wyraźnie chciała w jakiś sposób poinformować Sheriam i inne Aes Sedai o swoim udziale w tej sprawie. Jej „plotkarstwo” na pewno było więc wymierzone w inny cel.

— Pragnie doprowadzić do konfliktu między przywódczyniami Ajah i Zasiadającymi — stwierdziła Carlinya zimnym jak śnieg głosem. — A może nawet do konfliktu między poszczególnymi Ajah. — Z pozoru przypadkowym ruchem poprawiła płaszcz: śnieżnobiały, wyszukanie haftowany i obszyty gęstym, czarnym futrem. Przemawiała tak obojętnie, że wydawała się negocjować cenę szpulki z nicią. — Nie mam pojęcia, po co Delana tego chce, ale takie właśnie będą skutki, o ile nie zachowamy rozwagi. Tyle że ona nie powinna zdawać sobie sprawy ani z naszej rozwagi, ani nawet z tego, że mamy jakieś powody do ostrożności, ponieważ jej celem może być jedna z nas lub nawet kilka.

— Pierwsza odpowiedź, która przychodzi człowiekowi do głowy, nie zawsze jest właściwa, Carlinyo — powiedziała Morvrin. — Masz zbyt mało przesłanek, aby ocenić działanie Delany, jej cel czy podejście do ostrożności. — Korpulentna Brązowa wierzyła bardziej w zdrowy rozsądek niż w logikę, tak w każdym razie teraz sugerowała, w gruncie rzeczy wszakże mieszała jedno z drugim, wybierając pragmatyczne rozwiązania i, wbrew swojemu stwierdzeniu, podejrzanie szybkie lub łatwe odpowiedzi. Co zresztą czasem nie okazywało się wbrew pozorom całkiem rozsądne. — Może Delana próbuje doprowadzić niektóre spośród Zasiadających do wahania w kwestii jakiegoś zagadnienia, które jest dla niej ważne. A może ma nadzieję, że Elaida opowie się jako Czarna Ajah. Pomijając skutki, Delana może mieć na celu coś, czego w ogóle nie podejrzewamy. Zasiadające potrafią reagować w sposób równie małostkowy jak inni ludzie. Wszystkim nam zaś wiadomo, że Delana może żywić urazę do jednej z wymienionych przez nią Aes Sedai i to od czasów, kiedy sama była nowicjuszką i właśnie one ją nauczały. Sądzę, że lepiej skoncentrować się na potencjalnych skutkach naszej z nią rozmowy, niż martwić się, dlaczego nie wiemy więcej.

Jej ton był tak spokojny jak jej twarz o szerokich szczękach, choć chłodny spokój słuchającej Carlinyi na moment wyraźnie się otarł o zimną pogardę. Racjonalność tej kobiety nie zakładała ustępstw dla ludzkich słabostek. Ani dla wypowiedzi osób, które się z nią nie zgadzały.

Anaiya roześmiała się z czymś przywodzącym na myśl prawie matczyne rozbawienie. Odgłos przestraszył jej gniadosza i koń odtańczył dobre parę kroków, zanim jego pani zdołała go uspokoić i skłonić do powolnego stępa. Samej Egwene Anaiya skojarzyła się z ciepłą farmerką, którą rozśmieszyły błazeństwa innych kobiet z jej wsi. Większość sióstr bez wahania zignorowała ten śmiech.

— Nie dąsaj się, Carlinyo — powiedziała ciepło Anaiya. — Bardzo prawdopodobne, że masz rację. Tak, tak, Morvrin, Carlinya najprawdopodobniej wcale się nie myli. Sądzę, że w każdym razie powinnyśmy brać pod uwagę możliwość, że Delanie chodzi o skłócenie nas.

Ani jej ton, ani słowa bynajmniej nie brzmiały zabawnie. Żadnej Błękitnej nie rozśmieszały przeszkody w detronizacji Elaidy.

Myrelle gwałtownie pokiwała głową, zgadzając się z poprzedniczką, w sekundę później jednak szybko zamrugała zaskoczona pytaniem Nisao.

— Możesz sobie pozwolić na powstrzymanie Delany, Matko? — Niewysoka Żółta nie odzywała się zbyt często publicznie. — Niezależnie od tego, co ta Zasiadająca próbuje zrobić... Nawet jeśli w ogóle zdołamy ustalić, o co jej chodzi — dodała szybko, machając ręką w stronę Morvrin, która już otwierała usta, by znów coś powiedzieć. Nisao wyglądała przy pozostałych kobietach jak dziecko, wyraźnie wszakże potrafiła w odpowiednim momencie wykonać nie znoszący sprzeciwu gest. Ostatecznie należała przecież do Żółtych i cechowała się typową dla tej Ajah pewnością siebie, toteż w większości sytuacji nikomu nie ustępowała i nie wycofywała się z raz obranego stanowiska. — Mam na myśli rozmowy w sprawie negocjacji z przebywającymi w Wieży Zasiadającymi.

Na chwilę wszystkie Aes Sedai rozdziawiły usta i zapatrzyły się na nią. Nawet Beonin.

— A dlaczego miałybyśmy na nie pozwolić i im sprzyjać? — spytała w końcu Anaiya groźnym tonem. — Nie przebyłyśmy całej tej drogi w celu odbycia pogawędki z Elaidą.

Teraz wyglądała jak farmerka, która trzyma za plecami tasak i zamierza go użyć.

Nisao zadarła na nią głowę i lekceważąco prychnęła.

— Nie twierdzę, że któraś z nas pragnie pozwolić na negocjacje. Pytałam jedynie, czy odważymy się do nich nie dopuścić.

— Ledwie dostrzegam różnicę — oświadczyła Sheriam lodowatym głosem. Jej twarz była bardzo blada.

Egwene pomyślała gniewnie, że Opiekunka Kronik prawdopodobnie się czegoś obawia.

— Pomyśl zatem przez moment, a ją zobaczysz — odburknęła kąśliwie Nisao. Kąśliwie i ostro, tak jak ostry jest czubeczek noża. — W chwili obecnej rozmowa o negocjacjach ogranicza się do pięciu Zasiadających i wydaje się bardzo spokojna, ale czyż taką pozostanie? Kiedy rozejdzie się plotka, że zaproponowano i odrzucono perspektywę rozmów, ile minie czasu, zanim w sytuację wkroczy rozpacz? Och, nie przerywajcie mi, wysłuchajcie mnie do końca! Wyruszyłyśmy wszystkie przepełnione słuszną furią i domagające się sprawiedliwości, a jednak tkwimy tu na brzegu rzeki i gapimy się na mury Tar Valon, podczas gdy Elaida spokojnie siedzi sobie w Wieży. Jesteśmy tutaj już prawie dwa tygodnie i nie zdziwiłabym się, gdyby okres naszego pobytu przeciągnął się na dwa lata albo i lat dwadzieścia. Im dłużej będziemy bezproduktywnie czekać, tym więcej sióstr zacznie usprawiedliwiać zbrodnie uzurpatorki. A wtedy coraz więcej z nich będzie uważało, że to my musimy doprowadzić do ponownego zjednoczenia Wieży, nie bacząc na koszty. Chcecie czekać, aż poszczególne siostry jedna po drugiej zaczną się wyślizgiwać do Elaidy? Osobiście nie wyobrażam sobie, że będę stać na brzegu rzeki, przeciwstawiając się tej kobiecie jedynie w towarzystwie Błękitnych Ajah i pozostałych z was. Negocjacje przynajmniej pokażą wszystkim wokół, że coś się dzieje!

— Nikt nie zamierza wracać do Elaidy — zaprotestowała gorąco Anaiya, przesuwając się w siodle, tym niemniej jej zmartwiona mina, uniesione brwi i ton jawnie zaprzeczały pewności jej słów. Prawdopodobnie brała jednak pod uwagę taką ewentualność.

Wieża pociągała każdą Aes Sedai. Istniała spora szansa, że nawet Czarne siostry tęskniły za całą i na powrót zjednoczoną Wieżą. Wieża niby stała tak blisko, w odległości zaledwie kilku mil, niemniej jednak pozostawała dla nich nieosiągalna.

— Rozmową mogłybyśmy zyskać na czasie, Matko — mruknęła niechętnie Morvrin, a nikt nie potrafił przemawiać z taką niechęcią w głosie jak ona. Przez jej marsową minę przebijała zaduma i nie było w niej ani źdźbła zadowolenia. — Jeszcze parę tygodni i może Lord Gareth znajdzie statki, których potrzebuje do zablokowania portów. Wtedy sytuacja kompletnie się odmieni i stanie dla nas korzystna. Kiedy odetniemy Tar Valon od dostaw pożywienia i odbierzemy siostrom możliwość ucieczki, zamorzymy miasto głodem w przeciągu miesiąca.

Egwene bardzo się starała zachować kamienne oblicze, co kosztowało ją nieco wysiłku. Tak naprawdę nie miała najmniejszej nadziei na zdobycie statków czy okrętów, które mogłyby zablokować port, chociaż żadna z pozostałych Aes Sedai o tym nie wiedziała. Gareth wyjaśnił tylko jej tę kwestię, lecz za to już na długo przed opuszczeniem Murandy. Początkowo w trakcie marszu na północ wzdłuż Erinin rzeczywiście planował zakup jednostek pływających, które pragnął wykorzystać do przewiezienia zapasów. A po dotarciu do Tar Valon chciał te statki zatopić w ujściu portu. Użycie bram, dzięki którym dotarli do Tar Valon, zniweczyło jego plany. Wiadomość o oblężeniu opuściła miasto wraz z pierwszymi statkami wypływającymi po przybyciu armii, teraz zaś zarówno na północy, jak i na południu — wszędzie, gdzie Gareth wysłał jeźdźców — kapitanowie statków woleli odsyłać swoje towary na brzeg małymi łodziami, podczas gdy główne jednostki tkwiły zakotwiczone pośrodku rzeki. Żaden kapitan nie miał ochoty ryzykować odebrania mu statku. Lord Gareth zdawał raport tylko Egwene, a jego oficerowie składali wszystkie sprawozdania jedynie jemu, żadna siostra nie zdołałaby się zatem niczego dowiedzieć, nawet gdyby zdecydowała się na rozmowę z jednym czy drugim żołnierzem.

Na szczęście nawet Aes Sedai poszukujące Strażników rzadko rozmawiały z żołnierzami, gdyż ogólnie rzecz ujmując, uważały ich za złodziejską gromadkę niepiśmiennych mężczyzn, którzy kąpią się rzadko i jedynie przypadkowo, kiedy akurat przechodzą w bród jakiś strumień. Jednym słowem, żołnierze nie należeli do osobników, z którymi Aes Sedai spędzały dobrowolnie czas. Dzięki wszystkim tym niuansom łatwiej było zachować w grupie wszelkie sekrety, a niektóre były naprawdę istotne. Swoich tajemnic Egwene wolała nie przekazywać czasami nawet osobom, które pozornie znajdowały się po jej stronie. Może sama nie pamiętała, skąd wzięło się w niej takie rozważne podejście, jednak nauczyła się go jeszcze jako córka karczmarza, czyli w tym okresie życia, które dawno temu kazano jej porzucić. Teraz żyła w innym świecie i ten świat rządził się regułami zupełnie odmiennymi od zasad Pola Emonda. Tam fałszywy krok znaczył wezwanie przed Koło Kobiet, tu natomiast mógł się skończyć śmiercią albo czymś... gorszym. I to nie tylko dla niej samej.

— Pozostające w Wieży Zasiadające powinny być chętne do rozmowy — Carlinya z westchnieniem przerwała rozmyślania Amyrlin. — Muszą wiedzieć, że im dłużej trwa oblężenie, tym bardziej rosną szanse Lorda Garetha na znalezienie statków. Chociaż nie wiem, jak długo potrwają rozmowy, gdy Zasiadające już pojmą, że nie zamierzamy się poddać.

— Elaida będzie nalegała na deklarację poddania — szepnęła Myrelle. Chyba nie miała zamiaru polemizować z poprzedniczką, po prostu mówiła do siebie.

W tym samym momencie Sheriam zadrżała i otuliła się dokładniej płaszczem, jak gdyby nie chciała dopuścić do siebie zimna.

Tylko Beonin wyglądała na szczęśliwą. Siedziała w siodle ożywiona i wyprostowana. Jej włosy w odcieniu ciemnego miodu stanowiły piękną oprawę dla szerokiego uśmiechu błyskającego spod kaptura. Wyraźnie wszakże nie chciała naciskać na swoje towarzyszki. W powszechnym mniemaniu była świetną negocjatorką, więc doskonale wiedziała, kiedy trzeba działać, a kiedy czekać.

— Powiedziałam, że możecie zacząć — wtrąciła Egwene. Nie, wcale nie chciała tego szczególnie podkreślać, uważała jednak, że kobieta, która postanowiła żyć zgodnie z Trzema Przysięgami, powinna wypełniać wszystkie swoje zobowiązania. Och, nie mogła się wręcz doczekać Różdżki Przysiąg. Jakże pragnęła trzymać ją już w dłoniach. Od tamtej pory jej sytuacja na pewno stanie się znacznie łatwiejsza. — Po prostu zanim coś powiecie, dobrze się zastanówcie, o czym mówicie i z kim rozmawiacie. Zachowajcie ostrożność. Niech w Wieży myślą, że wyrosły nam skrzydła i na nich tu przyleciałyśmy. Nawet jeśli podejrzewają, że odkryłyśmy na nowo Podróżowanie, nie będą miały co do tego pewności, póki ktoś im tego faktu nie potwierdzi. Ich niepewność jest dla nas lepsza. Ten jeden sekret zachowajcie wszystkie i nie zdradźcie się z nim przed nikim. Tak jak nie zdradzacie obecności naszych szpiegów w Wieży.

Myrelle i Anaiya wykonały w tym momencie nagły ruch, a Carlinya natychmiast rozejrzała się wokół, jawnie czymś przestraszona, chociaż ani Strażnicy, ani żołnierze nie znajdowali się na tyle blisko, żeby usłyszeć ich rozmowę. No, chyba że któraś z nich zaczęłaby krzyczeć. Morvrin z kolei przybrała jeszcze bardziej cierpką minę. Nawet Nisao wyglądała na nieco zdenerwowaną, chociaż nie miała nic wspólnego z decyzją potajemnego wysłania do Wieży sióstr, które jakoby odpowiedziały na wezwanie Elaidy. Komnatę na pewno uszczęśliwiło odkrycie, że dziesięć przebywających w Wieży sióstr na wszelkie możliwe sposoby próbuje osłabić Elaidę, nawet jeśli ich działalność nie przyniosła do tej pory żadnych oczywistych rezultatów. Z drugiej strony Zasiadającym bez wątpienia nie spodobałby się fakt, że zadanie owych sióstr aż do chwili obecnej stanowiło sekret, ponieważ kobiety te obawiały się, że niektóre spośród Zasiadających są w rzeczywistości Czarnymi Ajah. Z tych samych powodów Sheriam i pozostałe nie chciały ujawnić Zasiadającym treści przysięgi, którą złożyły Egwene. Ujawnienie akurat tej przysięgi mogłoby się dla nich bowiem źle skończyć. Komnata wprawdzie nie ukarała jeszcze żadnej chłostą, lecz wobec irytacji, z jaką większość Zasiadających zareagowała na wieść o ewentualnym przejęciu przez Egwene kontroli nad wojną, doprawdy chyba nikogo nie zaskoczyłoby, gdyby skwapliwie skorzystały z szansy pokazania, iż nadal posiadają jakąś władzę, a równocześnie w przekonujący sposób wyraziły swoje niezadowolenie.

Beonin prawdopodobnie jako jedyna wcześniej sprzeciwiła się tej decyzji — przynajmniej zanim stało się oczywiste, że inne ową decyzję popierają — teraz jednakże również ona z drżeniem wciągnęła oddech i zmarszczyła brwi. W jej przypadku zresztą niejaką rolę mogło też odegrać nagłe uświadomienie, czego się właśnie podjęła. Wszak samo znalezienie w Wieży osoby chętnej do mówienia mogło człowieka zniechęcić do czekającego zadania. Przebywające wewnątrz Tar Valon „oczy i uszy” potrafiły zaoferować jedynie pogłoski na temat zdarzeń w Wieży, a prawdziwe nowiny docierały do buntowniczek wyłącznie w postaci fragmentarycznej i pochodziły od sióstr, które odważyły się wejść do Tel’aran’rhiod, ażeby ujrzeć tam w przelocie odbite mignięcia świata jawy. Tak czy owak, ostatnia z tych informacji twierdziła, że Elaida rządzi za pomocą edyktów i zgodnie z własnymi kaprysami, którym nawet Komnata nie ośmiela się przeciwstawić. Teraz twarz Beonin osobliwie poszarzała i kobieta zaczęła wyglądać jeszcze bardziej niezdrowo niż Nisao. Anaiya i pozostałe popatrywały wzrokiem ponurym jak śmierć.

Młodą Amyrlin ogarnęła fala przygnębienia. Te Aes Sedai należały do najsilniejszych spośród przeciwniczek Elaidy — nawet powolna Beonin, która zawsze wolała rozmowę niż działanie. No cóż, Szare słynęły z przekonania, że każdy problem można rozwiązać poprzez odpowiedniej długości pogawędkę. Powinny kiedyś spróbować przekonać w ten sposób jakiegoś trolloka albo choćby... rozbójnika. Ciekawe, co udałoby im się wtedy osiągnąć! Bez Sheriam i reszty sióstr opór wobec Elaidy rozwiałby się niczym dym, zanim grupa zdążyłaby się scalić w jedną całość. Może zresztą wcale nie miały szans. Tak czy inaczej, w tej chwili Elaida wciąż zupełnie niezagrożona rządziła z Wieży i to po wszystkim, co one przeszły, po wszystkim, co zrobiły... Nawet Anaiya prawdopodobnie dostrzegała już przed sobą widmo katastrofy.

Nie! Nie! Egwene wzięła głęboki wdech, rozciągnęła ramiona i wyprostowała się w siodle. To ona była legalną Amyrlin, niezależnie od poglądów, które w tej kwestii żywiły przedstawicielki Komnaty, gdy sadzały ją na tronie. Była legalną Amyrlin i musiała doprowadzić do rebelii przeciwko Elaidzie, utrzymując dzięki niej nadzieję na uzdrowienie Wieży. Jeśli dla osiągnięcia tych celów musiała pozorować chęć do negocjacji, cóż... nie będzie pierwszą Aes Sedai udającą, że dąży do jednego efektu, ażeby osiągnąć zupełnie przeciwny. Egwene zrobiłaby wszystko, co trzeba, dla podtrzymania rebelii i detronizacji Elaidy. Wszystko, co trzeba!

— Przeciągnij rozmowy najdłużej, jak zdołasz — poleciła Beonin. — Możesz mówić na każdy dowolny temat, póki zatrzymasz dla siebie nasze tajemnice. Każ też ciągle mówić tamtym, ale na nic się nie zgadzaj.

Szara negocjatorka poruszyła się niespokojnie w siodle. Wyglądała gorzej niż Anaiya. Tak, zdecydowanie wyglądała na chorą. Jeszcze chwila i zacznie wymiotować.

Kiedy dostrzegły obóz, słońce znajdowało się już prawie w połowie drogi ku południowemu szczytowi. Eskorta konnych w lekkich zbrojach oderwała się tu i skierowała ku rzece, zostawiając Egwene i siostry. Ostatnią milę miały przejechać przez śnieg jedynie w towarzystwie swoich Strażników, którzy trzymali się tuż za nimi. Lord Gareth zatrzymał się na moment, jakby jeszcze raz chciał pomówić z Amyrlin, w końcu jednak obrócił gniadosza na wschód i ruszył za swoją kawalerią. Po chwili przyspieszył do kłusa, starając się dogonić jeźdźców, którzy zniknęli właśnie za gęstym zagajnikiem. Nigdy nie inicjował kłótni ani nawet dyskusji, jeśli ktoś trzeci mógł usłyszeć, szczególnie że — tak jak wszyscy — uważał Beonin i inne tutejsze Aes Sedai jedynie za wyznaczone przez Ajah „psy” szpiegujące Egwene. Amyrlin odczuwała czasem smutek i żal, że nie może się z tym mężczyzną podzielić prawdą, wyznawała jednakże zasadę, że im mniej osób zna daną tajemnicę, tym większe jest prawdopodobieństwo, że pozostanie ona tajemnicą.

Obóz składał się z licznych namiotów w najrozmaitszym kształcie, rozmiarze, kolorze i stanie uszkodzeń. Zajmował niemal całe rozległe, okolone drzewami pastwisko, położone w połowie drogi między Tar Valon i Smoczą Górą. Po bokach stały paliki dla licznych koni oraz rzędy wozów i furmanek, wśród których trudno było znaleźć dwa podobne do siebie pojazdy. Dym wznosił się z kominów w kilku miejscach parę mil za linią drzew, lecz miejscowi farmerzy trzymali się z daleka od obozowiska, chyba że przybywali sprzedać siostrom jajka, mleko czy masło lub gdy potrzebowali Uzdrowienia po jakimś wypadku. Egwene nigdzie nie dostrzegła śladów armii, którą przywiodła z tak daleka. Gareth skoncentrował siły wzdłuż rzeki: część żołnierzy zajmowała miejskie mosty po obu brzegach, reszta zaś przebywała w obozie nazywanym przez generała rezerwowym, a umieszczonym w punkcie, z którego można by popędzić mężczyzn do pomocy w odparciu jakiegoś zbrojnego wypadu z miasta, gdyby przypadkiem Lord Bryne mylił się co do Kapitana Naczelnego Chubaina. Gareth wyjaśnił Egwene, że zawsze należy brać pod uwagę możliwość, iż nasze założenia są niewłaściwe. Nikt oczywiście nie sprzeciwił się jego wyborowi lokalizacji, w każdym razie nie w kwestiach ogólnych. Szczegóły bowiem większość sióstr krytykowała, jednak utrzymanie miejskich mostów stanowiło jedyną drogę do oblężenia Tar Valon. Dokładnie mówiąc — jedyną drogę lądową. Sporo zaś Aes Sedai cieszyło się, że nie musi patrzeć na żołnierzy, a nawet o nich myśleć.

Na widok zbliżających się Amyrlin i reszty grupy z obozu wyjechali trzej Strażnicy w mieniących się barwami płaszczach. Pierwszy z nich był znacznie wyższy od drugiego, niezwykle niskiego, toteż można by odnieść wrażenie, że ten roślejszy siedzi na jakimś wyjątkowym siodle. Cała trójka ukłoniła się Egwene i siostrom, po czym każdy skinął głową trzymającym się za plecami kobiet Strażnikom. Wszyscy trzej mieli groźny wygląd ludzi tak pewnych siebie, że nawet nie muszą nikogo przekonywać, jak bardzo są niebezpieczni, gdyż fakt ten ich zdaniem powinien być oczywisty. Zgodnie z początkiem starego powiedzenia Aes Sedai: „Spokojny Strażnik i odpoczywający na wzgórzu lew...”. Reszta powiedzenia zaginęła, obecnie wystarczało wszakże samo porównanie. W aktualnych okolicznościach siostry nie czuły się szczególnie bezpiecznie w obozie zaludnionym masą Aes Sedai, więc Strażnicy, niczym ostrożne lwy, patrolowali cały teren — po kilka mil w każdym kierunku.

Anaiya i inne Aes Sedai, wszystkie z wyjątkiem Sheriam, rozproszyły się natychmiast po dotarciu grupy do pierwszego rzędu namiotów za wozami. Każda szukała przywódczyni swojej Ajah, rzekomo w celu zdania jej raportu z przejażdżki Zasiadającej na Tronie Amyrlin i Lorda Garetha nad rzekę, w istocie zaś — co ważniejsze — pragnęły przekazać przywódczyniom nowinę: że kilka Zasiadających zastanawia się nad negocjacjami z Elaidą, a Egwene podjęła jednoznaczną decyzję i wyznaczyła konkretne zadania. Byłoby im łatwiej, gdyby mogły podać imiona tych Zasiadających, jednak nawet przysięgi wierności nie powinny skłaniać do ich ujawnienia. Myrelle o mało nie odgryzła sobie języka, kiedy Amyrlin zasugerowała konieczność zachowania sekretu. Praca i kierowanie innymi bez uprzedniego szkolenia nie stanowi najlepszej metody nauki, toteż Egwene uświadomiła sobie, jakże wiele jeszcze niuansów związanych ze stanowiskiem Amyrlin musi poznać. Musiała się uczyć, a równocześnie działać i rządzić.

— Wybacz mi, proszę, Matko — pożegnała się Sheriam, gdy ostatnia z grupy, Beonin, odjechała, znikając między namiotami wraz ze swoim Strażnikiem o zoranej bliznami twarzy — ale na moim biurku piętrzą się stosy rozmaitych papierzysk.

Brak entuzjazmu w jej głosie był zrozumiały. Stuła Opiekunki łączyła się z nigdy nie malejącymi stertami sprawozdań, które trzeba było przejrzeć i posortować, oraz z licznymi, wymagającymi przygotowania dokumentami. Poza tym do zadań Sheriam należała również administracja obozowiska, wiążąca się z kolejną górą papierów. A przecież Sheriam nie przestała być także Mistrzynią Nowicjuszek.

Gdy tylko Amyrlin pozwoliła jej się oddalić, Opiekunka przyspieszyła do kłusa swego pstrokatego wierzchowca o czarnych pęcinach, rozpędzając przy okazji grupkę robotników w prostych kaftanach i szalach otaczających głowy — mężczyzn noszących na plecach duże kosze. Jeden upadł płasko na twarz na częściowo zamarzniętą ziemię, która służyła za ulicę. Strażnik Sheriam, Arinvar, szczupły Cairhienianin o posiwiałych skroniach, poczekał chwilę przy nieszczęśniku. Dopiero kiedy się upewnił, że robotnik wstaje, uderzył obcasami ciemnego gniadosza i ruszył za Opiekunką, pozostawiając mężczyznę jego przekleństwom, z których większość stanowiła wyraźnie odpowiedź na dowcipy współtowarzyszy niedoli. Wszyscy w obozie wszak wiedzieli, że jeśli Aes Sedai wybierze kierunek, lepiej nie stawać jej na drodze.

Wzrok Egwene przyciągnęły produkty, które wysypały się z kosza na ulicę. Widok ich przyprawił ją o dreszcz, gdyż jedzenie roiło się od wołków zbożowych i innych robaków. Było ich tak wiele, jakby to one, te liczne poruszające się czarne kropki, stanowiły posiłek tutejszych ludzi. Mężczyźni stale musieli wynosić zepsute pożywienie i wyrzucać je na kupy gnoju. Nie było sensu przesiewać produktów zaatakowanych przez szkodniki — tylko osoba naprawdę głodująca mogłaby je zjeść — jednak codziennie wynoszono zbyt wiele koszy z ziarnem i jedzeniem. Połowę beczek z soloną wieprzowiną i wołowiną otwierano przedwcześnie, ponieważ śmierdziały. Trzeba je było zakopać i nic nie można było na to marnotrawstwo poradzić. Sytuacja nie była nowa dla służących i robotników, przynajmniej dla tych, którzy mieli za sobą doświadczenie obozowego życia. A pozostali również zazwyczaj znali szczegóły od innych. Robactwo mogło się znaleźć wszędzie, jako że niektórzy kupcy próbowali zwiększyć swój dochód, sprzedając gnijące mięso wraz z dobrym. Dla Aes Sedai jednakże szkodniki stanowiły powód do wielkiego zmartwienia. Każda beczka z mięsem, każdy worek z ziarnem, mąką lub innymi produktami natychmiast po nabyciu był przecież poddawany Przechowywaniu, którego splot — aż do usunięcia — powinien jedzenie chronić. Tym niemniej mięso nadal gniło, robactwo zaś się mnożyło. Wyglądało na to, że sam saidar zawodzi. W rozmowach na ten temat siostry gorzko żartowały sobie, wspominając o złośliwej działalności Czarnych Ajah.

Amyrlin przypatrzyła się robotnikom i zwróciła uwagę na jednego z nich — należącego do grupy śmiejących się z ubrudzonego ziemią mężczyzny i lekko go poszturchujących. Nieszczęśnik złagodził już nieco język, choć wciąż jeszcze przeklinał; rzucił nawet Egwene groźne spojrzenie, jakby ją winił za swój upadek. Nie widząc jej na wpół skrytej pod kapturem twarzy ani stuły Amyrlin, którą uprzednio złożyła i schowała do woreczka przy pasie, mężczyźni wyraźnie brali ją za jedną z Przyjętych, z których nie wszystkie nosiły odpowiednie stroje, czyli suknie, albo może za nieznanego im gościa. Do obozu wślizgiwały się nierzadko różne kobiety — jedne w pięknych jedwabiach, inne w wytartych wełnach; wiele z nich skrywało twarze aż do końca wizyty. Mężczyźni uważali zapewne, że kwaśna mina okazana jednej z takich obcych lub Przyjętej jest bezpieczniejsza niż grymas wobec Aes Sedai. Egwene czuła się dziwnie, gdy wszyscy w zasięgu wzroku nie podrywali się na jej widok i nie kłaniali jej się uprzejmie.

Usiadła tego dnia w siodle jeszcze przed pierwszym światłem, toteż miała wielką ochotę z niego zeskoczyć. Wprawdzie gorąca kąpiel nie była w tych warunkach możliwa — wodę trzeba było przynosić ze studni wykopanej pół mili na zachód od obozowiska, więc większość sióstr, z wyjątkiem tych najbardziej wybrednych lub najbardziej skupionych na sobie, ograniczała mycie — Amyrlin pragnęła wszakże poczuć pod nogami twardy teren. A jeszcze lepiej położyć stopy na podnóżku. Poza tym niedopuszczanie do siebie zimna, umiejętność dostępna dla większości Aes Sedai, mocno się różniło od ogrzania rąk nad cudownie ciepłym koszem z prawdziwymi płonącymi węglami.

Wiedziała, że również na jej biurku będzie bez wątpienia czekał stos papierów. Ubiegłej nocy poleciła Sheriam przygotować dla niej raporty w sprawie stanu napraw wozów i zapasów paszy dla koni. Sprawozdania będą na pewno suche i nudne, ale dzięki temu, iż Egwene codziennie sprawdzała inną dziedzinę obozowego życia, potrafiła przynajmniej porównać prawdziwe fakty z przekazami ludzi i ich życzeniami. Stale otrzymywała też meldunki od „oczu i uszu”. Z fascynacją czytała to, co Ajah zdecydowały się przekazać Zasiadającej na Tronie Amyrlin, zwłaszcza gdy zestawiła zawarte w raportach informacje z tymi, które Siuan i Leane otrzymały od swoich agentów. Nie dostrzegała jawnych sprzeczności, choć jej zainteresowanie budziły dane, które Ajah postanowiły zatrzymać dla siebie.

Zarówno wygoda, jak i obowiązek ciągnęły ją zatem do gabinetu (w gruncie rzeczy był to tylko inny namiot, jednak wszyscy szumnie go nazywali gabinetem Amyrlin), z drugiej strony miała jedyną okazję rozejrzeć się po obozowisku anonimowo i na spokojnie, bez rozgardiaszu, który zawsze powodowało jej oficjalne przejście. Otuliła głowę szczelniej kapturem, jeszcze bardziej ukrywając oblicze i lekko dotknęła obcasami boków Daishara.

Mijała niewielu konnych, głównie Strażników, chociaż czasem przeszedł jakiś prowadzący konia stajenny. Mimo iż ze względu na głęboki po kostki rozmokły śnieg nie jechała zbyt szybko, nikt najwyraźniej nie rozpoznawał ani jej, ani wierzchowca. W przeciwieństwie do prawie pustych ulic, drewniane kładki — zaledwie kilka desek z surowego drewna przybitych do połączonych z sobą grubszych kłód — aż się nieznacznie uginały pod ciężarem przechodzących osób. Garstka mężczyzn wyróżniających się wśród strumieni kobiet niczym rodzynki w tanim ciastku przemieszczała się dwukrotnie szybciej niż reszta. Wykluczając Strażników, mężczyźni woleli jak najszybciej załatwić swoje interesy z Aes Sedai i odejść stąd jak najdalej. Niemal wszystkie kobiety zasłaniały twarze, z kapturów buchała para ich oddechów, Egwene jednak bez trudu odróżniała siostry od gości, czy ich płaszcze były proste, haftowane, czy też obszyte futrem. Przed Aes Sedai rozstępowały się tłumy. Tyle że tego zimnego późnego ranka niewiele sióstr chodziło po obozie. Większość siedziała w swoich wygodnych namiotach. Samotnie lub we dwie czy trzy czytały coś, pisały listy albo wypytywały przybyłe kobiety o nowe wiadomości. A później decydowały — zachować zdobyte informacje dla siebie czy może podzielić się nimi z resztą swej Ajah lub z innymi siostrami.

Ludzie uważali świat Aes Sedai za monolit, wspaniały, jednolity, wielki i solidny — tak w każdym razie postrzegano siostry, zanim powszechna stała się wiedza o obecnym rozłamie w Wieży. Tym niemniej nikt nigdy nie ukrywał, że poszczególne Ajah na co dzień trzymają się z dala od siebie i spotykają z sobą jedynie w Komnacie Wieży, a wszystkie siostry razem bardziej przypominają stowarzyszenie pustelniczek, które rzadko mówią jedna do drugiej — z wyjątkiem kilku najbliższych przyjaciółek — więcej niż trzy słowa ponad konieczne. Chyba że wraz z drugą siostrą biorą udział w jakimś projekcie. Egwene była pewna, że obojętnie jakie zmiany dokonają się w Wieży, to jedno nigdy się nie zmieni. Nie było sensu udawać, iż światek Aes Sedai jest absolutnie niezmienny, Amyrlin przyrównywała go raczej do wielkiej rzeki nieprzerwanie płynącej naprzód, głęboko skrywającej potężne prądy i zmieniającej kurs w tempie tak powolnym, że prawie niedostrzegalnym. Mówiąc obrazowo, Egwene pospiesznie zbudowała na tej rzece kilka tam, kierując strumień raz w jedną, raz w drugą stronę, „naginając” go do własnych celów, wiedziała jednak, że owe tamy są strukturami tymczasowymi i prowizorycznymi. Prędzej czy później, te głębokie prądy pokonają jej tamy. Mogła się tylko modlić, ażeby przetrwały wystarczająco długo. Modlić się, obserwować je i odpowiednio szybko podpierać w słabszych miejscach.

Bardzo sporadycznie w tłumie pojawiała się jedna z Przyjętych — kobieta z pasami w siedmiu kolorach widocznymi na kapturze białego płaszcza — najwięcej jednak Amyrlin widywała nowicjuszek w niczym nie upiększonych sukniach ze zwykłej, białej wełny. Tylko zresztą garść spośród przebywających w obozie dwudziestu jeden Przyjętych rzeczywiście posiadała pasiaste płaszcze, a suknie z kolorowymi lamówkami zachowywały na zajęcia, podczas których uczyły inne siostry. Wszystkie one jednak starały się wciąż przekonywać nowicjuszki do ciągłego noszenia białych strojów, nawet jeśli dana dziewczyna miała tylko jedną taką szatę. Przyjęte jawnie usiłowały się poruszać łabędzim krokiem — ślizgały się, naśladując Aes Sedai, a jednej czy drugiej udawało się iść prawie naturalnie, mimo nierównych desek pod stopami — nowicjuszki natomiast pędziły niemal tak prędko jak nieliczni tutejsi mężczyźni, gnając z różnych powodów lub spiesząc się na zajęcia, które odbywały w sześcio — lub siedmioosobowych grupach.

Aes Sedai nie miały tak wielu nowicjuszek do wyszkolenia od bardzo długiego czasu, przynajmniej od okresu Wojny z Trollokami, przed którą i samych Aes Sedai było znacznie więcej, toteż efektem znalezienia się w pobliżu tysiąca uczennic było kompletne zakłopotanie. W końcu Aes Sedai podzieliły nowicjuszki na grupy siostrzane, które nazwały „Familiami”. Nazwa nie istniała oficjalnie, pozostawała jednakże w użyciu, a Aes Sedai nadal psioczyły, że muszą przyjmować wszystkie kobiety, które o to poproszą. Teraz każda nowicjuszka wiedziała, gdzie i kiedy powinna przebywać, siostry natomiast mogły to sprawdzić. No i spadła ilość ucieczek, którymi zawsze kłopotały się Aes Sedai. Spośród tych wszystkich nowicjuszek nawet kilkaset może otrzymać prawo noszenia szala. Żadna siostra nie chciała stracić uczennic, w każdym razie nie wcześniej, niż zapadnie decyzja odesłania danej kobiety. Nowicjuszki nadal uciekały — na przykład, kiedy sobie uprzytomniły, że szkolenie jest trudniejsze, niż się spodziewały, a droga do szala Aes Sedai dłuższa, poza tym jednak Familie uprościły wszystko, ucieczka zaś wielu kobietom przestała się wydawać tak atrakcyjna, skoro miały tu wsparcie u pięciu czy sześciu — jak je nazywały — Krewnych.

Tuż przed dużym, kwadratowym namiotem, który służył jako Komnata Wieży, Egwene skierowała Daishara w boczną uliczkę. Alejka przed jasnobrązowym, płóciennym namiotem była pusta — do Komnaty nie zbliżał się nikt, kto nie miał w niej czegoś do załatwienia — tym niemniej mocno połatane boczne zasłony pozostawały zaciągnięte, dzięki czemu nie ujawniano szczegółów odbywających się w Komnacie spotkań, Amyrlin więc nie wiedziała, kto może za chwilę stamtąd wyjść. Każda Zasiadająca natychmiast rozpoznałaby Daishara, Egwene zaś niektórych Zasiadających pragnęła uniknąć bardziej niż innych. Nie miała ochoty spotkać na przykład Lelaine i Romandy, które buntowały się przeciwko jej władzy tak odruchowo, jak sprzeciwiały się jedna drugiej. Nie chciałaby się też zetknąć z żadną z tych sióstr, które wywołały temat negocjacji. Egwene nie wierzyła, że po prostu pragnęły poprawić sobie humory, w takim razie przecież nie musiałyby rozmawiać szeptem. Mimo to wolała pozostawać wobec nich uprzejma, niezależnie od tego, jak często żałowała, że nie może którejś z ich ukarać. Nikt nie mógł zarzucić Amyrlin braku grzeczności... Tak czy owak, wolała tych Zasiadających unikać.

Słabe, srebrzyste światło błysnęło nagle tuż przed nią, za wysoką, płócienną ścianą otaczającą jedno z dwóch obozowych miejsc Podróżowania, a w chwilę później rozchyliły się klapy namiotu i wyszły zeń dwie siostry. Dość umiejętności, ażeby samodzielnie utkać bramę, nie miała żadna z nich — ani Phaedrine, ani Shemari — lecz wspólnym wysiłkiem zapewne skonstruowały w powietrzu wystarczająco duży do przejścia otwór. Kobiety pochylały ku sobie głowy i wyraźnie pozostawały pogrążone w głębokiej rozmowie, choć Egwene zdziwiło własne spostrzeżenie, że obie właśnie zapinają płaszcze. Przejeżdżając obok nich i tak zresztą odwróciła wzrok. Obie Brązowe nauczały ją jeszcze tak niedawno temu, w jej nowicjacie, a Phaedrine nadal wydawała się zaskoczona, że Egwene została Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Ta chuda jak czapla istota jawnie aż się paliła do pomocy Egwene w rządzeniu. Z kolei Shemari, kobieta energiczna, o kwadratowej szczęce i wyglądzie bardziej typowym raczej dla Zielonej niż dla bibliotekarki, zawsze zachowywała się absolutnie odpowiednio. Aż za bardzo... Jej głębokie ukłony, pasujące bardziej nowicjuszkom, niosły w sobie co najmniej sugestię szyderstwa, choć oblicze Brązowej pozostawało gładkie i łagodne. Wszyscy wiedzieli, że kłania się młodej Amyrlin, nawet gdy ją zobaczy w odległości stu kroków.

Egwene zadała sobie pytanie, skąd obie siostry wracają. Może po prostu zapragnęły posiedzieć gdzieś w ciepłym wnętrzu albo przynajmniej w pomieszczeniu cieplejszym niż teren obozu. Nikt oczywiście nie rejestrował wyjść i powrotów Aes Sedai, nie robiły tego nawet Ajah. Postępowaniem sióstr rządziły zwyczaje, które zresztą równocześnie mocno zniechęcały kogokolwiek do zadawania bezpośrednich pytań o rodzaje zajęć i cele wycieczek Aes Sedai. Phaedrine i Shemari postanowiły najprawdopodobniej osobiście skonfrontować niektóre informacje zasłyszane od swoich „oczu i uszu”. A może chciały przejrzeć jakąś książkę w którejś z bibliotek Wieży. Należały wszak do Brązowych. Egwene nie mogła jednak zapomnieć o komentarzu Nisao na temat sióstr wyślizgujących się do Elaidy. Istniała wprawdzie możliwość wynajęcia przewoźnika z łodzią i przeprawienia się do miasta poprzez otwarte dla wszystkich tuziny małych śluz, tyle że Podróżowanie przez bramę było oczywiście znacznie szybsze i dużo mniej ryzykowne niż droga nad rzekę, poszukiwanie łodzi i późniejsza wodna przeprawa. A przecież wizyta w Wieży jednej tylko siostry i jej opowieść o bramach oraz odkrytym na nowo Podróżowaniu nie tylko równałaby się zdradzie, lecz także oznaczałaby utratę największej posiadanej przez Egwene i jej towarzyszki przewagi! Amyrlin nie mogła wszakże w żaden sposób czegoś takiego powstrzymać. Mogła jedynie zachęcać siostry do dalszego sprzeciwu wobec Elaidy i utrzymywać je w stanie buntu. A także przekonywać je, że niedługo ta trudna sytuacja się zmieni. Gdybyż tylko istniał sposób doprowadzenia „trudnej sytuacji” do szybkiego końca.

W pewnej odległości od miejsca Podróżowania Egwene ściągnęła wodze konia i zmarszczyła brwi, patrząc na długą ścianę namiotu, jeszcze bardziej połataną niż ściany Komnaty. Alejką sunęła bowiem łabędzim krokiem jakaś Aes Sedai. Twarz skrywała wprawdzie pod kapturem, a ubrana była w prosty, granatowy płaszcz, jednak nowicjuszki i inne osoby uskakiwały jej z drogi, czego nigdy nie czyniły wobec — powiedzmy — przedstawicielek stanu kupieckiego. Siostra zatrzymała się przed namiotem, wpatrzyła weń na długi moment, po czym rozgarnęła lekkie klapy i weszła do środka z niechęcią tak wyraźną, jakby ją wykrzyczała. Sama Amyrlin nigdy do tego namiotu nie wchodziła. Czuła z niego bicie przenoszonego saidara, choć niezbyt silnie. Niezbędna ilość Mocy była zaskakująco mała. Pomyślała, że szybka wizyta Zasiadającej na Tronie Amyrlin w środku nie powinna przyciągnąć zbyt wielkiej uwagi. A Egwene bardzo zapragnęła zobaczyć, co się dzieje w tym wnętrzu.

Przed wejściem do namiotu zeskoczyła z wałacha i natychmiast napotkała na pewną błahą przeszkodę. Nie miała gdzie przywiązać Daishara. Amyrlin zawsze miała kogoś do pomocy — kogoś, kto przybiegał przytrzymać jej strzemię podczas wsiadania albo zajmował się koniem, kiedy z niego zsiadła, teraz wszakże stała bezradnie z wodzami wierzchowca w dłoniach, grupki nowicjuszek zaś krzątały się w pobliżu, rzucając jej co najwyżej szybkie spojrzenie i jawnie ją lekceważąc niczym którąś z przyjezdnych. Do tej pory każda nowicjuszka znała już z widzenia wszystkie Przyjęte, lecz jedynie nieliczne widziały z bliska Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Egwene nie zyskała jeszcze nawet wiecznie młodego oblicza, które mogłoby zasugerować tym kobietom, że jest Aes Sedai. Przybrała więc tylko smutny, zrezygnowany uśmiech, po czym włożyła dłoń w rękawiczce do woreczka u pasa. Stuła powie tym nowicjuszkom, z kim mają do czynienia i wówczas Egwene będzie mogła polecić jednej z nich, by potrzymała przez kilka minut wodze konia. Chyba że uznają jej zachowanie za żart w złym stylu. Wcześniej niektóre nowicjuszki z Pola Emonda czasem próbowały ściągnąć jej stułę z szyi, starając się ją uchronić przed kłopotami. Nie, nie, ten okres minął już na pewno bezpowrotnie.

Nagle wejściowa klapa namiotu się odchyliła i w wejściu pojawiła się Leane, spinając ciemnozielony płaszcz srebrną szpilką w kształcie ryby. Płaszcz był jedwabny i bogato haftowany srebrem oraz złotem, podobnie jak gorset jej sukni do jazdy konnej. Grzbiety czerwonych rękawiczek kobiety również zostały przyozdobione haftem. Odkąd Leane dołączyła do Zielonych Ajah, zaczęła przykładać ogromną uwagę do swoich strojów. Na widok Egwene jej oczy na moment się rozszerzyły, jednak twarz o miedzianej cerze natychmiast się wygładziła. Rozejrzawszy się i oceniwszy sytuację jednym spojrzeniem, Leane wyciągnęła rękę, zamierzając zatrzymać jakąś nowicjuszkę, która wydawała się przybyć tu sama. A nowicjuszki wszak zwykle chodziły na zajęcia w otoczeniu tak zwanych Krewnych.

— Jak brzmi twoje imię, dziecko? — Zielonej bez wątpienia nie można było zarzucić braku energiczności w działaniu. O ile oczywiście miała na jakieś działanie ochotę. Wielu mężczyzn miękło, gdy czasami odzywała się do nich spokojnym, rozmarzonym tonem, którego jednakże nigdy nie marnowała na kobiety. — Przysłała cię tu któraś z sióstr?

Nowicjuszka, kobieta niemal w średnim wieku, o jasnych oczach i nieskazitelnej cerze, jawnie nigdy nie wystawianej na słońce podczas — na przykład — całodziennej pracy w polu, na moment bezwiednie otworzyła usta, potem wszakże otrząsnęła się z zaskoczenia, chwyciła białe spódnice w dłonie w mitenkach i wykonała poprawny, wyćwiczony ukłon. Twarzy wysokiej jak większość mężczyzn, lecz smukłej, pełnej gracji i pięknej Leane także brakowało wprawdzie typowych dla Aes Sedai cech wiecznej młodości, należała ona jednak do dwóch najlepiej znanych w obozie sióstr. Nowicjuszki wskazywały ją sobie w strachu — tę Aes Sedai, która niegdyś pełniła funkcję Opiekunki, potem została ujarzmiona, a następnie Uzdrowiona, dzięki czemu znowu mogła przenosić Moc, choć może nie z taką siłą jak przedtem. I później zmieniła jedną Ajah na inną! Nawet najbardziej niedawno przybyłe kobiety w bieli już się dowiedziały, iż coś takiego po prostu nigdy wcześniej się nie zdarzyło, historię Leane zaś znały na nieszczęście w szczegółach. Na nieszczęście — ponieważ trudniej było obecnie zapanować nad nowicjuszkami, skoro siostrom odpadła groźba w postaci kary ujarzmienia, po którym na zawsze straci swoją siłę.

— Nazywam się Letice Murow, Aes Sedai — odparła kobieta pełnym szacunku tonem z melodyjnym murandiańskim akcentem. Egwene wydało się, że nowicjuszka chciała powiedzieć coś więcej, może dodać do imienia swój tytuł, ale według jednej z pierwszych lekcji, którą otrzymywała każda kobieta po przyłączeniu się do Wieży, należało zapomnieć o tym, kim się kiedyś było. To była twarda lekcja, szczególnie dla posiadających tytuły arystokratek. — Idę odwiedzić moją siostrę. Nie spędziłam z nią nawet minuty, odkąd opuściłyśmy Murandy. — Prawdziwe krewne zawsze umieszczano w innych Familiach, podobnie jak kobiety, które znały się przed wpisem do księgi nowicjuszek. Takie podejście zachęcało do nawiązywania nowych przyjaźni i ograniczało nieuniknione napięcia, które często powstają wśród przyjaciół czy przedstawicieli tej samej rodziny, gdy jedna z osób uczy się szybciej niż druga lub odkrywa, że posiada więcej talentu. — Także skończyła już szkolenie i aż do popołudnia...

— Twoja siostra będzie musiała jeszcze chwilę poczekać, dziecko — przerwała nieszczęśnicy Leane. — Teraz przytrzymasz konia Amyrlin.

Letice wzdrygnęła się i zagapiła na Egwene, która w końcu zdołała wyjąć z woreczka stułę. Amyrlin wręczyła jej wodze Daishara, opuściła kaptur i ułożyła na ramionach długi wąski pas materiału. O Światłości, lekka jak pióro w woreczku, stuła miała prawdziwy ciężar, kiedy dotykała szyi Egwene. Siuan twierdziła, że czasami można wyczuć, iż jakaś kobieta nosiła kiedyś stułę stanowiącą wieczne przypomnienie o odpowiedzialności i obowiązku, a młodziutka Amyrlin natychmiast uwierzyła jej na słowo. Murandianka otworzyła usta jeszcze szerzej niż uprzednio i jeszcze później niż na widok Leane przypomniała sobie o ukłonie. Bez wątpienia słyszała, że Zasiadająca na Tronie Amyrlin jest młoda, zapewne jednak nie spodziewała się zobaczyć istoty aż tak młodej!

— Dziękuję ci, dziecko — powiedziała gładko Egwene. Minęło już sporo czasu, odkąd przestała się czuć dziwnie, kiedy nazywała dzieckiem kobietę o dziesięć lat od siebie starszą. Z czasem do wszystkiego można się przyzwyczaić i wszystko się zmienia. — Nie potrwa to długo. Leane, poproś kogoś, ażeby posłał po stajennego dla Daishara, dobrze? Skoro już zsiadłam, zostanę trochę w okolicy, a Letice powinna się przecież jak najszybciej spotkać ze swoją siostrą.

— Dopilnuję tego, Matko.

Leane wykonała płynne dygnięcie, po czym spokojnie się oddaliła, wyraźnie sugerując, że ona i Amyrlin spotkały się tutaj przez zupełny przypadek. Egwene ufała tej Zielonej znacznie bardziej niż Anaiyi czy nawet Sheriam. Nie miała przed Leane żadnych sekretów, w każdym razie nie miała ich więcej niż przed Siuan. Jednakże ich przyjaźń stanowiła kolejny sekret, którego nie zamierzały nikomu ujawniać. Po pierwsze Leane posiadała szpiegów w samym Tar Valon, a może nawet w Wieży; ich sprawozdania trafiały prosto do Egwene, w dodatku Amyrlin otrzymywała je potajemnie i na osobności. Po drugie Leane ceniono za to, że tak dobrze przystosowała się do swojego „zredukowanego” stanu i każda siostra witała ją z zadowoleniem, choćby tylko dlatego, że Zielona stanowiła żywy dowód na pokonanie ujarzmienia — czyli czegoś, czego Aes Sedai do tej pory obawiały się najbardziej ze wszystkiego na świecie. Witały ją zatem z otwartymi ramionami, a ponieważ miała obecnie pozycję niższą od co najmniej połowy sióstr w obozie, często rozmawiały w jej obecności o sprawach, o których ich zdaniem nigdy nie powinna się dowiedzieć Amyrlin. Z tego też względu Egwene posłała jedynie krótkie spojrzenie odchodzącej Leane. Nowicjuszkę Letice natomiast obdarzyła uśmiechem (w odpowiedzi kobieta poczerwieniała i wykonała następny głęboki ukłon), po czym weszła do namiotu, zdejmując rękawiczki i chowając je za paskiem.

Wewnątrz, pod ścianami, wśród niskich, drewnianych skrzyń znajdowało się osiem stojących lamp z odblaśnicami. Jedna lampa miała stare złocenia, pozostałe były z pomalowanego metalu, wszakże nie dało się znaleźć wśród nich dwu identycznych. Tak czy inaczej, dostarczały jasnego światła, choć oczywiście nie tak jasnego jak słońce na zewnątrz. Rozstawione stoły, które wyglądały na pochodzące z siedmiu różnych farmerskich kuchni, ustawiono w rzędzie pośrodku płóciennej podłogi namiotu. Ławy stojące przy trzech najdalszych stołach zajmowało pół tuzina nowicjuszek. Płaszcze kobiet leżały złożone obok nich, a każdą z nich samych otaczała poświata Jedynej Mocy. Między stołami niespokojnie krążyła Tiana, Mistrzyni Nowicjuszek, a także — co zadziwiające — Sharina Melloy, jedna z nowicjuszek, która przyłączyła się do nich w Murandy.

No cóż, dokładnie rzecz biorąc, Sharina nie kręciła się wraz z Tianą, raczej stała i spokojnie się rozglądała. Poza tym, może Egwene wcale nie powinna się dziwić, że ją tu widzi. Sharina była bowiem dostojną babcią o siwych włosach gładko zaczesanych i spiętych w ścisły, staranny kok, która mocną ręką kierowała naprawdę sporą Familią, a równocześnie traktowała wszystkie nowicjuszki tak czule jak adoptowane córki i cioteczne wnuczki. To ona organizowała nowo przybyłe kobiety w mniejsze grupy — zupełnie sama i wyraźnie zdegustowana nieporadnością innych osób zajmujących się tworzeniem Familii. Większość Aes Sedai gniewnie zaciskała usta, kiedy ktoś im o tym przypomniał, chociaż dość szybko zaakceptowały tę formę organizacji i udział Shariny, ilekroć sobie uświadomiły, o ileż łatwiejsze jest teraz śledzenie nowicjuszek i utrzymanie porządku podczas szkolenia. Tiana kontrolowała pracę nowicjuszek bardzo drobiazgowo, toteż Amyrlin uznała za oczywiste, że Mistrzyni Nowicjuszek usiłuje w ten sposób zignorować obecność Shariny. Niska i drobna Tiana, kobieta o dużych, brązowych oczach i dołeczku w policzku, nie tylko dzięki twarzy pozbawionej oznak starości wyglądała niezwykle młodo, zwłaszcza na tle pomarszczonych policzków i obszernych bioder wysokiej nowicjuszki.

Z kolei Kairen i Ashmanaille, dwie Aes Sedai przenoszące Moc przy stole najbliższym od wejścia, posiadały dodatkową widownię w postaci pary Zasiadających: Janyi Frende — Zasiadającej w imię Brązowych i Sality Toranes — Zasiadającej Żółtych. Aes Sedai i nowicjuszki oddawały się dokładnie identycznemu zadaniu. Przed każdą kobietą tkwiła gęsta sieć utkana z Ziemi, Ognia i Powietrza, która otaczała niewielką miskę, puchar lub podobne naczynie wykonane przez jednego z obozowych kowali, których niezwykle intrygowało pytanie, do czego siostry potrzebują takich metalowych przedmiotów i dlaczego każą im je wykonać w taki sposób, ażeby przypominały wyroby srebrne. Drugi splot, utkanych razem Ziemi i Ognia, przenikał każdą sieć i dotykał naczynia, które powoli bielało. Każde bielało bardzo, bardzo powoli...

Umiejętność konstruowania splotów udoskonalano dzięki praktyce, lecz z Pięciu Mocy najważniejsza była siła władania Ziemią i oprócz samej Egwene tylko dziewięć sióstr w obozie — wraz z dwiema Przyjętymi i prawie dwoma tuzinami nowicjuszek — posiadały w ogóle tę siłę w stopniu wystarczającym do tkania. Niewiele spośród sióstr chciało się wszakże poświęcać temu zajęciu. Ashmanaille, tak szczupła, że wydawała się wyższa, niż była w rzeczywistości, stukała palcami w blat stołu po obu stronach stojącego przed nią prostego, metalowego pucharu i, marszcząc brwi, wpatrywała się niecierpliwie w powoli podnoszącą się krawędź bieli. Niebieskie oczy Kairen wyglądały na tak zimne, że — patrząc w nie — odnosiło się wrażenie, iż kobieta samym wzrokiem potrafi roztrzaskać wysoki puchar, nad którym pracowała. Naczynie miało zaledwie maleńką obręcz bieli przy dnie. Prawdopodobnie to właśnie wchodzącą Kairen widziała przed chwilą Egwene.

Najwyraźniej jednak nie wszystkie kobiety podchodziły do swojego zajęcia bez entuzjazmu. Janya, szczupła kobieta w jasnobrązowych jedwabiach, z brązowym, zakończonym frędzlami szalem ułożonym na ramionach, studiowała pracę Kairen i Ashmanaille z gorliwością osoby, która żałuje, iż sama nie może się poświęcić temu zadaniu. Janya chciała zawsze wszystko wiedzieć, zawsze pragnęła poznać tajniki i powody każdej czynności, stale też wypytywała, w jaki sposób osiągnięto taki, a nie inny rezultat. Niezmiernie rozczarowało ją odkrycie, iż nie potrafi się nauczyć tworzyć ter’angreali, do tej pory bowiem tylko trzy siostry oprócz Elayne to umiały, choć i im nie zawsze wychodziło. Janya nadal zresztą usiłowała posiąść tę sprawność, chociaż testy wykazały, że cierpi niestety na brak wymaganej siły władania Ziemią.

Jako pierwsza zauważyła Egwene Salita — Zasiadająca o okrągłej twarzy i karnacji prawie tak ciemnej jak węgiel drzewny. Przypatrzyła się spokojnie Amyrlin, a później żółte frędzle jej szala zakołysały się nieznacznie, gdy wykonywała bardzo staranny ukłon, przepisowy co do cala. Wychowana w Salidarze Salita stanowiła przykład niepokojącego wzorca — zbyt wiele Zasiadających było za młodych na takie stanowisko. Salita była Aes Sedai zaledwie od trzydziestu pięciu lat, kiedyś zaś tę pozycję rzadko osiągała kobieta, która nosiła szal krócej niż sto lat lub więcej. To Siuan dostrzegła ów wzorzec i uważała go za niepokojący, chociaż właściwie nie potrafiła uzasadnić swojej opinii. Zresztą Siuan niepokoiły wszelkie wzorce, których nie potrafiła zrozumieć. A jednak Salita popierała wojnę przeciwko Elaidzie i często w Komnacie wspierała samą Egwene. Choć nie zawsze i nie w każdej sprawie.

— Matko — odezwała się chłodno.

Janya ostro podniosła głowę i natychmiast cała się rozpromieniła w uśmiechu. Ona również udzieliła poparcia wojnie, zresztą jako jedyna, która była Zasiadającą jeszcze przed rozłamem w Wieży, z wyjątkiem może Lelaine i Lyrelle, dwóch Błękitnych, tyle że ich pomocy Egwene nie zawsze mogła być pewna, a poparcie Janyi niezmiennie pozostawało niezachwiane. Jak zwykle, tak i teraz kobieta eksplodowała potokiem słów.

— Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, Matko. Jesteś doprawdy zadziwiająca. Wiem, że nie powinno nas już zaskakiwać, gdy proponujesz coś, co nikomu innemu jeszcze nigdy nie przyszło do głowy. Czasami sądzę, że za bardzo skostniałyśmy w naszych zasadach i jesteśmy zbyt pewne tego, co można, a czego nie można robić... Ale dowiedzieć się, jak stworzyć cuendillary... Ach!

Przerwała na chwilę dla zaczerpnięcia oddechu, a Salita od razu wykorzystała ciszę i gładko w nią wtargnęła. Ta kobieta nie miała żadnych oporów.

— Nadal twierdzę, że jest to niewłaściwe — oświadczyła stanowczo. — Przyznaję, iż twoje odkrycie trzeba uznać za wspaniałe, Matko, tyle że w mojej opinii Aes Sedai nie powinny tworzyć rzeczy na... sprzedaż. — Salita dodała do swoich słów pogardę osoby, która żyła wyłącznie z dochodów swej posiadłości w Łzie, nawet się nie zastanawiając, skąd się wzięły i w jaki sposób urosły. Nastawienie takie nie było oczywiście niezwykłe, chociaż większość sióstr żyła przez cały rok za hojny zasiłek z Wieży. Tak było w każdym razie przed rozłamem w Wieży. — W dodatku — kontynuowała — prawie połowa sióstr, które się tą sprawą zajęły, to Żółte. Codziennie otrzymuję skargi... My przynajmniej zajmujemy się ważniejszą pracą niż produkcja... błyskotek. — Po tych słowach otrzymała srogie spojrzenie od Szarej Ashmanaille i lodowate od Błękitnej Kairen, jednakże obie niewypowiedziane opinie zignorowała. Salita należała do tych Żółtych, które wyraźnie uważały swoją Ajah za najważniejszą, pozostałe zaś za podrzędne, choć czasem niezbędne grupki.

— A nowicjuszki wcale nie powinny tkać tak złożonych splotów — dorzuciła Tiana, przyłączając się do nich. Mistrzyni Nowicjuszek nigdy nie można było zarzucić nieśmiałości, gdyż Tiana zawsze odważnie i głośno wygłaszała swoje poglądy zarówno wobec Zasiadających, jak i wobec Amyrlin. Teraz też nie kryła się ze swoim niezadowoleniem. Najwidoczniej nie zauważała, że ponura mina pogłębia jej dołeczek w policzku i nadaje twarzy nadąsany wyraz. — Naprawdę mamy do czynienia z wybitnym odkryciem i osobiście nie widzę żadnych przeciwwskazań do handlu, lecz niektóre z tych dziewcząt ledwie potrafią bezbłędnie i całkowicie zmienić kolor naraz trzech kul ognia. Pozwalając im na posługiwanie się tymi splotami, tylko jeszcze bardziej utrudnimy sprawę. Nie powstrzymamy ich przed próbami ze splotem, z którym na pewno sobie nie poradzą, a Światłość jedna wie, że już jest nam wystarczająco ciężko. Mogą się nawet poranić...

— Nonsens, nonsens! — krzyknęła Janya, intensywnie machając smukłą ręką, jakby słowa, które usiłowała odeprzeć, zmieniły się w konkretne przedmioty. — Każda wybrana dziewczyna może wykonać równocześnie trzy kule ognia, a wymaga to jednak nieco więcej Mocy niż zmiana barwy. Nowicjuszkom nie zagraża najmniejsze niebezpieczeństwo, póki znajdują się pod nadzorem siostry, a pod czyimś nadzorem pozostają wszak stale. Widziałam listę. Poza tym sprzedaż kul, które wytwarzamy w jeden dzień, wystarcza na opłacenie tygodniowej albo i dłuższej działalności armii, same siostry zaś nie zdołają wyprodukować tylu sztuk. — Popatrzyła przez zmrużone oczy na Tianę. Nie przestawała mówić jak nakręcona, tym niemniej wydawała się przemawiać przynajmniej o połowę wolniej niż zwykle. — Będziemy musiały starannie się zająć sprzedażą. Przedstawicielki Ludu Morza mają nienasycony apetyt, jeśli chodzi o cuendillary, a mnóstwo ich statków nadal cumuje w Illian i Łzie. Ich arystokracja również tego pragnie... Chociaż najbardziej nawet żarłoczne apetyty mają swoje ograniczenia. Nadal nie potrafię zdecydować, czy lepiej pojawić się od razu z całym asortymentem, czy też raczej oferować go partiami. Prędzej czy później także cena za coś takiego jak cuendillary zacznie spadać. — Nagle zamrugała i zerknęła najpierw na Tianę, potem, przechyliwszy głowę, na Salitę. — Rozumiecie moje podejście, nieprawdaż?

Salita odpowiedziała gniewnym spojrzeniem, po czym podciągnęła szal na ramionach. Tiana z kolei rozłożyła ręce gestem rozdrażnienia. Egwene zachowała spokój. Tym razem nie czuła wstydu, gdy wysłuchiwała pochwały za jedno z jej rzekomych odkryć. W przeciwieństwie do prawie wszystkich innych oprócz Podróżowania, akurat to należało właśnie do niej, chociaż poddała jej ten pomysł Moghedien przed swą ucieczką. Ale poddała jej tylko sam pomysł, gdyż nie miała pojęcia, jak wprowadzić go w życie — w każdym razie nie wspomniała o zastosowaniu praktycznym, niezależnie od nacisków Egwene, a Amyrlin umiała naprawdę twardo naciskać... Moghedien była osobą znaną ze swej chciwości, a cuendillary już w Wieku Legend wydawały się wysoce cenionym luksusem. Kobieta wskazała zatem tylko możliwość, natomiast reszta należała do Egwene. Tak czy owak, niezależnie od tego, kto się sprzeciwia i obojętnie jak bardzo, produkcja cuendillarów będzie kontynuowana ze względu na stałą potrzebę pieniędzy. Chociaż zdaniem Amyrlin im szybciej zostaną te przedmioty sprzedane, tym lepiej.

Stojąca na tyłach namiotu Sharina klasnęła niespodziewanie w dłonie i uwaga wszystkich kobiet natychmiast skupiła się na niej. Kairen i Ashmanaille także obróciły głowy, Błękitna nawet wypuściła sploty, aż jej puchar z metalicznym stukotem podskoczył na blacie stołu. Najwyraźniej niektóre siostry się nudziły. Zadanie można było w dowolnej chwili powtórzyć, jednak znalezienie dokładnego punktu okazywało się zwykle bardzo trudne, a kilka spośród sióstr wykorzystywało każdą okazję, ażeby zrobić jeszcze coś innego podczas godziny, którą musiały spędzać codziennie w namiocie. Godziny lub dłużej — aż do czasu zakończenia pracy nad jedną pozycją. Wprawdzie powinny pracować nad rozwojem swoich umiejętności, niewiele jednak bardzo szybko osiągało jakikolwiek postęp.

— Bodewhin, Nicola, na następny kurs — poleciła Sharina. Nie powiedziała tego głośno, ale jej głos miał w sobie siłę, dzięki której kobieta mogłaby uciąć paplaninę także w znacznie mniej spokojnym namiocie. — Został wam czas zaledwie na umycie rąk i twarzy. No, dalej, pospieszcie się. Nie chcecie chyba otrzymać nagany.

Bodewhin, zwana Bode, ruszała się z wielką ochotą. Wypuściła saidar i umieściła swoją na wpół ukończoną bransoletkę z cuendillara w jednej ze skrzyń ustawionych pod ścianą (ktoś inny zapewne dokończy za nią pracę), po czym wzięła płaszcz. Pucołowata i ładna Bode nosiła ciemne włosy splecione w długi warkocz, chociaż Egwene nie była pewna, czy dziewczyna otrzymała na tę fryzurę pozwolenie od Koła Kobiet. Teraz jednak tamten świat był daleko za nimi. Kiedy dziewczyna pospiesznie opuszczała namiot, nakładała równocześnie rękawiczki, nie podnosząc znad nich wzroku i ani na moment nie zerkając w kierunku Egwene. Prawdopodobnie wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jako nowicjuszka nie może sobie w dowolnej chwili pogawędzić z Zasiadającą na Tronie Amyrlin, mimo iż razem dorastały.

Egwene też chętnie porozmawiałaby z Bode i paroma innymi dziewczętami, jednakże jako władczyni również nauczyła się kilku zasad. Mówiąc w trzech punktach: Amyrlin ma mnóstwo obowiązków, bardzo niewielu przyjaciół i nikogo nie faworyzuje. Zresztą wszelka choćby sugestia, że Egwene okazuje specjalne względy dziewczętom z Dwu Rzek, zaszkodziłaby także im samym i utrudniłaby im życie wśród pozostałych nowicjuszek. „A i moich układów z Komnatą by nie polepszyła” — pomyślała z lekką drwiną Amyrlin. Szkoda, że dziewczęta z Dwu Rzeki tych drobiazgów nie pojmowały.

Druga nowicjuszka, nazwana Nicolą, nie wstała z ławki i nie przerwała przenoszenia Mocy, popatrzyła tylko na Sharinę czarnymi oczyma.

— Osiągnęłabym najlepsze wyniki w tej pracy, gdyby mi kiedyś pozwolono naprawdę poćwiczyć — mruknęła posępnym tonem. — Zauważyłam, że radzę sobie coraz lepiej, wiem, że tak jest. Słyszałaś na pewno, że potrafię już Głosić Przepowiednie — dodała, jakby pierwsze miało coś wspólnego z drugim. — Tiano Sedai, powiedz jej, że mogę pozostać trochę dłużej. Zdążyłabym ukończyć tę miskę przed moimi następnymi zajęciami, a jestem przekonana, że Adine Sedai nie będzie miała nic przeciwko mojemu krótkiemu spóźnieniu.

Egwene oceniła, że jeśli dziewczyna ma wkrótce następne zajęcia, jej spóźnienia nie sposób byłoby określić przymiotnikiem „krótkie”. Aby skończyć miskę, musiałaby jej poświęcić drugą godzinę, gdyż pobielała dopiero połowa jej naczynia.

Tiana otworzyła usta, lecz zanim zdołała wypowiedzieć choćby słowo, Sharina podniosła palec, a po sekundzie drugi. Gest ten miał w sobie prawdopodobnie jakieś szczególne znaczenie, ponieważ Nicola zbladła i natychmiast wypuściła sploty, a następnie zerwała się tak prędko, że zakołysała ławką, za co otrzymała ostre spojrzenia od dwóch innych nowicjuszek, z którymi ją dzieliła. Obie pochyliły się zresztą od razu nad stołem i wróciły do pracy, Nicola zaś niemal biegiem ruszyła do skrzyni, do której wrzuciła na wpół skończoną miskę, po czym równie prędko zabrała swój płaszcz. Ku zaskoczeniu Egwene w tym samym momencie ze swojego miejsca na dywanie za stołami zerwała się na równe nogi ubrana w krótki, brązowy kaftan i szerokie spodnie kobieta, której Amyrlin wcześniej nie dostrzegła. Błyskając ku wszystkim ostrymi jak sztylety niebieskimi oczyma, Areina wybiegła za Nicolą. Obie były identycznie skonfundowane i tak samo niezadowolone. Ich widok przyprawił Egwene o niepokój.

— Nie wiedziałam, że przyjaciółki mogą przychodzić popatrzeć — zauważyła. — Czy Nicola nadal sprawia problemy?

Nicola i Areina usiłowały szantażować ją, Myrelle i Nisao, lecz nie o to Amyrlin w tym momencie chodziło. Ta kwestia bowiem nadal pozostawała jednym z sekretów.

— Lepiej, że ta dziewczyna przyjaźni się z Areiną niż z którymś ze stajennych — odparła Tiana, prychnąwszy. — Mamy już dwie ciężarne, a dziesięć innych podejrzewało siebie o stan błogosławiony. Nicola potrzebuje wielu przyjaciółek, gdyż mężczyźni łatwo ją oszukują.

Przerwała, kiedy do namiotu weszły pospiesznie dwie kolejne ubrane w biel nowicjuszki. Obie zapiszczały i zatrzymały się, odkryły bowiem, że o mało nie wpadły na Aes Sedai. Szybko dygnęły, po czym uciekły przed kolejnym gestem Tiany na tył namiotu, gdzie ułożyły płaszcze na ławce, a następnie przyniosły ze skrzyni częściowo pobielały puchar i prawie białą czarę.

Sharina przypatrywała im się, jak zasiadają do pracy, potem wzięła własny płaszcz i zarzuciła go sobie na ramiona. W końcu ruszyła do wyjścia.

— Wybacz mi, Tiano Sedai — oświadczyła z ukłonem, zaledwie w połowie odpowiednim do obecnej sytuacji — kazano mi dziś pomagać przy południowym posiłku i nie chciałabym zadzierać z kucharzami.

Jej ciemne oczy spoczęły na krótką chwilę na Egwene, sekundę później kobieta w zadumie pokiwała głową.

— Idź zatem — poleciła jej ostro Mistrzyni Nowicjuszek. — Nie chciałabym usłyszeć, że cię wychłostano z powodu spóźnienia.

Nie obróciwszy się nawet o cal, Sharina ponownie się ukłoniła — ani zbyt pospiesznie, ani zbyt długo — Tianie, Zasiadającym i Amyrlin, rzucając każdej spojrzenie przenikliwe, lecz zbyt krótkie, by mogło kogoś urazić. Kiedy klapa namiotu opadła za nią, Mistrzyni Nowicjuszek wydęła z rozdrażnieniem policzki.

— Nicola powoduje mniej kłopotów niż niektóre — mruknęła niewesoło.

Janya potrząsnęła głową.

— Sharina nie sprawia żadnych problemów, Tiano. — Mówiła tak prędko jak zawsze, ale bardzo cicho, więc jej głos nie niósł się na tyły namiotu. W towarzystwie nowicjuszek Aes Sedai nigdy się nie spierały. Szczególnie kiedy daną sprzeczkę praktycznie wywołała jakaś nowicjuszka. — Lepiej niż wiele Przyjętych zna już reguły i nigdy ich nie narusza. Nigdy też się nie uchyla od najpośledniejszych nawet obowiązków i zgłasza się pierwsza, ilekroć trzeba pomóc którejś z nowicjuszek. Jest po prostu sobą i nikogo nie udaje. O Światłości, nie możesz przecież pozwolić byle nowicjuszce, aby cię onieśmielała. — Tiana zesztywniała, przybrała gniewną minę i właśnie miała się odciąć lub wytłumaczyć, jednakże gdy Janya zaczęła mówić, naprawdę niełatwo było wejść jej w słowo. — Z kolei Nicola rzeczywiście daje nam popalić, Matko, jako że powoduje najrozmaitsze rodzaje problemów — ciągnęła Brązowa. — Odkąd tylko odkryłyśmy, że potrafi Głosić Przepowiednie, robi to dwa lub trzy razy dziennie, chyba po prostu dla potwierdzenia własnej umiejętności. A może raczej pragnie wciąż słyszeć pochwały z ust Areiny. Nicola jest całkiem inteligentna, toteż na pewno jej nie umknęło, że wszyscy zdają sobie sprawę, iż mogłaby nie pamiętać słów wypowiadanych podczas Głoszenia Przepowiedni. Z tego też chyba względu zawsze wtedy towarzyszy jej Areina, która słucha, zapamiętuje i pomaga Nicoli w interpretacji. Niektóre przepowiednie mogłyby zresztą wymyślić wszystkie osoby w obozie... nawet osoby niezbyt bystre i łatwowiernej natury... Chodzi mi zwłaszcza o bitwy z Seanchanami albo Asha’manami, uwięzienie Zasiadającej na Tronie Amyrlin, opowieść o Smoku Odrodzonym, który wykonuje naraz dziewięć niemożliwych rzeczy... Wizje te mogą sugerować Tarmon Gai’don albo zwyczajną niestrawność. Inne natomiast „przepowiednie” przypadkiem tylko wskazują, że powinniśmy pozwolić Nicoli na szybszą naukę. Dziewczyna jest wprost chciwa wiedzy. Myślę, że nawet większość innych nowicjuszek przestała jej już wierzyć.

— I wtyka wszędzie swój nos — wtrąciła Salita, korzystając z chwili ciszy. — Ona i ta jej towarzyszka. Obie. — Jej twarz pozostała pozbawiona wyrazu i chłodna, lecz kobieta przesunęła szal, udając, że skupia swoją uwagę jedynie na nim. Tym niemniej zaczęła mówić nieco szybciej, może obawiając się, że Brązowa ponownie przejmie inicjatywę. — Wiecznie starają się podsłuchiwać siostry i przyłapałam kiedyś Nicolę na próbie zerkania na jedno z miejsc Podróżowania. Tłumaczyła mi się, że pragnęła tylko zobaczyć, jak otwiera się brama, sądzę jednak, że zamierzała się sama nauczyć tkać. Niecierpliwość mogę zrozumieć, ale oszustwa tolerować nie będę. Przestałam już wierzyć, że Nicola zdobędzie kiedykolwiek szal i szczerze się zaczęłam zastanawiać, czy nie powinnyśmy jej odesłać, zanim będzie za późno. Księga nowicjuszek pozostaje otwarta dla każdej — kończyła, patrząc na Egwene z kamiennym obliczem — nie możemy wszakże tak straszliwie obniżać naszych standardów.

Tiana przeszyła ją nienawistnym spojrzeniem i wydęła usta, co znowu uwydatniło jej dołeczek w policzku. Można niemal było zapomnieć, że ta kobieta nosi szal od ponad trzydziestu lat i uznać ją za zwyczajną nowicjuszkę.

— Póki jestem Mistrzynią Nowicjuszek, ja podejmuję decyzję w sprawie odesłania którejkolwiek z dziewcząt — oświadczyła ostro. — A nie zamierzam tracić dziewczyny o potencjale Nicoli. — Egwene także czuła, że pewnego dnia Nicola zyska wielką siłę we władaniu Mocą. — Albo Shariny — dodała Tiana z grymasem, wygładzając rozdrażnionym gestem swoje spódnice. Sharina posiadała rzeczywiście szczególnie wyjątkowy potencjał. Chyba żadna nowicjuszka nie miała takiego. Z wyjątkiem Nynaeve. A i przed Nynaeve bywał niezwykle rzadki. Niektóre Aes Sedai sądziły, że Sharina ma szanse posiąść doprawdy niesamowitą siłę w Mocy, chociaż do tej pory takie stwierdzenia pozostawały jedynie w sferze spekulacji. — Jeśli Nicola cię martwi, Matko, osobiście się nią zajmę.

— Byłam po prostu ciekawa — odparła ostrożnie Amyrlin, przełykając sugestię, że młodą kobietę i jej przyjaciółkę należy dokładnie obserwować.

Nie miała ochoty rozmawiać o Nicoli. Zbyt łatwo mogła utknąć między wyborem kłamstwa lub decyzją ujawnienia spraw, których nie ośmieliłaby się narażać. Szkoda, że nie pozwoliła Siuan po cichu pozbyć się tych dwóch dziewcząt.

Na tę myśl bezwiednie szarpnęła głową. Czy aż tak daleko się zmieniła od czasów Pola Emonda? Wiedziała wszak, że prędzej czy później będzie musiała wydać rozkaz zabicia ludzi w bitwie, sądziła także, że potrafiłaby wygłosić wyrok skazujący na śmierć w przypadku zaistnienia ważnej potrzeby. Na przykład — gdy śmierć jednej osoby może pomoc w zachowaniu przy życiu tysięcy lub choćby setek innych ludzi. Czyż taki rozkaz nie jest wówczas właściwy? Jednakże ze strony Nicoli i Areiny groziło im jedynie niebezpieczeństwo ujawnienia sekretów, które mogłyby zaszkodzić jej, Egwene al’Vere. Och, Myrelle i innym wystarczy chłosta, która na pewno nie jest przyjemna. Skrępowanie, nawet największe, nie stanowiło dostatecznego powodu dla zabójstwa.

Nagle Amyrlin uświadomiła sobie, że marszczy brwi, a Tiana i dwie Zasiadające przypatrują jej się z uwagą. Janya nawet nie starała się ukrywać swojej ciekawości za maską spokoju. Szukając usprawiedliwienia dla swojej marsowej miny, Egwene przesunęła wzrok ku stołowi, przy którym znów pracowały Kairen i Ashmanaille. Czara Ashmanaille nieco bardziej pobielała, lecz Kairen bez trudu dogoniła towarzyszkę. Właściwie przegoniła, gdyż jej puchar był dwukrotnie wyższy od czary tamtej.

— Rozwijasz swoje umiejętności, Kairen — powiedziała z aprobatą dziewczynie.

Błękitna podniosła na nią wzrok i wzięła głęboki wdech. Jej owalna twarz wokół lodowatych niebieskich oczu stanowiła uosobienie chłodnego spokoju.

— Nie trzeba wielu umiejętności do tego zadania, Matko. Wystarczy utkać splot i czekać.

Ostatni wyraz wymówiła nieco uszczypliwym tonem, zaś przed słowem „Matko” chyba lekko się zawahała. Kairen została wysłana z Salidaru w bardzo ważnej misji, Wieża na wygnaniu rozpadła się prawie na jej oczach, choć nie z jej powodu, gdyż kobieta nie popełniła żadnego błędu. Kiedy wróciła do nich w Murandy, odkryła zupełnie inny stan rzeczy i odwrócony porządek, a dziewczyna, którą zapamiętała jako nowicjuszkę, nosiła teraz stułę Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Ostatnio Kairen spędzała sporo czasu z Lelaine.

— Kairen rzeczywiście się rozwija... — przyznała Janya, po czym popatrzyła na Błękitną siostrę z uniesionym czołem i dorzuciła ostro: — w niektórych sprawach. — Gdy Egwene wybrano na Amyrlin, Janya była prawdopodobnie równie pewna jak inne Zasiadające, że Komnata potrzebowała marionetkowej przywódczyni, tym niemniej najwyraźniej zaakceptowała fakt, iż Egwene nosi teraz stułę i zasługuje na wszelki szacunek. — Oczywiście wątpię, Matko, czy dogoni Leane, o ile się bardziej nie przyłoży. W gruncie rzeczy, lepsza od niej jest chyba młoda Bodewhin. Osobiście nie chciałabym zostać prześcignięta przez nowicjuszkę, przypuszczam jednak, że nie każdy ma w tej kwestii identyczne poglądy.

Po tych słowach na policzkach Kairen rozkwitły rumieńce, a kobieta spuściła oczy na puchar.

Tiana prychnęła.

— Dobra dziewczyna z tej Bodewhin, ale spędza więcej czasu na chichotaniu i zabawach z innymi nowicjuszkami, niż pracując nad sobą i swoimi talentami. O ile Shari... — Zrobiła szybki, ostry wdech. — O ile ktoś jej nie pilnuje. Wczoraj, wraz z Althyn Conly próbowały zajmować się dwoma przedmiotami naraz, ot tak, dla zabawy. Chciały się dowiedzieć, co się zdarzy i połączyły przedmioty w jedną stałą bryłę. Ma się rozumieć, że w takiej postaci przedmiot nie nadaje się już na sprzedaż, no chyba że znajdziemy kogoś, kto pragnie posiadać puchary częściowo z metalu, częściowo zaś z cuendillara. A Światłość jedna wie, co mogłoby się stać dziewczynom podczas takiego zadania. Nie wyglądały na skaleczone, nie wiadomo jednak, co się zdarzy następnym razem!

— Dopilnujcie, ażeby nie było następnego razu — poleciła Egwene nieobecnym tonem, skupiona na pucharze Kairen. Linia bieli nieprzerwanie się wznosiła. Kiedy Leane tkała ten splot, czarny metal bielał w kolor cuendillara w takim tempie, jakby kobieta wrzuciła metalowy przedmiot do mleka, w którym szybko zatonął. Dla samej Amyrlin zmiana następowała w mgnieniu oka, na jej oczach czerń po prostu zmieniała się w biel. Leane może na razie była lepsza, lecz nawet ona nie uczyła się tak szybko. Ile czasu potrzebowała Kairen, by osiągnąć odpowiednią umiejętność? Kilka dni? Kilka tygodni? Tak czy owak, musiała każdą umiejętność rozwinąć w pełni, w przeciwnym razie bowiem może dojść do katastrofy — tragedii kobiet i mężczyzn, którzy umrą w walkach na ulicach Tar Valon. A może także skutek byłby katastrofalny dla Wieży. Egwene nieoczekiwanie poczuła zadowolenie, że zaaprobowała sugestię Beonin. Wyjaśniwszy Kairen, dlaczego musi się bardziej starać, zachęciła ją do wysiłku, choć ta sprawa łączyła się także z kolejnym sekretem, który również należało zachować — aż nadejdzie czas wyjawienia go światu.

Загрузка...