— Tyle — Generał Taylor popatrzył na e-mail przyniesiony przez technika łączności, a potem spojrzał na wciśniętego w fotel prezydenta. — Wszystkie istniejące jeszcze jednostki dziesiątego korpusu minęły front korpusu dziewiątego.
— Ilu przeżyło? — spytał Sekretarz Obrony i popatrzył na elektroniczną mapę na ścianie.
— Z piechoty, jednostek pancernych, saperskich i frontowych zostało niecałe dwa tysiące.
— Dobra — powiedział ostro prezydent — zapytam inaczej: ilu straciliśmy?
— Ponad dwadzieścia pięć tysięcy…
— Dwadzieścia pięć?!
— Wysłaliśmy ciężki korpus, panie prezydencie. Pięć ciężkich dywizji z pełnym wsparciem. Z żołnierzy na linii frontu pozostała tylko jedna zdziesiątkowana brygada! Straciliśmy połowę tych żołnierzy, którzy zginęli podczas całej wojny w Wietnamie, i pięć razy tyle, co według szacunkowych danych poległo w pierwszym dniu inwazji na Normandię. Zgodnie z ostatnimi i jedynymi raportami, jakie otrzymaliśmy, zabiliśmy blisko dziewięć tysięcy Posleenów.
— Gdyby nie włamano się do systemu… — zaczął Sekretarz.
— Gdyby nie włamano się do systemu — przerwał mu generał — na pewno zabilibyśmy więcej Posleenów. Ale ponieślibyśmy takie same straty.
— Tego już się nie dowiemy — powiedział Sekretarz.
— Owszem, dowiemy się, panie Sekretarzu — odparł generał, nagle zmęczony tą całą rozmową. — Wciąż mamy dziewiąty korpus. — Wskazał na ekran. — Mieli wystarczająco dużo czasu, żeby się okopać i rozłożyć zasieki i miny, czego nie mógł zrobić korpus dziesiąty. Mają prawie zabezpieczone skrzydła, których dziesiąty korpus nie miał. Nikt nie włamał im się do systemu, jak dziesiątemu korpusowi. Nie zostaną ostrzelani przez własną artylerię, jak dziesiąty korpus. Ale i tak ich stracimy! Zabiją wprawdzie więcej Posleenów, ale to nie ma, cholera, znaczenia, bo Posleeni mogą sobie pozwolić na stratę nawet miliona żołnierzy, żeby tylko zniszczyć nasz jeden korpus! A to dopiero początek tej cholernej wojny! Moglibyśmy ją wygrać tylko pod warunkiem, że każdy żołnierz z karabinem w ręku zabije ponad setkę centaurów! A tymczasem my straciliśmy dwudziestu żołnierzy za jednego zabitego Posleena! W tym tempie na skutek tylko jednego lądowania stracimy całą armię wschodnich Stanów Zjednoczonych!
Główny Dowódca zdał sobie nagłe sprawę, że krzyczy na Sekretarza Obrony, a to przecież nie na niego powinien teraz krzyczeć.
— A co będzie, jeśli odwołamy dziewiąty korpus? — wykrztusił prezydent i po raz pierwszy od ponad godziny spojrzał na mapę.
Był wstrząśnięty. Poświęcił dwadzieścia lat życia, żeby dostać się na ten fotel. Kosztowało go to pół żołądka, małżeństwo i dzieci.
A teraz jeden błąd mógł to wszystko przekreślić.
Generał zrezygnowany pokręcił głową.
— Już na to za późno. — Zerknął na notatki, zwłaszcza na irytujące informacje dotyczące stanu technicznego jednostek. — Posleeni są szybsi od naszych jednostek.
— Ale przecież mobilność taktyczna jest jednym z najsilniejszych atutów amerykańskiej armii — zaprotestował Sekretarz.
— Jeśli mamy dobrze wyszkolone, doświadczone jednostki — powiedział Główny Dowódca, na nowo rozwścieczony tą uwagą. — A my mamy niedouczonych, niedoświadczonych i niezdecydowanych żołnierzy. Trzecia armia Pattona mogłaby sobie łatwo poradzić. Waffen SS? Żaden problem. Wojska Sojuszu w czasie Pustynnej Burzy? Kurwa, jasne, że tak. Wydać rozkaz, wycofać się, przemieścić na następną rubież, milę albo kilkaset dalej. Żaden problem. Do zrobienia. Ale tutaj mamy oddziały, w który od pięciu miesięcy działa prawidłowo tylko jedna rzecz — hierarchia dowodzenia. Jednostki, w których jeszcze trzy miesiące temu wybuchały zamieszki. Jednostki, w których już rok temu powinno się było przeprowadzić remonty konserwacyjne sprzętu, a żołnierzy intensywnie szkolić od ponad dwóch lat. Jednostki, w których połowa pojazdów psuje się, zanim przejedzie piętnaście mil. Jednostki, które mają problem z utrzymaniem stałych pozycji, nie wspominając nawet o manewrowaniu.
— Nie, sir. — Spojrzał prezydentowi prosto w oczy. — Możemy tylko mieć nadzieję, że dziewiąty korpus zada wrogom więcej szkód niż dziesiąty, zanim ci dranie ich wybiją.
— A Richmond? — spytał Sekretarz Obrony.
— Cóż, sir — powiedział generał — gdybyśmy tylko mogli zmusić Posleenów, żeby zawrócili i zaatakowali dwunasty korpus…
— Jak idzie? — zapytał generał Keeton.
John Keene przez chwilę patrzył na dowódcę nieobecnym wzrokiem.
— Przepraszam — powiedział strapiony — zamyśliłem się.
— Zauważyłem. Jak idzie?
— Zupełnie nieźle. Mam dobrą nowinę: po tej bitwie niewiele trzeba będzie zrobić, żeby przygotować Richmond do długotrwałej kampanii.
Mówiąc to uśmiechnął się słabo.
— A co z przygotowaniami na przybycie znanych wszystkim turystów?
— Cóż, nadal są pewne słabe punkty. Jeśli ruszana zachód, mamy przechlapane, a jeśli pójdą na wschód, mamy poważne kłopoty. Ale chyba wiemy, żeby skierować ich tam, gdzie należy.
— Jaki?
— Złoto.
— Złoto?
— Tak. Posleeni to urodzeni grabieżcy, a szczególnie interesują ich ciężkie metale i klejnoty. Wydaje się to dziwne, bo o wiele łatwiej zdobyć złoto i diamenty z pasa asteroid niż skarby z wrogiego miasta. W każdym razie tutejszy Bank Rezerw Federalnych ma duży zapas tych materiałów. Więc… wymyśliliśmy nową nazwę dla Czternastej Ulicy. Przemianowaliśmy ją na „Złotą Aleję” i rozłożyliśmy na niej co pięćdziesiąt metrów coś w rodzaju ozdób z czystego złota.
— O rany…
— Tak. Ozdoby leżą na drodze aż do samych bram w wale przeciwpowodziowym.
— A to oznacza, że Posleeni wybiorą tę drogę.
— Właśnie. Żeby było zabawniej, mieliśmy do wyboru pięć różnych wielkości ozdób. Najpierw położyliśmy małe ozdoby, potem większe, potem jeszcze większe. Mamy nadzieję, że w chwili, gdy czołowa falanga dotrze do muru, sprawa się między nimi rozejdzie na tyle, żeby ich naprawdę podgrzało. Mieliśmy trochę sporych odpadów, które rozłożyliśmy w odpowiednich odstępach. Ale także tylko wzdłuż Czternastej Ulicy. Jeśli Posleeni myślą logicznie…
— Będą mieli wielką ochotę przekroczyć most.
— Właśnie, sir. Mamy nadzieję, że jeśli wieść o ozdobach się rozniesie, większość z nich powinna skierować się do Schockoe Bortom.
Generał przez chwilę badawczo przyglądał się swojemu rozmówcy.
— Jak wam się udało tak szybko zdobyć te ozdoby?
— Cóż, w okolicy jest dość dużo zakładów przemysłowych — odpowiedział wymijająco Keene.
— A może powinienem spytać, co to za ozdoby?
— Cóż, nie mieliśmy za dużego wyboru…
— Co to jest, Keene? — domagał się odpowiedzi generał Keeton.
— Czy zauważył pan kiedyś na błotnikach przyczep traktorów takie małe, błyszczące figurki?
Ersin patrzył, jak szeregowy wbija ostatni żelazny pręt zwieńczony złotą figurką, przedstawiającą dwie kobiety z dużym biustem, i pokręcił głową.
— Wiesz, szefie — powiedział Mueller — komuś na pewno to się nie spodoba.
— Umocnienia obronne na Libby Hill są już przygotowane do bitwy — ciągnął Główny Dowódca. — Później wybudujemy betonowe bunkry, ale na razie dwunasty korpus ma wszystko, czego potrzeba na tak krótki czas. Ściągamy także trzynasty i czternasty korpus z Północnej i Południowej Karoliny. Richmond będzie cmentarzyskiem Posleenów — zakończył stanowczo.
— A co z bezpieczeństwem naszych danych? — spytał Sekretarz Obrony.
— Wysłaliśmy zespół cyberpunków — odparł Główny Dowódca.
— Sprawdzili IVIS i systemy kierowania ogniem dwunastego korpusu. W jednym i w drugim wykryto wirusa, który jednak najwyraźniej rozpoznał, że go znaleziono, i uległ samozniszczeniu. Wyszukują teraz jego pozostałości i zachodzą w głowę, tak samo jak wszyscy inni. Z tego, co mówią NSA, cyberpunki i sekcja ochrony danych DowArKonu, dwunasty korpus z całą pewnością nadaje się do akcji, wliczając w to wszystkie systemy automatyczne. Ponadto wyśrodkowali już całą broń korpusu na odpowiednich celach i czekają, aż Posleeni otworzą ogień. Właściwie system kierowania ogniem i IVIS nie są im nawet potrzebne.
— Zatem według pana ta bitwa powinna wam pójść zgodnie z planem? — spytał sarkastycznie Sekretarz.
— To nie ja planowałem poprzednią bitwę — odpowiedział Główny Dowódca.
— Generale — powiedział prezydent — to ja ją zaplanowałem, co wyraźnie zaznaczyłem w telewizyjnym wystąpieniu. Co możemy zrobić dla dziewiątego korpusu?
— Możemy wycofać stamtąd trochę jednostek zaopatrzenia, ale niewiele. W końcu nie wysłaliśmy ich aż tak daleko bez przyczyny. Nie ma tutaj żadnych przeszkód terenowych, które osłoniłyby nasze oddziały wsparcia, tak jak miało to miejsce w przypadku dziesiątego korpusu. Jeśli… kiedy Posleeni przełamią linię obrony, będą mogli zaatakować oddziały wsparcia, w tym artylerię i jednostki zaopatrzenia, których nie mogli dopaść w Dale City. Szacunkowo straty w tej bitwie będą dwu — albo trzykrotnie większe niż w przypadku dziesiątego korpusu.
— I nic nie można z tym zrobić? — zapytał z niedowierzaniem Sekretarz.
— Pierwsza armia przydzieliła wszystkie zwarte jednostki dziesiątego korpusu do wsparcia dziewiątego, dodając też ich artylerię dywizyjną, która była głównie za Occoquan. Wysłano też ósmy i jedenasty korpus, ale DowArKon odwołał rozkaz.
— Dlaczego? — chciał wiedzieć Sekretarz.
— Jeśli dziewiąty korpus utrzyma się na przygotowanych pozycjach razem ze wszystkimi sześcioma dywizjami i dwoma korpusami artylerii, wyślemy mu wsparcie. Jeśli nie, a sądzę, że tak właśnie będzie, nie ma sensu narażać kolejnych sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Poza tym pierwsza armia jest rozciągnięta stąd aż do Bostonu. Rozlokowujemy te korpusy na przejściach wzdłuż Potomacu.
Mogą się przydać do ratowania uchodźców.
— A co z batalionem pancerzy wspomaganych? — spytał prezydent.
— Jest w drodze. Powinni tu być trzy godziny po rozpoczęciu bitwy. Plan zakłada, że wyślemy ich drogą wokół Lake Jackson, żeby uderzyli w skrzydło Posleenów.
Przeładowane ciągniki siodłowe, wiozące trzeci batalion pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty mobilnej, całe godziny temu zjechały z bezpiecznej autostrady międzystanowej numer 81. Rzężące silnikami, wyładowane półtonowymi pancerzami wspomaganymi ciężarówki przecięły Błękitne Pasmo i wjechały na teren nizinnej Wirginii. To była ziemia niczyja. Nawet policjanci ewakuowali się razem z ostatnimi cywilami i schronili na terenie Błękitnego Pasma.
Dla żołnierzy, stłoczonych na naczepach jak sardynki w puszce, był to koszmar. Chociaż każdy z nich miał za sobą setki godzin spędzonych w pancerzu, leżenie na plecach, czasem nawet pod tuzinem innych pancerzy, było koszmarem. Zdarzyło się nawet kilka wybuchów paniki. W jednym przypadku spanikowany żołnierz rozerwał bok naczepy i dwie drużyny żołnierzy w pancerzach wspomaganych wysypały się na jezdnię, ku zdziwieniu każdego kierowcy pojazdu, który miał nieszczęście w nie uderzyć. Wskutek paniki i choroby lokomocyjnej jednostka nie była w dobrej formie, kiedy konwój wpadł w posleeńską zasadzkę na obrzeżach Warrenton w Wirginii.
Posleeni nie kwapili się nawet do walki. Ich Wszechwładca stracił cały oolt wskutek ostrzału z North Carolina. Ponieważ nabrał respektu przed ogniem artylerii, zdecydował się uderzyć tam, gdzie opór był najmniejszy. Należał do tych nielicznych Posleenów, którzy nie palili się do walki.
Wcześniej jeszcze stracił kilku oolfos od pojedynczych strzałów Ziemian. Strzelali z dużej odległości i z ukrycia, ale za to wyjątkowo celnie i zaciekle. Sam oolt także szybko nauczył się nie zawracać sobie głowy budynkami. W nielicznych, które nie wybuchły im prosto w twarz, znaleźli tylko resztki jedzenia i niewiele łupów. Z wielu z nich wcześniej wyniesiono wszystko, co miało jakąś wartość. Wszechwładca poprowadził swoje oddziały na północ, wzdłuż drogi międzystanowej numer 17 i przez pagórkowaty teren hrabstw Spotsylvania, Stafford i Fauquier. Minęli wiejskie gospodarstwa, w większości opuszczone, i rzadkie zabudowania. Nigdzie nie znaleźli żadnych pełnych magazynów, ale z drugiej strony nie napotkali też znaczącego oporu. Wszechwładca uznał, że było warto.
U zbiegu dróg 17 i 15/29 natknęli się na opuszczony pojazd, w którym znaleźli sporo różnorodnego pożywienia. Na boku pojazdu widniał wizerunek stworzenia, które Wszechwładca widział już wcześniej. Nie była zbyt smaczna, przypominała w smaku pisklęta threshkreen, co nasunęło niektórym Posleenom przypuszczenie, że to ich młode. Różnice w rozmiarze i kształcie świadczyły przeciw tej tezie, ale Posleeni widzieli już dziwniejsze metody rozmnażania.
Pojazd zawierał wiele dziwnych rodzajów pożywienia, dziwacznie przyprawionych i zapakowanych. Niektóre z paczek, oznaczone sylwetką ptaka, smakowały bardzo podobnie do piskląt.
Nie licząc magazynów thresh był to jak dotąd ich najlepszy łup.
Wprawdzie w drodze na północ udało im się przechwycić trzy pojazdy zaopatrzeniowe, ale tylko w jednym znaleźli jedzenie, a w innych trochę użytecznych przedmiotów.
Dlatego teraz, kiedy w zasięgu ich wzroku pojawiły się cztery pojazdy, oolt’os natychmiast otworzyli do nich ogień.
Naczepa jadącego na przedzie ciągnika siodłowego, wypełniona kompanią Alfa i częścią sztabu batalionu, przechyliła się, a ciężkie, bezwładne pancerze przebiły boczne ścianki jak śrut przebija papier. Żołnierze wylecieli w powietrze, turlając się jeszcze wiele metrów po ziemi.
Jadące z tyłu ciężarówki zahamowały gwałtownie; kierowcy szybko wyskoczyli z wozów i schowali się w przydrożnym rowie.
Większość żołnierzy lecąc w powietrzu zwinęła się w kule, a inercja półtonowych pancerzy rzuciła ich setki stóp dalej. Ponieważ kompania Posleenów znajdowała się mniej więcej w kierunku, w którym jechały ciężarówki, kilku żołnierzy i oficer wywiadowczy batalionu spadli w sam ich środek.
Zespół projektujący GalTechu tworzyli ludzie znający się na rzeczy i dokładni, którzy przeżyli albo rozważyli wiele różnych pechowych sytuacji. W zasadzie byli pesymistami, co do szans ludzi w walce z Posleenami. Murphy był ich starym dobrym przyjacielem, a długa lista jego praw nadal żyła w ich pamięci.
Dodatkowo sytuacja, w jakiej znalazł się teraz oddział, okazała się bardzo podobna do jednego ze scenariuszy rozważanych na samym początku fazy projektów. Natychmiast więc uaktywniła się część przewidzianego na taką okazję oprogramowania.
Kompensatory bezwładności nie spowolniły ruchu pancerzy, ale za to złagodziły efekty wywierane na ukryte wewnątrz ciała. Wrażenie wirowania zostało mocno zredukowane, a wrażenia wzrokowe dostosowane do odczuwanych przeciążeń. Dzięki temu żołnierze nie poczuli się jak kule kręgielne i przynajmniej częściowo zdołali się przygotować na to, co nieuniknione.
Trzech żołnierzy wrzuconych w sam środek oddziału Posleenów należało do kompanii Alfa, pancerzy w konfiguracji Ponurego Żniwiarza. Dowódca plutonu, zdając sobie sprawę, że może im się w drodze przydać wsparcie bliskiego zasięgu, zadecydował o zamocowaniu na pancerzach działek strzałkowych.
Każde z nich, złożone z dwunastolufowych karabinów strzałkowych było w stanie wystrzelić czterdzieści tysięcy stalowych drzazg na minutę. Jak wszystkie systemy podobnej klasy, tak i Ponury Żniwiarz wyczerpywał całą amunicję po niecałych sześciu minutach prowadzenia ognia. Żołnierze wyposażeni w tą konfigurację sprzętu nie lubili oddalać się od zapasów amunicji.
Dwóch strzelców, dzięki połączeniu szczęścia ze zwinnością, wylądowało na własnych nogach, praktycznie rzecz biorąc obok siebie i w samym środku Posleenów. Większość centaurów, po których się przetoczyli, już nie żyła albo zajęta była umieraniem, ale ci przed nimi już otrząsali się z szoku i ruszyli do ataku w chwili, gdy działka otworzyły ogień.
Opuszczając lufy obaj żołnierze stanęli plecami do siebie i obracając się w miejscu plunęli stalowym huraganem zniszczenia. Każdy Posleen na jego drodze rozpryskiwał się, rozszarpany nawałą hiperszybkich pocisków.
Dwóch żołnierzy jednak nie było w stanie pokryć ogniem całej okolicy. Posleeni rzucili się na parę niosących śmierć derwiszów, tnąc monomolekularnymi ostrzami. W ułamku chwili obaj Ponurzy Żniwiarze zostali porąbani na ćwierci.
Ich ofiara nie poszła jednak na marne — Posleeni stracili na nich zbyt długą chwilę. Chwilę, która pozwoliła pozostałym żołnierzom w pancerzach wspomaganych pozbierać się i odzyskać zdolność działania.
Nim Posleeni zdołali zareagować, żołnierze wyciągnęli swoje karabiny grawitacyjne i otworzyli ogień.
W obcych uderzył huragan srebrnych błyskawic. Wszechwładca stracił większość oolt na Market Crossing. Kiedy tsunami ognia trafiło w podległe mu niedobitki, zmiotło je w ciągu sekund. Kilka niecelnych strzałów Posleenów trafiło w pustkę.
Pechowy Wszechwładca próbował uciec przed nasilającą się falą relatywistycznego ostrzału, ale został zdjęty z nieba przez ogień broni tuzina żołnierzy. Detonacja energetycznej matrycy została przyćmiona przez tysiące kinetycznych pocisków, których trajektorie zbiegły się w miejscu, w którym jeszcze niedawno unosił się spodek. Po Wszechwładcy pozostał jedynie rozwiewany przez wiatr swąd spalenizny.
Podpułkownik Calvin Bishop wygrzebał się z rozbitej kabiny trzeciej ciężarówki i usiadł na zdewastowanych drzwiach. Jego inteligentny przekaźnik kalkulował już straty. Oficer skrzywił się, kiedy spojrzał na raport. Batalion był w zasadzie zdolny do dalszej akcji — straty były niewielkie — ale zasadzka na spustoszonym Blue Ridge miała bardzo złe konsekwencje.
Znajdowali się w szczerym polu, trzydzieści mil od frontu, i mieli już cztery godziny opóźnienia. Podpułkownik nie łudził się, że jego batalion może sam wpłynąć na wynik bitwy, ale wiedział, że jeśli dotrą na czas do dziewiątego korpusu, mogą przynajmniej pomóc żołnierzom w ewakuacji. Stawało się to już tradycją oddziałów pancerzy wspomaganych.
Przez chwilę jeszcze zastanawiał się nad sytuacją, po czym zerwał się i zaczął wydawać dowódcom swoich kompanii rozkazy.
Musieli zdążyć na bitwę.