— Wstąp do Floty i zobacz wszechświat, tak, Takagi? — zamyślił się po raz nie wiadomo który porucznik Mike Stinson, kiedy patrzył przez okno kabiny pilota na wirujące gwiazdy.
— Tak, przyjacielu. Chociaż raz nie kłamali.
Kapitan Takao Takagi był jednym z najlepszych pilotów myśliwców w Japońskich Siłach Samoobrony, kiedy skorzystał z możliwości transferu do Sił Myśliwskich Sił Uderzeniowych Floty. Wiedział, że bez okrętów liniowych myśliwce nie poradzą sobie z okrętami Posleenów. Zdawał sobie sprawę, że ma znikome szansę, żeby jeszcze raz ujrzeć ośnieżone szczyty Honsiu. Ale pamiętał też słowa starożytnej mantry, które każdy japoński żołnierz, lotnik i marynarz nosił głęboko w sercu: Obowiązek jest cięższy niż góry, śmierć jest lżejsza niż piórko.
Ktoś musi stawić czoła Posleenom, zanim wylądują na Ziemi.
Dopóki siły ciężkie Floty nie będą gotowe, zadanie to muszą wykonać przerobione fregaty Federacji i schodzące prosto z taśmy produkcyjnej kosmiczne myśliwce. Jeśli ma umrzeć w dniu, w którym nadlecą Posleeni, trudno, niech tak będzie, byle tylko mógł zabrać ze sobą ofiarę dla przodków.
Pierwsze trzy eskadry myśliwców z Kosmicznego Patrolu Bojowego odbywały rekonesans w niewielkiej odległości od Ziemi. Lada dzień należało się spodziewać pierwszych posleeńskich zwiadowców. Kosmiczny Patrol Bojowy miał ich zatrzymać, kiedy tylko wyjdą z hiperprzestrzeni i ruszą w stronę Ziemi.
Ziemianom były znane dwie formy transportu hiperprzestrzennego: „transport dolinowy” i „tunelekwantowe”.
Do niedawna Federacja stosowała wyłącznie „transport dolinowy”, oparty na teorii kwantów, którą po raz pierwszy przedstawiono w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Wzdłuż drogi od gwiazdy do gwiazdy ciągnęła się „dolina” albo „korytarz”, którym statki podróżowały z prędkością znacznie przewyższającą prędkość światła. Można też było używać „tuneli kwantowych” na zewnątrz korytarzy, ale taka podróż przebiegała wolniej i wymagała większych nakładów energii.
Z wojskowego punktu widzenia problem polegał na tym, że wejścia do „dolin” były zlokalizowane dosyć daleko od planet. Statek potrzebował wielu godzin, a czasem nawet i dni, żeby przebyć drogę od zamieszkanej planety do wejścia do „doliny”. Lecąc przez „dolinę” statek wywoływał drgania harmoniczne wykrywalne poza „wymiarem hiperprzestrzennym”, natomiast statki wewnątrz „doliny” nie miały żadnego kontaktu z resztą wszechświata. Chociaż Posleeni na razie nie urządzali zasadzek w kosmosie, należało się liczyć z taką możliwością. Dlatego Flota szukała innych rozwiązań niż „transport dolinowy”.
Posleeni korzystali z „tuneli kwantowych”. Umożliwiało im to wykonywanie mniejszych skoków wewnątrz układów planetarnych, dzięki czemu statki mogły niepostrzeżenie pojawiać się blisko celu. Jednak „tunelowanie” miało też wady: było powolne i bardzo kosztowne. Podróż z Diess na Ziemię metodą „dolinową” trwała pół roku, natomiast użycie „tuneli” wymagało prawie dwa razy więcej czasu i siedmiokrotnie większych nakładów energii. Poza tym statki wychodziły z hiperprzestrzeni po różnych torach i z małą prędkością. Mimo to jednak Posleeni korzystali właśnie z tej metody, być może dlatego, że nie byli świadomi istnienia „korytarzy” między gwiazdami.
Ziemianie liczyli na to, że dzięki niewielkiej prędkości wyjścia dodekaedrów dowodzenia albo bojowych z „tuneli” myśliwce szybkiego reagowania i fregaty z nieco silniejszym uzbrojeniem będą w stanie zapobiec ich wylądowaniu.
Tymczasem piloci pierwszego, dziewiątego i pięćdziesiątego piątego międzyplanetarnego dywizjonu myśliwców podziwiali świat, który rozpościerał się pod nimi. Pozycje patrolu znajdowały się tuż za orbitą geosynchroniczną — wystarczająco blisko, żeby przeszkodzić Posleenom w wylądowaniu, ale też dość daleko, by uniknąć złomu krążącego wokół planety — więc piloci cały czas mieli błękitny glob w zasięgu wzroku. Kiedy Takao obrócił myśliwiec, żeby jeszcze raz spojrzeć na planetę, linia terminatora dotarła właśnie do Atlantyku.
Eskadra była tuż przed nim — utrzymywała się na niskiej geosynchronicznej orbicie — i kapitan doskonale widział amerykańskie wybrzeże. Po serii zimnych frontów, które nadchodziły w ciągu ostatnich dwóch tygodni, w kraju wyjątkowo wcześnie zapanowała jesień.
Takao spędził trochę czasu w Bazie Sił Powietrznych Andrews, trenując tam na amerykańskich myśliwcach F-15. Teraz wyobrażał sobie, jak wielu ludzi wybiera się w ten weekend w góry albo na plażę. Następnego urlopu spodziewał się wprawdzie dopiero za kilka miesięcy, ale już teraz planował, że może pojedzie właśnie tam, zamiast…
— Dalej, Sally! — zawołał Duży Tom Sunday, kiedy jego córka podeszła do bazy. — Uważaj na piłkę!
Na dźwięk jego gromkiego głosu odwróciła się niejedna głowa.
Siedzący obok Mały Tom wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu, kiedy zobaczył, że Wendy Cummings patrzy w ich stronę. Ona uśmiechnęła się jednak bez większego zainteresowania i spojrzała z powrotem na drugą stronę trybun. Siedział tam Ted Kendal, otoczony wianuszkiem młodych dziewczyn w jej wieku, skazanych przez rodziców na oglądanie niedzielnego meczu softballa ligi szkół podstawowych.
Tommy skupił się z powrotem na grze. W chwilach takich jak ta sława jego ojca zdawała się spadać na niego jak lawina błota po ulewnych deszczach, tak samo niepowstrzymanie i tak samo niszczycielsko. Jego ojciec był kiedyś gwiazdą futbolu i uganiały się za nim wszystkie dziewczyny. Jego ojciec nigdy nie musiał się martwić, że nie ma co robić w sobotni wieczór. Jego ojciec był durniem.
Mały Tom zdjął okulary i wytarł je o koszulę. Zapiekły go oczy, za co obwinił silny, północny wiatr. Otarł je ukradkiem, kiedy z powrotem zakładał okulary. To tylko wiatr. Niepotrzebnie się jednak krył. Kiedy zerknął na boisko, Wendy była już daleko.
Powoli i ostrożnie Wendy zbliżała się do tłumu zgromadzonego wokół Teda Kendalla. Jeszcze tydzień temu zdawało się, że nic go nie rozdzieli z Morgen Breddel. Klasyczny miłosny układ — król i królowa klasy: prowadząca zespołu cheerleaderek i główny napastnik drużyny futbolowej. Od czasu ich spektakularnego zerwania podczas zajęć w czytelni rozgorzała zaciekła walka o względy obojga. Morgen przylgnęła do największego rywala Teda, głównego skrzydłowego drużyny, Wally’ego Parra, a Teda najwyraźniej przestało interesować towarzystwo dziewczyn.
Większość uczniów sądziła, że czeka, aż Morgen do niego wróci. Wcześniej czy później musiała odkryć, że Wally jest szybki nie tylko na boisku. Oprócz sławy dobrego głównego napastnika, Ted cieszył się opinią ogólnie fajnego gościa. Jak przekonało się już zbyt wiele dziewczyn, nie można było tego samego powiedzieć o Wallym.
Wendy gruntownie wszystko przemyślała, zanim zdecydowała się wejść w tłum wokół Teda. Po kilku niezbyt przyjemnych randkach z obrońcami była zniechęcona do graczy futbolowych, ale może Ted będzie inny. Powtórzyła w myślach tekst zagajenia i zbliżyła się, kołysząc biodrami.
Mały Tom zerknął na Wendy, kiedy podeszła do grupki dziewczyn i odwrócił wzrok, bo oczy zapiekły go od słońca, odbijającego się od jej długich blond włosów. Możnaby pomyśleć, że w końcu zrozumie. Znowu zdjął okulary i przetarł oczy.
— Co ci jest, Tom, do cholery? — zapytał go ojciec.
— Nic, tato.
— Pyłki?
— Nie, tylko słońce. Powinienem był zabrać okulary przeciwsłoneczne.
— No ja myślę. Tyle kosztowały, że zatrzymałyby chyba śrut z posleeńskiej strzelby.
— Tak — powiedział Mały Tom z ledwie słyszalnym westchnieniem politowania dla ojcowskiej ignorancji — tylko gorzej z resztą twarzy.
Ojciec zaśmiał się i znowu zaczął wykrzykiwać wskazówki dla jego siostry. Chociaż miała dopiero dziewięć lat, była już gwiazdą sportu i mogła przyczynić się do tego, że ojciec przestanie się wstydzić, że ma syna — zapaleńca komputerowego. Duży Tom odruchowo pomacał glocka za paskiem spodni, kiedy cienka warstwa chmur przesłoniła słońce.
— Mogą nadlecieć w każdej chwili — mruknął.
— Tak, w każdej chwili — zgodził się Mały Tom. Znowu westchnął i przewrócił oczami. — Tato, mogę już iść do domu?
— Nie. Musimy zostać i wesprzeć Sally.
— Tato, Sally ma pewności siebie za nas troje. Wie, że ją wspieramy. Mam pracę domową i muszę jeszcze potrenować grę, żebym mógł dostać się na turniej w przyszłym tygodniu. Kiedy mam to zrobić?
— Po meczu — odpowiedział ojciec i zmarszczył czoło.
— Po meczu zabierasz Sally i jej przyjaciół na lody — odpowiedział Mały Tom z nieubłaganą logiką, która zawsze przysparzała mu kłopotów. — Będziesz oczekiwał, że ja też wezmę w tym udział.
Potem porozwozisz przyjaciół Sally do domu. Wrócimy do domu około dziewiątej wieczorem, a przecież obowiązuje mnie wyłączenie światła o dziesiątej. Powtarzam…
— Tommy! — warknął Duży Tom.
— Mam się zamknąć.
— Mniej więcej. Albo grzecznie okażesz teraz wsparcie siostrze, albo możesz pożegnać się z tym cholernym turniejem.
Mały Tom wziął głęboki wdech.
— Tak jest, sir!
— A tak w ogóle, kiedy jest ten turniej? — zapytał ojciec.
— W następną sobotę, od trzeciej po południu.
— Masz wtedy uczestniczyć w ćwiczeniach Młodzieżowej Milicji!
— Komendant Jordan mnie zwolnił — powiedział Mały Tom i znowu przewrócił oczami. — Wyrosłem już z milicji, tato. Poza tym turniej zaliczają jako ćwiczenie taktyczne do wstępnego przeszkolenia wojskowego.
— A kto to powiedział? — zapytał Duży Tom i parsknął z pogardą dla tak niedorzecznego pomysłu. Tak jakby siedzenie przed komputerem i granie w jakieś gry można było uznać za prawdziwy trening bojowy.
— Flota — wyjaśnił Tommy. — Zaliczają wygraną w „Dolinie Śmierci” do wstępnego przeszkolenia.
— No, ale ja nie. Musisz wiedzieć, na czym polega prawdziwa walka, a nie jakieś wirtualne bajeczki. Pójdziesz na ćwiczenia Młodzieżowej Milicji.
— Tato!
— Powiedziałem.
— Dobra, nie to kurwa nie — wściekł się Tommy. — W takim razie po co mam dalej oglądać te pierdoły, Wielki Wszechwiedzący Mistrzu Sztuk Wojennych?
— Licz się ze słowami, smarkaczu!
— Tato, jesteś pieprzonym dinozaurem! — wybuchnął wreszcie nastolatek. — Za cholerę nie będę w Siłach Lądowych! Pójdę do Sił Uderzeniowych Floty albo nigdzie! A Młodzieżowej Milicji nie zalicza się jako wstępne przeszkolenie Floty! Wiem, że nie pasuję do obrazu twojego wymarzonego syna, ale nie pozwolę, żebyś spieprzył moje szansę na przydział do Floty!
— Lepiej się uspokój i zwracaj się grzeczniej do ojca, bo dostaniesz szlaban na resztę roku szkolnego!
Mały Tom spojrzał ojcu prosto w oczy i już wiedział, że stary nie ustąpi. Pozostali rodzice słyszeli całą rozmowę; to była kwestia dumy, a tej ojciec miał aż za dużo. Tommy zazgrzytał zębami, próbując się opanować.
— Ktoś mnie podwiezie do domu — warknął do ojca. — Będę ćwiczył strzelanie do celu przez kilka godzin. I nie zamierzam chybiać.
— Wynoś się — rzucił ochryple ojciec i odwrócił się od syna.
Tommy wyszedł z tłumu i zaczął rozglądać się za kimś, kto mógłby go podwieźć do domu. Wtedy zauważył, jak trener przeciwnej drużyny wbiega na boisko i kieruje się prosto do sędziego.
Wendy spokojnie czekała, aż Ted rozgrzeje się w swojej opowieści. Aż do czasu zerwania z Morgen był najcichszym ze wszystkich graczy. Jego skromność malała jednak wraz ze wzrostem zainteresowania ze strony dziewcząt, a ponieważ nie miał wiele do powiedzenia na jakikolwiek temat oprócz futbolu, rozmowy zawsze dotyczyły ostatnich meczów.
— I wtedy podałem do Wally’ego, a on pobiegł…
— Trzydzieści metrów i zdobył przyłożenie — przerwała mu Wendy.
— Tak — powiedział osłupiały.
— Przeciwnik miał przewagę ponad siedmiu punktów, więc zdecydowałeś się na podwójny punkt zamiast próby przyłożenia prosto z pola.
— No tak.
— Więc podałeś do Johny’ego Granta. — Wendy odgarnęła z czoła blond włosy — Ale zastanawiałam się wtedy nad jedną sprawą…
— Tak?
— Wydawało mi się, że Jerry Washington nie był kryty, a ty musiałeś rzucić przez obrońców, żeby podać do Johny’ego. Dlaczego nie podałeś do Jerry’ego?
— Wiesz — powiedział, rozgoryczony — Wally, ten wielki sukinsyn, stał mi na drodze i nie widziałem, co jest za nim. Każdy mnie potem o to pytał, zwłaszcza Jeny. Był naprawdę wkurzony.
— Musisz coś z tym zrobić. To wyjaśnia, dlaczego cię przechwycili w następnym rozegraniu. — Wendy znowu odgarnęła włosy.
Uważała je za swój największy atut i uznała, że ten subtelny gest może jej pomóc.
— A co — roześmiał się — piszesz artykuł do gazetki?
— Nie. Sądzisz, że potrzebujemy lepszego działu sportowego?
— Więc — zaczął — moim zdaniem…
— Co ten pajac robi? — zapytała nagle jedna z dziewczyn, na widok trenera przeciwnej drużyny, wbiegającego na boisko.
— Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, jeszcze raz, jeszcze raz, nieeech żyyyje nam!
— Hau, hau!
Chór męskich, kobiecych i psich głosów rozbrzmiewał w całym Budynku Bezpieczeństwa Publicznego we Fredericksburgu.
Tłum uśmiechniętych osób w kombinezonach i wypchanych kamizelkami kuloodpornymi mundurach zebrał się wokół stołu konferencyjnego, żeby uczcić trzydziestolecie służby komendant straży pożarnej.
— Przemowa! Przemowa! — krzyknął znany dowcipniś z końca sali.
— Prze-mo-wa, prze-mo-wa!
— Dobra! Dobra! — powiedziała kobieta o lekko posiwiałych włosach i podeszła do szczytu stołu. Na jej granatowym, obwieszonym odznaczeniami stroju widniała przypięta nad lewą piersią plakietka z nazwiskiem Wilson. Jedna strona jej twarzy i dłoń nosiły ślady przeszczepionej po oparzeniach skóry. Elektryzującego spojrzenia jej błękitnych oczu nie przyćmiły ani jednak ani wiek, ani troski.
Rozejrzała się po tłumie młodych twarzy i nagle roześmiała się.
— Opowiem wam — zajęczała starczym głosem, grożąc im palcem i mlaskając gumą do żucia — o starych, dobrych czasach — mlask, mlask — kiedy musieliśmy nosić wodę z rzeki…
Na dźwięk słów słyszanych już z tysiąc razy grupa strażaków i policjantów zaniosła się gromkim śmiechem.
— A teraz poważnie — ciągnęła już normalnym głosem. — Chcę powiedzieć, że ostatnie trzydzieści lat przeżyłam pełną parą. Nie wiem, w jaki sposób ludzie, którzy nie lubią swojej pracy, w ogóle mogą rano wstawać z łóżka. Każdego dnia budzę się i zrywam jeszcze bardziej gotowa do pracy, niż poprzedniego.
Dyplomatycznie nie wspomniała, że praca zniszczyła jej dwa małżeństwa i pozbawiła kontaktu z dziećmi. Wszystko miało swoje dobre i złe strony, a ona godziła się ze swoim losem.
— To właśnie dzięki wam, poprzedniemu i, mam nadzieję, także następnemu pokoleniu, ten zawód jest tak wyjątkowy. Dzięki wam i dzięki możliwości robienia czegoś dobrego każdego dnia. Jeśli można spędzić dzień lepiej, niż ratując komuś życie — czy to walcząc z ogniem, czy z przestępczością — mnie nic na ten temat nie wiadomo. Pewnego dnia, już niedługo, jak przypuszczam, nie będę mogła wspinać się po drabinie, nosić butli ani trzymać węża. To, co po sobie pozostawię, jest właśnie tu, w tym pokoju. — Wśród zebranych rozległy się chlipnięcia, więc kobieta postanowiła skończyć wystąpienie, zanim zrobi się zbyt sentymentalnie.
— Chciałabym, żebyście myśleli o tym każdego dnia. Nie ma nic ważniejszego niż ratowanie ludzkiego życia, i cokolwiek musielibyście zrobić, czy to w ogniu, czy wśród eksplozji, jest tego warte.
Nic nie może się z tym równać.
Kiedy rozległy się oklaski, drzwi na korytarz otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła dyspozytorka.
Jedna z zawodniczek drużyny przeciwnej szła za trenerem, dźwigając boomboxa prawie tak wielkiego, jak ona sama. Jakaś dziewczyna szarpała za rękę swojego ojca, podając mu słuchawki walkmana. Po pierwszych kilku słowach trenera sędzia zarządził przerwę w meczu i zgłośnił radio na fuli.
— …to nie ćwiczenia, to komunikat Wojskowego Systemu Ostrzegania. Wykryto posleeńskie statki, wychodzące z hiperprzestrzeni w bezpośredniej bliskości Ziemi…
Wszyscy zebrani odruchowo spojrzeli w górę. W tym samym momencie na krystalicznie czystym niebie rozbłysło białe światło — nuklearna eksplozja, oznaczająca miejsce przynajmniej jednego starcia w przestrzeni. Tommy spojrzał na ojca i kiedy ich oczy się spotkały, obaj obejrzeli się za siebie. Kiedy zdali sobie z tego sprawę, skrzywili się. Przez chwilę wydawało się, że na nowo połączyło ich coś, czego nie czuli od lat. Potem Duży Tom pobiegł na boisko, żeby zabrać córkę, a Tommy ruszył do samochodu.
— …Ogłaszam alarm dla planety Ziemia. Istnieje duże prawdopodobieństwo wylądowania wroga w waszym sąsiedztwie. Wszyscy żołnierze mają natychmiast stawić się w swoich jednostkach.
Wszystkie przebywające w powietrzu samoloty mają wylądować na najbliższym wolnym lotnisku. Stanowczo zaleca się, by obywatele bez przydzielonych obowiązków wojskowych niezwłocznie udali się do domów i pozostali tam aż do czasu dokładnego ustalenia obszarów lądowania wroga. Zarządza się natychmiastowe zamknięcie wszystkich zakładów pracy, z wyjątkiem niezbędnych punktów usługowych, takich jak sklepy spożywcze i stacje benzynowe. Prosimy śledzić wiadomości telewizyjne i radiowe. Bieżące informacje na lokalnych Stacjach Prognozy Pogody…
Wendy zaszokowana słuchała komunikatu. Tłumek wokół Teda przerzedził się, kiedy dziewczęta zaczęły szukać swoich rodziców.
Wendy została najdłużej i jeszcze przez chwilę patrzyła na Teda, po czym pomachała mu ręką na pożegnanie i odeszła.
— …Zaleca się, by obywatele nie korzystali z dróg krajowych, które przeznaczono dla ruchu oddziałów wojskowych. W przypadku zarządzenia ewakuacji prosimy poruszać się wytyczonymi szlakami ewakuacyjnymi. Za chwilę nadamy przemówienie prezydenta.
Dyspozytorka trzymała nad głową przenośny odbiornik radiowy.
Kiedy zaczęto powtarzać komunikat, komendant Wilson rozejrzała się wokół i powiedziała krótko:
— Wiecie, co robić. Czas wziąć się do roboty.
Góra czarnego metalu pojawiła się wśród krótkiego błysku wyładowania plazmy w odległości niecałych sześciuset kilometrów; w skali kosmicznej była to jak walka w zwarciu. Zanim Takagi i Stinson zdążyli rozpocząć manewr uniku, działo plazmowe zdmuchnęło Stinsona z nieba. Takagi chwycił drążek sterowy, obrócił się, zwiększył ciąg i nacisnął aktywator Młota. Następna fala plazmy przeleciała niecałe trzydzieści metrów od jego maszyny.
Myśliwce zaprojektowane przez Zespół Lotniczy GalTechu były najbardziej zaawansowanymi technicznie statkami kosmicznymi, jakie kiedykolwiek zbudowano. Ponieważ Posleeni czasami potrafili zakłócać pracę radaru i ponieważ Galaksjanie upierali się, że kontrolą ognia nie mogą zarządzać tylko automaty, w kokpicie musiał być człowiek. Oznaczało to, że okręty musiały nie tylko dysponować imponującymi systemami obronnymi, ale także wykonywać niemożliwe dla pierwszych projektantów manewry.
Główną bronią Posleenów przeciwko myśliwcom był system terawatowych laserów albo działa plazmowe podobnej mocy. Według galaksjańskich raportów z Barwhon i Diess Posleeni dysponowali doskonałymi systemami wykrywania i określania współrzędnych celu. Wiele wskazywało na to, że przewyższają pod tym względem Federację. Ponadto, ponieważ wiązka ich lasera poruszała się z prędkością światła, a promień plazmowy tylko niewiele wolniej, jedynie przy skrajnie dużych odległościach można było jeszcze myśleć o wykonaniu uniku, gdyż w innym przypadku czas dzielący wystrzał i trafienie był prawie zerowy.
Jednak każdy system bojowy, nawet Posleenów, po wykryciu celu potrzebował chwili na uruchomienie czujników naprowadzających.
Właśnie na tę chwilę liczyli Ziemianie. Myśliwce wyposażono więc w urządzenia zakłócające, mylące posleeńskie systemy namierzania. Przede wszystkim jednak myśliwce były niewiarygodnie zwrotne, więc mogły uchylić się, zanim posleeński system namierzy cel i odda strzał. Musiały również poruszać się z szybkością bliską prędkości światła.
We wszystkich statkach kosmicznych montowano kontrolery bezwładności, dzięki którym znaczne przyspieszenia statków nie powodowały zmiażdżenia załogi. Po miesiącach badań galaksjańscy naukowcy — filozofowie, podobni do krabów członkowie rasy Tchpth, stworzyli system stabilizacji bezwładności, który potrafił skompensować skutki ciążenia sześćset razy większego od ziemskiej grawitacji. Nadal jednak aktualny był problem uzyskania jak największego przyspieszenia.
Federacja stosowała dotychczas pole kompensujące, które nie powodowało powstania sił bezwładności wewnątrz statku. Chociaż był to bardzo wydajny system, miał też pewne ograniczenia.
Ziemscy członkowie zespołu projektującego przestawili szereg uwag na temat reakcyjnej i bezreakcyjnej siły ciągu i użyteczności niektórych materiałów stosowanych przez Galaksjan. Narodził się wówczas pomysł dopalacza na antymaterię. Antyprotony i wodę wtryskiwano do komory naporowej w stosunku trzy do jednego.
Kiedy ujemne protony stykały się z wodą, powstawały siły, które wykorzystywano do stworzenia ciągu. Większe stężenie antymaterii tworzyło dopalacz, nadający nowe znaczenie określeniu „Młot”.
Myśliwce space falcon mogły wykonywać manewr, do którego były zdolne wyłącznie operujące zmiennym ciągiem harriery.
Manewr ten wymyślił przypadkowo jeden z pilotów myśliwców podczas pojedynku jeden na jednego z F-16, uważanym w takich starciach za najlepszy na świecie. Młody pilot, nieobeznany jeszcze z harrierami, przez pomyłkę ustawił wszystkie wektory ciągu w przeciwnych do siebie kierunkach. Na szczęście znajdował się wystarczająco wysoko nad ziemią, by w krótkim czasie naprawić swój błąd.
Niespodziewanie dla siebie momentalnie zmienił kierunek lotu o sto osiemdziesiąt stopni i poleciał prosto na szybko zbliżający się F-16. Odpalił rakiety i zanurkował, dzięki czemu nie tylko uniknął powietrznej kolizji, ale też „zabił” zaskoczonego i przerażonego przeciwnika. Kiedy ustalono wreszcie, co właściwie zrobił i manewr udało się z sukcesem i bezpiecznie powtórzyć, wprowadzono go do regulaminu walki powietrznej dla harrierów. Od tej pory piloci innych samolotów zaczęli omijać pilotowane przez na wpół samobójczych marines harriery szerokim łukiem.
Space falcon F-2000 także potrafił wykonywać ten manewr. Użycie silników odrzutowych i dopalaczy na antymaterię powodowało, że myśliwiec niemal natychmiast mógł zmienić kierunek lotu. Takao Takagi, który znalazł się nagle tuż obok posleeńskiej kuli bojowej, momentalnie użył wszystkich znanych mu sztuczek.
Obrócił myśliwiec dziobem do tyłu i odpalił silniki odrzutowe na antymaterię. Prawie jednocześnie uruchomił dopalacze. Użycie Młota było aktem desperacji, biorąc pod uwagę niskie prędkości względne, i wymagało nadzwyczajnych umiejętności. Jeżeli statek miał wektor prędkości albo przyspieszenia odwrotny niż wyrzucana z silników masa antymaterii, systemy statku przejmowały dodatkowe działanie przyspieszające antymaterii. Chociaż powstałe siły bezwładności były duże, system antyinercyjny potrafił je skompensować. Statek uzyskiwał wtedy skrajnie wysokie przyspieszenie.
Jednak kiedy wektor przyspieszenia był równy wektorowi przyspieszenia antymaterii — jak przy locie tyłem — istniało ryzyko nie tylko przeładowania kompensatorów bezwładności, a w konsekwencji zgniecenia pilota, ale też dotknięcia samego statku przez nie przetworzoną antymaterię, co mogłoby mieć katastrofalne skutki.
Przez chwilę pilot był poddawany ciążeniu ponad sześćdziesięciokrotnie większemu od ziemskiej grawitacji. Takie ciążenie natychmiast zabiłoby większość łudzi, ale odpowiednie przeszkolenie pilotów dawało im niewielką szansę przeżycia. Dla Takao Takagiego była to chwila, której miał nie zapomnieć do końca życia. Kiedy tylko wyszedł z chwilowego szoku, wystrzelił salwę lanc antymaterii. Małe, „inteligentne” pociski wielkości konwencjonalnej rakiety średniego zasięgu typu powietrze-powietrze posiadały układ penetracyjny, który pozwalał im przedostawać się do wnętrza posleeńskich lądowników i niszczyć je albo przynajmniej poważnie uszkadzać.
Pilot zobaczył kulę bojową, która pojawiła się na wprost jego myśliwca. Odebrał też meldunki o innych rozsianych w przestrzeni zagrożeniach. Jego kula znalazła się na kursie oddalającym od Ziemi i ociężale manewrowała już z powrotem na orbitę.
Była tak gigantyczna, że myśliwiec, zbliżony wielkością do bombowca z okresu drugiej wojny światowej, wyglądał przy niej jak mucha. Składała się z tysięcy małych statków i wypuszczała we wszystkich kierunkach pociski, kule plazmy i wiązki lasera. Kiedy Posleeni ruszyli na Ziemię, najwyraźniej postanowili zniszczyć wszystko. Nic nie mogło umknąć przed ich gniewem. Satelity rozbłyskiwały i ginęły jak ćmy w płomieniu, gdy plazma i wiązki lasera trafiały w ich kruche konstrukcje. Rodząca się Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, odważne przedsięwzięcie chwilowo zarzucone na rzecz bardziej naglących prac w głębokim kosmosie, posłużyła za cel dla pocisku z ładunkiem antymaterii. Kawałki kosmicznego złomu, sektory statków orbitalnych oraz odrzucone powłoki i uszkodzone satelity, które zagracały przestrzeń okołoziemską od lat sześćdziesiątych, zostały przez pozaziemskie kolosy usunięte z orbity.
Dziesiątki małych, szybkich pojazdów desantowych wchodziły w atmosferę, bombardując miasta i bazy wojskowe na całym świecie. Cztery z nich zniszczyły wielkie piramidy w Kairze, a sześć innych skierowało się na pustkowia środkowoamerykańskiej dżungli. Wybuchy odpowiadające eksplozji bomby atomowej o mocy dziesięciu kiloton były widoczne jako małe białe punkty na powierzchni planety.
Po kilku godzinach, dłużących się jak dni, Takao zużył wszystkie lance antymaterii i mógł już tylko zasypywać kulę gradem ognia z podwójnego terawatowego działa laserowego. W miarę zbliżania się do atmosfery kula dzieliła się na mniejsze statki: lądowniki i dodekaedry dowodzenia.
Takao musiał przerwać walkę. Myśliwce space falcon były przeznaczone tylko do lotów w kosmosie. Lekko aerodynamiczne i pozbawione osłon cieplnych, spaliłyby się przy wejściu w atmosferę z prędkością bojową.
Zawiedziony pilot zawrócił do Bazy Księżycowej, oglądając czarną kulę w tylnych kamerach. Widział, jak dzieli się na śmiercionośny rój statków, kierujących się w stronę Pacyfiku i jego ukochanych ojczystych wysp.