Major George Nix sądził, że znalazł się właśnie u szczytu kariery. Jako administratorowi systemów taktycznych Dowództwa Armii Kontynentalnej powierzono mu kontrolę nad wszystkimi informacjami, które docierały do dowódcy Armii Kontynentalnej i opuszczały jego biuro. Stanowisko to było odpowiednikiem pozycji pułkownika dowodzącego brygadą albo kapitana marynarki wojennej dowodzącego okrętem. Jego pasją było codzienne — tak zwane ręczne — kierowanie systemami, zbieranie i ponowne rozdzielanie wiadomości. W końcu dokładne informacje wywiadu w znacznej mierze decydują o losach bitew, podobnie jak dobre rozkazy. Cała reszta, czyli właściwa walka, jest, według niego, tylko drugoplanową sprawą.
Kiedy pojawiły się pierwsze raporty o błędnych rozkazach, major — podobnie jak wszyscy — wziął to za skutek chwilowego zamieszania, „zamętu wojny”. Ale w miarę, jak napływały kolejne doniesienia, zaczął zdawać sobie sprawę z alarmujących nieprawidłowości w systemie przekazywania informacji.
Kropkę nad „i” postawiła kłótnia DowArKonu i dowódcy dziesiątego korpusu, którą podsłuchał. DowArKon został nieoficjalnie poinformowany, że dziesiąty korpus wydał sprzeczne rozkazy i że część z nich wydał ustnie sam generał Simosin. Generał odparł zarzut z taką furią i takim przekonaniem, że major Nix nie wiedział już, komu ma wierzyć.
Zważywszy na tak sprzeczne zeznania, tylko dodatkowe, obiektywne informacje mogły wskazać winnego. Major Nix zabrał się do poszukiwań. Nie był cyberpunkiem, ale potrafił zrobić, co do niego należało.
Zaczął od logów zawierających zarchiwizowane rozkazy. Wszystkie elektroniczne polecenia wydawane przez Sieć Bitewną przechowywano w serwerze bezpieczeństwa pod górą Cheyenne. Major przywołał najpierw rejestr rozkazów dotyczących rozmieszczenia każdej jednostki dziesiątego korpusu. Potem sprawdził treść odpowiedzi jednostek. Okazało się, że aż dwadzieścia pięć procent jednostek udzieliło nieprawidłowych odpowiedzi. Procedura wymagała, żeby wyższe dowództwo reagowało na niewłaściwe odpowiedzi, ale zarejestrowano tylko trzy takie przypadki. Dodatkowo odpowiedzi sugerowały, że jednostki są rozsiane po całej północnej Wirginii. Gdyby kody szyfrujące były nieprawidłowe, jednostki te albo nie miałyby żadnej łączności, albo otrzymałyby na mapach odnośniki celu rozsiane po całym świecie. Zdezorientowany major sprawdził lokalne serwery jednostek.
Niewielu ludzi wiedziało, że łączność między lokalnymi dowództwami też jest przez jakiś czas przechowywana. Głównie były to e-maile przesyłane między departamentami albo uwagi sztabu do podkomendnych. Okazało się, że informacje te często nie miały nic wspólnego z manewrami ani nawet z wojskiem.
Oprócz lokalnych połączeń, rejestrowano także informacje pojawiające się na ekranach dowodzenia. Uważano je za dane o niewielkim znaczeniu, więc pozostawały do dyspozycji tylko przez krótki czas, a następnie je usuwano. Ku zaskoczeniu majora Nixa większość baz danych korpusu wymazano, i tylko trzydziesta trzecia i pięćdziesiąta dywizja wciąż miały kilka dostępnych plików, ale te dane z kolei nie zgadzały się z tym, co przechowywano w serwerze Cheyenne. A więc okazuje się, że operatorzy na poziomie batalionu mogli otrzymywać nie to, co było im wysyłane z dywizji.
Do sieci dziesiątego korpusu ktoś się włamał.
Jack Horner popatrzył na elektroniczną mapę północnej Wirginii i zadrżał. Mapa była usłana czerwonymi znacznikami penetracji i ostrzału jego sił bojowych. Teraz już rozumiał, dlaczego tak doświadczony i zdolny oficer jak Arkady Simosin mógł dopuścić do takiej klęski.
Odwrócił się do pułkownika Tremonta.
— Zacznij ewakuację.
— Ale… sir!
— Miną godziny, zanim to zrobimy, a jeśli major Nix ma rację…
— Mam…
— Nie wiem, jak się to wszystko potoczy. Nie wiem nawet, czy dziewiąty korpus rzeczywiście jest tam, gdzie wskazuje mapa, dopóki nie wyślę pana jak posłańca na cholernym koniu, żeby pan to sprawdził! Jeśli wróg rzeczywiście włamał się do naszych systemów, musimy przyjąć najgorszy scenariusz tej bitwy.
— Tak jest, sir.
— Więc zacznijcie ewakuację Pentagonu. I to już!
— Tak jest, sir.
— A teraz, majorze, proszę mi wyjaśnić, jak głęboko spenetrowano nasze systemy i kto to zrobił?
— Nie wiem, sir, ale mam pewne przypuszczenia. Poleciłem drugiemu komputerowi batalionu czterysta pięćdziesiątej drugiej dywizji przesłać mi wszystkie pliki, łącznie z kompletną kopią oprogramowania. Przepuściłem to przez kilka programów do analizowania i nie wygląda to dobrze. Mam kilka fragmentów pliku, które są… podejrzane, ale to jest prawdziwy kwiatek — wskazał na tekst na ekranie laptopa.
— Co to jest, majorze? — zapytał generał.
Wyglądał jak szary tygrys, mający zamiar wyjaśnić jeleniowi, czemu powinien patrzeć za siebie, kiedy stoi u wodopoju.
— To jest fragment kodu kontrolnego, który każe systemowi IVIS za każdym razem, kiedy wysyła poprawkę pozycji, sięgać do zewnętrznego pliku. Nie wiem, co to za plik zewnętrzny, ale mam pewne przypuszczenia.
— Plik określa, czy system ma mówić prawdę, czy nie.
— Tak, sir. A skoro to jest w IVIS…
— To jest wszędzie.
— Właśnie, sir. Te incydenty z ostrzałem naszych własnych żołnierzy…
Generał odwrócił się gwałtownie.
— Operacyjny, wyślijcie rozkaz o najwyższym priorytecie do wszystkich jednostek polowych artylerii. Nie używajcie Centrali do kontroli ognia, stosujcie tylko łączność głosową!
— Ale, sir… — przerwał major.
— Czego? — warknął rozwścieczony generał.
— Ich komputery naprowadzania na cel też mogą być uszkodzone. A jednostki nie znają swojego dokładnego położenia bez IVIS.
To się już zdarzało.
— Monsunowy Grom. — Jack gniewnie potrząsnął głową. — Ale tym razem to do nas się włamano. Może renegackie cyberpunki?
Kim jest ten gość, który dostał Medal, a potem zniknął?
— To nie on, sir — odezwał się major Nix. — Gdyby to był Król Artur, nie dowiedzielibyśmy się o tym tak szybko. Najpierw zniszczyłby zasoby dowodzenia, a dopiero potem wprowadził zamieszanie do oddziałów. Nie, sir, wydaje mi się, że to ktoś inny. Właśnie z powodu tego fragmentu kodu.
Tym razem wyświetlił na ekranie tylko zera i jedynki.
— Kod binarny. I co z tego?
— To galaksjański kod w systemie binarnym, sir, translator dla algorytmu kwantowego.
— Galaksjański? Czyżby to Posleeni się włamali? Oni chyba używają podobnych kodów?
— Nie wygląda na to, sir. Nie jestem ekspertem GalTechu, ale ta linia bardzo przypomina kod inteligentnych przekaźników. Myślę, że to jakiś renegat z GalTechu. Wydaje mi się, że ten zewnętrzny plik to jakiś program przekaźnika, który podawał jednostkom błędne dane, a potem przekazywał je dalej. Pliki w Cheyenne nie zgadzają się z tym, co otrzymywały bataliony, a odpowiedzi batalionów były ignorowane. Przypuszczam, że program zmieniał rozkazy i odpowiedzi, a kod IVIS miał za zadanie jak najdłużej utrzymywać to zamieszanie. Dodatkowo wszystko skomplikował prawdziwy „zamęt wojenny”. To diablo skomplikowane; nie wiem, czy nawet cyberpunki zdołałyby to zrobić w tak dużej liczbie jednostek. Raczej wskazałbym na galaksjańskich renegatów. To jedyne rozwiązanie zagadki, jakie mi się nasuwa. Potrzebujemy darhelskich śledczych, albo może Tchpth.
— Darhelowie — powiedział w zamyśleniu generał. — To oni są programistami, Tchpth się na tym nie znają. Cholera, to znaczy, że wszystkie nasze automatyczne systemy mogą być uszkodzone. Nawet pancerze wspomagane mogą zawierać błędy. To załatwia naszego asa w rękawie.
— Nie wydaje mi się, żeby to był globalny problem, sir, ale nie umiem powiedzieć, jaki ma zasięg. Stanowczo zalecam przejęcie pełnej kontroli nad wezwaniami ostrzału i rozkazami wymarszu.
— Racja, proszę rozesłać ostrzeżenie o pojawieniu się problemu.
Dobra robota, pułkowniku.
— Majorze, sir.
— Już nie.
Oficer zamrugał oczami.
— Dziękuję, sir. Teraz muszę rozesłać ostrzeżenie.
— Proszę się tym zająć i przesłać do dziesiątego rozkaz, żeby wycofali się dowolną dostępną trasą.
Brzęczyk sygnalizujący rozkazy przychodzące z bezużytecznego teraz komputera balistycznego wyrwał Kerena z rozmyślań. Szybko przeczytał zwięzły tekst.
— Rany, dzięki za informację — mruknął.
— Ostatnia salwa, Keren! — krzyknął sierżant plutonu i wrzucił swój osobisty sprzęt do opancerzonego transportowca.
— Moździerze, tu trzeci pluton! Bądźcie gotowi do odwrotu, bo niedługo wycofamy się za wasze pozycje!
— Przyjąłem, trzeci.
Keren po raz ostatni spojrzał na arkusz ładowania i odłożył planszet; zadanie było dość łatwe. Wstał, żeby było go widać z transportera i zawołał:
— Odchylenie Dwa-Osiem-Zero-Zero!
Ponieważ zawieszono wszystkie połączenia komunikacyjne, dowódcy wychylili głowy z pojazdów, żeby prawidłowo ustawić broń maszynową. Towarzystwo, którego oczekiwano, zasługiwało na profesjonalne przyjęcie.
— Elewacja lufy tysiąc czterysta! Ładunek jeden! Pięć granatów, trawers, ogień wolny, a potem wiejemy jak cholera!
Każdy został poinformowany, z której trasy ma skorzystać, żeby dotrzeć do drugorzędnych pozycji. Wszyscy kierowcy, niczym kierowcy rajdowi przed startem, równocześnie zapalili wielkie, wysokoprężne silniki.
Keren widział przez gałęzie drzew smugi pocisków z bushmasterów kaliber 25 mm umieszczonych na bradleyach. Jasny rozbłysk poinformował go o zniszczeniu kolejnego wozu bojowego kompanii. Keren był zadowolony, że drzewa zasłaniają mu widok.
— W porządku, Keren — krzyknął dowódca plutonu i wdrapał się do środka, zamykając właz dokładnie w chwili, gdy zaczęły opadać pierwsze granaty.
Kiedy moździerze na transporterach zaczęły strzelać, kierowca wozu kierowania ogniem ruszył. Już za kilka chwil miały się skończyć pociski, a wszystkie trzy transportery zacząć „wiać jak cholera”. Lepiej byłoby jechać już wtedy przed siebie, niż wpakować się w korek na drodze.
— Nie przejmuj się. — Porucznik chwycił drążek sterowniczy i uśmiechnął się ponuro. — Nic nam nie będzie, dopóki mamy czym strzelać!
Arkady Simosin spojrzał na mapę Okręgu Prince William i westchnął w myślach. Nie poddawał się rozpaczy mimo tego, co wyraźnie widział na mapie. Jego oddziały, jego wspaniałe dywizje były rozrzucone po lasach. Ale nadal istnieli żołnierze, których warto było ratować.
— Powtórzyć rozkaz DowArKon, ten dotyczący odwrotu. — Spojrzał na czerwoną strzałkę oznaczającą Posleenów, nacierających wzdłuż dróg międzystanowych numer 95 i 1. Posleeni wydawali się całkowicie odporni na zmęczenie. W ciągu godziny dotrą do mostów Occoquan.
— Wyślijcie wiadomość do trzydziestej trzeciej i czterdziestej pierwszej dywizji, żeby wycofały się na plaże. Sprawdźcie, czy możemy im wysłać jakieś wsparcie z wody. Pancerników nie włączono do sieci kierowania ogniem i jak na razie ich ogień okazywał się celny. Może uda im się osłonić odwrót. Zróbcie to natychmiast.
— Zajmę się tym — powiedział oficer planowania.
— Dobra, całą resztą skierować na Manassas. Zmieniamy pierwotny plan odwrotu. Przekażcie im, żeby wycofali się jak najszybciej, a dziewiętnasta pancerna niech zostanie w tyle i opóźni Posleenów. — Znowu spojrzał na mapę. — Artyleria trzydziestej trzeciej, czterdziestej pierwszej i pięćdziesiątej dywizji powinna zdążyć przejść przez mosty. Na pewno się z tym pospieszą. Niech jadą polnymi drogami wzdłuż Occoquan. W razie czego będą mogli stamtąd strzelać. Jednostki mają się wycofywać, dopóki nie znajdą się w rezerwie dziewiątego korpusu, w rejonie… — spojrzał na mapę i uśmiechnął się ponuro — Narodowego Parku Pola Bitwy Buli Run.
Tam się przegrupujemy.
Urwał i spojrzał na swój sztab.
— Panowie, wszyscy wiemy, że odwrót pod ogniem jest najtrudniejszym ze wszystkich manewrów. Zasadniczo jest to ucieczka.
Musimy dotrzeć do Manassas przed naszymi oddziałami i zatrzymać ich za liniami dziewiątego korpusu. Użyjemy wciąż jeszcze zdolnych do walki jednostek, które wesprą dziewiąty korpus i zatrzymają Posleenów na tej osi. Nie dojdą dalej niż do Okręgu Prince William!