— Mówi Bob Argent z siedziby Pentagonu. — Znany reporter miał ponurą minę. Stał w niczym nie wyróżniającym się korytarzu, a w tle widać było spieszące we wszystkich kierunkach postacie w zielonych, granatowych i czarnych mundurach. — Chociaż nie do końca można zgodzić się ze stwierdzeniem, że wojsko Stanów Zjednoczonych zostało zaskoczone posleeńskim lądowaniem, prawdą jest, że Posleeni przybyli w większej liczbie i wcześniej, niż się ich spodziewano. W miarę rozwoju wypadków będziemy na żywo przekazywać najświeższe doniesienia z Pentagonu, z Dowództwa Armii Kontynentalnej, gdzie zaprzęgnięto do pracy najnowocześniejszy projektor lądowań, który pozwoli ustalić prawdopodobne rejony nalotów. Podobno zostaną one ostatecznie określone dopiero na pół godziny przed lądowaniem. W ciągu najbliższej godziny spodziewana jest krótka konferencja prasowa z udziałem Dowódcy Armii Kontynentalnej. Omówi on plan obrony i poda liczbę ofiar pierwszego bombardowania. Na żywo z Pentagonu, Bob Argent.
Kiedy w radiu podano komunikat o pojawieniu się wroga, Shari Reilly zdjęła fartuch, podała go kierownikowi i wyszła z ciastkarni Waffle House, nie oglądając się nawet za siebie. Jeśli miał coś przeciwko temu, mógł jej wysłać czek. Klienci i tak wychodzili, mało kto płacił. Shari chciała być dobrze przygotowana do tej chwili, ale po zapłaceniu za lekarstwa, opłaceniu rachunków, czynszu i kupieniu jedzenia zostało jej niewiele pieniędzy. Miała w portmonetce trzydzieści dolarów i gdyby to było konieczne, zamierzała wystawiać czeki bez pokrycia. Teraz musiała odebrać dzieci.
Wszystko jedno, gdzie wylądują obcy, i tak zapanuje chaos, więc nie wolno za szybko rozstawać się z gotówką. Ale jeśli miała wyjechać z miasta, potrzebowała trochę rzeczy. Niemowlę — Susy nie była już w zasadzie niemowlęciem, miała dwa latka i była prawie tak duża, jak Kelly, ale nadal chodziła w pieluszkach — i mały Billy chorowali, więc będzie musiała kupić dla nich lekarstwa. Będą potrzebowali prowiantu, baterii i trochę butelkowanej wody. Kiedy odbierze dzieciaki, pójdzie do Wal-Martu albo Targetu, jak wszyscy inni mieszkańcy Fredericksburga.
Podeszła do swojego szarego, powgniatanego grand am, rocznik 1991, wyblakła piękność w wyblakłym ubraniu, z gładkimi włosami wysuwającymi się spod siatki na głowie, wsiadła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Po kilku nieudanych próbach samochód wreszcie zapalił. Shari ruszyła wzdłuż drogi stanowej numer 3. Zastanawiała się, czy najpierw pójść na zakupy, czy po dzieci, ale nagle poczuła, że w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa musi je mieć przy sobie.
Opiekunka chciała zatrzymać dzieci, kiedy Shari będzie na zakupach, ale jakoś zdołała je zabrać i ruszyła z powrotem w stronę centrum handlowego. Kiedy wyjechała na drogę stanową, korek samochodowy sięgał aż na trasę krajową numer 1.
Zawróciła, okrążyła sznur samochodów osobowych i odkrytych ciężarówek i skręciła w Guard Armory, gdzie znalazła stację benzynową. Kiedy nalała do pełna i podeszła do okienka, żeby zapłacić, zdobyła się na odwagę i wyciągnęła książeczkę czekową. Korzystała już z tej stacji i znała pana Ramani od trzech lat. Wiedziała, że się nie zgodzi, ale mimo to zapytała:
— Przyjmie pan czek?
Pan Ramani popatrzył na nią z najbardziej obojętnym wyrazem twarzy, jaki kiedykolwiek widziała u tego czarnego jak węgiel człowieka, po czym kiwnął głową.
— Niech pani wpisze późniejszą datę.
— Co?
— Późniejszą datę. A potem niech pani do mnie zadzwoni, kiedy będę mógł wziąć pieniądze.
Wyciągnął swoją wizytówkę i wcisnął jej w dłoń.
W oczach stanęły jej łzy, ale opanowała się i wypisała szybko czek.
— Proszę na siebie uważać — powiedział Hindus.
— Dobrze. Pan też — odpowiedziała. — Bóg zapłać — dodała szybko.
— Dziękuję, i oby twój dobry bóg prowadził panią i pani dzieci — powiedział i skinął na stojącego za nią mężczyznę. — Gotówką albo kartą!
— Dlaczego? — zapytał zdumiony klient i odłożył książeczkę.
— Bo pan ma pieniądze. Proszę zapłacić.
Shari wyszła na zewnątrz, z trudem powstrzymując się od płaczu, wsiadła do samochodu i włączyła się do ruchu.
Podpułkownik Frank Robertson, dowódca dwieście dwudziestego dziewiątego batalionu saperów (lekkich, „Saperzy Przodem!”) Sił Lądowych Stanów Zjednoczonych, stał u szczytu stołu konferencyjnego w przepisowej pozycji „spocznij”. Kiedy tylko przyjechał do kwatery głównej we Fredericksburgu, tego samego popołudnia, wydał rozkaz wyniesienia z sali krzeseł, bo „i tak nikt nie będzie miał czasu, żeby usiąść”.
— W porządku, panowie — powiedział do zebranych w sali członków sztabu i dowódców kompanii — ćwiczyliśmy to wiele razy. Przyleciało ich więcej, niż się spodziewaliśmy, ale to w zasadzie nie robi nam wielkiej różnicy. Mamy pełne wyposażenie i amunicję wraz z potrzebnymi ładunkami wybuchowymi, a zanim otrzymamy informację na temat prawdopodobnych stref lądowań, powinna tu już dotrzeć większość naszych żołnierzy.
Nie dotyczyło to dowódcy kompanii Alfa oraz dowódcy saperów dywizji. Obaj byli poza miastem w sprawach służbowych; nie było szans, żeby zdążyli wrócić przed wylądowaniem Posleenów.
— W zasadzie istnieją tylko dwie możliwości: albo znajdziemy się w strefie lądowania, albo nie. Jeśli nie będziemy w tej strefie, podejmiemy walkę przeciwko rozproszonym wojskom wroga, dopóki nie przybędą posiłki wystarczające do odparcia ich najazdu.
Chcę, żeby wszystkie kompanie były w pełni wyposażone i gotowe do wymarszu, kiedy tylko otrzymają rozkaz. Macie plany wysadzenia każdego mostu w Wirginii oraz pierwszo-, drugo — i trzeciorzędnych celów. Zgodnie z rozkazami, jeśli Posleeni wylądują w regionie, za który odpowiadamy, czyli w środkowej Wirginii, przygotujemy do zburzenia wszystkie mosty na drogach wyjazdowych z zaatakowanej strefy. Nie wolno wam, powtarzam: nie wolno wam wysadzać żadnego mostu bez bezpośredniego rozkazu, chyba że Posleeni znajdą się w zasięgu kontaktu, czyli poniżej tysiąca metrów od was.
Urwał i najwyraźniej zastanawiał się, jak sformułować następną myśl.
— Sądzę, że jeśli nawet o tym nie rozmawialiście, to na pewno przyszło wam to do głowy. Może się zdarzyć, i pewnie się zdarzy, że na niektórych mostach… będą uchodźcy, kiedy Posleeni pojawią się w zasięgu kontaktu. Wszyscy oglądaliście wiadomości i oficjalne doniesienia z Barwhon i Diess, i wiecie, co Posleeni potrafią.
Może was kusić, żeby przepuścić uchodźców i wysadzić most dopiero, kiedy wejdą na niego Posleeni. Panowie, uprzedzam: postawię przed sądem wojskowym każdego, kto to zrobi. Nie ma tu miejsca na sentymenty. Wysadzicie most, kiedy tylko Posleeni zbliżą się do was na odległość pięciuset metrów. Nie możemy pozwolić sobie na ryzyko przejęcia przez nich choćby jednego mostu. Czy to jasne? — Rozległ się pomruk potwierdzenia. — Bardzo dobrze, czy są jakieś pytania?
Podniosła się tylko jedna ręka dowódcy saperów dywizji. Był świeżym absolwentem Uniwersytetu Wirginii i finansowanej przez państwo Szkoły Oficerskiej, z której pochodziła większość tutejszych oficerów.
— Tak, poruczniku Young?
— A jeśli zostaniemy odcięci, sir?
Dowódca popatrzył na stojących wokół żołnierzy. Z większością z nich pracował razem od lat, i zastanawiał się, jak długo jeszcze będą spotykać się w tym samym składzie.
— Cóż, poruczniku, w takim wypadku będziemy musieli zginąć, a wraz z nami wszyscy, których kochamy. Wszystko, co możemy zrobić, to zabrać ze sobą do piekła jak najwięcej Posleenów.
Mueller od samego rana woził milczącego inżyniera po mieście. Objechali Fan i miasteczko uniwersyteckie, a wczesnym popołudniem południowe Richmond z jego niepowtarzalną mieszaniną zapachów petrochemii, zakładów papierniczych i przetwórni tytoniu. Teraz, kiedy zbliżał się wieczór, Mueller namówił go na wypad do Schockoe Bortom. Po krótkiej wizycie w tej dzielnicy zamierzał pojechać na Wzgórze Libby i pokazać gościowi panoramę Richmond.
Inżynier jednak kazał mu skręcić w Ulicę Dwunastą i jechać nią aż do Byrd. Po przyprawiającej o zawrót głowy serii zakrętów i trzech postojach, żeby zerknąć na mapę Instytutu Geodezji USA, zatrzymali się przy tunelu Schockoe Slip — pod kamiennym łukiem mostu, który łączył kiedyś miasto z Kanałem Kanawaha. Teraz prowadził on między dwoma nowoczesnymi kompleksami biurowców, otaczającymi dziewiętnastowieczne budynki.
— Coś pan wymyślił? — zapytał Mueller, kiedy inżynier znowu spojrzał na plan. Bardzo szczegółowe mapy, które dostarczył im Departament Inżynierii, piętrzyły się na tylnym siedzeniu rządowego sedana.
Keene mruknął coś pod nosem, po czym wysiadł z samochodu i zaczął się wspinać po kamiennych schodach prowadzących z Canal Street do Schockoe Slip. Zatrzymał się na szczycie i spojrzał w dół. Mueller popatrzył w tym samym kierunku, i chociaż zauważył kilka dobrych stanowisk dla małych jednostek, nie dostrzegł niczego, co mogłoby aż tak zainteresować słynnego na cały kraj inżyniera umocnień obronnych.
Oficjalnie żaden z głównych inżynierów ani przedstawicieli miasta nie mógł przybyć na oględziny terenu. Plan strategii obrony Richmond właściwie nie istniał, dlatego Dowództwo Armii Kontynentalnej przysłało tutaj Johna Keene’a. Uwagę dowódcy saperów trzeciej armii zwróciły zaproponowane przez niego rozwiązania wykorzystania rzeźby terenu przy budowie umocnień na rzece Tennessee.
Pomimo entuzjastycznego przyjęcia go przez dowódcę dwunastego korpusu, któremu powierzono zadanie obrony Richmond i południowej Wirginii, inni inżynierowie nie byli aż tak zadowoleni z wizyty Keene’a. Każdy z nich miał własną koncepcję obrony, co było główną przyczyną kłopotów z szybkim stworzeniem jednolitego planu.
Pułkownik Bob Braggly, dowódca brygady saperskiej korpusu, wolał zamienić Wzgórza Libby i Mosby w ogromną bazę ogniową i oddać Posleenom centrum Richmond. Miejski inżynier natomiast, licząc na wojskowe wsparcie dla Programu Fortec, odmówił oddania wrogowi nawet centymetra kwadratowego terenów miejskich, skłaniając się raczej ku koncepcji budowy murów obronnych wokół całego miasta.
Wezwano różne zespoły inżynieryjne, które miały przerwać ten impas. Zamiast tego każdy z nich zaproponował własną wizję albo skrytykował inne, stając tym samym po jednej ze stron konfliktu.
Dowódca korpusu uważał, że dostępnymi siłami nie da się obronić długich murów wokół miasta. Ale jeden z jego podkomendnych, dowódca dwudziestej dziewiątej dywizji piechoty, zignorował to i przekazał pierwszej armii stanowisko sztabu popierające wzniesienie murów. Tylko John Keene, niezależna osoba polecona przez dowództwo krajowe, mógł rozwiązać ten konflikt.
Keene jeszcze raz spojrzał na mapę, po czym przeszedł pod budynkiem Martin Agency i znalazł się na wysepce w pobliżu Schockoe Slip. Mueller nigdy nie korzystał z tego przejścia. Zorientował się, gdzie są, dopiero wtedy, kiedy zobaczył piwiarnię Richbrau. To był długi dzień i Mueller właśnie zastanawiał się, jak delikatnie zwrócić inżynierowi uwagę, że może czas już kończyć, kiedy Kenne wreszcie się odezwał.
— Myślę o Diess.
— Ja też — stwierdził Mueller. — Ale dzisiaj gorąco jak na październik.
W rzeczywistości było dosyć chłodno, ale sierżant chciał dać do zrozumienia, że dobrze by im zrobił zimny Ole Nick. Jednak Keene sprawiał wrażenie, jakby stracił kontakt z rzeczywistością.
— Mam pana zagadywać — zapytał Mueller — czy zamknąć się i słuchać?
Keene w milczeniu spojrzał na fontannę pośrodku wysepki.
— Kapitanie Morgan, naprawdę mi przykro z powodu tego, co panu zrobimy — mruknął do siebie. Potem odwrócił się do Muellera i wskazał kciukiem na drugą stronę ulicy. — Czas na piwko, sierżancie.
Kiedy usiedli w półmroku piwiarni, Keene nagle się ożywił. Wypił łyk piwa i stuknął palcem w mapę.
— Niech mi pan powie, jak się zabija Posleenów?
— Nie wiem. — Mueller czekał, aż Keene powie coś więcej, gdyż zdawał sobie sprawę, że inżynier po prostu go sprawdza.
— Najlepiej zatrzymać ich tam, gdzie przewagę daje rzeźba terenu, sztuczna lub naturalna. Nadąża pan? — odezwał się Keene.
— Tak.
— Na Diess Ziemianie zamienili bulwary w doliny zniszczenia.
W Tennessee wykorzystaliśmy do tego mury i tunele. Najpierw trzeba wodzić ich za nos, a potem zapędzić do zagrody i ostrzelać z karabinów, dział maszynowych i artylerii.
— Tutaj się nie uda — sprzeciwił się Mueller. — Wieżowce są zbyt niskie, a odległości za małe. Poza tym najpierw wściekłby się miejski inżynier, potem jego kumpel gubernator i jeszcze dowódca dwudziestej dziewiątej dywizji piechoty, a na końcu sam prezydent.
— A poświęciliby Schockoe Bortom? — zapytał spokojnie Keene.
Mueller zastanowił się nad tym przez chwilę.
— Możliwe — odpowiedział w końcu. — Możliwe.
Teren był na wpół opustoszały; znajdowało się tu tylko kilka zakładów i barów zaopatrujących miejscowych żołnierzy w alkohol.
— Na wszystkich planetach, które Posleeni najechali w ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat, wszystkie dobra i środki produkcji mieściły się w megawieżowcach — powiedział Keene. — Fabryki Galaksjan także znajdują się w wieżowcach, więc Posleeni na pewno będą chcieli je zdobyć, zwłaszcza że są stosunkowo małe. Z którejkolwiek więc strony Richmond wylądują, ruszą na centrum miasta.
Richmond powinno do tego czasu zostać ewakuowane. Miejski inżynier może psioczyć, ile chce, ale DowArKon przeznaczył centrum miasta na strefę obrony. A więc zwabimy Posleenów do Schockoe Bortom. Inżynier będzie musiał, po pierwsze, sprawić, żeby Posleeni dotarli właśnie do Schockoe Bortom, a po drugie, żeby nie mogli się już stamtąd wydostać.
— Posleeni wchodzą… — zaczął z uśmiechem Mueller.
— …ale nie wychodzą. Rozumiemy się? Chciałbym jeszcze po drodze przyjrzeć się tym wzgórzom.
— To Wzgórze Libby — następny punkt w planie zwiedzania miasta.
— Ale przedtem chciałbym obejrzeć dokładnie Bortom. Można by tu stworzyć parę pozycji bezpośredniego ostrzału. Myślałem o strzelaniu zza rzeki.
— A czemu nie skorzystamy z wałów przeciwpowodziowych? — zapytał Mueller. — Mogą się wprawdzie przerwać, ale przecież można by je wzmocnić.
— Jakich wałów przeciwpowodziowych? — zapytał zdziwiony inżynier.
John Keene zmierzył wzrokiem wysoki na dziewięć metrów i na kilometr długi wał przeciwpowodziowy i roześmiał się jak dziecko.
— O rany — wskazał na widoczne na ścianie oznaczenie Korpusu Saperów: zamek z dwoma wieżami — Posleeni znienawidzą jeszcze ten znak.
Przez następne dwie godziny krążyli z Muellerem między umocnieniami, Schockoe Bortom i przyległymi terenami. W końcu znaleźli się w parku Mosby na wzgórzu o tej samej nazwie, gdzie grupka przedszkolaków bawiła się pod czujnym okiem wychowawców.
— Moglibyśmy obsadzić zbocze tymi pokracznymi, strzelającymi rurami…
— Ma pan na myśli moździerze? — zapytał ze śmiechem Mueller.
— Właśnie, moździerze. Wie pan, że mają większą zdolność rażenia niż o wiele większe działa? — ciągnął z ożywieniem Keene.
— Tak, wiem.
— To dlatego, że nie potrzebują tak ciężkiej osłony.
— Wiem, proszę pana.
— Dobra. A więc zablokujemy z tej strony wyjście, burząc opuszczone fabryki i sypiąc gruz na zbocze.
— Jasne. — Mueller naszkicował plan za pomocą przekaźnika.
— Z drugiej strony wybudujemy mur łączący umocnienia przeciwpowodziowe i Ethyl Corporation Hill. Mur będzie się ciągnął dalej wokół miasta, głównie wzdłuż Canal i Dwunastej do Trzynastej, a potem ulicami aż do 95.
— Świetnie — stwierdził Mueller.
— Dlaczego świetnie?
— Bo ominie Richbrau.
— Właśnie — zaśmiał się Keene. — Nie pomyślałem o tym.
— Inaczej musielibyśmy zmienić przebieg muru.
— Zgadza się — zaśmiał się znowu Keene i zamyślił na chwilę.
— A dlaczego jesteśmy w Crownie Plaża, a nie w Barkley Hotel?
To przecież tuż przy Richbrau.
— Ze względu na twardzieli.
— Co?
— Cyberpunki. Byli tam pierwsi. Jedna z zasad Sił Specjalnych głosi: nigdy nie mieszaj cyberpunków z komandosami, nie uda się…
— A co, u licha, robią cyberpunki w Richmond?
— …i nigdy nie pytaj cyberpunków, co tutaj robią.
— Aha. — Keene pokręcił głową i znowu zajął się pracą. — A więc plan obrony miasta przedstawia się następująco. Bronimy obszaru od 95 do końca Franklin. Blokada wszystkich wejść do miasta. Bezpośredni ostrzał ze wszystkich budynków. Dalej wzdłuż Trzynastej, potem do Dwunastej przy Cary i aż do Byrd. Stara elektrownia zostaje na zewnątrz muru. Budynek Rezerw Federalnych i Riverfront Plaża — wewnątrz. Umocnienia obronne aż do Belvedere Street, potem w dół do rzeki i jedynego kawałka muru, który trzeba będzie zbudować. Z którejkolwiek strony przyjdą Posleeni, zastaną wszystkie drogi do Schockoe Bortom otwarte, a wszystkie pozostałe zamknięte. Trzeba ustawić żołnierzy na tyłach muru i napchać nimi wieżowce, a potem kazać im ostrzelać otoczony murem obszar. Artylerię i moździerze umieścimy na wzgórzach. Jeśli Posleeni będą tylko po stronie północnej, możemy ustawić artylerię na południe od rzeki James i strzelać do nich przez cały dzień. Boże — John urwał na chwilę, a oczy zapłonęły mu niemal żywym ogniem — to będzie cudowne.
— Proszę tylko pamiętać — ostrzegł go Mueller — że żaden plan nie sprawdza się w konfrontacji z wrogiem.
— Jak to? — zapytał zaskoczony Keene.
— Nie powiedzieli panu o tym w Tennessee?
— Nie. Co pan ma na myśli?
— To taki wojskowy aksjomat. — Mueller obserwował, jak na ulicach zaczyna się popołudniowy ruch. — Druga strona też chce wygrać, więc stara się pomieszać nam szyki. Poza tym mogą zajść nieprzewidziane wydarzenia, jak na przykład zmiany w rozkazach albo zła łączność, tak jak to było w przypadku Szarży Picketta[4]. Lee powiedział: „Nie szturmujcie”, a przekazano wiadomość: „Szturmujcie”. W ogniu walki czasami podejmuje się błędne decyzje.
— W każdym razie na wypadek, gdyby coś poszło źle, tworzy się też plany alternatywne. Można wtedy podczas akcji na bieżąco wprowadzać zmiany. Oprócz tego trzeba mieć jeszcze plan IDD.
— Plan IDD?
— Plan „Idź do diabła”. Wykorzystuje się go, kiedy zawiodą wszystkie inne plany. Można go też nazwać „Walka do ostatniej kropli krwi”.
— Aha.
— Więc jaki jest pana plan IDD?
— Nie wiem — powiedział Keene, kontemplując krajobraz w dole — nie umiem planować na wypadek klęski.
— A więc ktoś pieprzył jak potłuczony, kiedy mówił, że jest pan ekspertem w dziedzinie obrony. Kłaniają się wojskowe powiedzenia: „Oczekuj zwycięstwa, ale przygotuj się na klęskę” i „Kto w niepewnym polu manewruje, w śmiertelnym polu walczy”.
— Jedyne powiedzenia, jakie znałem przed włączeniem się do programu obrony planetarnej, brzmiały: „Nigdy nie zgłaszaj się na ochotnika” i „Nigdy nie daj się wciągnąć w wojnę lądową w Azji”.
— No to teraz zna pan — Mueller policzył na palcach i uśmiechnął się — jeszcze trzy inne.
Keene zaśmiał się, a w tym momencie zaćwierkał przekaźnik Muellera.
— Sierżancie Mueller.
— Tak? — spytał Mueller z uśmiechem.
— Pięć posleeńskich kul bojowych wyszło właśnie z hiperprzestrzeni na orbicie okołoziemskiej. Obrona ziemska przewiduje możliwość wylądowania Posleenów w ciągu najwyżej trzech godzin.
Ton głosu był tak obojętny, że upłynęła dłuższa chwila, zanim nowina dotarła do ich świadomości.
— Co?!
Mueller poczuł, jak oblewa go zimny pot. Spojrzał w górę i drgnął, widząc, jak na bezchmurnym niebie rozbłysło światło. Wybuch reaktora antymaterii był doskonałe widoczny nawet w jasnym świetle słońca.
— Pięć posleeńskich kul bojowych wyszło właśnie z hiperprzestrzeni na orbicie okołoziemskiej. Obrona ziemska przewiduje możliwość wylądowania Posleenów w ciągu najwyżej trzech godzin — powtórzył przekaźnik.
Mueller spojrzał na Keene’a, który nadal wpatrywał się w nieboskłon ponad miastem, i wywołał przekaźnik.
— Tak, sierżancie Mueller?
— Skontaktuj się ze starszym sierżantem sztabowym Mosovichem.
Powiedz mu, żeby kazał dowódcy korpusu zaprzestać układania projektów obrony. Chyba mamy świetny pomysł.
— Już rozumiem, o co chodzi z tymi awaryjnymi planami — powiedział Keene. — Chyba powinienem zacząć się zastanawiać nad planem IDD.