35

Baza Powietrzna Andrews, Marylami, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
03:23 letniego czasu wschodniego USA
10 października 2004

— Oto nasz plan — powiedziała podpułkownik Augusta Sherman, dowódca dwudziestej drugiej taktycznej eskadry myśliwców.

Poczekalnia dla pilotów była wyłożona dźwiękoszczelnym materiałem. Była to spuścizna czasów, kiedy latały jeszcze myśliwce i samoloty zaopatrzeniowe; wygłuszenie redukowało ryk ich silników do głuchego dudnienia. Po wstrzymaniu na całym świecie lotów panowała tu teraz pełna grozy cisza, w której głos dowódcy eskadry brzmiał jak odgłos kamienia wpadającego w przepastną studnię.

— Wiemy, że Posleeni są we Fredericksburgu i wokół miasta — ciągnęła — ale nie mamy żadnych szczegółów na temat ich liczby, siły czy lokalizacji. Kiowy kawalerii powietrznej ustaliły trasę dostępu, przekradając się z czujnikami tuż nad czubkami drzew. Na wypadek, gdybyście zapomnieli, przypominam, że lot w polu widzenia lądowników jest zdecydowanie niewskazany.

Pokazała na mapie trasę przelotu kawalerii.

— W zasadzie przez cały czas lecieli wzdłuż rzeki Rappahanock.

Na północ od Fort A. P. Hill natknęli się na znaczne siły Posleenów i automatyczne systemy naprowadzania Wszechwładcy dały im niezłego łupnia.

Rozejrzała się po zebranych w pomieszczeniu pilotach eskadry.

Przed przybyciem Galaksjan amerykański sprzęt wojskowy był szczytem osiągnięć technologicznych, a wyposażenie F-22E było prawdziwym cudem techniki. Wraz z przyjściem Galaksjan i powstaniem Sił Powietrznych Floty najlepsi na świecie piloci myśliwców zostali wysłani w kosmos. Flota potrzebowała ich tak wielu, że brano niemal każdego, kto miał chociaż minimalne doświadczenia albo nawet tylko duże ambicje.

Na Ziemi pozostała więc tylko zgraja nieudaczników. Był tu między innymi Kerman, któremu zawieszono licencję pilota, kiedy wbił się w budynek samolotem do opylania roślin i wykryto u niego 2,5 promila alkoholu we krwi; śledczy powtórzył badanie, bo nie mógł uwierzyć, że w takim stanie można w ogóle wystartować. Był porucznik Wordly, który w powietrzu jedną ręką ściskał drążek sterowy, a drugą torebkę na rzygowiny. Był też Jefferson Washington Jones, do dwudziestego piątego roku życia półanalfabeta, który odbył swój pierwszy samodzielny lot w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, na ćwiczebnym odrzutowcu.

I była dowodząca eskadrą, która dostała po wycieczce poza atmosferę takiej agorafobii, że nie mogła już latać na wysokości powyżej trzystu metrów.

Na szczęście wszyscy bardzo chcieli spisać się jak najlepiej; poza tym mieli samolot, który sam się pilotował.

— Próbowali wysłać bezzałogowe predatory, ale też zostały zniszczone. Władze mają nadzieję, że duże prędkości dadzą nam pewne szansę przetrwania.

Wypiła łyk kawy, żeby sprawić wrażenie opanowanej, i znowu rozejrzała się po sali. Większość pilotów słuchała, nie robiąc żadnych notatek. Podczas misji często nie starcza czasu na oddech, a co dopiero na czytanie notatek.

Zobaczyła, że Kerman wziął arkusz papieru i zaczął go składać, cicho gwiżdżąc przez zęby.

— Przykro mi, Wordly, ale lecimy nisko przy ziemi — powiedziała Sherman, co wzbudziło ogólną wesołość. — Ustawcie mechanizm dostosowania wysokości do ukształtowania terenu na TWARDY.

Polecimy pojedynczo. Kiedy stracimy jeden samolot, leci następny.

Wysłanie wszystkich razem to samobójstwo. Żadne dostępne dane nie wskazują, żeby udało nam się przeciążyć posleeńskie systemy naprowadzania.

Kerman zaczął Auguście przeszkadzać. Origami, nad którym pracował, szeleściło, a poza tym bezskutecznie próbowała sobie przypomnieć, gdzie słyszała piosenkę, którą gwizdał.

— Zdobędziemy dokładne informacje o zajętych przez Posleenów terenach, albo wszyscy zginiemy. Wybór należy do was. Będziemy cały czas monitorować wasze sensory, ale poza tym lecimy na ślepo. Możemy polegać tylko na noktowizorach i lidarach na podczerwień, żeby uniknąć kolizji z przeszkodami terenowymi. Pamiętajcie, że możemy dostarczyć wojsku potrzebnych informacji wywiadowczych tylko pod warunkiem, że uda nam się przeżyć.

Ktoś z sali zaśmiał się na te słowa. Augusta pomyślała, że to pewnie Kerman, który najwyraźniej skończył już robić swoje origami.

Wiedziała, że przeżycie misji jest mało prawdopodobne. Mimo że wszyscy piloci złożyli przysięgę, zamierzała dać im szansę na wycofanie się.

— Kiedy tylko znajdziemy się nad rejonem Fredericksburga, zamierzam pójść na całość i uaktywnić wszystkie sensory, żeby dowiedzieć się jak najwięcej.

W sali zapadła grobowa cisza.

— Zważywszy na zagrożenie i na to, że jesteśmy zmuszeni uaktywnić sensory, osobiście nie wierzę, że komukolwiek z nas uda się wrócić. Dlatego każdy, kto chce zrezygnować, może to teraz zrobić.

Urwała i czekała, aż ktoś się podniesie, ale o dziwo, nikt tego nie zrobił. Wbiła wzrok w Kermana, ale starszy pilot tylko się uśmiechnął i gwizdał dalej.

— Dobra, z wyjątkiem pierwszego lotu będziemy ciągnąć losy, żeby ustalić kolejność. Aha, lecimy z ładunkiem bomb jak do ataku naziemnego. Jeśli znajdziecie jakiś cel, nie ma powodu, żebyście drania nie zdjęli.

— A komu przypadnie pierwszy lot? — zapytał Kerman, założył ciemne okulary lotnicze i szybkim ruchem rozwinął origami do jego pełnych rozmiarów. Najwyraźniej uważał, że jemu, jako lotnikowi z największym doświadczeniem należy się ten zaszczyt.

— A jak pan myśli, kapitanie Kerman?

Ostatni pilot wyszedł z sali. Na podłodze, poruszane podmuchem klimatyzatora, zostało origami — papierowy grzyb atomowego wybuchu.

Przy ponad tysiącu dwustu węzłach drzewa po obu stronach rzeki zlewały się w szarą, migającą masą. Mechanizm dostosowania lotu był ustawiony na TWARDY, co oznaczało, że liczył się jedynie samolot, a nie człowiek. Wyposażono go w sterowanie wektorem ciągu, możliwość osiągnięcia prędkości dźwięku bez dopalaczy i nader wytrzymałą konstrukcję, więc pułkownik Sherman co jakiś czas uderzało przeciążenie ponad szesnastu g. Pomiędzy chwilami, gdy przed oczami robiło jej się to szaro, to czerwono od przeciążeń, dostrzegała z boku srebrne smugi i drżące plamy czerwieni. Początkowo uznała to za złudzenie optyczne spowodowane kolejnymi udarami, ale później zdała sobie sprawę, z czym naprawdę ma do czynienia.

— Baza, tu Tigershark i — wysapała. — Macie odczyty o pożarze, odbiór?

— Potwierdzam, Tigershark 1. Trzymacie kurs?

— Nie, Baza, zniżam lot. Cholera!

Urwała.

— Przepraszam, Baza — podjęła po chwili. — Wyniosło mnie przy Rufin’sPond.

— Trzymaj kurs, Tigershark. Minęliście miejsce, gdzie nasze kiowa dostały w dupę.

— Przyjęłam, Baza. Znowu widzę pożar. — Wpisała polecenie dla kamery wizyjnej o wysokiej czułości. — Na drodze numer 17 widzę Posleenów. Idą na miasto. Fredericksburg musi się trzymać.

Rzeczywiście masy centaurów kierowały się na północ między — stanówką 17. Systemy naprowadzania Wszechwładców były na szczęście blokowane przez drzewa; plazma, pociski strzałkowe i lasery zatrzymywały się w ich koronach, dzięki czemu peregrine cały czas cudem unikał zniszczenia.

— Zbliżam się do Fredericksburga — ciągnęła. — Widzę smugi pocisków, najwyraźniej jeszcze tam walczą. Zostawię ich teraz. Nie chcę nikogo zabić falą naddźwiękową.

Samolot wykonał silny skręt nad drogą numer 17, co spowodowało przeciążenie aż dwudziestokrotnie przekraczające ziemską grawitacją. Pułkownik Sherman straciła na chwilą przytomność.

Przeciążenie nie spowodowało jednak całkowitego odpływu krwi z mózgu, który piloci nazywają „tchórzliwym kurczakiem”. Po chwili znowu mogła działać. W tym czasie samolot przebył dalsze trzy mile i zbliżył się do Concord Heights.

— Jest ich pełno także na drodze krajowej numer 1. Chyba wypierają ludzi z powrotem do miasta. Kieruję się nad zjazd na drogę numer 95 i uaktywniam systemy.

Czuła, że to będzie ostatnie zadanie w jej karierze. Kiedy znajdzie się nad zjazdem z drogi krajowej numer 95 na drogę stanową numer 3, będzie w otwartym terenie, a to oznacza śmiertelną pułapkę. Pomyślała, że teraz już wie, jak czuli się japońscy kamikadze.

Przestawiła kilka przełączników kontrolujących uzbrojenie.

F-22E Peregrine dysponował przyrządami, o których projektantom oryginalnego F-22 nawet się nie śniło. Myśliwiec był zaprojektowany w czasach GPS-u; ewentualny system namierzania celów naziemnych również bazowałby właśnie na nim.

Kiedy jednak projektanci zrozumieli, że nie będzie żadnych satelitów, z których możnaby korzystać, musieli wymyślić coś innego. Ostatecznie wrócili do trzech starych, ale sprawdzonych technologii.

Po pierwsze, peregrine mógł dokładnie ustalić swoją pozycję na podstawie sterowania inercyjnego. System notował punkt startu, zwany punktem początkowym, po czym na podstawie pomiarów wektorów ruchu, które wykonywały bardzo czułe urządzenia, mógł z dużą dokładnością ustalić obecne położenie samolotu. Była to technologia z lat sześćdziesiątych, ale dzięki komputerom, bardziej zaawansowanemu oprogramowaniu i czujnikom stopień dokładności znacznie przewyższał wszystkie poprzednie systemy. Były jednak i wady — im dalej samolot odlatywał od miejsca startu, tym większe było prawdopodobieństwo błędu.

Po drugie, załoga samolotu mogła wprowadzać do komputerowej mapy dane dotyczące ukształtowania terenu. System ten początkowo stworzono dla wolniejszych pocisków samosterujących dalekiego zasięgu Tomahawk, ale przy współpracy z nowoczesnymi komputerami potrafił on dokonywać odczytów terenu nawet przy tysiącu dwustu węzłach. Pozwalało to na uniezależnienie danych z systemu sterowania inercyjnego od odległości od punktu początkowego.

Po trzecie wreszcie, samolot mógł dosyć dobrze ustalić swoje położenie dzięki impulsowemu systemowi radionawigacji dalekiego zasięgu.

Kiedy więc pułkownik Sherman skierowała wszystkie bomby kasetowe na wschód od zjazdu drogi numer 95 na drogę numer 3, mogła być pewna, że właśnie tam wylądują. Ona musiała tylko przeżyć na tyle długo, żeby wydać polecenie wystrzelenia pocisków i upewnić się, że CBU-58s trafią w Posleenów, a nie obrońców miasta.

Samolot wykonał ostry skręt w lewo i zniżył lot, kiedy nagle doszło do potężnej eksplozji po jego tylnej, prawej stronie. Szarpnięta falą uderzeniową Sherman pomyślała najpierw, że spuściła ładunek za wcześnie, i w zupełnie niewłaściwym momencie obejrzała się za siebie. Kiedy spojrzała znów do przodu, rozległ się sygnał ostrzegawczy. Peregrine wyleciał znad lasu na zachód od Fredericksburga.

U zbiegu obu tras kłębiło się ogromne morze centaurów. Nacierające z południa i pomocy siły spotkały się tu i dziesiątkami tysięcy parły w stronę miasta. W tej masie były też tysiące Wszechwładców. Kiedy myśliwiec pułkownik Sherman wleciał na otwartą przestrzeń jak rakieta, wszyscy natychmiast obrócili się w jego stronę.

Zanim zdążyła nacisnąć przycisk odpalania, setki promieni lasera i dział plazmowych rozerwały jej maszynę na strzępy. Supernowoczesny myśliwiec zniknął w eksplozji włókien węglowych, paliwa i części, zanim jednak to się stało, czujniki i radary zdążyły przesłać do kontroli naziemnej ostatni pakiet danych.


* * *

— Trudny cel jak dla turystycznej atrakcji, sir — powiedziała techniczka, w podnieceniu dźgając palcem ekran monitora.

— Zgadza się — przytaknęła kapitan, oglądając się przez ramię. — Wezwij ich. Powiedz, że mogą grzać, ile fabryka dała. Tam nie ma żadnych ludzi.


* * *

— Ogień ciągły!

O zachodzie słońca wiatr ucichł i Potomac stał się gładki jak powierzchnia stołu. Okręt zarzucił już kotwicę; wielkie działa obróciły się w wieżyczkach na zachód.

— Ładuj M-Jeden-Cztery-Cztery!

Luki amunicyjne wież otworzyły się, by przyjąć długie, zielone pociski.

— Wysokość dwanaście-pięćdziesiąt, pięć kaset.

Lufy podniosły się powoli, a młodzi marynarze płci obojga, tak samo jak ich dziadowie ponad sześćdziesiąt lat wcześniej, wstawili ciężkie, dwudziestokilogramowe kasety prochu na dosyłacze pocisków.

— Światło ostrzegawcze włączone.

Wszyscy członkowie załogi otworzyli usta i zakryli dłońmi uszy.

— Ognia!

Odremontowany USS North Carolina — jeden z siedmiu pozostałych na świecie pancerników, wyprowadzony z portu w Wilmington, gdzie spędził prawie pół wieku jako stanowy pomnik — zadrżał, kiedy z jego szesnastocalowych dział po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat wystrzeliły płomienie.

Загрузка...