… Chcę kucyka. Jej młodziutka twarz wykrzywiła się w niezadowolonym grymasie, ręce skrzyżowały się na piersiach, a w oczach stanęły łzy. Lekki wietrzyk letniego popołudnia ustał, a drzewa w tle sypały deszczem liści.
Przykro mi, skarbie, nie możesz mieć kucyka. Żadne z nas nie może.
Dlaczego?
Bo nie ma tu powietrza, którym by oddychał.
Kiedy tylko Sharon to powiedziała, zdała sobie sprawę, że naprawdę nie ma powietrza, i zaczęła się dusić.
Mamusiu? — powiedziała mała dziewczynka, rozpływając się w ciemności. Wypadła ze śluzy i zaczęła znikać w otchłani kosmosu. Spadała i spadała, a wokół niej wirowały twarde jak diament gwiazdy. Mamusiu! Mamo! Komandor O’Neal! Pani komandor!
Ma‘am! Pani komandor!
Sharon poderwała się i uderzyła głową w koję nad sobą. Przez chwilę widziała jeszcze wirujące gwiazdy; prawie wrzasnęła, myśląc, że nie obudziła się z koszmaru. W końcu wzięła głęboki oddech i cicho wymamrotała ulubione przekleństwo swojego męża.
— Wszystko w porządku, ma’am? — zapytał bosman Michaels.
Kucał przy koi z filiżanką parującej herbaty w ręce. Jak zwykle ciężko było się przebić przez jego akcent mieszkańca środkowej Anglii.
— Dojdę do siebie, jak tylko znajdę sposób, żeby zabić porucznika Crowleya i usunąć stąd jego koję — zażartowała i spuściła nogi na podłogę. Musiała się pochylić, żeby uniknąć kolejnego uderzenia w głowę. Pomieszczenia przerobionego statku kurierskiego miały zaledwie sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości. Upchnięcie w nich dwupoziomowej koi stanowiło nie lada wyczyn.
Pięć miesięcy temu powierzono jej stanowisko pierwszego oficera na Agincourt. W tym czasie musiała znosić aż trzech różnych kapitanów, których przydzielało jej Główne Dowództwo Floty.
Pierwszy z nich był w porządku; wcześniej służył na łodzi podwodnej i nauczył ją kilku sztuczek, które pomogły jej w dalszej służbie.
Pozostali dwaj nie umieli nawet dobrze dowodzić i zostali odwołani ze stanowiska. Ostatni był starym rosyjskim szowinistą, który obmacywał wszystkie kobiety na statku.
Doszło nawet do tego, że Sharon musiała interweniować, żeby oficerowi nie przydarzył się jakiś przykry „wypadek”. Załoga traktowała Sharon bardziej jak starszą siostrę niż pierwszego oficera i zaciekle jej broniła. Zanim kapitan opuścił pokład, poznał uroki trudnego życia na statku, takie jak na przykład zmiany ciśnienia w kabinie, toalety zwracające zawartość czy oświetlenie o stałej intensywności, ale zmiennej długości fali, raz czerwone, raz purpurowe, raz pozornie zgaszone, a innym razem intensywnie świecące w paśmie wysokiego ultrafioletu. Z poparzeniami od tych ostatnich nie poradziły sobie nawet jego nanity.
Ponieważ zupełnie zignorował Sharon, która otrzymała stanowisko pierwszego oficera z racji dużego doświadczenia w zakresie inżynierii astronautycznej, ponosił wyłączną winę za wszystkie awarie systemów na statku. On oczywiście widział to inaczej i zwalał wszystko na Sharon. Ona z kolei prowadziła szczegółowe zapisy wszystkich spotkań, także przypadkowych.
Ostatnie dwa tygodnie były szczególnie… interesujące, choć nie należały do doświadczeń, które chciałaby jeszcze kiedyś powtórzyć.
Na szczęście nowy dowódca był już w drodze, a Rosjanin wracał do kraju barszczu.
— Niech się pani zastanowi, zanim pozbędzie się porucznika Crowleya, ma’am — odparł bosman. — Proszę pomyśleć, będzie pani musiała sama kierować tą cholerną balią.
Wzięła filiżankę i wypiła łyk herbaty. Potarła czoło. Guz już zaczynał wyrastać. Guma piankowa znajdowała się na liście zamówień od czterech miesięcy. Czas wysłać kolejną prośbę w tej sprawie. Brakowało też filtrów powietrza i okręt śmierdział jak obora.
Szwankowały przednie osłony siłowe. I generator napędowy numer trzy. I około połowy wentylatorów systemu podtrzymywania życia, stąd śladowa nutka ozonu we wszechobecnym smrodzie obory. I wymienniki ciepła. Zważywszy na awarię urządzenia do odzyskiwania wody, filiżanka herbaty, którą piła Sharon, stanowiła jedną trzecią jej dziennej racji płynów. Ale teraz, kiedy wyjechał już Rosjanin, istniała szansa naprawy przynajmniej niektórych z tych rzeczy.
Jeśli tylko uda się wydębić części zamienne z bazy na Tytanie.
— Coś pilnego, o czym powinnam wiedzieć? — zapytała i sięgnęła po buteleczkę tylenolu. Kajuty zaprojektowano dla mierzących metr dwadzieścia Indowy. Przy wzroście stu osiemdziesięciu trzech centymetrów ledwie się w nich mieściła.
— Tak jest, ma’am — odparł poważnie bosman. — Przedni ekran w końcu zdechł.
— Cholera — mruknęła Sharon, połknęła garść acetaminofenowych tabletek i popiła je sporym łykiem gorzkiej herbaty.
Czaj, jak podoficer uparcie nazywał ten napój, był gęstym, prawie czarnym płynem, zapożyczonym z brytyjskiej marynarki. Sharon udało się wybić załodze z głowy wiele rzeczy, jak na przykład serwowanie jej na śniadanie marynowanych śledzi, ale nic nie mogła poradzić na herbatę. Trudno. Świństwo przynajmniej stawiało na nogi.
Ściągnęła koszulkę i włożyła nową, odrobinę świeższą. Michaels był starym pedałem, więc wcale go to nie speszyło.
W ciągu pierwszych kilku tygodni jej pobytu na pokładzie mieli kilka przypadków napastowania seksualnego i jedną próbę gwałtu.
Nie wszystkie kraje, z których pochodziła załoga, miały tradycje dotyczące kobiet służących we Flocie. Sharon mocno tępiła takie zachowania. Może nawet zbyt mocno. Zastanawiała się czasem, czy nie została na statku za karę za zamknięcie niedoszłego gwałciciela na czternaście godzin w komorze mikrograwitacyjnej bez powietrza i w całkowitej ciemności. I bez łączności. Marynarza trzeba było potem przenieść do Sił Lądowych.
Włożyła zniszczone ubranie i wsunęła stopy w pokładowe obuwie. Wzięła jeszcze zestaw sprzętu awaryjnego, który stanowił ostatnią część wymaganego wyposażenia, i już mogła stawić czoła wyzwaniom nowego dnia. Już teraz było jej cholernie gorąco. Najwyraźniej znowu wysiadł zapasowy konwerter ciepła.
— Powinna pani wrzucić coś na ząb — powiedział z wyrzutem Michaels i podał jej talerz z grzankami.
Przechyliła głowę na bok w geście, który przejęła od męża, i uśmiechnęła się.
— Jesteś bosmanem, a nie kelnerem.
Michaels wzruszył ramionami.
— Kucharz jest cholernie zajęty, ma’am. Wiedziałem, że nic pani nie zje, jeśli nie będę nalegał.
Sharon wzięła jedną grzankę i odgryzła mały kęs. Pieczywo było suche i raczej niesmaczne. Na pokładzie brakowało mąki, a ostatnia dostawa świeżej żywności doszła prawie miesiąc temu.
Okręt bez końca patrolował bliską Ziemi przestrzeń kosmiczną.
Żywność i części zamienne przywożono lekkimi frachtowcami i przeładowywano ręcznie. Załoga ciągle walczyła z psującymi się systemami i nudnymi patrolami.
Sharon wiedziała, że są w identycznej sytuacji, jak inne fregaty.
Przerobione szybkie statki kurierskie tworzyły przednią straż Federacji, ale prawdę mówiąc, nie nadawały się do tego. Były stare — dosłownie wiekowe — i brakowało na nich wszystkiego tego, co powinno się znajdować na okręcie wojennym. Nie było systemów rezerw, łatwo wymienialnych części zapasowych, a systemy obronne też pozostawiały wiele do życzenia. Broń niemal nie nadawała się do użytku.
Sprawę pogarszał jeszcze fakt, iż każdy statek przez prawie pięćdziesiąt lat budowała ręcznie jedna rodzina Indowy. Dostosowywano go do indywidualnych potrzeb klienta, dlatego nie było żadnych części zamiennych. Nie były zresztą potrzebne, bo statki funkcjonowały bez zarzutu przez kilka stuleci, a potem po prostu wycofywano je z użytku.
Niestety większość okrętów, łącznie z Agincourt, była w służbie od początku wojny. Straty w działaniach wojennych całkowicie przytłaczały możliwości produkcyjne Federacji i brak jednostek stawał się coraz bardziej dotkliwy. Stare statki powinny zostać wycofane z użytku wiek temu, a mimo to nadal pełniły służbę na pierwszej linii. A technicy przydzieleni do Floty Indowy uczyli się teraz od Ziemian nowego słowa: prowizorka.
Sharon odgryzła kolejny kęs suchej grzanki i wypiła łyk gorzkiej herbaty. Przypięła obdarzony sztuczną inteligencją przekaźnik do nadgarstka.
— Co nowego? — zapytała.
— Masz dwadzieścia siedem wiadomości w skrzynce e-mailowej — odpowiedział przekaźnik dźwięcznym barytonem.
— Ile w tym wyrazów głębokiego ubolewania od mechaników na Tytanie, do których wysłaliśmy prośbę o części zamienne?
— Czternaście.
— Skasuj.
— Dobrze. Jest jeszcze pięć odmownych odpowiedzi na podania członków załogi o przeniesienie. Jeden e-mail w dość nieuprzejmy sposób poddaje w wątpliwość kompetencje dowództwa fregaty.
— Wyślij marynarzom kopie odpowiedzi, a tym od ostatniego emaila napisz, że mam ich w dupie. Dyplomatycznie. I prześlij podania jeszcze raz. Komuś wreszcie musi udać się stąd wyrwać.
— Już. Jest jeszcze sześć odpowiedzi na twoje prośby o lepszą żywność, i wszystkie sprowadzają się do polecenia, żebyście przestali narzekać.
— Dobra. Ponawiaj prośby, ale za każdym razem zwiększaj wymaganą ilość żywności aż do maksymalnej pojemności naszej ładowni. Rób to raz dziennie i przesyłaj kopię wszystkich listów do kwatery głównej Floty.
— Dobrze. Reszta to niemal wyłącznie śmieci. Aha, jest też wiadomość z Tytana, że został już przydzielony nowy dowódca i będzie tu dziś po południu.
— Ekstra — powiedział ironicznie Michaels. — Sama radość. Następny dowódca.
Problem polegał między innymi na tym, że dowódcy fregat byli kapitanami Floty. Stanowisko nadawało się raczej dla komandora porucznika albo nawet porucznika, ale fregaty były jedynym miejscem, gdzie członkowie marynarki mogli zgłębiać arkana dowodzenia w przestrzeni. Ponieważ obowiązki przypisane do tego stanowiska były stosunkowo łatwe, starsi oficerowie, których przydzielano do służby na takim statku, od samego początku uważali, że wiedzą dwa razy więcej niż inni oficerowie i załoga. Wielu z nich dowiedziało się, jak to jest oddychać próżnią.
— Może ten będzie inny — powiedziała Sharon. — Kto to jest? — zwróciła się do przekaźnika.
— Kapitan April Weston — odpowiedziała maszyna.
Na dźwięk tego nazwiska Michaelsa aż zatkało.
— A niech mnie kule!
— Znasz ją? — spytała Sharon.
— Nigdy jej nie spotkałem. Ale słyszeli o niej wszyscy w cholernej Flocie Jej Królewskiej Mości.
Sharon gestem zachęciła go do rozwinięcia tej myśli.
— Jest jedyną kobietą, która kiedykolwiek zastępowała admirała podczas działań wojennych. Wśród marynarzy stała się niemal legendą. Jest spokrewniona ze strony matki z nieżyjącym już gościem o nazwisku Mountbatten.
Urwał i zastanowił się, jak to wytłumaczyć Amerykance.
— Słyszałam o nim — powiedziała sucho Sharon.
Najstarszy earl Mountbatten — ostami z rodu — był blisko spokrewniony z Rodziną Królewską. Służył jako oficer marynarki wojennej podczas drugiej wojny światowej. Wyróżnił się jako dowódca eskadry niszczycieli w wielu krwawych bitwach. Stworzył pierwsze w historii połączone grupy do zadań specjalnych. Po wojnie otrzymał tytuł earla Birmy i umiejętnie poprowadził ten kraj do niepodległości. Był bohaterem narodowym, dopóki nie zabiła go bomba podłożona przez irlandzkiego terrorystę.
— Więc jest spokrewniona z rodziną królewską?
— Dość daleko. — Michaels wzruszył ramionami. — Dla nas, Brytyjczyków, liczy się krew. Wie pani, co mam na myśli.
— Pokrewieństwo.
— Właśnie. Ta Weston to ktoś, kto jakby to potwierdza. To przysłowiowe jabłko, które nie padło daleko od cholernej jabłoni.
— Czy to dla nas dobrze? — zapytała ostrożnie Sharon.
— O tak — odparł Michaels. — Oczywiście, Mountbatten przeżył cztery okręty, a większość jego towarzyszy nie wróciła już do domu.
Niektórzy woleli wyskoczyć za burtę, niż z nim płynąć.
Sharon parsknęła śmiechem i pomyślała o byłym rosyjskim kapitanie.
— Zaryzykuję.
Śluza zasyczała i kapitan Weston weszła do środka, nerwowo majstrując przy uchwytach hełmu ciśnieniowego. Denerwowało ją, że już na samym początku pobytu na pokładzie wykazała się brakiem kompetencji, ale ostatni raz miała na sobie pancerz wspomagany podczas zajęć wprowadzających w bazie na Tytanie.
Jeden ze stojących na baczność matów wystąpił z szeregu i pomógł jej odpiąć ostatni uparty zaczep. Kapitan usłyszała ostry dźwięk gwizdka bosmana.
Ruszyła naprzód i odpowiedziała na salut atrakcyjnej brunetki w lekko przybrudzonym kombinezonie.
— Kapitan April Weston — powiedziała i wyciągnęła rulon papieru z zapieczętowanego futerału przy pasku.
Udało jej się to przećwiczyć na promie, więc zrobiła wszystko jak trzeba.
— „Niniejszym wydaję pani rozkaz niezwłocznego stawienia się na fregacie Floty Agincourt w celu objęcia dowodzenia” — przeczytała na głos. — „Podpisano: Hareki Arigara, wiceadmirał, szef Departamentu Osobowego Floty”. — Weston schowała papier i skinęła głową brunetce. — Przejmuję dowodzenie, ma’am.
— Zdaję dowodzenie, ma’am — odpowiedziała brunetka. — Sharon O’Neal, komandor porucznik. Jestem pani pierwszym oficerem.
Kapitan Weston kiwnęła głową i rozejrzała się po zebranej załodze. Była to dość mała grupka.
— Zdradzając swoją niewiedzę zapytam: czy to cała załoga? — zapytała, nieco niepewnie.
W normalnych warunkach większość załogi bez zadań wachtowych zjawiała się przy powitaniu. Śluza mogła pomieścić większą ilość osób, ale było ich tu około dwudziestu. Znaczyło to, że liczebność załogi wynosiła około trzydziestu ludzi. Załoga morskiej fregaty liczyłaby stu. A na krążowniku, którym poprzednio dowodziła, było ich ponad tysiąc.
— Czterech żołnierzy pełni służbę w centrum taktycznym, ma’am — odpowiedziała Sharon. — Trzech jest w maszynowni, a jeszcze czterech w innych miejscach. Wśród członków załogi jest też sześciu Indowy. — Zawahała się. — Oni… raczej unikają większych grup ludzi.
Weston kiwnęła głową. O tym akurat ją uprzedzono.
— Rozumiem. — Rozejrzała się i podniosła głos. — Jestem pewna, że przez najbliższych kilka miesięcy będziemy wszyscy mieli okazję dobrze się poznać.
Mówiła tonem prawdziwego dowódcy, który jest przekonany, że to, co powiedział, zdarzy się na pewno, niezależnie od przeciwności losu. W porównaniu z gburowatym i aroganckim Rosjaninem, którego zastąpiła, była to podnosząca na duchu odmiana. I tak w zamierzeniu miało być.
Rozejrzała się po nędznym wnętrzu statku. Oświetlenie miało nieprzyjemną, ciemnoczerwoną barwę, a ściany ładowni pokrywała pajęczyna rys i pęknięć. Na szczęście było dosyć czysto. O okręt najwyraźniej dobrze dbano. Jednak jego wiek i kiepski stan techniczny od razu rzucały się w oczy. Kapitan się uśmiechnęła.
— Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy.
Załoga zaśmiała się niepewnie, a kapitan odwróciła się do swojego pierwszego oficera.
— Pani O’Neal, proszę mi wskazać drogę do mojego biura i weźmiemy się do roboty.
— Tak jest, ma’am — odpowiedziała Sharon. Nowy dowódca zobaczył swój okręt na własne oczy; zareagował lepiej, niż się spodziewała. — Pozwoli pani za mną.
Biuro dowódcy okazało się ciasnym przedpokojem kwatery kapitańskiej. Było mniejsze niż to, które April miała do dyspozycji na pierwszym dowodzonym przez nią statku — tak się złożyło, że również fregacie — i bardzo źle ulokowane. Kwaterę kapitańską dzieliło bowiem od mostka blisko trzydzieści metrów labiryntu wyjątkowo niskich korytarzy. Ulokowanie tutaj biura dowódcy nie wchodziło w rachubę.
Kapitan odwróciła się do Sharon, która stała za nią na baczność, i machnęła ręką.
— To nie jest kwatera główna Floty, na miłość boską. Wystarczą zwykłe ukłony. — Uśmiechnęła się, żeby potwierdzić, że to był tylko żart. — Czy nie ma jakiegoś miejsca bliżej mostka, gdzie mogłabym wykonywać papierkową robotę?
Sharon pokręciła głową.
— Nie, ma’am, nie ma. Może pani nie uwierzyć, ale mostek i maszynownia są prawie że połączone w jedno, do tego dochodzi plątanina systemów podtrzymywania życia… Ta kwatera jest najbliżej mostka. I nie da się nic zrobić, żeby umieścić pani biuro bliżej. Ja jestem w jeszcze gorszej sytuacji, dlatego po wyjeździe ostatniego dowódcy używałam pani kwatery.
Kapitan Weston kiwnęła głową.
— Cóż, w takim razie chyba będę musiała nauczyć się spieszyć. — Usiadła w fotelu przed stacją roboczą i spojrzała na Sharon stojącą w przepisowej pozycji na spocznij.
— Proszę usiąść — wskazała koję.
Sharon ostrożnie usiadła i położyła ręce na kolanach.
Próbowała sprawiać wrażenie spokojnej, ale nie ulegało wątpliwości, że jest zdenerwowana jak dziewica, która po raz pierwszy znalazła się w portowej dzielnicy. Weston w zamyśleniu pokiwała głową.
Sharon zaczęła się zastanawiać, co to miało oznaczać. Weston przypatrywała się jej uważnie przez prawie minutę. Jeśli myślała, że może wyczekać Sharon O’Neal, to grubo się myliła.
Spojrzenie kapitan budziło jednak niepokój. Miała bardzo ciemne, niemal czarne oczy. Patrzenie w nie przypominało zaglądanie w toń szkockiego jeziora — nie da się określić, jak jest głębokie. Wydawały się pochłaniać światło. Sharon niemal się wzdrygnęła, kiedy zdała sobie sprawę, że znalazła się pod ich hipnotyzującym urokiem.
— Komandor porucznik Sharon Jerzinsky O’Neal — powiedziała nowa kapitan i spojrzała z uśmiechem na swojego pierwszego oficera. — Jerzinsky?
Sharon wzruszyła ramionami.
— To polskie nazwisko, pani kapitan.
— Tak też myślałam. Politechnika Rensselaera, rok ukończenia 1991. Licencjat z inżynierii lotniczej. Z wyróżnieniem. Ukończony program szkolenia oficerów rezerwy marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Dlaczego?
Sharon znowu wzruszyła ramionami. Nie tego się spodziewała.
Była zaskoczona świetną pamięcią kapitan i zastanawiała się, jak daleko ta pamięć może sięgać.
— Zgłosiłam się do programu dla pieniędzy, pani kapitan. Nie było tego dużo, ale miałam także kilka stypendiów, więc mogłam mieć na boku tylko jedną robotę.
Celowo nie wyjaśniła, o jaką pracę chodziło. Pozowanie to nic złego, ale kilku zdjęć wolałaby nigdy nie oglądać w swoich oficjalnych aktach. Tak samo jak wzmianki o fakcie, że jednym z jej fakultetów był taniec.
Nowy dowódca skinął głową i mówił dalej.
— Awansowana na podporucznika, przeszkolenie w dziedzinie obsługi samolotów. Przydzielona na USS Carl Yinson. Cztery lata służby, trzy na Carl Yinson. Opuściła regularną służbę w 1995 roku. Dlaczego?
Sharon zastanawiała się, jak wyjaśnić zawodowemu oficerowi, że pomimo urzędowej walki z molestowaniem seksualnym lotniskowiec pływający po morzu przez sześć miesięcy, a czasem i dłużej, nie jest odpowiednim miejscem dla byłej modelki. Jak wyjaśnić upadek morale i dyscypliny w amerykańskiej armii. Jak wyjaśnić frustrację spowodowaną niemożnością wysyłania maszyn w powietrze z powodu braku części. Albo walkę o zawieszenie lotów tymi, których sprawność budziła poważne wątpliwości. Jak miała jej wreszcie powiedzieć, że pierwszy mąż wbił jej nóż w plecy, żeby tylko dostać więcej godzin latania. Że ten sukinsyn zostawił ją dla jakiejś małej, brązowej dupy. Indonezyjka była nawet miła, przepraszała. Ale to nie pomogło.
— Nie było powodu, żeby to dalej ciągnąć, ma’am — dała standardową, lakoniczną odpowiedź. — Nigdy nie marzyłam o karierze w marynarce.
Pomimo tak pochlebnych uwag w Raportach Oceny? zapytała Brytyjka i zacytowała. — „Wykazuje dojrzałość i zdolności wykraczające poza jej wiek. Przy wyznaczaniu kolejnych stanowisk należy mieć na względzie rozwój jej kariery i ewentualną przyszłą wysoką, a nie tymczasowe zapotrzebowania kadrowe.” Raport „poparł z największą przyjemnością” dowódca lotniskowca. — Kapitan znowu spojrzała na Sharon. — To najlepsza ocena żołnierza, jaką dotąd czytałam. Więc dlaczego pani odeszła? Czekała panią wspaniała kariera.
Sharon rozłożyła ręce.
— Nigdy nie byłam karierowiczką, pani kapitan. Cieszę się, że komandor Jensen miał taką „wielką przyjemność” poprzeć raport, a kapitan Hughes zgodził się z jego opinią. Ale ja i tak nie chciałam robić kariery.
Nowy dowódca splótł dłonie z tyłu głowy i odchylił się w fotelu.
— Gówno prawda.
Sharon patrzyła na kapitan z kamienną twarzą.
— Możliwe, pani kapitan, ale nie mam obowiązku mówić nic więcej.
Kapitan Weston uniosła jedną brew.
— Kto raz się sparzy, już się nie waży?
Sharon uśmiechnęła się lekko.
— Raczej nie, ma’am.
— Dobra — kiwnęła głową pani oficer. — Dalej. Wróciła na studia, Instytut Techniczny w Georgii. Poznała Michaela O’Neala i wyszła za niego za mąż. — Urwała. — A tak przy okazji, przedwczoraj w samolocie spotkałam tego O’Neala, który zdobył medal na Diess. Sympatyczny facet. Rzeczywiście jest tak niski, jak wygląda w telewizji.
Sharon uśmiechnęła się lekko.
— Tak, rzeczywiście, ma’am. Ale dla mnie jest wystarczająco wysoki.
Po raz pierwszy w czasie całej rozmowy kapitan Weston oniemiała ze zdziwienia.
— Poważnie? To pani mąż?
Sharon uśmiechnęła się.
— Poważnie. Wiem, że nie jest zbyt wysoki…
Pani kapitan pokręciła głową i kontynuowała omawianie jej zawodowego życiorysu.
— Zrobiła pani magisterium z inżynierii lotniczej, specjalizacja ustalanie cyklów przeglądu. Podjęła pracę w Lockheed-Martin w Atlancie, gdzie zajmowała się projektem F-22. Był to okres redukcji etatów, jestem zaskoczona, że panią przyjęli.
Uniosła brew, oczekując odpowiedzi.
— Ja też byłam zaskoczona — przyznała Sharon — ale oni kontynuowali pracę nad projektem, wierząc, że prędzej czy później Kongres ustąpi i kupi to przeklęte urządzenie. Jako osoba świeżo po studiach byłam tańszą siłą roboczą niż ludzie, których zwalniano. Nie byłam z tego specjalnie zadowolona, ale przyjęłam tę pracę.
— Została tam pani przez kolejne dwa lata. Właściwie dopóki nie powołano pani do wojska.
— Właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy o Posleenach. — Sharon założyła nogę na nogę i splotła dłonie na kolanie. — Zaczęliśmy kombinować z wariantem F22 Peregrine. Wtedy wydawało się, że Peregrine jest odpowiedzią na nasze modlitwy. Teraz, kiedy przyjrzałam się bliżej informacjom na temat broni Posleenow, myślę, że to śmiertelna pułapka. Ale nikt mnie już nie słucha.
— Polemizowałabym z tym — odpowiedziała enigmatycznie kapitan Weston.
Odchyliła się w fotelu do tyłu i przeczesała włosy palcami. Skrzywiła się, wyczuwając, że są przetłuszczone.
— Ci w komisji pani słuchali. A to byli przecież sami mężczyźni, w tym dwóch Rosjan. Zastanawiała się pani, dlaczego ciągle tkwi na tym statku, podczas gdy inni oficerowie przechodzą przez niego jak gówno przez gęś?
Sharon parsknęła śmiechem, słysząc taki wulgaryzm w ustach poważnej pani oficer.
— Tak, pani kapitan, właściwie tak.
— Wracamy do „pani kapitan”? — Weston się roześmiała. — Jak pani sobie życzy. Czy zdaje sobie pani sprawę, że żaden z oficerów nie był tu wystarczająco długo, żeby napisać o pani raport?
— Tak, ma’am — odpowiedziała Sharon ostrożniej.
— Jedynie kapitan Stupanowicz próbował. Przesłał opinię o pani, chociaż dowodził statkiem jedynie sześćdziesiąt dni, podczas gdy wymagane minimum to sto osiemdziesiąt.
— Tak, ma’am — skrzywiła się Sharon. — Widziałam ten raport.
— Nie była to zbyt pochlebna opinia, jak słyszałam. Cóż, to jeden z tych świstków, które nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Nawet jeśli istnieje gdzieś jakaś kopia, Flocie nie udało się jej znaleźć.
Sharon ściągnęła brwi.
— Nie rozumiem, dlaczego Flota miałaby zatajać istnienie tego raportu? Mogę zrozumieć odrzucenie go, ale zatuszowanie?
— Pani komandor — Weston pochyliła się do przodu i wbiła w Sharon spojrzenie swoich głębokich, czarnych oczu — ile systemów na tej krypie w tej chwili nie działa?
Sharon się skrzywiła.
— Siedemnaście mniejszych systemów i cztery główne, ma’am.
Z głównych systemów działają tylko podtrzymywanie życia i obronny. Włączone są też wszystkie systemy sterowania bronią i napędu.
— Wzruszyła ramionami. — Załoga dokonuje cudów, szczególnie Indowy, ale nie mamy części zamiennych. Może udałoby się dostać jakieś chociaż do wymienników ciepła i wentylatora numer sześć, gdyby kapitan Stupanowicz zadał sobie trud przesłania zamówienia! — skończyła ze złością.
Weston kiwnęła głową.
— Pani komandor, do obrony ziemi przydzielono siedemnaście fregat. Wie pani o tym?
— Tak, ma’am.
— Wie pani, ile z nich lata? — ciągnęła napastliwym tonem.
— Dwanaście, ma’am — powiedziała Sharon, zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa.
— A wie pani, ile z nich pracuje z jako taką wydajnością systemów broni i napędu? Dwóch systemów, które, jak pani słusznie zauważyła, są najważniejsze? — Machnęła ręką. — Ale tu gorąco! Wysiadły wymienniki, prawda?
— Nie, ma’am, nie wiem, ile jest takich statków, i tak, ma’am, wymienniki ciepła wysiadły — powiedziała Sharon. — Właściwie połowa…
Kapitan nie pozwoliła jej skończyć.
— Nie krytykuję pani pracy, pani komandor. Wręcz przeciwnie.
Mówię to po to, żeby była pani z siebie cholernie dumna! Brak działających wymienników ciepła może być przykry, ale nie tak bardzo, jak brak działających systemów obronnych! Wie pani, co mi powiedział admirał Bledspeth, który zna mnie od dziecka?
Sharon pokręciła głową, zastanawiając się, co też Dowódca Floty mógł powiedzieć o tej kupie złomu.
— Kazał mi zatrzymać moje cholerne komentarze dla siebie i słuchać komandor O’Neal, a wtedy być może zobaczę jeszcze kiedyś Ziemię. — Rozzłoszczona zaklęła. — To jest jedyna cholerna fregata okrążająca Ziemię, której wszystkie systemy bojowe działają i która ma całkowicie sprawny napęd! A jeśli uważa pani, że Flota tego nie widzi, to nie jest pani aż tak bystra, jak o pani mówią.
— Jesteśmy jedynym okrętem, który jest mniej więcej gotowy do walki! — ciągnęła kapitan. — Jeśli niespodziewanie pojawią się Posleeni, myśliwce i pozostałe fregaty spróbują ich zatrzymać. Ale wszystkie inne fregaty albo wloką się na jednym reaktorze, albo nie mają systemów bojowych!
— Rany Boskie! — zawołała Sharon. — Więc mówi pani, że utknęłam tutaj, bo jestem dobra?
— Nie, pani komandor! — odpowiedziała stanowczo kapitan. — Dlatego, że jest pani niewiarygodnie dobra! A teraz będzie pani musiała jeszcze nauczyć cuchnącego morzem zasrańca z regularnych oddziałów marynarki, jak to się, u diabła, robi!
— O Boże! — zaśmiała się Sharon, rozbawiona trafnością tego określenia. W jej śmiechu pobrzmiewała nutka rozpaczy.
— A ja za to — powiedziała cicho kapitan — udzielę pani wszelkiego możliwego wsparcia. Może więc uda nam się zamienić tę krypę w coś innego niż tylko nędzną puszkę sardynek.
Sharon westchnęła.
— Cóż, ma’am, w takim razie najlepiej będzie, jeśli najpierw zapozna się pani z papierami.
— Nie z systemami? — zapytała pani kapitan. To był test. Kapitan mogła nauczyć się wszystkiego o systemach, ale w tej chwili znacznie ważniejsze było wydostanie z łańcucha zaopatrzenia niezbędnych części zapasowych.
— Nie, jeśli jakieś mają jeszcze działać za miesiąc — odpowiedziała Sharon. — Flota opiera się na elektronicznej robocie papierkowej. Mój inteligentny przekaźnik udzieli pani przekaźnikowi kilku lekcji. Zaczynając od pokręconego programu dostawy części zamiennych.