Wysłali nas w bój, dali proch, dali broń,
By wrota, co szturmu wyważy ich dłoń,
Królewski saper im nagiął wpierw,
Królewski saper, Anglii syn,
Który stopień i żołd ma sapera!
Dziś na froncie mąż jeden orężnie wciąż trwa,
Konnica zaś tylko trud koni swych zna,
Królewski saper ich wspiera znój,
Królewski saper, Anglii syn,
Który stopień i żołd ma sapera!
Już dziś artyleria opuszcza ten kraj,
Lecz my wciąż walczymy o triumfu nasz raj,
Królewski saper to nasz jest fach,
Królewski saper, Anglii syn,
Który stopień i żołd ma sapera!
— Cywile są już w drodze, pułkowniku — powiedział oficer zaopatrzenia, członek sekcji logistyki. Przejął zadania Departamentu Spraw Cywilnych i Rodzin, ponieważ nie miał żadnych innych obowiązków. Cały sprzęt i amunicję już rozprowadzono, a nie planowano kolejnych dostaw.
— To dobrze — stwierdził dowódca kompanii Charlie — bo Posleeni wylądują za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.
— Dane telemetryczne wskazują, że pojawią się w wielu różnych miejscach — powiedział pułkownik Robertson. — Prawdopodobna strefa lądowania rozciąga się od Potomaku w Maryland do hrabstwa Spotsylwania. Najwyraźniej chcą zaatakować sam Fredericksburg, natomiast teren w bezpośrednim otoczeniu miasta pozostanie wolny. Kapitanie Avery — zwrócił się oficera zaopatrzenia — proszę zebrać dzieci poniżej szesnastego roku życia, które kierują się z rodzicami do miasta. I niech pan każe wszystkim wziąć się do roboty.
— A co mają robić? — spytał zaopatrzeniowiec.
— Niech przygotują nasz plan „Idź do diabła”. Kapitanie Brown — Robertson zwrócił się teraz do dowódcy kompanii Charlie — proszę zacząć rozmieszczać żołnierzy w okopach wokół miasta i dalej, aż do między stanówki.
— Tak jest, sir — powiedział dowódca kompanii i zapisał polecenia w swoim zielonym notesie.
— Avery, niech ktoś zadzwoni do stacji radiowej i powie im, żeby nadali komunikat, że wszyscy z ciężkim sprzętem mają się zebrać na…
— Parkingu Mary Washington College — dokończył drugi oficer kompanii.
Wraz z oficerem operacyjnym wzięli mapę taktyczną od dwóch uaktualniających ją szeregowych i zaczęli szkicować plan bitwy. Szef sztabu i dowódca kompanii pracowali razem od lat, jak to się często zdarza w jednostkach Gwardii Narodowej. Potrafili niemalże czytać sobie nawzajem w myślach.
Robertson był tu nowy, ale zdążył już zauważyć, że oddział dysponował wyjątkowo dobrze zorganizowanym sztabem, jak na tymczasową jednostkę. Dowódcy świetnie ze sobą współpracowali. Jeśli udałoby się utrzymać takie tempo i nie dopuścić do upadku morale, centaurowate bydlaki miała spotkać niemiła niespodzianka.
— I niech wszyscy oprócz walczących skierują się do centrum miasta. Proszę skoordynować ich pracę wraz z Departamentem Bezpieczeństwa Publicznego. Kompania Bravo…
— Zaminuje most Chatham… — powiedział kapitan Avery, dowódca kompanii Bravo, patrząc na mapę na ścianie.
— I jeszcze most kolejowy i Jeff Davis, ale most na międzystanowej 95 nie, bo jest za daleko — dodał dowódca.
— Rozejrzę się wśród cywilów. Jeśli będą wiedzieli, co trzeba robić, uzbroję ich.
— Zgadzam się, mamy mało żołnierzy.
Wielu wojskowych postanowiło zostać w domu zamiast stawić się na wezwanie.
— Niektórzy maruderzy na pewno się pojawią — stwierdził Avery — bo i tak nie ma gdzie uciekać.
— Ani gdzie się ukryć — dodał ponuro Brown, dowódca kompanii Charlie, myśląc o żonie i dwóch synach, przebywających teraz w mieście.
— Panowie — powiedział pułkownik, który miał szczęście, że jego dzieci były już dorosłe i mieszkały daleko stąd. — Wielu z was ma żony i dzieci w mieście. Nie pora, żeby biec im na pomoc, chociaż osobiście bardzo chciałbym wam na to pozwolić. Ale za chwilę wylądują Posleeni i znajdziemy się wewnątrz pierścienia oblężenia. Jak już mówiłem porucznikowi Youngowi — skinął na dowódcę saperów dywizji — musimy powstrzymać marsz wroga, zadając mu jak najwięcej strat, aby śmierć naszych bliskich była szybka i względnie bezbolesna. Powinniśmy też zastanowić się, jak zniszczyć możliwie najwięcej magazynów żywności, zanim dopadną nas Posleeni. Głowa do góry, prowadźcie żołnierzy i wykonujcie dobrze waszą misję. Możemy stawić czoła wrogowi tylko na polu walki, z uniesioną głową i bronią w ręku — zakończył. — A teraz wynoście się i do roboty.
Kiedy dwaj dowódcy kompanii opuszczali pomieszczenie wraz ze sztabem, porucznik Young zatrzymał na chwilę dowódcę batalionu.
— O co chodzi, poruczniku? W ogóle się pan nie odzywał.
— Myślałem o tym, co pan powiedział na pierwszej odprawie na temat śmierci nas wszystkich i naszych bliskich.
— I tak będzie — warknął pułkownik. Potem jego głos złagodniał.
— Do czego pan zmierza?
— Właśnie do tego, sir. Czy tak musi być?
— Nie ma gdzie uciec, synu, a wojska przebywające na zewnątrz pierścienia oblężenia nie przyjdą nam z pomocą.
— Ale za dwa, trzy tygodnie, może trochę dłużej, zajmiemy — my, czyli Stany Zjednoczone — z powrotem te tereny. Mamy dość ładunków wybuchowych, żeby zniszczyć każdy most w Wirginii.
— Nie wytrzymamy dwóch, trzech tygodni oblężenia przez cztery miliony Posleenów, mając tylko mały batalion saperów bez ciężkiego sprzętu.
— Sir, ja rozumiem, że nasza śmierć jest nieunikniona, pogodziłem się z tym, ale co z naszymi rodzinami? — zapytał zamyślony dowódca saperów dywizji. Zaczął szybko mrugać oczami, ukrytymi za grubymi szkłami okularów.
— Poruczniku…
— Mam! — Młodszy oficer strzelił palcami.
— Co?
— Zastanawiałem się nad… Niech pan posłucha, sir… Cholera, ale to skomplikowane.
— Chwileczkę, synu, o czym ty mówisz?
Dowódca saperów dywizji myślał jeszcze przez chwilę, po czym ożywił się, jakby znalazł ostatni brakujący kawałek układanki. — Dobra, sir, już wiem. W przeciwieństwie do większości pańskich oficerów, pochodzę stąd. W szkole średniej interesowałem się historią Fredericksburga. Dowiedziałem się między innymi, że pod miastem biegną całkowicie zapomniane tunele, które łączą się z suterenami bloków. Jeśli ukryjemy w tych tunelach kobiety i dzieci, Posleeni i tak ich znajdą, zgadza się?
— Chwileczkę, kto jeszcze wie o tych tunelach? Nigdy o nich nie słyszałem! Gdzie one są i czy są wystarczająco duże? — zapytał zaskoczony dowódca batalionu.
— Nie wiem dokładnie, ale na pewno ktoś to wie — odpowiedział porucznik. — Używano ich w dziewiętnastym wieku, podobno do przenoszenia towarów z łodzi. Nawet miejscowi o nich nie wiedzą, ale jestem pewien, że ktoś z zakładu wodociągów albo miejskiej inżynierii będzie wiedział, gdzie one są. Muszą to wiedzieć.
— To nie problem — powiedział pułkownik. — Ale Posleeni i tak ich tam wywęszą.
— Dlatego musimy im wmówić, że we Fredericksburgu nic dla nich już nie zostało.
— Ale jak to zrobić?
— Olbrzymią eksplozją — odpowiedział zaaferowany młodszy oficer. — Byłoby świetnie, gdybyśmy mieli do tego broń jądrową.
— Ale nie mamy.
— Zaraz za miastem jest destylarnia ropy naftowej Quarles, sir.
Wypełnimy kilka budynków gazem ziemnym i wysadzimy je w powietrze. Co pan powie na bombę paliwowo-powietrzna?
Pułkownik wyciągnął fajkę i zaczął w zamyśleniu pykać. Bomba paliwowo-powietrzna była niewiele gorszą bronią od głowicy nuklearnej. Podczas Pustynnej Burzy siły powietrzne Stanów Zjednoczonych zrzuciły przetłumaczone na arabski ulotki, w których zawiadamiano, że określonego dnia Amerykanie zrzucą taką bombę na tereny kontrolowane przez Iracką Gwardię Republikańską.
Broń miała zniszczyć wszelkie życie na obszarze dwóch kilometrów kwadratowych i wywołać poważne straty w promieniu trzech.
Zalecano więc całkowitą ewakuację wszystkich żołnierzy, żeby uniknąć niepotrzebnych strat w ludziach.
Oczywiście Saddam Hussein nie uwierzył, że taka broń w ogóle istnieje. W wyniku wybuchu bomby półtora batalionu żołnierzy, czyli ponad osiemset istnień ludzkich, zniknęło z powierzchni ziemi w ułamku sekundy. Rzecznik sił powietrznych natychmiast zorganizował konferencję prasową, żeby obalić zarzuty Saddama, jakoby Ameryka pierwsza użyła broni masowego rażenia.
Następnego dnia siły powietrzne Stanów Zjednoczonych ponownie zrzuciły ulotki zawiadamiające o planowanym wybuchu bomby paliwowo-powietrznej. Ta bomba nie spowodowała już żadnych ofiar, tylko pozostawiła szeroki na trzy mile pas gołej ziemi, który bez trudu można było zająć. Mówiono jednak o przynajmniej trzech irackich oficerach, którzy stracili życie, próbując powstrzymać swoich żołnierzy przed ucieczką z obszaru działania broni.
— Co powiem na bombę paliwowo-powietrzna? — powtórzył zamyślony pułkownik.
— Właśnie, sir.
— Powiem: zastanówmy się nad tym. Więc ukrylibyśmy w tunelach kobiety i dzieci, a potem detonowali ładunek paliwowo-powietrzny?
— Tak jest, sir — odpowiedział podekscytowany porucznik.
— A potem co?
— Bomba zabije wielu Posleenów, a ponadto będą myśleli, że wszystko w mieście zostało zniszczone, więc odejdą.
— A kobiety i dzieci wygrzebią się wtedy spod zburzonych budynków? Wie pan może przypadkiem, w jaki sposób zbudowano te tunele?
— Niestety nie, sir — odpowiedział porucznik.
To było dobre pytanie. Jeżeli tunele mają słabą konstrukcję, mogą się zawalić po przejściu fali uderzeniowej i zasypać tych ludzi, których miały uratować.
— A jaka jest spójność struktury ścian i ich wytrzymałość?
— Tego także nie wiem, sir — powiedział zupełnie zbity z tropu cywilny inżynier.
— Cóż, ja też nie — zamyślił się dowódca. — Najwyraźniej nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale wydaje mi się, że nasi posleeńscy przyjaciele nigdy nie czytali Sun Tzu.
Młody saper kiwnął głową.
— „Zepchnij wrogów na pozycje, skąd nie ma ucieczki, a zginą, nawet nie zarządziwszy odwrotu”.
— „W niebezpiecznym polu wynajduj fortele, lecz w śmiertelnym polu walcz” — dodał dowódca batalionu.
Do pokoju konferencyjnego zajrzał starszy sierżant sztabowy.
— Sir, przyszła komendant straży pożarnej z grupą gliniarzy i strażaków i pyta, czy mogą jakoś nam pomóc.
— Odeślij ich do oficera operacyjnego…
— Sierżancie, pułkowniku! — krzyknął nagle kierowca pułkownika, wpadając do pokoju. — Muszą panowie wyjść i to zobaczyć.
Kiedy Shari w końcu wydostała się z Targetu, wydawało jej się, że minęły godziny, a ona ma tylko połowę potrzebnych jej rzeczy.
Przynajmniej tym razem pieniądze nie były problemem. Koncern Target i Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego oferowały wszystko w sklepach za darmo. Jedynym problemem było tylko dotarcie do półek sklepowych.
Najwyraźniej cały Fredericksburg przybył na Central Square.
Dwa razy zgubiła w zamieszaniu Billy’ego, a kiedy przedzierała się przez tłumy ludzi, ktoś co chwila wyszarpywał jej towary z koszyka.
W końcu doszła do wniosku, że to, co zdołała uchronić, musi jej wystarczyć. Wszystkie jej zdobycze mieściły się w czterech torbach na zakupy; trzy niosła sama, a jedną taszczył Billy. Dwa pudełka produktów mącznych, pieluchy, ścierki, trochę wody i soku w butelkach, kilka baterii. Niewiele, zważywszy, z jakim trudem to zdobyła.
Słyszała, że Posleeni kierują się na Fredericksburg. Kiedy torowała sobie drogę przez masy ludzi w kierunku stojącego w oddali samochodu, gwar wokół niej nagle ucichł, a tłum zatrzymał się i wszyscy spojrzeli w górę.
Na wschodzie niebo płonęło. Setki rozżarzonych do czerwoności i ściśniętych w gigantyczną kulę lądowników opadały na obszar Wirginii. W świetle popołudniowego słońca wydawało się, że wełniste chmury i zmierzchające modre niebo przyozdabia ognisty diadem śmierci.
Wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani. Kula rosła i rosła, aż w ciągu kilku chwil zajęła cały wschodni horyzont. Potem zmieniła się w pierścień, a z pierścienia powstał gorejący mur ognia, który przygasł, kiedy lądowniki zwolniły poniżej prędkości orbitalnych.
Można już było odróżnić pojedyncze dwunastościenne bryły statków dowodzenia, otoczonych przez chroniące je lądowniki. Chwilę później w zgromadzony tłum uderzył naddźwiękowy grom.
Łoskot był tak silny, że ludzkie ucho nie mogło go wytrzymać.
Ludzie na parkingu rzucili się z krzykiem na kolana. Wielu z nich momentalnie ogłuchło.
Shari wrzasnęła tak jak wszyscy i zakryła uszy dłońmi, a Billy padł na ziemię, wijąc się z bólu. Po dłuższej chwili Shari chwyciła dzieci i przemagając cierpienie ruszyła w stronę stojącej niedaleko ciężarówki, gubiąc po drodze z trudem zdobyte pakunki.
Tłum wokół wpadł w panikę. Jedni próbowali wrócić do sklepu, drudzy biegli do swoich samochodów, jeszcze inni, tak jak Shari, tłoczyli się pod osłoną nieruchomych pojazdów. Ktoś zaczął na oślep strzelać w niebo. Przygarnęła do siebie krzyczące z bólu i strachu dzieci. W uszach wściekle jej dzwoniło. Wśród huku wystrzałów spanikowany tłum przelewał się to w jedną, to w drugą stronę.
Nad centrum handlowym, wolno i majestatycznie niczym sterowiec na lekkim wietrze przeleciał lądownik. Osiadł łagodnie na wzgórzu Salem Church. Wrażenie lekkości, jakie robił statek wielkości piętnastopiętrowego budynku zniknęło, kiedy osiadł na ziemi.
Potworny huk zatrząsł okolicą. Od strony parkingu z lądownika opadła piętnastometrowa rampa. Chwilę potem runął po niej żółty strumień Posleenów.
Wszyscy ci, którzy mieli przy sobie broń, skierowali ją w stronę masy centaurów i otworzyli ogień.
Shari złapała za rękę Billy’ego i Kelly, podniosła niemowlę i ruszyła w stronę miasta.
Po prostu wstała i poszła. Tak jak wtedy, kiedy Rorie upił się i zupełnie mu odbiło. Gliny nie raz kazały jej uciekać, ale ona zostawała. Zawsze uważała, że będzie wiedziała, kiedy nadejdzie na to czas. I kiedy nadszedł, okazało się, że wcale nie było to takie trudne. Wystarczyło tylko zabrać dzieci, wyjść z domu, wsiąść do samochodu i odjechać. Może później będzie czas wrócić i zabrać rzeczy. A może nie. Chodzi tylko o to, żeby uciec cało.
Wystarczy odejść i iść przed siebie. Chociaż ze wszystkich stron słychać trzask wystrzałów, a nad głową świszczą kule. Chociaż w jeepie przed tobą nagle pojawia się krecha wielkich dziur, a stojący za nim i ostrzeliwujący się policjant leci do tyłu w rozbryzgu wnętrzności.
Trzeba iść i nie oglądać się za siebie, chociaż tłum próbuje wyrwać ci dzieci szybciej, niż jakikolwiek sąd, a jazgot głosów obcych i huk ich karabinów jest coraz bliżej.