— Mają państwo wszystko, co trzeba? — zapytał generał Horner, podchodząc do stołu konferencyjnego.
Spotkanie ogłoszono jako konferencję prasową, ale agencje prasowe w rzadkim przypływie zdrowego rozsądku zgodziły się, żeby w Centrum Armii Kontynentalnej był tylko jeden przedstawiciel każdego typu mediów.
Do czasu zakończenia budowy centrum obrony planetarnej w Błękitnym Paśmie głównym ośrodkiem obrony Stanów Zjednoczonych miał być Pentagon. Napełniało to Jacka Hornera niepokojem; bywał już w pierwszej linii walki i nie przeszkadzało mu to, ale nie było to dobre miejsce do dowodzenia bitwą na skalę kontynentalną.
Przekaźnik pomagał, jak mógł, ale i tak nie będzie łatwo, gdyby Posleeni zaczęli deptać im po piętach. A w świetle ostatniego doniesienia wydawało się to bardzo prawdopodobne.
— Cóż, sir, w zasadzie nie przekazano nam żadnej innej informacji oprócz pierwszego ostrzeżenia — odpowiedział Argent jako nieoficjalny rzecznik dziennikarzy.
Chociaż inni przedstawiciele mediów także współpracowali z Pentagonem, żaden z nich nie miał doświadczenia Argenta ani jego nazwiska. Kamerzysta, też stary „pentagonowiec”, delikatnie skierował kamerę na generała.
— Rozumiem — powiedział Horner, zaciskając usta w gniewie.
Polecił przecież, aby Biuro Informacji Publicznej Pentagonu zajęło się sprawnym przepływem informacji!
— Przydzielę państwu podpułkownika Tremonta, mojego starszego adiutanta. — Wskazał na szczupłego, ciemnoskórego podpułkownika, który mu towarzyszył. — Pomoże państwu ominąć wszelkie procedury, które ewentualnie staną wam na drodze. Uznaliśmy, że możecie podać do wiadomości publicznej wszystko, co tu usłyszycie.
Daję wam stuprocentowy dostęp do informacji, które dotyczą obszaru moich kompetencji. Jeśli ktoś miałby jakieś wątpliwości, może zgłosić się bezpośrednio do mnie.
Argent aż osłupiał ze zdziwienia.
— Dziękuję, sir. Jest pan pewien?
— Tak miało być od samego początku, może mi pan wierzyć albo nie. Chcę porozumiewać się nie tylko z żołnierzami, ale także z obywatelami Stanów Zjednoczonych. Moim zadaniem, moim obowiązkiem jest chronić ich i informować o niebezpieczeństwie. Najlepiej za państwa pośrednictwem — wskazał na ekipę telewizyjną — i państwa kolegów z radia. — Wskazał na przedstawicieli radia ABC.
— Proszę mi wybaczyć — teraz zwrócił się do dziennikarzy z gazet i fotografów — ale was to dotyczy w mniejszym stopniu.
Jego stwierdzenie wywołało wybuch śmiechu.
— Więc możemy zaczynać? — spytał Bob.
— A co, jeszcze nie zaczęliśmy?
— No… — zawiesił głos Argent.
Nie miał dotąd wiele do czynienia z dowódcą Armii Kontynentalnej, ale wyczuł, że jego uśmiech nie oznacza niczego dobrego.
— Czy pański kamerzysta nie filmował wszystkiego? — zapytał krótko Horner. — Idiotę pan ze mnie robi? Przecież widzę, że wszyscy notują.
— Właściwie ma pan rację — przyznał Argent. — W takim razie, generale Horner, minęła godzina, odkąd Posleeni opuścili hiperprzestrzeń. Co się w tym czasie działo?
— Doszło do kilku bitew kosmicznych z patrolami myśliwców i przezbrojonymi fregatami. Posleeni przybyli uzbrojeni lepiej, niż Przypuszczaliśmy i jest ich więcej, niż wynikało z galaksjańskich danych i naszych doświadczeń z Barwhon i Diess. Pojawili się wyjątkowo blisko Ziemi, niebezpiecznie blisko. Uniemożliwiło to Flocie zaatakowanie ich liczącymi się siłami. Wylądują na powierzchni Ziemi prawie nie osłabieni, podczas kiedy my straciliśmy w walce wiele myśliwców i fregat. Muszę jednak przyznać, że członkowie Floty wykonali kawał dobrej roboty, zważywszy na tak znaczną przewagę sił wroga.
— Czy moglibyśmy zobaczyć jakieś nagranie? — zapytał jeden z radiowców.
— Zaraz je dostaniemy z centrum operacyjnego. Chociaż udzieliłem pozwolenia na pełen dostęp do informacji, muszę też dodać, że mamy tu robotę do zrobienia i musimy ją wykonać najlepiej, jak umiemy. Czy to jasne?
— Tak — odpowiedzieli reporterzy, zastanawiając się, o co mu chodzi.
— Nie będę odciągał teraz moich ludzi od ich obowiązków, więc sami pójdziemy do CIC. Wszyscy są tam bardzo zajęci, pracują w wielkim skupieniu, więc proszę zachowywać się spokojnie i nie przeszkadzać im. To taka jakby biblioteka wojskowa. Żadnych hałasów, zdjęć z fleszem ani świateł kamer. — Przeszywał ich przez chwilę bazyliszkowym spojrzeniem. — Jeśli ktokolwiek zachowa się w CIC niewłaściwie, każę żołnierzowi w pancerzu wspomaganym wyprowadzić was z budynku, zastrzelić i wrzucić do Potomacu.
Reporterzy byli pewni, że generał posłużył się tylko przenośnią, ale kiedy popatrzyli uważnie na jego ponurą twarz i zimne oczy, ogarnęły ich wątpliwości.
— Później zostawię was z grupą naszych techników, którzy spróbują zintegrować wasze systemy z naszymi. Chcę, żebyście dowiedzieli się, gdzie wylądują Posleeni, w tym samym czasie, kiedy ja się o tym dowiem. Ale nie przeszkadzajcie nam w pracy. Czy to jasne?
— Jasne — odpowiedzieli zgodnym chórem dziennikarze.
Zazwyczaj uporczywie drążyli temat albo zaskakiwali rozmówców trudnymi pytaniami, co było niezawodnym sposobem na uzyskanie wspaniałego materiału dziennikarskiego. Ale tym razem czuli, że nie powinni tego robić. Mieli bowiem do czynienia z ludźmi, którzy mogli uratować życie nie tylko im, ale też ich rodzinom i wszystkim, których kochali.
Horner i jego adiutant poprowadzili ich krótkim korytarzem do strzeżonego przez żandarmów dużego, ciemnego pomieszczenia, zastawionego ziemską i galaksjańską maszynerią. Na wprost drzwi wisiała mapa z zaznaczonymi na kolorowo pięcioma możliwymi rejonami lądowania. Te tereny, na których prawdopodobieństwo najazdu było mniejsze, zaznaczono na żółto, a tam, gdzie większe — na pomarańczowo i czerwono. Główne rejony spodziewanego ataku znajdowały się na Atlantyku, Pacyfiku, w południowo-wschodniej Azji i Indiach, w środkowej Azji i Afryce. Operator kamery zaczął filmować, niezbyt pewny, czy zdjęcia będą wystarczająco wyraźne, żeby pokazać je na antenie.
Rejony lądowań były bardzo rozległe. Na przykład rejon atlantycki rozpościerał się od Chicago po Berlin, a afrykański nakładał się na południowo-wschodnioazjatycki. Rejon Pacyfiku samym skrajem stykał się z rejonem południowo-wschodniej Azji w pobliżu Filipin. Wszystkie pięć rejonów niemal całkowicie zakrywało północną półkulę.
— Cała zakryta — szepnął reporter z Atlanta Journal Constitution.
— Na tym ekranie są tory satelitów — stwierdził szeptem podpułkownik Tremont. — Tory zielone to działające jeszcze satelity i urządzenia wojskowe, a niebieskie to urządzenia cywilne.
— Nasz sygnał rozchodzi się tylko dzięki wybranym naziemnym łączom do operatorów sieci kablowych i przez Internet — szepnęła producentka CNN. — Pagery oraz telefonia komórkowa i stacjonarna w zasadzie nie działają.
— Tego ekranu oczywiście nie używa się do planowania operacji taktycznych — wyjaśnił pułkownik Tremont. — Ale przydaje się jako mapa poglądowa.
— Pułkowniku — zapytał cicho Argent — czy strata satelitów wpłynie negatywnie na jakość ognia artyleryjskiego, pracę dowództwa i kontrolę działań wojennych? Rozumiem, że przy tworzeniu planów bojowych korzystano głównie z satelitarnych systemów określania położenia.
— Tak rzeczywiście może się stać, ale trzeba jeszcze pamiętać o Służbie Badań Geologicznych Stanów Zjednoczonych. Wojskowy i cywilny personel umieścił w całym kraju znaczniki terenowe, na większości obszarów w odstępie najwyżej kilometra od siebie.
Położenie i wysokość nad poziomem morza tych znaczników wprowadzono do uniwersalnej bazy danych. Teraz, kiedy tylko dana jednostka artylerii ustawi się na odpowiedniej pozycji, po prostu znajdzie odległość w pionie i poziomie do najbliższej znacznika terenowego i wprowadzi te dane do systemu. W odpowiedzi otrzyma swoje położenie z dokładnością co do milimetra. Inne jednostki stosują podobny, chociaż nieco mniej dokładny system. Straty są więc duże, ale znaczniki terenowe skutecznie zastąpią GPS.
— A co z namierzaniem celu? Czy to też nie opierało się na GPS?
— To samo dotyczy namierzania celu. Obserwator ustala odległość do najbliższego znacznika i do celu, po czym wysyła nie przetworzone dane do komputerowego systemu namierzania. Wszystko to można zrobić zwykłym laserowym układem określania odległości. System namierzania wykona obliczenia i wyda odpowiednim jednostkom rozkaz otwarcia ognia. Wszystko to jest całkowicie zautomatyzowane.
— Uda nam się? — zapytał reporter Journal Constitution.
— To dobre pytanie.
— Mówił pan coś o integracji sprzętu, generale — zagadnęła producentka.
— Oczywiście, proszę pozwolić, że przedstawię: major George Nix.
Generał Horner skinął na drobnego majora w okularach, a ten pospiesznie opuścił swoje stanowisko przed jednym z ekranów i zbliżył się do nich.
— Major Nix przyjechał z Dowództwa Kosmicznego i jest naszym oficerem od systemów taktycznych. Dba o to, żeby wszystkie systemy były spójne i działały. Przedstawiam państwu jeszcze pułkownika Forda. Pułkownik Ford — nazywamy go oficerem operacyjnym — nadzoruje wydawanie decyzji taktycznych o ruchach wojsk. Majorze Nix, czy mógłby pan dać dziennikarzom dostęp do anteny i jakoś podłączyć ich kamery? Chcę, żeby wszyscy w Stanach Zjednoczonych mieli natychmiastowy dostęp do naszych danych.
— Tak, sir, spodziewaliśmy się tego. — Zwrócił się do jednego z techników wizyjnych. — Chodź ze mną.
Nix wraz z technikiem opuścili pomieszczenie, a reporterzy poszli za nimi, robiąc notatki na temat panującej w pomieszczeniu atmosfery. Major poprowadził ich korytarzem do dobrze oświetlonego wnętrza, gdzie przed ekranem kłóciło się dwóch kaprali i lekko otyły sierżant.
Na widok dziennikarzy kaprale pospiesznie opuścili pomieszczenie, a sierżant zajął się panelami konfiguracyjnymi.
— Proszę państwa, będziecie mieli więcej możliwości niż się spodziewaliście, ale mniej niż jesteście do tego przyzwyczajeni. Mamy tu dwa stanowiska dla dziennikarzy z prasy i radia, z których będą państwo mogli przesyłać przez Internet informacje do waszej kwatery głównej, ABC, w formacie RealAudio. Z sieci korzysta teraz mniej osób niż w zwykły dzień roboczy, więc powinni państwo szybko uzyskać połączenie. Konsole są wyposażone w prosty interfejs graficzny użytkownika. Kliknięcie prawym przyciskiem myszy na obszarze mapy powoduje zmniejszenie jej skali aż do rozmiaru kwadratu o boku dziewięciuset sześćdziesięciu pięciu kilometrów.
To nie jest mapa polityczna. Stworzono ją na podstawie zdjęć satelitarnych, więc przydałoby się, żeby ktoś znał się na geografii.
— Sierżancie — zapytała producentka CNN — czy można utworzyć drugie połączenie foniczne z CNN?
— Tak, jeśli ktoś ma tam Interphone albo NetMeeting.
— A w jaki sposób?
Sierżant podszedł do konsoli i nacisnął klawiaturę.
— Jaki jest ich URL?
W ciągu kilku minut sierżanci i kaprale, którzy przekierowali wcześniej internetowe linie typu T-3, żeby zwiększyć dostępną dla komputerów szerokość pasma przenoszenia, skonfigurowali wszystkie zapasowe konsole CIC, aby ułatwić mediom pracę. Reporterom z wrażenia odjęło mowę.
— Sierżancie — powiedziała producentka CNN, kiedy skończyła przygotowywać się do następnej rundy raportów — jeśli będzie pan potrzebował pracy, kiedy to wszystko się skończy, proszę się do mnie zgłosić.
— Pomyślę o tym, kiedy to się skończy.
Pytanie, kiedy do tego dojdzie i czy ktokolwiek z nich będzie wtedy jeszcze żył, zawisło między nimi nie wypowiedziane.
— No, teraz możemy już tylko czekać — powiedział Argent, obserwując, jak na monitorze zmniejszają się spodziewane rejony lądowania.
— Gdzie jest punkt zborny żołnierzy ponownie wezwanych do służby? — zapytał operator, patrząc na własny monitor, żeby się upewnić, czy wiadomość została odebrana.
— W Atlancie.
— Biedacy.
— Trzymaj się, skarbie. — Mike założył górę swojego jedwabnego uniformu.
— Ty też się trzymaj, tatku.
— Słuchaj się dziadka, dobrze? I bądź grzeczna.
— Dobrze, tatku. Kiedy przyjdą Posleeni, dopadniemy kilku, a potem uciekniemy i się schowamy.
— A potem ja przyjdę i was uwolnię — obiecał.
— Dobrze. — Skrzywiła się, próbując powstrzymać się od płaczu.
— Uważaj na siebie, synu — powiedział ojciec i podał mu pękatą flaszkę na drogę.
— Na pewno będę uważał. Za bardzo boli, jak postrzelą.
— Daleka droga przed tobą.
— Za daleka. Posleeni zdążą już wylądować, zanim dotrę do Południowej Karoliny.
Spojrzał na flaszkę, wzruszył ramionami i wypił haust. Ognisty płyn przyjemnie spłynął mu do żołądka. Mike zakręcił butelkę i włożył ją do torby.
— Którędy jedziesz?
— Chcesz wiedzieć, czy będę na trasie lądowań?
— Właśnie. Dwudziesta czwarta dywizja ochotnicza Tennessee jest na trasie jako rezerwa Działu Tennessee, a cała pięćdziesiąta trzecia dywizja piechoty pilnuje Rabun Gap. Więc chyba nic nam nie grozi. Ale ty jedziesz w stronę Pensylwanii. Przez równiny czy przez góry?
— Jeszcze nie wiem. Przez równiny byłoby szybciej, ale Shelly twierdzi, że jest to teren możliwych lądowań, więc…
— Więc którędy?
— Przez góry — zadecydował Mike. — Krajową 81. Lepiej stać w korkach niż dać się zaskoczyć Posleenom.
— Chcesz go? — W ręku starego człowieka nagle pojawił się Glock kaliber 9 mm.
— Nie. Już się spakowałem. A propos. — Sięgnął do torby i wyjął elegancko rzeźbione drewniane pudełko w kolorze bladej purpury.
Podał je Cally. — To chyba dobry moment, żebym dał ci prezent urodzinowy.
Otwarcie okrągłego, podobnego do labiryntu zamka sprawiało jej kłopot. Wprawdzie po pociągnięciu za któryś fragment labiryntu zamek obracał się wokół osi, ale mimo to pudełko pozostawało zamknięte.
— To pudełko-układanka Indowy. Niestety nie mam czasu czekać, aż sobie z nią poradzisz. Patrz.
Uniósł jednocześnie trzy fragmenty zamknięcia i przekręcił je, dopóki nie połączyły się w coś przypominającego wielogłowego smoka. Zamek otworzył się i uniosło się wieko, a z wnętrza wypełzł wąż i rozpoczął swój taniec. Ziejący ogniem hologram tańczył nad otwartym pudełkiem, a Cally wzdychała z zachwytu.
— Nadal dostaję prezenty od klanów Indowy w podzięce za Diess.
Większość z nich przekazuję żołnierzom i ich rodzinom, ale temu nie mogłem się oprzeć.
W pudełku, zawinięty w lśniący jedwab, leżał pistolet i dwa magazynki.
— Mam w samochodzie skrzynię amunicji. To jest broń impulsowa, która strzela kulami z ładunkiem elektrycznym. Każdy ładunek jest dość silny, żeby powalić słonia. W magazynku jest dwadzieścia pięć kul. Wprawną ręką można trafić w cel z około dziewięćdziesięciu metrów. — Wyjął magazynek z kieszeni. — A to jest magazynek amunicji ćwiczebnej. Żeby z niego skorzystać, trzeba naładować wmontowany w broń kondensator. — Zwrócił się do Mike’a Seniora. — Ładuje się przy 220 woltach.
— W porządku.
— Dzięki, tatku. — Cally wzięła broń i zważyła ją w ręku. — Jest bardzo lekki.
— Bo zaprojektowano go dla Indowy. Jest wykonany z lekkich polimerów borowych. Ta broń zabije każdego Posleena — w przeciwieństwie do twojego Walthera.
Mały pistolet wprawdzie stale się zacinał, ale był jednym z niewielu na świecie, które pasowały do małej dłoni Cally. Ponieważ Posleenom trudno było zrobić krzywdę maluśką kulą kaliber. 380, o małej prędkości początkowej, dziadek O’Neal wypełniał pociski rtęcią. Posleen, który oberwałby taką kulą, może by nie zginął, ale na pewno poczułby, że coś go popieściło.
Cally ostrożnie obejrzała broń.
— Jak się wyjmuje magazynek i gdzie jest ten przeklęty bezpiecznik?
Mike roześmiał się i wyciągnął dysk komputerowy.
— Tu jest instrukcja, przeczytaj ją w laptopie. Na razie musisz mi wierzyć, że nie jest naładowany.
— Dzięki, tatku — roześmiała się i odłożyła pistolet do pudełka. — Jesteś super.
— Poćwicz trochę. Wiem, że dobrze ci idzie z tą zabawką Jamesa Bonda, ale ta jest mocniejsza i bardziej pasuje do twojej ręki. Wolałbym, żebyś się z nią zapoznała na wypadek, gdybyś musiała jej użyć.
— Dobra.
Zmierzwił jej włosy i pomyślał, że jej matka musiała być do niej bardzo podobna, kiedy była w jej wieku.
— Uważaj na siebie, dobrze, złotko?
— Dobrze.
Znowu w jej oczach stanęły łzy, a radość z podarunku ustąpiła miejsca niepokojowi.
— I słuchaj dziadka.
— Już to mówiłeś.
— Przykro mi, że nie pojechaliśmy do bazy, żebyś mogła zobaczyć moją jednostkę.
— Nie szkodzi, zrobimy to, kiedy skopiesz Posleenom dupę i wyślesz ich z powrotem w kosmos.
Mike Junior popatrzył z wyrzutem na ojca, ale ten tylko wzruszył ramionami bez cienia wyrzutów sumienia.
— Co wolisz: małą damę czy małego wojownika?
Mike objął Cally i podniósł ją do góry.
— Do zobaczenia, złotko.
Wtuliła się w jego ramiona, powstrzymując szloch.
Postawił ją na ziemi, chwycił torbę i ruszył do drzwi.
Cally i dziadek zeszli za nim po schodach i stanęli przed domem.
Mike wziął skrzynię pocisków impulsowych z przedniego siedzenia samochodu i podał ją ojcu. Wrzucił do środka pojazdu torbę i po raz ostatni wziął córkę w ramiona.
— Co zrobisz, jak tutaj wylądują?
— Strzelę, ucieknę i się schowam.
— Dobra.
— Nie martw się o nas, tatku, ty będziesz miał więcej kłopotów.
— Martwisz się o mnie, złotko? — zapytał Mike, szczerze zaskoczony.
Dziewczynka się rozpłakała.
— Och, złotko — uśmiechnął się — nie przejmuj się mną.
Założył wojkulary, osadził sobie na głowie komunikator i uśmiechnął się ponuro.
— W końcu sprowadziłem Posleenów tu, gdzie chciałem. Oni jeszcze tego nie wiedzą, ale niedługo dostaną niezły wycisk.
Rozejrzał się po polach, wśród których dorastał, i zastanowił się na tym, co właśnie powiedział. Jego kompania była dobrze wyszkolona i gotowa do walki. Mogło się udać. Żołnierze w to wierzyli.
Wierzył w to także dowódca batalionu i sztab. Pułk był o tym przekonany na mur.
Gdyby tylko jeszcze on sam mógł nabrać takiej pewności.
Mueller, podobnie jak Mosovich, Ersin i Keene, miał zdziwioną minę. Zaproponowany przez Keene’a plan obrony miasta nie spotkał się z aprobatą burmistrza ani inżyniera miejskiego.
— Sądziliśmy, że wymyśli pan jakieś kompromisowe rozwiązanie, panie Keene, a nie nowy plan zniszczenia miasta — warknął burmistrz i huknął pięścią w stół.
— Nie mam zamiaru zniszczyć miasta, panie burmistrzu, tylko mały jego fragment.
Pański plan w ogóle nie uwzględnia obrony przedmieścia — zauważył miejski inżynier, kiedy przyjrzał się szczegółowej mapce wydrukowanej przez przekaźnik Muellera.
— Program Fortec też nie przewiduje obrony większej części miasta — przerwał mu inżynier korpusu — na co wskazywaliśmy już wiele razy.
Dowódca korpusu nieznacznym gestem dłoni polecił mu się zamknąć, nie chcąc dopuścić do kłótni.
— Ta ognista pułapka w Schockoe Bortom trochę przypomina Program Fortec, ale dostępne materiały wystarczą tylko na jedną zewnętrzną fortecę — ciągnął inżynier miejski — zamiast proponowanych kilku.
— Tak, ale za to wykorzystamy warunki terenowe — zauważył Keene. — To jest naprawdę jedyne miasto, gdzie mamy do dyspozycji dwie doskonałe pozycje dla naszych oddziałów i tym samym możliwość wzięcia Posleenów w krzyżowy ogień. A zewnętrzna forteca może udzielić wsparcia ogniowego, gdyby wojska zostały zmuszone do odwrotu w stronę Newport News.
— A co z resztą miasta? Co z południowym Richmond? Naszym głównym okręgiem przemysłowym?
Dowódca korpusu znowu uciszył pułkownika Braggly’ego gestem dłoni, aby Keene mógł odpowiedzieć.
— Nie da się go obronić. Z wyjątkiem kilku łagodnych wzniesień, tylko rzeka James stwarza tam dogodne warunki terenowe. Możliwe są cztery scenariusze rozwoju wypadków, panowie — ciągnął Keene niewzruszonym tonem — i trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, na czym one polegają. Sierżancie Mueller, jaki jest najlepszy możliwy scenariusz dla Richmond?
— Posleeni wylądują za osłaniającymi przeszkodami terenowymi i obszarem, na którym mogliby stanowić bezpośrednie zagrożenie.
— Zgadza się — potwierdził Keene. — W takim wypadku kilka dni później nasz korpus mógłby wyruszyć tam, gdzie będzie bardziej potrzebny.
— Co? — wykrzyknął burmistrz. — Po jaką cholerę?
— Aby ratować potrzebujących, panie burmistrzu — odpowiedział spokojnie dowódca korpusu. — Mam nadzieję, że inne korpusy zrobiłyby to samo dla nas. Jestem nawet pewien, że by to zrobiły. Oczywiście, jeśli Posleeni wylądują w Kalifornii, nigdzie nie pójdziemy.
— Myślałem o lądowaniu na przykład na południe od Broad River albo na północ od Potomacu — dodał Keene. — A teraz, starszy sierżancie Ersin, jaki jest najgorszy scenariusz?
— Wylądują prosto na nas.
Jego pokryta bliznami twarz wciąż miała kamienny wyraz, a oczy wpatrywały się w dal.
— W takim wypadku — powiedział Keene z prawie niezauważalnym błyskiem w oku — wprowadzimy w życie nasz plan IDD.
— Nasz co? — zapytał inżynier miejski.
— Nasz plan „Idź do diabła” — wyjaśnił Mosovich z twarzą tak samo kamienną jak Ersin.
— Plan, który stosujemy, kiedy wszystkie inne zawiodą — dodał dowódca korpusu i pokiwał głową z uznaniem dla cywilnego inżyniera.
— „Plan śmiertelnego pola”, jak się go czasem określa — wtrącił milczący dotąd szef sztabu.
— Nasz plan „Wdepnęliśmy w gówno” — nie pozostawił żadnych wątpliwości Keene — będzie polegał na zniszczeniu miasta, panie burmistrzu. Zostawimy Posleenom tylko dymiące zgliszcza. Zaminujemy i wysadzimy w powietrze każdy budynek, do którego się zbliżą. Nie zostawimy ani jednego okrucha żywności, a odchodząc usuniemy nawet ciała zabitych. Zlikwidujemy jak najwięcej Posleenów, ale przede wszystkim pokażemy im, że walka z Ziemianami to śmierć, głód i ból.
Rozejrzał się po pokoju i spostrzegł, że po raz pierwszy wszyscy się z nim zgadzają.
— A już na pewno walka z mieszkańcami Wirginii — dodał inżynier miejski z bladym, smutnym uśmiechem.
— Niech będzie, sir. Ja jestem z Wielkiego Stanu Georgia, sami zobaczycie — powiedział z charakterystycznym dla tego regionu akcentem, czym wywołał mały wybuch wesołości. — Ale to jest najgorszy scenariusz. Są jeszcze dwa; czy ktoś spróbuje zgadnąć, jakie?
— Wylądują albo na północ, albo na południe od James, ale nie prosto na nas — powiedział dowódca korpusu.
— Właśnie. Jeśli wylądują na południe od James, proponuję wycofać się na drugi brzeg i czekać na wsparcie. Możemy pomajstrować trochę przy mostach i murze przeciwpowodziowym po tej stronie rzeki, żeby narobić im szkód, ale zasadniczo najlepiej po prostu czekać i strzelać do nich z artylerii. Jeśli wylądują po północnej stronie rzeki, będziemy mogli wprowadzić w życie nasz plan pułapki ogniowej. Oczywiście jeśli już teraz zaczniemy przygotowania.
— Powiedział pan, że nasz plan się powiedzie, jeśli wylądują między Potomakiem i James. A jeśli wylądują na północ od Fredericksburga? — powiedział miejski inżynier. — Nie sądzę, żeby udało mi się uzyskać zgodę właścicieli na wyburzenie budynków.
— Nie potrzebujemy jej — rzucił inżynier korpusu. — Należy to do niezbędnych prac obronnych w czasie wojny. Mamy prawo do zajęcia posiadłości.
— Sprawa będzie się ciągnąć potem w sądzie przez całe lata — lamentował burmistrz.
— Mogą ubiegać się o sprawiedliwe odszkodowanie — powiedział dowódca korpusu — i na tym sprawa się kończy.
— Właśnie — potwierdził Keene — właściciel posiadłości nie ma nic do gadania, jeśli na jego terenie trzeba wybudować niezbędne umocnienia obronne, zatwierdzone przez odpowiedzialnego za dany region dowódcę, czyli w tym wypadku generała Keetona. — Wskazał na dowódcę korpusu siedzącego u szczytu stołu. — Może nawet wydać takie zarządzenie, od którego nie przysługuje odwołanie ani teraz, ani później.
— Z drugiej jednak strony — zauważył generał Keeton i zmarszczył czoło — będzie nam potrzebna pomoc całej cywilnej ludności.
Nie możemy pozwolić sobie na zatargi z miastem, a już na pewno nie z jego przedstawicielami. — Wskazał na burmistrza i inżyniera. — Będzie nam potrzebne panów całkowite i jednomyślne poparcie.
— Naprawdę musimy zniszczyć Schockoe Bottom? — zapytał smutno burmistrz. — Nie wygląda wprawdzie najlepiej i jest tam duża przestępczość, ale to miejsce o historycznym znaczeniu.
— Panie burmistrzu — powiedział łagodnie Mueller — dziś lub jutro zacznie się zupełnie nowy rozdział w historii Richmond. Nie wiadomo tylko, czy ktoś przeżyje, by to opisać.
Burmistrz spojrzał bezradnie na miejskiego inżyniera.
— Nadal uważam, że moglibyśmy otoczyć szańcami całe miasto.
— Można to było zrobić wcześniej — odpowiedział Keene — ale teraz nie mamy już na to czasu. W Programie Fortec nie przewiduje się utrzymania miasta jako całości. Chodzi raczej o dokopanie Posleenom i ocalenie historycznego centrum.
Dowódca korpusu kiwnął głową.
— Zgadza się. Panie burmistrzu? Panie inżynierze? Potrzebne nam panów czynne wsparcie. Czy panowie są z nami?
— Tak, tak. — Burmistrz spojrzał na inżyniera miejskiego, który też pokiwał głową w milczeniu. — Tak, jesteśmy z wami.
— W porządku. — Dowódca korpusu zwrócił się teraz do szefa korpuśnych saperów. — Proszę wdrożyć plan pana Keene’a. Może pan wprowadzić pewne modyfikacje, ale proszę trzymać się głównych założeń.
— Jak go nazwiemy? — spytał szef sztabu.
— Może „Operacja rzeźnia”? — zażartował Mueller.
— Właściwie — powiedział dowódca korpusu, który już nie pierwszy raz organizował obronę przeciwpancerną — wolę „Operację Big Horn”[5].
Wojskowi zaśmiali się, ale cywile raczej wyglądali na zakłopotanych.
— Dlaczego Big Horn? — zapytał wreszcie burmistrz.
— Bo najpierw trzeba ich zwabić w potrzask… — zaczął Mueller.
— A potem rozgnieść na miazgę — dokończył Ersin, a jego oczy były zimne jak u rekina.
— Proszę państwa — sierżant Folsom zajrzał do pokoju — to może was zainteresować. Komputery zaraz wskażą ostateczne rejony lądowania Posleenów.
Przez ostatnią godzinę reporterzy podawali informacje na żywo, ale właściwie zawierały one stale te same treści. Argent poderwał się z miejsca i stanął przed amerykańską flagą, którą przyniesiono z sąsiedniego biura generała. Przygotowywał się do występu w wiadomościach. Technik po raz kolejny sprawdził dane z komputera.
Rejony lądowań przestały się stykać, a atlantycki, z wyjątkiem wydłużonego końca, który nadawał mu wygląd przecinka, prawie całkowicie odsunął się od wybrzeży Europy. Wyglądało na to, że ten atak Europejczyków ominie.
— Trzy, dwa, jeden…
— Właśnie otrzymaliśmy doniesienie, że za chwilę komputery systemu obrony wyznaczą ostateczne cele ataku Posleenów. Jak już wielokrotnie informowaliśmy, dopóki kule bojowe Posleenów nie znajdą się na trajektorii wejścia w atmosferę, obszary ich lądowania pozostają nieznane. Jak doniesiono nam z Palo Alto, wróg zajął jedną orbitę planety i znalazł się pod ostrzałem myśliwców Floty. — Na znak producentki pospiesznie skończył. — Przełączamy się teraz na bezpośredni obraz z komputerów obrony…
Pułkownik Robertson pochylił się w stronę telewizora w kwaterze starszych oficerów i zaciągnął się dymem z fajki…
Mały Tommy Sunday przestał pakować sprzęt wojskowy do plecaka i odwrócił się w stronę radia…
Porucznik Young przestał obsesyjnie przeglądać plany wyburzania…
Generał Keeton odwrócił się od burmistrza i spojrzał na telewizor…
Na całym świecie ludzie przerwali swoje zajęcia i czekali, aż Amerykańskie Dowództwo Obrony albo Kwatera Główna Armii Rosyjskiej, albo Kwatera Główna Japońskich Sił Obrony, albo Kwatera Główna Chińskiej Armii Czerwonej przypieczętuje ich los, czy to zły, czy też dobry.
— Pokażemy teraz obraz rejonów lądowania w Ameryce — ciągnął chłodno Argent. — Będę państwa informował na bieżąco o innych strefach, i kiedy tylko zostaną określone ostateczne punkty ataku, znowu pokażemy większą mapę. W tej chwili z całą pewnością możemy stwierdzić, że istnieją znikome, czy wręcz zerowe szansę wylądowania Posleenów w Australii, Południowej Ameryce, Ameryce Środkowej, Europie i Rosji. Mało prawdopodobne jest również ich wylądowanie w środkowozachodnich Stanach Zjednoczonych. Głównymi celami wydają się natomiast zachodnia Afryka, Indie i Bangladesz, północne wybrzeża Chin, wschodnie Stany Zjednoczone i okolice Uzbekistanu i Turkmenistanu. Rejony lądowań są określane coraz bardziej precyzyjnie. Rejon amerykański koncentruje się na wschodnim wybrzeżu między Filadelfią a… terenami środkowej Południowej Karoliny.
Rejon zmniejszył się gwałtownie i przybrał jednolitą, złowrogo czerwoną barwę.
— Kieruje się teraz nad Waszyngton… — dziennikarz ciągnął z coraz większym napięciem w głosie; czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła…
— Przesuwa się na południe… Richmond, Wirginia… Na północ i… Waszyngton…
W końcu elipsa oznaczająca ten region zatrzymała się pośrodku rzeki i zaczęła pulsować złowieszczym szkarłatem. Argent ucichł na chwilę, przerażony obrazem widocznym na konsoli.
— Celem — urwał na moment, żeby się opanować — celem ataku Posleenów, panie i panowie, jest Fredericksburg w Wirginii.