Rozdział 7

Czego ci obcy ludzie ode mnie chcą? Nie mogę teraz z nikim mówić. Przerażają mnie, chociaż patrzą życzliwie. Ze współczuciem. Jak gdyby rozumieli?

Nie mam już więcej sił. Chcą ze mną poważnie rozmawiać. Cóż oni wiedzą o powadze?

Tęsknota. Gdyby znali to uczucie, nie dręczyliby mnie.

Uderzenia w twarz to nic w porównaniu z pełną go- ryczy tęsknotą.

Nie stać mnie już na nic, akurat teraz nie stać mnie zupełnie. Czuję się upokorzona. Nie mam skąd czerpać sił.

Jak mógł pobić mnie właśnie tutaj, na Akershus?,J Oczywiście nie wiedział, że z tym miejscem łączą się najtragiczniejsze wspomnienia mego życia, lecz i tak nie, powinien był tego robić.

Zbił mnie, uderzył prosto w twarz, tylko dlatego, że miałam jedną jedyną prośbę. Bałam się wypowiedzieć ją na głos, lecz musiałam. Jak najostrożniej błagałam, by nie pił za dużo przy Jego Królewskiej Mości.

Wiedziałam, że nie powinnam tego mówić, ale tak się bałam, że znów doprowadzi do skandalu.

Gdzie są drzwi do pokoju, do którego idziemy? Tak ciemno w tych korytarzach. Pamiętam tę ciemność jeszcze z mojej poprzedniej bytności. Wszak mrok był mi pomocą, chronił. Teraz jest kolejną przeszkodą. „Niczego mi nie darujesz! – wołał. – Jesteś zazdrosna, tak, po prostu zazdrosna!”

Uderzył. A potem jeszcze raz. I jeszcze.

Nie, nie jestem zazdrosna. Ale przykro jest siedzieć, wystawiając się na pośmiewisko, podczas gdy on umizguje się do młodych dziewcząt i coraz bardziej upija.

Są drzwi, nareszcie. Ręce mi drżą, jestem zbyt zdenerwowana, muszę się uspokoić…

A potem to, co zawsze: „Chcesz mi zabronić spotykać się z innymi? Ty nie potrafiłaś dać mi dziecka. Do niczego się nie nadajesz, Thereso, słyszysz? Jesteś do niczego, do niczego!”

Ostatnie słowo podkreślił uderzeniem w nos. Oboje zdawali sobie sprawę, a zresztą było powszechnie wiadomo, że to on nie może mieć dzieci. Nie mógł się jednak pogodzić z prawdą, tak wiele mówił o jej niepłodności, że w końcu sam w nią uwierzył, prawdopodobnie by zachować szacunek dla samego siebie.

Drzwi… Pokój… Tak, tu będzie dobrze. Wszystkie meble przykryte prześcieradłami. Bezosobowo.

Nie poszłam na bal. Moja piękna suknia wisi nietknięta. Ale to nie ma wielkiego znaczenia.

Ten zamek jest dla mnie niczym otwarta rana, chociaż to działo się w innym skrzydle…

Chcę stąd odejść, oderwać się od dręczących wspomnień, chcę wrócić do domu.

Do domu? Do czego? Co pocznę w Holsteinie-Gottorpie? Każdego dnia czuję się tam obco. Teściowa, szwagierki stale mnie upominają. „Nie wyobrażaj sobie za wiele tylko dlatego, że jesteś Habsburżanką! My mamy zacniejszych przodków!”

Księżna Theresa odwróciła się ku swym nieproszonym gościom.

– Siadajcie. O czym chcecie ze mną porozmawiać?

Usłyszała zmęczenie w swym własnym głosie. Dopiero gdy usiadła, oni także zajęli miejsca wokół niedużego stolika przy kanapie. Młodziutka dziewczyna nie zmieściła się przy stole i przycupnęła na krześle pod ścianą, nieco za plecami Theresy.

Nie zdążyłam przyjrzeć się tej pannie, pomyślała księżna. Przez cały czas trzyma się z tyłu. Z pewnością wywodzi się z niższego rodu i zna swoje miejsce w szeregu. Zresztą wszystko jedno. Im mniej będę miała do czynienia z tymi ludźmi, tym lepiej.

Najwyraźniej czekali, by to ona zaczęła mówić. Jakież to trudne!

– Czy chodzi o mego męża? – niechętnie spytała Theresa. – Jestem w wystarczającym stopniu poinformowana o jego eskapadach.

Po chwili milczenia, widać zgodnie z umową, jaką między sobą zawarli, głos zabrał ów młody przystojny szlachcic, Erling von Müller, chyba tak się nazywał. Podjęli słuszną decyzję, pozwalając mu mówić, wydawał się niezwykle dobrze wychowany, nie miał w sobie niebezpiecznej spontaniczności Catherine van Zuiden, o której plotki dotarły nawet do księżnej, ani też nie budził takiego przerażenia jak ów drugi mężczyzna, podobno medyk z Islandii, przywodzący na myśl szarlatanów, twierdzących, że znają się na czarach.

A dziewczyna siedząca za Theresą nie mogła ani też nie powinna zabierać głosu. Drżała na całym ciele, aż szeleścił materiał jej sukni.

– Nie, wasza wysokość – odparł Erling. – Nie chodzi nam o pani męża. To dotyczy pani osobiście.

Theresa siedziała wyczekująco. Ten von Müller ma piękne, życzliwie patrzące oczy.

– Proszę mi wybaczyć niedelikatność – rzekł. – Ale niezwykle trudno jest rozmawiać z waszą wysokością przez ten welon. I tak nie da się ukryć, że jest pani ciężko poturbowana. Czy to był upadek?

– Tak, upadek – powtórzyła obojętnie i skinęła głową. Po chwili wahania zdjęła welon i przewiesiła go przez krawędź kanapy. Nie miało żadnego znaczenia, że obcy ją zobaczą. Dla księżnej Theresy Holstein-Gottorp nic właściwie nie miało już znaczenia.

Goście nie zdołali powstrzymać okrzyku przerażenia, lecz tego przecież się spodziewała. Wiedziała, jak dotkliwie pokiereszowaną ma twarz.

– Nic dziwnego, że nie pokazała się pani na balu, księżno – szepnęła zdumiona baronówna.

Usta Theresy na moment wykrzywiły się z goryczą. O, tak, świetnie to wiedziała! Ślady na twarzy wciąż były świeże, krew koło nosa i przy kąciku ust pozostawała nadal bardziej czerwona niż zbrązowiała. Cios w oko zadany został jakimś przedmiotem, nie zdążyła zobaczyć jakim. Jedna strona twarzy mocno napuchła wokół oka wykwitły wszystkie kolory tęczy. Doprawdy, niecodzienny widok!

– Proszę mi pozwolić, bym później zajął się tymi zranieniami, księżno – powiedział tajemniczy medyk, Móri. – Z pewnością uda mi się choć trochę im zaradzić.

– Dziękuję – skinęła głową. Pomimo że sprawiał wrażenie istoty nie z tego świata, jego ciemne oczy budziły zaufanie.

Dopiero teraz się zorientowała, że von Müller i baronówna van Zuiden szeptem prowadzą ze sobą rozmowę, wcale przy tym na siebie nie patrząc. Co oni mówili?

Dotarły do niej zaledwie strzępki zdań, bo tak zafascynowały ją niezwykłe oczy Islandczyka. „Tak strasznie okaleczona, a jednak widać podobieństwo”. „Zdumiewająco młoda, nie może mieć więcej niż trzydzieści pięć lat…” „Smutek wyryty na twarzy… Ciemne włosy… już naznaczone siwizną”. „Twarz węższa, drobniejsza, oczy nie tak niebieskie”. „Widać wyraźne podobieństwo w ruchach, w ściągnięciu ust”. „A przede wszystkim czoło. Takie samo jasne, szerokie czoło, brwi jak skrzydła”. „Tak, i włosy, schodzą niżej na skronie niż zazwyczaj. Niesamowite!”

Przestali już szeptać. Być może nie zdawali sobie sprawy, ile księżna rozumie z ich języka. A ona wprawdzie mówiła nim nie najlepiej, ale rozumiała wszystko.

Podobieństwo? Niesamowite podobieństwo? O czym oni szepczą, o co im chodzi?

Do kogo jestem podobna? Przecież nie do Habsburgów, wdałam się w ród mojej matki. Może znają kogoś z nich? Czyżbym miała usłyszeć o kolejnym skandalu wśród arystokracji? Wszak skandale to ulubiony temat dworskich rozmów.

Co mnie to wszystko obchodzi?

Ci dwoje znów wymieniają jakieś uwagi. Nie będę się im przysłuchiwać, tylko udawać, że rozmawiam z tym tajemniczym Mórim. Ale postaram się równocześnie uważać na nich.

„I najważniejsze, ona wydaje się sympatyczna. Musimy zrozumieć jej rezerwę. Jesteśmy dla niej obcy, nie wie, czego chcemy”.

Młody Müller zwraca się wprost do mnie:

– Wasza wysokość… Sprawa, z jaką przybywamy, jest nadzwyczaj delikatnej materii. Mam nadzieję, że uwierzy pani nam na słowo: pragniemy wyłącznie pani dobra. Nie chcielibyśmy pani zranić, ale tak wielu rzeczy me rozumiemy, a nasza sytuacja, szczególnie jednej osoby spośród nas, stała się niezwykle trudna. Okoliczności nas zmusiły, by panią odszukać.

Theresa odrobinę, nieznacznie, jakby się cofnęła.

– Jak mogę wam pomóc? Chcecie pieniędzy?

– Och, nie, nie o to chodzi – pospiesznie zaprzeczył Erling. – To… nie, nie jestem chyba właściwą osobą, by wyłuszczyć nasz problem. Spróbuj ty, Móri.

Znów zapadła chwila kłopotliwego milczenia. Poturbowana księżna przeniosła wzrok na Islandczyka. Boję ssę, czego oni ode mnie chcą? To wszystko zaczyna mnie przerażać.

Móri, człowiek, którego nazwałaby czarnoksiężnikiem, tak, to właściwe określenie, nabrał powietrza w płuca.

– Wasza wysokość, wiele pani wycierpiała, czytam to w pani twarzy, i nie chodzi mi wcale o zranienie podczas dzisiejszego upadku. Dla nikogo z nas nie jest przyjemnością niepokojenie pani, lecz zostaliśmy do tego zmuszeni. Aby panią przygotować, coś pani pokażę.

Tiril, która do tej pory tylko się przysłuchiwała, otrząsnęła się z szoku. O, nie, nie rób tego, Móri, poprosiła w duchu. Odłóżmy to jeszcze na jakiś czas, nie dojrzałam do tej chwili, ona wygląda na miłą, ale co będzie, jak się na mnie rozgniewa? Jeśli nie będzie chciała się do mnie przyznać? Wstrzymajmy się, chodźmy stąd!

Móri jednak nie wysłuchał jej błagalnych myśli.

Księżna Theresa wyczuła niepokój, jaki ogarnął jej rozmówców. Czego oni chcą, co robi ten człowiek?

Móri wyjął kawałek złożonego czarnego aksamitu i rozwinął go. Zalśniły szafiry.

Umysł księżnej nie był w stanie przyjąć informacji, odmówił pracy.

Nie mogła zebrać myśli.

Co tam leży, dlaczego on mi to pokazuje? Coś błyszczy, migoce, nie potrafię zrozumieć, co to jest, wiem, jak to się nazywa, ale nie mogę sobie przypomnieć…

Powoli jednak zaczęło do niej docierać, co widzi.

Miała wrażenie, że wokół serca zaciska jej się żelazna obręcz. Czuła, że na twarz występują jej rumieńce, wciąż jednak nie mogła sformułować żadnej myśli, tym bardziej czegokolwiek powiedzieć.

Tamci czekali.

Nagle pokój wokół niej się zakołysał, zakręciło jej się w głowie. Tajemniczy obcy prędko odłożył zawiniątko na stół i mocno pochylił jej głowę.

Zaczęła myśleć jaśniej. Wyprostowała się i głęboko odetchnęła.

– Czego chcecie? – szepnęła ledwie słyszalnie.

– Dowiedzieć się, dlaczego jedno z nas jest prześladowane, dlaczego wciąż musi walczyć w obronie życia – wtrącił się Erling.

– W obronie życia? – powtórzyła przerażona Theresa.

– Proszę się rozejrzeć, księżno – poprosił Móri. – Przyjrzeć się swoim gościom.

Zdumiona ledwie zdołała oderwać wzrok od fascynujących oczu Móriego. Czego oni ode mnie chcą? Przyjrzeć się gościom? Po co? Widzę, że ten człowiek jest niesamowity, prawdopodobnie drugiego takiego nie ma na świecie, ale co to ma znaczyć? Jaki on ma związek ze mną?

Przeniosła wzrok na Erlinga.

Młody szlachcic, Erling von Müller. Nie słyszałam o rodzie o takim nazwisku. Najpewniej niemiecki, nie znam zbyt dobrze niemieckiego almanachu szlacheckiego, tylko austriacki, no i innych, powiązanych z moją rodziną.

Taki przystojny i elegancki, nic nie mówi. Budzi sympatię. Ale nie wiem, do czego zmierza.

Oni mają szafiry. Jak je zdobyli? I co ważniejsze: w jaki sposób dotarli do mnie? Moja tajemnica była pilnie strzeżona. Teraz znalazłam się w ich władzy. Jeśli wiedzą…

Wcale jednak nie musi tak być. Mogli zdobyć naszyjnik i rozpoznać go, dowiedzieć się, że przez pewien czas był w moim posiadaniu.

Nie muszą znać prawdy.

Skierowała wzrok na Catherine.

Baronówna Catherine van Zuiden. Słynna w całej północnej Europie. Wydziedziczona, odrzucona przez rodzinę.

Theresa długo, badawczo spoglądała jej w oczy, aż wreszcie baronówna lekko pokręciła głową.

Księżna nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

Była z nimi jeszcze jedna osoba… Dziewczyna, której nie miała okazji dobrze się przyjrzeć, dostrzegała ją zaledwie kątem oka. Ostatnia z czworga.

Musiała się odwrócić, by móc ją zobaczyć.

Poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Podobieństwo, niesamowite podobieństwo.

Znam tę twarz, pomyślała. Jakbym patrzyła na własne odbicie w lustrze… Tylko ona jest młodsza, bardziej zaokrąglona.

W twarzy dziewczyny dostrzegała rysy swej matki i jedynego mężczyzny, którego kochała. Nic z Habsburgów i, rzecz jasna, ani krztyny podobieństwa do Holsteinów-Gottorpów.

Krew wolno odpływała z twarzy kobiety. Poczuła, jak opuszczają ją siły, przed oczami pociemniało. Wciąż jednak widziała dziewczynę, której z oczu spływały łzy, broda się trzęsła.

Ta panna się boi! Czyżby bała się jej, Theresy? Widać było, że stara się nad sobą zapanować, ale nie zdołała powstrzymać łez.

Może myśli, że zostanie odepchnięta? Odepchnięta? Ona?

– Tiril Dahl – spokojnie oznajmił Erling Müller.

Nigdy jeszcze nie doświadczyli takiej ciszy, jaka teraz zapadła. Przez długą chwilę nikt nawet okiem nie mrugnął.

I nagle księżna wybuchnęła głośnym, rozpaczliwym płaczem. Wstała, spróbowała wyciągnąć ręce do Tiril, ale nie miała sił by je unieść.

Tiril odważyła się nieco przysunąć.

– Podejdź! Podejdź bliżej – wydusiła księżna.

Tiril postąpiła kilka kroków naprzód, Theresa przy- ciągnęła ją do siebie i zamknęła w rozpaczliwym uścisku.

– Wybacz mi, wybacz – szeptała raz po raz.

– Wiemy wszystko – łagodnie rzekł Móri. – Tiril tak- że zdaje sobie sprawę, że okoliczności zmusiły panią, by ją oddać.

– Nie powinnam była tego robić. Powinnam była pogodzić się z odrzuceniem, samotnością i ubóstwem. To łatwiejsze od żalu. Moje życie stało się jednym pasmem, tęsknoty.

– Była pani młoda i zagubiona – powiedział Móri ze, zrozumieniem.

– To prawda, zbyt młoda. Ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Konwenanse tkwiły we mnie zbyt głęboko, ulegałam woli innych.

Ujęła twarz Tiril w dłonie i przyglądała się jej, choć niewiele mogła zobaczyć przez zasłonę płynących nieprzerwanym strumieniem łez. Serce jej wypełniły nowe, cudowne uczucia. Towarzyszyła im rozpacz nad zmarnowanymi latami.

– O dziecko, dziecko – szepnęła. – Ukochane, wytęsknione dziecko. – Nagle zdrętwiała. – Mój mąż! W każdej chwili może przyjść, pytać o mnie…

– On raczej się nie pokaże – z chłodnym spokojem oświadczyła Catherine. – Kiedy go widzieliśmy, był bardzo… zajęty.

Theresa popatrzyła na nią zgasłymi oczyma.

– Ach, tak, rozumiem. W takim razie dziś wieczorem go nie zobaczymy.

Poprosiła, by usiedli, Tiril musiała zająć miejsce tuż obok, na kanapie.

– Taka jesteś śliczna – uśmiechnęła się Theresa, otarłszy oczy koronkową chusteczką. – Ale mało w tobie podobieństwa do Habsburgów.

– Moim zdaniem jesteście bardzo do siebie podobne – stwierdziła Catherine.

Księżna popatrzyła na nią.

– Owszem, ale ja nie jestem typową Habsburżanką, wdałam się w matkę. Tiril także. W dodatku odziedziczyła pewne rysy po…

Urwała i zaczęła mówić o czym innym.

– Wspomnieliście, że grozi wam niebezpieczeństwo. Chyba nie Tiril?

– Właśnie o mnie chodzi – wyjaśniła dziewczyna. – I niczego nie możemy pojąć.

– Tobie coś grozi? Nie można do tego dopuścić! Jak wam pomóc?

– Potrzebujemy wyjaśnień – odparł Erling.

– Oczywiście, powiem wszystko, co wiem.

Wszyscy jednak myśleli o tym, co księżna już przemilczała. Nie chciała zdradzić, do kogo jeszcze podobna jest Tiril.

Odgadli, że chodziło jej o ojca dziewczyny.

Kim on mógł być?

Загрузка...