Wreszcie mogli przyjrzeć się zamkowi Akershus od środka, wprawdzie tylko przejściom, korytarzom i schodom. Tiril nie miała pewności, lecz odniosła wrażenie, że przechodzą do innego skrzydła przez piwnicę.
Ciekawe byłoby obejrzeć zamek z góry, z powietrza, pomyślała i sama zaczęła się z siebie śmiać. Człowiek miałby oglądać ziemię z powietrza? Musiałby siedzieć na chmurze lub na grzbiecie ogromnego orla.
Szalony pomysł! Ale czy któryś z włoskich artystów nie wpadł już na to wcześniej? Narysował nawet projekt machiny potrafiącej wznieść się w powietrze. Jak on się nazywał? Michał Anioł? Nie, to Leonardo da Vinci, tak, przełom piętnastego i szesnastego wieku.
Słyszała o nim jeszcze w Bergen, podczas jednego z wystawnych wesel ludzi z wyższych sfer, na które zapraszano konsula wraz z rodziną. Idee Leonarda da Vinci traktowano jak wymysły szaleńca, ale Tiril się podobały i prawdopodobnie nie była w tym osamotniona. Czyż nie naszkicował on obiegu krwi w ciele człowieka na długo, zanim zbadali go anatomowie? Tiril dowiedziała się na owym weselu, że pozostawił także szkice innych niezwykłości, na przykład łodzi pływających pod wodą! I wozów bojowych, potrafiących przebijać mury. Tiril fascynowała taka wyobraźnia.
Nagle serce jej ścisnęło się strachem. Jakże często odrywała się od rzeczywistości, od strasznej rzeczywistości. Zapomniała, że oto zmierza do budzącej grozę starej damy, która podobno wie wszystko o jej matce!
– Proszę teraz pochylić głowy, panowie – oznajmiła Aurora sapiąc po zdającej się nie mieć końca wędrówce przez zamkowe zakamarki. – Przejdziemy jeszcze przez ten korytarz i dalej… Ojej, jak tu ciemno!
Zatrzymała się, a wraz z nią wszyscy, którzy jej towarzyszyli.
– Nie rozumiem… – rzekła niepewnie. – Czyżbyśmy poszli w złą stronę? Tyle tu zaułków. Ale to powinno być skrzydło dla gości. Co prawda podobno są dwa. Bardzo mi przykro, że źle was poprowadziłam.
– Idziemy dalej – postanowiła Catherine. – Gdzieś w końcu dojdziemy.
Tiril wyczuła wahanie Móriego.
– Co się stało? – spytała.
– Nie wiem. Chyba trzeba zawrócić.
Aurora także nie ruszała się z miejsca.
– Doprawdy, w tych korytarzach powinny być lampy… No cóż, pójdziemy chyba naprzód, bo…
Zdążyła zrobić zaledwie dwa kroki pogrążonym w mroku korytarzem i zaraz uderzyła w krzyk. Ujrzeli, że zatoczyła się pod ciosem zadanym jakimś przedmiotem, osunęła się na ziemię, a postać, która wyłoniła się z mroku, rzuciła się w ich stronę i wyciągnęła rękę w stronę Tiril.
Ale podejrzliwość Móriego sprawiła, że dziewczyna była przygotowana na najgorsze. Zdążyła się cofnąć, napastnik więc jej nie pochwycił. Jeszcze szybciej zareagowała Catherine. Podstępne sztuczki nie były jej obce, nie wiele się namyślając podstawiła nogę mężczyźnie, runął na ziemię jak długi. Erling i Móri, popchnięci do ściany, zdołali w końcu odzyskać równowagę, złoczyńca jednak zdążył się już podnieść i biegiem rzucił się do ucieczki krętymi korytarzami. Erling ruszył w pogoń.
Móri przyklęknął przy hrabiance Aurorze i uniósł jej głowę. Jęknęła z bólu, lecz otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
Uchyliły się jakieś drzwi, na korytarz padło światło.
– Was ist los? – spytała kobieta, po stroju sądząc, pokojówka. – Moja pani odpoczywa, nie należy jej przeszkadzać.
Wrócił Erling.
– I jak? – zainteresowała się Catherine.
– Nic z tego – odpad. – Musiał skryć się w którejś z komnat. A co się tutaj dzieje?
Móri pomagał Aurorze stanąć na nogi.
– Tak się mną serdecznie zajęto – rzekła dzielnie pulchna dama. – Macie doskonałego medyka! Ale czego chciał od nas ten człowiek? Czyżbyśmy go przyłapali na zdrożności?
Nic więcej nie zdołała powiedzieć, bo znów z ust wyrwał jej się jęk:
– Ach, chyba…
W świetle wpadającym zza uchylonych drzwi spostrzegli; jak bardzo pobladła.
Móri wyjaśnił pokojówce:
– Hrabianka Aurora została ranna. Czy możemy przejść do światła?
Pokojówka, starsza już kobieta, wyraźnie niedowidząca, wahała się między troską o spokój swej pani a współczuciem dla Aurory.
– Z głębi komnaty rozległy się słowa:
– Aber natürlich! Kommen Sie doch’rein!
Po akcencie poznali, że mają do czynienia z Austriaczką.
Pokojówka, przepuszczając ich, odsunęła się na bok.
– Pani nie powinna jeszcze chodzić o własnych siłach, hrabianko – rzekł Móri do Aurory. – Pomożemy pani.
Okrągła hrabianka chętnie pozwoliła się podeprzeć, a raczej prawie nieść dwóm przystojnym mężczyznom, zachwycona, że poświęcają jej tyle uwagi. Catherine dla pewności szła tuż za nimi na wypadek, gdyby wielmożna panna miała stracić przytomność.
Znaleźli się w niedużym, ślicznie urządzonym saloniku, gdzie młoda dama w czarnym welonie wskazała im miejsce na kanapie. Ostrożnie ułożyli na niej pannę Aurorę, Móri zbadał ranną.
– Co się właściwie stało? – spytała Aurora niewyraźnie. – Ach, moja głowa!
– Proszę leżeć spokojnie, zaraz się nią zajmę.
– On jest medykiem – wyjaśniła gospodyniom Catherine. – Moim nadwornym medykiem, bardzo zdolnym.
Tiril miała niejasne przypuszczenia, że nadwornych medyków mają tylko królowie, ale Catherine nigdy nie grzeszyła skromnością. Aurora była ciotką kilkorga dzieci, które baronówna znała, i ona także żartobliwie nazywała ją ciocią, a ponieważ wymawiała imię hrabianki z francuska, zdaniem Tiril brzmiało to komicznie, kiedy Catherine zwracała się do Aurory „Tantoror”.
Szlachetna dama w żałobnym welonie pochyliła się nad Aurorą. Choć nosiła wspaniałą czarną suknię z długimi rękawami, Tiril dostrzegła ciemniejący z każdą chwilą siniak wokół nadgarstka.
Móri także to zauważył. Tak jak Tiril zareagował zdumieniem, ale nic nie dał po sobie znać.
– W korytarzu stał jakiś mężczyzna – mówiła oszołomiona Aurora. – Nie był to prosty złodziej, nosił bowiem bardzo eleganckie ubranie, jedwabie i aksamity, poczułam to. Ach, doktorze, jakież gorące ma pan ręce!
– Zaradzimy pani słabości – uspokajał ją Móri. – Jest dla mnie wielką radością mieć do czynienia z tak dzielną, jasno myślącą pacjentką.
– Ach – szepnęła Aurora rozradowana. Było to chyba jej ulubione słowo.
Móri poprosił pokojówkę, by przyniosła mu jakąś szmatkę zamoczoną w zimnej wodzie.
Erling zaczął po niemiecku wyjaśniać przebieg zajścia, lecz dama przerwała mu:
– Dość dobrze rozumiem wasz język – rzekła dziwaczną mieszaniną duńskiego i niemieckiego rodem z Austrii.
– Czy udało wam się złapać złoczyńcę?
– Nie, nie widzieliśmy nawet, kto to był. Musiał ukryć się w którejś z komnat w korytarzu.
Wróciła pokojówka, spełniwszy prośbę Móriego. Islandczyk przyłożył wilgotną ściereczkę do głowy Aurory. Hrabianka jęknęła, głównie po to, by pokazać, jak dzielnie się sprawuje pomimo bólu, ale miewała się już dość dobrze. Wciąż była trochę zamroczona, co nie wróżyło najlepiej, ale z pewnością ból już jej nie dokuczał. Móri znał przecież sztukę jego uśmierzania.
Szlachetnie urodzona gospodyni z troską pochylała się nad Aurorą Tiril stała przy niej tak blisko, że mogła zobaczyć jej twarz przez welon. Móri podniósł wzrok i ujrzał to samo:
Ta kobieta nie nosiła żałoby. Czarny welon zasłaniał solidnie podbite oko, a także krwawe wybroczyny wokół nosa i ust.
Biedna kobieta, jakiż to los ją spotkał?
Móri spytał spokojnie:
– Czy hrabianka Aurora może tu zostać, dopóki nie dojdzie do siebie? Sądzę, że niewłaściwe byłoby ją teraz przenosić.
– Rozumiem – odparła dama, z lękiem zerkając na drzwi. – Oczywiście, niech zostanie, tylko…
Tylko mąż pani może przyjść? – dokończył Móri.
– Tak – odparła po chwili wahania. – On… jest chory i potrzebuje spokoju. A więc…
– Ależ, moi drodzy, ja się już dobrze czuję – przesadnie szybko oświadczyła Aurora, próbując się podnieść. Móri jej na to nie pozwolił.
Zamyślony przez długą chwilę obserwował zawoalowaną damę.
– Sądzę, że małżonek pani teraz się nie pojawi – rzekł powoli.
Zapanowała pełna napięcia cisza.
– Panno Auroro… – podjął Móri. – Być może nie będziemy musieli fatygować pani matki? Może mimo wszystko trafiliśmy właściwie?
Aurora, dotychczas przejęta swymi niezwykłymi dolegliwościami i nagłym zainteresowaniem jej osobą, zdumiona popatrzyła na kobietę w żałobnej sukni.
– Księżna Theresa? Czy to naprawdę pani?
– Za młoda! – wyrwało się przerażonej Tiril
– Owszem, jestem Theresa – odparła z rezerwą zdziwiona dama.
– Och, to znaczy, że przypadkiem nam się udało – uradowała się Aurora. – Dzięki Bogu, bo moja droga matka bywa czasami niezno… nie czuje się najlepiej.
– Co to ma wszystko znaczyć? – dopytywała się księżna. – Czy wy mnie znacie?
Aurora tłumaczyła z zapałem:
– Oni mają do ciebie jakąś sprawę, droga Thereso, zaproponowałam, że zaprowadzę ich do swojej matki, aby mogli się upewnić, czy to ciebie szukają, ale zabłądziliśmy na zamku, a potem ten straszny człowiek uderzył mnie w głowę i…
Wtrącił się Erling, chcąc zaprowadzić jakiś porządek:
– Jaśnie pani, temat, jaki chcemy z panią poruszyć, wymaga zachowania absolutnej dyskrecji. Proponuję, aby wyznaczyła nam pani czas i miejsce rozmowy.
Księżna nie odpowiedziała. Wyrazu jej twarzy przysłoniętej welonem nie dało się odczytać.
Teraz włączyła się Catherine:
– Ze względu na okoliczności niestety nie zdążyliśmy się przedstawić. Jestem baronówna Catherine van Zuiden, a to mój narzeczony Erling von Müller, moja przyjaciółka i mój medyk. Przyjechaliśmy z daleka, aby się z panią spotkać.
– Możemy porozmawiać od razu – odparła księżna. – Pokój naprzeciwko jest pusty; ci, którzy mieli go zająć, nie przybyli.
Móri poprosił pokojówkę o zajęcie się hrabianką Aurorą, której przez jakiś czas jeszcze nie wolno wstawać. Oburzona Aurora koniecznie chciała im towarzyszyć, a sądząc po ciekawości bijącej z oczu pokojówki, ona także miała na to ochotę. Erling jednak okazał upór. Sprawa, z którą przybywali, była nadzwyczaj konfidencjonalna.
– Ale was jest przecież tak wiele! – protestowała Aurora. – Potrafię dochować tajemnicy!
– Wiemy o tym – powiedział Móri. – Wiemy, że jest pani dobrym człowiekiem, panno hrabianko. Ale nasz zleceniodawca zabronił nam rozmowy z kimkolwiek innym poza księżną.
Jaki zleceniodawca? gniewnie spytała w duchu Tiril.
– Powinniśmy uszanować jego życzenie – stwierdziła księżna Theresa. – Niedługo wrócimy.
Tiril, spięta, nie mogła jasno myśleć. Serce waliło jej w piersi, dłonie bezustannie zaciskały się i otwierały na przemian. Miała wrażenie, że nie może zaczerpnąć oddechu, czuła, że twarz jest jak maska. Z niejasnego powodu starała się przez cały czas trzymać z tyłu, stać za kobietą, która miała być jej matką. Na samą myśl o czekającej ją konfrontacji Tiril ogarniał paniczny lęk. Przestała już ufać własnym emocjom i swej zdolności panowania nad sobą, pewnie dlatego nie ważyła się na żadne odczucia.
Boże, niechże ten koszmar już się skończy, błagała Koszmar płynący ze strachu przed reakcjami, które musiały nastąpić.